Skostniała tradycja, nic dziwnego.
Owszem, dziwnego, bo oczywiste, że w takiej sytuacji władca olałby tradycję i uwolnił syna. Chyba, żeby go nie lubił
Zależy od obserwatorów.
Spoko, tyle tylko, że postawa tych obserwatorów nie jest pokazana jako coś negatywnego, wydaje się raczej, że autor podziela ich zdanie.
To nie było pół miasta. Umierający typ bez broni, bo sztylet w plecach ciężko uznać za broń gotową do użycia, łatwo może podejść do kogoś ważnego, szczególnie że wszyscy są zajęci czymś innym.
Jest wojna, rzecz dzieje się w zdobytym/zdobywanym mieście, gdzie wciąż są wrogie sobie armie. W takiej sytuacji do ,,kogoś ważnego" stojącego w miejscu, które można uznać za sztab, obca osoba nie powinna mieć prawa podejść - z jakąkolwiek bronią, a nawet bez broni.
Wiadomo o co chodziło [zabicie mistrza]. A kara stosowna do zamiarów.
Wiadomo? Wydaje mi się, że Zakon tego nie wiedział. Po prostu - pojawił się obcy, smyr go do ciemnicy.
To akurat nic dziwnego, kłania się psychologia. A może psychiatria?
Psychologia nie pozwala na określenie ,,w sytuacji A każdy zachowa się w sposób B". Dlatego lekko naciągane jest, że KAŻDA ofiara kata potem go zatrudnia, że KAŻDY boi się stawić w kupie czoło szermierzowi natchnionemu itd.
Trochę przesadzone, owszem. Ale pomyśl też o walce Cyrano de Bergerac na jakimś moście, gdy zabił kilkudziesięciu przeciwników. Albo Mushasi Mijamoto i jego walki z lekką dysproporcją liczebną.
Generalnie zasada ,,kiedy wroga kupa, każdy szermierz dupa" obowiązuje. Owszem, da się wygrać z przeciwnikami w takich sytuacjach, jak piszesz, ale:
1. W pierwszej sytuacji jeden doskonały szermierz walczy na moście, przez co wrogowie nie mogą go atakować na raz.
2. W drugiej sytuacji bohater walczy z Azjatami, a oni, po filmach sądząc, faktycznie mają jakąś blokadę psychiczną, która nie pozwala im zaatakować wroga w kilku jednocześnie, tylko zmusza do ustawiania się w kolejce.
Już nie mówiąc o tym, że takiego szermierza można zwyczajnie ostrzelać