pt maja 07, 2010 10:49 am
MG: Dreamwalker
Gracze: Ank (jako Aramin Wirath), DibiZibi (jako Aurelio Elain Di'Arte), Skahuul (jako Calderic Ragnarson), Brilchan (jako Duglas Whiteshield), Zireael (jako Salmryn Do'Urden).
Kwestia konwencji:
Konwencja awanturnicza, "Za złoto i whiskey!" i "Hahaha!"
Kwestia zgodności z settingiem:
Zgodność na tyle, na ile znam ZK. Zgodność nie jest priorytetem.
Kwestia zastosowania mechaniki:
Buhahahaha!
Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy:
Gracze robią co chcą, MG opisuje skutki ich działań
Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych:
Dowolne, byle sensowne
Kwestia częstotliwości postowania:
Ważniejsze jest, aby wszyscy gracze pisali równą częstotliwością i nie było wrażenia, że sesja umiera
Kwestia preferowanej długości postów:
(Nie mogę znaleźć kto, kiedy i gdzie to napisał, ale gdzieś było) 909564385624893458 znaków lub krótsze.
Kwestia poprawności i schludności notek:
Bez emotów, archaizmy mogą być, zachęcam do dodawania muzyki, obrazków i czego tylko dusza zapragnie, póki jest to robione dla dobra klimatu.
Kwestia zapisu dialogów:
Dialogi piszemy kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem.
Kwestia zapisu myśli postaci:
Myśli postaci zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą.
Kwestia podpisy pod notkami graczy:
Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych
Na skrzydłach wiatru
Awanturnicza sesja żeglarsko-piracka
Rejs za horyzont
Karczma "Rozjuszony Kraken" była jednym z najlepszych takich przybytków w Athkatli. Przybytków, do których ściągali rządni przygód żeglarze i awanturnicy z całego kraju. Mówiło się, że wejść do niej można, ale wychodzi się tylko dzięki znajomościom bądź niezwykłej odwadze i hartowi ducha. Stali bywalcy karczmy bardzo szybko umieją wyczuwać w innych strach, zwątpienie, czy po prostu brak pewności siebie ... Niektórzy chodzą tam co wieczór, inni zaglądają w poszukiwaniu roboty, jeszcze inni, aby się sprawdzić. To tych najczęściej wynoszą z nożami w brzuchach. Jest jeszcze ostatnia kategoria osób, których "Rozjuszony Kraken" wita z otwartymi ramionami, to Ci, którzy nie mają nic do stracenia. A nikt nie jest bardziej pewny siebie od tego, który wie, że cokolwiek zrobi, może być już tylko lepiej...
Co Was sprowadziło aż tutaj? Różne są motywy, różne ścieżki przeznaczenia. Osobno weszliście, wyszliście ... też osobno. Jednak to nowy dzień miał zapowiedzieć dopiero nadchodzącą tragedię. Tego wieczoru w Krakenie była wielka biba. Podobno jakiś kapitan po raz pierwszy od dwudziestu lat wyruszy w morze. Stawiał wszystkim hojnie za zaliczkę otrzymaną od armatora.
"Ze mną się nie napijesz? Gardzisz, czy może strach Cię obleciał?"
Ciężko było odmówić. Wiele osób rozmawiało ze starym kapitanem o załodze, wielu chciałoby służyć na jego statku, jednak kapitan zbywał wszystkie prośby, groźby i pytania, mówiąc, że ma już najlepszą załogę na świecie i ani myśli jej wymieniać. Obiecywał też, że gdy tylko nastanie świt, każdy będzie mógł poznać jego załogę. Bo teraz czas jest na świętowanie.
Świt tego dnia był dość nieprzyjazny. Nie pamiętaliście końca ucztowania, śpiewów, tańca i picia. Słońce waliło po oczach swoim oślepiającym białym blaskiem, w uszy uderzył nagle i niespodziewanie ogłuszający pisk mew. Zmysły powoli przyzwyczajały się do światła i hałasu, przyszło otworzyć oczy i zobaczyć, gdzie właściwie jesteście? Czyżby wyrzucili Was rano gdzieś na ulicę? A może jakaś dobra dusza użyczyła miejsca na Wasz odpoczynek? Ewidentnie byliście na dworze. Chcieliście przetrzeć oczy, ale ręce Wam ciążyły. Pewnie przez to poranne otępienie. Czuliście szum w głowie, chciało Wam się wymiotować, ręce drżały. W końcu otworzyliście oczy. Nagle pisk mew zagłuszony został przez ryk wściekłości z dziesiątek gardeł. Wszyscy byliście skuci! Więcej nawet, rozglądając się po otaczającej Was przestrzeni dotarł do Was cały ogrom zaistniałej sytuacji. Byliście przykuci do wioseł na statku, który właśnie wypływał z portu, byliście pod pokładem i nikt Was nie widział. Za Wami stali z batami gotowymi do użycia nadzorcy.
No bez jaj.
Czy ktoś robiąc niewolników z bywalców najgorszej knajpy na Wybrzeżu Mieczy ma równo pod sufitem? Bunt płonął w żyłach, oczy miotały błyskawice, ręce rozrywały powoli kajdany. Huk!
Rozejrzeliście się w chmurze dymu, zaraz po ty, gdy się rozwiała, zobaczyliście jak któryś z bywalców karczmy osuwa się na podłogę z dymiącą kulą w piersi. Nad nim, z jeszcze dymiącym pistoletem stał kapitan. Szczerzył upiornie żółte zęby, poszarpany kapelusz przekrzywiony miał trochę do tyłu, przechylił się w Waszą stronę i wycelował...
- Kogo mam teraz zabić, co? Może Ciebie - wskazał na kolejnego osiłka siłującego się z łańcuchem - jak widzicie - poklepał się po kilku dodatkowych pistoletach i wskazał ręką na magazyn kul i prochu na dziobie statku - kul mi nie zabraknie. Nie myślcie sobie, że Was kurwa odstawię do domu! Jesteście dla mnie niczym! Tak jak narzędzia, mogę Was wymieniać do woli! Jeśli chcecie ludzkie...jakiegokolwiek traktowania, to bądźcie dobrymi narzędziami i pracujcie, inaczej ... - tu strzelił w jakiegoś maga, który zaczynał właśnie rzucać zaklęcie ociężałymi od kajdan dłońmi - inaczej smutny Wasz los. Rozumiemy się? A Wasi przyjaciele na lądzie, o ile takich macie, zanim się zorientują, to my będziemy już daleko. Prawda? Będziecie dobrymi narzędziami i powiosłujecie z całych sił? Taki z Was kurwa pożytek, w gębie to mocni jesteście a do roboty nikt nie ruszy. Zobaczymy ile są warte najtwardsze jaja z wybrzeża! - to rzekłszy, rozsiadł się wygodnie na fotelu twarzą do Was. Dwa pistolety miał cały czas przygotowane. Gdzieś od rufy odezwał się gong, głos nadzorców, pierwsze baty na opornych, podróż się zaczynała...
I tylko ślepy los sprawił, że Wasza trójka dostała do obsługi jedno z dwunastu wioseł...
Ostatnio zmieniony wt sie 17, 2010 6:07 pm przez
Morel, łącznie zmieniany 5 razy.
Powód: