ndz paź 22, 2006 9:09 pm
Hunk <br /><br />W końcu nadarzyła się okazja do odbicia się od dna, na którym spoczywał już nazbyt długo. W końcu jakaś szansa. Sama myśl o zrobieniu dużej forsy czyniła go podekscytowanym, wręcz podnieconym, biorąc pod uwagę fakt, że od miesiąca klepał biedę, a na utrzymanie już mu praktycznie nie wystarczało. Gospodarzowi zalegał z czynszem, karczmarzowi zalegał za wypite w tym tygodniu flaszki, informatorom zalegał za informacje z których i tak nie przyszło mu skorzystać. Jednym słowem był po uszy w długach. Z niewielkiej skrzynki, którą chował pod łózkiem wyjął ostatnie pieniądze jakie mu zostały. Ostatnie oszczędności. Było tego dwanaście sztuk złotych, które starczyć mu musiało na transport do Calimportu, a których wiedział, że nie starczy. <br /><br />Pamiętał jak przez mgłę dwóch postawnych mężczyzn, którzy pare dni temu odwiedzili go w jednej z ulubionych karczm. Hunk w ten czas był już po paru głębszych. Więcej, rozwalony na krześle, głową opartą na stole i rękoma bezwładnie zwisającymi przy krześle, był zalany w trupa. Ilość pustych butelek porozrzucanych na stole i pod stołem sugerowały, że jegomoście przyszli nie w porę. I faktycznie, gdy mówili coś do Hunka ten nic nie kontaktował tylko mamrotał coś, czego tamci nie mogli zrozumieć. Obudził się następnego dnia z potwornym kacem. Łeb bolał go jak po pojedynku z orkiem. Leżał na ulicy, najprawdopodobniej wyrzucony na nią przed zamknięciem karczmy. Jęknął tylko jakby go kto młotkiem po głowie obił i powoli zaczął zbierać siły by wstać, gdy nagle z kieszeni jego koszuli wypadła karteczka. Była ona prawdopodobnie napsiana przez tych dwóch mężczyzn, którzy nie mogli się wczroaj z nim dogadać. Była to propozycja zlecenia od... Paszy Diego. Robiło się ciekawie...<br /><br />Na krechę u znajomego sprzedawcy wziął trochę suchego prowiantu, a potem ukradł konia, an którym dojechał do Tethyru. Tam skręcił trochę złota, które pokryło dalszą podróż i zbarał się wozem kupieckim wprost do Calimportu. Podróż nie należała do najprzyjemniejszych ale najemnik przyzwyczajony był do spartańskich warunków. Wychował się w biedzie i w biedzie przyszło mu żyć, tak więc ten mały szczegół nie zaważył na jego samopoczuciu. Dotarł na dzień przed wyznaczonym terminem w którym Diego chciał się z nim widzieć. Zatrzymał się w pobliskiej gospodzie, gdzie spędził noc i wychylił parę kielonów. Ten nałóg kiedyś go zabije. Wiedział to, jednak nie mógł przestać. Dopóki trwał w tej niekończącej się monotonii życia, rutynie w której nic się nie zmieniało, sam też nie potrafił się zmienić. Może potrzebował porządnego kopniaka w [beeep]ę, żeby coś ze sobą zrobić albo motywacji, która popchnęła by go do uczynienia jakichś zmian. To zlecenie zapowiadało się na odwrócenie złej passy, która ostatnio dość długo trzymała się mężczyzny i nie odstępowała go na krok.<br /><br />Alkohol wypity wczorajszej nocy udzielił mu się tego poranka. Zagłębił rękę w kieszeni by sprawdzić swój finansowy zasób. Pięć złotych monet. Dobrze, że wszystkiego wczoraj nie przepił. Przed wyjściem pociągnął jeszcze parę łyków z flaszki i ruszył pozwiedzać miasto. Minęło trochę czasu nim odnalazł drogę do przyszłego pracodawcy, lecz w końcu tak jak reszta przybył. Po drodze pobił się ze strażnikiem, który nie chciał go wpuścić, drugiemu natomiast pokazał notkę od dwóch przybyszów nim cała straż zwaliła mu się na głowę. Do pomieszczenia wszedł jako ostatni. Szedł z rękoma schowanymi w obu kieszeniach spodni i głową spuszczoną w dół. Chód miał swobodny i powolny, a już przy samym wejściu zamruczał sam do siebie.<br />- Jasna colera... jak zwykle spóźniony... <br />Wypowiedział dosyć znużonym tonem, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu jakby dopiero teraz zauważył innych. Spojrzał pytającym wzrokiem na mężczyzn i kobiety. Ten pytajacy wzrok miał oznaczać ~Nie mówcie mi, że mam z nimi pracować. Niech mnei szlag, a myślałem, że to zadanie tylko dla mnie...~ Tymrazem rzucił zrezygnowane spojrzenie, lustrujące jego wewnętrzny zawód.<br />- Bez jaj... <br /><br />Przed nimi stał średniego wzrostu mężczyzna. Dosyć chudy, jednak nie wyglądający na totalną miernotę. Ubrany był w luźne ciuchy- krótkie spodenki, luźną czerwoną koszulę, pod którą krył kolczą koszulkę i drewniane chodaki. Skórą miał opaloną, a głowę pokrytą bujną, ciemną czupryną, z włosami chaotycznie rozrzuconymi na wszystkie strony świata. Oczy miał podgrązone, a poliki oblane czerwonymi rumieńcami, po zaprawionym już z rana alkoholu, który czuć było od niego, na krótko zanim jeszcze wszedł do środka. Na plecach miał przewieszony niewielki skórzany plecak i miecz olbrzymich rozmiarów, który wydawać by się mogło takiej postury osoba nawet nie uniesie, nie mówiąc już o sprawnym się jej posługiwaniu. Za pasem miał jeszcze przewieszoną drugą broń, którą był orientalny miecz- katana. Z rozbitej przez strażnika przy wejściu wargi jeszcze spływała krew, którą Hunk od niechcenia przetarł ręką. Schował ręcę za głową i stał tak w milczeniu dopóty nie zjawił się karzeł z turbanem na głowie.W spokoju wysłuchał zleceniodawcy. ~ Przynieść przedmiot. Po kiego czorta zatrudnia on do tego dziesięciu ludzi? Ma mnie za niedołęgę? Przecież sam załatwiłbym to bez problemu.~ <br /><br />– Chcę byście mi przynieśli Ostatnie Tchnienie. Zadanie jest trudne, a ja płacę dobrze. Nie chcecie wiedzieć co czeka was gdy odmówicie, powiedziałem wam chyba za dużo… Jakieś pytania?-<br />- Masz mnie za głupca? Jeśli pofatygowałem się, żeby tu przyjechać, poświęcając swe oszczędności to nawet mi nie w głowie, żeby rezygnować. A co do tych swoich gróźb... to zachowaj je dla swoich podwładnych, na mnie one nie robią wrażenia. Chcesz mojego miecza to mnie najmij, nie musisz mnie straszyć, bo to ci jedynie na niekorzyść. Tak więc... <br />- Ile? - Wyprzedziła go z pytaniem kobieta. Przy odpowiedzi na jej pytanie Hunk zamarł. ~ Pięć... dziesiąt... tysięcy... sztuk... złota. Ku... mać!~ Najemnik na chwilę się odłączył i przestał kontaktować. To jest to. To jest co odwróci jego złą passę. To może być tym, co odmieni jego życie i ustatkuje go na długi czas. Marzenia... teraz mogą się spełnić. Z taką forsą... może zrobić wszystko. W tym samym momencie poczuł, że coś ociera się jego nogi. Spojrzał w dół i zobaczył smoczątko. ~ Niech mnie... nienawidzę zwierząt.~ Rzucił gadowi gniewne spojrzenie po czym łagodnie wyszeptał.<br />- Kici kici skur*synu... - Po czym tupnął nogą by odstraszyć zwierza <br />- Poszedł! <br /><br />Następnie zwrócił uwagę na dwie kobiety, a szczególnie na słowa jednej z nich. ~ Co ona pier*doli...? Współpraca? Przedstawić? Miło poznać? Z kim ja do cholery będę pracować! Niech mnie! ~ Rzucił kobiecie od niechcenia.<br />- Hunk mnie zwą. Nie powiem, żeby było mi szalenie miło, ale kultura wymaga, żebym stulił pysk i to co o was myślę zachował dla siebie. Jednak... - Tutaj zamyślił się na chwilę, po czym wymamrotał. - Jednak... mam nadzieję, że jakoś się dogadamy. - <br /><br />- Panowie. Panie. Wasz skromny... pomocnik na tej... misji.<br />-Bede przedstawicielem wielkiego paszy Diega podczas waszego zadania. Nazywam sie Ashkandi Ash-Ibn-Arnmulum, a to Khamui. Jestem wiernym sluga paszy Diega, a od teraz i waszym. <br /><br />~ Nie. Nie. Zaraz. Co to ma być?! Ten odpicowany cieć też ma się za nimi gramolić. To ma być wtyka, czy co?~ <br /><br />- Zaraz, zaraz... tego już za wiele. Chcesz nam jeszcze dołożyć tego rudzielca, żeby pałętał się pod nogami? Nie potrzebujemy twojego sługi. Jeśli mam być szczery to nie potrzebowałbym nikogo, aby wykonać to zadanie, ale szanuję twoje zdanie bo to ty tu rozdajesz kasę, a jej potrzebuję, ale to już przesada. Trochę więcej szacunku dla nas. Jeśli nas zatrudniasz, domniemam, że wierzysz w nasze umiejętności, ale wpychanie twojej wtyki to już brak zaufania. Jeśli mam ci pomóc w tym co chesz zdobyć to grajmy w otwarte karty. Co nam z niego będzie? Co on takiego potrafi czego żaden z nas nie umiałby zrobić? Może i jestem nędzarzem w porównaniu do statusu jaki posiadasz, ale nie jestem pierwszym lepszym obwiesiem i mam swoje zasady.