śr paź 31, 2012 5:55 pm
Sneag Cogadh Lan, 2 czerwca 825
Banrion Domu Cogadh Lan obudziła się i wyciągnęła na łóżku. Zerknęła w bok, sprawdzając, czy nie wyrwała ze snu mężczyzny śpiącego obok. Był nim jej wybrany partner – tak przynajmniej twierdziły kapłanki Dawczyni Życia… Sneag usiadła na łóżku i naciągnęła wysokie skórzane buty, sprawdzając przy okazji, czy schowany sztylet jest na swoim miejscu. Następnie pozwoliła, by służąca zajęła się jej kąpielą. Miękkie buty elfów nie wydawały dźwięku, gdy szła do łaźni.
Kiedy stamtąd wróciła, wciąż jeszcze rozgrzana i całkiem naga – nie licząc butów – usiadła przed lustrem i zaczęła rozczesywać swoje długie krwistoczerwone włosy, które następnie służąca splotła w warkocz. Kiedy Sneag przerzuciła go sobie na plecy, poczuła na sobie czyjś wzrok. Schyliła się i sięgnęła po sztylet – pewne przyzwyczajenia z dwóch dekad treningu były trudne do zignorowania; a może wręcz płynęły one w jej krwi? Odwróciła głowę i napotkała spojrzenie mężczyzny leżącego leniwie, w wygodnej pozycji, w jej łóżku. Jego długie włosy opadały falą na smukłe plecy, a w wyciągniętych w jej stronę ramionach nie widziała wyraźnych mięśni. Uśmiechnęła się lekko – jakże był inny od Cogadh Lanów!
Gdyby tylko istniał inny Cogadh Lan czystej krwi, zapewne uczyniłaby go swoim partnerem, aby mieć pewność, że w żyłach jej dzieci będzie płynąć potężna krew. Niestety, jej matka Ceanag nie spłodziła więcej potomków, a przynajmniej nie znalazła o nich wzmianki w archiwach kleru Dawczyni Życia. Podobnie rzecz się miała z rodzeństwem poprzedniej Banrion. Gdyby naprawdę chciała się związać z członkiem swojego domu, musiałaby prześledzić drzewo genealogiczne wiele pokoleń wstecz… Sneag postanowiła więc wybrać sobie partnera z innego domu i liczyć na to, że ewentualne dzieci będą faworyzowały jej krew.
Takich problemów nie miał mężczyzna, którego kler wybrał na jej partnera. Jego dom był liczny, a jego matka miała dwoje dzieci z jednym mężczyzną, a następnie trójkę z innym. Cogadh Lan zastanawiała się, czy płodność tego domu udzieli się i jej.
Jej partner poszedł tymczasem do niej i wodził wzrokiem po jej ciele.
- O czym myślisz, Banrion? – zapytał, nie doczekawszy się reakcji.
- O twoich siostrach – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się lekko.
- Czyżbyś wolała kobiety, pani? – lekkie drgnięcie ust zdradzało jego rozbawienie.
- Myślę o waszej płodności – dokończyła myśl Sneag, widząc, jak mężczyzna patrzy na nią wyczekująco.
- Czyżbyś myślała już o dzieciach? Przed tobą jeszcze wiele dekad…
- Owszem, ale jaką mam gwarancję, że pozostaniesz przez cały ten czas w moim łożu, Mian Lanie? – zapytała ostro, nie dając się zbić z tropu.
W odpowiedzi rozłożył tylko ręce, patrząc na nią swymi brązowymi oczami w sposób, który miał sugerować całkowitą niewinność. Poczuła jego dłoń na swojej nodze. Pozwoliła, by przesunęła się ona na jej udo, zanim rozchyliła lekko kolana, dając mu w ten sposób sygnał.
Solamh pochylił się, opierając dłonie na skraju krzesła. Sneag zaczęła podnosić nogi, by umieścić je na barkach partnera, ale zatrzymała ją zdecydowana dłoń Mian Lana. Mężczyzna pochylił się jeszcze bardziej, aż jego twarz znalazła się między jej udami. Zaintrygowana, wbiła palce w oparcie krzesła, aby z niego nie spaść za chwilę. Oddech Solamha musnął jej łono, a potem poczuła jego język.
Kilka minut później okazało się, że i tak spadła z krzesła – które jakimś cudem wytrzymało sztukę miłosną Mian Lanów. Solamh wydawał się rozbawiony patrząc, jak znacznie silniejsza od niego kobieta – z racji bycia Cogadh Lan – wstaje powoli z podłogi i zakłada na siebie czarno-czerwoną suknię. Suknię, która – jak większość strojów Mian Lan – więcej odsłaniała niż zasłaniała.
Sneag przyglądała się, jak jej partner zakłada luźne spodnie – jak bardzo luźne, przekonała się już parokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy. Dość powiedzieć, że Mian Lanowie nie musieli zdejmować ubrań, by robić to, co lubią najbardziej.
Kiedy przyniesiono im śniadanie, Banrion siedziała na brzegu łożna, co prawda jeszcze bez zbroi, ale z mieczem na kolanach. Jej partner zapinał właśnie na ramionach ozdobne karwasze – co do których twierdził, że są magiczne; Sneag musiała mu wierzyć na słowo, bowiem dom Cogadh Lan od dawna nie posiadał czarodzieja.
Większość domów zresztą miała problem z obsadzeniem tej pozycji – dar od Władcy Magii był bardzo rzadki wśród elfów. Mówiło się, że jest on trochę częstszy wśród niskiego ludu – rasy, która również przybyła z Faerie i która podobno była spokrewniona z elfami.
Kiedy jadła, Solamh masował jej barki i zastanawiał się przy tym na głos, czy wszyscy Cogadh Lanowie są tak umięśnieni. Po posiłku zniknął na chwilę za drzwiami. Kiedy wrócił, trzymał w dłoniach miecz półtoraręczny o srebrnawym ostrzu – broń zdawałoby się tak do niego niepasującą, że Sneag parsknęła śmiechem na ten widok.
Mężczyzna był jednak całkowicie poważny, kiedy zaproponował jej pojedynek. Banrion zapięła więc pas i umieściła miecz w pochwie. Ich potyczce przyglądał się tylko Taog, wierny służący mieszanej krwi.
Solamh zasalutował, jak nakazywał zwyczaj, i pozwolił jej na pierwszy atak. Sneag zadała ostrożne uderzenie, obserwując ciężki miecz w rękach mężczyzny. Zamiast sparować, Mian Lan odsunął się pół kroku w tył. Chwilę później nastąpił pierwszy atak. Cogadh Lan rzuciła się do tyłu, doskonale wiedząc, że półtorak ma większy zasięg od jej miecza długiego.
Solamh nie ustępował i wciąż nie pozwalał jej skracać dystansu – ilekroć zrobiła krok w przód, była zmuszona cofać się przed dłuższą bronią. Wreszcie znalazła sposób – przetoczyła się w bok zamiast się cofnąć i zadała natychmiast cios. Spodziewała się, że go dosięgnie, tymczasem Mian Lan zdążył jeszcze sparować. Najwyraźniej dobrze go wyszkolono. Sneag naparła mocniej, chcąc wyjść z patowej sytuacji, ale nawet używajac mocy krwi nie była w stanie sprowadzić półtoraka w dół.
Solamh cofnął się i próbował utrzymać ją na dystans, aby wykorzystać zalety swej broni. Ale skoro już raz znalazła rozwiązanie, znalazła je po raz drugi i trzeci, choć mężczyzna bardzo dobrze blokował ciosy lub ich unikał. Wreszcie jednak udało jej się sprowokować szerokie uderzenie, po którym rzuciła się w przeciwną stronę. Mężczyzna nie miał szans sparować, nie zdążył też się cofnąć i czubek jej miecza dotknął jego piersi.
Mian Lan powoli otworzył dłoń i wypuścił miecz. Sneag podniosła broń i wykonała kilka uderzeń w pustkę. Miała dość sił, by ją udźwignąć, brakowało jej jednak jego wyszkolenia, zwróciła więc miecz partnerowi.
- Masz więcej siły, niż się po tobie spodziewałam – zauważyła.
Solamh uśmiechnął się łobuzersko.
- Siła w łóżku nie jest potrzebna, moja pani.
- A co, jeśli mam ochotę ją tam zobaczyć? W końcu jestem Cogadh Lan…
Cdn.