Katharine i Marcus. Co by znowu jakiegoś hardkor dzerman stajl porno nie było, hem, hem…
Dwójka oddaliła się od dymiącej kapsuły, z tykającą, mięsną bombą atomową w środku. Rage wyglądał jakby dostał właśnie ataku katatonii, chociaż Marcus, który pośpiesznie przewertował jego myśli, szybko zdał sobie sprawę, że pozostawanie tu chociażby chwilę dłużej może być równoznaczne z zamienieniem się w tatar, bądź inną mięsną potrawę, i to w bynajmniej nie subtelny sposób, ponieważ kolos z subtelności nie słynął, o czym grupa mogła przekonać się nie tak dawno temu. Ruszyli więc przed siebie, chwilowo ignorując dymiący się kompleks laboratoryjny, oddalony o spory kawałek drogi od ich obecnej pozycji. Telepata, który miał (lub przynajmniej zdawał się mieć) nieco rozeznania w tych sprawach, wiedział czego szuka. Źródła wody i czegoś do jedzenia. Bo mimo, że planeta faktycznie była zajedwabiście piękna, jak zauważyła to Katharine, człowiek nie żył jedynie wrażeniami estetycznymi, więc należało zatroszczyć się o coś do picia i prowiant…dwójka szła tak dłuższą chwilę, jednak można powiedzieć, że miejsce docelowe, wyrosło przed nimi jak za pacnięciem czarodziejskiej różdżki. Jezioro było ogromne, woda zdawała się krystalicznie czysta. Mogli zobaczyć właściwie piasek na samym dnie, choć to było znacznie oddalone. Dało się dostrzec dużą ilość pływających ryb. Na okolicznych drzewach, rosły zachęcające, czerwono-pomarańczowe, koliste owoce z bulwami, które…przy odrobinie szczęścia mogły nie być trujące. Jednak szczęście było krótkotrwałe. Oto bowiem, jakiś cień poruszył się między kępami i skoczył wprost na czarnowłosą. Ta zareagowała niemal odruchowo, jednak jej lewe ramię i tak trysnęło krwią, która stworzyła wzorek na ziemi. Bestia odskoczyła. Wyglądała trochę skrzyżowanie kolosalnych rozmiarów psa z jakimś pokracznym modelem obcego zabójcy, z filmów klasy B dalekiej przeszłości. Brak skóry, czarno-czerwone umaszczenie, opadający ciężko ogon, dobrze widoczny kościec i mięśnie poprzecznie prążkowane. Stwór ryknął donośnie, szykując się do ponownego ataku…
Lazarus. Uwaga, tam na doleeeeee…
Leciał. Leciał przez kosmiczną pustkę. Nieco czasu minęło zanim dotarł chociażby do błękitnej łuny jaka oznaczała wyłonienie się z hiper przestrzeni, wprost w normalne mroki galaktyki. Czuł zimno jedynie przez chwilę, dopóki ciemność nie przerobiła go na mrożonkę. Potem było jedynie gorzej. Podczas wejścia w atmosferę, ciało które wcześniej zostało przerobione na produkt marki „Frosta”, jest poddawane dość ciężkiej przeprawie. Skóra odparowuje pierwsza, z początku powoli, jednak potem odpadając w dużych płatach i spalając się jeszcze przed tym, nim na dobre oddzieli się od reszty sylwetki. Skwierczenie tkanki poprzecznie prążkowanej także nie należy niestety do rzeczy miłych, o czym mógł się przekonać. Przebicie się przez sferę ognia dawało chwilową ulgę. Z naciskiem na chwilową. Uderzenie o ziemię sprawiło, że postać dosłownie rozleciała się na części pierwsze, roztrzaskana siłą grawitacji. Czarna jak smoła jucha rozlała się dookoła, lewa ręka udała się na dawno już zaplanowane wakacje, a głowa przypominała naleśnik. I to w zasadzie mógłby być koniec, gdyby Lazarus nie był dziś sobą…
Wojna, Mark, Rosiczka, Trucizna. Fredy Kruger i Jason Voorhees kazali przekazać, że spóźnił im się samolot...
No i w pizdu. I wylądował. I cały nikczemny plan też w pizdu. W taki oto sposób można było określić sytuację w wysoce filozoficzny sposób. Oto bowiem Mark dość subtelnie dał panu Poison do zrozumienia co o nim myśli. Zaś jego proces myślenia, zapewne wywołany podobnym ubiorem, wywołał tezy dość agresywne, które to zakładały dosłownie skapiszonowanie niefortunnego delikwenta i przerobienie go na schabowy. Jak pomyślał tak zrobił, wyprowadzając silny cios, prosto w szczękę tamtego. Symbiot zareagował odruchowo i okrył właściciela, zasłaniając jego aparycję, w innym wypadku głowa oddzieliła by się od ciała, bo cios mógł kruszyć z powodzeniem skałę. Trójka pięknych, bestialskich zębów oddzieliła się od istoty i rozprysła na proszek, jednak Poison, nim odleciał, machnął pazurami, tnąc Marka po brzuchu i uwalniając nieco posoki i powodując naprężenie się mięśni. „Agent” syknął cicho po nosem, jednak Symbiot i tak dostał mocniej, ponieważ cios rzucił nim o przeciwległą ścianę. Wojna stał tak przez chwilę, żałując, że nie ma popcornu, Rosiczka natomiast, bo nie posiadała czekolady. Nastoletnia kultystka przyglądała się wszystkiemu, widocznie zaintrygowana, nie wiedząc, czy powinna podjąć jakiekolwiek akcje, czy może, zostawić walczących w świętym spokoju. Na razie wybrała to drugie.