Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

[Autorski] The Law - UWAGA! SESJA 18+

sob lut 16, 2008 4:01 pm

UWAGA! UWAGA! SESJA MOŻE ZAWIERAĆ ( I PRAWDOPODOBNIE ZAWIERA O ILE JEJ NIE ZAMKNIĘTO/USUNIĘTO A GM I GRACZY NIE ZBANANOWANO) TREŚCI WULGARNE, NIEETYCZNE I PORNOGRAFICZNE. JEŻELI NIE PASUJE CI DROGI UŻYTKOWNIKU TAKA TEMATYKA, LUB JESTEŚ W PRZEDZIALE WIEKOWYM KTÓRY NIE JEST KU TEMU STOSOWNY, PROSIMY NIE CZYTAJ. ZAOSZCZĘDZISZ SOBIE ROZCZAROWAŃ I ŚWIĘTEGO OBURZENIA, A NAM PROBLEMÓW. DZIĘKUJEMY I POLECAMY SIĘ NA PRZYSZŁOŚĆ.



Wszyscy. Tak, naprawdę wszyscy…

Pogoda była beznadziejna. Tak jakby ktoś przebił balon pełen wody w kilku tysiącach miejsc, a ciecz lała się ciężkim ciurkiem na głowy znajdujących się na dole. Oczywiście nie był to balon. Miast tego nieprzyjemne, zabarwione jadowitą zielenią chmury. Prysznic tego typu nie mógł być korzystny dla żadnego fanatyka higieny. Metalowe, w pełni zmechanizowane drzwi otworzyły się z donośnym, rdzawym chrobotem, uwalniając swoją zawartość. A była to zawartość wysoce nietypowa…
- Ruszać się skurwysyny! W podskokach! To nie pieprzony hotel!
- Hahahah…Taaa…dla was wakacje się skończyły!

Basowy głos mężczyzny odzianego w czarny, kryty, wspomagany serwomotorami pancerz, rozległ się, doskonale słyszalny, nawet podczas huku i trzasku milionów kropel deszczu. Zawtórował mu jakiś inny. Wysoki, piskliwy i irytujący. Wyglądało to nieco, jakby ktoś odbył podróż w czasie polegającą na cofnięciu się o kilka tysięcy lat, następnie zaś porwał ze sobą w drodze powrotnej tabun niewolników. Ubrane tak samo, w pomarańczowe kombinezony więzienne, sylwetki wychodziły kolejno, złączone ze sobą łańcuchami, które ze stalą miały takie powiązania jak komórka jajowa z osobnikiem w zaawansowanym stadium rozkładu. Osób było dziesięć. Każda wydawała się nietypowa i oryginalna, choć po prawdzie obie te cechy można było sobie obecnie wsadzić głęboko w dupę, w oczekiwaniu na nadejście lepszych dni. Tak wielka była ich przydatność. Dało się dostrzec rozgraniczenie płciowe, ponieważ w pochodzie znajdowały się aż trzy kobiety. Długowłosa o czarnej czuprynie wyróżniała się najbardziej. Zdawała się nie być stworzona do uniformu, którego jeden rozmiar nie pasował do nikogo, jej oczy zapewne posiadały zwykle efektowną, nasyconą barwę. Teraz jednak były wyblakłe, jakby coś pozbawiło tęczówkę barwnika. I była to wysoce trafna diagnoza. Mimo to, dziewka zdawała się nie tracić samozaparcia i dobrego humoru. O ile o jakimkolwiek można było tu mówić, kiedy na łepetyny lała się zielona breja, ręce czule otulał tytan, a obroża na szyi posiadała właściwości tłumiące każdy aspekt zmutowanych genów i…możliwość wysłania głowy na wycieczkę po orbicie. Niestety bez udziału reszty ciała. Jednak to był jedynie przód pochodu.
- Stać psy! Stać, kurwa mówię!
Tyle jeśli chodziło o jakiekolwiek ideały pokoju, cywilizacji i empatii. Jeżeli oczywiście ktokolwiek w dzisiejszych czasach ktokolwiek wierzył w takie gówno. Po środku metalowych płyt lądowiska portu gwiezdnego, łańcuch został gwałtownie szarpnięty, zatrzymując nie tylko pochód, ale także, na krótką chwilę cyrkulację krwi w mózgach wszystkich dziesięciu osób na raz. Jedyną radosną rzeczą obecnie zdawał. Mężczyzna o krótką przyciętych, czarnych włosach został szarpnięty gwałtownie do tyłu, właśnie za łepetynę. Wydawało by się, że bardziej pasował by mu garnitur, niż wdzianko przywodzące na myśl owoce cytrusowe. Żelazny uścisk zacisnął się na potylicy i jej okręgach.
- Chyba kazałem wam się zatrzymać…narysować ci plan jak to się robi synku?
Syknęła stara, pomarszczona facjata, należąca…do szefa „sprzedawców niewolników”, następnie rozluźniając swój chwyt. Owy szef, był odziany w czarny, pełny pancerz, podobnie jak reszta czarnych dronów, posłusznie stojąca u jego boków…jak i za plecami ciasno ściśniętej paczki sardynek. Jedyna różnica polegała na tym, że on okazywał swoją twarz. Aparycję którą cechował trzydniowy zarost, wyraz gęby mówiący, że właściciel widział wszystko co świat ma do zaoferowania, siwizna i cygaro. Pewnie jedną z tych hawańskich podróbek, z taniej syntezy. Dobrze wykorzystywał daszek swojego hełmu. W innym wypadku używka już dawno by zgasła. Tak czy inaczej, odszedł kawałek i uśmiechnął się, trzymając ręce za sobą. Rzekł:
- Popatrzcie na nich chłopcy! Oto przed wami książęta i księżniczki świata! Każdej pieprzonej galaktyki! Ha, suki i bękarty. Nic więcej. Oczywiście, gdyby nie prześliczne obroże i kagańce…każde z nich zabiło by nas pstryknięciem palca…a tak…możemy zrobić, na przykład to.
W tym momencie podszedł do białowłosego o wyblakłych, szarych oczach i uderzył go mocarnie w żołądek. Odezwała się seria złośliwych śmiechów. Pięść weszła głęboko nim mięśnie zdążyły się naprężyć wokół niej. Uderzyła mocno, nieznacznie rezonując i powodując odruch wymiotny. „Siwy” niemal zwrócił swój skromny posiłek, jednak nie dał za wygraną, zaciskając zęby. Obok niego dyszała ciężko inna postać. Postać pomarszczona, sprawiająca wrażenie mocno, ale to mocno podgniłej, posiadającej wizję zaszłą bielmem oraz…widoczne braki w uzębieniu. Bardzo widoczne. Innymi słowy posiadająca wygląd truposza. Dowódca zatrzymał się z zainteresowaniem
- Och…a tobie co się stało, Dorotko? Zadyszka? Czy może smucisz się, że nigdy nie wrócisz do Kansas?
- Wrócę... - mężczyzna znalazł w sobie jeszcze tyle sił by splunać strażnikowi brunatną, zaropiałą plwociną pod nogi. - Zatańczę na twoim grobie. I nie jestem Dorotką. Bardziej czarodziejem z Oz. Gnoju.
I tyle mniej więcej zdążył powiedzieć, kiedy pięść uderzyła go w twarz i…odłamała kawałek szczęki, który zawisł na nerwach, żyłach i skórze, tworząc dość nietypowy obrazek. Następne pięści padły na żołądek.
- O tak…rozpierdalasz się wręcz prze-magicznie…
Stwierdził kapitan, wycierając dłonie w szmatkę. Następnie skinął dwójce swoich pomagierów aby targnęli mężczyznę do góry. W tym momencie pojawił się transporter. Rozmiarami można było go przyrównać do czegoś na kształt niewielkiej kamienicy. Czarny, wykonany z ciemnego metalu, jego silniki donośnie szumiały, sugerując konieczność dokonania przeglądu, natomiast napęd błyszczał błękitnym światłem…które rzekomo po długim wpatrywaniu się mogło wywołać ślepotę. Most mechaniczny wysunął się do przodu, a okręt zadokował. Kapitan pstryknął palcem. Pochód ruszył ponownie, do wnętrza wielkiej, pordzewiałej, metalowej bestii. James usłyszał jeszcze głos dowódcy rozdającego komendy. W sumie nie musiał…i tak wiedział gdzie się znajdzie…
***
Najwidoczniej ktoś kto projektował okręt, musiał silnie wierzyć w komunizm. Każdemu po równo, nabierało nowego znaczenia, kiedy więźniowie zostali rozdzieleni na dwie grupy po pięć i oddelegowani do sektorów po przeciwnych stronach gigantycznego korytarza. Zresztą bloki cel, które zamknęły się za nimi, także nie były znacznie mniejsze. Każdy ze szczęśliwców został wepchnięty do pokoiku 5 na 5, wielkie metalowe kurtyny natychmiast zasłoniły im drogę. Strażnicy sprawdzili mechanizmy, po czym wyszli za wielkie żółto-czarne drzwi. Mimo, że widoki w celach ulokowanych obok siebie nie były ciekawe, to przynajmniej prywatność okazała się jakimś sprzymierzeńcem. Długowłosa czarnula i Newman znaleźli się w jednym bloku. Towarzyszył im mężczyzna, który najwidoczniej od swoich najmłodszych lat jadł sterydy i gwoździe. Przewyższał Newmana o połowę a masą prawdopodobnie kilkakrotnie. Była także średniego wzrostu Azjatka, oraz niebieskooki blondyn w okularach, który nie sprawiał wrażenia maniakalnego zabójcy, czy chociażby przestępcy.
Pan zgniłek, obcięty na krótko czarnowłosy, jak i do tej pory nie wyróżniający się zbytnio z grupki Marcus trafili do drugiego bloku. Ich kolegami podczas podróży okazała się młoda, beznamiętnie wpatrzona w ścianę, ruda dziewczyna o pół długich włosach, oraz…wcześniej poturbowany siwy o spojrzeniu bez koloru…
Nie ma to jak wakacje.
Ostatnio zmieniony wt lut 19, 2008 11:45 pm przez MunchKing, łącznie zmieniany 3 razy.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

sob lut 16, 2008 5:16 pm

Katherine Smith

Cholera, czarnowłosa już dawno wiedziała, że Jej "nawyk", a raczej choroba będzie dla Niej kłopotliwa. Jednak dać się złapać w małym, hotelowym pokoju podczas stosunku z podstawionym fagasem było lekkim przegięciem. Czarnowłosej, tak czy siak chciało się teraz seksu, a fakt że była skuta łańcuchami i w dość niecodziennym stroju, dodawał tylko całej sprawie uroku. "Urozmaicenia są podstawą sukcesu politycznego", mawiał Jej ojciec, kiedy jeszcze żył, właściwie to go nienawidziła, właściwie to Jego mina, kiedy rozsadzała mu głowę była dość interesująca, co nie zmieniało jednak faktu, że Ona kochała urozmaicenia.
Fakt faktem, szła jednak teraz w pochodzie największych kryminalistów galaktyki, do tego jakiś wieśniak z cygarem w mordzie, zapewne rekompensując sobie co innego darł po Nich wszystkich ryja, odwijając się co jakiś czas pierwszemu niewolnikowi, który był pod ręką. Całe szczęście byłą kobietą, a kobiet się przecież nie bije! Łańcuchy jednak były dość niewygodne, przez co Katherine miała wielką ochotę wysadzić staruchowi z cygarem co nieco. Niestety nie mogła, pieprzona obręcz. Właściwie to pewnie nie tylko Ona, całe to pieprzone towarzystwo pokrak i potworów gdyby mogło zgładziło by całą tę szczęśliwą gromadkę w iście artystyczny sposób.

W międzyczasie jakiś siwy koleś dostał po brzuchu. Aż zgiął się w pół, Katherine miała diabelską wręcz ochotę zapytać kapitana łowców niewolników, kiedy ostatni raz uprawiał seks, że jest taki niewyżyty, jednak powstrzymała się. Wiedziała, że w swojej obecnej sytuacji równie dobrze może stać się tą, z którą ostatnio kapitan współżył. Ciekawy za to wydawał się być gość leżący na ziemi, znaczy się chyba nie było z Nim zbyt dobrze. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że przedawkował coś, co miał napis "Biohazard" na opakowaniu, jednak to, że po uderzeniu w twarz Jego szczęka praktycznie odleciała, można było wnioskować na pewno, że pił za mało mleka. Podczas całego tego cyrku nadleciał statek, którym zapewne mieli zostać przewiezieni.

-Fantastycznie kur...-

Mruknęła pod nosem czarnowłosa, przypominając sobie, że damie nie wypada tak brzydko mówić. Podreptała razem z resztą do wnętrza transportowca. Zostali rozdzieleni i takim oto sposobem Katherine skończyła z trzema kolesiami i jedną Azjatką. Trzema kolesiami! O ile ten spasiony nie był atrakcyjny, to blondynek i drugi byli jak najbardziej. Odwróciła się do czarnowłosego.

-Hej, jestem Katherine i...-

Właśnie przypomniała sobie, że nie stanie na niczym więcej niż rozmowie, dopóki będą w tych idiotycznych celach.

-...masz jakiś pomysł, jak można by stąd wyjść?-

Kobieta nie wiedziała czemu, ale do czarnowłosego pasowała Jej rurka wyrwana z kawałkami betonu, którą ten wywijał by na boki powalając przeciwników. Zapamiętała, by podarować mu pierwszą, znalezioną rurkę.
 
Awatar użytkownika
WitchDoctor
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 773
Rejestracja: śr gru 19, 2007 5:25 pm

sob lut 16, 2008 7:14 pm

Lazarus

Lazarus wyglądał dość osobliwie. Nie. Wyglądał bardzo osobliwie, dla jego wyglądu powinni stworzyć nowe ramy tego co obrzydliwe i niestosowne, bo teraźniejsze przekraczał już wszystkie. Jako jedyny nie miał na sobie tego obciachowego uniformu, głównie dlatego, że nikt nie chciał ruszać jego przegniłych szat, zaropiałych i ociekających wszelkimi nieczystościami, oj nie wyglądał atrakcyjnie ten nasz Lazarus. Głównie dlatego, że jego powykrzywiana twarz była niekompletna. Nie miał nosa, policzki pękły mu i cały czas sączyła się z nich brunatna ropa. Jego palce były połamane, ale mimo to poruszał nimi dość sprawnie. Chodził smętnie powłócząc nogami, jakby miał je kiedyś połamane, a teraz pozrastały się w dziwnych miejscach, może rzeczywiście tak było. Nikt nie chciał podejść do niego bliżej niż na pięć metrów, smród po prostu odrzucał. Zapach gangreny i gnijącego ciała. Nie był typem społecznika, z drugiej strony... Kto by do cholery chciał się integrować z takim czymś, a tak poza tym to był prawdziwym skurwielem.

***

Przenieśli ich do celi, dobra, nieważne, nie obchodziło go to ani trochę, chociaż musiał przyznać, że obroża z bombą na szyi trochę komplikowała mu sprawy. W myślach przeklinał tego skurwiałego strażnika, który urwał mu szczękę, która teraz zwisała tylko na jednym ścięgnie, bywa i tak, kiedyś się zrośnie, nie czuł bólu, jego ciało było już na tyle zdegenerowane, że nawet bez swoich zdolności nie zwracał na nic uwagi. Zresztą do cholery, praktycznie był martwy, więc co to dla niego przerwana szczęka. Z kim on tu trafił, jakaś laska i kolesie. Ta. Laska. Spojrzał na nią i oblizał długim językiem krwawiące czarną cieczą usta.

- Laz. Fajną masz dupę słonko.- głos wydobywał się gdzieś z głębi jego gardła z pominięciem urwanej szczęki. - Chodź no tu.- wyciągnął język i zaśmiał się odrywając do końca zwisającą szczękę i chowając do kieszeni swej szaty. - Pokażę ci co tatuś Laz potrafi zrobić tym języczkiem.

Zaśmiał się chrapliwie i splunął na podłogę flegmą. Oblizał się na samą myśl o tej kobietce, będzie musiał się nią zainteresować. Każda dupa dobra, szkoda tylko, że prędzej umierały niż osiągały z nim orgazm, ale chuj z tym, liczyło się, że on dochodził. Pytanie laski go zdziwiło, skąd miał wiedzieć jak stąd się wydostać, hę? Był tak samo zdupiony jak cała reszta. Z dupy nie wyciągnie miotacza plazmowego, już dawno go stamtąd wyciągnęli chuje, wpadł na wykrywaczu metali, a potem na skanerze. Musiał przyznać, że mina protokolanta, gdy z niego to wyjmował warta była wszystkiego.

- Ja nie wiem jak stąd kurwa wyjdziemy, ale głosuję byś pokazała cycki. Kto jest za?
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

sob lut 16, 2008 7:27 pm

James ”Future” Newman

Najgorsi… wróć… Najlepsi przestępcy wszechświata zostali złapani.
Resztę swojego życia… wróć… Wakacje spędzą za kratkami.
O tak… Ci biedni strażnicy doskonale wiedzieli przed kim stoją. Ich dowódca dawał temu nawet głośne wyrazy. Wiedzieli że ludzie w pomarańczowych ciuszkach kiwnięciem palca robią naprawdę złe rzeczy. Ale jednocześnie dziwnie pewnie, czuli się gdy cała gromadka stała skuta kajdankami, i powstrzymującymi używanie mocy obrożami.
Głupcy, byli święcie przekonani, że sytuacja utrzyma się taką jak w tej chwili, aż wszyscy nie poumierają ze starości. Jak oni mogli wierzyć w coś takiego?!
James uniósł głowę. Zimny, lekko cuchnący deszcze uderzał w jego twarz, i wsiąkał w czarny pasek materiału, jakim Future miał zawiązane oczy. Był związany, i niewiele mógł zrobić.
Jego moc, jako chyba jedyna, nie mogła zostać całkowicie zagłuszona przez tytanowe kajdany i obroże. Dlatego też, James czuł się wolny. O wiele bardziej wolny, niż na przykład ci strażnicy. Gdy znasz konsekwencje swoich czynów, zawsze czujesz się wolny. Nigdy nie ryzykujesz nawet jeśli podejmujesz ryzyko. Nic cię nie ogranicza. Bo wiesz wszystko.
James właśnie tak miał.
Słuchał tego co mówił strażnik, ale tak naprawdę miał to gdzieś. Wiedział co musi robić, a czego nie, żeby nie zginać.

Razem z innymi, został odprowadzony, do wielkiego, syfiastego statku. Dobrze przynajmniej że nic nie spadnie im na głowy, jak będą wchodzić na jego pokład. Wnętrze było całkiem spore. Niemal poczuł się jak w domu. Ale jaki idiota stawia tak wielkie korytarze w statku więziennym? Po co? Przecież ludzie z ich szybkością poruszania, czy jakimikolwiek innymi darami, im więcej mieli przestrzeni, tym większy rozpierdziel mogli zrobić.

James wszedł posłusznie do celi. W tej sytuacji nie było mowy o świrowaniu, i próbach ucieczki. Trzeba poczekać na odpowiednią okazję.
Kurwa.. Cela 5 x 5… Jeszcze tylko marmurowej posadzki, łóżka wodnego i masażystki brakowało. James zwiedził w życiu sporo więzień. Często robił sobie z policji jaja, dając się aresztować, a potem pokonując całe oddziały uzbrojonych po zęby strażników, gołymi pięściami. Nie wszystkich zabijał. Nie ich wina przecież że są głupi, i nie umieją postępować z więźniami. Każdy miał w życiu swoją rolę, a James nie zawsze lubił odbierać możliwości grania tych roli. Zawsze uciekał na wolność. I oczywiście, w tym wypadku też nie będzie inaczej.
Teraz jednak, przysiadł na niewielkiej i cholernie niewygodnej pryczy, w jego wielkiej i cholernie niewygodnej celi, automatycznie zajmując najwygodniejszą możliwą pozycję.

-Hej, jestem Katherine i...masz jakiś pomysł, jak można by stąd wyjść?-

Usłyszał głos z sąsiedniej celi. Mimo iż nic nie widział, obrócił się w stronę z której dobiegał głos. Dziewczyna, pewnie dość młoda, pewna siebie, atrakcyjna. Nie zastanawiał się nad tym dłużej. Nie był w nastroju.

-James.. Future... - Przedstawił się, choć nie wątpił, że dziewczyna mogła już go poznać. Było o nim głośno w mediach. Zwłaszcza ostatnimi czasy. Chwilę później dodał szybko- Jeszcze nie. I na razie nie zanosi się na to, żeby ktoś z nas miał go, zanim nie dolecimy do więzienia… – Uśmiechnął się. Silny akcent na słowo „jeszcze”, dawał do zrozumienia, że już niedługo sytuacja zostanie opanowana.
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

sob lut 16, 2008 7:33 pm

Mark

Aktualne położenie pana Marka nie przypadło mu do gustu od pierwszych chwil. Nie dlatego, że czuł się pokrzywdzony decyzją przedstawicieli służb porządkowych czy coś w tym rodzaju-lista jego zbrodni była imponująca. Choć właściwie nie, wróć. Była imponująca jak na człowieka. Przewinienia te bladły znacząco gdy patrzyło się na nie przez pryzmat nadczłowieczeństwa, jakim został zupełnie nieumyślnie obdarzony przez swoich najlepszych przyjaciół. Ale on potrafił wybaczać, naprawdę.
Bardziej depresyjną sprawą były niewiadome pod tytułem "czy negacja wpływu mutacji hamującej chorobę przyczyni się do nawrotu tej drugiej?", jednak Mark nie należał do grupy osób, które zamykają się w ciemnym pokoju a następnie podcinają sobie żyły wibrożyletą, rozpaczając nad tym jak to życie i świat są złe, nikt ich nie kocha i tak dalej, i tak dalej. Mr.Mark był typem osoby, która bierze sprawy w swoje ręce, gdy tylko nadarzy się okazja. A dylematy typu "kochają nie kochają" rozwiązał ucząc się kochać samego siebie. I pokochał siebie tak bardzo, że ma wręcz ochotę przelewać tą miłość na innych. O tak.
Przyzwyczajony do jeszcze niedawnego standardu, pozwalającemu mu jednocześnie rozmyślać nad naturą istnienia, obijać komuś facjatę i pić martini, przestał poświęcać uwagę otoczeniu. Bezlitośnie wykorzystał to, a jak, ich jakże wspaniały opiekun. Miłość, z jaką ich traktował, była tak wspaniała, że Mark miał ochotę oddać mu tym samym. Tylko lepszym. Mark odpowiedział mu spojrzeniem zupełnie neutralnym, pozwalając na dowolną interpretację "co jak i dlaczego", dzięki czemu znęcacz mógł sobie dopowiedzieć co chciał i dać mu spokój. Z lekkim zainteresowaniem czarnowłosy przyglądał się konfliktowi lekko nieświeży-cygarodzierżca, pozwalając sobie na pełne ekspresji podniesienie jednej brwi, pełniącej w tej chwili role komentatora. Miał ochotę westchnąć. Powrócił do swoich rozmyślań o stanie zdrowotnym jego i tylko jego.

Cela, blok, strażnicy. Właściwie, tego ostatniego nie mógł być na przysłowiowe sto procent pewien, ale wszystko na to wskazywało. Kto zostawiłby taką rozkoszną gromadkę przedszkolaków bez nadzoru? Takie być może było wyobrażenie roli strażników przez tych, którzy nimi tutaj dowodzili-nie widzisz ich, nie słyszysz, nie masz żadnych podstaw do stwierdzenia, że tam są. Ale wiesz to. Są tuż poza zasięgiem Twoich zmysłów, czekając na błąd z...
Jak stąd wyjść?
Mark mrugnął, ogniskując wzrok na mówiącej do niego kobiecie. Pozwolił sobie na to, by jego świadomość swobodnie pozwoliła wypłynąć obrazkom, słowom i skojarzeniom, które na jej widok zaczną podnosić się z oceanu mentalnego. Były to rzeczy najróżniejsze, począwszy od pewnych wulgarnych słów, przez słowa wulgarne mniej, na definicjach i ogólnych uniwersalnych prawdach dotyczących płci żeńskiej kończąc (chociażby klasyczne "kobieta to okręt szatana" czy "dziwka lubieżna"). Hm. Nie jego wina, że ostatnie doświadczenia z płcią przeciwną miał raczej nieciekawe. Ale dzięki jakże szczęśliwym zbiegom okoliczności, był wdowcem. Choć jego żona została mu w sercu na zawsze. Uśmiechnąwszy się (być może wyglądało to jak okazanie sympatii Ms.Katherine, a nie rozbawienie nagromadzonymi danymi wchodzącymi w skład jego osoby), pozwolił sobie na wysłuchane wypowiedzi Mr.Lazarusa. Mark wolał nie próbować dopasować imaginacji aparycji na podstawie głosu. Jeszcze jako tako szanował swoje poczucie estetyki.
Jak stąd wyjść. Jak stąd wyjść. To go, leciuteńko, rozdrażniło. Przez lata specjalizował się w tym pytaniu, a także w jego lekko zmodyfikowanej wersji "jak tam wejść i wyjść bez dziury w głowie". Nim jednak zdążył odpowiedzieć, kolejny głos dołączył do konferencji badassystycznej. Przynajmniej mówił w miarę sensownie.
-Ms.Katherine więc widzi, że innej drogi niż przez drzwi na razie nie ma. Plus nawet jakby była, to panowie którzy pilnują naszego, khem, bezpieczeństwa, szybko by sobie z nią poradzili. Szczególnie przy tak głośnym rozważaniu "którędy i jak". Mark.
Mark nie mógł doczekać się momentu, w którym będzie mógł być stuprocentowym sobą. Bez swojego garnituru i okularów czuł pewnego rodzaju pustkę życiową. O tak...
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

sob lut 16, 2008 8:25 pm

Allelujah

Grupa antyterrorystyczna ogłuszyła go jako pierwszego. Kiedy się ocknął nie było jego rodzeństwa, nie było laboratorium i nie było antyterrorystów. Były za to obroże, strażniczy i oczojebne uniformy, które nosili pozostali "pasażerowie". Białowłosy mężczyzna zaczynał dopiero rozumieć co się tak właściwie z nim stało, ale to nie było ważne... obroża wchłaniała lub negowała całkowicie jego zdolności, więc o wyzwoleniu się czy ucieczce nie było mowy - przy najmniej na razie. Najbardziej rozsądnym rozwiązaniem było czekać, aż reszta go wytropi i wydostanie stąd. Powoli zaczął przyglądać się szarymi wyblakłymi oczami pozostałym współwięźniom i nie trzeba było być geniuszem by stwierdzić, że nie są tutaj za kradnięcie dzieciom lizaków. Nad kontemplacją wyrwało go nagłe uderzenie w klatkę piersiową. Czuł jak po raz pierwszy w życiu czyjaś ręka wgniata się w jego ciało sprawiając ból. Powoli podniósł głowę by przyjrzeć się swojemu oprawcy i się bardzo zawiódł. Miał nadzieję, że będzie to ktoś z klasą… niestety zawiódł się okropnie, ale utrwalił w swoim umyśle twarz tego człowieka. Może nie teraz… może nie jutro… ale kiedyś osobiście go zabije. On miał czas… miał cierpliwość… i miał upartość przysłowiowego osła. Nie miał za wiele czasu by rozmyślać nad przyszłością gdyż właśnie dobili do miejsca docelowego.

[c]***[/c]

Beznamiętnie jakby była to normalna sytuacja utrwalał w swojej głowie trasę korytarzy, którymi prowadzono ich do cel. Obserwacja poziomu technologicznego stosowanych tu zabezpieczeń utwierdzała go tylko w przekonaniu, że ucieczka od środka nie będzie raczej możliwa. To była najlepsza technologia stworzona specjalnie dla najgorszych typów pod słońcem. Z jednej strony cieszył się, że może obejrzeć takie wspaniałości technologiczne, ale rola w jakiej przyszło mu to robić nie była za ciekawa. Jedyną opcją było czekanie… on nie lubił jednak czekać… nie mógł znieść czegoś takiego jak marnowanie czasu siedząc na czterech literach i czekając na jakiś cud. Ulokował się więc w rogu celi i zasnął… ale sen był lekki… w takiej sytuacji chyba nikt by się dobrowolnie nie oddał całkowicie w objęcia Morfeusza.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

sob lut 16, 2008 9:39 pm

Wszyscy, Bruner, ja i mój zły brat bliźniak.

Sytuacja nie wyglądała za różowo. W skali przejebania od jednego do dziesięć, zajmowała zaszczytną, dwudziestą-piątą pozycję. Katharine nie miała zbytniej sposobności lepiej przyjrzeć się blondynowi o półdługich włosach, skrywającemu swe oczy za okularami, w chwili obecnej. Uczyniła to na korytarzu i jakoś…żyła wspomnieniami. Muskularny mężczyzna, także nie był dostępny dla jej oczu w chwili obecnej, jednak jego komentarz na słowa „Laza” był bardzo dobrze słyszalny, właściwie to głos odbił się od ścian i wbił w umysły jak zestaw chirurgiczny.
-…Wątpię zgniłku. Jeśli stąd wyjdziemy będę ją ujeżdżał dopóki nie wyzionie ducha. A potem…potem jeszcze trochę. Och tak…słyszysz mała? Spędzimy razem niezapomniane chwile…tyle mogę ci obiecać.
Mimo, że nie widziała jego twarzy, uśmiech był aż zbyt łatwy do odnotowania.
Czarnowłosa chwilowo odwróciła swą uwagę od przystojnego, czarnowłosego samca. Jakie to typowe, kilku debili, którzy mogli podupczyć co najwyżej tanie dziwki, nie potrafiło opanować swoich własnych przyrodzeń. Zgniłego gościa chwilowo olała, jemu odpowie za moment, najpierw spaślak.
-Wątpię skarbie. Podjeżdżasz co najwyżej swoją prawą rękę. Jeśli stąd wyjdziemy, to uwierz mi że jeszcze jedno słowo, a do końca życia ci nie stanie... tyle moge ci obiecać…
- Och…będziesz kwiczała suko…będziesz kwiczała...
- Rage…zamknij się.

Blondyn w okularach właśnie się odezwał. Wszyscy poczuli przyśpieszone bicie serca. No…prawie wszyscy. Dodając do tego fakt, że koleś o budowie modliszki właśnie kozaczył do kogoś kto zmiótł by go jakieś dziesięć, razy i wcale się nie zmęczył, można było otrzymać pełny obraz tego absurdu. Był kolosalny i morderczy. Wtedy zaś, stał się jeszcze większy. Gigant faktycznie się zamknął i mruknął jedynie:
- Tak szefie…
Niewyżyty puchatek dalej snuł swoje fantazje erotyczne... których i tak nigdy nie spełni. Katherine miała ochotę coś mu powiedzieć, coś niemiłego, w chwili gdy siliła się na ripostę określającą zawartość spodni owego miodnego misia, do rozmowy wtrącił się blondyn. Czarnowłosa spojrzała się na niego ze zdziwieniem.
-Dzięki. Katherine, współpracujesz z kimś takim? Toż to wstyd pokazać się na mieście z takim półmózgiem...
Rozległ się śmiech. Śmiech był szczery, basowy i nie kryjący rozbawienia. Blondyn ponownie przemówił, tym razem do dziewczyny:
- Jego IQ wynosi 173. Czyli o kilkadziesiąt więcej niż twoje. To, że jest niewyżytym mordercą…cóż. Dobrze…zobaczmy więc, co da się zrobić…och…och kurwa…ghhh!
„Puchatek” mruknął z zadowoleniem, opierając się o „drzwiczki” swojej celi. Niestety Newman i Katharine nie mogli obejrzeć pokazu jaki kreował tajemniczy okulkarnik. Uświadczyli jedynie kropel krwi, która trysnęła za obręcze celi. Mark, Marcus, Laz i lulające Alleluja. Chuderlak chwycił zębami swój lewy nadgarstek. Wgryzł się w niego gwałtownie i bez wahania, choć nie omieszkał powiadomić o swoim bólu wszystkich dookoła. Krew polała się ciurkiem, natomiast on ujął w zębach niewielkie zawiniątko, otoczone przejrzystym, zielonym plastikiem. Sycząc z bólu oparł się o ścianę. Cokolwiek to było, nie miał szans na jakąkolwiek finezyjną manipulację, kiedy jego dłonie były zamknięte w dwójce metalowych kul. Nie mniej jednak umieścił przedmiot, który wyglądał jak lśniący, pulsujący delikatnym błękitem śrubokręt, w kratownicy swojej pryczy, ostrzem do góry. Odwrócił się od przedmiotu i łóżka tyłem, biorąc kilka głębszych wdechów i uspokajając się.
- Rage…jak to wygląda?
- Wszystko dobrze szefie. Może krok w lewo. Tak, teraz jest idealnie.
- Rage. Jesteś pewien? Jeżeli źle oceniłeś…
- Jestem kurwa pewien…

Syknął już widać nieco podenerwowany siłacz. Szef nie zdenerwował się. Powinien. Nie skarcił go. Może powinien. Zamiast tego jedynie przytaknął. Widać tą dwójkę cechował wzajemny szacunek, a kiedy jeden był zdenerwowany, drugi potrafił to uszanować. Blondyn wypuścił ostatni oddech z płuc…
I runął gwałtownie do tyłu. Mark w tym momencie uniósł niewyraźnie brew górę. Kark nadział się wprost na metalowy szpikulec. Nastąpiło gwałtowne wyładowanie elektryczne, a okularnik ryknął z przeraźliwego bólu. Co ciekawsze…nie pojawił się żaden strażnik. Jeżeli te drzwi były dźwiękoszczelne, to ich twórcy projektowali własną zgubę. Chuderlak uderzył o posadzkę. Pozornie bez życia. Jednak wtedy…kontrolka na jego karku zgasła. A jego ciało zaczęło się zmieniać. Nabrało masy i tężyzny. Może nie tak wielkiej jak jego sojusznik, jednak był to szczyt wszystkiego co można osiągnąć bez odżywek i innych specyfików. Okulary potłukły się, a włosy i oczy zyskały srebrny kolor. Rana na dłoni zasklepiła się natychmiast. Żywe srebro uśmiechnęło się przymilnie do osób po drugiej stronie, zaś ci uwięzieni po jego mańce mogli uświadczyć jedynie pulsowania energii.
- Hahahah…o tak. Nareszcie…nie mogłem już znieść tego żałosnego, słabego, defektywnego ciała. Nareszcie…forma idealna. Tak! Dobra Rage…gotowy?
- Tak szefie. Zaczynaj…
- To będzie bolało jak jasna cholera…ale tym ciekawiej.

Mężczyzna ukląkł przy ziemi i kratach. Przyłożył zakryte kulami ręce do podłogi. Z początku nic się nie działo. Potem jednak srebrna poświata zaczęła wylewać się z kajdan…pełznąć po ziemi. Prosto do celi giganta. Jak wąż. Wielki, srebrny wąż. Gad ukąsił kolosa a ten zaczął przeraźliwie wyć. Był to ból utkany z pierwotnej esencji. Zupełnie jakby dwa światy kolidowały ze sobą, a między nimi znalazł się pechowy Rage. Jego Obroża skrzyła jak szalona, starając się utrzymać niski poziom mutagenu. Ten jednak narastał i narastał, w towarzystwie pulsujących żył, które go zawierały. Kark piknął trzy razy, nastąpiła niemal bezgłośna eksplozja. Mimo, że oślepiająca. Kiedy dym przeminął…gigant stał. Niewzruszony. Kajdany rozdarł jak zrobione z papieru. Drzwi swojej klatki, były dla niego makaronem, którym mógł się swobodnie bawić. Jednym palcem zdarł z siebie koszulę. Dwoma, wyrwał kraty prowadzące do celi srebrnego jegomościa. Usunął mu kajdanki. Żywe srebro wyszło na środek, pomiędzy dwa bloki klatek. Za nim postąpił Rage. Nie, to było złe słowo. On pokierował się zaraz w stronę klatki Katharine. Dodatkowo, sięgnął w głąb swojej kieszeni, naciągając na twarz, coś na kształt maski. Maska miała czarno-biały, pełny schemat i…w jakiś potworny sposób idealnie do niego pasowała. Były okularnik zachichotał lekko pod nosem na ten widok. Zwrócił się do reszty:
- Hmm…czy ktoś ma…cokolwiek…do zaoferowania aby zapracować na swoją wolność? Hmmm? Drogie dziewczynki?
Uniósł ręce w pytającym, prześmiewczym, teleturniejowym geście…

”Srebro”
Rage
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

sob lut 16, 2008 11:50 pm

Mark

Wcale nie zaczynało robić się ciekawie. Ciekawie było już tak naprawdę od dłuższej chwili. Mark nie miał ochoty przepuścić takiej okazji, byłoby to zwykłym przejawem idiotyzmu. Najchętniej w tej sytuacji włożyłby ręce do kieszeni, ale gah, oczywiście małe kotwice przymocowane do ich wysięgników skutecznie krzyżowały te niecne plany.
-Mr.Silver...ja mogę zaoferować nieco doświadczenia z zakresu działalności sabotażowej i infiltracyjnej, plus, że tak się wyrażę...zastępuje małą gromadkę ludzi. Bądź większą, po pewnym czasie. Nigdy nie był dobry w samoreklamie czy pisaniu CV. Czegoś mu brakowało. Jakiegoś podsumowania. I znam Kung-Fu.
Srebrny uśmiechnął się promiennie i jakby właśnie coś sobie przypominając, podszedł do Rage’a i dotknął jego ramienia. Rozbłysnął na chwilę srebrnym światłem i mimo, że tamten nie zwrócił na to uwagi (bo miał ciekawsze sprawy na głowie, na przykład drzwi które własnie przerwał jak piniatę). Mr. Silver, jak został ochrzczony, podszedł do drzwi, zaparł się gwałtownie, jego mięśnie napęczniały i zalśniły srebrem. Kratownica ustąpiła, wyrwana z reszty metalowego budulca. Kajdany również przestały stanowić przeszkodę. Tylko limiter był gdzie był.
Przekrzywił głowę i wykonał zapraszający gest dłonią.
- Pokaż mi.
Hoh. Wiedział że ten cytat jest zbyt prowokacyjny i niebezpieczny dla niego. Kalkulując przez krótką chwilę doszedł do raczej oczywistego wniosku, że w aktualnej pozycji szanse na zwycięstwo ma raczej minimalne. Choć kajdany zostały rozdziewiczone (ach, słodka wolności i możliwości włożenia rąk do kieszeni!), irytujący limiter tkwił gdzie jego miejsce. Nie znał możliwości swojego ciała. Być może było ono jeszcze sprzed czasów choroby, być może było jednak z jej ostatnich dni. W tym ostatnim wypadku byłoby to szybkie i bezbolesne. Sam nie zauważyłby kiedy jego płuca poszły na przechadzkę z panną krwią. Ale był też pocieszający fakt-jego oczy były normalne. Może ciało było sprawne? Poza tym, dysponował całkiem sporą wiedzą różniastych systemów walki wręcz...nabytych w charakterystyczny dla siebie sposób. Ale czy ta papka, tak dobrze sprawdzająca się gdy mógł w pełni rozwinąć skrzydła, była użyteczna teraz?
-Aktualnie nie sprawia to zbytniego wrażenia, więc nie wiem jaki to ma sens...
Który rodzaj ataku wybrać teraz? Gah, wolał walkę grupową...wtedy nie miał takich dylematów. Mógł użyć wszystkiego, co przyszło mu do głowy w tej samej chwili.
Na początek postanowił zmarkować szybki sierpowy zakończony w przykucnięciu, będący przykrywką dla podbródkowego połączonego z lekkim wyskokiem. Jeśli nie rozwali sobie pięści. Albo ktoś mu jej nie rozwali.
Pięść poszła w ruch. Ciało jednak nie ruszało się tak sprawnie i szybko jak powinno. Nie było w pełni zdrowe, o nadludzkich zdolnościach nie było nawet mowy. Srebrny uchylił się natychmiast, odskoczył, nie wyprowadzając, żadnego rodzaju kontry, choć z pewnością posiadał jakiś nietypowy styl, sądząc po jego zachowaniu. Obrócił się wokół własnej osi, wyprowadzając kopniak. Mark z trudem przykucnął. Gdyby posiadał pełnię swoich umiejętności, nawet nie mrugnął by wykonując ten manewr. Nie oznaczało to oczywiście, że srebrnowłosy był ślamazarny. Co to, to nie. Jego ciało wykorzystywało szczyt ludzkiej kondycji i umiejętności. Położył by ośmiu ludzi w cztery sekundy…jednak tylko ludzi. Tak czy inaczej, obaj uniknęli obrażeń, a Silver uśmiechnął się ponownie.
- Nieźle. Całkiem nieźle. Z chęcią zobaczę, co potrafisz w pełni swoich możliwości.
To mówiąc, wziął lśniący błękitem śrubokręt i wbił go w obrożę. Ta upadła z głuchym oddźwiękiem. Moc powróciła. Mark z zadowoleniem poczuł, jak jego ciało powraca do swojego "nadpisanego" potencjału. Czuł, że ży...nie, stop. Jeszcze nie czuł pełni życia. Brakowało mu paru rzeczy do tego. Chociażby garnituru. Ale przynajmniej mógł chodzić z rękoma w kieszeni. Z uznaniem i szacunkiem kiwnął głową Mr.Silverowi.
-A ja z chęcią poszukam okazji, by móc pełnie możliwości osiągnąć. Twój towarzysz przejawia, jak widzę, niezwykłe zainteresowanie Ms.Katherine? Patrząc na jego...zapał...pewne terminy nabierają nowego znaczenia.
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

ndz lut 17, 2008 12:13 am

James ”Future” Newman

Wydarzenia jakie już po chwili lotu, rozegrają się na pokładzie statku, zdecydowanie przerosły oczekiwania Jamesa… No, może nie te najśmielsze, bo nie jedno w swoim życiu widział… Kto by pomyślał, że można skoczyć z dziesiątego piętra, i z pośród miliardów możliwych plaśnięć o ziemię, wybrać lądowanie, które skończy się tylko nadwyrężeniem kostek… Albo, że można przeżyć bez szwanku wybuch granatu znajdującego się dwa metry od twojej twarzy, po prostu rzucając się w tył… Tak.. James miał wiele dziwnych doświadczeń. Dlatego też, był po prostu mile zaskoczony tym co zaraz miało się stać. Gdy tylko tamten w okularach ugryzł się i zaczął krwawić, James jedynie poprawił się na siedzeniu, podciągając na pryczę nogi, i krzyżując je, a dłonie opierając na kolanach. Wyprostował plecy i dumnie wypiął pierś. Luźna, pomarańczowe ciuchy, przewiązane oczy, i irokez na głowie… Tak.. zdecydowanie przypominał starego mistrza wschodnio-ziemskich sztuk walki, który, mimo ślepoty, dalej jest pewien, swoich, z całą pewnością godnych uwagi i podziwu umiejętności. Tak.. Zdecydowanie… Zwłaszcza ten irokez.
Uśmiechnął się w duchu. Albo raczej wiedział, że poczuje się lepiej gdy się uśmiechnie, i od razu poczuł się lepiej. Nawet bez uśmiechania się. Po prostu świadomość, że może się uśmiechnąć, i spowoduje to, że będzie mu raźniej, sama poprawiała humor. On przecież nie miał teraz czasu na uśmiechanie się pod nosem. Cóż. Fakt iż może nie uśmiechać, ale jednocześnie uśmiechać się, by poprawić sobie humor, rozbawił go tak bardzo, że uśmiechnął się ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze. I w duszy śmiał się już szaleńczym śmiechem, jednocześnie stając na rękach, biegając jak głupi po celi, próbując zasnąć, flirtując z dziewczyną z sąsiedniej celi, bluzgając na olbrzyma, i znowu się uśmiechając.
STOP
James, choć nikt nie mógł tego zauważyć, otworzył oczy, i obrócił lekko głowę w stronę olbrzyma i srebrnego gościa. Ci dwaj zdecydowanie chcą dorwać się do władzy. Przynajmniej tak można było wnioskować po pytaniu które padnie za 43 sekundy. To się zdecydowanie Jamesowi nie podobało. Nie, żeby miał coś do bycia podwładnym. W żadnym wypadku. Po prostu był pewien, że ta dwójka nie zdaje sobie sprawy z ulubionego słowa Jamesa – „odpowiedzialności”. On, jako człowiek, jak nikt inny, świadomy swoich czynów, znał je doskonale. Każdy jest za siebie odpowiedzialny… A dowódca jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za grupę której przywodzi, a także za każdego kto wchodzi w jej skład. Pozycja dowódcy wcale nie pozwalała czuć się wygodniej. Na dowódcy ciążą obowiązki.
Dowódca ma być wzorem, dbającym o losy oddziału. Dowódca nie może być samolubny ani głupi i nieostrożny. Musi być strategiem. Musi być odpowiedzialny.
Tym razem James naprawdę uśmiechnął się, przypominając sobie formułki których uczył się w szkole wojskowej. Oczywiście, zgadzał się z nimi. Na dowódcy ciąży odpowiedzialność, z której ci dwaj zdawali się, w ogóle nie zdawać sprawy. Im zależało na czym innym. Na władzy.
James wstał, i unosząc rękę, w geście uciszającym srebrnego, udzielił odpowiedzi, zanim jeszcze padło pytanie. Jego odczucia nie miały tutaj znaczenia. Jeśli kogoś nie lubił, mógł go zabić. Ale ta dwójka zdecydowanie była mu teraz potrzebna. Więc, jeśli go wkurzą, bardziej niż już to robią, to zabije ich gdy tylko przestaną być potrzebni.
-Jestem pilotem. Potrafię sterować tą kupą złomu.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

ndz lut 17, 2008 12:51 am

UWAGA! POST WYŁĄCZNIE DLA OSÓB DOJRZAŁYCH, ZAWIERA SCENY PORNOGRAFICZNE, SADYZM i BRAK ETYKI. JEŻELI CZUJESZ SIĘ OBRAŻONY PRZEZ TAKI MATERIAŁ, LUB NIE JESTEŚ PEŁNOLETNI, NIE CZYTAJ~!

TEMAT OTAGOWANO, POST OTAGOWANO.

[hide=Treści Pornograficzne. Naprawdę.]Robiło się niemiło. Zajebiście niemiło. Nie dość, że czarnowłosa miała na sobie ten zasrany limiter, to kajdanki skutecznie uniemożliwiały połowę czynności, które chciała by zrobić. Olbrzym zbliżał się, gdyby tylko mogła użyć choć cząstki mocy, ale nie musiała zostać prezenterką najnowszej serii limiterów na 2018 rok. Wejście do klatki... jakie wejście? Tam już nie ma wejścia, jest tylko puchatek bez paska od spodni. Katherine nie mając większego wyboru spróbowała w jakikolwiek sposób ominąć giganta. Miała fart, biorąc pod uwagę że przeturlała się pod jego nogami, przy okazji unikając zdeptania. Rozejrzała się, czy jest tutaj cokolwie, chociaż kawałek kraty, którym mogła by chociaż spróbować się obronić.
- Słonko, nie uciekaj! Ej…mówię do ciebie…będzie bolało…o ile nie wyjdzie ci ustami, to nawet bardzo…i baaardzo długo.
To mówiąc obrócił się natychmiast i capnął ją za nogę. Następnie rzucił do przodu z niemałą siłą, także uderzyła o kratownicę Lazarusa. Rage podszedł bliżej, kiedy panna zbierała się z podłogi i rzucił zgniłkowi zaciekawione spojrzenie.
- Czy ty się kurwa nigdy nie zamykasz?
Zapytał z wyraźnym rozbawieniem po ostatnich sentencjach, i wyrwał także jego klatkę, rzucając obok. Następnie skruszył kajdany, choć limitera nie zdjął. Wykorzystując to, Katharine chwiejnie podniosła się na nogi, jednak…gdzie miała uciekać…gdzie do cholery!?
Laz wstał i przekrzywił głowę, słychać było trzask, a głowa zawisła w niedwuznacznej pozycji na boku. - Znów ten cholerny dysk. - zmrużył ślepe oczy. - Rage? - zwrócił się do osiłka i skłonił się lekko, a bezwładna głowa opadła mu na klatkę piersiową. Złapał ją i poprawił na miejsce, zaskoczyła z trzaskiem. - Jak widzisz, gęba mi się nie zamyka. - podrzucił do góry dolną cześć szczęki.
- To co? Podzielisz się lalunią?
- Heh…Mi Kasa Es Su Kasa…

Druga próba ucieczki nie powiodła się. Dłoń zacisnęła się na talii dziewczyny, mniej więcej z taką siłą jak prasa hydrauliczna, zrywając z niej ubranie, jednym, zwinnym ruchem i odsłaniając krągłe piersi, odnośnie prawdziwości których, mogli zapewne rozprawiać filozofowie. Biła i krzyczała, choć większe szanse miała by nawalając całą siłą w cement. Następny ruch zdarł spodnie, oraz majtki, mniej więcej tak, jak rozgania się mgłę, lub papierosowy dym. Rage obniżył swoje spodnie nieznacznie, uwalniając fallusa, który był już nieznacznie naprężony. Wszystkie zebrane samce poczuły ukłucie ich własnej godności, ponieważ to nie był penis. To był potwór. Zasługiwał na porównanie do palu, lub drzewnego konaru. Widać, nie przesadzał, mówiąc o rozmiarze. Obrócił Katharine o 180% stopni i bezpretensjonalnie przyszykował się do wiadomej czynności inwazyjnej, jednocześnie zostawiając drugi koniec dla Lazarusa…
Katharine kopnęła z całej siły w krocze mężczyzny. Ostatnia desperacka próba ratunku. Każdy z zebranych samców gwałtownie się skrzywił. Mentalnie czuli jego ból, jakby połączeni umysłem roju. Tytan uśmiechnął się pod maską.
- Och maleńka…mam nadzieję, że równie czule pracujesz ustami…prawie to poczułem…
Mruknął złośliwie i wprowadził wiadomy organ w wiadome miejsce. Mogła go nienawidzić. Mogła nie cierpieć każdej iskry jego egzystencji. Nie zmieniało to faktu, że Katharine jeszcze nigdy, nie czuła się tak…pełna. Jej miejsce rozkoszy pełne i natężone do granic możliwości, dodając do tego fakt, że fallus zagłębił się…jedynie do połowy. Jej oczy rozwarły się w geście bólu i…zadowolenia, do którego niestety nigdy by się nie przyznała. Musiała ugryźć się w wargę aby powstrzymać zalew zmysłów. Lazarus także nie próżnował.
- I powiedział Pan "Ożeszkurwa japierdole Alleluja i do przodu." - zaczął gmerać przy swojej szacie próbując ją rozerwać, wreszcie udało mu się. Jego penis może nie był tak imponujących rozmiarów, za to wierzył, że na pewno to odczucie będzie dla Kathrine gorsze. - Słoneczko moje, to teraz się odwróć i pokaż swoją hehe ciemną stronę. - jego siny, lekko nadgniły acz pęczniejący od czarnej cieczy fallus z impetem wbił się w odbyt "laski". Choć to doznanie było jedynie jakąś…nikłą iskrą w świadomości panny. Trwało to dobre kilkanaście minut. Jak na brak gry wstępnej…całkiem nieźle. Dziewczyna padła wycieńczona na ziemię. Z jej wnętrza, obydwu stron, wylewało się nasienie, zarówno wyjątkowo płodne, jak i całkowicie bezużyteczne i martwe w milionach aspektów. Dziewczyna, przez chwilę, patrzyła się w dal. Dal, której…raczej nie dostrzegała, podobnie jak świata dookoła.
- Na…kurwa…reszcie. Dziękować debilizmowi projektantów, że nie ma tu kamer i to bydle jest dźwiękoszczelne…pilot tak? Dobrze, niech stracę…
Po kilku chwilach i Newman był wolny.
- A reszta waszych gagatków? Słucham…nie mam całego dnia…za kilkanaście minut przyjdzie tutaj inspekcja…
Syknął srebrny, czekając na resztę deklaracji.
[/hide]
Ostatnio zmieniony ndz lut 24, 2008 1:52 pm przez MunchKing, łącznie zmieniany 4 razy.
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

ndz lut 17, 2008 1:41 am

Marcus Taylor

Marcus nie był "socjalny" w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nienawidził, gdy coś dzieje się przypadkiem. Przypadki jednak robiły mu na złość i zdarzały się dosyć często. Jednak nawet jeśli były... to nie wierzył w ich niezgranie. Zapewne działały wspólnie, zapewne układały sie w jakiś wzór. Miały motywy. Wiedziały, co mają robić. Wierzył głęboko, że Ci, którzy spieprzyli robotę trafiają prosto do pierdla. On też tam trafił. Wydali go własni ludzie. To właśnie spieprzył Marcus, źle nimi zarządzał, za często uciszał. Dla kogoś, komu to jest proste, łatwo było przesadzić. Szedł teraz z grupką, którą mógł nazwać "współwięźniami". Niezwykłe. Każdy z nich wyglądał na swój sposób osobliwie, ale nie on. Był zwyczajnym człowiekiem, przynajmniej z wyglądu. Nie lubił wyrażać się bardzo potoczyście, unikał tego. Zupełnie logicznie nie reagował na to, jak traktowani są pozostali. Zupełnie logicznie, wysłuchiwał słów tego, który w tej chwili posiadał władzę. Nie ufał tym ludziom. Za nic nie trafia się do tego więzienia. Najpierw trzeba poznać tych, których określił jako "współwięźniów". Znać ich sposoby wysławiania się, podejścia do życia. Wtedy dopiero on mógł zabrać głos. Władza była czymś bardzo znaczącym, bez niej nie było życia, lecz czasami trzeba było zmienić priorytety, przynajmniej krótkofalowo. Zostali wszyscy wprowadzeni do statku kosmicznego, który sprawiał wrażenie. Dla kogoś, kto praktycznie nie opuścił swojej rodzinnej planety - na pewno. Ogółem, zdystansowany mężczyzna chłonął co tylko mógł. Zapisywał w pamięci szczegóły. Nagrywał wszystko. Dokładnie wiedział, że to się może przydać. Pierwszy kontakt z "współwięźniami" zwiastował kolejny eksperyment psychologiczny. Niemal pokornie wszedł do swojej celi.
Osobliwe ubranie leżało na nim całkiem nieźle. Marcus cenił prostotę, która pozwalała zebrać myśli, skupić się. Szczerze jednak wolał uniknąć ubrania więziennego. Nie po raz pierwszy powstał zamysł ucieczki za wszelką cenę. Ostudził szybko ten bardzo ludzki i pierwotny odruch. Wszystko należało zaplanować. Po prostu wrzucanie się w wir wydarzeń było czystym szaleństwem. Słyszał opinie, jakoby czasem nawet najbardziej zimne i kalkulujące umysły poddawały się temu szaleństwu, wierząc w prawo przypadku. Od tamtego czasu dodawał go do swoich planów jako "przypadkowa, kolejna ewentualność". Kiedyś było to niedopuszczalne, tego uczyło życie. Powiódł wzrokiem po wszystkich zgromadzonych w ciasnym pomieszczeniu. Kobieta się przedstawiła. Jednak najgłośniejsi ludzie niemal zawsze byli mało intrygujący, a za to jedynie przyciagli uwagę. Czasem należałoby uwagi unikać. Czasem sprawiała, że ludzie zwiększali prawdopodobieństwo wystąpienia czynnika przypadkowego. To tak, jak wyparowywanie czarnych dziur. Mimo tego, że pochłania wszystko, co znajduje się w jej zasięgu, to właśnie to ją niszczy. Ta energia, nagromadzona przy procesie. Być może właśnie to był ten czynnik przypadkowy, chociaż w bardzo zminiaturyzowanej wersji. Marcus zdąrzył się zastanowić. Zdąrzył ocenić, swoją pozycję w tej niewielkiej grupie wszystkich obecnych w tym samym miejscu, co on. Zdąrzył ocenić szansę. Nie obejdzie się bez zewnętrznego czynnika. Chyba, że ktoś podjąłby ogromne ryzyko, wziąłby większy czynnik przypadku. Istnieje jeszcze jedna opcja - ktoś, kto uwzględniłby pomoc z zewnątrz. Kobieta przedstawiła się, ale Marcus postanowił to zignorować, przynajmniej tymczasowo. Jak się okazało - byli tacy, którzy wręcz przeciwnie - okazali swoje zainteresowanie w dużym stopniu. Trochę prymitywne, ale zawsze określane jako - "normalne". Jedynym niepokojącym czynnikiem był wygląd "Lazarusa". Marcus uniósł nieznacznie brew. W jaki sposób można było osiągnąć taki wygląd? Nie czuł jednak odrazy. Silniejsze było zainteresowanie. Innym czynnikiem był "James...Future...". Nie było pomysłu na to,jak się z tąd wydostać. Jeżeli plan i pomysł to jedno i to samo... to nawet Marcus nie miał pomysłu w tym momencie. Następny człowiek w tej samej celi celnie dobrał uwagę dotyczącą rozmowy na ten temat i jedynego widocznego wyjścia. Nie sposób było się nie zgodzić, ale tylko z tym, że było to jedyne widoczne wyjście.
Odmienną postawę od reszty prezentował, widocznie znudzony, posiwiały mężczyzna. Na niego padły największe podejrzenia Marcusa. Kto w takiej sytuacji, poza z pewnych względów - nim samym, zachowałby totalny spokój? Nie próbował konwersacji ? Nie próbował myśleć nad wyjściem, tylko poszedł spać, intrygujące. Być może była to oznaka głupoty, a może był w tym zamiar. Na to trzeba było uważać, od kiedy nie mógł użyć swych mocy. Przezornie to zanotował w pamięci. Reszta wydarzeń nieco przerosła jego oczekiwania. Nie mógł uwzględnić tego w kalkulacjach. Poza gwałtem. To było bardziej niż prawdopodobne, z uwagi na sytuację. W ten sposób przynajmniej ona coś zaoferowała, a Marcus nieco wahał się z odpowiedzią. Mimo to wyzbył się wątpliwości, coś zaoferować musiał.
Podszedł blisko do krat.
-Mogę zaoferować swoje usługi, jeśli chodzi nie tylko o uciszanie, ale również o posługiwanie się innymi...niekoniecznie z dobrowolne...
- Proszę, proszę...no po prostu cały kramik wysoce przydatnych osób. Mamy szczęście jak widać...może jeszcze z tego wyjdziemy w jednym kawałku. Choć napewno nie wszyscy... Spojrzał mimowolnie na Lazarusa, a następnie rozkuł Marcusa.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

ndz lut 17, 2008 2:08 am

Allelujah

-Może nie znam kung-fu jak poprzednik, ale jestem dość trochę obyty z mieczem no i... - zrobił pauze jakby szukał czegoś w myślach co mogłoby mu pomóc – ...posiadam całkiem sporą wiedzę z zakresu technologii, jeśli mam materiały mogę zbudować prawie wszystko.
Srebrnowłosy przyglądał się przez chwilę jegomościowi, który dzielił z nim spektrum swoich włosów, po czym natychmiast podjął, tonem głębokiej analizy, jakby sondując dokładnie swoje wspomnienia w poszukiwaniu najmniejszej informacji.
- Hmmm…ja cię chyba już gdzieś widziałem. Co…nie powinno dziwić, patrząc na to, że zebrały się tu takie, a nie inne sławy. Heh…
Podszedł do krat, badając ich budowę, choć znał ją aż za dobrze.
- Chwila…konflikt…Wojna, czy jakoś tak? Jeden z tych przemiłych wariatów, którzy puścili z dymem kilka planet? Chyba nie wierzysz, że wypuszczę takiego lunatyka, co?
Lekko złośliwy ton opuścił usta i udał się jak sztylet, wprost do uszu. Allelujah zaklną w myślach. Słyszał o nim i o jego „wyczynach” a to oznaczało, że szansa wypuszczenia go z celi drastycznie spadła aczkolwiek jeszcze nie do zera.
-Dla ścisłości... nie planet a całych układów słonecznych. - wziął głęboki wdech podnosząc cztery litery i podchodząc do krat. Zatrzymał się tuż przed twarzą rozmówcy
-Moi bracia mnie szukają. Pewnie za jakiś czas trafią do tego miejsca... uwolnij mnie a oni napewno Ci się odwdzięczą z nawiązką
- Heh. Znaczy się jak? Spróbują wysadzić moje cztery litery? I zrobią to szybko, w humanitarny sposób? Och łaskawco. Nie.
Przez chwilę ważył swoje możliwości. Dokładnie, badał opcje.
- Uwolnię cię tylko dlatego, że twoja moc może mi się przydać. Ale jeśli spróbujesz czegoś przeciwko mnie…czegokolwiek…masz tylko jedną szansę. A po jej utracie, zabiję cię na miejscu. Jasne?
Allelujah mógł się na to zgodzić, ale co by powiedział… hm… w sumie to Allelujah składał słowo a nie on więc w razie czego nie mógłby się winić gdyby coś wymknęło się… spod kontroli…
-Jak słońce - odparł powoli zupełnie jakby analizował wszystkie możliwości wyboru i ewentualne konsekwencje
- Heh. Doskonale. Rzucił srebrnowłosy. Chwilę później ogranicz kim padł zniszczony na podłogę a Allelujah poczuł znajomy dreszcz potęgi ogarniającą swoje ciało. Jego szarawe oczy na chwilę zmieniły barwę na jaskrawy szkarłat po to by po sekundzie wrócić do normalniej barwy. Był wolny i czuł jak zyskuje kontrolę, ale dał słowo… więc na razie obędzie się bez zabijania. I tak musi czekać na swoją rodzinę, a towarzystwo żywych jest zawsze ciekawsze niż umarłych.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

ndz lut 17, 2008 3:20 pm

Katherine Smith

Sytuacja rozwinęła się w... zajebiście niemiły, aczkolwiek podniecający sposób. Olbrzym niepokojąco szybko znalazł się przy klatce czarnowłosej, zamieniając wejście do niej w historię. Kobieta jakoś przeturlała się pod nim unikając... wiadomo czego. Niestety próba nr. 2 nie była już tak udana. Po krótkiej, aczkolwiek niemiłej grze wstępnej puchatek wziął się do roboty. Emocje, które kotłowały się w Katherine, były co najmniej porównywalne z wkurwieniem, które mogło się równać ze zdziwieniem, kiedy zobaczyła rozmiar... miecza, który miał ją przebić.

~Łoo...~

Pomyślała. Gdyby wiedziała, że ten koleś jest tak szczodrze obdarzony przez naturę, sama by go przeleciała. Jednak seks z taką widownią nie był czymś, co można było zaliczyć do mało wstydliwych. Biorąc pod uwagę jednak miejsca, w których Katherine uprawiała seks, to nie było aż takie złe. Było jednak coś, co się Jej w tym całym cyrku strasznie nie podobało. Euforia, która Ją ogarnęła nagłym pojawieniem się pały o średnicy Jej nogi w najgrubszym miejscu w wiadomym miejscu, była nieporównywalna do czegokolwiek, co spotkało ją w życiu. Nie zmieniało to jednak faktu, że ten koleś straci co nieco za to, że Nią rzucił. Problemem natomiast okazał się brudny, śmierdzący, cuchnący, brzydki, bardzo brzydki prawiczek (bo która desperatka poszła by z takim gdziekolwiek, chyba że często odwiedzał przedszkola na osiedlu), który zabrał się do roboty od tyłu. Nie dość, że Katherine nie lubiła od tyłu, to jeszcze gość mógł by się umyć.

W końcu skończyli. Kobieta była wykończona, jednak miała jeszcze dość energii, by zrobić jedną rzecz. Odwróciwszy się kopnęła z całej siły w jądra owrzodziałego gościa. Ów jądra, wraz ze swą integralną częścią przedłużoną uniosły się lotem dość mocno przyspieszonym w górę, po czym plasnęły o sufit, spadając w dół.

-To teraz już nikogo nie przelecisz brudasie...-

Po czym zdeptała leżący na ziemi sprzęt. Teraz wypadało by się... podetrzeć. Posłużyły do tego Jej stare, obecnie nie nadające się do użytku ubrania. Można było zdać sobie sprawę z tego, że golizna Jej nie przeszkadzała, musiała sporo przejść w życiu, a może po prostu uważała się za na tyle atrakcyjną, by nie czuć potrzeby zakrywania swoich atutów.
Odwróciła się do srebrnego gościa.

-Durna małpa...-

Rzuciła jednak wcześniej do puchatka. Znów odwróciła się do srebrnego.

-Pf... co do mnie, też dam radę prowadzić tę pieprzoną kupę złomu, oprócz tego całkiem nieźle radzę sobie z bronią białą...-

Zdała sobie sprawę, że zapewne teraz wszyscy się na Nią gapią.

-...kurwa z bronią białą idioci! Katana, miecz i inne gówno... chociaż z "taką" też całkiem dobrze sobie radzę. Oprócz tego jestem w stanie otworzyć większość zamków, które można obecnie zdobyć...-
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

ndz lut 17, 2008 4:04 pm

Wszyscy, Cyprian malkontent i zapluci gwałciciele reakcji.

Wszystko dobre…co się kończy dojściem…err…znaczy dobrze kończy, tak właśnie. Wszyscy zostali oswobodzeni, dzięki interwencji nadgniłego Lazarusa. Limitery, jak i kajdanki, które z powodzeniem mogły służyć jako kule armatnie, leżały teraz na ziemi, ładnie złożone w kupkę. Podobnie jak zgrupowała się liczba dziesięciu osób. No dobrze, ośmiu stojących naprzeciwko Srebrnego pana, Rage opierający się o zdemolowaną ścianę, i sam wielki uciekinier we własnej osobie.
Newman wiedział co się zaraz stanie. Jednak w sumie nie był w tym zbyt wyjątkowy, ponieważ srebrny także mruknął coś pod nosem. Jakby na komendę kolos podszedł do drzwi. Te otworzyły się powoli, acz nieubłaganie.
- Co do kur…
I mniej więcej tyle zdążyła powiedzieć głowa skryta w czarnym hełmie nim opadła na nią prasa hydrauliczna w postaci ręki giganta, przebijając przez wentylację w podłodze i zmieniając w krwawą papkę. Drugi nadział się na buta, jednak cios został wyprowadzony z taką siłą, że przeszył jego klatkę piersiową, zmieniając zmarłego w…dość nieprzyjemną dekorację, która zawisła na kończynie niszczyciela.
- Kurwa…
Skrzywił się mimowolnie „Puchatek” jak ochrzciła go krwawa panna. Zaczął zdzierać truchło ze swojej nogi. Jednak to nie był koniec. Dwójka innych „ciemniaków” otworzyła ogień do naszych dzielnych antybohaterów, a błękitne promienie zalały korytarz. Jeden odbił się od giganta, który najzwyczajniej w świecie uznał go za komara. Drugi pomknął wprost w kierunku głowy pana o wdzięcznym kryptonimie „Future” ten uchylił się z równą łatwością jakby wyjątkowo otyłe dziecko rzuciło w niego na wpół uszłą z powietrza piłką. Mimo, że wiązka poruszała się nadzwyczaj prędko.
Oczywiście, panowie strzelcy byli wzrokowcami. Polegali na tym, co do ich mózgów przekaże zmysł wzroku-a on sugerował, że wielkie cielsko Rage jest najbardziej niebezpieczną rzeczą, która może ich spotkać. Niczym kometa, pędząca na spotkanie biednej planety. Bali się podzielić los dinozaurów. Dlatego próbowali wielgachnego zdjąć póki się dało, ignorując bezgarniturowego miłośnika garniturów, który postanowił właśnie zapoznać się z nimi bliżej. W między czasie ich ręce stały się miniaturowymi wulkanami posoki. Mark uniósł brew nieznacznie, strzelił delikatnego wręcz (jak na nadludzkie miary) sierpowego jednemu, a w drugiego wbił swoją dłoń. Klasycznie, tamten powinien teraz splunąć krwią czy wykazać inne tego typu oznaki śmierciobliskie. Ale to było...nietypowe. Jego ciało rzeczywiście zaczęło drgać i inne takie, ale reszta była...dość niestandardowa.
Po chwili, nie było już jednego ze strażników (drugi się wykrwawił), ale wszyscy zebrani mogli zaryzykować wizytę u okulisty, ponieważ widzieli dwóch Marków identycznych, kropla w kroplę. Nawet ubranka były te same.
- Hmm…ciekawe. Dobrze dzieci. Wojna, Mark, Marcus, druga odnoga w lewo prowadzi do strażnicy i zbrojowni. Zajmijcie się naszymi gospodarzami. Katharine, Future, Rage, zajmijcie się centrum komunikacji. Pierwsza odnoga po prawej. Ja, Lazarus, Shogo, Cammeria idziemy na mostek. Dalej ludzie! Ruszać się. Trzeba posprzątać ten burdel!
To mówiąc dał znak do wymarszu, każda grupka niechętnie ruszyła, kierując się w stronę wyznaczonego im celu. Co prawda mogli go nie lubić, ale wybór ten cechował się jakąś specyficznym zastosowaniem taktycznym. O czym mógł przekonać się Newman. I może nie tylko on, kto wie…
 
Awatar użytkownika
WitchDoctor
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 773
Rejestracja: śr gru 19, 2007 5:25 pm

ndz lut 17, 2008 7:48 pm

Lazarus

Prawie wszyscy zostali już rozkuci, a Laz cały czas nie mógł się tego doprosić. Przynajmniej wydawało mu się, że już kilka razy sugerował, że zdjęciu mu tego emitera będzie dobrym pomysłem. Wreszcie gdy Srebrny zwrócił się centralnie do niego wstał i podchodząc bliżej powiedział mu w twarz, z czystej przyzwoitości przysłaniając usta, woń zgnilizny była nazbyt aż wyczuwalna.

- Mogę robić za broń biologiczną, rzucicie mnie, zrobicie epidemię, potem rozpierdolą planetę, a ja już się jakoś poskładam. Żaden problem. Bo powiedział Pan "Wstań!" i mu stanął.

Srebrny jedynie westchnął i rzucił Lazarusowi coś, co wokół okolicznych kolegów zyskało sobie status „śrubokrętu”, choć tak naprawdę było emiterem dość potężnych wiązek EMP, który zapewne mógłby usmażyć niejeden super komputer pojedynczym dźgnięciem.

- Czyń honory…Laz. Równie dobrze możesz rozkuć wszystkich…

- Muszę? - szybko rozkuł się i odetchnął, a przynajmniej spróbował, słyszalny był tylko cichy świst. Nawet nie zareagował na to co zrobiła Katherina, złapał tylko ułamanego członka i nasadził na miejsce, jego zgniłe ciało szybko połączyło się z urwaną częścią, podobnie zrobił ze szczęką. Poruszał nią na próbę.

- Kochana. Uważaj następnym razem w co kopiesz.- podszedł do niej i również ją uwolnił. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, nie spodziewała się tego.
- No, a co miałem zrobić? - wzruszył ramionami, coś trzasnęło. - Znów ten bark... - nastawił sobie szybko z kolejnym chrupnięciem. Podobało mu się tu, niedługo będą mieli tutaj prawdziwą epidemię...

***

Ach, walka. Niesamowite jest jak dobra rozróba może podnieść człeka na duchu. Jednak Lazarus nie walczył, stał z tyłu i gapił się na zabijanych strażników.
- Zapierdolcie ich wszystkich, o tak!- zakrzyknął i zaśmiał się, wreszcie wszyscy zostali zabici. Klęknął przy jednym i dotknął jego ciała, potem do drugiego i tak dotknął każdego. Ich ciała w jednej chwili zaczęły się rozkładać i nie minęła minuta, jak były tylko zgniłą tkanką.
- Podarunek... Pan leczył rany, ale kurwa tego nie wyleczy nawet ich biotechnologia.

Szybko ruszył za Srebrnym i Ragem, polubił ich, Rage'a bardziej, był dobrym człowiekiem, znał zasady i potrafił się dzielić. To było iście Chrystusowe miłosierdzie! Bierzcie i pieprzcie ją wszyscy. Czy coś takiego.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

ndz lut 17, 2008 10:13 pm

Allelujah, Marcus, Mark

I ruszyła trójka zwiastunów zagłady w lewą stronę ku zbrojowni i jej jakże cennemu wyposażeniu. Ledwo ta wesoła gromadka dotarła do zakończenia jednego z korytarzy już dostrzegła niczego nie świadomy komitet powitalny: paru wysokich strażników słusznej postury, którzy widoczniej mieli lekki problem z nadwagą. Niby nic szczególnego ale panowie mieli bardo fajną broń energetyczną typu karabin a odziani byli w cholernie zaawansowane zbroje typowe chyba dla tego statku. Obok nich stały masywne drzwi... nawet "puszek" by chyba miał problemy by je rozwalić o nich już nie wspominając. Obok drzwi znajdował się panel kontrolny. Nie trzeba było być geniuszem by wywnioskować dwie rzeczy: by przejść potrzebowali kodu a kod znali Ci strażnicy. Oczywiście to wykluczało opcje zabicia ich, bo martwi kodu im na pewno nie podadzą. Allelujah dał znak ręką by wszyscy przystanęli na chwilę po czym minęła sekunda a strażnicy nagle padli na podłogę w tym samym momencie jakby coś ich ogłuszyło. Cała trójka podeszła niżej i zaczęła rozbierać dwóch z trzech strażników z ich zbroi. Szczęśliwcami, którzy je przywdziali był Marcus i Allelujah. Natomiast Mark miał dużo ciekawsze zajęcie - gdy dwójka skończyła się przebierać dostrzegła, że już nie było Marka tylko Marki a konkretnie cztery sztuki tejże osoby. Każdy z nich miał jakieś szczególne zdolności, więc obyło się bez większego zdziwienia i zbędnych pytań. Mark - a przynajmniej jedna z kopii - zaczął wprowadzać kod do panelu a drzwi się powoli lecz stopniowo otworzyły. Próg jako pierwszy przekroł jeden z klonów i to była ostatnia rzecz jaką biedak zrobił w swoim życiu. Gaz, który nagle się ulotnił powalił biedaka na ziemię, niestety bez możliwości ponownego powstania. Za to na pocieszenie z drugiego końca korytarza wybiegli strażnicy w większej liczbie niż ostatnio... mniej więcej dziesięć osób z wyraźnie złymi zamiarami. Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń otworzyli ogień. Siwooki ominął jeden z pocisków, ale drugi klon Markusa nie miał tle szczęścia - padł na ziemię ze sporą dziurą w brzuchu.
-That's not fun at all...
Allelujah przykucnął i odruchowo wymierzył z karabinu. Robił to już setki razy i był to swoisty odruch. Pociągnął za spust, ale nie wystrzelił pojedynczy pocisk jakby się można spodziewać. Cały korytarz został nagle wypełniony dziesiątkami pocisków energetycznymi, które wzięły się niewiadomo skąd. Strażnicy zostali przerobieni na set szwajcarski, ale wtedy wszyscy zauważyli co było za strażnikami.... była to ZBROJOWNIA pełna najróżniejszej broni, amunicji i materiałów wybuchowych jakie można by sobie wyobrazić. Wyobraźnia aż nadto podpowiadała co się stanie jeśli wleci tam setka pocisków energetycznych. Białowłosy otworzył szerzej oczy.
-Ja pierd...
Wszyscy rzucili się do wyjścia, ale było za późno. Nastąpił wybuch... duży wybuch... ogromny wybuch... zajebiście wielki wybuch, który wstrząsnął całym statkiem zupełnie jakby powstało trzęsienie ziemi... kawałek statku odjebało od całości a do tego włączył się alarm. Trójkę antybohaterów zaczęła wciągać próżnia... chwycili się tego co się dało, ale wiedzieli, że nie wytrzymają długo. I wtedy nagle siła, która chciała ich wyjebać ze statku znikła mimo, że dziura z widokiem na kosmos za ich plecami nadal było. Niewiele myśląc wrócili się za drzwi i zamknęli je będąc póki co bezpieczni. W ten oto sposób trójka wspaniałych rozjebała w dosłownie parę sekund jedną z lepiej wyposażonych zbrojowni, jaką można spotkać w tej części galaktyki. Cóż... przynajmniej wróg nie miał już zaplecza z zaopatrzeniem i bronią a to lepsze niż nic. Allelujach nastawił złamaną rękę czekając aż rany zaczną się goić... reszta też była poobijana, ale całą akcje chyba najbardziej przeżyły klony Marka... no bo nieprzeżyty... Allelujach, Mark i Marcus zostali pozostawieni sami sobie a towarzyszył im jakże irytujący alarm, który słychać było na całym statku.
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

pn lut 18, 2008 6:27 pm

Future, Rage, Katharine

Cała trójka… No, właściwie to czwórka, bo Rage’a, spokojnie, czy może raczej niespokojnie, bo ciężko żeby coś takiego nie wywoływało chociaż lekkiego niepokoju, można było liczyć za dwóch, ruszyła prawą odnogą korytarza. Przez dość długą, jak na marsz korytarzami statku kosmicznego, chwilę, nie działo się nic. Po prostu szli i szli.
James wiele razy podróżował statkami. Pewnie więcej częściej niż reszta jego gromadki razem wzięta, chyba że ktoś z tej bandy był jego kolegą po fachu, czyli, również żył z pilotażu. Zastanawiał się nad konstrukcją i wykonaniem statku.. Coraz bardziej był pewien, iż nie był on stworzony do transportu więźniów. Powszechnie wiadomo było, że takie rzeczy były niebezpieczne, a im bardziej ktoś siedział w tym temacie, tym lepiej to wiedział.
Materiał, w tym wypadku, nawet żywy, o takim stopniu zarżenia dla bezpieczeństwa załogi, musiał być przewożony możliwie jak najszybciej. Dlatego też niezmiernie dziwne zdawały się rozmiary tego pojazdu. Gdyby go wyremontować, mógłby robić za ruchomą ambasadę.
Był zdecydowanie za duży jak na transport więźniów. W głowie Jamesa powstawały dziesiątki różnych teorii. Między innymi taka, że tak naprawdę nie jadą do więzienia, tylko rząd, lub jakaś potężna organizacja, zorganizowała tą cholerną szopkę, tylko po to by ich sprawdzić a potem zatrudnić, dobrowolnie lub nie, do pracy. Nic jednak nie tłumaczyło braku kamer w celach. Normalnie, można by to było zwalić na pewność siebie strażników. Ale, bez przesady. Nikt na tym świecie, ani na żadnym innym, nie pozostawiałby ludzi których sam nazywa „najniebezpieczniejszymi na świecie” bez nadzoru. Najwyraźniej, statek miał wpaść w ich ręce. Ktoś się o to postarał. Ale to oznacza że dla ich własnego dobra, statek nie powinien wpaść w ich ręce. Ponieważ jednak już uciekli z klatek, nie ma innej opcji, niż po prostu wybić wszystkich do nogi, i przejąć statek. Czyli, jeśli jego rozumowanie było dobre, i tak źle, i tak niedobrze. Zastanawiało go też, czemu ten srebrny, wiedział gdzie mają iść? Gdzie jest zbrojownia, a gdzie centrum łączności. Na to były trzy rozwiązania. Albo sam kiedyś latał tym statkiem, i po prostu go pamiętał – to rozwiązanie było racjonalne, ale mało prawdopodobne. Albo, miał dostęp do mocy, która pozwalała mu to sprawdzić – mało racjonalne, ale prawdopodobne. I trzecia, najbardziej logiczna i prawdopodobna wersja, srebrny i Rage, stali po innej stronie barykady i mieli złapać pozostałych, ale wtedy nie było wytłumaczenia dla czego pomogli w ich ucieczce, albo to właśnie oni, byli kamerami, organizatorów spisku, i nadzorowali przebieg ucieczki. Tak czy owak, Jamesowi, ani ten duży, ani ten srebrny się nie podobali… A Katharine.. No cóż. Katharine mu się podobała. No, przynajmniej z oczywistych powodów, na razie…
W każdym razie, mogła by mu pomóc w przejęciu władzy, lub bardziej, w pozbyciu się srebrnego i Rage’a. Zwłaszcza że pozbycia się tego drugiego, nie musiał by jej chyba długo namawiać. Może w tym centrum łączności da się z nią pogadać. Jamesowi było bardzo ciężko przewidzieć działania Rage’a, i nie był pewien, czy nie usłyszy ich rozmowy.
Tymczasem doszli do rozgałęzienia korytarza. James skręcił w lewo, i padł na ziemię, z dziurą kilkucentymetrowej średnicy w głowie. Dwóch strażników podbiegło w ich stronę, otwierając ogień…
Tymczasem doszli do rozgałęzienia korytarza. James gwałtownie skręcił w lewo, i rzucając się do przodu, ominął salwę z karabinów, poczym skręcił kark pierwszemu ze strażników, i już miał zabrać się za drugiego, gdy drzwi do centrum łączności otworzyły się, i na korytarz wybiegło sześciu ludzi, zabijając Jamesa…
Tymczasem doszli do rozgałęzienia korytarza. James, który szedł pierwszy, uniósł lekko dłoń z zaciśniętą pięścią. Katharine i Rage zrozumieli gest, i również się zatrzymali.
-Za rogiem, w odległości około siedmiu metrów od nas, stoi dwóch strażników. Mają ciężką broń. W pomieszczeniu za nimi, jest jeszcze sześciu. Jakieś pomysły?
-Ja się tym zajmę. Musisz tylko, powiedzieć mi, jak strzelać.
– Katharine, najwyraźniej, jakiś pomysł miała, a James już wiedział, jak to ma wyglądać.
Gdy dziewczyna wyciągnęła do przodu ręce, gotowa do wychylenia się za ścianę, poinstruował ja krótko.
-Trochę wyżej, bardziej w lewo.. jeszcze trochę.. o, tak jest ok.
Dziewczyna użyła swojej mocy, i fala krwi zalała strażników.
James czuł trochę odrazy do takiej mocy, ale podobnie jak Rage, i Katharine, rzucił się do ataku.
Krótka bijatyka jaka się wywiązała, a podczas której, Rage oberwał parę razy, przy okazji omal nie nokautując Jamesa, zakończyła się wygraną, i cała trójka, mniej lub bardziej poobijana weszła do środka.
James zamknął i zablokował drzwi, po drodze, zabierając leżącą na korytarzu broń do środka.
Usiadł przed komputerem i klikając kilka, losowych, zdawać by się mogło, przycisków, zablokował system łączności. Teraz tylko on znał hasło.
Nagle, rozległo się alarm.
-Co się dzieje? – Padło pytanie… James spojrzał na monitor.
-Gdzieś nastąpiła dekompresja… Znaczy się, ktoś zrobił dziurę w zewnętrznej ścianie… Dopóki alarm nie przestanie wyć, lepiej nie wychodzić, bo możliwe że dziura nie jest jeszcze załatana. No, przynajmniej tak jest na większości statków. Dam głowę że to sprawka którejś z naszych drużyn.
James rozsiadł się przed kompem, i zaczął stukać w klawiaturę.. Być może uda mu się znaleźć jakieś ciekawe informacje, albo chociaż włamać się do monitoringu… o ile jakikolwiek monitoring tu był.
 
Awatar użytkownika
WitchDoctor
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 773
Rejestracja: śr gru 19, 2007 5:25 pm

pn lut 18, 2008 7:44 pm

Byli już w połowie drogi do pomieszczenia dowództwa, gdy nagle włączył się ten jebany alarm, co to miało w ogóle być? Laz po prostu się zirytował, szczególnie, że to nie była jego wina. A co? Niby była? On kurwa wcale się prawie nie ruszał, waliło go to kompletnie co się stanie z resztą, mu nie groziło nic, mógł nawet wypaść w przestrzeń kosmiczną, kij, potrwa trochę dłużej zanim się poskłada, ale wróci, zawsze wraca, jak trądzik młodzieńczy czy zbita suka. Teraz jednak miał inne problemy... że problemy? Hahaha, taki żart. Lazarus wystawił dłoń za winkiel, ujrzał strażników wyczuwając ich. Pilnowali opancerzonych drzwi, nagle poczuł szarpnięcie i wystrzał, jego dłoń została odstrzelona. Popatrzył na smętny kikut.
- Heh, odstrzelili mi łapę. - głośno skomentował nie przejmując się tym zbyt bardzo. Jednak trochę go to zirytowało, chciał pokazać tym spaślakom, że nie jest taki w ciemię bity. Wyskoczył zza winkla i rzucił się w ich stronę. Strzał, drugi strzał. Laza odrzuciło trochę. W jego piersi widniała wielka dziura. Właściwie to stał się trochę przejrzysty. Z kikuta jego dłoni wyleciała mackowata flegma, która w locie zmieniła swój stan na stały, przyjmując wygląd bardzo ostrej włóczni. Wbiła się w głowę strażnika po lewej urywając mu łeb. Drugi strażnik po prostu upadł jak rażony piorunem. Szkoda, Laz chciał też go zabić. Podszedł do tego strażnika, którego zabił i oderwał mu dłoń przyczepiając do swojego kikuta, ciało martwego mężczyzny i jego połączyło się szybko.

Nie umiał pilotować tym gównem, ale zawsze chciał spróbować. Szybko i naiwnie otworzył drzwi od mostka, właściwie był pewny siebie, bo co go tu mogło zabić? Wzruszył ramionami. Drzwi się otworzyły i Laz rażony wystrzałem poleciał na ścianę. Nie miał połowy ciała, a jego ramię po prostu odleciało gdzieś na bok.
- Kurwa. Boga nie znacie?!- warknął i złapał za wylewające się z siebie flaki, wyrwał je i rzucił do środka. Strażnik dostał w ryj i zaczął momentalnie gnić, choć nadal zachowywał świadomość w akcie desperacji pociągnął za spust. Na swoje nieszczęście, bo odstrzelił ryj swojemu kumplowi. Reszta po prostu zdechła, łby im pękły jak dojrzałe winogrona. Został tylko jakiś generałek z cygarem. Cygarem! Laz oddałby swoją matkę za cygaro. Nabrał dymu w usta i uśmiechnął się nie zlękniony.
- I co...myślicie wrzody na dupie...że wygraliście? Że tak po prostu weźmiecie ten kosmiczny kloc...i odlecicie w najlepsze ?
- Wiesz... Teraz gdy się tak zastanowić. To kurwa. Właśnie to do chuja myślałem. Więc zdechnij z łaski swojej i nie utrudniaj.
- Och, nie, nie wydaje mi się...ropiejąca kupo gówna. - Powiedział mężczyzna i wypalił z przybocznego pistoletu laserowego, prosto w bark Lazarusa, którego odrzuciło gwałtownie do tyłu, i na podłogę, roztaczając za nim ładny szlaczek czarnej posoki - Widzicie...ta krypa ma wbudowany system autodestrukcji. Bardzo kosztowny. Właśnie na taki przypadek...- powiedział mężczyzna, na wyczucie wprowadzając zawartość kilku przycisków do terminalu. - Miłego...
- Będzie miły.

Odpowiedziała milcząca dotąd ruda, kiedy mężczyzna otworzył szerzej oczy i padł na ziemię nim zdołał nacisnąć ostatnią kombinację kodu. Lazarus uśmiechnął się i podszedł do jednego z strażników, tego co dostał jego jelitami. Nagle jego ciało zaczęło się rozpływać i wsiąkać w tamtego. Po chwili strażnik wstał.
- No. Już mi się przeżarło tamte ciało. To jest jeszcze w miarę świeże.- pogładził delikatny zarost, miał farta, ten koleś był całkiem przystojny.
- No to chopaki i dziewczyny. Off we go. Zawsze chciałem tym polatać... - stanął przy konsoli i z zamyśleniem nacisnął największy czerwony przycisk.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

pn lut 18, 2008 7:59 pm

Wszyscy tylko nie ja.

Ogólnie przebieg całej operacji dało się opisać w sposób następujący: zwycięstwo. To, że poszczególni członkowie grup uderzeniowych mogli je opisać w przedziałach pyrrusowe, częściowe i całkowite, pozostawało niezbyt ważnym aspektem. Wojna, Mark i Marcus podziwiali przepiękne blokady zatrzaśnięte na głucho przez tego ostatniego. I które już zapewne się nie otworzą, bez pomocy technicznej, choć w obecnym stanie był to aspekt zadowalający. Dziękować mogli oczywiście Wojnie, który zrobił wszystko co było związane z jego pseudonimem artystycznym, a nawet więcej. Future rozmasowywał obolałe ciało, bo czego jak czego, ale trajektorii po jakiej leciał kolos w postaci Rage’a i zasunął mu w korpus, dane wyliczyć nie było. Gigant uśmiechnął się ponuro, rozgniatając na papkę głowę jeszcze jakiegoś ledwie drgającego strażnika, po czym przerzucił sobie karabin plazmowy przez ramię i dał znak do wymarszu w kierunku mostka, nie siląc się na zbędny komentarz, jednak całkiem sukcesywnie klepnąwszy Katharine w tyłek. Z niewielką dozą siły w porównaniu do jej ostatniego lotu przez pół więzienia, co należało pochwalić. Lazarus w tym czasie zdążył pozbierać się do kupy (niemal dosłownie). Ruda siedziała na jednym z ciał, bezemocjonalnie patrząc na nie i co rusz, w jakimś dziwnym schemacie, zatapiając ostrze w rdzeniu kręgowym. Zgniły „wierzący” dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że było to ciało…zmarłego niedawno azjaty, a fakt, że własnie odkroiła kawałek jego tkanek i włożyła je sobie do ust… Srebrny jegomość czekał na przybycie innych. I doczekał się, bo oto wszedł jego podkomendny ze swoim oddziałem, a także nieustraszeni niszczyciele zbrojowni.
- No nareszcie już zaczynałem się…
W tym momencie Lazarus podszedł do pulpitu i nacisnął czerwony guzik. Newman, mimo, że w ułamku sekundy zdał sobie z tego sprawę, nie zdążył zaoponować fizycznie na czas. Wszystko rozbłysło żółcią i czerwienią.
- System Autodestrukcji został aktywowany. Cały personel proszony jest o udanie się do kapsuł ratunkowych. Powtarzam. Cały personel proszony jest o udanie się do kapsuł ratunkowych. Czas do samozniszczenia: Cztery minuty i pięćdziesiąt-dziewięć sekund. Dziękujemy za skorzystanie z usług firmy Eskalator. Życzymy miłego dnia…
Srebrny otworzył szerzej oczy. Widać takiego genialnego zagrania nie spodziewał się nawet on. Lazarus został chwycony za kark i szarpnięty gwałtownie do tyłu, potem cios opadł na jego twarz i złamał mu nos, odrzucając petenta do tyłu. Polała się jucha.
- Coś ty zrobił? Coś ty kurwa zrobił?! Debilu! Cały okręt!
Ryknął wyraźnie podkurwiony. Jak to mówią, gówno właśnie wleciało w wentylator. I było to bardzo duże, śmierdzące gówno. Spier…znaczy taktyczny odwrót na dalekie pozycje wydawał się obecnie najciekawszą opcją. Posranie było stanem dość dobrze odczuwalnym przez wszystkich, może z wyjątkiem rudej o pół-długich włosach sięgających za kark, której apatia zalewała wszystko wokół. Podobnie jak krew niedawno zmarłego towarzysza zalewała jej brodę. Nim dokładnie ją wyczyściła. Najgorszym wydawało się jednak to, że grupa znajdowała się obecnie w nadprzestrzeni, co znaczyło mniej więcej tyle, że mogli wylądować w miejscach, gdzie cywilizacja (w przeciwieństwie do turystyki) jeszcze nie dotarła. Nie musiały być one także przystosowane do życia organizmów ludzkich…no cóż. Bywa.
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

pn lut 18, 2008 9:32 pm

Mark

Mark był nieco zawiedziony wizytą w zbrojowni, głównie dlatego, że zbrojownia postanowiła pojechać na wakacje w przestrzeń kosmiczną. Pech. Bardzo czasokontrolny pech, naprawdę. Następnym razem będą stosować się do zasad BHP, naprawdę!
Jednak, wszystko to prysło niczym bańka mydlana, gdy głos kobiecy, jakże przyjemny, uprzejmy i w ogóle, życzył im miłego dnia. W sumie to rozwiązywałoby pytanie "czemu to takie wielkie było?"-gdzieś system autodestrukcji upchnąć było trzeba. Mark jednak nie stracił głowy, z rękoma w kieszeniach i spokojną twarzą podszedł do właśnie pomstującego pana, który ich uwolnił. Dedukował, że ten zna się na uciekaniu, więc sobie poradzi. A trzeba się podzielić.
-Mr.Silver. Proponuje panu wycieczkę turystyczną. Bierze pan kogoś ze sobą?
- Spokojnie...mniej więcej wiem gdzie winny być kapsuły. Latałem już na tym modelu...zabieramy się całą grupą...kapsuł winno być od zatrzęsienia... Powiedział srebrny jegomość, po czym puścił truchło Lazarusa i wraz z Rage'em rzucili się wzdłuż korytarza jak zawodowi biegacze.
Mark kiwnął głową. Czyli on miał odpowiadać za resztę. Jak pasterz i jego owce. Tak. Yhym. Miał jeszcze coś do załatwienia po drodzę, więc pójdzie drogą troszkę inną. Krzyknął za biegnącymi jeszcze
-Ja w takim wypadku zajme się tymi tutaj.
Następnie zwrócił się do kanibalki.
-Można panią prosić?
Dziewczyna powoli wstała i włożyła nóż do ust, dokładnie go oblizując. Mark nie miał za cholerę pojęcia jakie właściwie są jej moce, jednak, to, że właśnie zjadła komuś kawałek szpiku wcale nie działało budująco, nawet na niego...
Hm. Mark przez chwilkę nie wiedział co powiedzieć, ale postanowił zachować się dość neutralnie i posłużyć się dedukcją niezwyczajną. Albo i zwyczajną.
-Traktuje to, jako, hm, potwierdzenie. Dobrze. Teraz mówił już do wszystkich. Kto do kapsuł, ten za mną. RAZ!
Powiedział to z całkowitą, miłą, grzeczną uprzejmością. Którą następnie zastąpiło całkowite niezainteresowanie tym, czy reszta za nim nadążą, ponieważ właśnie prowadził jakże interesujący sprint między korytarzami, posiłkując się świeżymi informacjami. Problem polegał na tym, że Mark był przyzwyczajony do tego, że sam za sobą nadążał. Nie było pewności, że oni trafią tam gdzie on. Jakieś...60%? Tak, 60% szans.
Na to że się zgubią.
Wcale nie tak dużo.
Dotarł na miejsce. Nie, wcale nie były to kapsuły. Było to miejsce w którym przechowywano go. Jego wspaniały, niesamowity, doskonały...
Garnitur. I oczywiście okulary. Ach. Odwrócił się, by zadać niezwykłe pytanie
-I jak wygląd...
Nie było nikogo. Poza rudą panną, która tylko na to czekała i sprawnym cięciem nożyka...pozbawiła go palca. Mark uniósł brew w zdziwieniu. Ból był dla niego czymś innym niż dla normalnych ludzi czy nadludzi (chociażby rodzaj egzystencji jaką prowadził wymuszał takie podejście). Ale zdziwienie i "WTFoizm" wciąż były obecne w jego egzystencji.
-...rozumiem, że według Ciebie teraz wyglądam lepiej, bez palca. I smacznego. Dodał, gdy ta zrobiła sobie z paluszka jedzonko.
-...
Szare oczy mrugnęły kilkakrotnie, usta dokładnie przeżuły pokarm, po czym przełknęły, nijak nie przejmując się kośćcem. Dziewczyna podeszła do swoich rzeczy, nałożyła na siebie jakąś czarną, opływową inaczej szatę, która nadawała jej wygląd kultystki. Do kieszeni schowała białą maskę, a także wczesniej ukradzione strażnikowi ostrze. Przytaknęła i ruszyła przed siebie wyjątkowo szybko. Równie szybko jak Mark niedawno...co...było bardzo, ale to bardzo dziwne. Zdawała się też podążać...w poprawnym kierunku mimo, że...wcześniej śledziła pana garniaka.
Mark nie żałował zbytnio palca. Gdy powiększy swoją osobę o kolejne ciało, będzie ono pozbawione ułomności-gdyby miał dzielić wszystkie uszkodzenia między siebie, byłby pełen dziur, urazów, efektów wybuchów i innych takich. Bardziej zastanawiający był fakt, że ta zdawała się...hm.
To było zdecydowanie zbyt niebezpieczne. Ale sam sobie teraz, w tej chwili, nie poradzi.
Dotarli na miejsce. I zobaczyli, jak 25 z 30 kapsuł ratunkowych odlatuje właśnie w siną dal.
Wspaniale. Ciekawe, kto zdąży, a kto nie...
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

pn lut 18, 2008 10:01 pm

Allelujah/Hallelujah

Allelujah wiedział, że wysadzenie całej zbrojowni było przegięciem – aczkolwiek bardzo fajnym i spektakularnym – gdyż mogli wykorzystać jej zawartość w iście destrukcyjnym celu, ale wysadzenie całego statku do cholery było już lekkie przegięcie. On rozumiał, że destrukcja była przyjemna, ale nawet moc niszczenia kierowała się pewną logiką a tu logiki nie było… Allelujah zaczął się zastanawiać czy choroby Lazarusa ograniczają się tylko do jego ciała… Allelujah podszedł szybko do panelu kontrolnego i zaczął stukać w klawisze szukając danych.
-Cofnięcie komendy niemożliwe… materiały wybuchowe jak i urządzenia nadzorujące proces są rozsiane po całym statku więc wyłączenie manualne również nie wchodzi w grę… Proponuję udać się do kapsuł ratunkowych jeśli nie chcecie podzielić losów zbrojowni.
Przez ułamek sekundy chłodną logikę jego umysłu zastąpiła chęć zabicia Lazarusa i to wystarczyło do uruchomienia reakcji łańcuchowej. To było można tylko porównać do wrzucenia pochodni do zajebiście wysuszonego lasu w środku lata w upalne popołudnie – łatwo sobie wyobrazić jak z małego ognia w przeciągu paru chwil robi się cholernie duży – z naciskiem na duży – ogień. Tutaj sytuacja była mniej więcej taka sama tylko znacznie bardziej niebezpieczna. Aura wokół istoty nazywanej przez ich lidera „Wojną” diametralnie się zmieniła – wcześniej była spokojna i niewzruszona niczym morze w spokojny bezwiewny dzień a teraz przypominała ogromną powódź… i to nie wody tylko gorącej lawy niszczącej wszystko co jej stanie na drodze. Wszystko co posiadałoby choć gram zwierzęcego instynktu normalnie zaczęłoby spieprzać jak najdalej się da, ale ludzie byli pozbawieni przywileju jakim był instynkt, ale nawet dla totalnego łoma ciężko było nie zauważyć, że szare spokojnie i stonowane oczy Allelujah zaczęły zmieniać barwę. Stały się szkarłatne niczym krew i do tego zdawały się świecić w ciemności – termin „oczojebne” nabierał tutaj nowego znaczenia – a do tego wyrażały istną chęć zabijania wszystkiego z bestialską okrutnością. Allelujah zaczął złośliwie chichotać, ale czy to był nadal Allelujah?
-Straciłeś czujność Allelujah… uwolnić mnie w takim momencie…. hehe…
-Hallelujah... nie teraz...
-Przykro mi… zamierzam się zabawić.
Zaczął chichotać uśmiechając się złośliwie i odwracając się do reszty, która zaczęła już – lub miała zamiar – uciekać do kapsuł, ale Hallelujah miał inne plany.
-O nie panowie i panie… już teraz wam mówię że co najmniej jedno z nas nie przeżyje dzisiejszego dnia, ale kto to będzie? Hahaha… Sprawdźmy!
Po czym zaczął wyliczać w rytm wyliczanki wskazując każdego po kolei w jej rytm nie pomijając przy tym swojej osoby.
-Ence pence, cztery ręce, idzie sobie smok w sukience. Elke trelke kartofelke, smok sie przebrał za modelkę! Cukier – pukier, wrona z krukiem, wiatr smokowi zwiał perukę! Raz, dwa, trzy! Time Stopa łapiesz TY!!!
Pech, szczęście, siła wyższa lub inne badziewie chciał by palec Hallelujah wylądował na osobniku o pseudonimie „Future”
-Oh my bad…
I jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki Pan Future przestał się ruszać zupełnie jakby nagle skamieniał. Ciekawe czy to przewidział? Nagle Hallelujah pojawił się koło niego klepiąc go po ramieniu.
-Wybacz, ale „future” podobnie jak „past” i „present” to moja domena. No cóż… życzę Ci… spokoju i ten ten tego… no wiesz…
Mówiąc spokoju miał oczywiście na myśli „spokój twój wieczny”. Poklepał go po raz ostatni w geście pożegnania po czym ruszył za wesołą grupką pana Marka. Po chwili dostrzegł, że „Mr. Smith” i ruda gdzieś znikli. Właśnie w tym momencie Ci co biegli za nim poczuli jakby nagle wystartowały tuż przed ich nosami F1. Nie minęła chwila a Hallelujach już był w jednej z kapsuł ratunkowych a procedury odpalenia jej zostały uruchomione. Zmęczony tym pojebanym dniem jeden z czterech poszedł spać…
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

wt lut 19, 2008 2:08 pm

Katherine Smith

Cała akcja poszła raczej bardzo łatwo, szybko i sprawnie... dla Niej. O ile Rage miał bliskie spotkanie ze ścianą, a Newman niestety stał na jego torze lotu, to kobieta nie złapała nawet zadrapania. A dwójka, a potem szóstka strażników leżała teraz połamana, nieżywa i połamana, nieżywa, zmasakrowana, czyli tak czy siak w niezbyt ciekawym stanie skupienia, który dało się określić na coś, między stałym, a ciekłym. Zdobyli jednak pokój kontrolny. Po chwili ruszyli w stronę mostka, Rage nie omieszkał klepnąć kobiety w tyłek... goły tyłek. Właściwie olała to już, właściwie to było całkiem przyjemne być na swój sposób adorowaną na takim wypizdowiu.

Cichą i przytulną atmosferę statku kosmicznego przerwało dość oczywiste zasygnalizowanie, że mają przeje... że statek ma wybuchnąć. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do kapsuł ratunkowych. Katherine za cholerę nie wiedziała, gdzie ma iść. Zdała się na Rage'a który powinien wiedzieć tutaj co i jak.
Teraz tylko sekundy decydowały o ich życiu.

-Rage, jak mnie stąd wyprowadzisz to obiecuję ci, że załatwię ci taki numerek, że przez następny tydzień ci nie opadnie.-
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

wt lut 19, 2008 8:15 pm

Marcus Taylor

W obliczu niemal całkiem spartolonego zadania sytuacja przedstawiała się całkiem nieźle. Przynajmniej - z punktu widzenia osób, które "zjebały". Mimo wszystko nie zostali zabici od razu przez resztę milusich uciekinierów ze statku. Co więcej - chyba zabijanie ich nie było w planach. Z tego powodu Marcus nieco odetchnął. Oddech był bardzo krótki i urwany. Mała żyłka zaczęła pulsować na jego skroni, by zaraz potem zmieniła swoje rozmiary na nieco większą. Nienawidził niepowodzeń. Nie był z siebie ani trochę zadowolony po tym całym zamieszaniu w zbrojowni. Był zdecydowanie w nastroju, by uciszyć cały ten hałas. Trudno znaleźć słowa opisujące wewnętrzną walkę jednego człowieka, który w sumie z wyglądu nie bardzo się wyróżniał. W tym konflikcie jednak zwyciężył głos należący do osoby trzeciej. Ktoś, kto tytułował się imieniem "Mark" wyrwał Marcusa z wewnętrznej batalii. W samą porę... na odpowiednie kroki. Marcus nie należał do elity atletycznej, więc by się nie zgubić musiał podjąć inny plan działania niż po prostu bieg z całą bandą. Dyskretnie spojrzał w głąb umysłu Marka. Uśmiechnął się do siebie i zaczął biec. Zdecydowaną przewagę nad resztą dała mu znajomość planów statku.
To wystarczyło, by dobiegł na czas.
Wbiegając do pomieszczenia, które było połączone z kapsułami bezpieczeństwa Marcus, po raz pierwszy od momentu przybycia na ten statek, pozwolił sobie na coś, co wyglądało jak lekki uśmiech.
Brakowało dużej części kapsuł, a mimo tego znalazła się jeszcze jedna, jakby specjalnie dla niego. Szybko zajął wyznaczone miejsce i odpalił nowy wehikuł.
Pozostało jedno pytanie:
Gdzie wyląduje?
 
Awatar użytkownika
WitchDoctor
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 773
Rejestracja: śr gru 19, 2007 5:25 pm

wt lut 19, 2008 9:19 pm

Lazarus

Nie śpieszył się bardzo, według komputera kapsuł miało być pięćdziesiąt, co starczało aż nadto, szedł powoli aż wreszcie dotarł do miejsca, gdzie znajdowały się kapsuły ratunkowe. To co ujrzał po prostu go zszokowało. Otworzył szeroko usta. Nie została już żadna kapsuła, ani jedna pojedyncza. Wszystkie już dawno szybowały w stronę planety.
- Kurwa. Co to miało być do chuja... Ja rozumiem... Że nikt by nie chciał ze mną być w kapsule, ale?! Arghhh - zakrzyknął i rozejrzał się w koło. Pusto. Nadal żadnej kapsuły.
- No to...- podszedł do dźwigni, która zwalniała luk bagażowy.

~~Autodestrukcja nastąpi za 10...~~
~~9~~

Pociągnął za dźwignię. Momentalnie wyssało go do przestrzeni kosmicznej, ale nie czuł zimna, jego członki zaczęły kostnieć i zamarzać. Skostniałymi ustami zdołał jeszcze tylko wykrzyczeć, choć żaden głos nie wydobył się z jego gardła.
- GERONIMO! - i zaczął się śmiać.

~~3~~
~~2~~
~~1~~
~~I chuj.~~

Ten malutki żarcik programistów nie dotarł już do Laza, który wiedziony siłą wybuchu niby pocisk balistyczny leciał w stronę ziemi, z żalem zauważył, że leci po całkiem innej trajektorii niż jego "kompani".
~~Zdarza się.~~
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

wt lut 19, 2008 11:36 pm

Wszyscy. Tak cwaniaczki, wy też!

Wszystko potoczyło się tak beznadziejnie…nie dało się opisać rozmiaru gówna w jakim wylądowała ekipa. Pierwszy do wylotu z kapsułami dobiegł…kontrowersyjnie, Marcus, który podejrzał i zapisał mentalnie plany okrętu. Nie tracił także czasu na takie pierdoły jak załatwianie sobie nowych ciuszków. W przeciwieństwie do niektórych. Natychmiast odpalił swoją kapsułę ratunkową, a dziurawy jak ser szwajcarski i migający jak choinka okręt pośpiesznie nabrał wielkości zabawki, tylko po to aby zniknąć całkowicie…
Kolejny był wojna, który mimo, że za cholerę nie znał ogólnego rozplanowania okrętu, to poruszał się równie szybko jak futurystyczny odrzutowiec, jego forma jako rozmyte, lustrzane odbicie. Choć zgubił się jakieś kilkanaście razy i tak zdążył na czas. I jeszcze miał go sporo w zapasie. Odbezpieczył kapsułę, wskoczył do środka. Kulisty obiekt zatrzasnął się na głucho i runął w ciemność kosmosu, zakłóconą poprzez błękit tornada stworzonego przez hiper przestrzeń…
Mark i nieznajoma miłośniczka ludzkiego mięsa dobiegli następni. Fan garniturów natychmiast wsiadł do wnętrza „szalupy”. Ta zatrzasnęła się na głucho i odleciała. Kątem oka mógł zobaczyć jak rudowłosa unosi lewą dłoń i bez słowa macha mu na pożegnanie, okazując lekki, niewinny uśmiech. Potem odwróciła się w stronę wejścia do „lokalu”, gdzież to stawiła się Katharine, Rage i srebrny pan. Zostały cztery kapsuły. Nie wiadomo kto był największym wrogiem. Wredna kur…panna lekkich obyczajów w postaci matematyki, czy każde z osobna. Rage całkowicie zignorował rudą, ujął za to Katharine za rękę i wrzucił ją do kapsuły, sam także wskakując do środka i odbezpieczając mocowania. Było nieco…erm…ciasno, tak właśnie. Te cacka nie były projektowane dla dwóch osób, co dopiero dla jednej która mogła robić za trzy i posiadała bagaż w postaci kobiety. Nie mniej jednak, drzwi powoli zaczęły się zamykać. Silver także ruszył w stronę szalupy...
I to był jego życiowy błąd. Rage nie mógł zrobić nic, mimo swojej ogromnej siły i wytrzymałości. Nie jeśli chciał dolecieć na miejsce w jednym kawałku. Zacisnął monstrualne pięści, dusząc się w bezsilnej złości . Oto bowiem, odziana na czarno, nieletnia, ruda kultystka, okręciła się wokół własnej osi, kiedy „siwy” mężczyzna przebiegał wokół niej. Próbował odwrócić się do tyłu. Wtedy też zobaczył zbliżające się z boku ostrze. Odbił je mimowolnie dłonią, a to posunęło po podłodze. Uśmiechnął się zadowolony. Zaś to był ostatni uśmiech w jego życiu. Drugi nóż bowiem, uderzył od dołu, przeniknął przez dół szczęki, wbijając się w język, podniebienie i mózg. Srebrne oczy rozwarły się szeroko, gardło zalał bulgot krwi. Jeden krok. Drugi, uderzenie o parkiet. Niedowierzanie oczu zastygłe na wieki. Ruda odetchnęła lekko. Następnie usiadła na martwym ciele i oblizała ostrze. Miała jeszcze minutę. Całkiem sporo czasu…
Ostatni wbiegł Lazarus. W ostatnim momencie zarazem. Ponieważ nikt nie pozostawił mu żadnych metod ucieczki…postanowił stworzyć własną. Wyskoczył natychmiast przez wyziew, prowadzący wprost w nicość i błękit…
Kapsuły wyszły z błękitu w regularny kosmos, mknąc wprost w kierunku jakiejś zielonej, niewielkiej planetoidy. Może zbyt zielonej i zbyt niewielkiej. Wejście w przestrzeń nastąpiło z gwałtownym szarpnięciem. Marcus niemal puścił pawia, Mark skrzywił się wiedziony niestrawnością. Wojna otworzył oczy i ziewnął. Katharine została rzucona na Rage’a, jednak jemu…obecnie nie w głowie były igraszki. Dziewczyna jeszcze nie widziała go w takim stanie. Był jak kamienny posąg. Pozornie zastygły i bez emocji, jednak jego mięśnie naprężone i napięte, dygoczące ledwie dostrzegalnie. Mord. Agresja. Zupełnie jakby ukształtowany był ze stuprocentowej nienawiści. Dziewczyna odczuwała irracjonalny lęk, modląc się, aby nie wyładował swojej furii na niej. Bo z pewnością nie odnalazła by w niej nic miłego. Chyba, że lubiła bliskie śmierci doświadczenia z możliwością zejścia w terminie natychmiastowym i nieodwołalnym. „Szalupy uderzyły o ziemię”…

Katharine i Marcus
Pośród dymu i iskier, kolos wypchnął dziewczynę z pojazdu, z subtelnością przejawianą przez tonę cementu. Sam siedział wewnątrz jeszcze chwilę, jakby nie przejmując się, że zaraz może zarumienić się na lekki brąz. Czarnula rozejrzała się dookoła. Było tu…cóż dużo mówić…pięknie. Wysokie drzewa, trawy, światło dochodzące z trzech słońc układu, zawieszonych na niebie jak ozdoby świąteczne. Wokół rozciągała się ściółka o charakterze leśnym. Nie było żadnych śladów cywilizacji. W tej samej chwili we wzgórze obok walnęła z pełnym impetem kapsuła Marcusa. Ten wypadł z niej, łapiąc głębokie hausty powietrza, jednak w gruncie rzeczy mając się…dość wesoło, bo wciąż był żywy. Po chwili podniósł się bez większych przeszkód. Nie odniósł żadnych obrażeń fizycznych. W oddali, na wzgórzu, trójce „rozbitków” udało się dostrzec dym…wydobywający się z jakiejś placówki badawczej.

Wojna, Mark, Rosiczka, Trucizna. Tylko mnie tam brakuje.
Oj, oj…ta pierwsza dwójka miała chyba równie przepieprzone lądowanie jak wampir wizytę w solarium, albo kot wizytę w fabryce bujanych foteli. Wojna wpieprzył się wprost w jakiś niewielki czarny budynek, który podczas zbliżania się znacznie stracił na swojej niewielkości i zamienił ją na kolosalność. Przebił się przez jakieś trzy pomieszczenia laboratoryjne, pustosząc sprzęt tam zawarty, fiolki, drzwi, okna…i chyba coś mięsnego. Zatrzymał się w…wielkiej, zaawansowanej technologicznie sali, niemal na środku. Po bokach (lewym i prawym, tak, tak) znajdowały się dwa pojemniki kriogeniczne, z zawieszonymi wewnątrz…”okazami”. Jeden, mężczyzna po prawej, zdawał się całkowicie ludzki. Drugi, okaz kobiecy, jeśli nie dziewczęcy…bo nie wiadomo, czy panna straciła cnotę, nie robił takiego wrażenia do końca, choć prawie. Długie, rude włosy falowały w przejrzystej, zielonej cieczy. Oczy pozostawały zamknięte. Wojna, mimo gówna w którym utknął, odetchnął głęboko. Żył. Cholera jasna, żył a sport w którym przed chwilą brał udział, był diablo ekstremalny. I wtedy…wtedy omal nie popuścił w gacie, bo właśnie w jego kierunku leciały…dwie kolejne kapsuły. Te jednak nie miały jak wyhamować i uderzyły centralnie w tą jego, rozpierdalając ją w drobny mak…na szczęście jego już tam nie było. Uff. Alleluja zachłysnął się powietrzem i walnął na cztery litery. Jeszcze tak ekstremalnie i często swoich mocy nie stosował. Mark i członkini nieznanego kultu, wygrzebali się ze zgliszczy…jednak w sposób świeży, nowy i pachnący, bez uszczerbku na zdrowiu. Każde z nich jednak otworzyło szerzej oczy, bo oto…rozbłysły…kolejne już dziś czerwone lampki, maszyneria w którą walnęły pody zgasła…a zielone breje z zawartością dwóch eksponatów, zaczęły się opróżniać. Było to niepokojące. Jednak nie tak jak fakt, że owe eksponaty właśnie otworzyły swoje przepiękne patrzałki…
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

śr lut 20, 2008 3:09 pm

Katherine

Rage zachęcony ofertą "zapłaty" pognał czym prędzej w kierunku kapsuł ratunkowych. Katherine cały czas biegła za nim, po drodze mijając innych członków "rozpierdalator teamu". W końcu reszta pozostałych na statku zebrała się wokół ostatnich kapsuł. Kolos ignorując resztę wziął ze sobą czarnowłosą, po czym przygotował wszystko do odlotu. Reszta też się zbierała, w tym mr. Silver, który właśnie kierował się do ostatniej szalupy, gdy trafił mu się wcześniejszy prezent pod choinkę w postaci noża w podbródku. Czas jakby zamarł. Chwila, w której srebrny opadał na podłogę zdawała się dłużyć w nieskończoność i to bynajmniej nie z powodu jakiegokolwiek przywiązania Katherine do owego jegomościa. Powodem tego wszystkiego był Rage, którego można było w tej chwili przyrównać bez problemu do bomby atomowej, z wyjątkowo krótkim zapalnikiem.

No, to cała wycieczka się spierdoliła, przez ryżą pipę, która musiała wypróbować swoje nowe zabawki. Rage był naprawdę... nie w nastroju. Katherine zastanawiała się, czy doleci gdzieś, gdziekolwiek w jednym kawałku. Jednak doleciała. Świadczyło o tym donośne jebnięcie, które przerwało głębokie przemyślenia odnośnie swoich dalszy losów czarnowłosej.

Niedługo po "przylocie" została dosłownie wywalona na zewnątrz kapsuły, puchatek potrzebował samotności, siedział tam teraz taki samotny... sam... skulony... brakowało mu jeszcze tylko żyletek i czarnej grzywki nachodzącej na maskę. Kolejne donośne jebnięcie oświadczyło wszem i wobec, że druga kapsuła wylądowała na tej jakże... zajebistej planecie! Tak, takie były pierwsze myśli kobiety, kiedy ujrzała krajobraz. Drzewa, w ogóle wypas, a mogli wylądować na jakimś wypizdowiu. Z drugiej szalupy wyszedł jakiś mężczyzna. Czarnowłosa nie kojarzyła, by go pamiętała. Co do krajobrazu jeszcze, wydawało Jej się, że golizna, nie będzie nikomu tutaj przeszkadzać. Póki co podeszła do nowoprzybyłego.

-Nie kojarzę Cię zbytnio ze statku, ale po szalupie... a raczej tego co z niej zostało, jesteś od nas tak? Katherine. Proponuję się rozejrzeć, a po Rage'a wrócić później, musi sobie przemyśleć kilka rzeczy samotnie.-

Po czym podeszła do kapsuły, spoglądając na kolosa.

-Dorwiesz sukę, nie martw się o to. Póki co, my z tamtym nowym kolesiem idziemy rozejrzeć się po okolicy, jak znajdziemy coś ciekawego wrócimy po ciebie, ok?-

Po czym dała znak nowemu, że mogą już iść.
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

śr lut 20, 2008 7:43 pm

Ruby
theme
Zatopiona w powoli uciekającej zielonej brei niewiasta była cokolwiek dziwna. Albinotyczna, wręcz nieludzko blada skóra kontrastowała z wściekle rudymi włosami. Sięgały one kostek, kojarzyły się z barwą świeżej krwi. Jednak najgorsze był fakt, że zdawały same się ruszać. Ruby przybyła ponownie do tego świata bo długiej drzemce.

Jej świadomość powracała, absorpcja została zakończona. Teren New Rushmore posłużył za solidny posiłek. Jednak coś tutaj było nie tak. Zajęło to za dużo czasu, stanowczo za dużo. Zegar biologiczny Ruby był niesamowicie dokładny choć odmierzał inny cykl niż godziny. No i nie pachniało tu jak na jadłodajni. Zapach kojarzył się raczej z tymi niemiłymi osobami co wtykały biednej nieszkodliwej dziewczynie igły w różne części ciała. Ruby otworzyła oczy jadeitowej barwy. Szkło! Skrzywiła się nieznacznie, zaczęła badać dłońmi kulkę w której się znalazła. Enzymy tego nie przetrawią... Czyli pozostają mniej odżywcze sposoby. Nagle coś przykuło uwagę Ruby. Ludzie, tu byli ludzie. Żywi i dość smakowicie wyglądający. Na myśl o jedzeniu rudej zaburczało w brzuchu. Pogładziła go dłonią. Popatrzyła na potencjalny obiad i pomachała łapką z rozbrajającą szczerością. W końcu nie była, aż tak głodna by bezmyślnie zabijać wszystko wokół. Jeszcze nie...

Zacisnęła małą piąstkę i uderzyła lekko w słoik. Oczywiście pojęcie lekko było dość względne. Takiego ciosu nie powstydziłby się nawet niejaki Tyson. Wzruszyła ramionami lekko rozczarowana.
- Nie lubię szkła. Szkło jest złe... - powiedziała do siebie. A przynajmniej tak myśleli zgromadzeni, jeśli to usłyszeli. Rzeczywistość szybko wyprowadziła ich z błędu. Na wysokości barku skóra dziewczyny wybrzuszyła się i rozsunęła ukazując mięśnie. Dziewczyna nawet nie drgnęła, mało tego! Na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech i lekki rumieniec. Jakaś dziwna konstrukcja, zbitek mięśni i kości o wężowym kształcie. To wynurzyło się z otwartego w ciele portalu, który po chwili zasklepił się z lubieżnym mlaśnięciem. Groteskowy wąż wypełznął i czule owinął się wokoło ręki młodej kobiety. Cały czas się zmieniał. Mięśnie zaczynały pokrywać się skórą a ta kostnymi płytami. Głowa dotychczas bezkształtna uformowała się w groteskową paszczę niczym u minoga. Stworzenie wykonało nią kilka ruchów jakby dla wprawy, naprężyło się i...

Wystrzeliło niczym bełt z kuszy. Wczepiło się w szklaną bańkę nagle wypuszczonymi kolcami i zaczęło ciąć. Hałas był okropny. Widocznie ktoś dołożył starań by owy "słoik" był naprawdę pancerny. Niestety nie na wiele się to zdało. Bańka pękła. Pani Rosiczka uśmiechnęła się niewinnie ukazując bialutkie ząbki.
- Doberek, ma ktoś czekoladę? Głodna jestem... - rzekła wychodząc z pojemnika. Szczupła noga dotknęła metalowej podłogi która zaczęła syczeć niczym trawiona kwasem. - Ups, zapomniałam. - Syczenie ustało. Po chwili Ruby stała już całkiem na zewnątrz. Zdawała się nie przejmować faktem, że stoi przed całkiem obcymi osobami w stroju Ewy. - Ząbek, taś, taś. Choć no tu złotko i przywitaj się ładnie.
Ząbek, który jakby urósł przysunął się ze schowanymi kolcami i wpełzł na nogę swojej Pani, łasząc się niczym szczeniak. Popatrzył (o ile coś co nie ma oczu może patrzeć) po zebranych i zasyczał w kierunku drugiej rudej.
- Ząbek, spokój! Czemu warczysz na tą panią? Nie podoba ci się tak? Mówisz, że trzeba na nią uważać? Dobrze będziemy uważać. A tymczasem bądź dobrym zwierzątkiem i wracaj do budy.
Widocznie "Ząbek" był bardzo ułożonym zwierzątkiem bo zaraz po tych słowach wpełzł na plecy i schował się za zasłonę rudych włosów. Ruby popatrzyła się na zebranych.
- To macie tą czekoladę?
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

śr lut 20, 2008 9:51 pm

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Ocalali uciekinierzy Oprócz seksownej, zielonoskórej dziewczyny ujrzeli też zawartość drugiej komory. W środku znajdował sie młody, na oko dwudziesto paroletni meżczyzna. Czarne włosy widac było zarówno na głowie jak i miejscach "intymnych" gdyż tak jak "Rosiczka" był on przetrzymywany nago.
Wydawał sie pogrążony w głębokim śnie. Wydawał było właściwym słowem...

W jego głowie wciąż huczało...Ogień, dźwięk, ból. Wszystkie te rzeczy uderzały w jego umysł niczym szpilki...kurewsko duże szpilki...
Czuł ból swojego towarzysza...czuł cierpienie w swoich trzewiach. Zarazem kochał jak i nienawidził łączącą ich więź...

Huk kapsuł spowodował, że Raphael gwałtownie się przebudził i otworzył oczy. -Co, gdzie, Maltis VII? Gdzie do kurwy nędzy jestem?...- krzyczał męzczyzna. Nie lubił być zamknięty. Czuł, że jego kompan jest gotowy. -Najwyższy czas-powiedział do siebie i wtedy...stało się coś dziwnego.
Zgromadzona grupa mogła zobaczyć jak płyn w komorze zaczyna bulgotac gdy ze wszystkich otworów na ciele młodzieńca zaczeła sączyć się jakaś dziwna ciecz. Przerażająca czerwono czarna maź wyłaziła dosłownie wszędzie. Oplatajac człowieka niczym druga skóra i zaczynając sie przemieniać. O dziwo mężczyzna nie odczuwał strachu z tego powodu. przez krótką chwilę mogliście zobaczyć na jego twarzy szaleńczy, wrecz maniakalno-ekstatyczny usmiech. Zaczął się śmiać. W pewnym momencie śmiech zmienił barwe, stal się jakby dwoma głosami połczonymi w jedno.
Usłyszeliscie walenie ze środka komory, Jedno,drugie, trzecie... Patrzyliscie zahipnotyzowani jak na pancernym szkle pojawiaja się sieci pękinięć rosnace z każdym uderzeniem. Za czwartym razem komora puściła. Wszędzie wokół słychac było brzęk szkła i plusk wylewajacej sie zielonej cieczy...
Istota która wyszła z resztek komory nie przypominała mężczyzny który wczesniej tam był. Właściwie prawie w ogóle nie przypominała człowieka.
Przed sobia mieliscie ponaddwumetrową istotę która pochodzila chyba z czyjegoś koszmaru. Stwór miał czerwono-czarną skórę, która wydawała się...żywa! Szpony na jego rękach bez wątpienia staniwiły rzecz z którą zadne z was nie miało ochoty się zapoznawać. To samo mozna powiedzieć o ogromnych zebiskach na pysku, spomiedzyktórych wywieszony był długi , osliniony jęzor o jakim moga marzyć kobiety w swych perwersyjnych marzeniach. Istota spojrzała na was swymi olbrzymimi oczami koloru mleka i zakrzyczał triumfalnie - Nareszcie, Poison jest znów wolny!-dwa głosy w jednym oznajmily głośno swój powrót doświata żywych.
Stwór wyszczerzył się do was jak do swojego nastepnego posiłku. Nagle skóra zaczeła sie zmieniać i ponownie formować. Tym razem przyjeła postać czarnego garnituru, z czarnym krawatem i krwiście czerwona koszulą. Istotnie pod tą ciecza krył się człowiek z komory.

-Wybacznie ten wybuch lecz my...to znaczy ja i mój "towarzysz" cieszymy się, że znowu możemy sobie...pohulać.- glos mężczyzny był tym razem normalny.
-Nazywam się Raphael, miło mi. Z kim mam przyjemność?-zapytał Poison przeczesując leniwie krótkie włosy. Rozejrzał sie po waszych twarzach zatrzymując wzrok przez dłuższą chwilę na zielonoskórzej dziewczynie.
- Łał, nie wiedziałem, że oprócz mnie trzymają tu takie ostre okazy...chetnie bym popielił twój ogródek, rosiczko...-zagwizdał i zlustrował dziewczę os stóp do głów nie omieszkając zawiesić oczu na tym i owym. -Hm, mineło już troche czasu odkad...-powiedział do siebie i ruszył w strone reszty "grupy".
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

śr lut 20, 2008 10:58 pm

Mark

Mark miał wyjątkową skłonność do zostawiania śladów swojej obecności w miejscach, które chwilę później wybuchają. Miał skromną nadzieje, że to miejsce nie podzieli losu tamtych...nie, w sumie mogłoby, gdyby pogrzebało wraz ze sobą kanibalkę. Wtedy, gdyby sam znajdowałby się w zupełnie innym układzie, mógłby zgodzić się na potwierdzenie zasady "do trzech razy sztuka". Jeśli na tym właśnie polegała.
Nieważne.
Ruda przetrwała. Pech. Czasomieszacz również...tu już lepiej. Mark miał pewne zamiary odnośnie Alleluji, na szczycie których wbrew pozorom nie znajdowało się wypełnienie go samym sobą. Po chwili jednak (co było w prawdzie zupełnie nie związane z Allelują, jeśli o to chodzi) sytuacja skomplikowała się. Ta ogromna komplikacja polegała na powieleniu się rudych stworzeń, przez co Mark musiał zmienić system nazewnictwa wobec nich stosowany. Jednak, rozwiązanie wpadło mu do głowy szybko i zaiste, genialne było.
Ruda#1 od tej pory oznaczała rudą, a Ruda#2 również rudą, tyle że tą aktualnie w negliżu. Choć #2 była zupełną niewiadomą, otrzymała na starcie plusa za zwrócenie uwagi na oczywistą niecność #1, przez co być może się przyda niedługo. Och, i było jeszcze to drugie coś.
To coś akurat Marka zdegustowało. Z chłodem rozpoczął analizę, której wynik przeważyła jedna rzecz. Nie było to ani potencjalne zagrożenie na poziomie rudej (typ...mocy, jak oceniał Mark, był bardzo niebezpieczny), ani fakt że wyglądało na to, że ów Poison był niepewny emocjonalnie i psychicznie, przez co w każdej chwili mógł rzucić się mu do gardła. Och, nie. Choć to zapewne były bardzo znaczące argumenty. Również nie powodowała tego przemożna chęć uczynienia go częścią siebie, ani też pragnienie uniemożliwienia pożarcia R#1 jego mocy. Nie.
Czarę goryczy przelał fakt, że ich strój różnił tylko kolor koszuli. Trzeba było go...poznać. W najszybszy znany Markowi sposób.
-Mr.Raphael... Mark nieśpiesznie zaczął zmniejszać odległość między sobą, a...tym czymś. Za chwile, pozna mnie Pan bardzo dokładnie. Najdrobniejszą część mojej osoby. Ale do tego czasu...jestem Mark. O czekoladzie, porozmawiamy za chwilę, Miss R#2, erm...nieważne. Tylko załatwię coś z Mr.Raphaelem.
Poprawił krawat. Miał nadzieje, że Posion zrozumie, o co mu chodzi. Z resztą...
Niedługo to zweryfikuje. Zweryfikuje to w momencie, gdy jego dłoń zagłebi się w istocie Trucizny i oczyści ją, wypełniając sobą. Ale by to nastąpiło, musi najpierw odpowiednio go poturbować. Nie miał wątpliwości, że absorpcja innego mutanta może być odrobinę trudniejsza, niż zwykłej istoty. Ale tak czy siak, opór będzie...daremny już w chwili, gdy Mark zada pierwsze uderzenie. Odległość między nimi była na tyle mała, by spokojnie zdążył używając własnej siły i rozpędu cisnąć Raphaelem o najbliższą przeszkodę terenową, uderzając go pięścią w żołądek. A wtedy, zacznie...proces osłabiania jego siły woli, zadając serię potężnych uderzeń skierowanych na obszar całego ciała, z pięknymi zębami na czele (zgadywał, że do tego czasu tamten zdoła włączyć swoją formę) omijając jednak witalne punkty-nie chciał go zabić. Wtedy, gdy już będzie gotów, uczyni go sobą. Oczywiście, mogły zajść jakieś komplikacje po drodze...jednak Mark ufał, że połączenie siły z doświadczeniem pozwoli mu na szybkie uzyskanie przewagi.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

czw lut 21, 2008 12:06 am

Allelujah

-K**wa...
Jedno słowo, które można użyć w niemalże każdej sytuacji - a już napewno kiedy w Twoją stronę lecą dwie kapsuły ratunkowe a Ty zdajesz sobie sprawę, że prawdopobieństwo, że zachamują lub zatrzymają się jest raczej znikoma. Na szczęście nawet bez swoich zdolności był bardzo szybki. Zmęczony usiadł na swoich czterech literah oddychając ciężko i gapiąc się swoimi siwymi oczami w podłogę.
-Cholera... Hallelujah... mógłbyś chociaż oszczędniej używać energie... cholera...
Użył dość sporo swojej energii i jedyne o czym myślał to walnąć się do wygodnego wyra i odpocząć parę godzin.... gdyby miał jakiś miecz pewnie nie musiałby szastać energią na lewo i prawo... Tak czy inaczej powoli podniusł głowę patrząc kogo tu za nim z kosmosu przywiało. O ile towarzystwo Marka było w miarę znośnie (widział już jego zdolności) to obecność rudej już niezbyt... (bo poza faktem że lubi jeść ludzkie mięso nic o niej nie wiedział. Skierował wzrok na dwoje osobników... niepokoiły go te zbiorniki w których byli zwłaszcza, że znał tą technologie aż za dobrze... czemu zawsze musi wpadać z deszczu pod rynnę? Po jakże nietypowej prezentacji (zawsze mu się wydawało, że tacy jak oni raczej zabiją niż się ładnie przedstawią... świat schodzi na psy...) wyrobił sobie opinie wynikającą z pierwszego wrażenia:
Mężczyzna - dwie osobwości... skąd Allelujah to znał... no problem w tym, że znał aż za dobrze i wiedział że takie jednostki są niestabilne i nieprzewidywalne. W jednej chwili pijesz z takim herbatę a w drugiej on pije Twoją krew - do eksterminacji.
Ruda - skłonności kanibalistyczne i kolor włosów sprawiały, że ta osoba zbyt źle się mu kojarzyła... ale dupa ładna mimo wszystko... - do eksterminacji... ale nie od razu
-That's not fun at all...
Problem polegał w tym że w obecnym stanie to oni mogli raczej ekterminować jego więc postanowił robić dobrą minę do złej gry... ale nie zamierzał im ufać a w szczególności mężczyźnie.
-Jestem Allelujah. Wiecie może jak to miasto... nie... jak ta planeta się nazywa i co to właściwie za miejsce?

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości