Shang Tsung
Shang wpółleżał na fotelu ustawionym w namiocie przy jednej z głównych uliczek obozowiska Zhentów. W trzymanym dwoma palcami prawej dłoni kieliszku prawie nie było wina. Shang podniósł czaszę i wychylił to, co jeszcze zostało. Sługa natychmiast podszedł by dolać, ale Tsung oddalił go ruchem ręki i odstawił kieliszek na stolik. Nie chciał się w końcu upić, jak te świnie w obozie. Szlachetne trunki miały swoje zalety i zdecydowanie nie należało do nich doprowadzanie pijących do stanu skrajnej indolencji fizycznej i mentalnej. Nagle płótna namiotu zaszumiały i wyłonił się z nich niziołek w kolorowych hajdawerach i nie lepszym kubraku. Zapewne posłaniec. Shang zaszczycił go wzrokiem, który odebrał człowieczkowi resztki odwagi. Teraz już stał rozdygotany przed wpółleżącym na swoim fotelu Shangiem. Pozostało mu tylko wyciągnąć zza pasa pomięty pergamin i odczytać.
- Szlachetny pan Shang Tsung. Mistrz sztuk walki, najwspanialszy potomek rasy elfów i ludzi, a także jaśnie oświecony mędrzec. Wiadomość od Elhara Złotowłosego, namiestnika Fzoula Chmebryla.
Proszę o stawienie się w namiocie dowództwa za pół godziny. Ponieważ wynikły niespodziewane okoliczności i trzeba do zmierzchu podjąć decyzję co dalej.
Dziwny człowiek z ego Elhara. Choć zawsze pamiętał o wszystkich tytułach grzecznościowych, do Tsugna zwykle zwracał się możliwie oficjalnie i bezosobowo. Jakby mu nie ufał na przykład.
Neith Sorn
Nekromanta miał się się brać do swojego fachu, to znaczy przywoływania całej zgrai trupów, które pomogłoby mu przerąbać się przez lochy pod Mintar. Jednak właśnie w tej chwili poczuł coś. Uczucie, jakby ktoś dotknął jego umysłu jakimś zimnym przedmiotem... Tak, to byłaby chyba najtrafniejsza metafora. Neith otrząsnął się nie wiedząc o co chodzi, dopiero po chwili stało się jasne, że właśnie padł ofiarą jakiegoś wyjątkowo paskudnego albo wyjątkowo spartaczonego czaru telepatii.
Elhar zaprasza z powrotem do siebie. Wynikły niespodziewane okolicznaaaaaa...
Neith odruchowo chwycił się za uszy, ale to nie pomogło. Słuchał jeszcze chwilę opętańczego wycia, które mógł z siebie wywołać tylko umysł człowieka torturowanego lub szlachtowanego na śmierć. Po czym skonsternowany popatrzył się w tył na obóz. Wyglądał zupełnie tak, jak jeszcze przed chwilą, gdy go opuszczał.
Mallai
Gdy tylko rozpoczęła się wojna Mallai wiedział, że od teraz będzie już stale w swoim żywiole. Najpierw w Innarlith pomógł nieco tłumom w przekonaniu się, że to Cyricianie winni są wszystkiego. Właściwie, to nieważne czego. Tym razem padło bowiem na skracający się wraz z nadchodzącą wiosną dzień. Mallaia też to martwiło, ale kilka słów wypowiedzianych przez jego boga szybko ugasiło te obawy. Bo w końcu noc to idealna pora dla drapieżników. Potem przyszła kolej na Mintar, które Cyricianie spalili ponoć z rządzy zemsty. Podobno to właśnie od Mintar zaczęły się te plotki. I to właśnie w tym mieście, a raczej pod nim, ukryty był jakiś specjalny artefakt, który miał mieć coś wspólnego z obecnymi wydarzeniami. Mallai nie był głupi. Wiedział, że to nie przypadek. A to oznaczało, że do artefaktu ktoś już się dobrał. Kto wie, może spalenie Mintar było mu nawet na rękę?
Tymczasem druid biegał wokół miasta płonącego jak wielka pochodnia i dobijał resztki wojsk nieprzyjaciela. Fzoul podjął błyskawiczną decyzję by wykorzystać słabą pozycję kleru boga oszustów. Kto wie, może Zhentowie zaczną być postrzegani jako zbawcy tych ziem? Mocna pozycja nad Jeziorem Pary mogła załatwić Banitom spory wzrost w światowym rankingu mistrzów zła. O ile taki istniał. Nagle Mallai poczuł dziwne łaskotanie gdzieś za lewym uchem. Wiedział co to oznacza. Elhar od razu poznał, że znamię druida nie jest takie znowu zwykłe i opracował jakiś czar, który pozwalał mu lekko pobudzać magię zawartą w znaku i w ten sposób dawać Mallaiowi znać, że jest potrzebny. Ogromny czarny niedźwiedź o świecących się na czerwono oczach zawrócił przed uderzeniem ostatniego z żołdaków Cyrica. Jeśli pachołek od razu ucieknie, to może przeżyje i do końca życia będzie się uważał za największego szczęściarza, jakiego nosił Toril. Niedźwiedź uśmiechnął się pod nosem. Mallai aż zdziwił się swoją reakcją. Cóż, może po prostu po ubiciu tej setki żołdaków dopadł go długo wyczekiwany dobry humor?
Brilchan
Mędrzec czekał już w namiocie dowodzenia studiując z uwagą mapy rozłożone na obszernym biurku, wśród których niewinnie pałętało się kilka tajemniczych manuskryptów przedstawiających jakąś księgę i opisujących jej, rzekomo przeogromne, możliwości. Obok tego był drugi manuskrypt i druga księga, tym razem inna. Brilchan uważnie odmierzał jakieś odległości na mapie i zaznaczył czerwonym krzyżykiem Most Boareskyr. Gdzie postawić drugi czerwony krzyżyk? Tego jeszcze sam nie wiedział.
Do namiotu dowodzenia nagle wpadł Elhar Złotowłosy. W tej chwili tak samo złotowłosy jak Brilchan szybkonogi, co stanowiło powód do licznych ironicznych komentarzy puszczanych przez załogę. Tak, puszczanych kiedyś. Po pierwszych fireballach sprawa tajemniczo przycichła. Elhar wszedł z rozwianymi włosami i wyrazem gniewu na twarzy.
- Pakuj się Bril, zaraz będzie narada
- Teraz?
- Tak, teraz! Kochany kapitan wrócił.
Brilchan zaznaczył na mapie kolejny czerwony krzyżyk, tym razem na Bibliotece Candlekeep. Wszystko układało się nagle w jedną całość...
Allshadron Hellsword
Allshadron był drugą osobą, która po Elharze weszła do namiotu. Jako stosunkowo nowy, ale bardzo potężny nabytek, czart był ciągle na obserwacji i gdy tylko nie wykonywał akurat jakiejś misji, Elhar starał się go mieć na oku. Teraz właśnie wrócił niosąc złe nowiny o nadciągających z południa posiłkach Cyrician. Elhar przyjął milcząco meldunek i wskazał Hellswordowi jeden z foteli informując o mającej się odbyć zaraz naradzie, po czym usiadł sam na podwyższeniu. Nieznośnemu czekaniu akompaniował tylko Brilchan szeleszcząc swoimi manuskryptami.
Jest czas na: załatwienie jakichś ostatnich spraw, napisanie (jeśli chcecie) jak Wam się pracowało wcześniej z Zhentami, przyjście do namiotu, opisanie wyglądu i przedstawienie się, bo niekoniecznie musicie się znać. Liczę na posty po 2xA4 każdy