Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

Herbaciana Gildia

ndz maja 30, 2004 6:09 pm

<!--coloro:brown--><span style="color:brown"><!--/coloro--><!--sizeo:15--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Regulamin Herbacianej Gildii:<!--sizec--></span><!--/sizec--><!--colorc--></span><!--/colorc--> <br />[list] W ramach szeroko zakrojonej akcji informacyjno-werbunkowej, każdy nowy agent powinien dołączyć do podpisu następującą linię: <br />
[url=http://www.dnd.pl/viewtopic.php?t=6617]Herbaciana Gildia[/url] - Łotry wszystkich krajów, łączcie się!
<br />[*] Wasze postaci mogą mieć maksymalnie jedenasty poziom. <br />[*] Piszcie poprawnie, najlepiej w edytorze tekstowym z funkcją sprawdzania pisowni. <br />[*] Nie używajcie w notkach emotikonek. <br />[*] Nie męczcie wiecznie zajętego szefa pytaniami o misję - jako elita zbrodni, powinniście wiedzieć, co jest dla gildii najlepsze. Jeśli będę chciał od was czegoś konkretnego, dowiecie się o tym. <br />[list] <br /> <br /> <br />Nad Zapupiem zebrały się gęste, ołowiane chmury i wkrótce zaczęło padać. Powoli zmierzchało. Wkrótce strumyczki ciepłej, deszczowej wody poczęły płynąć dróżkami i spływały kaskadami ze wzgórz. Ze zbocza jednego z takich pagórków wyrastał na wysokości około 2 metrów drewniany „baldachim” chroniący przed deszczem. Pod baldachimem był przywieszony zielony szyld z wypisaną brązowym kolorem nazwą: „W hobbiciej norze”. Pod szyldem znajdowały się zielone, okrągłe drzwi z mosiężną gałką pośrodku. Na gałce był wyryty charakterystyczny wzór – trzynastoramienna gwiazda wpisana w stukąt. Właściciel tej karczmy twierdził, że jest to jakiś tam „batagram”, ale żadnych bardziej szczegółowych informacji nigdy nie udzielał. <br />Á propos właściciela – jakaś postać w ciemnym płaszczu właśnie wyszła z oberży i prawdopodobnie był to właśnie szef tego przybytku. Oczom ewentualnych obserwatorów ukazałby się przeciętnego wzrostu niziołek o ciemnych włosach i oczach brązowych jak esencja herbaciana. Był rachitycznie chudy, powłóczył za sobą lewą nogą jak zombie i podpierał się laską, choć nie był wcale stary. Zamknął za sobą drzwi i uważnie rozejrzał się po mokrej okolicy, by sprawdzić, czy nikt go nie widzi. Potem wyjął z pochwy małą szablę i kilkoma zręcznymi uderzeniami wyciął na drzwiach jakiś dziwny, runiczny znak. W tajnym języku znanym chyba tylko w półświatku przestępczym znaczył on: „Łotry, szukacie roboty?” <br />Właściciel karczmy przyjrzał się jeszcze raz znakowi, uznał, że jest on wystarczająco czytelny, po czym wszedł do środka. Karczma „W hobbiciej norze” była najlepszym tego typu przybytkiem w całym Zapupiu. W środku stało dwóch półorczych ochroniarzy, bracia Shump i Thump. Mieli w sobie o wiele więcej z orczych, niż z ludzkich rodziców, byli niezbyt przystojni, ale za to silny, zręczni i brutalni. Karczma była pusta; stoliki stały równo uszeregowane przez siostry Quillathe i Silaqui, dwie śliczne, zgrabne półelfki, pracujące „W hobbiciej norze” jako kelnerki. Za ladą stał kolejny półork, Dench. Ten z kolei wyglądał niemal jak człowiek, choć orcza krew wyostrzała jego rysy i nadawała brutalny charakter jego tłustej, szerokiej twarzy. W rzeczywistości, ten olbrzymi, gruby półork był inteligentny, miły i łagodny. <br />Herr Michael Daniel Bata, bo tak nazywał się właściciel karczmy, poszedł na zaplecze i wszedł do szafy. Przesunął kilka półek i przekręcił wieszak na ubrania. Ściany rozsunęły się, tworząc wąskie przejście, przez które Herr Bata przecisnął się do podziemi. Pod karczmą ciągnęły się nieskończone i nieogarnione podziemia, będące jaskiniami, pozostałościami więzień i schronów, połączonych z kanałami miejskimi. Herr Bata scalił te podziemia w jeden wielki, potężny kompleks siłą rąk krasnoludzkich górników. Z ciężkim sercem, lecz z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zabił ich potem dla zachowania tajemnicy lochów, pozorując wypadek z metanem i iskrą. Jedno miał na swoje usprawiedliwienie – z wdzięczności zapewnił im godny władców pochówek w wielkiej świątyni Moradina. <br />Herr Bata wszedł do jednej z byłych celi, położył się na pryczy i myślał. <br />„Ciekawe, jak liczny będzie odzew? Hmmm.... nazwa tej mieściny dość dobrze oddaje jej znaczenie na świecie... ale koncentracja wrogich sobie wywiadów na tak niewielkim terenie daje olbrzymie możliwości takim jak ja... i jak moi Herbaciarze. Módlmy się, by były to silne osobowości... i zdolne, wyszkolone persony... nie jakieś pierwsze lepsze zbiry, ale elita... elita zła, chaosu i zbrodni, bo takich ludzi potrzebuję... tacy ludzie na pewno rozpoznają znak na drzwiach... mam nadzieję, że Dench się domyśli, czego chcą... na pewno, wytłumaczyłem mu wszystko... tak... któraś z mieszanych na pewno zaprowadzi to gościa i mnie obudzi.... dobry pomysł, zasypiam... tak... jak zawsze miałem rację....” <br />Uspokojony trafnością swych przemyśleń, Herr Bata usnął. Spał czujnym snem; podświadomie już czekał na swoich przyszłych agentów.
 
Awatar użytkownika
Ryoga
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 598
Rejestracja: ndz maja 09, 2004 10:56 pm

pn maja 31, 2004 10:32 pm

To miasto nie było niczym specjalnym, jego nazwa dobrze oddawała jego rolę. Znalezienie tu takiego człowieka zakrawało na cud. Jednak takie miało jedną przewagę nad końcem świata. Nikt nie spróbował by cię tu szukać. <br />Do tego ta paskudna pogoda. <br />Zahartowany niedopałek nie chciał się zapalić w nocnej mżawce. Szybkie poszukiwania pozwoliły znaleźć wygodny daszek. Zapaliła się kolejna zapałka. Upadła na mokrą ziemię niesamowicie szybko. Zapaliła się druga. Ktoś długo i dokładnie obserwował coś na ścianie, albo może obok niej... <br />Obserwował coś od rana, ludzie dziwnie przyglądali się człowiekowi który chodził po mieście, opukiwał ziemie końcem kija i zapisywał coś na niewielkiej kartce. Lecz mało kto zważałby na zwykłego dziada, śliniącego się i bełkoczącego pod nosem. <br />Za to wszyscy zważali na męską dziwkę, wymalowaną i odpicowaną. <br />Tajemnicą dobrego przebrania nie jest to żeby albo nikt cię nie zauważał, ale wszyscy to robili,tylko nikt specjalnie długo. <br />Dziada zgarnęli po kilku godzinach, lecz dziwka mogła spokojnie podnieść jego kartkę. <br />Miał już pewność, pod miastem była sieć tuneli. <br />Herr Bata wszedł do swojej kryjówki i ku swojemu zdziwieniu, czekał tam już ktoś na niego. <br />Jon Van Dyck Bard 4/Rogue 4, mistrz przebrania, znawca aktorstwa, człowiek dla którego nie ma rzeczy niemożliwej. Dżentelmen, miłośnik kobiet i znakomity włamywacz. <br />Nawet kiedy już raz straciło się wszystko można zacząć od nowa.
 
Awatar użytkownika
mergan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1005
Rejestracja: pn lis 01, 2004 10:12 am

wt cze 01, 2004 9:11 pm

Szedł ścieżką. Jakoś specjalnie się nie wyróżniał spośród gapiów, których uwaga skupiła się na prowadzonym przez strażników miejskim dziadu. Niski, nawet jak na niziołka Alastor przeciskał się przez tłum. Znużony i zmęczony już podróżą postanowił udać się do pobliskiej karczmy. Wielkie zdziwienie go dopadło, gdy spojrzał na gałkę. 'Ten symbol, już go gdzieś widziałem'. Już wie gdzie go widział. Jakiś miesiąc temu właśnie taki znak był przedmiotem snu niziołka. W tymże samym śnie był jeszcze dzwiny znak, ale już inny. Tak, ten sam, co powyżej. 'To nie może być przypadek' pomyślał Alastor i czym prędzej wszedł do karczmy. Od razu jego uwagę przyciągnęła zasłonka, na wprost wejścia. Podszedł do lady. Wyjął swój kozik i zaczął nim coś skrobać po blacie - symbol na wzór tego z drzwi. <br />Wszystkich ogarnęło wielkie zdziwienie gdy, nawet bez pomocy wiatru, kotara rozsunęła się. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło wszystkich, gdy we framudze nie widzieli nikogo. Dwóch orczych, w mniemaniu niziołka, ochroniarzy zaraz zaczęło patrzeć po gościach. Kiedy wreszcie natrafili na wspólne spojrzenie z niziołkiem, wiedzieli co jest grane. Jeden z nich podszedł do małego przybysza, podniósł go za kołnierz i powiedział. 'Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą, ten pan idzie z nami' i jak powiedział tak też i zrobił. Nioziołek nawet nie opierał się agresorom. Poszli na zaplecze. W kącie od razu jego uwagę przykuła szafa. Uchylona, więc łatwo było doń wejść. Tylko ja się pozbyć tego uścisku? <br />Z półki nad głową pół-orka (teraz niziołek miał już pewność) spadła puszka opatrzona napisem "Mąką". Zdekoncentrowany uderzeniem goryl natychmiast wypuścił niziołka. Ten, zgodnie z planem wskoczył do szafy. Potknął się o jakąś szmatę, która w niej leżała. Zahaczył o regał i, żeby nie uderzyć o ścianę, chwycił się wieszaka. Ku jego teraz zdziwieniu ściana nagle się usunęła spod jego pleców i wturlał się do "jakiegoś" pomieszczenia. <br />W pokoju tym, ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, znajdowała się dwoje osób. Jeden, przedstawiciel jego rasy z oczami, które przypominały mu kolor herbaty zaparzanej przez ciotkę Petunię. Drugą osobą był osobnik już wyższy od "herbacianego gościa". Nie wiedział dokładnie jakiej był on płci, gdyż reszta szminki na jego ustach wielce go zdezortientowywała. Wstał, otrzepał się i z nonszalancją powiedział 'Dzień dobry'.
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

śr cze 02, 2004 4:05 pm

- Dzień dobry panu. W zasadzie panom, bo i z przebierańcem jeszcze się dobrze nie przywitałem. Chcą panowie może herbaty? - Mówił powoli i spokojnie, przeciągał sylaby i czasem brał oddech w środku zdania. Goście byli wyraźnie zdziwieni i nie zareagowali. Niezrażony tym Herr Bata sam napił się mętnej, zimnej herbaty z filiżanki, po czym odstawił ją na podłogę. <br />- Tak więc, kontynuując... - przybyli zastanowili się, co w ogóle chce kontynuować ten niziołek. - Ach, tak. Nie przedstawiłem się. Jestem Herr Michael Daniel Bata. Mówcie mi per Herr Bata, bo nie lubię zwrotu „szefie”, Jak się domyślam, zrozumieliście znak na drzwiach. Postanowiłem podjąć się niesłychanie trudnego zadania i założyć organizację zrzeszającą takich, jak my . Przejdźmy od razu do kwestii organizacyjnych. <br />Znów wziął niewielki łyk herbaty. Czy to z niewyspania, czy też ze zdenerwowania zadrżała mu ręka, przez co piękna, krucha, zdobiona, porcelanowa filiżanka, z której pił najwspanialszy elksir wieloświata, upadła na ziemię i z rozbiła się z cichym, melodyjnym brzękiem. Herr Bata bynajmniej nie był zmartwiony tym faktem; schylił się i zgarnął potłuczoną porcelanę do ręki. Ku zdziwieniu jego gości, odłamki złączyły się na powrót i po kilku sekundach na filiżance nie było widać najmniejszej rysy. Patrzących na to w jeszcze większe zdumienie wprawił fakt, że porcelanowa filiżaneczka sama z siebie wypełniła się herbatą, której Herr Bata nie omieszkał łyknąć. <br />- Cacuszko od czerwonych z Thay – powiedział od niechcenia, nie kryjąc w głosie dumy. <br />Tak więc: nasza organizacja zwie się Herbacianą Gildią, a wszyscy jej członkowie – Herbaciarzami. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe swoistej autoreklamy? – Nie czekając na ich odpowiedź, mówił dalej: <br />- Każdy Herbaciarz ma całkowitą swobodę działania. Możecie robić, co chcecie: kraść, mordować, gwałcić, siać śmierć i zniszczenie – byle zbytnio nie zdekonspirować Gildii i byle przyniosło to zysk. 10% zysków z każdej akcji macie obowiązek wpłacać co miesiąc do kasy gildii. Ja jestem skarbnikiem. Pieniądze posłużą nam na kupno niezbędnego wyposażenia, łapówki itp. niezbędne rzeczy. W zależności od potrzeb, mogę zażądać dodatkowych opłat, ale na prawie pewno nie wyniosą one więcej, niż 50% zysków. <br />Terenem działania naszej organizacji jest w zasadzie cały świat; możecie robić, co chcecie i gdzie chcecie, ale z drobnymi wyjątkami. Nie atakujcie, broń Ao, Czerwonych Magów i Zhentarimów, dajcie też spokój Aniołom Firaziela i mnichom z Klasztoru Czarnego Płomienia. Ogólnie rzecz biorąc, zostawcie w spokoju całe zło świata i zajmijcie się gnębieniem dobrych oraz niezdecydowanych. Jestem zdania, że w dzisiejszym, przesiąkniętym bzdurnym dobrem świecie zło powinno się wspierać. <br />Hmmm... Może was dziwić, że na razie jest nas tylko trzech. Wkrótce się rozwiniemy; planuję sojusze z kilkoma potężnymi organizacjami. Ale na razie potrzeba nam materiału ludzkiego. Werbujcie każdego, kto wyda wam się sprytniejszy i zręczniejszy od innych. Wycinajcie taki sam znak, jaki jest na drzwiach karczmy, w każdym miejscu, gdzie się przez dłuższy czas zatrzymujecie. Po opuszczeniu takiego miejsca, oczywiście, niszczcie go - nie zapominajcie, że pracujemy w konspiracji. Jeśli jakiś złodziejaszek będzie was próbował nieudolnie okraść, zabijcie go lub zanieście do straży miejskiej. Jeśli zrobi to jednak naprawdę zręcznie, dajcie mu wybór: przyłączasz się, albo giniesz. Gdy uda się wam kogoś zwerbować, przyślijcie go do mnie; odbędę z nim rozmowę i zatrudnię. Jak się nazywacie? <br />- Jon van Dyck. <br />- A ty, bracie? <br />- Alastor. <br />Zapisał ich nazwiska gęsim piórem w jakimś grubym tomiszczu. <br />- Więc żegnam, panowie. Żegnam i życzę powodzenia. <br />Gdy odchodzili, zawołał ich szeptem: <br />- Jeszcze jedno. <br />Odwrócili się, zaciekawieni. <br />- Każdy członek naszej gildii ma nieograniczony dostęp do darmowej herbaty, wystarczy poprosić Dencha. <br />Przez krótką chwilę wszyscy trwali w bezruchu i w milczeniu. I nagle cała trójka, jak jeden mąż, wybuchła śmiechem.
 
Awatar użytkownika
The Prophet
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1044
Rejestracja: ndz lip 04, 2004 7:10 pm

śr cze 02, 2004 5:21 pm

Dong po raz kolejny był pijany. Po wczorajszej burzliwej nocy spędzonej <br />"Pod Grzechotnikiem" gdzie pobił do nieprzytomności pięciu mężczyzn postanowił przenieść się do jakiegoś spokojniejszego miejsca gdzie podają lepsze rzeczy do picia. <br />Na jego nieszczęście krasnoludzki spirytus z "Hobbiciej Nory" wcale nie różnił się od tych które pił przez całe życie. Wstał od stołu i zaczął iść w kierunku drzwi w nadziei przewietrzenia swego umęczonego ciała. Siniak pod okiem wciąż dawał o sobie znać. <br />Gdy próbując złapać pion stanął za drzwiami karczmy naszła go ochota na zwrócenie całego wczorajszego obiadu. Z racji tego że nie mógł zapanować nad tym odruchem pozbył się w dość spektakularny sposób zawartości swego żołądka. Gdy skończył przekonywać zdenerwowanego szlachcica że naprawde nie chciał zabrudzić mu szaty, odszedł uradowany ściskając w ręku jego sakiewkę. Chwiejnym krokiem wszedł z powrotem do karczmy, lecz przy drzwiach jego wzrok natrafił na znak wydrapany na gałce. Znak ten jak pamiętał Dong, służył do zachęcania ( on sam lubił używać słowa "naganiania") wszelkiej maści łotrów, opryszków ( czyli jak lubił mawiać Dong "kolekcjonerów zazwyczaj cennych i zazwyczaj nieswoich przedmiotów"). Jako że sam kiedyś pracował w tym niezbyt chwalebnym zawodzie ( o którym mówił po prostu "ekscentryczny") uśmiechnął się pod nosem i po wejściu do karczmy zaczął przyglądać się baczniej, w poszukiwaniu jakiegoś znaku dla chętnych. Niepostrzeżenie udał się na zaplecze gdzie ujrzał tylko kilka walających się worków z żywnością i drewnianą szafę służącą najprawdopodobniej za składzik ( a Dong pod mianem "składzik" rozumiał siedzibę gildii). Z narastającą ciekawością rozejrzał się czy nikt nie idzie i wkroczył w "czeluść" szafy. W środku jak w każdej szafie było ciemno i ciasno. Dong zauważył samotnie wiszący wieszak na ubrania i pociągnął za niego domyślając się czegoś ( w swej dawnej gildii po raz pierwszy wszedł do "składziku" przez mechaniczną gnomią budkę z natryskiem). Tylna ściana szafy bezgłośnie się odsunęła, a Dong znalazł się w pomieszczeniu wejściowym. Na środku stał stół a na nim leżała otwarta księga. Dong podszedł do niej i odczytał: <br />- Jon van Dyck <br />- Alastor <br />Nie widząć obiekcji, jak i pożądając nowej przygody po długim okresie nic-nie-robienia (czyli jak to lubił określać Dong "wołowania") napisał pod tymi nazwiskami swoje własne: <br />- Dong Senthur <br /> <br />Łotrzyk 6/Pijany mistrz 9.
 
LightFencer
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 169
Rejestracja: pt lis 11, 2005 8:31 pm

pt cze 04, 2004 4:01 pm

Queve szedł przed siebie, w noc nie śpiesząc się. Właśnie myślał nad swoją niecną przeszłością gdy oparł się o ścianę jakiejś karczmy stał w cieniu i odruchowo nawet o tym nie myśląc, Półelf zaczął się ukrywać przed innymi. Gdy to spostrzegł przeklął sam siebie w myślach i wyszedł z cienia. Spojrzał na szyld"W hobbiciej norze" hmm fatalny dzieńpowiedziawszy to spojrzał raz jeszcze na zachmurzone nieboherbata to jest to czego dziś mi potrzeba po tych słowach podszedł do drzwi karczmy. Złapał za klamkę i zastygł na parę chwil, coś mu nie pasowało ale nie mógł stwierdzić co, morze to znak na drzwiach wydawał się mu dziwnie znajomy? Wszedł do środka i dopiero wtedy przypomniał sobie, że nie ma pieniędzy. Niedaleko zauważył jakiegoś dziada, szedł, potykał się co chwila i ślinił się. Ostatni raz, musze mieć pieniądze na dalszą drogę powiedział do siebie. Przeszedł koło dziadka popychając go aby ten stracił równowagę o przepraszam powiedział to i pomógł doprowadzić do porządku starca, przy okazji prawie nie zauważalnym ruchem kradnąc mu sakiewkę. Młodzieńcze mógłbym prosić cię na słówko? to powiedziawszy starzec zawlókł chłopaka na zaplecze, wyciągnął miecz i przyłożył mu go do gardła mam dla ciebie propozycjepowiedział jakby odmłodzony o 30 lat przyłączysz się do naszej gildii albo zginiesz twój wybór chłopiec przez chwile przyglądał się niby-starcu i zniknął i pojawił się za napastnikiem i chciał już zadać śmiertelny cios, gdy dostał w potylice i cały świat się rozmazał. <br />Po nieokreślonym czasie zauważył że jest przywiązany do pryczy i 2 niziołów i jakiś mag stoją nad nim. Jeden z hobbitów o herbacianych oczach zaczął mówić nareszcie nasza królewna się obudziłapowiedział z uśmiechem na ustach i filiżanką herbaty w ręce Mam małe pytanko przyłączysz się do nas po dobroci? Tak czy nie? chłopiec powiedział z całą siłą jaka mu pozostała nigdy!!!!. Nizioł pociągnął łyka herbaty i powiedział a więc trudno magu wiesz co masz robić nie chce stracić tak cennej osoby mag nachylił się nad Półelfem i wykonywał skomplikowane ruchy, a Queve poczuł że coś osiada na jego duszy. Po czym odezwał się mag Herr Bato geas został nałożony, proszę o wcześniej ustaloną zapłatę tak zaczęła się przygoda Półelfa Queve w herbacianej gildii........ <br /> <br />---------------------------------------------------------------------------------------------------------- <br /> <br />Queve Półelf łotr7/tancerz cieni4/skrytobójca1/arcyszpieg1 <br />Cechy: <br />S-10 <br />Zr-20 <br />Bd-14 <br />Int-19 <br />Rzt-12 <br />Cha-18 <br /> <br />dwustronna kamizelka z jednej strony czarna jak noca z drugjej czerwono zielona, spodnie szare, bluzka popielata z jednej a z drugjej strony niebieska,spodnie przewiązane skóżanym pasem, buty czarne prawie do kolan lecz z możliwością schowania pod spodniami lub noszenia na w podeszfach sztylety, zza paska wystaje krutki miecz sztylet i rapier, posiada skużnie ćwiekowaną lecz żadko ją zakłada na siebie
 
Andrie Oddbody__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 297
Rejestracja: sob lis 15, 2003 12:38 pm

pt cze 04, 2004 9:32 pm

Gdy w Zapupiu Herbaciana Gildia bawi³a siê w przyjmowanie nowych cz³onków, w Calimporcie tamtejsze gildie szykowa³y "dyplomatów". Jedna z nich, najszczególniejsza, wys³a³a swego "cz³owieka" zanim inne gildie o tym pomy¶la³y. Celem tej osoby by³o zaproponowanie po³±czenia si³. <br /> <br />Dwa tygodnie po "przy³±czeniu" Queve'a do Herbacianej Gildii, na granicy Zapupia pojawi³ siê pewien osobnik. By³a to niewysoka postaæ, nosi³a czarny p³aszcz z kapturem, pod p³aszczem da³o siê zauwa¿yæ czarn±, skórzan± kurtkê i pod ni± bia³± koszulê oraz dwa miecze przy pasie. Osobnik ten mia³ (nie)szczê¶cie napotkaæ kilku zbójów. Za¿±dali myta za przejazd. On, nawet nie zatrzymuj±c siê, rozkaza³ im zostawiæ go w spokoju. Rzucili siê na niego, on za¶ zrêcznie odskoczy³, wyci±gaj±c oba miecze. Wygl±da³y one do¶æ egzotycznie, by³y wyj±tkowo cieniutkie i giêtkie. Zbójcy atakowali z ró¿nych stron, on jednak zrêcznie unika³ ciosów, gdy tylko nadarza³a siê okazja, kontrowa³. Po kilku ciosach przeciwnicy zaczêli siê mêczyæ. Gdy tylko to zauwa¿y³, przeszed³ do natarcia. Kilka ciêæ i padli martwi. Postaæ ta, nawet siê nie ogl±daj±c na trupy, odjecha³a w kierunku Zapupia. <br /> <br />Kilka godzin pó¼niej. Zapupie, centrum, przed drzwiami karczmy "W hobbiciej norze". Postaæ dotknê³a koniuszkiem palca znaku wyrytego na drzwiach. Odczeka³a chwilê, aby siê uspokoiæ i skupiæ, potem wesz³a do ¶rodka. Pocz±tkowo nikt nie zwróci³ uwagi na now± osobê. Po kilku chwilach do sali wtoczy³o siê 2 ochroniarzy. Wydawa³o siê, ¿e kogo¶ szukaj±. Wszystkie g³owy zwróci³y siê w stronê wej¶cia lecz tam nikogo ju¿ nie by³o. <br /> <br />Zaplecze tawerny, blisko szafy. Postaæ skrada³a siê w kierunku szafy, ogl±da³a j± uwa¿nie. Powoli otwaorzy³a drzwi szafy, rozejrza³a siê i poci±gnê³a za wieszak, ¶ciana lekko uskoczy³a. Osobnik wszed³ do ¶rodka. Tam, na fotelu siedzia³ chudy nizio³ek o herbacianych oczach. <br />- Witam pana. - powiedzia³ nizio³ek. - Z kim mam przyjemno¶æ? <br />- Andrie, tak mo¿na mnie nazwaæ - odpowiedzia³ uprzejmie przybysz. <br /> <br />Rozejrza³ siê po pomieszczeniu. <br />- £adnie - skomentowa³ - przypomina mój dom. <br />To mówi±c, zsun±³ kaptur. Herr Bata zauwa¿y³ jego czarn± skórê i krótkie, srebrne w³osy. To by³ drow. <br />- Mam do pana ma³y interes, wiêc niech pan decyduje... <br />------------------------------------------ <br />Andrie [Fighter 5/ Rouge 4/Monk 1/ Duelist 1] <br />Opcjonalne: <br />Cechy: <br />Str - 10 <br />Dex - 21 <br />Con - 14 <br />Int - 18 <br />Wis - 19 <br />Cha - 10 <br />D³ugi czarny p³aszcz, pod nim czarna skórzana kurtka i bia³a koszula z falbanami, przy pasie 2 miecze, (d³ugi elfi miecz razy 2). <br /> <br />Wersja, mam nadzieje finalna.
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

sob cze 05, 2004 10:21 am

Ech... Ciężkie jest życie przywódcy gildii... – pomyślał Herr Bata. – Dwóch pierwszych łotrów prezentowało w miarę wysoki poziom... Potem jakiś pijak znalazł wejście i sam się zapisał.... Musiałem mu wszystko tłumaczyć kilka razy... Fakt, nie był głupi ani słaby, chyba należał do tych ludzi, których alkohol wzmacnia ponad ludzką normę, ale jednak to pijak. Mówi się trudno. (Warto dodać, że Herr Bata był abstynentem i gardził alkoholem). <br />Potem ten mieszaniec. Dobrze wyszkolony, krnąbrny i nieposłuszny. Musiałem wołać dumnego, aroganckiego maga, który za proste magiczne spętanie zażyczył sobie kupę forsy. Na szczęście, drobny szantażyk rozwiązał sprawę. Teraz z kolei jakiś podziemiec bez problemu znalazł wejście do lochów i czegoś ode mnie chce. Chyba złodziej-pijak wygadał wszystkim to „tajne” przejście i tylko czekać na akwizytorów odwiedzających mnie w siedzibie gildii. Oby nie! Straszne... <br />- Jaki interes ma pan konkretnie na myśli? – Zapytał po krótkiej chwili Herr Bata. <br />- Panie Herr Bato, propnuję panu współpracę na dobrych warunkach - odpowiedział drow. <br />- Dobrych dla pana, czy dla mnie? <br />- Dla nas, panie Bato - powiedział z uśmiechem. <br />- Jakieś konkrety? <br />- I tu należy się zastanowić, jestem w stanie wiele panu pomóc, ale sam również potrzebuję pomocy. Mam kilku wrogów. <br />- Proponuje pan przyłączenie się do naszej... organizacji? <br />- Z miła chęcią, jednak ostrzegam - moi wrogowie są potężni. <br />- Jeśli zadarł pan z czymś pokroju Czarnej Sieci lub Czerwonych Magów, spróbujemy pana ukryć i jakoś załagodzić sprawę. Jeśli zaś z grajkami na harfach czy jakimiś paladynami, nie ma się czego obawiać. <br />- Przy nich magowie czy Czarna Sieć to dzieci z piaskownicy - uśmiechnął się. <br />- O kogo więc chodzi? <br />- Moich braci i siostry, naraziłem się podziemnym - rzekł spokojnie. <br />- Najlepszym zabezpieczeniem przed podziemcami są głębokie fundamenty i kratka w ustępie. A mówiąc poważnie - jaki jest stopień zagrożenia i jego przyczyny? <br />- Kilka osób z mej rodziny mnie nie lubi. Niestety, mój Dom był bardzo ważny, możliwe że wysłali zabójców. <br />- Czy wiedzą, gdzie pana szukać? <br />- Jakby wiedzieli, to byśmy nie rozmawiali - zaśmiał się. <br />- Więc nie jest aż tak źle. Trudno będzie drowom szukać kogoś na powierzchni. <br />- Miejmy nadzieję. <br />- Tak więc ma pan na razie jakąś swobodę ruchów. Czy zechce pan wesprzeć naszą młodą organizację swoimi siłami? Takich ludz... hmmm... takich istot właśnie potrzebujemy. <br />- Przyłącze się do was. <br />- Doskonale. <br />Herr Bata wytłumaczył nowemu członkowi wszystkie zawiłości funkcjonowania gildii i prawa jej członków. Drow wysłuchał go uważnie. Potem niziołek wyjął opasły tom, otworzył na pierwszej stronie i chciał zapisać imię na karcie. <br />- Z kim mam tak w ogóle przyjemność? <br />- Andrie, tak to imię pasuje, nazwisko nie ważne, ale jeśli chce pan wpisać, niech pan wpisze Oddbody. <br />- Wspaniale. Panie Oddbody, jeśli pan chce, może już wyruszać. Przed podróżą polecam napić się ciepłej herbaty. Wystarczy poprosić tego półorka za ladą, Dencha. <br />- Herbata? Dawno nie piłem zagranicznych napojów. Dziękuję i żegnam. <br />- Żegnam i życzę powodzenia.
 
Awatar użytkownika
mergan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1005
Rejestracja: pn lis 01, 2004 10:12 am

sob cze 05, 2004 10:49 am

Alastor wracał do siedziby z "przychodami" z tartaku. Udało mu się "dojść do porozumienia" z miejscowym dyrektorem tejże instytucji. Udało mu się "wynegocjować" 25sz dziennie odbieranym zawsze na koniec miesiąca. 'Dochodów nigdy nie za wiele' pomyślał. W drodze jednak powrotnej zaniepokoiło go pewne zdarzenie. Gdy wychodził już z tartaku zauważył na ziemi pająka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że pająk zbudowany był z obsydianu. Podniósł go, rozejrzał się czy aby to nie jest jakaś pułapka i w myśl zasady "Przychodów nigdy za wiele" schował pająka do kieszeni. <br />Szybkim krokiem podążył ku karczmie "W Hobbiciej norze". Zaraz jak wszedł wyciągnął swoją fajkę, nasypał doń trochę ziela fajkowego i za pomocą magicznych - patyczków - zapałek rozpalił ulubioną używkę. Strasznie męczył go ten obsydianowy pająk. Postanowił dowiedzieć się nieco więcej. Zszedł znanym już i nie przypadkowym spoobem do podziemi, a gdy już w nich się znalazł skierował swoje kroki ku gildzianej bibliotece. Ta prezentowała się dość skromnie, ale znalazł to, co go najbardziej interesowało - "Volothampa przewodnik po przedmiotach magicznych (potężnych i tych mniej)i nie magicznych wcale". I szperał. I szperał. W podziemiach nawet nie płynął czas. Szukał na wszystkie możliwe sposoby - pod "pająk", "obsydian", "poteżne" i te "mniej potężne". Nie znalazł nic. 'Jasne! Czemu na to nie wpadłem!' stuknął się w głowę Alastor tak, że aż go rozbolała. Podstawowy czar wszystkich czarowników 'Identyfikacja' nawet nie sprawiła mu, jako że był Zaklinaczem, problemów do rzucenia. Chwilę pobłyskało, poszumiało, powietrze nieco zawirowało i Alastor już wiedział dosłownie "wszystko" co się dało wiedzieć. <br />Pająk nie był magiczny ani trochę. To tylko amulet Kapłanki Drowów. Tylko..
 
Firewall
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 136
Rejestracja: sob wrz 13, 2003 11:50 pm

sob cze 05, 2004 12:54 pm

Szed³ powoli przez b³otniste uliczki, niewidoczny dla nikogo. Czasem tylko b³oto chlapnê³o pod jego miekkimi butami, zdradzaj±c jego po³o¿enie...gdyby kto¶ mia³ ochotê akurat obserwowaæ uliczne ka³u¿e. <br />O tym, ¿e co¶ siê ¶wiêci dowiedzia³ siê niedawno. Gada³ z pewnym znajomym, wynajêtym przez gildiê do rzucenia Geasu. Skoro musieli wzywaæ magów z okolicy, znaczy³o to, ¿e nie mieli w³asnego...a co to za gildia z³odziei bez maga? Nie wszystko da siê przecie¿ za³atwiæ sztyletem. <br />Wyczuwaj±c dobry i dochodowy interes Niveres musia³ pozbyæ siê konkurencji. Jego znajomy po "przyjêciu" trucizny zakoñczy³ wspó³pracê z "herbaciarni±", jak nazwa³ na w³asny u¿yek t± gildiê mag... <br />... <br />Zauwa¿y³ drzwi karczmy i otworzy³ je, dalej bêd±c niewidzialnym. Dwóch pó³orczych ochroniarzy z rozdziawionymi gêbami stanowi³o i¶cie idiotyczny widok."Ehh..."-pomy¶la³ Niveres-"rzeczywi¶cie potrzebuj± tu maga". Cichutko min±³ wpatruj±cych siê w "automatyczne" odrzwia goryli. Sam przeszed³ na zaplecze, a dalej do lochów poprzez szafê (oczywi¶cie dosta³ informacjê za kufel piwa od owego maga). <br />Wiedzia³, ¿e w tym miejscu mozna go ³atwo us³yszeæ, zacz±³ wiêc lewitowaæ. Tak doszed³ do komnaty, w której gawêdzili sobie mi³o jaki¶ starszawy nizio³ek i drow...drow? No có¿, skoro podziemni pchaj± siê do gildii to bêdzie weso³o. <br />... <br />Zdj±³ niewidzialno¶æ, i ukaza³ siê ³otrom lewituj±c nas sto³em. <br />"Dzieñ dobry, mo¿na w³±czyæ siê do rozmowy?"-u¶miechaj±c siê, siêgn±³ po dzbanek z herbat±, po czym wyrazi³ chêæ wst±pienia do gildii... <br /> <br />Niveren (Czarodziej 13) CN <br />Czarn± szatê maga przewi±zuje l¶ni±cy, czerwony pas. <br />
 
Awatar użytkownika
The Prophet
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1044
Rejestracja: ndz lip 04, 2004 7:10 pm

sob cze 05, 2004 2:27 pm

Dong zadowolony z kawału dobrze wykonanej roboty (czyli jak on to mówił : "odblancowania"), pociągnął kolejny łyk z piersiówki zawierającej herbatę z grzanym winem ( gdy przygotowywał ten trunek, Herr Bata skwitował to jednym słowem : "marnotrawca"). Gdy skończył pić, wstał, i odszedł od zastawionych potrzasków. Ukrył się w zaroślach i czekał. Nic się nie działo, nie licząc tego że w jego głowie zaczęło już nieco szumieć. Otrząsnął się jednak z tego błogiego uczucia i wrócił do spoglądania na drogę. Na horyzoncie ukazał się właśnie jego cel - samotny jeździec. Zbliżał się on powoli do stanowiska pijaka. W końcu konny minął go i ... nic się nie stało. Dong jednak siedział spokojnie, dopiero gdy jeździec odjechał na jakieś dziesięć stóp od niego, pociągnął za trzymaną w ręku linkę i wyskoczył z zarośli. <br />Potężny pień przymocowany do konaru wielkiego dębu, pomknął szybko w kierunku jeźdźca i ugodził w jego rumaka łamiąc mu kręgosłup. Zaskoczony podróżny spadł z grzbietu zwierzęcia, przetoczył się i gdy zauważył Donga wyciągnął kuszę i wymierzył w niego. Strzelił. Bełt pomknął szybko w stronę człowieka, jednak ten wykonując jakimś cudem unik, przypominający bardziej pijacki chód niźli zaplanowane uchylenie się, uniknął pocisku. Jeździec z niedowierzaniem spojrzał na nieznajomego i zawahał się przez krótką chwilę. Wystarczająco długą jednak by piersiówka wypełniona trunkiem, pomknęła szybko w jego kierunku i godząc w jego czoło zakończyła jego istnienie. Z czoła jeźdźca bryzgnęła krew, a z otwartej piersiówki "ulepszona" herbata. Jeździec padł martwy na ziemię a Dong przeklinając w duchu utratę dobrego trunku ("Herr Bata miał rację - jestem marnotrawcą") zabrał się za przeszukiwanie juków. <br />Znalazł to czego szukał - zapieczętowany zwitek papieru. Złamał pieczęć i uśmiechając się kącikiem ust odczytał: <br /> <br />Posiadacz tego dokumentu jest upoważniony, do posiadania <br />połaci ziemi między Zapupiem a rzeką Ribentrip. <br /> <br />Dong podniósł brwi i czytał dalej: <br /> <br />A także plantacji herbaty położonej nad tą rzeką. <br /> Podpisano: Stewart Inalfish <br /> Burmistrz Zapupia <br /> <br />Gdy chował ciało i zdejmował kłodę z lin przez jego umysł przewinęła się myśl: <br />Herr Bata będzie zadowolony. <br />Podniósłszy pustą piersiówkę ruszył do "składziku".
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

sob cze 05, 2004 6:53 pm

- Dzień dobry. Oczywiście, czarownik zawsze się przyda. Widzę, że wieści szybko się rozchodzą.... Nie spodziewałem się tak gwałtownego odzewu w tak krótkim czasie. Spadł nam pan z nieba, myślałem właśnie nad zdobyciem jakiegoś maga... <br />- To ja już pójdę... – drow się lekko skrzywił i wyszedł. <br />Herr Bata wyjaśnił czarownikowi ogólnie zasady rządzące jego Gildią, podobnie, jak tłumaczył to pozostałym członkom. <br />- Tak w ogólne: z kim mam przyjemność? <br />- Niveren, adept sztuk czarodziejskich. <br />Herr Bata lekko się uśmiechnął. „Ci magowie kochają takie dumne tytuły”, pomyślał. Wpisał jego imię do księgi. Teraz pierwsza strona grubego tomiszcza wyglądała tak: <br /> <br />Jon van Dyck <br />Alastor <br />Dong Senthur <br />Queve <br />Andrie Oddbody <br />Niveren <br /> <br />- Jak zapewne już pan wie, jestem Herr Michael Daniel Bata. Przejdźmy od razu do konkretów. W kwestii zaklęć: będzie pan je rzucać za darmo, w ramach współpracy... postaram się jednak zwrócić koszta droższych komponentów. Będzie pan otrzymywał pensję zależną od dochodów całej Gildii. Pańskim zadaniem będzie strzeżenie siedziby przy pomocy czarów, przewidywanie przyszłości i wróżenie w celach wywiadowczych, udzielanie magicznego wsparcia naszym łotrom, a także produkcja przedmiotów magicznych. Mam dla pana przygotowaną komnatę gdzieś w tych podziemiach. Proszę za mną. <br />Wspierając się na długiej, cienkiej lasce i powłócząc za sobą lewą nogą, niziołek zaprowadził maga do dużej komnaty. Było to wielkie laboratorium z klatkami i szafami z mnóstwem słojów, zawierających tajemnicze substancje, oraz z pentagramem i dziwnymi symbolami w kącie. Słowem, było tam wszystko, czego potrzeba do pracy magowi. <br />- Gdyby chciał pan co jakiś czas osobiście wziąć udział w akcji, nie mam nic przeciwko. Podoba się tu panu? <br />- Niczego sobie – odpowiedział czarodziej. – Teraz potrzeba mi chwili odpoczynku. Osoba mojego pokroju nie może marnować swych cennych sił. <br />- Oczywiście – uśmiechnął się Herr Bata i wyszedł z komnaty. Bawiła go ta niemal przysłowiowa arogancja adeptów magii. <br />Hmmm... Przydałby nam się jakiś kleryk, najlepiej wierzący w Maska... Moc czarodziejów nie zawsze wystarcza, a ze wsparciem boskim... zwłaszcza ze wsparciem takiego boga... wszystko poszłoby nam o wiele łatwiej. Hmmm... Ciekawe, kiedy moje łotry wrócą z pierwszymi łupami i wieściami?
 
Awatar użytkownika
The Prophet
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1044
Rejestracja: ndz lip 04, 2004 7:10 pm

sob cze 05, 2004 7:30 pm

Dong szedł przez miasto zadowolony, ściskając w ręce drogocenny pergamin. Był pewien że Herr Bata spojrzy na niego łaskawszym okiem. Wydawało mu się bowiem że szef jakoś dziwnie na niego patrzył. Być może to ze względu na jego pijaństwo? Dong zazwyczaj nie przejmował się takimi rzeczami, więc i teraz odrzucił te myśli. Do siedziby gildii pozostał jeszcze kawałek drogi. Pięściarz postanowił odpocząć - usiadł na jednej z ławek, które ciągnęły się wzdłuż głównego rynku. Siedział i patrzał jak zapada zmrok, jak tętniący za dnia życiem rynek powoli opuszczają ludzie. Poczuł w sobie jakąś dziwną niemoc i zmęczenie. Zachciało mu się spać... <br />To śmieszne! - pomyślał - jak po takim spacerku mogę być zmęczony. <br />Jednak po chwili z trudnością powstrzymywał oczy przed zamknięciem. I wtedy ich zobaczył. <br />Było ich pięciu, każdy ciasno opatulony czarnym płaszczem. Czterech z nich trzymało w dłoniach krótkie miecze, a jeden gestykulował zamaszyście rękami i coś szeptał. Dong w swym prawie nieprzytomnym umyśle rzekł <br />-Mag! <br />To go nieco pobudziło. Perspektywa bycia zasztyletowanym nie wydawała się najpiękniejszą. Wstał z ławki i chwiejącym krokiem podszedł do nieznajomych. Najpierw postara się załatwić coś drogą dyplomacji. Jednak mknące w jego kierunku magiczne pociski, wystrzelone z dłoni maga "powiedziały" mu że trzeba to załatwić innym sposobem. Dwa z nich ugodziły go w pierś powodując przenikliwy ból. Następnie czterech zabójców rzuciło się na niego, a ich płaszcze powiewały na wietrze. Dong zrobił szybki unik przed mknącymi w jego kierunku dwoma sztyletami. Zamachnął się pięścią w lewo i niespodziewanie wyprostował prawą nogę uderzając jednego z napastników w pierś i odrzucając go pod ścianę. <br />-Jeden na razie z głowy- rzekł do siebie cicho Dong. <br />Następnie idąc za ciosem wyprowadził dość chwiejne uderzenie kantem lewej dłoni, którego celem była tchawica drugiego zabójcy. Cios jednak nie doszedł celu gdyż zabójca wyciągnął błyskawicznie z pochwy miecz i zamachnął nim przed twarzą Donga. Ten jednak postanowił to wykorzystać i gdy miecznik odsłonił się, Dong wyskoczył w powietrze na cztery stopy w górę, wprawił swe ciało w ruch wirowy i głową trafił w głowę zabójcy, który po tak zaskakującym ciosie padł na ziemię, a z jego skroni polała się krew. W tym czasie mag nie próżnował i rzucił za plecami pięściarza zaklęcie. Kula wielkości ziarnka groszku, złożona z huczących płomieni wystrzeliła z jego palców i trafiła w podłoże, sześć stóp za Dongiem. Nastąpił potężny huk, a Dong szukając schronienia przed płomieniami, złapał za ramiona jednego z pozostałych złodziei i wystawił go przed siebie niczym tarczę przeciwko płomieniom. Złodziej przyjął na siebie najgorsze uderzenia, a Dong ledwo co poczuł ciepło. Gdy rozejrzał się po polu walki, zauważył, że magiczny atak czarodzieja zabił także ostatniego z zabójców. Sam mag z niedowierzaniem patrzył na Donga i zaczął wykonywać szybkie ruchy dłońmi. Dong nie tracąc czasu pobiegł wprost na niego, lecz w momencie gdy jego ręce miały zacisnąć się na szyi maga, błysnęło jaskrawe światło, a Dong machnąwszy jedynie rękami przeleciał przez miejsce w którym przed chwilą stał mag i z hukiem padł na ziemię. <br />-Przeklęci magowie i ich przeklęte sztuczki!- wrzasnął na cały głos. <br />Następnie sprawdził jedynie czy pergamin z aktem własności pozostał nienaruszony i popędził najszybciej jak mógł do siedziby gildii. <br />By uprzedzić Herr Batę o konkurencji, która najwyraźniej ma coś do jego gildii...
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

ndz cze 06, 2004 9:17 pm

Dong jak burza wpadł do karczmy „W hobbiciej norze” i roztrąciwszy zaskoczonych ochroniarzy, wbiegł na zaplecze, otworzył szafę, korzystając z tajnego przejścia przedostał się do lochów i krzyknął: <br />- Herr Bata! Szybko! <br />Herr Bata przykuśtykał do niego, wspierając się na lasce. <br />- Co się dzieje? <br />- Napadły mnie jakieś zbóje z magicznym wsparciem. Pewno konkurencja. <br />- Zabiłeś ich? <br />- Mag uciekł. <br />- A niech to! Jak znam życie, zaraz tu będą. Na szczęście, wszyscy Herbaciarze są na miejscu. <br />Herr Bata wbiegł do jednej z celi w lochach i pociągnął za wajchę. Rozległ się donośny dźwięk dzwonka. Wyszkoleni ochroniarze, usłyszawszy go, zatrzasnęli i zabarykadowali drzwi karczmy, po czym razem z barmanem Denchem i dwiema półelfimi kelnerkami wbiegli do podziemi. Herr Bata pociągnął za kolejną dźwignię i tajne wejście do lochów zostało zamknięte kamienną płytą i rzędem krat. Chwycił laskę w połowie jej długości i pobiegł, ile sił w nogach, do maga. Ogromnie zdziwiło to innych Herbaciarzy (którzy już zdążyli się zgromadzić w jednym, miejscu) – wszak ich przywódca zawsze kulał, powłóczył nogami... <br />W rzeczywistości, Herr Bata pomimo swej niewielkiej siły, był bardzo szybki, zwinny i sprawny. Wpadł do komnaty maga i bezceremonialnie ściągnął śpiącego czarodzieja z posłania. <br />- Wstawaj, szkoda dnia! Zaraz zostaniemy zaatakowani. <br />- Co? – Mag był jeszcze niezbyt przytomny. <br />- Już, wstawaj! – nie widząc reakcji, Herr Bata zaczepił rączką laski ramię czarownika i ściągnął go na ziemię. Mocny kontakt z podłożem (wygodne łóżko było wysokie) przywrócił magowi przytomność. – Masz 15 minut na powtórzenie sobie magii, potem idziesz ze mną. Będziesz musiał chronić naszą siedzibę przed wrogimi magami. To twoja pierwsza większa misja. Do roboty! <br />Herr Bata wyjął z kieszeni gnomi zegarek – „cebulę” i czekał. Mag skończył się uczyć, a ponieważ spał w szacie, od razu mógł wziąć się do roboty. Na szczęście, atak jeszcze nie nastąpił. <br />Czarodziej zabrał z laboratorium najpotrzebniejsze przedmioty, po czym Herr Bata zaprowadził go do dużej celi, gdzie zebrali się już wszyscy inni Herbaciarze. <br />- Dobrze. Teraz wykryj magicznie, gdzie są napastnicy, a ja zrobię to bardziej konwencjonalnie. <br />To mówiąc, Herr Bata podszedł do ściany i popatrzył w jakąś podwójną tubę z metalu. W rzeczywistości, była to dolna część peryskopu, który wystawał z komina karczmy. <br />Zapytał maga: <br />- I jak, widzisz coś? <br />- Nie. Zaraz! Tak! <br />- Dobrze. Przygotować się. Na wypadek, gdybyśmy byli zmuszeni uciekać, podam wam drogę. Od tamtego zakrętu – wskazał laską – korytarze idą zarówno w dół, jak i w górę. Podam wam klucz. Zapamiętać. Na górę raz, na górę dwa, na górę trzy, na lewo zwrot, na prawo zwrot i dalej w dół do przodu. Powtórzcie. <br />- Na górę raz, na górę dwa, na górę trzy, na lewo zwrot, na prawo zwrot i dalej w dół do przodu – wyrecytowali chórkiem. <br />- Dobrze. Quillathe, Silaqui – wy idźcie tam od razu, nie umiecie walczyć. Herbaciarze i ochroniarze zostają. Rozstawcie się po podziemiach. <br />- A barman? – zapytał zdziwiony Dong. – Ten wielki grubas umie walczyć? <br />- Ten wielki grubas to najlepszy kusznik w Ziemiach Centralnych. – odpowiedział Herr Bata. Sprawdził, czy Dench to słyszał. Nie słyszał. <br />Nagle usłyszano jakieś walenie do drzwi. Dwaj napastnicy próbowali wyważyć okrągłe drzwi norki. Nie mogli wejść przez okna, gdyż były zakratowane podwójnymi warstwami wzmacnianych magicznie prętów. W końcu udało im się przy użyciu przenośnego tarana wyważyć zabarykadowane drzwi. I wtedy spotkała ich niespodzianka. <br />Drzwi wybuchły. Wielka ilość magicznego prochu i ognia alchemicznego, ukryta w drzwiach, eksplodowała z wielką siłą, zabijając dwóch trzymających taran zbójów. Zostało ich jeszcze dwudziestu – osiemnastu zabójców i wojowników plus dwóch magów. Napastnicy słyszeli, że gildia dopiero się rozwija i przyjmuje pierwszych członków, liczyli więc, że kilkunastoosobowy oddział poradzi sobie z nimi z łatwością. Mylili się. <br />Gdy tylko kilku łotrów zbliżyło się do karczmy, wokół niej rozgorzał nagle pierścień płomieni. Herr Bata, widzący wszystko dzięki w pełni ruchomemu peryskopowi z lunetą, pociągnął za dźwignię i podpalił podziemne pojemniki z łatwopalnym płynem. Zbóje zawahały się. Do akcji wkroczyli magowie. Wykrzyknęli kilka słów, machnęli rękoma i otoczyła ich jakaś błękitna, chłodna poświata. Bez uszczerbku przeszli przez ognistą zaporę i skierowali się ku wyłamanym drzwiom. Od razu powitał ich grad bełtów wystrzelonych ze ścian {Herr Bata miał też inny peryskop do oglądania wnętrza karczmy). Jeden z czarowników dostał w brzuch, pocisk przebił go na wylot i zabił na miejscu. Drugi czarodziej, elf, zwinnym skokiem uniknął pocisków i rozejrzał się po wnętrzu karczmy. Nikogo nie było. Przy pomocy magii z dystansu otworzył zamknięte drzwi od zaplecza. Całkiem słusznie zresztą, bo i tam czekała na niego pułapka – ciężkie ostrze spadło z góry i bez wątpienia zabiłoby go na miejscu, gdyby stał przy drzwiach. Wszedł na zaplecze i dostrzegł szafę. Odsunął się do kąta i zniszczył mebel jakimś promieniem energii. Nic ciekawego więcej nie zauważył, ale dla pewności rzucił zaklęcie, które wyostrzyło znacznie jego zmysły. Teraz dostrzegł w kącie jakieś skrzętnie zamaskowane wejście. Już gotował się do magicznego wyważenia go, gdy nagle właz sam się otworzył i wyleciała z niego kula ognia. Mag zrobił unik, ale został poważnie poparzony. Z włazu z zadziwiającą zwinnością wyskoczył gruby Dench i zabił maga jednym bełtem wystrzelonym z ogromnej kuszy z kilkubełtowym zasobnikiem. <br />Ochroniarze i członkowie gildii wyszli za Denchem i, uzbrojeni, przygotowywali się do odparcia napastników. Herr Bata miał w rękach swoją nieodłączną laseczkę, a za pasem trzymał w pochwie szablę i noże. Jon van Dyck z niewielkim, ślicznie zdobionym nożykiem stanął obok niego. Niziołek Alastor bawił się swoim mieczem. Dong stał w pozycji boksera i ćwiczył pracę nóg. Półelf Queve machał od niechcenia rapierem. Drow Andrie bawił się swoimi dwoma mieczami. Niveren ziewał, oparty na kosturze. Półork Shump wymachiwał swoim podwójnym toporem, a jego brat, Thump, kręcił kawałkiem żelaza wielkości grejpfruta na cienkim, krótkim łańcuszku. <br />- Gotowi? – spytał Herr Bata. <br />- Tak! – odkrzyknięto chórem. <br />- Więc do roboty! Jest ich jeszcze kilkunastu. Miłej zabawy. <br />- Nawzajem – Dong uśmiechnął się, po czym wszyscy wyszli z karczmy i skierowali się ku stanowiskom napastników...
 
LightFencer
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 169
Rejestracja: pt lis 11, 2005 8:31 pm

ndz cze 06, 2004 9:52 pm

Queve szbko schował się w cień. Zauważył, że jeden wojownik próbuje zakraść sie do Herr Baty z boku, w cieniu. Skorzystał ze swojej ulubionej zdolności i znalazł sie za wojem. Gdy ten podniósł już miecz do ataku, przeszył mu mózg rapierem i nieustającym uśmiechem przyjemności na twarzy, wyciągnął sztylet i ruszył przed siebie. Spostrzegł człowieka, łotrzyka szyjącego z łuku do jego przyjaciół. Rzucił w niego sztyletem, lecz chybił. Łotr wycelował i strzelił. Trafił Półelfa w ręke.Ten nie czekając na następny atak okrył się zasłoną z cienia. Skupił sie i wysłał wołanie o pomoc do naibliższego nieumarłego, który wyłonił się zaraz przed nim. Rozproszył czar i wskazał istocie łucznika. Gdy ten zauważył, że żywy cień płynie w jego kierunku rzucił łuk i wyciągnął rapier.Queve w myślach kazał ustawić sie zjawie twarzą do siebie i atakować praeciwnika. Półelf przyglądał sie pare sekund walce, wyciągnął krótki miecz i ruszył na przeciwnika nie chciał go zabić, więc tylko go ogłuszył, a cień wysączał z niego żywotność i ciało materialne. Pół minuty póżniej człowiek był już cieniem. idź pomusz Andriemu a twój kolega wskazał na drugiego nieumarłego niech pomorze magowi.Queve oparł się o ściane, w cieniu i spokojnie przyglądał sie reszcie.
 
Awatar użytkownika
The Prophet
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1044
Rejestracja: ndz lip 04, 2004 7:10 pm

ndz cze 06, 2004 10:11 pm

Dong z rosnącym podnieceniem wybiegł przed karczmę. Zauważył, że są tam ustawione przewrócone wozy, zza których natychmiast w jego kierunku poleciała salwa bełtów. Dong uniknął ich wszystkich, po prostu przewracając się szybko na ziemię. Większość z nich wbiła się w odrzwia tawerny. Tymczasem na spotkanie Donga szło już kilkoro zbójców. Pięściarz wyjął zza pazuchy kolejną piersiówkę z alkoholem (których prawdę mówiąc miał wiele). Była to piersiówka na specjalne okazje. Z szyjki wystawała, bowiem nasączona spirytusem. Z uśmiechem na ustach podbiegł szybko do płonących szczątków przy wejściu, podpalił szmatę i ucałowawszy na szczęście ten pocisk, rzucił nim w kierunku najbliższego łotra, którego natychmiast objęły płomienie. Zaczął się on tarzać po ziemi jednak płomienie dzięki specjalnej recepturze alkoholu opracowanej przez Donga, nie przygasały. Dong zaczął, zatem szukać następnej ofiary, bowiem reszta atakujących go rozbiegła się po budynku. <br />Swojego następnego przeciwnika znalazł w zaułku koło karczmy. Próbował on właśnie wskoczyć przez okno, by zaskoczyć obecnych w środku herbaciarzy. Nie zauważył on na szczęście Donga, który przycupnął na rogu karczmy. Zaczął ręką obmacywać ziemią, w poszukiwaniu jakiegoś pocisku. Znalazł po chwili pustą (niestety) butelkę po winie. Gdy usłyszał, że łotrzyk skoczył, błyskawicznie wyskoczył zza rogu i rzucając butelką, trafił skaczącego w głowę. Ten zaś strącony w locie spadł dziesięć stóp w dół, dokładnie na leżące pod nim sterty odpadków. Uratowało to go przed złamaniem karku. Trąc głowę odwrócił się do Donga, po czym wyciągnąwszy dziwnie zakrzywiony sztylet, rzucił się na Donga. Ten jednak nie robił nic, tylko obrał stanowisko przy ścianie. Gdy zbój miał już go trafić Dong nagle wybił się obydwiema nogami i podczas gdy złodziej zaskoczony odwrócił się i spojrzał do góry, pięściarz wywinąwszy piruet w powietrzu spadł obydwiema nogami na jego głowę, gruchocząc mu czaszkę. <br />Wytarłszy buty z resztek mózgu, Dong postanowił wrócić do środka, by sprawdzić jak radzą sobie inni. <br />I być może zaliczyć dodatkową osobę...
 
Awatar użytkownika
mergan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1005
Rejestracja: pn lis 01, 2004 10:12 am

ndz cze 06, 2004 11:19 pm

Alastor niepocieszony, że nikt się nie zainteresował jego przełomowym odkryciem, schował pająka do kieszeni i powędrował na górne piętro. Nie lubił otwartej walki, toteż nie angażował się w tą za bardzo. Stał z boku i czasem "podrzucił" komuś prosto na twarz magiczny pocisk. Gdy próbując rzucić kolejny pocisk na kolejnego łotra stwierdził, że już dziś się nie da. Więc wyjął swój miecz, krótki, który w rękach niziołka wyglądał jak długi, i ruszył do walki. Zdziwiony łotr gdy szarżując na niższego od siebie przeciwnika wpadł po prostu na powietrze jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy poczuł piekący ból spod żeber. Ból jednak szybko ustał za sprawą znieczulającego zimna. Skąd jednak pośród płonącej karczmy chłód? Gdy zorientował się co jest grane (albo tak mu się przynajmniej wydawało) chłód objął całe jego ciało. Alastor podszedł do, dosłownie, zlodowaciałego przeciwnika i lekko trącił go mieczem. Rozpadł się na drobne kawałeczki tak, że nawet czarowi "Życzenie" poskładanie łotra z powrotem zajęło by niemało czasu. Alastor jednak coś zauważył, coś, co było integralną częścią łotra, a co nie rozpadło się wraz z nim. Wisiorek. Wisiorek z medalikiem o kształcie bliżej nie zidentifikowanym dla niziołka. Postanowił go schować do kieszenie, jako łup wojenny.
 
Andrie Oddbody__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 297
Rejestracja: sob lis 15, 2003 12:38 pm

pn cze 07, 2004 10:45 am

Andrie wyszed³ przed tawernê. Rozejrza³ siê, zauwa¿y³ kilku wrogich ³otrów, którzy szyli z kusz i ³uków. Usmiechaj±c siê pod nosem pobieg³ w ich kierunku. Bêd±c oko³o 3 metrów od nich pochyli³ siê nieznacznie muskaj±c ziemi palcami, zapad³a nieprzenikniona ciemno¶æ. Dla tych ³otrów by³a to ju¿ oznak ¶mierci, oni widzieli tylko ciemno¶æ, podczas gdy Andrie móg³ funkcjonowaæ w takich warunkach dziêki swym wyostrzonym zmys³om. Wiedz±c gdzie oni s± wszed³ w taniec wirowy pêdz±c w ich kierunku. Przechodz±c obok pierwszego zada³ mu kilka ciosów, ka¿dy z ciosów znacznie os³abi³ przeciwnika. <br />- Lepiej tego zostawie - pomy¶la³ drow. <br />Skierowa³ siê w kierunku nastêpnego przeciwnika. Wyczuwaj±c atak tego przeciwnika, uskoczy³ w bok, us³ysza³ ¶wist broni, nie my¶l±c o ruch wykona³ go, skontrowa³ ten cios. Natrafi³ na zrêczn± zas³onê, ucieszy³o to drowa, mo¿liwe ¿e przeciwnik trochê powalczy. Wykona³ markowany cios z prawej strony od góry, zada³ z lewej, nisko. Tam równie¿ trafi³ na zas³onê. <br />- Dziwne, nikt jeszcze nie zablokowa³ ty ciosów - pomy¶la³. <br />- Wcale, ¿e nie - Us³ysza³ w my¶lach g³os. <br />Andrie domysli³ siê, ¿e ³otr ten musi byæ jakim¶ telepat±. Od tego momentu przesta³ my¶leæ nad taktyk±, skupi³ siê na atakowaniu. Kilka kolejnych ciosów równie¿ zosta³o zablokowanych, w koñcu jeden z nich doszed³. Szok ciosu i nag³ego os³abienia, spowodowa³ spadek koncentracji ³otra. Andrie zada³ kilka zrêcznych ciosów, które prze¶lizgnê³y siê przez zas³onê. Drow doszed³ do wniosku, ¿e tego te¿ lepiej nie zabije. O ich smierci niech zadecyduje Herr Bata.
 
LightFencer
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 169
Rejestracja: pt lis 11, 2005 8:31 pm

pn cze 07, 2004 12:12 pm

Queve przyglądał sie walce i jego dwum cieniom jak latały i z zmarłych tworzyły podobnych sobie nieumarłych. przydadzą sie do obrony podziemi powiedział do Herr Baty a ten przytaknął mu spokojnie.
 
Awatar użytkownika
Ryoga
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 598
Rejestracja: ndz maja 09, 2004 10:56 pm

pn cze 07, 2004 1:16 pm

Zufgard, dowódca oddziału wrogiej gildii zaczynał się już nieco bać. Jego elitarna grupa zdecydowanie przegrywała z tymi rzekomo nowicjuszami. Jego jedyną nadzieją miały być posiłki. Ale te powinny były dotrzeć na miejsce co najmniej dziesięć minut temu. W momencie w którym pomodlił się do Mask’a żeby jednak przybyły drzwi otworzyły się. Do środka wbiegło kilkunastu ludzi z jego gildii. Ich dowódca podbiegł natychmiast do Zufgarda. <br />- Co to tak długo – krzyknął z wyrzutem Zufgard. <br />- Zostaliśmy zatrzymani na chwilę przez kogoś – <br />- Przez k.... – Jego słowa przerodziły się w charkot konającego. <br />- Przeze mnie – powiedział spokojnie Jon. Przekręcił ostrze rapiera, pozwalając swojemu przeciwnikowi wykrwawiać się. <br />- Herr Bata, posiłki przeciwnika zostały unieszkodliwione – za nim iluzja rozproszyła się.
 
Firewall
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 136
Rejestracja: sob wrz 13, 2003 11:50 pm

pn cze 07, 2004 1:39 pm

Niveren przerwa³ na chwilê ziewanie i machn±³ rêk± wypowiadaj±c jakie¶ s³owo. Jego skóra sta³a siê ¿ywym kamieniem. Tak zabezpieczony podszed³ do najbli¿szego kusznika. Ten szy³ z kuszy jak szalony, ale ¿aden z be³tów nie przebi³ ochrony maga. £otr zd±¿y³ zauwa¿yæ tylko zielony, cienki promieñ lec±cy ku jego twarzy. ...Niveren przeszed³ przez kupke popio³u, rozrzucaj±c ja na boki. Potem nagle wyskoczy³ na niego jakis przero¶niêty typ...w stalowej zbroi. Gdyby nie ciemno¶ci, mo¿na by widziec u¶miech na twarzy maga. £otr rzuci³ sie na niego wznosz±c do ciosu morgensztern, ale wtedy Niveren wypowiedzia³ s³owo: Tellisendre i z jego palców wystrzeli³y b³yskawice, które usma¿y³y wielkoluda i przeskoczy³y na jego dwóch towarzyszy. Mag usiad³ w k±cie , opar³ laske na kolanach i zacz±³ potêznie ziewaæ, obiecuj±c sobie w my¶lach, ¿e zaraz po walce legnie w ³ó¿ku i ¿aden nizio³ek go nie dobudzi.
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

pn cze 07, 2004 6:45 pm

Półorczy bracia Shump i Thump skoczyli z furią między przeciwników. Pierwszy zaatakował krępego krasnoluda z zaplataną brodą. Brodacz już zamierzył się na Shumpa swoim młotem, gdy nagle silny cios ostrzem podwójnego topora zgruchotał mu kolano i powalił na ziemię. Wojownik został błyskawicznie zdekapitowany drugim ostrzem i zakończył żywot, nie zadawszy w tej walce nawet jednego celnego ciosu. <br />Thump rozkręcił nad głową swoją ciężką, żelazną kulę i pchnął nią w nadbiegającego elfa z bardzo długim, jednoręcznym mieczem. Twarz szpiczastouchego została zmasakrowana potężnym uderzeniem – kula wgniotła nos w głąb czaszki, złamała kości policzkowe i zmiażdżyła trzewioczaszkę. Makabrycznie okaleczony trup odleciał do tyłu na pół metra, odrzucony piorunująco silnym ciosem. Potem kula poleciała w stronę innego elfa, który jednak zręcznym uskokiem uniknął potężnego uderzenia w pierś. Thump zakręcił kulą nad głową i niespodziewanie skoczył w stronę wroga, oplątując mu nogi krótkim, mocnym łańcuchem. Elf upadł na twarz. Shump zaszedł go od tyłu i rozbił mu potylicę toporem. Potem jednocześnie rzucili się na gnoma w szarej szacie, który gotował się do rzucenia zaklęcia. Magiczne iskry już leciały z jego ręki, gdy obaj półorczy bracia roznieśli go na strzępy straszliwymi ciosami. <br />Tymczasem Herr Bata zaszedł z tyłu olbrzymiego, przygarbionego osiłka z wielkim mieczem i elegancko wbił mu szablę w bok, prosto w nerkę. Olbrzym krzyknął, Herr Bata podskoczył i wsadził mu klingę w miękkie ciało między dwiema kośćmi w potylicy. Gigant bez ducha osunął się na ziemię. Nagle do niziołka podszedł niewysoki człowieczek z rapierem w jednej ręce i z lewakiem w drugiej. Nastąpiła krótka, szybka wymiana ciosów. Herr Bata bez trudu parował prędkie uderzenia swoją lekką, poręczną bronią. W końcu oddalił się od przeciwnika na odległość dwóch kroków i gdy ten na chwilę opuścił broń, rzucił w niego swoją szablą. Oręż, przymocowany długim, ukrytym łańcuszkiem do solidnej bransolety na przedramieniu poleciał prosto do celu. Łańcuszek owinął się mocno wokół szyi szermierza, a ostrze rozcięło mu tętnicę. <br />- „Wykrwawił się, nim zdążył się udusić. Cóż za ironia losu” – pomyślał Herr Bata. <br />Niespodziewanie, w kierunku niziołka poleciała długa strzała. Herr Bata z trudem jej uniknął; świsnęła mu tuż koło ucha. Strzelec był naprawdę dobry. Niziołek położył się płasko w lekkim zagłębieniu i już czekał na następną strzałę, gdy nagle coś z łoskotem uderzyło o ziemię. Herr Bata wstał. To elf z łukiem spadł z drzewa, ugodzony celnym bełtem Dencha. Niziołek podszedł i kopnął uszatego kilka razy w brzuch, aż ten przestał się rzucać. Tak zginął ostatni z napastników. Herbaciarze zebrali się przed karczmą.. <br />- Gratuluję, panowie. To była wspaniała walka. <br />- Szefie, czy... – zaczął Alastor. <br />- Przykro mi, bracie, nie mam czasu. Ruszam na kilka dni na północ. Radźcie sobie beze mnie. Nie wplątywać się w nic większego, ot, wystarczą drobne włamania, czy naprawdę ciche morderstwa. I nie zapomnijcie posprzątać trupów. Żegnam. <br />Herbaciarze patrzyli w stanie skrajnego zdumienia, jak Herr Bata, powłócząc nogą i wspierając się na lasce, odchodzi boczną uliczką w kierunku północnym.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

sob cze 12, 2004 10:52 pm

Dni mijały spokojnie - nikt nie robił nic wartego uwagi, tak, by nie sprowadzić przypadkiem uwagi mieszkańców wioski na działania gildii. Było właśnie kolejne nudne, chmurne popołudnie - chmury na niebie, chłodny wiatr, przelotne deszcze, czasem słońce - pogoda jak zawsze. Ani wyjść, ani siedzieć. Wszyscy siedzieli więc z konieczności w saloniku gildii i popijali kolejną herbatkę... W pewnym momencie usłyszeli dziwny dźwięk zza drzwi. Uzbrojeni i przygotowani do walki, myśląc sobie: "w końcu dzieje się coś ciekawego", honorowe, prawdziwe łotry ustawiły się w korytarzu. Mag używając telekinezy uchylił przejście tak, by nikt nie musiał się zbliżać. Czekali w zasadzce... Jakież było ich zdziwieni w chwilę później, kiedy wszyscy siedzieli znów na swoich miejscach, broń była tam, gdzie ją odłożyli wcześniej, drzwi szczelnie zamknięte... I tylko w pomieszczeniu widać było rozmaite drobiazgi, których na pewno wcześniej tam nie było. W zdumieniu rozglądali się wokół siebie, szukając przyczyny tych zjawisk. W oczy rzucała im się następująca scena - ich Mistrz, Herr Bata, stał zaraz za nimi, prowadząc cichą, jak zawsze to zwykł czynić, rozmowę z jakimś przybyszem. Na oko nieznajomy rozmówca miał nie więcej niż 1,70 wzrostu, lecz wszelkie szczegóły były niewidoczne - nosił długi, czarny płaszcz z kapturem, którym się owinął. Gdy odwrócił się w końcu ku nim, zobaczyli, że miał przy tym ciemnofioletowy szal zawiązany na twarzy, zasłaniający usta i nos. Skłonił im się ironicznie, jednocześnie ściągając z głowy maskę i kaptur, ukazując swe oblicze. Jego skóra była zupełnie czarna, włosy zaś srebrzyste. Oczy błyszczały słabo, a tęczówki miały wyraźną, nienaturalną fioletową barwę. Pierwsze, co przyszło im do głowy na temat jego pochodzenia, było: "drow". On jednak, uśmiechając się kątem ust, zwrócił się do nich ponurym, ironicznym szeptem: <br />- Mylicie się. Jestem, a przynajmniej byłem, człowiekiem. Pochodzę z daleka, lecz liczę na gościnę. Wszystko już omówiłem z waszym Mistrzem. <br />W osłupieniu spoglądali po sobie. "Jak ten cudak tu się znalazł? Były już drowy, pijacy i magowie, ale kim, do diaska, jest ten nowy?". Wtedy, jakby czytając w ich myślach, przybysz odpowiedział: <br />- Jestem z Podmroku. Takich jak ja zwą podziemnymi ludźmi, chociaż ja sam... przeszedłem metamorfozę. Przychodzę w cieniu i wracam do cieni, jestem cieniem i cieniem władam. Jestem pomrokiem... Danke schön, mein Herr. <br />Wtedy odezwał się w końcu Herr Bata: <br />-Powitajcie nowego towarzysza i naszego agenta - Zsu-Et-Am'a. Mam nadzieję, że dobrze będzie się wam razem pracować. A teraz przepraszam na moment, moja herbata właśnie się zaparzyła. - co mówiąc, odszedł do kuchni... <br /> <br />Zsu-Et-Am, mężczyzna spektran - pomrok, Psion Telepata 5/Shadow Mind 2. Atrybuty: S 9, Zr 16, Bd 10, Int 18, Rzt 17, Cha 21 <br />Specjalista w dominacji, wpływaniu na umysły i odczytywaniu intencji innych, nowy członek Herbacianej Gildii do spraw dyplomacji i tuszowania przykrych wydarzeń. Wśród wyjątkowo pożądanych przez niego stanowisk znajdują się pozycje Wielkiego Inkwizytora i członka wywiadu Herbacianej Gildii. Szczególną techniką stosowana przez niego jest modyfikowanie pamięci zdominowanych, zastraszonych lub zauroczonych istot i wykorzystywanie innych, by działali za niego. Długoterminowych przeciwników eliminuje zaszczepiając w ich podświadomości samobójcze dążenia, które w przeciągu kilku dni doprowadzają do ich śmierci. Czarna skóra pomroka, srebrne włosy i fioletowe oczy spektrana, czarno-fioletowy strój wykazujący się wyszukaną prostotą: to jego znaki rozpoznawcze, choć zwykle stara się nie rzucać w oczy i stosuje rozmaite środki (zwykle magiczne przy użyciu pomniejszych przedmiotów, jak choćby Pierścień zmiany siebie - rzadko stosuje elementy takie, jak przebrania, pomady, peruki - nie przepada za nimi, woli skryć się za drobną iluzją i stać z boku), by uniemożliwić rozpoznanie. Nie ma pewności co do jego zamierzeń, historii i działań, jednak zdradził drobny szczegół- planuje kolejną metamorfozę, w twór przypominający, jak mówi, nieumarłego - Archona...
 
Awatar użytkownika
Urko
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 896
Rejestracja: śr sty 07, 2004 2:53 pm

śr cze 23, 2004 11:36 am

W wiosce padal lekki deszcz. Pochmurne niebo obficie zraszało spragnioną wody ziemię. W gildii panowała leniwa atmosfera. Bębniące o szyby krople deszczu, trzaskanie ognia w kominku i rozmowy prowadzone sciszonymi głosami... W pewnym momencie tę leniwą atmosferę rozproszyło skrzypienie otwieranych drzwi. Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna w kapturze. Jego płaszcz ociekał wodą. Powoli zamknął drzwi. Kiedy opuścił kaptur wszystkim ukazała się jego przystojna, ozdobiona blizną na skroni, twarz. Z jego wąskich warg nie znikał cyniczny uśmieszek. Zdjął mokry płaszcz, ukazując szczupły tors ubrany w białą koszulę i nogi, przyodziane w skórzane spodnie. Widząc, że siedzący czlonkowie gildii nie zwrócili na niego zbytniej uwagi powiedział szybko, bez ogródek "Gdzie znajdę Herr Batę?" Jeden z ludzi siedzących przy stole wstał i zaprowadził mężczyznę do pokoju Herr'a. <br /> <br />Niziołek popatrzył na przybysza A więc, skąd wiesz o mojej gildii Człowiek popatrzył na niego i uśmiechnął się złośliwie Trudno nie usłyszeć o czymś, co w kilka dni od powstania ma już takie wpływy i potęgę. Niech się pan nie martwi, to, że ja się dowiedziałem o czymś nie znaczy wcale, że taka informacja jest łatwo dostępna. Przy okazji-jestem Miral z Cormyru. <br /> <br />Miral-łotr5/arcyszpieg6, mistrz perswazji i zbierania informacji, szpieg, dyplomata oraz erudyta.[/i]
 
Miolo
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 175
Rejestracja: pn cze 21, 2004 11:00 pm

czw cze 24, 2004 4:38 pm

Ostrożnie i jak najciszej, szczupła postać chodziła po dachach miasta. Mimo mżawki, udało mu się zachować równowagę. Lekko spocony i zdenerwowany, stąpał po śliskich dachówkach. Miał on długie włosy związane jakimś sznurkiem w kucyk, a oczy jego świeciły wręcz podnieceniem i niezdrową ciekawością. Mężczyzna ubrany był w ciemnoczerwony frak, koszulę w kolorze ciemnoniebieskim i luźne spodnie tegoż samego koloru. O dziwo nie posiadał przy sobie żadnej widocznej broni. Możliwe, że takowa ukryta była w jednej z mnóstwa kieszeni jego fraka. Pod jego stopami odbywał się rzadki i powolny ruch stworzeń wszelkiej maści. <br />'Choleraaaa...' krzyknął gdy wreszcie nie dopisało mu szczęście. Wdepnął w ptasią kupę. <br />Nikt praktycznie nie zwrócił uwagi na spadającego człowieka. Jedynie jeden niziołek syknął coś na temat matki tego człowieka. <br />Szybko wstał i próbował otrzepać plecy swojego fraka. 'Chyba mi się udało' pomyślał. Jeremiach Boondock stanął przed drzwiami gospody (?) "W hobbiciej norze". Rzucił tylko okiem na znak. Uśmiechnął się. Szybkim i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi. <br />Jego uśmiech jakby zbladł na widok dwóch orków-strażników, ale mimo to wszedł do środka. Spojrzał na kelnerki. Poczuł, że to to. Nareszcie, możliwe, że znalazł swój świat. Nie będzie więcej wyrzutkiem. 'Wspaniale!' szpenął sam do siebie zacierając ręce. Szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na strażników, siadł przy stole. Zawołał jedną z kelnerek. Gdy podeszła spytał się półszeptem: 'Gdzie można znaleźć Herr Batę?' <br /> <br />Jeremiach Boondock Rogue 5 - były cyrkowiec / akrobata, odznacza się niezwykłymi zdolnościami fizycznymi. Nie jest silny, ale za to doskonale wspina się na różnorakie budynki i drzewa. Potrafi zachować równowagę na pokrytym lodem dachu położonym pod kątem 30 stopni. Nieszczęśliwy wypadek z ptasim kałomoczem był naprawde zamierzony. Każdy, nawet mistrz akrobatyki, zapewne wywalilby się na ptasiej kupce zwłaszcza podczas deszczu kiedy to normalny człowiek próbuje osłonić twarz przed deszczem :). Jeremiach zazwyczaj nie używa broni, chociaż gdy przymuszony, potrafi się obronić swoją, ukradzioną zresztą, maczetą. Broń ta jest ściśle przypięta do uda przez co praktycznie nie do wykrycia przez strażników. Umieszczona jest w skórzanym pokrowcu, owniniętym delikatnym materiałem, by nie podrażnić uda. Broń jest na tyle krótka, by nie przeszkadzać w ruchu, ale też na tyle długa, by stanowić zagrożenie dla wroga :).
 
Awatar użytkownika
Herr Bata
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 727
Rejestracja: pt kwie 09, 2004 9:01 pm

czw cze 24, 2004 9:39 pm

Półelfka, pouczona przez szefa, co robić w takiej sytuacji, zwróciła się szeptem do przybysza: <br />- Proszę za mną. <br />Zaprowadziła gościa na zaplecze i objaśniła mu działanie przejścia w szafie. Pod nieobecność przywódcy Dench zadbał o wymianę zniszczonego mebla. Jeremiach wszedł do rozległych podziemi. Poszedł w kierunku wskazanym przez kelnerkę i znalazł Herr Batę siedzącego na jakiejś pryczy w niewielkiej celi. <br />- Witam - rzekł Herr Bata. - Czyżby nowy agent? Bardzo dobrze. Imię, nazwisko? <br />- Jeremiach Boondock. <br />- Bardzo dobrze... - Herr Bata wyjął grubą księgę i zanotował w niej dane nowego członka gildii. - Czym się zajmujesz? W czym jesteś dobry? <br />- Jestem doskonałym akrobatą... Nie chwaląc się, potrafię biegać po oblodzonym dachu spadzistej wieży. <br />- Wspaniale. Zaczynałem podobnie. Sądzę, że na początek warto wyjaśnić podstawy. <br />Herr Bata zwięźle wytłumaczył nowemu agentowi zasady, na których opierała swoje działanie jego gildia. Gdy skończył, dodał jeszcze na pożegnanie: <br />- Cieszę się, że jest pan specjalistą w swej dziedzinie. Gdy zyskamy już solidne podstawy, rozpoczniemy nabór i szkolenie młodych. Podzielimy ich według uzdolnienia i możliwości. Gwarantuję, że będzie pan dowodził jedną z grup. A teraz proponuję odpocząć. Lochy są do dyspozycji wszystkich członków. <br />"Świeżo zaparzony" (jak mawiał Herr Bata) agent wyszedł z celi przywódcy. Tymczasem Herr Bata otworzył grubą księgę i przeczytał listę agentów gildii: <br /> <br />Jon van Dyck <br />Alastor <br />Dong Senthur <br />Queve <br />Andrie Oddbody <br />Niveren <br />Zsu-Et-Am <br />Miral <br />Jeremiach Boondock <br /> <br />"Jest ich już dziewięciu..." - pomyślał. "Gdy zwerbujemy jeszcze kilku naprawdę dobrych specjalistów, trzeba będzie się zająć szkoleniem młodych. Każda gildia pupa, kiedy wrogów kupa... Porzebować będziemy więcej ludzi. Należy rozszerzyć wpływy. I, być może, wykorzystać fakt koncentracji wrogich wywiadów na tym niewielkim terenie... ale później. Teraz trzeba zaplanować nabór młodych. <br />Jon van Dyck... Świetny aktor i włamywacz. Zajmie się szkoleniem oszustów, a może też włamywaczy, gdy nie znajdzie się nikt lepszy w zabawie z zamkami... <br />Alastor... Ten niziołek ma talent, ale jest raczej wszechstronnie utalentowny, niż wyspecjalizowany... może jeszcze się okaże, w czym jest najlepszy. <br />Dong, pijany wojownik... chyba nikt w Gildii nie walczy wręcz z takim sprytem, jak on. Będzie uczył młodych agentów obrony bez użycia broni i uników. <br />Queve... jeden z tych, którzych zwą tancerzami cienia... wysłałem go daleko stąd, by robił za naszą wtyczkę. Jeśli kiedyś zechce wrócić, będzie uczył ukrywania się, skradania i cichego zabijania, bo w tym jest chyba najlepszy. <br />Andrie... drow, świetny szermierz i mistrz uników. Dzięki niemu młodzi agenci nauczą się sztuki fechtunku i unikania ciosów. <br />Niveren, mag... pardon, "adept sztuk czarodziejskich". Każdy złodziej powinien wiedzieć, jak działają czary i jak się przed nimi bronić. O ile czarownikowi starczy czasu, nauczy tego nowych agentów. <br />Zsu-Et-Am. Podziemny człowiek, psionik. Podobno jeden z tych, którzy czerpią moc z głębin podświadomości. Kto wie, może wśród młodych trafi się ktoś obdarzony mocą umysłu? Nawet, jeśli nie... każdy agent powinien ćwiczyć opieranie się atakom mentalnym, siłę woli... Moc spektrana przyda się nam. <br />Miral... świeżo przyjęty szpieg. Wiem z doświadczenia, jak potężną bronią jest informacja, sam przecież byłem szpiegiem... przydadzą się tacy w gildii. Na pewno wśród młodych znajdziemy kilku kandydatów do tego szlachetnego zawodu. Miral będzie ich szkolił... może z pomocą van Dycka? <br />No i Jeremiach Boondock. Akrobata. Jemu już obiecałem stanowisko. <br />A teraz idę spać." - Herr Bata wyciągnął się wygodnie na pryczy i usnął.
 
Miolo
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 175
Rejestracja: pn cze 21, 2004 11:00 pm

sob cze 26, 2004 12:06 am

Zadowolony z przyjęcia Jeremiach, udał się do przydzielonej komnaty. Był niezwykle podekscytowany myślą, że już niedługo będzie mógł dowodzić w akcjach zorganizowaną bandą złodziei. Uśmiechnął się pod nosem. 'Herr Bata okazał się lepiej mnie przyjąć niż przypuszczałem. Sądze, że spokojnie można na nim polegać. Hmm... dziwi mnie jednak jego tolerancja w stosunku do tego psionika. Może się okazać przydatny, lecz będe lepiej miał na niego oko.' Z tą myślą zasnął, przedtem jednak zdejmując ubranie i pochwę z maczetą, i rzucając je niedbale na krzesło.
 
Awatar użytkownika
mergan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1005
Rejestracja: pn lis 01, 2004 10:12 am

sob cze 26, 2004 12:19 am

Alastor powolnym krokiem wstąpił do podziemi, gdzie, jak się tego spodziewał, zastał Herr Micheala Daniela Batę. 'Szefie - zaczął - muszę udać się w moje rodzinne strony. Czuję, że mój brat potrzebuje pomocy. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. Odsiecz nie powinna trwać dłużej niż jakieś 2 tygodnie. Jeśli będę tędy przejeżdżał, to nie wiem czy będę miał czas, żeby się nawet przywitać. Jeszcze raz żegnam.' I po tych słowach wyszedł z "Hobbiciej nory". Kierował się w stronę południa, a kiedy jego mała sylwetka zniknęła za horyzontem nikt już nie wiedział czy powróci.
 
Awatar użytkownika
Kejmur
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1684
Rejestracja: wt cze 15, 2004 4:35 pm

ndz cze 27, 2004 12:44 am

Thog nigdy nie był zbyt ambitny. Jedynymi jego przyjemnościami były ładne kobiety, zabijanie i głowy wrogów nabite na pale. Jednak pewnego dnia przybył do pewnej tawerny, którą zwali "Hobbicią norą", którą polecił pewien spektran, mówiący o sobie Zsu Et-Am. Zanim wszedł do środka, zauważył dziwny runiczny znak w kształcie trzynastoramiennej gwiazdy na gałce. Jednak jak do niej wszedł, całe jego życie stanęło na głowie........... Towarzystwo w niej było co najmniej podejrzane, jednak mógł znalezć co nieco rozrywek w sam raz dla niego - całkiem ładne kelnerki, spory wybór trunków no i tymczasowy odpoczynek przed kolejnym rutynowym zabijaniem. Jednak jak na orka posiadał coś, czego wielu jego rodaków nie posiadało - rozsądek i inteligencję. Wypił kilka kieliszków krasnoludzkiego spirytusu, jego ulubionego. Postanowił wyjśc z tawerny, by rozprostować kości i się trochę rozerwać. Zauważył kilku osobników idących w jego kierunku. Wziął głęboki wdech, gdyż czasem już miał dosyć zabijania jego "byłych" przyjaciół z czasów jego młodości. Jednak znowu zatruwają jego życie przybywając tutaj. Kejmur obserwując przeciwników, rzucił się z rykiem na nich. Normalnie jest bardziej rozsądny, ale wspominając sobie przeszłość, nie mógł się powstrzymać. Jego "przyszłe ofiary" jedyne co zdążyły w tym momencie zrobić, to ustawić się w obronie i liczyć na zatrzymanie szarżującego na nich orka. Jednak nie było tak łatwo jak się spodziewał. Stawiali całkiem niezły opór. Niezle się bronili i miał spore problemy przebijać się przez ich szeregi. Jego długi miecz ciął we wszystkich możliwych kierunkach, jednak przypłacał to własnymi, głębokimi ranami. W końcu powoli legnąc, wzniósł ostatnią modlitwę do swojego boga Ilnevala i skoczył do walki postanawiając walczyć do końca. Jego ambicja została nagrodzona, zabił pięciu z nich, a dwóch uciekło. Dumny i zadowolony ze swoich brutalnych żniw mruczy z zadowoleniem mówiąc: <br />- Kolejni przeciwnicy do powieszenia nad kominkiem do mojej sporej kolekcji. <br />Nagle usłyszał głos, jakby unoszący się w jego głowie: <br />- Hmmm całkiem niezła walka. Tylko trzeba tutaj posprzątać. <br />Odwrócił się i zobaczył znajomego spektrana. Z uśmiechem zabrał się za zbieranie ciał, zakopał je i ze spokojem wrócił do tawerny wynająć pokój i położyć się spać. <br /> Thog... Jak zwykle poniosły go emocje. Jeśli chodzi o wszystkich wrogów, którzy mieli z nim wcześniej do czynienia, cały jego rozsądek i intelekt zawsze legł w gruzach, gdy tylko ich zobaczył. Teraz trzeba będzie po nim sprzątać ten bałagan, inaczej wieść o całym zdarzeniu prędko dojdzie do odpowiednich sił w mieście <br /> <br />Thog "Kejmur" Turnskull Wojownik NZ 7/ Barbarzyńca 2/ Rycerz Wiary Ilnevala 2. Statystyki: S 26, Bd 16, Zr 14, Int 13, Rzt 12, Cha 10. Wzrost - 2 m, waga 110 kg. Nienawiść u niego to chleb powszechny. Kiedyś w dzieciństwie został porwany przez łowców niewolników z jego rodzinnej wioski. Pózniej stał się szeregowym w jakimś nieznanej armii i ćwiczył sztukę wojenną wsród ich oddziałów. Znienawidził ich, gdyz traktowali go gorzej niż bezpańskiego psa. Oni go poniżali, obrażali, ośmieszali. Nienawidził ich całym sercem. Jedyną jego pamiątką z dzieciństwa jest medalion z symbolem zakrwawionego długiego miecza - symbolu Ilnevala. W końcu pewnego dnia udało mu się cudem uciec i toczy wędrowne życie przy okazji zabijając nawijających się pod jego miecz byłych współpracowników. Jego wizytówką jest jego mistrzowsko wykonany miecz, średniej wagi zbroja dorównująca jakością niektórym pełnym zbrojom płytowym i rękawice zwiększające jego, i tak przyzwoitą siłę.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

ndz cze 27, 2004 12:47 am

Zsu-Et-Am wracał spokojnie z późnego, porannego spaceru. Lubił patrzeć, jak słońce wynurza się pośród mgieł, rozpraszajac jego ukochane ciemności. Czuł wtedy dziwne uczucie, nie tęsknotę może, ale przyjemne wspomnienie - jak to było, gdy pierwszy raz wyszedł z Podmroku i zobaczył światło powierzchni... Nigdy nie polubiał żaru z nieba, który dawał się odczuć w letnie południa, jednak zawsze chętnie wychodził na spacery - wczesnym rankiem lub późnym wieczorem. Mógł wtedy spokojnie rozkoszować się przyćmionym blaskiem słońca i udać się na spoczynek, czy też do "pracy". Zwykle ograniczało się to do rozmów z ludźmi, zbierania informacji, słuchania plotek, kupowaniu jedzenia i pogawędek ze sprzedawcami. Wrodzone zdolności ułatwiały to wszystko - zwykli ludzie sami robili to, o co chciał prosć, nie musiał się nawet o to starać. Chciał tylko wiedzieć, co się dzieje w okolicy - zwykle słyszał o samych drobiazgach, ale czasem wpadało coś ciekawszego... <br />Przez noc obszedł całe miasto, a gdy stwierdził, iż zbliża się świt i nie zdąży wrócić do Gildii przed wschodem, usiadł na ziemi. Przybrał pozycję kwiatu lotosu, starał sie skupić - pierwsze promienie słońca przedzierały sie nieśmiało, odbite wśród mgieł. Minęła tylko chwila, jednak jego juz tam nie było. Wczorajszego wieczoru, gdy dopiero szykował się do wyjścia, wyczuł czyjeś senne myśli. Ktoś był mu niezprzyjazny - wewnątrz Gildii. Jeremiach Boondock... Oczywiście natychmiast przełączył swój zwykły tryb podświadomego wyczuwania empatycznego na prawdziwe czytanie w myślach. Wyjątkowo czytelne było zdanie: "...dziwi mnie jednak jego tolerancja w stosunku do tego psionika. Może się okazać przydatny, lecz będe lepiej miał na niego oko...". Sprawa wydała się poważna, musiał się dobrze zastanowić, co z tym faktem zrobić. Właśnie dlatego wyszedł na długi, całonocny spacer - szukał rady i pomysłu. W końcu pomyślał: <br />"Na razie wszystko jest w najlepszym porządku, nie trzeba sie martwić. Jeśli tylko spróbuje coś zrobić, z największą przykrościa będę musiał potraktować go silną koercją. Poki co jest to zbędne, może uda się tego uniknąć... Niech się cieszy życiem, nie bedę mu go psuł zmieniajac go w niewolnika ani, co byłoby jeszcze gorsze, w roślinę...". Uspokojony tymi myślami i autoredakcją, z lżejszym sercem wracał do Gildii. Pora spać - myślał, nieśpiesznym krokiem kierując się do swej sypialni - Wkrótce wszytko się jeszce okaże, a ostatnie dni stają się takie męczące, długie i słoneczne...

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości