Trylogię przeczytałem kilkanaście razy, acz za każdym razem z coraz większym trudem. Nie jestem pewien, czy rzeczywiście chodzi o język, o formę, czy też może winna jest po prostu nieustająca popularnosć pewnych pomysłów i rozwiązań w czerpiącej z Tolkiena literaturze fantasy - a przez to moje zmęczenie tematem. Być może winna jest też każdorazowa konfrontacja treści z moją rosnącą znajomość klasyki - a więc np. przeciwstawianie trylogii utworom takim jak "Pierścień Nibelungów" Wagnera.
Z całą pewnością dużo sympatyczniej czyta się "Hobbita", który ma w sobie więcej umowności - a poprzez to więcej z bajki.
Dla odmiany, mnie nie udało się przebrnąć przez "Silmarillion".
Warto zauważyć, że Tolkien pisał również opowieści nie związane ze Śródziemiem. Kiedyś wydano w Polsce m.in. "Kowala z Podlesia Większego" oraz "Rudego Dżila i Jego Psa". Zwłaszcza to drugie opowiadanie warte jest przeczytania; natomiast to piewrwsze jest o tyle ważne, że odwołuje się bardzo mocno do germańskich legend i wyraźnie stanowiło inspiracje do wielu późniejszych utworów innych artystów (nie wiem jak ustosunkowuje się do tego Gaiman, ale mnie nieodparcie kojarzy się np. z "Gwiezdnym Pyłem").