Napadła mnie refleksja nieco innej natury- nie lubię dzieci i dziecięcych bohaterów różnej maści utworów. Nie cierpię "Portiera Harrego", cykl Lewisa był dla mnie mordęgą... daruję sobie resztę wyliczanki. Wszystkie te cudne historie z małolatami w tle działają na mnie jak marynowany śledź polany syropem wiśniowym (takim który podczas jedzenia chrupie cukrem na zębach).
Być może jestem wyjątkiem (koniec końców Czernobyl nie mógł pozostać bez wpływu na mój- wówczas młody- organizm) ale z tego co udało mi się zauważyć wynika że wbrew przesłaniu wielu popularnych ostatnio utworów dzieci są o wiele bardziej egoistyczne od dorosłych, niezdolne do pogłębionej refleksji czy wogóle racjonalnego myślenia, dalekie od samoświadomości, bezwstydnie okrutne (bezwstydnie bezwstydne)- ot po prostu zwierzę-człowiek bez cywilizacyjnej skorupki.
Nic na to nie poradzę- nie lubię mitologizowania dzieciństwa, powszechnego w naszej kulturze przedstawiania go jako stanu niewinności, czystości, czegoś w rodzaju Wolterowskiej "pierwotnej natury" i czego tam jeszcze nie da się dopisać. W naszych obłędnych czasach nakłada się na to jeszcze kult młodości i kokietowanie potencjalnych odbiorców mówieniem im "to wy jesteście dobrzy, mądrzy, wspaniali, starsi nie rozumieją was bo są do niczego bla bla bla..." Spajdokratyzowanie kultury, doprowadzenie jej do papki strawnej dla statystycznego półdebila i dorabianie do tego mordy awangardy i postępu. Dziękuję, wolę onanizować swój zapleśniały mózg Kartezjuszem. Wredne Francuzisko bo wredne ale przynajmniej nie piał peanów nad rozmemłanym bełkotem nastolatków.