Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

czw lut 21, 2008 7:24 pm

Katharine i Marcus. Co by znowu jakiegoś hardkor dzerman stajl porno nie było, hem, hem…

Dwójka oddaliła się od dymiącej kapsuły, z tykającą, mięsną bombą atomową w środku. Rage wyglądał jakby dostał właśnie ataku katatonii, chociaż Marcus, który pośpiesznie przewertował jego myśli, szybko zdał sobie sprawę, że pozostawanie tu chociażby chwilę dłużej może być równoznaczne z zamienieniem się w tatar, bądź inną mięsną potrawę, i to w bynajmniej nie subtelny sposób, ponieważ kolos z subtelności nie słynął, o czym grupa mogła przekonać się nie tak dawno temu. Ruszyli więc przed siebie, chwilowo ignorując dymiący się kompleks laboratoryjny, oddalony o spory kawałek drogi od ich obecnej pozycji. Telepata, który miał (lub przynajmniej zdawał się mieć) nieco rozeznania w tych sprawach, wiedział czego szuka. Źródła wody i czegoś do jedzenia. Bo mimo, że planeta faktycznie była zajedwabiście piękna, jak zauważyła to Katharine, człowiek nie żył jedynie wrażeniami estetycznymi, więc należało zatroszczyć się o coś do picia i prowiant…dwójka szła tak dłuższą chwilę, jednak można powiedzieć, że miejsce docelowe, wyrosło przed nimi jak za pacnięciem czarodziejskiej różdżki. Jezioro było ogromne, woda zdawała się krystalicznie czysta. Mogli zobaczyć właściwie piasek na samym dnie, choć to było znacznie oddalone. Dało się dostrzec dużą ilość pływających ryb. Na okolicznych drzewach, rosły zachęcające, czerwono-pomarańczowe, koliste owoce z bulwami, które…przy odrobinie szczęścia mogły nie być trujące. Jednak szczęście było krótkotrwałe. Oto bowiem, jakiś cień poruszył się między kępami i skoczył wprost na czarnowłosą. Ta zareagowała niemal odruchowo, jednak jej lewe ramię i tak trysnęło krwią, która stworzyła wzorek na ziemi. Bestia odskoczyła. Wyglądała trochę skrzyżowanie kolosalnych rozmiarów psa z jakimś pokracznym modelem obcego zabójcy, z filmów klasy B dalekiej przeszłości. Brak skóry, czarno-czerwone umaszczenie, opadający ciężko ogon, dobrze widoczny kościec i mięśnie poprzecznie prążkowane. Stwór ryknął donośnie, szykując się do ponownego ataku…

Lazarus. Uwaga, tam na doleeeeee…
Leciał. Leciał przez kosmiczną pustkę. Nieco czasu minęło zanim dotarł chociażby do błękitnej łuny jaka oznaczała wyłonienie się z hiper przestrzeni, wprost w normalne mroki galaktyki. Czuł zimno jedynie przez chwilę, dopóki ciemność nie przerobiła go na mrożonkę. Potem było jedynie gorzej. Podczas wejścia w atmosferę, ciało które wcześniej zostało przerobione na produkt marki „Frosta”, jest poddawane dość ciężkiej przeprawie. Skóra odparowuje pierwsza, z początku powoli, jednak potem odpadając w dużych płatach i spalając się jeszcze przed tym, nim na dobre oddzieli się od reszty sylwetki. Skwierczenie tkanki poprzecznie prążkowanej także nie należy niestety do rzeczy miłych, o czym mógł się przekonać. Przebicie się przez sferę ognia dawało chwilową ulgę. Z naciskiem na chwilową. Uderzenie o ziemię sprawiło, że postać dosłownie rozleciała się na części pierwsze, roztrzaskana siłą grawitacji. Czarna jak smoła jucha rozlała się dookoła, lewa ręka udała się na dawno już zaplanowane wakacje, a głowa przypominała naleśnik. I to w zasadzie mógłby być koniec, gdyby Lazarus nie był dziś sobą…

Wojna, Mark, Rosiczka, Trucizna. Fredy Kruger i Jason Voorhees kazali przekazać, że spóźnił im się samolot...

No i w pizdu. I wylądował. I cały nikczemny plan też w pizdu. W taki oto sposób można było określić sytuację w wysoce filozoficzny sposób. Oto bowiem Mark dość subtelnie dał panu Poison do zrozumienia co o nim myśli. Zaś jego proces myślenia, zapewne wywołany podobnym ubiorem, wywołał tezy dość agresywne, które to zakładały dosłownie skapiszonowanie niefortunnego delikwenta i przerobienie go na schabowy. Jak pomyślał tak zrobił, wyprowadzając silny cios, prosto w szczękę tamtego. Symbiot zareagował odruchowo i okrył właściciela, zasłaniając jego aparycję, w innym wypadku głowa oddzieliła by się od ciała, bo cios mógł kruszyć z powodzeniem skałę. Trójka pięknych, bestialskich zębów oddzieliła się od istoty i rozprysła na proszek, jednak Poison, nim odleciał, machnął pazurami, tnąc Marka po brzuchu i uwalniając nieco posoki i powodując naprężenie się mięśni. „Agent” syknął cicho po nosem, jednak Symbiot i tak dostał mocniej, ponieważ cios rzucił nim o przeciwległą ścianę. Wojna stał tak przez chwilę, żałując, że nie ma popcornu, Rosiczka natomiast, bo nie posiadała czekolady. Nastoletnia kultystka przyglądała się wszystkiemu, widocznie zaintrygowana, nie wiedząc, czy powinna podjąć jakiekolwiek akcje, czy może, zostawić walczących w świętym spokoju. Na razie wybrała to drugie.
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

pt lut 22, 2008 2:33 am

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Na chwilę przed pierwszym uderzeniem, symbiot szczęśliwie zareagował okrywając zywiciela i przyjmujac postac bojową. Nie zmieniło to jednak faktu, że uderzenie Marka wywołało spory efekt- mianowicie lot na pobliska scianę. Poison nie pozostawał jednak dłużny, żłobiac rany w boku człowieka w garniturze.

Bez wiekszego trudu symbiot podniósł sie z podłogi. Natarł na Marka wysyłając na spotkanie z nim macki swego kostiumu. Mężczyzna zrobił częściowy unik lecz było to za mało, macki owineły sie wokół jego stóp powalajac go na podłogę. Gdy Raphael myslał jak przeprowadzić atak dalej, Mark nie tracac czasu wykorzystał swą nadprzecietną siłę by rozerwac więżące go tentacle. Jedna z nich zamachnął sie na Poisona i wykopem z obu nóg posłał przeciwnika na ściane. Symbiot jednak zdołał przykleic się nogami do ściany i usmiechnął sie paszczą pełna kłów- pełnym garniturem gdyż te wybite zdążyły odrosnąć.
Tym razem Raphael postanowił przeprowdzic atak z dystansu, wystrzeliwując z ramienia kawałki symbiota które przybrały formę noży. Druga ręka wysłała macki po kawał aparatury z komór, wyrywajac ją i ciskajac w oponenta. Dzieki wrodzonemu instynktowi i świetnej sprawnosci Markowi udało się odturlac przed pociskami i maszynerią. Co wiecej wciąż trzymana w dłoniach macką, która nie wiedziec kiedy owineła się wokół szyi symbiota ściągnął rzeczonego w dół. Akurat by natrafic na pięści wojownika w garniturze ,po kolejnym locie tym razem zakończonym na resztkach zbiornika rosiczki. Symbiot podniósł sie bez chwili zwloki choć przez chwile w głowie Raphaela świat zawirował. Teraz Poison wpadł w furię. Kilkoma susami doskoczył do Marka Posyłajac swoje macki w jednym tylko celu- aby wypełnily jego, oczy, usta, nos, gardło, płuca...miały go usmiercic dusząc powolutku i bolesnie... Kolejny jednak raz szczęście i zwinnośc uratowały Marka który jednak przez kilka sekund zaczał się dusić. Zdołał odskoczyć na bezpieczną odległość kaszląc gwałtownie. Oszołomiony człowiek w garniaku przylgnąl do ściany z której wystawała uszkodzona rura grzewcza. Napiąl sie z całych sił i zdołał wyrwac żelastwo. Zaszarżował z pełnym impetem chcąc przebic symbiota i...przebił tylko bogu ducha winną ścianę. Poison zdolał przewidziec manewr oponenta i w ostatniej chwili odskoczył znajdując się teraz za jego plecami.
Mark zaczynał denerwowac symbiota nie na żarty. Poison postanowił wykonczyć przeciwnika brutalnie. Rzucił sie na niego z otwarta paszczą i wydłużonymi szponami chcą zakończyć walkę, jednak chybił jak przed chwila jego adwersarz takrze wbijajac sie w scianę, rozrywajac tylko nieznacznie jego garnitur! Zaskoczony takim obrotem sprawy. Raphaelowi mignąl widok stalowej rury. Chwilę potem świat zawirował mu przed oczami gdy oszołomony wycofał sie kilka kroków w tył. Oprzytomnial akutrat by zasłonic się przed drugim uderzeniem i rozwalił rure jednym uderzeniem pazurów. Mark z ledwościa odskoczył nie przygotowany na taki obrót sprawy.
Obydwaj przeciwnicy Zaczeli krążyc wokół siebie czekajac na dogodny moment do ataku.

-Całkiem nieźle, Mr. Mark. Żałowalbym gdyby taki smakowity mózg sie zmarnował...ciągniemy to dalej?- zapytał symbiot odrobine znużony pojedynkiem.
-Imponujace, calkiem imponujące. Ciągniecie tego dalej jest nieopłacalne...w tej chwili. Zbyt duża szansa ze gdy uzyskam nowe ciało, stare bedzie nie nadajace sie do uzytku. A lepiej nie zostawiac zbyt wiele padlinożercom...że się tak wyraże.- odparł wielbiciel garniturów.
- Muszę sie zgodzic...można to skończyć kiedy indziej. Na razie możemy sobie...dopomóc- podwójny głos symbiota brzmiał odrobine mniej bojowo.
-Wtedy pokaże panu, Mr.Raphael, jaka jest najwspanialsza rzecz w byciu mną. Czy sa tu jacys inni ludzie, Mr.Raphael?-zapytał Mark prostując sie i poprawiajac sobie krawat. Wyglądało na to, że walka została nierozstrzygnięta.

-Muszę się przyżnać, że od chwili mojego...przymusowego tu pobytu nic nie widziałem.- Poison przez chwile stał zamyslony z mackami nastroszonymi na wszystkie strony- Jednak, mój "towarzysz" nie wyczuwa nikogo żywego oprócz naszej...drużyny- stwierdził Raphael.
- -Pech. Jesli kogos wyczujesz, daj znac. Bedziemy...wdzieczni.
- My, czyli wszyscy, czy Pan i Pan?- zapytał symbiot szczerząc sie imponujacymi kłami.
-Pozostawmy to waszej wolnej interpetacji, Mr.Raphael.- rzekła Mark z tajemniczym uśmieszkiem.
- A zatem "my" uwazamy, że powinnismy przeszukac cały kompleks...odczuwam lekki głód świeżego móżdzku!- krzyknąl Poison oblizujac sie swym obslinionym jęzorem.
-Hah. Chyba bedzie musial Pan przejsc na tymczasowa diete wegetarianska, Mr.Raphael.- stwierdził bez zbytniego żalu mężczyzna.
-Na to wychodzi, Mr. Mark...mam nadzieje jednak, ze nie na długo...
-Im szybciej otworzy Pan te metalowe drzwi, tym szybciej z radoscia sie rozdzielimy, Mr.Raphael.
-W sumie po tak dlugiej samotnosci przyda nam się odrobina...towarzystwa...- rzucil beznamietnie Raphael.
-Witam Pana z otwartymi ramionami...moglbym zapewnic Panu brak jakiejkolwiek samotnosci na zawsze, ale mam dziwne wrazenie, ze nie skorzysta Pan.-skontrował Mark.
-Nie dziekuje...wole zachowac autonomie...na tyle na ile pozwala mi wiez z moim "przyjacielem"- powiedział z niesmakiem młody Pytlak.
-Jeszcze kiedys Pan zmieni zdanie.- rzucił niedbale Mark, poprawiając przekrzywione podczas pojedynku okulary.
Świat jest pełen niespodzianek, wiec kto wie...kiedyś...- rzekł z ironią symbiot.
-Ale kto moze to wiedziec, Mr.Raphael. Kto moze to wiedziec? rzucił na odchodne mężczyzna po czym ruszył w kierunku drzwi.
-Hm, skoro doszlismy do chwilowego konsensusu doradzam zając sie sprawą stalowych odrzwi...- ruszył za garniakomanem, jednoczesnie zwracając się do pozostałych nie odwracając głowy: -Czy reszta naszej małej grupki mogłaby sie przedstawić? Milo wiedzieć z kim się podrużuje...-.
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

pt lut 22, 2008 8:15 am

Ruby
theme
Jak pan Trucizna zauważył kolor skóry kobiety zaczynał się zmieniać. Bladość zastąpiła zieleń. Do zieleni dołączył po chwili przezroczysty śluz pokrywający całe ciało za wyjątkiem twarzy. Maź zaczęła się krystalizować tworząc coś na kształt przylegającego do ciała czarnego stroju z żółtymi plamami. Dziewczyna odwróciła głowę i rzekła:
- Eee? R#2, Rosiczka? Ja Ruby jestem... O so chodzi jakby? - Ruby zrobiła dziwną i skonsternowaną minę. - I jestem głodna... Gdzie my tak przy okazji jesteśmy?
Ruby była zdziwiona. Sam metal, żadnego jedzenia. Chyba znowu ją złapali a ci tu mają coś wspólnego z tym, że się obudziła. Kolejny powód by ich nie zjadać. A wtedy ten od R#2, zaczął tłuc się z tym od Rosiczki. Ząbek zsunął się po cichu na ziemię i obserwował. Popatrzył pytająco na swoją panią ze zdziwionym wyrazem pyska.
- Widzisz ząbek to chyba przejaw walki o dominację w stadzie. Wiesz testosteron i takie tam. Tak wiem, że ty tego nie rozumiesz, ja też nie ale tak gadali w telewizji...
Ruby obserwowała walkę dalej. Organizm najwyraźniej został pobudzony tą nagłą falą przemocy. Świadczył o tym błogi uśmieszek i rumieniec oraz dalej kontynuowana rekonfiguracja. Na żółtych plamach zjawiły się kostne płyty. Przedramiona w miejscu łokci wytworzyły kostne ostrza długie na dobre piętnaście centymetrów i najpewniej mogące jeszcze wydłużyć się w razie potrzeby. Paznokcie zmieniły kolor na soczystą zieleń i również zaostrzyły się niepokojąco. Ale nie to było najgorsze. Ruby wyraźnie zaburczało w brzuchu. Bardzo wyraźnie. A Ząbek popatrzył się w stronę kultystki i zasyczał.
- Jak oni długo będą się tak bawić? - rzekła pani Rosiczka. Akurat wtedy Poison wspomniał coś o mózgach. - Mózgi dobre Panie Duże Zęby... Ruby będzie pamiętać by nie zjadać mózgów. - Poison z całego towarzystwa wydawał się najbardziej znośny, najbardziej zbliżony do tego co miała Ruby. - A Pan Garnitur nie ma palca... To da się naprawić!
Ząbek pokiwał z rezygnacją łbem. Ruby zaczynała mieć dobry humor a to źle wróżyło istocie która go popsuje.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

pt lut 22, 2008 7:23 pm

Allelujah

Kiedy walki, pogaduszki i zabawy integracyjne zostały zakończone nie pozostało im nic innego jak ruszenie dalej i penetracja budynku. Mark dość łatwo otworzył drzwi prowadządze do korytacza... a raczej czegoś co kiedyś było korytarzem, a teraz wyglądało na scenografie do horroru klasy B. Tynk sypał się równo i bynajmniej nie ze starości - cała elektronika została jakby wyrwana lub w inny sposób zniszczona rury były powykręcane zupełnie jakby były z gumy. Uroku dopełniany porozrzucone tu i tam resztki ludzkiego ciała oraz zastygła krew. Krwisty odcień i ludzkie flaki dodawały temu miejscu także swoistego uroku. Normalni ludzie prawdopodobnie zemdleli by na taki widok, ale w tym towarzystwie chyba nikogo normalnego nie było.
-Tym razem to nie ja.
Usprawiedniwił się od razu Allelujah patrząc na Marka... w sumie to on wysadził zbrojownię i zniszczył część budynku, więc co niektórzy mogliby powysnuwać błędne, przedwczesne wnioski. Zaczęli iść korytarzem i wkróce dotarli do rozwidlenia prowadzącego do dwóch różnych pokoi. Oba wyglądały na pomieszczenia labolatoryjne, ale udodą dorównywały korytarzowi w każdym aspekcie. W jednym z tych pokoi nawet leżał profesorek, który dla badań stracił głowę - dosłownie, bo coś mu ją chyba odgryzło. Allelujah westchnął głęboka starając się znaleść wyjście z sytacji... był z dwoma kanibalkami, pseudo spiderman'em, który mógł oszaleć w każdym momencie i gościa przy którym "Mr. Smith" z "Matrix'a" wypada blado. Do tego ta wesoła grupka wylądowała w scenerii co najmniej oddających ich osobowość a on był osłabiony po akcjach na statku - jedym słowem było zajebiście.
-That's not fun at all...
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

sob lut 23, 2008 1:12 am

Marcus

W całym tym zamieszaniu było jasne, że to, czego wszyscy poszukują, nie jest tym samym, czego szuka Marcus. Nie obchodziło go, że ktoś tam, kogo ledwie na oczy w życiu zobaczył, wylądował niedaleko. To nie jest bal charytatywny, że wypada z kimś potańczyć. Prawdziwym przedmiotem zainteresowań powinno być przetrwanie na tej porośniętej planecie, w której pozbawiony wszelkiego gustu estetycznego (poza swoim własnym, który był mało wyrafinowany i czasem niezauważalny, ale pojawiał się, gdy tylko mógł spełnić swą rolę) Marcus czuł się nieswojo. Logiczne, że teren dostarczający pożywienia musi być też schronieniem dla jakichś stworzeń, które wykształciły możliwość ich zjadania. Już miał podjąć jakąś bardziej konstruktywną konwersację. Nawet chciał nadrobić pewne zaległości... Owszem, co racja - nie odezwał się ani słowem od momentu, gdy odeszli spod kapsuły - ale to było głównie dlatego, że po szybkim odczytaniu myśli, jakie krążyły po głowie Rage'a Marcus przyjął możliwość wystąpienia ataku szału spowodowanego dźwiękami jako bardzo prawdopodobną. Przez całą drogę Marcus nie tylko starał się zachować ciszę niezbędną do bycia niezauważonym w czasie całej drogi. Obmyślał również plan następnych działań, bo grunt to nie pozostawać całkiem pasywnym, przynajmniej jeśli chodzi o badanie nieznanego gruntu. Pomyślał, że trzeba jednak zamienić kilka słów, istnieje taka konieczność. Konieczność ta wynikała głównie z tego faktu, że samodzielnie miał dużo mniejsze szanse przeżycia, niż gdyby miał skorzystać z pomocy kobiety, która prawdopodobnie sama też dysponowała pewnym asortymentem niecodziennych umiejętności. Przeszkodą, w miarę solidną, był tutaj następny fakt - Marcus nie miał za grosz pojęcia o tym, jakie są właściwie. Szkoda było marnować cennej energii na przeszukiwanie i zdobywanie cennych informacji w umyśle kobiety. To się zwyczajnie nie kalkulowało - skoro mogli używając jej mniejszej ilości - porozmawiać. Tylko z tym ostatnim z kolei, wiązało się pewne ryzyko, jako, że Marcus nigdy nie był mistrzem przeprowadzania konwersacji. Starał się tylko "wiedzieć, co powiedzieć", a "zwyczajne" rozmowy sprawiały mu pewnego rodzaju... trudność. Postanowił jednak nie przejmować się zbytnio tym faktem. Jak już pomyślał wcześniej - to nie bal, tym bardziej charytatywny. Nie musi przestrzegać w pełni etykiety, czy innych zasad. Szybko jednak jego rozważania na temat obecnego położenia zostały wytrącone z kierunku dążenia myśli. Dotarli do jeziora, zobaczyli potencjalne jedzenie. To już coś. Teraz tylko trzeba było wybadać dwie rzeczy. Pierwsze - czy woda jest zdatna do picia (przez to rozumie się też BRAK obecności naturalnych drapieżników właśnie w niej). Drugie - czy owoce są zdatne do jedzenia. Aby to sprawdzić... nie było niestety lepszej metody, niż doświadczalna. Już zdążył ułożyć kolejny plan - zalgorytmizował problem sprawdzenia zjadliwości i sprawdzenia wody, ale i tutaj, z bezcennej koncentracji wyrwało go... coś. Bestia. Dziwne zwierzę. Co prawda takie zdanie Marcus przejawiał na temat większości istot, z którymi się spotkał (w tym oczywiście również i ludźmi), ale wyjątkowość tej istoty polegała na tym, że zdecydowanie... musiała pochodzić z tej planety. Wypadałoby jej nie zabijać z dwóch powodów. Wyglądało na zwierzę raczej stadne, o ile nie było największym drapieżnikiem, w co Marcus wątpił - i ostateczny argument: można było się nim posłużyć, by przepadać niektóre rzeczy. Wystarczyłoby, aby Marcus sprawił, że stwór się zacznie unosić, jak obiekt. Spróbował swoich sił. Celem było uniesienie bestii w ten sposób, by nie mogła się poruszać samowolnie. Gorzej, gdyby okazało się, że potrafi latać. Trzymanie jej w ryzach mogłoby wtedy zostać zakwestionowane. Jeśli jednak... nie potrafi poruszać się w powietrzu... na co z kolei szansa była duża... to telepata właśnie znalazł sobie obiekt doświadczalny.
Ciekawe, co to właściwie było za zwierzę. Miał tylko nadzieję, że jego towarzyszka nie rzuci się na nie w ślepej furii, co byłoby skrajną głupotą... ale z drugiej strony dopuszczał do siebie taką myśl, z uwagi na jej... stan psychiczny i zranienie. Również fizyczne. Szczerze mówiąc, po uwzględnieniu tego w planach, nawet by się nie "wściekał" w jego tego słowa znaczeniu, bo właśnie dodał do swego rozumowania kolejny fakt. To zwierzę mogło mieć naprawdę dobre mięso... cóż by się więc stało, gdyby to ono stanowiło pożywienie ? To wiązało się z pewnym ryzykiem, więc póki co... tylko obezwładnienie.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

sob lut 23, 2008 3:30 pm

Katherine

Kobieta i mężczyzna odeszli jak najdalej Rage, który mógł w każdej chwili zrobić taki berserk, że nie było by co z nich zbierać. Im dalej, tym lepiej, tak jest. Właściwie, to zapewne na pierwszy ogień poszedł by mężczyzna, ale tak czy siak lepiej nie kusić losu. Innymi więc słowy... z seksu nici. Fakt ten zadziałał na umysł Katherine niczym czerwona płachta na byka. Była w sumie w podobnym stanie, co Rage... zero przyjemności, tylko ta planeta pełna drzew. W jednej chwili wszystko straciło swoją barwę. Bo drzewa Jej niestety nie kręciły...

Głębokie przemyślenia odnośnie braku rozkoszy i pomysłów, na tego braku zastąpienie przerwało zwierze, które dosłownie "weszło" w czarnowłosą. Niestety po pierwsze, nie życzyła sobie, by jakiekolwiek zwierzęta w Nią wchodziły, a po drugie nie pyskiem i nie w ramię, a w c... co innego.
Zareagowała niemal natychmiastowo.

-Kurwa... masz szczęście, że nie jestem w jakiejś drogiej sukience zasrany kundlu! Ciekawe ile to się będzie regenerowało... wygląda całkiem nieprzyjemnie.-

Stwierdziła tonem naukowca, który nijak nie zna się na swojej pracy, czując, a właściwie to ledwo czując ramię. Piekło jak jasna cholera. Kobieta krwawiła... zaraz... krew się z Niej wylewała? Do tego ilościami, które spokojnie napełniły by kilka wanien, to chyba nie przez to zranienie? Krew poszybowała w kierunku pyska zwierzęcia.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

sob lut 23, 2008 10:43 pm

Katharine i Marcus. Ujęcie drugie. Schować mi tą wazelinę…
Wielkie bydlę ryknęło donośnie, w sposób, który wyrwał lokalne ptactwo z drzew i skierował je wprost ku niemal bezchmurnemu niebu, w towarzystwie dużych pokładów lęku. Katharine miała nieodparte wrażenie, że bestia się z niej śmieje, choć ekspresja „zwierzęcia”, „owada”, czy krzyżówki obojga jaką stanowiło to cholerstwo zdawała się mieć ten rodzaj ekspresji wygrawerowany na pysku. Sycząc niemiłosiernie, w czymś na kształt odruchu obronnego, paskuda odskoczyła gwałtownie od wici krwi, które miały za zadanie dostać się do jego jamy gębowej, udusić od wewnątrz, bądź spowodować eksplozję. Cholerstwo było po prostu za szybkie, do tego rodzaju zagrywki, poruszało się jak miniaturowa błyskawica o kanibalistycznych skłonnościach. Drapieżca skoczył wprost na dziewczynę, nie dając jej szansy na jakikolwiek odwet, czy unik. Na całe szczęście, na pomoc przyszedł Marcus. Bestia…zastygła w powietrzu. Dosłownie, jakby ktoś wcisnął przycisk pauzy na odtwarzaczu. Sycząc i rycząc, przeklęty stwór próbował się wyzwolić, ale równie dobrze, mógłby próbować płynąć w zaschniętym cemencie. Tym razem krew bez problemów dotarła do jego jamy gębowej, wnikając do środka. Paskuda kwiknęła, zaś jej organy wewnętrzne eksplodowały jak balon napełniony wodą. Padła z plaskiem na ziemię, donośnie skrzecząc, jeszcze przez dobrą chwilę. Katharine i Marcus popatrzyli po sobie z zadowoleniem. Doskonale wykonana robota. Już mieli sobie pogratulować. Wtedy zaczęło się miniaturowe, rytmiczne trzęsienie ziemi. Coś dosłownie staranowało około kilkudziesięciu drzew, torując sobie drogę do oazy. Coś wyglądało jak zabite bydle, w wersji XXXX…XL. Przewyższało Marcusa i Katharine jakieś cztery razy, ubarwienie sugerowało też…znacznie starszy wiek, a zęby stanowiły dwuręczne miecze. Czyżby mamusia? Na domiar złego…pojawiły się także…kolejne trzy, milusińskie małe. Zupełnie jak to jedno, które musiało się zabłąkać.

Lazarus. We surrender! Boom! Headshot!
Kupa rozwalonego, na zmianę upieczonego, to zamrożonego mięsa, poczęła na powrót nabierać formy, która miała coś (choć niezbyt wiele) wspólnego z ludzkim ciałem. Połamane, rozpryśnięte kości scalały się w jedność, podgnite żyły nachodziły na swoje miejsce, czarna jucha bulgotać i tworzyć swoistego rodzaju skupisko. Połamana kukiełka, drgnęła, starając się podnieść do góry, na niciach, które posiadały więcej przecięć niż warsztat wytwórcy nożyczek. Udało się to jej. Po części. Skrząca błękitem kula nagle narodziła się w jego wnętrzu, rozdzierając dopiero co zrośnięte fragmenty organizmu i dosłownie sprawiając, że wyparowały. Przezroczysty okrąg z niebieską zawartością, także się rozwiał. Zgniły pan syknął donośnie z bólu, łapiąc się za miejsce, gdzie do tej pory znajdowała się jego wyparowana obecnie ręka i spojrzał ku górze. Odpowiedziała mu para czarnych okularów, bujna czupryna, dość dobrze zbudowana sylwetka i twarz która z równą dozą emocji mogła by obierać ziemniaki i robić pompki, co zabijać bez zmrużenia oka. Para dog-tagów kołysała się na szyi, przy czarnej, wojskowej koszuli. Kompletu doceniały glany i spodnie, także o charakterze militarnym. Lazarus uśmiechnął się. Coś strzeliło w jego żuchwie.
- Khah! Tylko na to cię stać?!
- Nie. To była tylko wizytówka.

Chodzący przydomek dla apatii, zacisnął dłoń po raz kolejny, sprawiając, że promienie słoneczne odbiły się od lśniącego, srebrnego mechanizmu na jego dłoni. Błękit otoczył Lazarusa. A ten zniknął. Nikt w zasadzie nie wiedział, że pojawił się wprost w jednym z okolicznych słońc. Nawet on. Temperatura tak szybko odparowała jego nadgniłe komórki myślowe. „Wojskowy” młodzian przytknął palec do ucha.
- Napotkałem…opór w drodze z Beta do Gamma…rozumiem. Kontynuujmy.
Przytaknął sam do siebie i zeskoczył ze skarpy na dół, wzbudzając tuman kurzu. Ruszył dalej lekkim truchtem. Ku niewiadomej.

Wojna, Mark, Rosiczka, Trucizna. Niestety, Mały, Dzielny Toster, nie dotrze na zjazd dziwolągów. Przykro mi.

Po dość udanej (choć zależy jak winno się definiować udaną) bitce, grupa zakopała topór wojenny i udała się do terminalu. Nie minęło wiele czasu a ciężkie, mechaniczne drzwi stanęły otworem. W sumie mieli szczęście. Istniała spora szansa, że ich awaryjne lądowanie mogło zniszczyć przewody energetyczne, zaopatrujące wrota w moc. Jednak tak się nie stało. Jednak to czego uświadczyli…sprawiło, że nie byli dłużej pewni swojej dobrej passy. Cały, długi korytarz bowiem, był zaścielony ciałami. A ciała owe przedstawiały dość oryginalny sposób śmierci. Rozerwane na pół, z wyrwanymi, odgryzionymi, lub zmiażdżonymi kończynami. Cokolwiek tędy przeszło, gustowało w białym mięsku. Mozaika posoki na ścianach nie była aspektem artystycznym, lub artysta po prostu cierpiał na autyzm. Po obydwu stronach, znajdowało się dwoje drzwi. Na końcu drogi zaś…niedziałająca winda. Wrota po lewo prowadziły do…czegoś na kształt…wylęgarni. Każde z pomieszczeń było porośnięte czarną, pulsującą, pseudo żywą naroślą. Jaja, które kiedyś znajdowały się w specjalnych kontenerach montowanych na ścianach, już dawno pękły, podobnie wiązki dogasającej obecnie, energetycznej klatki. Cokolwiek stąd uciekło…nie należało do rzeczy przyjemnych. Druga para wrót prowadziła do pokoju medycznego, oraz do jakiejś centrali. Znajdujący się wewnątrz, martwy naukowiec, leżał, bez łepetyny, tuląc do siebie klawiaturę monitora hologramowego. Ekran migał nerwowo, Dziewięćdziesiąt procent plików było uszkodzone, a Markowi udało się tylko potwierdzić, że…w istocie, coś tędy spieprzyło. Tylko nadal nie wiedział niczego na temat diety istoty. Rosiczka czuła się nieco niespokojna. Zupełnie jakby ktoś wziął jej geny…jej moc…zmodyfikował ją i nadał własną wolę. Nieładnie, och nie. Wojna i Trucizna…mieli sporo szczęścia. Oto bowiem…gruba blacha wrót, za ich drzwiami została rozerwana a stąpnięcie metalowej kończyny prawie rozgniotło dwójkę na miazgę. Jednak prawie robiło wielką różnicę. Stąd szczęście.
- Uwaga! Wykryto jednostki z potencjałem genu X na terenie placówki. Dostęp nieautoryzowany. Moce nieznane. Zalecana natychmiastowa eksterminacja. Wykonuję procedurę. Proszę personel o odsunięcie się. Dziękuję.
To mówiąc, kolosalne, metalowe bydle, które ryło głową sufit i przypominało coś w rozmiarze mamuta, zaś z wyglądu psa skrzyżowanego z czołgiem i kubłem na śmieci, rozpoczęło ostrzał z Gatling’a zamontowanego na brzuchu. Mark wielkim trudem zdołał zanurkować za biurko nim zyskał konsystencję konfetti. Zapowiadała się…ciekawa akcja.
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

ndz lut 24, 2008 1:11 am

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Po wejściu na korytarz za dzwiami, Poison gwizdnął z uznaniem.
- No,no...ktos tu miał dryg artystyczny. Niezła robota. W sumie po obrażeniach i typach ran mógłbm siebie posądzić o tą rzeź...gdyby nie to, że cały czas byłem przetrzymywany w komorze kriogenicznej. Ktoś o takich zdolnościach bojowych był wybitnie groźny...uważajcie jęsli chcecie żyć...
- zakomunikował wszystkim o swoich podejrzeniach.

Zobaczywszy wylęgarnie symbiot na moment znieruchomiał. Tak samo jak Rosiczka odczuł, że wykorzystano tu dna z jego kostiumu. -A więc te szmaty do tego nas potrzebowały!. Rosiczko...możliwe,że pobrali z naszych organizmów próbki z połączyli po modyfikacjach genetycznych. Sądzę, że naszych "dzieciaków" może byc całkiem sporo i nie sądze by potraktowali ulgowo swoich "rodziców".- zwrócił sie do Ruby.
Jego spojrzenie padło na naukowca bez głowy a raczej na projekrtor hologramów. - Mr. Mark, Allelujah...mam nadzieje, że ktoś z was zna sie na tym...wiekszość danych jest stracona ale 10% to zawsze coś. Może czegoś sie dowiemy o naszych...potomkach.-zwrócił się do męskiej części załogi.


Szedł obok Wojny gdy nagle...Kostium ostrzegł Raphaela o niebezpieczeństwie. W ostatniej chwili odskoczył widząc, że Allelujah zrobil to samo. Gdy wylądował Trucizna rozwarł paszczę i rozcapierzył pazury gotując sie na walkę. Widok wroga zdziwił go. Przez wyrwę w ścianie na ekipę patrzył kilkumetrowy mech wojenny najnowszej generacji z pancerzem z durastali i uzbrojeniem zdolnym rozsadzić całą tę baze ze dwa razy... nie jest dobrze.
Postanowił odegrać rolę przywódcy z racji wyszkolenia wojskowego i największej( przynajmniej obecnie) trzeźwości umysłu.
- Allelujah, nie wiem jaka masz moc ale lepiej ją teraz uaktywnij jesli jeszcze chcesz pożyć...Mr. Mark radze okrążyć stwora i chowac sie za przeszkodami....Ja i Rosiczka stanowimy obecnie najwiekszą siłę bojowa...No dobra Zielona dziewico...każ swemu "zwierzakowi" podkraść sie to tego Metal Gear wannabie żeby wślizgnąl sie w szpary miedzy płytami na szyji. Tam są obwody, może przepali je kwasem, pogryzie albo co...ty osłaniaj mnie i skorzystaj ze swoich pnaczy, macek...wszystkiego co masz, rozwal jego Galin guna zanim poszatkuje wszystkich. Ja...Ja pogadam z Puszką radykalnie...- gdy rozkazy były wydane Poison z krzykiem rzucił sie na mecha.
Skakał od ściany do ściany, strzelajac dla osłony ostrzami z symbiotu i zasłaniając sie złapanymi tu i ówdzie kawałkami złomu przed działkiem Olbrzyma. Gdy Rosiczka i reszta ekipy odwrócą uwage robota na chwile wykorzystał zdolnośc symbiota do maskowania modląc sie w duchu by mech nie byl wyposarzony w podczerwień ani miotacz ognia. Podkradł sie od tyłu wskakując najpierw na plecy potem na barki/szyje/ co tam to coś miało. Co prawda maskowanie przestało działać ale to nic. Teraz Poisonowi nie było już potzrebne. Sziedząc na mechu korzystał z własnej strategi wbijajac we wszystkie metalowe przewody wse szpony, przegryzał kable paszczą i wysyłał do środka macki symbiota w nadzieji, że znajdą sposób by rozsadzić maszynę od środka. Zastanwaiał się czy da radę tak samo zniszczyc działko.
- Nie grzebcie się! Potrzebna mi pomocna dłoń...Mr. Mark, Rosiczko...zapraszam do zabawy!- wrszeszczał Raphael do towarzyszy.
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

ndz lut 24, 2008 7:32 pm

Ruby
theme
Ruby była zniesmaczona, nie tyle kwestią użycia jej genów co czym innym... Tyle pożywienia zostało, takie marnotrawstwo. Nawet ta martwa wylęgarnia. Nie można było na to pozwolić. Tym bardziej, że była głodna a wiedzę często można zdobyć poprzez jedzenie. Zwłaszcza jak nazywasz się Ruby. Było trochę czasu, zarodniki były dobrym pomysłem. Ząbek wszak nie był tylko maskotką i wiedział co ma robić. Rozpylił zarodniki na wszystkie martwe ciała i obszar wylęgarni. A potem zaczął tworzyć zbiornik absorpcyjny, substancje odżywcze muszą zebrać się w jednym miejscu. A tymczasem należało coś zjeść.

Ruby podeszła do zwłok. Obiekt był kiedyś młodą kobietą, niestety głowa nie została zachowana. Włosy "Rosiczki" zaczęły się ruszać i wydłużać, pełzły w kierunku pożywienia. Oplotły denatkę szczelnie a na twarzy rudej znowu pojawił się rumieniec i bezwstydny uśmieszek. Cóż jedzenie zawsze sprawiało jej przyjemność. Trwało to chwilę. Włosy wróciły do poprzedniej długości. I wtedy pojawiło się to coś. Coś co chciało zrobić krzywdę, coś co chciało zepsuć jej humor. I zepsuło skutecznie...

Obiekt YS1666 pomimo faktu zeżarcia 55 tysięcznej metropolii, łącznie z budynkami i wyjałowieniem ziemi nie zaliczał się do psychopatów. Sterował nią wtedy niezwykle dotkliwy głód, skutek aktywacji genu X. Instynkty były niezwykle silną częścią jej osoby. Podobnie jak niechęć do zwykłej ludzkiej technologii, szczególnie tej co ma zrobić jej wiwisekcję. Mówiąc wulgarnie: Ruby się wkurwiła. Co było widać. Normalne zmiany następowały raczej powoli i zużywały mało jedzenia. To była przemiana błyskawiczna skoncentrowana na zniszczeniu celu i późniejszej absorpcji.

Ostrza na przedramionach wydłużyły się osiągając długość 50 centymetrów, niskie przeciągłe buczenie sugerowało, że są czymś więcej niż wyglądają. Sugerowało, że lepiej nie służyć za obiekt testowy ich ostrości. Długie i ostre paznokcie dosłownie zmieniły się w szpony. Pancerne płyty wykwitły na całym ciele. Rude włosy zaczęły falować sondując otoczenie, zaś po chwili skupiły się w coś na kształt ogona. Dolna szczęka "pękła" ukazując rzędy zębów i język przekształcony w miotacz kwasu. Nogi przy głośnym chrupnięciu zmieniły swój układ i konstrukcję, gdyby widział je archeolog napomknąłby coś o velociraptorze. Całe stworzenie, bo człowiekiem nazwać się tego nie dało pochyliło się i wytworzyło jeszcze coś na kształt dwóch macek zakończonych zaślinionymi paszczękami. Te ostatnie skurczyły się i wypluły we wroga kolce. Celem było działko, zaś kolce posiadały w sobie kilkanaście rodzajów enzymów trawiennych. Bestia pobiegła myląc sensory skrętami, skokami. Biegła w kierunku głównego uzbrojenia. Skok powinien pozwolić jej usadowić się na łączeniu działka i wytworzyć drogę do środka. Potem należało "wypluć" szybko dojrzewającego w jej klatce piersiowej małego kamikaze. Teraz nie był szkodliwy. Procesy zamieniające go w żywą bombę zaczną się dopiero po opuszczeniu ciała matki. Ząbek dostał feromonalny rozkaz by trzymać się z daleka od całej tej rozróby. Jeśli przeżyją Ruby będzie potrzebować tego jedzenia...
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

ndz lut 24, 2008 8:31 pm

Allelujah

- Allelujah, nie wiem jaka masz moc ale lepiej ją teraz uaktywnij jeśli jeszcze chcesz pożyć...
- Wiesz mi, że jakbym mógł to zrobić to byś już dawno nie żył.
Odpowiedział trochę niegrzecznie, ale za to całkowicie zgodnie z prawdą szarooki – gdyby mógł swobodnie używać swoich mocy zabiłby napotkaną niedawno parę w chwili gdy zbiorniki zaczęły się opróżniać, ale stało się jak się stało i teraz przyszło im walczyć… właściwie to ciężko określić było czym tak naprawdę było to coś, więc przyjmijmy że będziemy go nazywać „strażnikiem”. Tak więc strażnik przybył – sądząc z jego wygenerowanych przez elektronikę słów – że raczej nie przyszedł tu na piknik (chyba, że daniem na pikniku miał być mały bad team). Allelujah pod odskoczeniu od stopy/odnóża strażnika zdjął szybko swój karabin i oddał strzał – pocisk energii wydobył się z lufy, ale zamiast przebić się przez strażnika… odbił się od niego i zaczął wracać niczym bumerang. Białowłosy szybko wykonał ruch al’a Neo – ciało zaczęło odchylać się do tyłu do momentu aż kąt nachylenia w kolanach wynosił 90.* Pocisk minął ciało tak blisko, że mężczyzna aż czuł ciepło energii – szczególnie kiedy śmignął tuż nad głową a konkretnie nosem. Ślepi pocisk poleciał dalej uderzając tuż koło głowy Marka.
-Sorry.
Powiedział Allelujah po czym przyłożył dłoń do ziemi i odbił się stopami od podłoża wychodząc z pozycji al’a Neo do całkiem innej – teraz stał na jednej ręce a kiedy ciało było wyprostowane ruchem ręki wprawił je w ruch obrotowy zmieniając pozycje o 180* tym samym będąc znów twarzą do strażnika. Oddał drugi strzał tym razem celując w jedną z trzech luf i tym razem pocisk się nie odbił a część uzbrojenia uległa zniszczeniu. Allelujah pozwolił swojemu ciału upaść do tyłu a kiedy było w połowie drogi do ziemi odbił się z ręki momentalnie wracając do pozycji stojącej. W tym samym momencie rosiczka okazała swój prawdziwy wygląd… hm… miał dziwne wrażenie, że gdzieś po budynku biega właśnie jej klon bawiąc się z naukowcami…
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

ndz lut 24, 2008 9:08 pm

War, Mark, Ruby, Trucizna. Zawsze wiedziałem, że z was rozrywkowa grupka.

Strzał z działka energetycznego wojny, skutecznie urwał jedną z luf broni do eksterminacji ludności. Szkoda tylko, że zabłąkane wyładowanie pierwszego strzału, omal nie pozbawiło Marka głowy, nadając końcówkom jego włosów chrupki brąz. Rosiczka dość sprawnie poradziła sobie z resztą obrotowej śmierci, wystrzeliwując kolce, które przeszły przez działko jak nóż przez masło, powodując miniaturowy wybuch, który rozsypał resztki po ziemi. Zarówno zielona kanibalka jak i mężczyzna, którego odzieniem była forma obcego gatunku, zbliżyli się, aby dobić swój cel. Jednak mimo, że chodzący toster właśnie stracił działko, daleko mu było do stanu bezbronnego. Przekonał się o tym trucizna, który opadł ciężko na grzbiet kolosa, próbując przebić się do okablowania. Pazury ryły strukturę pancerza i prawie odniósł sukces. Jednak prawie stanowiło dość niebezpieczne słowo na polu bitwy.
- Próba przebicia warstwy wierzchniej. Podejmuję procedurę usunięcia zagrożenia.
I faktycznie, podjął. Przez cały pancerz gwałtownie przeszło wyładowanie błękitu, które raczej nie miało jedynie charakteru wizualnego. Użytkownik symbiotu przekonał się o tym natychmiast, kiedy błękitne wiązki wstrząsnęły jego ciałem i odrzuciły tak mocno, że odbił się od sufitu jak gumowa piłka. Metalowe odnóże trzasnęło go od boku, wysyłając wprost w kierunku Marka, który czuł się zapewne, jakby dostał kulą armatnią. Trucizna uderzył w biurko, które rozpadło się na drzazgi, w terminal, który podzielił się na części pierwsze, w ciało i w fana Matrixa. I w sumie dobrze się stało, bo nieco zamortyzowało to jego przelot, choć miłośnik czarnych okularów skończył właśnie z dużym kawałem drewna, wystającym z nogi, który nie stanowił szczytu estetyki. Rosiczka skoczyła ku przodowi, chcąc rozczłonkować maszynę. Jakież musiało być jej zdziwienie, kiedy z boku konstrukta nagle otworzyła się skrytka ukazując szereg przeciwpancernych rakiet i wystrzeliwując jedną z nich prosto w żołądek „obcej”. Ruch do przodu natychmiast został przerwany, zastąpiony gwałtownym, chaotycznym i znacznie szybszym w drugą stronę, z silnikiem ( i resztą pocisku) w brzuchu. Ruby przebiła się przez jedną ze ścian, lądując w pierwszej z wylęgarni.
- Prototyp Alfa rozpoznany. Podejmowanie czynności zapobiegawczych w celu wyplewienia zagrożenia. Wykonuję…
Wtedy pocisk wybuchł. Pancerz na tułowiu gwałtownie odparowało, jego fragmenty wbiły się we właściwą strukturę ciała. Wyglądała nieco jak jeż, który właśnie został naszpikowany szkłem zgniecionej butelki. Miała poważne trudności ze wstaniem. Nieco krwawiła. Jeżeli zaś chodziło o robota, mimo, że nieco porysowany, ze zniszczonym działkiem i (nieco) karoserią, zdawał się wciąż być całkiem…rześki, tak właśnie. W sumie najlepiej z konfliktu wyszedł Wojna, mimo chwilowego braku jakiejkolwiek mocy.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

ndz lut 24, 2008 10:05 pm

Allelujah

Rosiczka właśnie zrobiła im drzwi ewakuacyjne z tego pomieszczenia. Mały acz miły gest, nawet jeśli wymuszony przez rakietę typu ziemia-powietrze. Co ważniejsze jednak przydatny, bo zawsze dobrze jest mieć gdzie spieprzać jakby coś poszło nie tak. Allelujah popatrzył na pozostałych 5 rakiet przeciwpancernych i w jego głowie zrodził się chory pomysł, którego nie powstydziłby się Hallelujah a to dlatego że był on dość ryzykowny… przy najlepszym scenariuszu mech zostanie zniszczony a przy najgorszym cały budek wraz z całą zawartością. Ale żyje się raz a widok latających tu i ówdzie homo superior stał się lekko nużący więc wszystko zostało postawione na jedną kartę.
-Ci co chcą przeżyć niech lepiej spieprzają teraz od tego czegoś jak najdalej.
W tym co mówił nie było groźby a raczej suche stwierdzenie faktu. Wymierzył dokładnie w rakietę znajdującą się równo pośrodku pozostałych po czym powoli niczym snajper namierzający na cel…
-No to kurwa Amen i do przodu.
… pociągnął za spust a w stronę rakiet poleciała seria pocisków energetycznych. W tej samej chwili Allelujah rzucił się w stronę drzwi, które Rosiczka raczyła zrobić własnym ciałem. W biegu chwycił się krawędzi drzwi pozwalając by siła napędu posłała jego ciało na ścianę w drugim pomieszczeniu. Wten odbił się od niej stopami i zaczął lecieć w głąb pomieszczenia zakrywając twarz w geście obrony przed tym co mogło… co miał nadzieję, że nastąpi.
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

ndz lut 24, 2008 11:18 pm

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Wyładowania elektryczne przebiegły po ciele Poisona. Raphael czuł cierpienie sybiota, ból wdzierał mu się do mózgu. Ładunek odrzucił go z taką siłą, że odbil sie od sufitu. Gdy spadał w dół jedyne co widział to kończyna olbrzymiego mecha.
-Nie jest kurwa dobrz...- jedynie to zdążył powiedzieć zanim dostał potężnego strzała, takiego który sprawił, że trucizna zamienił się w spory czerwono-zarny pocisk. Bolesnie zauwazył, że po drodze rozwalil jakiś terminal, potem ogromne drewniane biurko, potem w Marka, potem stracił rachubę...
Gdy po chwili podniósł się z podłogi, zataczal się. W głowie mu chuczało i wiedział na pewno, że gdyby nie symbiot to jego ciało niw wyszłoby z tego lotu w jednym kawałku. No właśnie, lotu. Raphael stwierdził, że stanowczo za dużo dzisiaj latal jak na jeden dzień. Może powinien bardziej uważąć...
- Dziękuję, Mr. Mark za złagodzenie choć odrobine tego jakże bolesnego upadku. Kiedyś...choć wolałbym nie, postaram się zrewanżować-- powiedział symbiot do rozpłaszczonego na ziemi wielbiciela garniturów.
Odwracając sie z powrotem do mecha Poison był świadkiem jak Rosiczka odbywa lot liniami Przeciwpazerrocket airlines i laduje na lotnisku Ściana boczna/second room. Teraz naprawdę się wkurzył. Poison zdążył polubić Rosiczke, może nawet czuł do niej coś więcej...była mu bliska... a ten Metal Gear stanowczo za długo rozwala tą bazę. Symbiot zacząl rosnąć dostosowując się do silniejszego przeciwnika. Udało mu się zwiększyć swą wage dwukrotnie a gabarytami dochodził 3 metrom. J, że alluż miał zamiar ponownie rzucić się na bestie gdy spostrzegł Allelujah posłał serie energetycznych pociasków...prosto w pociski przeciwpancerne.
-Kuuurwa!- krzyknąl Raphael. Wolą zmniejszył się do pierwotnych rozmiarów i czym sił w symbiocie rzucil sie pędem w strone dziury w ścianie. Jedna ręką posłał macki do drugiego pokoju by znaleźć zaczepienie a druga strzelał na oślep ostrzami mając nadzieję, że te trafią w przeciwpancerne rakiety na wypadek jakby salwa Wojny nie starczyła do wybuchu. Miał też nadzieje, że reszta w sali nie pobiegła zaraz za nim bo może nadziac się na jego ostrza. Trudno, musżą uważć...life is brutal.
Gdy Poison znalazł sie już w drugim pomieszczeniu odwrócił się i złożył przed piersiami ręcę. Skupil całąswoja siłę aby macki symbiota utworzyły tarczę i zastugły...stwardniały. Miał nadzieję, że to wystarczy by przetrwać wybuch... Zastanawiał sie czy nie przylepic sie do sufitu al w tych pomieszczeniach był on za nisko, no i nie było juz czasu...
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

ndz lut 24, 2008 11:43 pm

Ruby
theme
Stopień gniewu nagromadzonego u rudej zaczął gwałtownie wzrastać, żaden blaszak nie będzie nazywać jej prototypem! Instynkt i podświadomość oraz coś czego geny odziedziczyć nie pozwalały: rogata dusza z ułańską fantazją kombinowały nad kolejną przemianą. Robot popełnił dwa błędy w walce z Ruby. Pierwszym był fakt, że nie unicestwił jej od razu. Drugim było posłanie jej do pomieszczenia gdzie Ząbek zdążył stworzyć plechę i zbiornik odżywczy. Macka, a raczej zmodyfikowany język podążyła do miejsca z życiodajnymi substancjami. Wysysała je szybko i łapczywie, niczym komar na skraju śmierci głodowej. Organizm zanalizował i zaabsorbował odłamki pocisku które utkwiły w ciele. Lepszy byłby pancerz tego metalowego gnojka ale nie można mieć wszystkiego...

Nagle zmysły wychwyciły ostrzeżenie od tego na A.
~O żesz... Niefajno.~
Pomyślała Rosiczka i zmieniła priorytety. Zrezygnowała z humanoidalnego kształtu zmieniając się w wężowatą istotę z dwoma potężnymi odnóżami grzebnymi i sześcioma znajdującymi się w spoczynku modliszkowatymi narzędziami zagłady. Wygląd pierwotny można łatwo odzyskać, wyparowanie zaś to coś bardzo nieprzyjemnego. Nie było czasu nawet by wytwarzać tarczę chroniącą, byłoby to marnotrawienie energii i czasu. Rosiczka zaczęła kopać tunel w głąb. Nie liczyło się jak daleko liczyło się by uniknąć wybuchu i innych zagrożeń. Enzymy były błogosławieństwem, zaś ostrza na "koparkach" gwarantowały niezłe wspomaganie. Ząbek wiedziony feromonalnym rozkazem podążył za swą panią. Jeśli wybuch nastąpi to lepiej odkopywać się przez gruz niż oberwać falą uderzeniową. A jeśli mecha - gnój nie padnie... To jest nań pewien sposób który może zadziałać całkiem ładnie. A jak dopadnie tego kto za to wszystko jest odpowiedzialny... To przedstawi go znajomym bo sama jest zbyt mało sadystyczna w zadawaniu śmierci.
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

pn lut 25, 2008 1:38 am

Marcus Taylor

Marcusowi bynajmniej nie uśmiechała się wizja, w której się z naleźli. W tej wizji bowiem po małego przyszła mamusia. Marcus w życiu nie widział większej istoty. To było nieporównywalne z czymkolwiek, o czym słyszał. W dodatku rozmiary wcale nie oznaczały jakiegoś ubytku. Zdawało się być wręcz przeciwnie. Wszystkie miały tą samą budowę anatomiczną, co trudno było sobie wyobrazić, ale w końcu... nie musieli. Ani Marcus, ani kobieta. Wszystko to było fascynujące i imponujące. Normalnie, gdyby jego życie nie wchodziło w grę, Marcus chętnie by poznał umysły tych stworzeń, by w końcu je sobie podporządkować. Byłyby całkiem użyteczne jako marionetki, miały ogromny potencjał bojowy.
Jednak nie miały dobrych intencji.
To była tylko chwila, moment, ułamek sekundy. Marcus postanowił sprawdzić działać. Co prawda, nie był zbyt przyzwyczajony do podejmowania nagłych decyzji, zwłaszcza na obcej planecie, w skafandrze o nie do końca znanych właściwościach i karabinie laserowym w ręku. Jednak cóż... można było powiedzieć, że jego wyczucie, od kiedy skoczyła mu adrenalina przy ataku pierwszego dziwnego stworzenia, również wzrosło. Powoli rosła mu świadomość działania w terenie i w walce. Nadal jednak trzeba było popracować nad kondycją fizyczną... która nie była przesadnie ostrzona. Jednak kondycja mentalna... była o wiele wiele WIELE ponad możliwości normalnego człowieka. Tak więc zaczął od jej wykorzystania. Szybko, w sumie dość pobieżnie, przewertował zawartości umysłów wszystkich, którzy się pojawili.
Szukał dość konkretnie. Czego się boją. Początkowym planem było, by te stworzenia mogły sobie dość realnie wyobrazić obraz tego, czego same się boją i uciec. Szkopuł w tym, że bały się Matki. Ta największa istota tutaj przedstawiała klasę średnią... była czymś w rodzaju pół-matki. Przerażające. Zaiste...
Zmiana planów. Marcus natychmiast pomyślał o tym, by wykorzystać dużą przewagę największego (największej)? nad resztą. Aby to zrobić, trzeba by ją kontrolować... ale żeby ją kontrolować...
Sprawdził w jaki sposób płyną myśli w tym stworze. Nie spodobało mu się to, co zobaczył. Wzory były praktycznie nie do odgadnięcia, nie dla kogoś, kto pierwszy raz z czymś takim obcował. To było zupełnie inne od tego, w jaki sposób nawet "normalne" zwierzęta myślały. Mniejsze osobniki przejawiały taką samą aktywność, lecz w mniejszym stopniu i od biedy mógłby kontrolować jednego. Jednak czas na działanie był już zbyt mały, by przemyśleć jakiś konkretny plan dotyczący czegoś takiego.
Jedynym wyjściem został taktyczny odwrót. Tylko w którą stronę?
Marcus rozejrzał się szybko po całej okolicy. Zwierzęta są przystosowane do gonienia ofiary na takim terenie więc... pozostał jeszcze jeden wybór.
Użył siły swego umysłu, by podnieść swój własny ciężar. I wbiegł na rzekę, jak gdyby nigdy nic.
Ach. Kobieta. Podobno to straszny kłopot... ale nie było teraz czasu na ceregiele czy inne rozważania, bo żadne zemsty kreatury zbliżały się bardzo szybko.
Pomógł więc i jej, nie do końca wiedząc, czy nie wstrząśnie nią za mocno, jeśli będzie biegać z nim po wodzie. Więc za pomocą telekinezy przeniósł ją najszybciej jak tylko mógł i dał chwilę, by się przyzwyczaiła.
-Biegnij. Nie pytaj.
Nigdy nie lubił mówić za dużo.
Zwierzęta zwolniły znacznie... o ile można to było tak nazwać. Teraz były duże szanse ucieczki. Biegli przez jezioro, nie oglądając się za siebie aż do samego środka wody stojącej. Teraz należałoby ułożyć kolejny plan.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

pn lut 25, 2008 8:55 pm

Run, run, run Marcus ruuuun! No i Kath też, tak, tak…
Dwójka zdecydowała ratować się ucieczką, co było…mądrym, w zasadzie bardzo mądrym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, że liczba, jak i rozmiar szczęk przepełnionych ostrymi jak miecze zębiskami, najzwyczajniej w świecie znacznie przewyższała tą, ludzi, którzy mogli stanowić główne danie dzisiejszego dnia. Bądź…zaledwie przystawkę. Dzięki nadzwyczajnym umiejętnościom mentalnym mężczyzny, który został przez życie pokrzywdzony estetycznie, udało się w tempie błyskawicznym pokonać jeziorko. Takiego szczęścia nie miały jednak pokemony prowadzące pościg, oto bowiem…odkryto ich słabość. A jeśli nie słabość, to przynajmniej niedoskonałość. Mimo, że nie tonęły w wodzie jak kamienie (a szkoda, zaiste), to zdawały się poruszać w niej, jak muchy w smole. Katharine i Marcus zdążyli przebiec dobre pięćdziesiąt metrów, nim największa paszcza pojawiła się za nimi. Zaś te mniejsze, były zbyt zmęczone po owej eskapadzie, aby chociażby pokusić się na kontynuowanie pościgu. Stanowiło to jednak kiepskie pocieszenie, bo o to za nimi pojawiła się kolumbryna mięcha, która trzęsła całym krajobrazem. Właściwie nie było możliwości ucieczki. Potwór zbliżał się, nadrabiając dość szybko wcześniej straconą odległość. Jego szczęki rozwarły się, i zacisnęły na Katharine, bezwzględnie, rozrywając ją na strzępy. Nico nie pomogła moc kontroli krwi, której kolos (płci jak się zdawało żeńskiej), najzwyczajniej w świecie nie posiadał. Przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego słowa. No dobrze. A teraz na poważnie. Taki scenariusz, jak najbardziej mógłby być aktualny, gdyby oto coś, co z powodzeniem mogło być wichrem niewidzialnych żyletek, lub niedostrzegalnych dla oka, mieczy, nie świsnęło wprost w stronę łba behemota, powodując erupcję błękitnej cieczy, która obryzgała wybawioną z opresji „damę” od stóp do głów, nadając jej wygląd przemoczonej do suchej nitki. Rozległ się odgłos gwizdnięcia, ktoś aż zaniósł się śmiechem, inny wydał cichy chichot. I oto Dwójka niefortunnych rozbitków spostrzegła, że nie jest sama. Oto bowiem, na grudce terenu, która górowała nad ich głowami, znalazły się trzy sylwetki. Rudy w okularach zanosił się z zadowolenia, tajemniczy młodzieniec o czarnej czuprynie ze srebrno-białą grzywką stał w środku tej dziwnej formacji „trzech muszkieterów”, mając na twarzy grymas, który mógł być zarówno ukontentowaniem, jak i mało subtelną sugestią odpierdolenia się. Trzeci i ostatni, był znacznie starszy od dwójki młodych bojowników, sprawiał wrażenie trzydziestu lat, dystyngowania. Ubiór także odbiegał od normy, bo o ile tamci nosili taktyczny, on paradował w garniturze. Papieros opuścił usta, podobnie jak dym, natomiast szkła okularów błysnęły przebiegle, kiedy się uśmiechnął.
- O proszę. A wywiad uparcie twierdził, że nikt nie przeżył…
- Zaraz to naprawię sir.

Rzucił z sadystycznym zadowoleniem rudy i zacisnął pięść. Marcus z trudem uskoczył, w ostatniej sekundzie przechwytując część potoku myślowego młodziana. Katharine jednak nie miała tyle szczęścia, bo oto błękitno-przezroczysta kula nicości pojawiła się tuż przed nią. Dziewczyna próbowała wykonać unik, jednak…udało się tylko połowicznie. Oto bowiem, emanacja pożarła kawałek jej ręki, dosłownie odparowując mięśnie i kawałek kośćca. Dodatkowo niosła ze sobą, tak wiele bólu, że było to nie do zniesienia. Czarnula padła na ziemię, krzycząc w niebogłosy, jak zarzynana.
- Poczekaj Zeeke…Może ci dobrzy ludzie, powiedzą nam coś interesującego. Nie trzeba…od razu ich zabijać.
Arystokrata uniósł dłoń, natomiast ryży hultaj opuścił swoją, nieco…rozczarowany. Pan i władca gromady wydawał się nie przejmować leżącą na ziemi pannicą, która praktycznie wyła z bólu, pośród własnej, uwolnionej posoki. Przykucnął nieznacznie na skarpie i mruknął w stronę Marcusa, ponownie zaciągając się dymem.
- A więc jak będzie panie…
Tu zrobił przerwę, aby dowiedzieć się imienia.
- Czy pan, jak i pańska…nieco mniej piękna wybranka, zechcecie z nami kooperować w zgłębianiu tajemnic tego miejsca?
Zadał dość…retoryczne pytanie. Ale przynajmniej dawał jakąś możliwość i wybór. Nie odgryzał od razu nogi, ręki i głowy jak inni…goście tego miejsca.

Mark, Wojna, Rosiczka, Trucizna. Brr! Zimno tam u was!
Wybuch co prawda nastąpił, ale w odniesieniu do zachowania całej gromady (która nieco przeceniła taktyczny odwrót), był jakiś taki…mały i nieistotny. Poison nie poczuł żadnej siły kinetycznej na swoich mackach. O ogniu też nie można było rozprawiać. Może to i lepiej, bo przecież wiedział doskonale, że jego „strój” miał tendencje do palenia się jak las podczas miesięcznej suszy. Nieśmiało rozchylił roztoczoną zasłonę, żeby zdać sobie sprawę, że…żadne gigantyczne płomienie, czy eksplozje likwidujące trzy-czwarte piętra raczej nie będą miały tu dziś miejsca. Nie mniej jednak, rzeczą, która natychmiast go uderzyła, był przejmujący chłód…wnętrze korytarza z którego nawiali wyglądało trochę (bardzo) jak lodówka. Powietrze było ciężkie i lodowate, zdawało się nieść sobą drobinki zimna. Mechaniczny kolos, przez moment stał zastygnięty i skostniały, jak coś, co spędziło więcej lat w spiżarce niż przeżyło podczas normalnego biegu lat. Skuł go lód. Pociski, które przechowywał, niosły ładunek kriogeniczny, a jedyny wybuch jaki zaistniał stanowił zapewnie ten zbiorników paliwa. Naprężenie struktury stało się zbyt duże, łepetyna molocha oderwała się od reszty budowy i roztrzaskała w drobny mak, rozsypując zamrożone przewody, procesory i układy. Wszystko wokół było pokryte taflą lodu, swoistej krystalicznej śmierci. Chłód wdarł się nawet w połowie do wylęgarni, zabijając wszelakie życie dziwnych narośli w nietypowej reakcji łańcuchowej umierających komórek. Terminal był w zasadzie nieużyteczny, bo nie dość, że Poison roztrzaskał go swoim „lądowaniem”, to temperatura i rozchodząca się ściółka lodu zabrały jakiekolwiek szanse dowiedzenia się czegokolwiek o tym kompleksie badawczym. Choć podejrzeń było wiele, grupa nie posiadała w zasadzie jakichkolwiek, solidnych faktów. Posiadali jeszcze co prawda możliwość skorzystania z windy…jak i schodów, jednak co właściwie mieli szanse znaleźć na niższych poziomach, pozostawało zagadką…
Ciekawym aspektem graficznym okazała się być także, mała ruda. Która po prawdzie…straciła nieco ze swej małości i rudości, jednak o tym potem. Nieco irytujące było to, że całą potyczkę w zasadzie spędziła stojąc i podziwiając innych. Nie było to spowodowane strachem, bo takiego nie czuła od niej Rosiczka, co więcej nie czuła w zasadzie jakichkolwiek emocji, może z wyjątkiem biernego zaciekawienia, jakby dziewczę było najzwyczajniejszym widzem w spektaklu i mało obchodziło ją, co właściwie stanie się z głównymi bohaterami. Potrafiła zatroszczyć się o siebie, o czym świadczyło purpurowe pole energii, w kształcie kulistym, które otoczyło ją, gdy inni ratowali się niedawno ucieczką. Gdy wrócili zaś…opadło, wraz z drobinami lodu. Należało odnotować także fakt, że owe pole uratowało także Marka. W przeciwnym razie, był by mrożonką marki Smith, martwą jak dodo. Rzeczywiście, straciła wiele ze swej rudej czupryny i niewielkiej budowy ciała. Oto bowiem jej włosy stały się znacznie dłuższe i srebrne. Oczy nabrały tego samego koloru. Sylwetka osiągnęła dojrzałość w przeciągu kilku sekund, pozostała smukła, giętka i seksowna choć…posiadała karnację azjatycką. Były to zmiany mogło się zdawać czystko kosmetyczne, jednak…sugerowały Markowi i Wojnie dość dobitnie, co stało się z azjatyckim więźniem, jak i „Srebrnym”, który nigdy nie doleciał w kapsule na miejsce. Szata czerni, która do niedawna była zbyt duża, teraz doskonale pasowała. Kanibalka uśmiechnęła się nieznacznie, choć…nic nie powiedziała.
Najważniejszy jednak był fakt, że posiadali chwilę spokoju. Spokoju, za który Wojna mógłby zapewne zabić. Potrzebował odpoczynku. Właściwie wszyscy potrzebowali, w mniejszym, lub większym stopniu. Alleluja padał z wycieńczenia, choć nie został ranny, Trucizna był cały poobijany i czuł napięcie i zdrętwienie kończyn, natomiast Ruby…właśnie kończyła wymontowywać resztki kriogenicznych ozdobników z żołądka. Pozostawało mieć nadzieję, że owy przerośnięty toster, który ich zaatakował, był unikatem…
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

pn lut 25, 2008 10:51 pm

Mark

Mark nie lubił specjalnie drewna, które przekracza swoje kompetencje. Człowiek na drewnie, powinien siedzieć. Bądź leżeć. A nie zastanawiać się, czemu właśnie wielkie "drzazgi" nawiązują intymną znajomość z jego nogą. No cóż, Mr.Marku, trzeba było zapewnić sobie wsparcie facetów w czerni, czyli samych siebie. Tak, miał szczerą nadzieje, że znajdzie kogoś, kogo będzie mógł przekonać do swojej wizji świata...tyle, że żeby do tego doszło, przydałoby się przetrwać. A Mark, od pewnego czasu, nie był przyzwyczajony do działań solo. Naprawdę, ograniczenie samego siebie do jednego egzemplarza...musiało skończyć się jak najszybciej. Czuł się jak w tej przysłowiowej klatce.
A był w klatce wcale nie przysłowiowej, bo energetycznej. I wcale nie tak nielubianej, jak ta przysłowiowa. Och nie, ta akurat była bardzo, bardzo sympatyczna. W przeciwieństwie do osoby, która aktualnie była posiadaczką pakietu mocy tarczowej nowej generacji. Intrygujące...jaki z charakteru był poprzedni jej właściciel? Tego zbyt szybko się nie dowiedzą. Być może nigdy. Lepiej, aktualnie, nie zadzierać z Rudą. Mark wstał, rozglądając się ostrożnie po okolicy. Zimna Wojna, co? Przeszedł kilka kroków, dochodząc jednak do wniosku, że lepiej najpierw zająć się fragmentem erotycznych marzeń ekologów tkwiącym w jego nodze. A najlepszym miejscem do tego była najbliższa ściana, o którą można byłoby spokojnie się oprzeć. Zajął się żmudną robotą, wzdychając lekko.
Pechem niezwyczajnym był fakt, że wszystkie ewentualne cuda i czary z udziałem terminala zostały w przeszłości tak dalekiej, jak epoka lodowcowa.
Cóż uczynić?
-Więc...jakieś plany odnośnie następnych posunięć? Wydaje mi się, że chwila odpoczynku, a następnie mały zwiad, nie zaszkodzą...pozostaje pytanie, czy rozdzielamy się przy windzie i schodach, czy wszyscy ruszamy jedną drogą?
Próbował, hm, zignorować fakt odnośnie zmiany postury i ogólnego image Kanibalki. Co byłoby jeszcze intrygujące, przydatne, błyskotliwe? Nie miał aktualnie pomysłów.
-Dobrym posunięciem byłoby też sprawdzenie, kto jeszcze z uciekinierów zdołał tutaj dotrzeć. Większa szansa, że będziemy mogli w końcu rozdzielić się na stałe, jeśli będziemy współpracować jeszcze tutaj. Dysponujecie jakimś skutecznym zwiadem, który pozwoliłby...zminimalizować szanse na ponowne spotkanie takie jak to?
Irytujące drewno. Bardzo irytujące drewno.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

pn lut 25, 2008 11:01 pm

Katherine

Powiedzenie z deszczu pod rynnę było idealne, jeżeli zastosować je w stosunku Katherine i kolegi telepaty. Ledwo zdjęli jednego dziwnego stwora, a pojawiło się... no właśnie. Sytuacja, w której obecnie się znaleźli była zajebiście nie ciekawa. Zamiast dość małego, niebezpiecznego stworka teraz mieli na karku jebitnego, uber niebezpiecznego. Byli w dupie, głębokiej, ciemnej, śmierdzącej, cuchnącej, zasranej dupie.
W głowie telepaty błyskawicznie zrodził się genialny plan! Uciekać! Katherine była jak najbardziej za, przynajmniej do czasu, aż dobiegli do dość sporej rzeki. Marcus okazał się być czymś więcej, niż pomysłodawcą strategicznych odwrotów. Zdziwiona jak cholera czarnowłosa mimowolnie przeleciała nad rzeką, lądując po drugiej stronie.

-WTF?-

Jednak rozkazano Jej biec dalej, to też tak zrobiła. Po krótszej, a właściwie przez atrakcje jakie oferowała dłuższej chwili matka jebitnych bestii została dosłownie rzecz ujmując zownowana. Właściwie to też złe określenie, ona została zmasakrowana... jak i ręka Katherine po chwili.


-Kurwa!-

Zdążyła tylko krzyknąć. Widziała, kto Jej to zrobił, spojrzała na jego prawą rękę, w tej chwili oprócz tego, że kuresko bolała Ją ręka, a właściwie jej brak, mężczyzna tracił całkowicie dopływ krwi do prawej ręki. Katherine była zbyt skupiona na braku kończyny, by odpowiedzieć.
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

wt lut 26, 2008 12:14 am

Allelujah

I powiało chłodem… cholernie zimnym… wkurzającym… irytującym chłodem.
-That’s not fun at all…
Trzęsąc się z zimna Allelujah wysłuchał co Mark ma do powiedzenia, ale szczerze mówiąc… miał to gdzieś – jedyne o czym marzył to sen wyżerka…. właśnie! Wypadałoby coś zjeść i tak zamierzał zrobić mimo że jedyną rzeczą w pobliżu były resztki czegoś co było ludźmi. Mężczyzna podszedł do jednego z trupów i chwycił go za nadgarstek wykonując silny i szybko ruch, który oddzielił całe ramie od reszty ciała – w końcu mięso to mięso… nie był jednak przyzwyczajony do jedzenia surowizny więc na razie wziął ją ze sobą ku eskapadzie po reszcie budynku. Nie minęło dużo czasu kiedy znaleźli ogromny warsztat pełen najróżniejszych narzędzi elektronicznych.
-W końcu szczęście nam dopisało!
Podszedł do palnika i zaczął nim smażyć ramie, które zabrał. Po paru minutach po całym pomieszczeniu rozległ się przyjemny dla zmysłów zapach pieczonego mięska. Allelujah usiadł sobie w roku przystępując do konsumpcji pokarmu… nie brzydził się tym, że jadł mięso ludzkie, w końcu to on nawet nie był człowiekiem mimo że część organów jego i homo sapiens była taka sama lub podobna. Po posiłku ziewnął.
-Proponuje byśmy zrobili sobie przerwę…. Trzeba odpocząć po spotkaniu z tamtą konserwą… Dobranoc…
Po czym poszedł w kime… sen miał jednak lekki… pewnie z powodu Ru… to znaczy Silver w wersji female. Miał złe przeczucia… na szczęście 5 godzin snu minęło bez większych komplikacji a co ważniejsze Allelujah poczuł, że możliwość używania jego zdolności wróciły! Biorąc pod uwagę towarzystwo zajebiście mu to poprawiło nastrój – w końcu przestał czuć się jak ofiara. Rozmarzonym wzrokiem zerknął w kierunku warsztatu.
-To do roboty…
Przez kolejne pięć godzin robił coś czego nikt poza nim pojąć nie mógł: bawił się elektroniką… składał i rozkładał różne rzeczy jakby coś tworzył. Nikt nie wiedział co on robi tyle czasu, ale gdy skończył wszyscy zobaczyli, że na jego prawym przedramieniu znajduje się stalowy karwasz – po co to było i co robiło? Można by zgadywać, ale chyba nikt nie chciał tego sprawdzać na własnej skórze… Allelujah zaczął szukać czegoś w warsztacie i w końcu chyba znalazł to czego szukał – 5 ogromnych sztabek jakiegoś metalu a uśmiech od ucha do ucha na jego twarzy świadczył że czuł się jakby dostał prezent prosto z nieba.
-Marsjańska stal! To naprawdę mój szczęśliwy dzień!
Włożył trzy sztabki to jakiegoś urządzenia po czym sam wrócił do majstrowania przy elektronice rozpoczynając pracę nad kolejnym narzędziem destrukcji… w niektórych kwestiach po prostu był pracocholikiem.
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

wt lut 26, 2008 12:24 am

Ruby
theme
Ruby przebiła się nieco w dół akurat tyle by uniknąć, niczego? Chłód? Chyba odwrót taktyczny był nieco na wyrost. Cóż poradzić? Rosiczka nigdy nie znała się na technologii. Jak coś robiło wrażenie niebezpiecznego to zostało zwykle przerabiane na pokarm.

Ząbek wylazł tuż za panią, z deczka wkurzony, tak wkurzony, to że wyglądał jak psychopatyczny kuzyn minoga nie znaczyło, iż jego mózg był na podobnym etapie rozwoju. Nikt nie lubi jak jakaś hiper zima rozpieprza jego ciężką pracę. Trzeba było nadrobić. Mniej finezyjnymi sposobami niż plecha. Skierował się w stronę ciał. Rzygnął małą, białą larwą. Jedną, drugą, trzydziestą, setną. No może było ich mniej ale była to istna armia. Stworki podpełzły do rozczłonkowanych ciał i wbiły w nie swoje aparaty gębowe, wpuściły enzymy i zaczęły wysysać przetworzoną masę. Pęczniały przy tym niczym dorodne i przeźroczyste kleszcze. Tak całą tą odżywczą breję było widać aż za dobrze. Osobom o słabych żołądkach musiało zagrać to na nerwach.

Imć minóg podpełzł w kierunku Pana Garnituru taszcząc w pysku kolejne robakowate cholerstwo. To było dłuższe i czarne, niczym wij lub inne paskudztwo. Robak wypełzł i skierował się w stronę kawałka drewna. Nastawił czułki, sondował położenie kawałka drewna i kliknięciami przekazywał informacje Zębatemu. Ten z kolei chwycił kawał drewna. Zabezpieczył jego położenie. Wijowate coś, wypuściło kilka skalpelowatych odnóży i wpełzło na nogę. kilkoma szybkimi ruchami wycięło nacięcie w kawałku drewna do którego wlazło. Dziwna, przypominająca porost substancja którą stał się wij zaczęła wyżerać drewno a jednocześnie blokowała krawienie.

Tymczasem Ruby wśród chrzęstu pękającej endodermy, rozrywanych ścięgien i wypływających wnętrzności wynurzyła się z węża. Forma była bliska temu co zaprezentowała w czasie pobytu w kapsule, jednak okrywało ją dość gęste lecz bezbarwne i krótkie futro. Armia larw natychmiast zaczęła przetwarzać niepotrzebną na chwilę obecną zbroję na substancje odżywcze. Ruda tymczasem bezceremonialnie oderwała jedną z larw od skostniałego trupa, oderwała jej głowę i wyssała zawartość. Po czym schrupała calusieńką pustą już skorupkę, z charakterystycznym dla siebie błogim grymasem, oderwała następną, zamyśliła się. Popatrzyła się w stronę reszty grupy.
- Głodny ktoś?
Po chwili przypomniały jej się słowa Pana Garnituru.
- A co Pan Garnitur ma na myśli? Coś co lata, szybko wszędzie biega, wybucha w odpowiedniej chwili? Da się zrobić tylko niech trochę zjem... Ząbek przestań szczerzyć się na Panią Srebrną, idź rozgryzać blaszanego słonika.
Ząbek zaprzestał szczerzenia się na panią R#1 i polazł zeżreć pozostałości robota. Nieco innym sposobem. Tym razem po prostu zaczął zjadać metal, kable i cholera wie co jeszcze i wydalać czarne sprasowane grudki, przypominające racje żywnościowe. Nikt wolał nie pytać co z tego będzie...
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

wt lut 26, 2008 5:47 pm

Marcus

Sytuacja nie traciła ani pędu, ani rozmachu. Marcus myślał, że od momentu, w którym zdołają uciec od olbrzymiej, potwornej bestii, będą również mieć chwilę czasu wolnego. Na odpoczynek, naturalnie. Bardzo się mylił. Jak tylko udało im się opuścić jezioro i stanąć na suchym lądzie (Marcusowi lekko zamoczyły się podeszwy skafandra), zaraz pojawił się dodatkowy komitet powitalny.

Bynajmniej, z początku tylko odetchnął charakterystycznym dla wybawionego człowieka tchem. Po dosłownie kilku sekundach było jasne, że nie ma mowy o bardzo dobrze znanym haśle - "Jesteście cali? Kim jesteście?". Niestety. Nieznani osobnicy mięli coś z... czegoś co Marcus rozpoznał.

Terry Fortesque.

Lekko pobladł. Miał nadzieję, że nie wydarzy się nic niespodziewanego od tej pory. Co więcej - nic gwałtownego. Jeśli tylko zauważyłby jakąś wrogość w stosunku do tych ludzi, od razu by usunął to z myśli Katherine. Teraz trzeba... dyplomacji.

Dobrze, że zaczął nieco wcześniej grzebać im w myślach. Gdyby nie to, teraz byłby martwy. Tylko ślad jego intencji pozwolił mu na uniknięcie ciosu. Zdecydowanie nie był to dzień na to, by prowadzić długą batalię. Terry miał plecy. Bardzo mocne. I ochronę. W dodatku w grupie takiej jak ta, mają o wiele większe szanse przeżycia, niż oddzielnie. Postanowił zignorować wrogość osobnika. Działać tak, jakby nie dał nigdy odpowiedzi na to, jak został potraktowany. Marcus lubił planować, dlatego też i teraz zaświtała mu w głowie wstępna taktyka.

-Marcus. Marcus Taylor, panie Fortesque. Oczywiście, przyjmujemy ofertę. Nie sądzę, by narady były konieczne.

To mówiąc popatrzył na Katherine i uniósł lekko brwi.
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

wt lut 26, 2008 8:42 pm

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Gdy Poison nie doczekał sie spodziewanego wybuchu, odbił się od podłogi i z rozcapierzonymi szponami wbiegł do sali. Zimno panujące obecnie w salce z rozwalanym mechem nie wzbudzilo w nim większych emocji. Z dwojga złego wolał chłód niż ogień...poza tym symbiot doskonale chronil go przed zmianami temperatury. Raphael czul tylko delikatny chłód, nawet przyjemny.
Opuścil szpony. Dopiero teraz zdał sobie sprawe z tego, że choć mineło ledwie pół godziny odkąd uwolnil się z komory kriogenicznej to już zdążył kilka razy sobie "polatać", przyjął trochę obrażęn i stracil sporo energi w walce...nie mówiąc o tym, że nic nie jadł. Musi odpocząć.

Zauważył, że Rosiczka zalatwiła sobie pożywienie. Trawil go głód a skoro ona częstuje... Trucizna z z zainteresowaniem oderwał od ciała Rosiczki jedną z larw i roserwał pancerzyk swoimi kłami. Oblizał wargi. łatwo przyswajalne białka, cukry, troche tłuszczu...nie było złe ale Poisona trawił głód na coś innego...Po krótkich oględzinach znalazł w miarę nieuszkodzonego trupa jedynego nie wchłoniętego w śluz larw Zielonej dziewicy. Czym prędzej dopadłwszy do niego Trucizna wbił swe szpony w jego czaszkę...triumfalnie wydobył z ciała...mózg. Co prawda na wolił świeże niż na zimno ale na bezrybiu...
Poison zacząl pochłaniać mózg w kawałkach głośno przy tym mlaskając. Był w ekstazie...mózg odżywił zarówno jego ciało jai i ducha...nie czuł sę już zmęczony. Symbiot znów był na pełnych obrotach.
- Prawdziwe delicje! Mlask! Panowie żałujcie,że nie jecie...CHRUP.-mówił Raphael podczas konsumpcji. Oblizał się swoim długim jęzorem wywieszając go na wierzch w zadowoleniu. Teraz można pogadac o odpoczynku.
Zbliżyl sie do reszty grupy. Dopiero teraz zauważyl przemiane małej kultystki. Zamiast małej, rudej dziewczynki stała teraz przed nim wyrośnięta, srebrnowłosa, azjatycka dziewoja. Raphael patrzył z nutką zaintrygowania.
- Patrzcie jak one dziś szybko dorastaja...Wystarczy sie obrócić i z oseska zamieniaja sie w dorosłe osobniki. Musze przyznac, że w naszej grupie trafiaja się tylko dorodne samice...musi być pewnikiem cos w tej planecie co sprafia, że Matka natura szczodrze obdarza swe dzieci...- symbiot mówił to patrząc to na Rosiczkę to na srebrnowłosa podziwiając ich "walory".
Raphael przeciągnąl sie po czym oparl sie o najbliżaszą ściane. Ręce miał złożeone na łokciach...
- To co robimy dalej? Wychodzimy z tej placówki szukać szczęścia na zwenątrz, czy czekamy na prawdopodobne wsparcie pana Mecha-mrożonki?- zapytał Poison rozglądając sie po twarzach...towarzyszy.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

śr lut 27, 2008 9:53 am

R.P.M.W. Jesteście prawie jak ZSRR. Próbujcie dalej…
Każdy robił co swoje, grupa przypominała obecnie coś na kształt wyjątkowo brutalnego, obrzydliwego i nieludzkiego przedszkola, z którego niestety pani opiekun musiała wyjść. I nie powiedziała kiedy wróci. Lub jakiś sitcom, gdzie głównymi bohaterami i mieszkańcami apartamentu były postaci z horrorów. Wojna wziął się za obróbkę materiałów jakie znalazł na niższych poziomach. Należało zaznaczyć, że żaden z (nieżyjących już) pracowników placówki nie byłby w stanie stworzyć z materiałów ulokowanych w pomieszczeniach technicznych nic konstruktywnego. Szarooki nie tylko zmajstrował coś, co z powodzeniem mogło by być uznane za profesjonalny, wojenny towar. Co prawda musiał poświęcić swój karabin aby zdobyć ogniwo energetyczne, jednak czego się nie robiło z zamiłowania do broni białej. Lub prawie białej. Mark szybko otrzymał od rosiczki pomoc medyczną. Nie zmieniało to faktu, że owa pomoc była obrzydliwa i w jakiś sposób powodująca odruchy wymiotne. W znacznie większym stopniu niż normalna chirurgia. Trucizna i botaniczna panna zajadali się w najlepsze…larwami. Przygotowywali także „racje żywnościowe”. Nikt o ludzkiej świadomości nie mógłby na to spokojnie patrzeć. Mark w międzyczasie znalazł jakiś terminal informacyjny. Była to jednak kropla pośród Sahary jego potrzeb informacyjnych. Nie było dojścia do głównej sieci. Zwyczajna, zaawansowana budka z ulotkami. Dowiedział się, że to placówka jednej ze znaczących film militarnych pochodzących z Marsa, w której pracowało coś koło trzystu osób. Co za tym szło, należało poczynić stosowne przypuszczenia, że ciała które…znaleźli, stanowiły jedynie niewielki odsetek właściwej ilości pracowników. Istniały także niższe poziomy kompleksu, jednak…droga do nich, była całkowicie zawalona. Prawdopodobnie jak i pomieszczenia właściwe. W sytuacjach awaryjnych filia firmy posiadała lądowisko oddalone o kilkadziesiąt kilometrów, gdzie dokował przynajmniej jeden statek transportowy dziennie. Jeżeli ono także nie zostało puszczone z dymem, być może możliwe było wyniesienie się z tego zadupia czym prędzej. Bez zbędnego nadstawiania głowy podczas próby rozwiązania jakiejś…morderczej zagadki. Mark podszedł do jednej z pancernych szyb i…to co zobaczył nieco go zatkało. Nawet jego. Co było osiągnięciem. Daleko na horyzoncie, w kierunku gdzie…teoretycznie miała znajdować się jedyna „taksówka”…górowało wzniesienie. Wzniesienie było bardzo…nietypowe, bo biologiczne. Mimo znacznej odległości, jego szary kolor martwej tkanki, a także ozdobniki w kształcie rubinów wykonanych z posoki były doskonale widoczne. Narośl tkankowa układała się w jakieś obce…cokolwiek artystyczne wzory. Tyle Mark widział z daleka. Widział też, że cały las i wszystkie drzewa i ziemia wokół tego…czegoś, stały się szare i skostniałe. Jak kamienie. Najśmieszniejszy jednak był fakt, że…kiedy grupa kładła się spać tak niedawno temu…dziwacznego „budynku” nie było. Zanosiło się na to, że wydostanie się z tego zadupia może być cięższe niż na początku się wydawało.
No i do tych wszystkich „pozytywów” dochodził także fakt posiadania obok siebie całkowicie dzikiej karty w postaci rudej…a raczej srebrnej. Jakiekolwiek były obecnie jej właściwości, nikt nie wiedział. Nikt też nie chciał sprawdzać, bo prawdopodobnie byłby to ostatni sprawdzian w jego życiu. „Kanibalka” nic nie mówiła, milczała. Może po prostu nie umiała mówić, bo przecież nie odezwała się od początku tej dziwnej podróży. Kto wie. Zdawała się wyraźnie obrzydzona dietą Rosiczki i Trucizny. Nie miała jednak nic przeciwko temu, aby najzwyczajniej w świecie uciąć dłoń jednego z ciał i pożywić się w specyficzny dla siebie sposób. Cóż. Każdemu co jego…

Marcus i Katharine. Oraz propozycja nie do odrzucenia.
Katharine mimo, że wiła się i syczała z bólu, znalazła jeszcze w sobie dość energii aby użyć swojej mocy na ryżym hultaju, który tak ją przyozdobił. Jego prawica nagle stała się niewładna i posiniaczona. Naprawdę nie trzeba było być geniuszem, aby w takiej sytuacji dodać dwa do dwóch i wiedzieć kogo obwinić, za ten zabieg. Rudy zdziwił się nieco, jednak jego reakcja przebiegała raczej po linii „Kurwa. Ja pierdolę, co jest?” niż „O boże, nie mogę ruszać moją dłonią, Aaaaa!” Złapał się za kończynę i zeskoczył ze skarpy w mordem w oczach , jakby subtelnie przepowiadając czarnej, co ją za chwilę czeka.
- Moja ręka! Ty kurwo! Potnę cię na pieprzone postronki i wywieszę jako ozdoby!
I faktycznie, lewa dłoń sięgnęła po Mecha-nóż, który świergotał w wyjątkowo mało przymilny sposób. Jednak nim Kath podzieliła los miliardów filetów przed nią, ten apatyczny z siwą grzywką zeskoczył za swoim kompanem.
- Czekaj Zeeke…wyluzuj…zaraz cię naprawię…
Tamten zawahał się nieznacznie. W końcu jedyne co zrobił, to szurnął butem i piachem prosto w twarz dziewczyny, tak, że aż się zakrztusiła. Ucieleśnienie apatii, wyciągnęło dłonie, które rozgorzały lekką, zieloną łuną, podobnie jak jego oczy. Po zaledwie chwili, dłoń rudego odzyskała swój kolor i funkcje. Ten zacisnął ją i rozluźnił kilka razy, jakby testując nowy towar ze sklepu. Uśmiechnął się i cała jego frustracja jakoś odparowała.
- Jak ty to robisz?
- Magia stary. Magia…heh.

Rudy odszedł, rzucając pod nosem mięsem, zaś „medyk” podszedł do dziewczyny i ocenił ją wzrokiem krytyka, który właśnie ogląda uszkodzony towar i zastanawia się o ile procent obniżyć cenę. Potarł skroń wyraźnie zirytowany i przykucnął.
- No…to Z zaszalał. Zobaczmy co da się dla ciebie zrobić „piękna”.
To mówiąc, bezpretensjonalnie złapał ją za ramię, choć…dziwnym trafem nie czuła jakiegokolwiek bólu. Ten nastąpił potem. Dziki i nienaturalny, jakby każda komórka została obdarowana tysiącem szpilek. Wymuszona erupcja nowych tkanek, przyspieszone gojenie, nadlewanie kości, wszystko w ułamku sekundy. Pełnym nowych doznań cierpienia i…zielonego światła. Jednak kiedy skończył, dziewczyna czuła się jakaś taka…zdrowsza i odświeżona. Żadnej rany. I samopoczucie jakby przespała cały dzień i doskonale wypoczęła. W tym czasie Terry uśmiechnął się nieznacznie na słowa Marcusa i powiedział:
- Och, a więc słyszałeś o mnie. Doskonale. To zaoszczędzi nam czasu na formalności. Zawsze darzę szacunkiem ludzi, którzy wpierw myślą, potem działają…
Przytaknął i zmrużył oczy w rozbawieniu, patrząc na Katharine.
- Jeśli będziecie ze mną uczciwie i sumiennie współpracować, może uda nam się wspólnie przeżyć i odlecieć z tego miejsca…
- Mają gen X, sir. Dosyć ciekawe odmiany, muszę dodać…

To wtrącił się „medyk”, z analityczną formą wypowiedzi. Terry przytaknął mu nieznacznie. Zdawał się jeszcze bardziej zadowolony.
- W takim razie…
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Nie wiadomo było, czy pierwszy gangster Marsa zaraz pyszałkowato się uśmiechnie, czy wytworzy w dwójce nowe wywietrzniki i zakończy ich żywoty. No i okazało się, że…
- To jeszcze lepiej…jeśli pomożecie mi w tym zadaniu, myślę, że mogę zaoferować wam nawet…jakieś wynagrodzenie i ofertę stałej pracy…
Był pewny siebie i władczy. Ale nie był idiotą. Doskonale odczytywał stany emocjonalne i najmniejsze formy ekspresji. Wiedział, że od Marcusa na razie nie musi obawiać się zdrady. Zaś moc czarnuli najzwyczajniej nie zrobiła na nim wrażenia. Mógł obiecać cuda na patyku. Ile z owego słowa dotrzyma…to już inna gestia.
- Nasz cel…znajduje się tam.
Wyciągnął dłoń w rękawicy, ukazując jakiś wielki, czarny budynek, dość daleko na wzniesieniu, który nawet z tej odległości sprawiał wrażenie mocno…podniszczonego. Dał sygnał do wymarszu. Grupa ruszyła.
 
Awatar użytkownika
Brat_Draconius
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 422
Rejestracja: pn cze 19, 2006 11:57 pm

śr lut 27, 2008 8:58 pm

Ruby
theme
Ruby zasługiwała na miano żarłoka, a raczej olbrzymiego żarłoka. Niemal cała armia l larw została skonsumowana w przeciągu pięciu minut. Pozostawiając śluz zmieniający się w fioletową plechę upstrzoną tu i ówdzie koloniami zarodników. Podobny los spotkał "racje żywnościowe". Ząbek patrzył się na cały proceder z dziwną miną. Jakby wiedział co to oznacza. Włosy Ruby zaczęły falować, wbiły się w plechę i zaczęły zmieniać strukturę. Formowały twardy kokon, wielki niczym beczka piwa. Obok z plechy wyłoniły się dwa mniejsze, przeźroczyste. Były połączone z matczynym organizmem pulsującymi żyłami. Nabrzmiałe narośle pompowały płyny ustrojowe do szybko rozwijających się potwornych zarodków. Były one wielkości myszy i rosły powoli zbliżając się do rozmiaru ratlerka. Widocznie Rosiczka na serio potraktowała prośbę o zwiad.

Pan minogogęby tymczasem zaczął wić się w konwulsjach, jego endoderma pękała ukazując nabrzmiałe mięśnie ociekające zielonym śluzem. Mieliście wątpliwą przyjemność obserwować jego ewolucję. Urósł do rozmiarów człowieka. Co gorsza wykształcił dwie pary morderczych kończyn zakończonych półmetrowymi ostrzami. Zupełnie jak jakiś wytwór chorego filmowca. Zmieniła się też jego gęba. O ile minogopodobna była jeszcze do zniesienia tak parodia ludzkiej głowy z dolną szczęką rozdzielającą się na dwoje już nie. A w Chwili kiedy to coś popatrzyło na was wytworzonymi wielofasetkowatymi oczyma i zaśmiało się basowym śmiechem stopień dziwności sięgnął zenitu.
- Co jest? Nie widzieliście istoty rozumnej?
Zagadał Ząbek. Tak... Zagadał. Nie pytajcie jak ale to coś mówiło całkiem dobrze, pomimo dziwnej budowy swego oblicza. Widocznie, zeżarcie kilku zwłok całkiem wydatnie wzmocniło jego pulę genową, intelekt i chore poczucie humoru. Ząbek wbił odnóże w czaszkę jedynych jeszcze nie sprofanowanych zwłok. Od dołu, przez żuchwę.
- Być albo nie być. Oto jest pytanie!
Zaczął jeść, ciamkając okrutnie i chlapiąc krwią na wszystkie strony. Widocznie bardzo był głodny bo nie zostawił nawet kości.

Gdy Ząbek zakończył posiłek oba małe kokony pękły i wyleciały z nich dwa ptaszki. O ile ptakiem można nazwać kreaturę o dwóch parach nietoperzowatych skrzydeł, długiej szyi zakończonej trójkątnym łbem z komarzą ssawką i czternastoma parami oczu. Nowe pupilki rudej były wyraźnie głodne bo podleciały do kilku żywych jeszcze larw i zaczęły wysysać zawartość. Nabierały przy tym masy i zmieniały kolor niczym kameleon. Nadchodził punkt kulminacyjny tej chorej fiesty, tego pokazu dziwadeł. Główny kokon nabrzmiał niczym balon. Jego pancerna dotąd struktura stała się skórzasta i nieprzyjemnie bulgotała. Po chwili przetrwalnik nabrzmiał jeszcze bardziej, zaczęły pojawiać się pęknięcia i...

Jeśli ktoś nie miał parasola, palta przeciwdeszczowego lub niesamowicie dobrego refleksu to skończył obryzgany białymi płynami owodniowymi o konsystencji jogurtu. Pozostałości komory ewolucyjnej otwarły się na kształt groteskowego kwiatu ukazując swój owoc. A ten był ciekawy. Wysoki, ponad dwumetrowy kształt o wyraźnie żeńskich cechach(i jeszcze wyraźniejszych mięśniach), otulony szczelnie w ciemnozielony pancerz wytworzony z asymilacji "metalowego mamuta". Z wyrastającymi z pleców dodatkowymi czterema kończynami przeznaczonymi do walki wręcz. Widoczne na przedramionach otwory produkowały wystrzeliwane pod ciśnieniem kolce. Podobną funkcję sprawowały paszczęki na wewnętrznej stronie dłoni, choć te były już wielofunkcyjne. Głowa niczym biologiczny hełm o niezliczonej ilości oczu. Hełm otworzył się pękając na dwoje wzdłuż osi symetrii. Obie połówki ukryły się na łozach znajdujących się na barku. Znajoma twarz Rosiczki, tym razem w krótkich włosach ukazała się ze znanym bezwstydnym grymasem.
- Jestem pełna... Dawno tyle nie zjadłam. To co robimy? I gdzie tak właściwie jesteśmy? Wychodzimy stąd? Tutaj źle pachnie... Teraz dopiero to czuję. Ale jesteście upaćkani...
 
Awatar użytkownika
Famir
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 61
Rejestracja: ndz maja 29, 2005 10:32 am

śr lut 27, 2008 9:09 pm

Allelujah

Szarooki przeciągnął się budząc się z kolejnej drzemki jaką sobie zapewnił po skontruowaniu repliki jednej ze swoich "zabawek". Powoli nie spiesząc się zdjął ze zwłok białe - nasączone krwią - stroje labolatoryjne i przy użyciu pewnego urządzenia w pare chwil zrobił z nich całkiem całkiem fajny biało-czerwony plecak. Wiedział, że nie będą tutaj siedzieć przez wieczność a szkoda mu było zostawiać tyle sprzętu, więc zaczął ga zapakowywać - różne narzędzia, materiały, elektronike itp. aż plecak był pełen. O dziwo okazał się całkiem wytrzymały. Brał różne rzeczy, ale przede wszystkim rzeczy potrzebne mu do zbudowania komunkatora. Musiał skontaktować się z rodzinką i odblokować całą swoją energie jeśli chciał by jego marzenie stało się prawdą. Tak czy inaczej podszedł do Marka i zobaczył zajebisty widok za oknem - co lepsze nie pamiętał by był tu wczesniej więc krajobraz zmieniał się szybko w tych okolicach.
-Heh... paskudny szkodnik anihilujący wszystko co spotka... Nie chce was niepokoić, ale do cholertwo zeżre wkońcu cała planete. Prawdopodobnie w dobe... może mniej... huj wie nie mam narzędzi pomiarowych to dokładnie nie powiem...
Allelujah podzielił się swoją jakże optymistyczną wizją przyszłości. To było prawie jak ze statkiem tylko tam do autodestrukcji mieli parę minut a tutaj minuty zamieniły się w godziny... ale fakt ten jakoś niezbyt dodawał mu otuchy.
 
Awatar użytkownika
Venomus
Z-ca szefa działu
Z-ca szefa działu
Posty: 358
Rejestracja: czw sie 11, 2005 10:29 pm

śr lut 27, 2008 9:59 pm

Poison [Raphael Pytlak]
Theme

Poison zadziwiony stwierdził, że "Ząbek" urusł do rozmiarów równym dobrze wyrośniętego homo sapiensa...do tego inteligentnego i z wisielczym humorem. Świetnie...własnie strtacił posade nadwornego cynika i satyryka tej małej grupki. Westchneli obaj, i symbiot i żywiciel.
Rosiczka intrygowała go coraz bardziej...nie dość, że sama potrafi stworzyć spory odddział stworków do wszystkiego to wyskoczyła z nową, imponującą formą, całkiem dobrze przystosowaną do walki.
Słuchając dialogu Marka z Allelujah zaciekawiony podszedł do okna. To co zobaczył- wielką bryłę galaretowatej, krwawej masy, wcale a wcale go nie ucieszyło.
- Niech mnie zerżnie stado dzikich orangutanów! Co to do kurwy nędzy jest?!- pytanie być może retoryczne ale kompani o dziwo poddali pewne sugestie. To co Raphael usłyszał też mu sie nie spodobało.
- No dobra...W takich okolicznościach i zważywszy na to, że wszyscy podładowali baterie, proponuje abyśmy jak najszybciej opuścili ten kompleks i poszukali drogi ucieczki z tej planety. Bez zbędnej zwłoki, czytaj: natychmiast.- Symbiot podzielił sie swymi uwagami z resztą zespołu.

Nie patrząc czy reszta idzie za nim, Trucizna szybkim krokiem zmierzał w stronę wyjścia- dziury która powstała po rozbiciu sie kapsuł ratunkowych...
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

czw lut 28, 2008 2:15 am

Mark

Mark w swoim życiu próbował wielu substancji psychoaktywnych. Wiedział też o działaniu wielu na podstawie tego co wygrzebał w pamięci członków swojej wielkiej, Markowej garniturowej rodziny.
Ale nigdy nie było efektu takiego, jak wtedy, gdy patrzył za okno. I nigdy wcześniej chyba nie stał tak, niczym pomnik, z lekko rozdziawionymi ustami, w totalnym bezruchu. Brakowało tylko jakiegoś ptaka który zacząłby dłubać mu między włosami, czy defekować na ramie. On i tak był zbyt zadziwiony tym czymś. W końcu jednak chrząknął i poprawił krawat. W końcu fason trzeba trzymać, nawet jeśli wszystko się wali, a pan panie Marku się nie boi...zbytnio.
-Tak kończą się, jak widać, zabawy młodych z bronią biologiczną, hm. Tak się zastanawiam...czy przypadkiem Mr.Ząbek i to coś nie mają ze sobą czegoś wspólnego? I jedno i drugie...pożera i wykorzystuje to, co zje. W sumie, to, hm, ja też mam z wami coś wspólnego. Ale bliżej mi do wirusa. Nieważne...Allelujo, mógłbyś błyskawicznie zobaczyć, co znajduje się na dole? My w tym czasie zbierzemy się do wyjścia, a warto wiedzieć, czy nie zostało tam nic niezwykle cennego, jak chociażby jakaś broń. Wiem, że dostęp jest tam utrudniony, ale Twoje zdolności mogłyby jakoś ciekawie to rozwiązać? A jeśli nie...to chyba pora wykonać odwrót taktyczny w stronę...oh. Mark właśnie zorientował się, że rolę defekującego ptaka zajęła pewna komora ewolucyjna. ...lądowiska. Hrm...muszę pomyśleć nad karierą przewodnika turystycznego.
I tak, bez zbędnego przeciągania, Mark ruszył za Mr.Raphaelem.
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

czw lut 28, 2008 6:34 pm

Marcus

Marcus dobrze wiedział jak funkcjonuje się w niebezpiecznym biznesie, gdzie aby przetrwać nie można zadać niewłaściwego pytania. Chociaż samo cisnęło mu się na usta pytanie w jaki sposób ta chata miała pomóc w wydostaniu się z planety... albo co robi tutaj Fortesque, to jednak skrzętnie starał się to ukryć. Nie był człowiekiem nierozsądnym, jednak dociekliwość w tym momencie stała się cechą zbędną. Im dłużej pozostaną w ciszy, tym lepiej dla nich. Błędem jest właśnie rozmowa w trakcie dłuższej wędrówki. Cholera wie jakie stwory jeszcze mogły się pojawić... może, skoro pojawiają się olbrzymie bestie, to są też takie z bardzo wrażliwym słuchem. A przynajmniej - wyczulonym, wszystko z powodu występowania naturalnych drapieżników. Kolejną rzeczą tylko dzisiaj, jaką Marcus zanotował, by nie wspominać potem jest właśnie sytuacja z utratą kończyny Katherine. Owszem, nie był nierozsądny. Po prostu tłumaczenie tego, co to jest "gen X", chociaż ze względu na to, w jakim towarzystwie obracał się całkiem niedawno odpowiedź nasuwała się sama, było w tym momencie całkowicie niepotrzebne. Przyjdzie czas na zadawanie pytań i wtedy właśnie ichnie zadawanie będzie bezpieczne. W milczeniu dokładnie przyglądał się nie tylko poplecznikom Terry'ego, ale również starał się w miarę możliwości wypatrywać ruchu w otoczeniu. Kolejność zauważania i analizy przez ludzki umysł przemknęła mu przez głowę... ruch...źródło ruchu...itd. Musiał w międzyczasie zadysponować czasem, by dokładnie wiedzieć czym tak naprawdę dysponuje. Mogło się stać tak, że przez nieuwagę albo czysty brak zainteresowania, utraci niepowtarzalną szansę, albo nawet życie.
-Przezorny zawsze ubezpieczony... - powiedział do siebie sprawdzając dokładnie po kolei części skafandra. Starał się to robić w "odpowiednich" momentach - takich jak np kiedy reszta się rozglądała bacznie po okolicy, albo też dotarli do wzniesienia, gdzie okolicę było widać jak na dłoni. Poza wszystkimi właściwościami skafandra, musiał też wiedzieć, jakie dokładnie właściwości ma karabin, również zabrany jednemu ze strażników. Dokładnie obejrzał, czy przypadkiem nie ma regulacji mocy strzału, albo ładowania magazynka bez potrzeby znalezienia nowego generatora mocy do niego. Taka wiedza mogła się okazać niezwykle poręczna na dłuższą metę, tak więc trzeba było ją zdobyć. To był raczej właściwy czas na to.
Starał się również nie włączać do rozmowy, o ile takowa trwała. Z przyczyn wymienionych wcześniej. Za to lubił analizować ludzi po tym, co sobą prezentowali... i o czym myśleli.
Niewielkie przeszukanie, tak by nic nie poczuli nikogo by nie zabolało... chociaż z drugiej strony...
Odpędził się od takich myśli. Nie warto marnować drogocennej energii na coś tak błahego. Jakby chcieli jego śmierci, to przecież mięli doskonałą okazję... i tak dalej.
Po tym, jak nierozsądne okazało się dziewczę, stracił nieco nielogicznej sympatii, która była wywołana jej wyglądem, po trosze też czymś zupełnie ludzkim - prawie współczuciem. Niemal bezbronne i do tego nierozsądne stworzenie. W innych warunkach zaoferowałby jej pracę, by mogła się odnaleźć... oczywiście, posłużyłaby jego celom. Teraz jednak poważnie rozważał przyjęcie bardzo dużej selektywności pracowników.
Jego plany, które i tak zostawały zmieniane w dość krótkim okresie czasu, domagały się dopracowania. Cóż. Jedynym planem na teraz była współpraca z ową grupą. Zanim nie dojdą.
Nie rozważał zdrady, uznał ją za coś, co i tak by go zabiło... w obliczu tego, z kim ma do czynienia.
Zastanawiał się jedynie, z jaką łatwością Terry może opuścić go na tej planecie, jeśli zajdzie taka potrzeba...
Tą myśl starał się odtrącić naprawdę długo, ale w końcu - skutecznie. Czas przemyśleń skończył się wraz z momentem, w którym doszli w pobliże...celu.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

czw lut 28, 2008 8:46 pm

Marcus i Katharine. Tu wstaw dopisek zabawny inaczej.

I tak oto trwała nasza wspaniała wędrówka ku zachodzącemu słońcu. Trzeba było jedynie zdecydować się, w stronę którego z nich człowiek właściwie chciał się kierować. Rudy prowadził pochód w najlepsze i nic nie zapowiadało kłopotów. I faktycznie, takowych niebyło. Czarny jak noc budynek na horyzoncie powoli zaczął się powiększać, jak wyjątkowo nieostra, zrobiona tanim aparatem fotografia. Jednak oto, na drodze naszych „bohaterów” ( i „bohaterki”) pojawił się nieplanowany obiekt wycieczki. Polana. A na niej coś, co przypominało…namioty. Mówiąc więcej, w istocie kiedyś faktycznie były to namioty. Ktoś tu koczował. Jednak…ślady walki, duże ilości posoki, oraz…co tu dużo mówić, poważny burdel jaki kreował się przed oczyma, oraz brak żywego ducha, dość subtelnie dawały do zrozumienia, że już tak nie jest. Wokoło walały się słoiczki, garnki, patelnie, sztućce, puste łuski po jakiejś archaicznej broni palnej, oraz kilka pustych ogniw energetycznych. Ślady krwi znikały w dżungli, skrajnie po prawej stronie od miejsca, gdzie wyłoniła się brygada Terry’ego. Cokolwiek tu zaszło…ktoś zabrał ciała. Bóg jeden wiedział po kiego chuja komuś było tyle zwłok. Katharine zaciągnęła się powietrzem i musiała powstrzymać odruch wymiotny. Pośród krwi były także szczątkowe ślady jakiejś…czarnej, niemal ropnej substancji, która to wydzielała nieprzyjemny zapach. Nawet pierwszy mafiozo Marsa zdawał się zdziwić widokiem. Nikt najwyraźniej nie uprzedził go, że na jego planetoidzie, ktoś zrobi sobie nielegalne wakacje. A tym bardziej, że skończą się w ten sposób. Wyciągnął z kieszeni miniaturowy komputer, naciskając rysikiem kilka przycisków, uruchomił wyświetlacz holograficzny. Z zafrasowanym obliczem wprowadził skomplikowaną kombinację przycisków. W emanacji pojawiła się facjata jakiegoś młodego mężczyzny w okularach, który wydawał się dość subtelnie przerażony rozmową i facjatą swojego przełożonego, choć ta nie była potworna…a raczej przystojna.
- Victor…wyjaśnij mi…do kogo należą te zgliszcza, które własnie napotkaliśmy…bardzo proszę…bo jakoś nie potrafię pojąć dlaczego, przez mój system obronny…przedostał się statek transportujący…całą pieprzoną drużynę harcerską!
Ryknął mężczyzna, zaś tamten, po drugiej stronie połączenia, omal się nie przewrócił. Usta poruszyły się nieznacznie, jakby analizował w myślach, co ma zaraz powiedzieć. Oczy nie nawiązywały kontaktu wzrokowego, pod groźbą śmierci.
- S-sir, wczoraj mieliśmy poważną awarię sieci energetycznej…podobno…podobno w satelitę uderzył jakiś…jakiś humanoidalny obiekt…
- Słucham? Człowiek rąbnął w naszego satelitę? Synu, czy wiesz, jakie są konsekwencje zażywania substancji odurzających na służbie…i wprowadzania w błąd…przełożonego? Przynajmniej…te oficjalne?

Syknął najzwyczajniej rozdrażniony Terry. Jednak wtedy zlękniony recenzent wydarzeń pokazał mu…zdjęcia. Marcus niemal złapał się za głowę. Bo oto przed jego oczyma…znajdował się Lazarus, zgniły jegomość z okrętu, który owy okręt z dymem puścił. Teraz natomiast, obrazki przedstawiały jakoby wpieprzył się wprost w satelitę energetycznego i rozwalił jego talerz w drobny mak, mknąc niekontrolowanie ku powierzchni planety. Zeeke gwizdnął pod nosem i zaśmiał się. Jednak śmiech szybko ugrzązł mu w gardle, kiedy mafiozo spiorunował go wzrokiem.
- Co cię tak śmieszy, do stu diabłów!?
- Heh…sir…to…to ten zgniłek, co go rozwaliłem dziś rano…

Zaległa chwila niezręcznej ciszy. Jedyne czego brakowało to przelatujący przez polankę, wysuszony krzaczek, niemal jak na westernach. Jednak owy spektakl szybko został przerwany, kiedy w zaroślach coś się poruszyło…tylko co?

Moda na Sukces, odcinek 21,456, a w nim: Rosiczka zdradza Truciznę, Mark dowiaduje się o romansie Srebrnowłosej z Wojną i wiele, wiele więcej! Zapraszamy do Holoodbiorników!

Szli. I szli. I szli jeszcze trochę. Ktoś mógłby rzec, że mięsno-kostny Ziggurat oddalony o dobre kilkanaście kilometrów, a także skostniała ziemia zwiastowały kłopoty. Kłopoty, które mają dość wysublimowane gusta kulinarne. Że kto raz wejdzie do tego cholerstwa, już o własnych siłach i nogach wyjść nie zdoła. Nic bardziej mylnego. Jedyne co groziło naszym dzielnym podróżnikom, którzy wpędzali w kompleksy wszystkich bohaterów filmów sensacyjnych razem wziętych to…śmierć…z nudów. Nie stało się nic. I bynajmniej nie chodziło o tytuł kiczowatej piosenki. Dwa, zwiadowcze pokemony stworzone przez Rosiczkę torowały drogę, robiąc za mięso armatnie i swoistą pierwszą linię, przy potencjalnych kłopotach. Choć takowe pozostawały na razie w sferze imaginacji i niczego więcej. Za nimi szli właśnie Trucizna, Ząbek i Rosiczka. Ta ostatnia w czymś, co najwyraźniej zostało wytworzone pod wpływem zbyt długiego obcowania z klasykami komputerowej rozrywki, lub podświadomego powiązania z ich bohaterami. Wojna, przezorny jak zawsze, tym razem uzbrojony w swoje cudowne ostrze szedł raźno w środku, pochód zaś zamykał Mark, kryjąc tyły. Bez skojarzeń proszę. Tak oto szli i szli…aż w końcu raczyli wejść w jedno z największych kosmicznych gówien, jakie nie śniło się nawet zboczeńcom z fetyszem fekaliowym. Można było spodziewać się wszystkiego. Że ktoś będzie ich śledził. Że ktoś zechce zaatakować ich z gałęzi skostniałych drzew. Lub też głupiej, frontalnej szarży na rzeź. Jednak raczej nikt nie spodziewał się tego, iż atakującym okaże się, owe…skamieniałe drzewo. Oto bowiem pień, (nad)zwyczajnie i z wielką siłą, opadł jak kilkuset tonowy piorun, wprost na wykreowany przez rosiczkę zwiad. Nastąpiło głośne plask i po stworach nie pozostało nic więcej, jak tylko…coś na kształt organicznej plasteliny, która jeszcze chwilę drgała w tikach pośmiertnych. Mark wykonał natychmiastowy unik, ponieważ egzemplarz flory który znajdował się obok niego, chciał odegrać podobny scenariusz. Jednak agent był szybszy niż jakiś pieprzony eksperyment botaniczny, o czym świadczył fakt, że jego głowa nie znalazła się na torze lotu. Ząbek niemal podzielił los swoich mniej inteligentnych pobratymców, jednak nieudany odskok w jego wykonaniu zaowocował jedynie mocarnym ciosem, który urwał część „ryjka” niemal z korzeniami, powodując obfite opady posoki. Zewsząd a zarazem z nikąd wydobył się jakiś opętańczy śmiech. Oto bowiem dwa drzewa jakie przeprowadziły atak, a także trzy inne zapadły się pod ziemię. Nastała pełna niepewności cisza. Potem zaś, na powierzchnię z pod gleby wyskoczyło coś…wyjątkowo abstrakcyjnego. Insektoidalny tułów już jedynie szczątkowo przypominał pień, podobnie jak osiem odnóży po każdej stronie i skostniały, zakończony ostrzem, wyjątkowo ruchliwy ogon. Głowy jakotakiej nie było, podobnie jak oczu. Był jednak głos bez udziału strun głosowych.
- Ha! A jednak…a jednak ktoś został…nie wierzyłem, ze to możliwe…zazdroszczę wam…naprawdę…tak bardzo zazdroszczę…że pozarzynam jak świnie…och tak…będziecie cierpieć, och tak…
Stworzenie zdawało się oszalałe z powodu niedawnych doznań. Nikt nie wiedział czym było wcześniej, jednak wypowiadało się perfekcyjnie. Jak na gigantycznego-drzewno-kamiennego robala bez głowy, który pragnie przerobić „bohaterów” na kompost. Odnóża poruszyły się niespokojnie, szykując do ataku…

Zeeke
Medyk
Terry
 
Awatar użytkownika
VooDooFreak
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pn gru 10, 2007 9:03 pm

sob mar 01, 2008 5:21 pm

Marcus

Marcus stanął jak wryty patrząc na pobojowisko. W pewnym momencie zrobiło mu się niedobrze, lecz potem na twarz wróciła mu błoga obojętność. W takich chwilach jak ta, jego umysłem rządziły marzenia. Marzenia o tym, jak to dobrze byłoby nie ingerować w takie przedsięwzięcia. Pytania...niewypowiedziane odpowiedzi.
Co by było, gdyby nie był zmuszony zostać tym, kim się stał ? Co dokładnie czułby teraz, nieizolowanych od swoich własnych emocji? Jaką wartość przedstawia ludzkie życie...?
Przed oczami nałożył mu się bardzo dobrze widoczny obraz niemożliwej przyszłości, w której był dumnym ojcem gromadki dzieci, prowadząc dom wraz z kochającą żoną. Wykonując pracę, którą kochał, nie potrzebując niczego więcej.
Westchnął pod nosem z lekka. Nastrój był niespodziewanie ciężki. Po raz pierwszy poczuł ukłucie...czegoś w sobie. Jakby... wyrzuty sumienia ? Nie, niemożliwe.
Rozmasował sobie czoło. Potrzebuje solidnej dawki odpoczynku. Rozmyślanie o czymś nieistniejącym zdecydowanie nie było w jego stylu.
Co mogło to zrobić ? Widząc tamte bestie... Co się mogło przydarzyć... Komu zależało na tym, by uśmiercić tych wszystkich ludzi?
I to właśnie tutaj, na tej planecie, stojąc i oglądając scenę masakry, po raz pierwszy w życiu - Marcus Taylor był wstrząśnięty. Jednak szybko odrzucił od siebie absurdalne sentymenty i współczucie, które nikomu nie pomogą. Teraz należałoby się skupić na tym, by stąd uciec... i zapewnić sobie rzecz najważniejszą - władzę. Co nie było takie proste. Od jakiegoś czasu wydarzały się rzeczy zupełnie nieprzewidywalne, z tej racji więc planowanie było bardzo trudne. Liczyły się fakty... faktem była rzeź. I rozmowa Fortesque'a z hologramem. Zaczął chłodno kalkulować. Gdyby mógł przejąć dowodzenie... przejąć władzę... Nie. Tym razem to on musi odegrać rolę pracownika.
Zgniłek ? Ach, tamten. Po krótkiej chwili złapał się za głowę.
Ingerencja osób trzecich, których za cholerę nie znał, a jednak przeszkadzały mu w planach była bardzo natarczywa. Na jego skroni zapulsowała cienka żyłka, która wskazywała na złość. Trzeba jednak zachować spokój, w ten sposób nie będzie skupiony, a to właśnie skupienie było teraz najważniejsze... trzeba było chwilę się zastanowić. Co teraz ?
Z zamyślenia niemal wyrwało go pewne poruszenie. Przygotował karabin w rękach i zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Wycelował w stronę krzaka. Atak mógł nastąpić niespodziewanie, a Marcus był wystarczająco... wkurwiony, by tym razem nie dać sobie wejść w plany.
Nie porzucił jednakże chłodnego kalkulowania. "Zwykły" człowiek oczywiście zapomniałby o tym natychmiast, na rzecz utraty koncentracji. Nie on. Człowiek, który ma sprawować władzę musi brać pod uwagę wiele czynników. Szybko nastawił się na to, by odczytywać z potoków myśli intencje wszystkich istot w zasięgu.
W jego kondycji zwyczajne poleganie na refleksie i czynnikach fizycznych nie miało zbytniego potencjału.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości