UWAGA! UWAGA! SESJA MOŻE ZAWIERAĆ ( I PRAWDOPODOBNIE ZAWIERA O ILE JEJ NIE ZAMKNIĘTO/USUNIĘTO A GM I GRACZY NIE ZBANANOWANO) TREŚCI WULGARNE, NIEETYCZNE I PORNOGRAFICZNE. JEŻELI NIE PASUJE CI DROGI UŻYTKOWNIKU TAKA TEMATYKA, LUB JESTEŚ W PRZEDZIALE WIEKOWYM KTÓRY NIE JEST KU TEMU STOSOWNY, PROSIMY NIE CZYTAJ. ZAOSZCZĘDZISZ SOBIE ROZCZAROWAŃ I ŚWIĘTEGO OBURZENIA, A NAM PROBLEMÓW. DZIĘKUJEMY I POLECAMY SIĘ NA PRZYSZŁOŚĆ.
Wszyscy. Tak, naprawdę wszyscy…
Pogoda była beznadziejna. Tak jakby ktoś przebił balon pełen wody w kilku tysiącach miejsc, a ciecz lała się ciężkim ciurkiem na głowy znajdujących się na dole. Oczywiście nie był to balon. Miast tego nieprzyjemne, zabarwione jadowitą zielenią chmury. Prysznic tego typu nie mógł być korzystny dla żadnego fanatyka higieny. Metalowe, w pełni zmechanizowane drzwi otworzyły się z donośnym, rdzawym chrobotem, uwalniając swoją zawartość. A była to zawartość wysoce nietypowa…
- Ruszać się skurwysyny! W podskokach! To nie pieprzony hotel!
- Hahahah…Taaa…dla was wakacje się skończyły!
Basowy głos mężczyzny odzianego w czarny, kryty, wspomagany serwomotorami pancerz, rozległ się, doskonale słyszalny, nawet podczas huku i trzasku milionów kropel deszczu. Zawtórował mu jakiś inny. Wysoki, piskliwy i irytujący. Wyglądało to nieco, jakby ktoś odbył podróż w czasie polegającą na cofnięciu się o kilka tysięcy lat, następnie zaś porwał ze sobą w drodze powrotnej tabun niewolników. Ubrane tak samo, w pomarańczowe kombinezony więzienne, sylwetki wychodziły kolejno, złączone ze sobą łańcuchami, które ze stalą miały takie powiązania jak komórka jajowa z osobnikiem w zaawansowanym stadium rozkładu. Osób było dziesięć. Każda wydawała się nietypowa i oryginalna, choć po prawdzie obie te cechy można było sobie obecnie wsadzić głęboko w dupę, w oczekiwaniu na nadejście lepszych dni. Tak wielka była ich przydatność. Dało się dostrzec rozgraniczenie płciowe, ponieważ w pochodzie znajdowały się aż trzy kobiety. Długowłosa o czarnej czuprynie wyróżniała się najbardziej. Zdawała się nie być stworzona do uniformu, którego jeden rozmiar nie pasował do nikogo, jej oczy zapewne posiadały zwykle efektowną, nasyconą barwę. Teraz jednak były wyblakłe, jakby coś pozbawiło tęczówkę barwnika. I była to wysoce trafna diagnoza. Mimo to, dziewka zdawała się nie tracić samozaparcia i dobrego humoru. O ile o jakimkolwiek można było tu mówić, kiedy na łepetyny lała się zielona breja, ręce czule otulał tytan, a obroża na szyi posiadała właściwości tłumiące każdy aspekt zmutowanych genów i…możliwość wysłania głowy na wycieczkę po orbicie. Niestety bez udziału reszty ciała. Jednak to był jedynie przód pochodu.
- Stać psy! Stać, kurwa mówię!
Tyle jeśli chodziło o jakiekolwiek ideały pokoju, cywilizacji i empatii. Jeżeli oczywiście ktokolwiek w dzisiejszych czasach ktokolwiek wierzył w takie gówno. Po środku metalowych płyt lądowiska portu gwiezdnego, łańcuch został gwałtownie szarpnięty, zatrzymując nie tylko pochód, ale także, na krótką chwilę cyrkulację krwi w mózgach wszystkich dziesięciu osób na raz. Jedyną radosną rzeczą obecnie zdawał. Mężczyzna o krótką przyciętych, czarnych włosach został szarpnięty gwałtownie do tyłu, właśnie za łepetynę. Wydawało by się, że bardziej pasował by mu garnitur, niż wdzianko przywodzące na myśl owoce cytrusowe. Żelazny uścisk zacisnął się na potylicy i jej okręgach.
- Chyba kazałem wam się zatrzymać…narysować ci plan jak to się robi synku?
Syknęła stara, pomarszczona facjata, należąca…do szefa „sprzedawców niewolników”, następnie rozluźniając swój chwyt. Owy szef, był odziany w czarny, pełny pancerz, podobnie jak reszta czarnych dronów, posłusznie stojąca u jego boków…jak i za plecami ciasno ściśniętej paczki sardynek. Jedyna różnica polegała na tym, że on okazywał swoją twarz. Aparycję którą cechował trzydniowy zarost, wyraz gęby mówiący, że właściciel widział wszystko co świat ma do zaoferowania, siwizna i cygaro. Pewnie jedną z tych hawańskich podróbek, z taniej syntezy. Dobrze wykorzystywał daszek swojego hełmu. W innym wypadku używka już dawno by zgasła. Tak czy inaczej, odszedł kawałek i uśmiechnął się, trzymając ręce za sobą. Rzekł:
- Popatrzcie na nich chłopcy! Oto przed wami książęta i księżniczki świata! Każdej pieprzonej galaktyki! Ha, suki i bękarty. Nic więcej. Oczywiście, gdyby nie prześliczne obroże i kagańce…każde z nich zabiło by nas pstryknięciem palca…a tak…możemy zrobić, na przykład to.
W tym momencie podszedł do białowłosego o wyblakłych, szarych oczach i uderzył go mocarnie w żołądek. Odezwała się seria złośliwych śmiechów. Pięść weszła głęboko nim mięśnie zdążyły się naprężyć wokół niej. Uderzyła mocno, nieznacznie rezonując i powodując odruch wymiotny. „Siwy” niemal zwrócił swój skromny posiłek, jednak nie dał za wygraną, zaciskając zęby. Obok niego dyszała ciężko inna postać. Postać pomarszczona, sprawiająca wrażenie mocno, ale to mocno podgniłej, posiadającej wizję zaszłą bielmem oraz…widoczne braki w uzębieniu. Bardzo widoczne. Innymi słowy posiadająca wygląd truposza. Dowódca zatrzymał się z zainteresowaniem
- Och…a tobie co się stało, Dorotko? Zadyszka? Czy może smucisz się, że nigdy nie wrócisz do Kansas?
- Wrócę... - mężczyzna znalazł w sobie jeszcze tyle sił by splunać strażnikowi brunatną, zaropiałą plwociną pod nogi. - Zatańczę na twoim grobie. I nie jestem Dorotką. Bardziej czarodziejem z Oz. Gnoju.
I tyle mniej więcej zdążył powiedzieć, kiedy pięść uderzyła go w twarz i…odłamała kawałek szczęki, który zawisł na nerwach, żyłach i skórze, tworząc dość nietypowy obrazek. Następne pięści padły na żołądek.
- O tak…rozpierdalasz się wręcz prze-magicznie…
Stwierdził kapitan, wycierając dłonie w szmatkę. Następnie skinął dwójce swoich pomagierów aby targnęli mężczyznę do góry. W tym momencie pojawił się transporter. Rozmiarami można było go przyrównać do czegoś na kształt niewielkiej kamienicy. Czarny, wykonany z ciemnego metalu, jego silniki donośnie szumiały, sugerując konieczność dokonania przeglądu, natomiast napęd błyszczał błękitnym światłem…które rzekomo po długim wpatrywaniu się mogło wywołać ślepotę. Most mechaniczny wysunął się do przodu, a okręt zadokował. Kapitan pstryknął palcem. Pochód ruszył ponownie, do wnętrza wielkiej, pordzewiałej, metalowej bestii. James usłyszał jeszcze głos dowódcy rozdającego komendy. W sumie nie musiał…i tak wiedział gdzie się znajdzie…
***
Najwidoczniej ktoś kto projektował okręt, musiał silnie wierzyć w komunizm. Każdemu po równo, nabierało nowego znaczenia, kiedy więźniowie zostali rozdzieleni na dwie grupy po pięć i oddelegowani do sektorów po przeciwnych stronach gigantycznego korytarza. Zresztą bloki cel, które zamknęły się za nimi, także nie były znacznie mniejsze. Każdy ze szczęśliwców został wepchnięty do pokoiku 5 na 5, wielkie metalowe kurtyny natychmiast zasłoniły im drogę. Strażnicy sprawdzili mechanizmy, po czym wyszli za wielkie żółto-czarne drzwi. Mimo, że widoki w celach ulokowanych obok siebie nie były ciekawe, to przynajmniej prywatność okazała się jakimś sprzymierzeńcem. Długowłosa czarnula i Newman znaleźli się w jednym bloku. Towarzyszył im mężczyzna, który najwidoczniej od swoich najmłodszych lat jadł sterydy i gwoździe. Przewyższał Newmana o połowę a masą prawdopodobnie kilkakrotnie. Była także średniego wzrostu Azjatka, oraz niebieskooki blondyn w okularach, który nie sprawiał wrażenia maniakalnego zabójcy, czy chociażby przestępcy.
Pan zgniłek, obcięty na krótko czarnowłosy, jak i do tej pory nie wyróżniający się zbytnio z grupki Marcus trafili do drugiego bloku. Ich kolegami podczas podróży okazała się młoda, beznamiętnie wpatrzona w ścianę, ruda dziewczyna o pół długich włosach, oraz…wcześniej poturbowany siwy o spojrzeniu bez koloru…
Nie ma to jak wakacje.