18. grudnia 1981, piątek, godz. 00:22
Warszawa, ul. Willowa 3, m. 21
Żwirski popatrzył na stojącego po drugiej stronie framugi Arkadija i z duszą na ramieniu nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły i uchyliły się lekko. Ku zaskoczeniu technika gotowego napinać lub blokować ewentualną pułapkę, wciśnięty między drzwi a framugę drut opadł bezwładnie, nie przymocowany do niczego. Żadnej bomby, żadnej pułapki? Żwirski był niemalże zawiedziony. Zaraz jednak zganił się za myślenie głupot. Smród gazu uderzający z wnętrza był tak intensywny, że musiał zacząć oddychać przez rękaw marynarki, choć wiele to nie dawało.
- Poczekaj tutaj Arkadij, jak padnę przez ten gaz, to mnie wywleczesz. Daj mi pięć minut. - powiedział milicjant i wszedł do mieszkania. W półmroku otworzył się przed nim korytarz staroświeckiego mieszkania, pełnego starych mebli i porozstawianych na nich bibelotów. Już po kilku metrach, mimo niedostatecznego oświetlenia, zauważył że tu i ówdzie obrazek jest przekrzywiony, garść porcelanowych drobiazgów strącona jest zamaszystym gestem z komody na ziemię. Gdyby nie ten okazjonalny bałagan, pomyślał Żwirski, można byłoby uznać to za przedwojenne mieszkanie jakiejś porządnej rodziny. Nie było jednak żadnych patriotycznych, ani religijnych elementów. Ani orła, ani krzyża.
Korytarz otwierał się po dalszych paru metrach w lewo, na salon. Przed salonem jeszcze, na lewej ścianie, były przeszklone drzwi. Na wysokości salonu zaś, na prawej ścianie, drzwi podwójne, również przeszklone. Zapewne sypialnia. Korytarz nie kończył się tam, lecz za salonem biegł jeszcze nieco, na krańcu rozgałęziając się na dwoje drzwi. Najbliższe drzwi po lewej okazały się być pokojem gościnnym, przestronnym i wyraźnie dawno nie wykorzystywanym. Zasłane łóżko, wszystko wygładzone, nic interesującego. Żwirski wycofał się i przemierzył salon szybkim krokiem. Jego uwagę przykuło krzesło stojące przed zaimprowizowaną z lustra i stolika toaletką. Na krześle wisiała karminowa damska bluzka, towar drogi, elegancki i deficytowy, na niej zaś jeszcze bardziej burżujski czarny koronkowy stanik. Toaletka zastawiona była kosmetykami, pod lustrem stała również stara maszyna do pisania z wkręconą kartką papieru. Minął z rozmysłem podwójne wejście po prawej. Szukał bowiem nie sypialni, a kuchni. Tę zaś znalazł za prawymi z dwojga drzwi na końcu korytarza. Już zbliżając się do nich poczuł ostry zawrót głowy, gaz zaczynał mu szkodzić.
Już chciał ruszyć do kuchenki, by zamknąć dopływ gazu i z tej strony, gdy jak wryty zatrzymał się w progu. Na podłodze, tyłem do niego, klęczała młoda kobieta. Jej głowa i ramiona znikały w czeluści otworu syczącej upuszczanym gazem kuchenki. Była bosa, na sobie miała tylko ciemną spódnicę, ledwie przykrywającą mocne, gładkie uda. Żwirski, zaskoczony tym widokiem, stracił nad sobą kontrolę i stał tam tak przez dobrą minutę, wgapiony w cienką, zastygłą strużkę krwi spływającą po jej kształtnych plecach, nim opamiętał się. Opamiętawszy się z kolei, nieopatrznie zrobił wdech i szaleńczo rozkasłał się, dławiony gazem. Rzucił się z powrotem przez mieszkanie, wypadając na klatkę i zbiegając pół piętra do okna. Otwarłszy je czerpał z niego powietrze niczym wyciągnięta z wody ryba.