Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw wrz 16, 2010 2:37 pm

Lisia kompania raźno ruszyła na wąski, miejski trakt, przebijając się przez labirynt krętych uliczek ku garnizonowi Jeźdźców. Choć jednak popędzali konie co sił w cuglach, rozpędzając mrowie przypadkowych, zaaferowanych przychodniów, na miejscu zjawili się ciut za późno.

- Na trakt już ruszyli - rzekł jeden z dwójki gwardzistów pełniących straż przy bramie, wskazując drzewcem halabardy na właściwy kierunek. - Pan Jerrod osobiście poprowadził zbrojny zastęp.

- Ruszył, gdy tylko wieść do nas trafiła, nawet chwili nie tracąc - zacharczał drugi, podsiwiały już mężczyzna, kręcąc przy tym głową, którą krył zamknięty hełm ze szpicem. - Wielce go rozsierdziła bezczelność mrocznych. Niemalże iskry mu z oczu się sypały. Ha, nie chciałbym być teraz w ich czarnej skórze, oj nie...

Jak daleko zdążył zajechać Jerrod i spółka - tego nie sposób było stwierdzić. Nie dość bowiem, że gęsta ściana ściana drzew kryła leśny trakt, to zasłona mgły - choć wyraźnie rzadsza niż o świcie - dalej jeszcze snuła się tu i ówdzie, blokując możliwość skutecznego rozpoznania.

Kompania ruszyła zatem dalej - koń za koniem, byle prędzej, byle szybciej, na pohybel drowom, mroczniakom, czy jak ich zwali poszczególni zainteresowani. Stojący tu i ówdzie ludzie obserwowali kawalkadę z niemym zainteresowaniem, szepcząc jak to tłum potrafił tylko szeptać, czyli kompletnie od rzeczy.

W powietrzu snuło się kilka tłustych, starych kruków - te młodsze, lżejsze i szybsze pognały już jakiś czas temu w ślad za drużyną Jerroda. Zdawały się kroić drużynę spojrzeniami, jak gdyby dzieląc już śmiałków między wygłodniałe dzioby.

Lisia drużyna gnała przez last - koń po koniu, z Czworonogiem za plecami, który - jak powszechnie było wiadomo - mógł zostać w tyle i dwadzieścia mil, a i tak znalazłby drogę do swoich. Nie przejmując się zatem wielce, gdy psi kompan znikł z zasięgu wzroku, towarzysze pędzili czym prędzej prostą, wydeptaną przez niezliczone kopyta drogą.

Aż natrafili na konia. Rumak pędził sam - omal nie zderzając się z wierzchowcem Oskara - z wojskowym siodłem z przyczepioną doń kuszą i jukami, z zakrwawionym zadkiem, który ranny bynajmniej nie był - krew należała do jeźdźca. A najprawdopodobniej do Jeźdźca z dużej litery. Potem znalazł się koń drugi, a następnie trzeci - te jednak nie pędziły traktem, a gnały gdzieś między drzewami, rżąc donośnie i przeraźliwie, niemal tak głośno, że zagłuszyły szczęk oręża pobrzmiewający gdzieś na przedzie. Niemal.

Oto bowiem w rozpraszającej się systematycznie mgle dało się dostrzec blask ognia - niechybnie płonące drzewa, umierające w takt drowiej złośliwości. Umierali jednak także i ludzie, jeden za drugim, jeśli dać wiarę agonalnym wrzaskom, wśród których pobrzmiewało podejrzanie niewiele drowich krzyków. Ktoś tam wrzasnął o litość Tyra, inny doszukiwał się matki, jeszcze jeden klął na czym świat stoi i dopiero po nim dało się usłyszeć wrzask ginącego mrocznego elfa. Proporcje zaiste nieciekawe, co gorsza zaś, dziw brał, iż potyczka miała miejsce tu, ledwo rzut kamieniem od Brodu, kiedy zwykle drowi grabieżcy ścigani byli całymi dniami przez żądnych zemsty Jeźdźców, byle tylko zgubić pościg, bądź trafić zawczasu między znane drzewa, gdzie ludzie zapuszczać się nie ważyli.

Słowem, a nawet dwoma - było nieciekawie. Malowniczo i głośno, ale nieciekawie. Kraczące radośnie kruki zdania tego bynajmniej nie podzielały.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw wrz 16, 2010 4:24 pm

Oskar dostrzegając nieco bojaźliwe zachowanie łotrzyka i biorąc ją za reakcję na buchające płomienie, zwrócił sie do niego uspokajająco.
- Spokojnie mój nieustraszony Deleronie. Miejmy nadzieję, że to nie to o czym myślimy- Oskar z ponurą miną obserwował piekło jakie przeciwnik zgotował Jeźdzcom z Dolin. Bezwiednie dobył topora i założył tarczę. Wziął także plecak zawieszony na łęku siodła i założył go na plecy.
W międzyczasie Geond posłał swego chowańca na zwiady.
-Pora przewietrzyć “Puszkę”. Niezależnie od wieści jakie przyniesie Quali, nie wypada zostawić tych ludzi na pewną śmierć. Musimy chociaż spróbować im pomóc.- Mówiąc to zsiadł z konia i zaprowadził go w przydrożne krzaki. Tam przywiązał do gałęzi, jednak nie na tyle grubej żeby nie mógł się zerwać w razie zagrożenia.
Czekająć na powrót szpiega, którego wysłał Geond rozpoczął modlitwy mające wspomóc kompanię. Odłożył topór i tarczę, i modlił się ściskając symbol swego boga w rękach.

-Tempusie Bogu Wojny, Młocie Na Wrogów wspomóż nas w godzinie próby, użycz swej boskiej mocy byśmy mogli pokonać występnych...

Mówiąc podchodził po kolei do drużynników i dotykał ich, by przekazać błogosławieństwa mające ich wspomóc w walce. Posługując się zapisaną na skrawku papieru sentencją sprawił, że Tibora i jego chowańca otoczyła błyszcząca sfera energii.

Na siebie sprowadził podobną tylko mieniącą się wszystkimi kolorami, wyrażającą lepiej charakter jego bóstwa. Pobłogosławił także swą broń i zbroje nadając im magicznych właściwości.

Kiedy Quali wróciła zaprzestał rytuałów i uzbroił się do bitwy.
Usłyszawszy wieści wyszczerzył zęby i uderzył toporem w tarcze zagrzewając się do walki.

Biegnąc już poprawił chwyt na toporze, uniósł tarczę nieco wyżej i krzyknął przez ramię.

- Dalej Lisy, tam giną ludzie! Na pohybel drowom!
Ostatnio zmieniony czw wrz 16, 2010 4:28 pm przez Ulli, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt wrz 17, 2010 10:45 pm

Deleron szarpnął cuglami, zatrzymał konia.
-Na przenajświętsze, słodkie, najczystsze ja pierdole! - Sapnął. Szybko ocenił sytuację, zerknął na swoich towarzyszy, czekając na jedyną reakcję której się spodziewał w tej sytuacji. Decyzję o wdrożeniu taktycznego manewru odwrotu w dostosowanym do sytuacji tempie, co on nazywał po prostu "spieprzaniem póki nogi pozwolą". Byli nieprzygotowani, wpadli w zasadzkę. Nie było innego wyjścia.
- Quali, podleć sprawdzić co się tam dzieje, tylko nie daj się zobaczyć i wracaj szybko, zdaje się że będziemy musieli się tam pofatygować a wolę wiedzieć co tam jest. - żywiołaczka bez komentarza, ale z lekkim chichotem pomknęła w stronę potyczki. Bardziej przypominała mały tuman kurzu niż cokolwiek innego w tym momencie.
Oskar dostrzegając nieco bojaźliwe zachowanie łotrzyka i biorąc ją za reakcję na buchające płomienie, zwrócił się do niego uspokajająco.
- Spokojnie mój nieustraszony Deleronie. Miejmy nadzieję, że to nie to o czym myślimy- Oskar z ponurą miną obserwował piekło jakie przeciwnik zgotował Jeźdźcom z Dolin. Bezwiednie dobył topora i założył tarczę. Wziął także plecak zawieszony na łęku siodła i założył na plecy.
-Pora przewietrzyć “Puszkę”. Niezależnie od wieści jakie przyniesie Quali, nie wypada zostawić tych ludzi na pewną śmierć. Musimy chociaż spróbować im pomóc.- Mówiąc to zsiadł z konia i zaprowadził go w przydrożne krzaki. Tam przywiązał do gałęzi, jednak nie na tyle grubej żeby nie mógł się zerwać w razie zagrożenia.

Drow zerknął na Delerona. Faktycznie, nie wyglądało to wesoło, ale...
- Dobry pomysł Geondzie - Tibor w mig docenił inicjatywę genasa. Przez chwilę bawił się myślą o wzięciu na siebie zwiadu, jednak planokrwisty go uprzedził.
- Zjedźmy z drogi i przygotujmy się, możliwe że drowy zostawiły dodatkowy oddział który mógłby spaść na posiłki dla ścigających! Ja bym tak zrobił... - zamiast tego rzucił ponuro i czym prędzej zeskoczył z Draakula. Skinął głową na słowa Oskara, niemo zgadzając się z nimi - nie mogli zostawić Jeźdźców. Wprowadził wierzchowca w gęstwinę, już spłoszonego gdy na mentalny sygnał spomiędzy drzew wysunął się wielki, czarny kot. Wyciągnął ramiona ku Avishy i pomógł jej zeskoczyć z Opala, ciesząc się chwilą bliskości i dotykiem. Pocałował Gałązkę, chciwie i namiętnie, sięgnął na moment po jej dłonie, wreszcie z trudem oderwał się od niej i jej złotych oczu. Odwrócił się do juków i wyciągnął z sakwy “medalion” - Ferrusa Manusa.
- Exsto! - zaintonował i szlachetny Ferrous jął przekształcać się do swej bojowej postaci.
Spojrzał na gigantyczne zwierzę i przygotował się do użycia zaklęć wspomagających w walce. Pantera była wyraźnie w złym humorze. Całą drogę - bo wezwał ją gdy tylko podjęli decyzję o wyruszeniu - pojawiała się w jego polu widzenia i znikała, przyspieszała i zwalniała kroku, spoglądała na niego co chwila. Co nieomylnym było znakiem tego że była najedzona po gardłodziurki i zamierzała dzień przeznaczyć na trawienie zdobyczy o wadze, lekko licząc, dwóch mężów. Że jednak nie było jej to dane, była obolała i w podłym nastroju. Co z kolei oznaczało że ktokolwiek wejdzie jej w drogę będzie w naprawdę poważnych tarapatach. Tibor wiedział że istnieją stworzenia groźniejsze od rozzłoszczonego Alphariusa ... ale niewiele takich mógł z marszu wymienić...
- No już, Alphariusie, w porządku... - uspokajał masywne, brutalne, prymitywnie wyglądające zwierzę, jakby żywcem wyciągnięte z kart historii. Sięgnął po składniki, starannie wybierając podwójne i pojedyncze zestawy do rzucenia wzmacniających zaklęć.
Ostatnio zmieniony ndz wrz 19, 2010 1:45 pm przez Plomiennoluski, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob wrz 18, 2010 8:01 pm

Brunon znał na pamięć listę zaklęć, które powinien użyć przed wyprawą w bój. Przede wszystkim liczyło się wspomożenie ogółu, bo to mu dość dobrze wychodziło. Wojownicy byli tutaj najważniejsi, a co za tym idzie to im należało poświęcić najwięcej uwagi i zaklęć. Krasnolud choć trudno mu się było skupić już rozstrzygał czy najpierw będzie to wzmocnienie krzepy rasowego kuzyna, czy też jego wytrwałości.
- Zdecydujcie czy ruszamy na przód czy wracamy.- ponaglił kompanów, gdyż wiedza ta była podstawą przy rzucaniu zaklęć. Szkoda było skorzystać z ich dobrodziejstw jeśli mieli zamiar wykonać taktyczny odwrót. Byli poszukiwaczami przygód a nie wspaniałymi i dobrodusznymi rycerzami, którzy poświęcali się w całości walce z złem wszelakiej maści. Bruni spojrzał na mocno drżące ręce. Musiał się czegoś napić. I to szybko.

Avisha chciała syknąć na Tibora, że poradzi sobie sama, ale myśli takie wywietrzały jej z głowy zaraz po tym jak zamknął jej usta pocałunkiem. Była nieco zaskoczona takim zachowaniem. Nigdy nie okazywał jakichkolwiek uczuć, a teraz tak nagle... Wiedząc, że sytuacja jest poważna i że pozostali najpewnie widzieli całe zajście, zarumieniła się nieznacznie - co było widokiem bardzo nietypowym. Bardzo. Zaraz jednak ukryła zakłopotanie, odwracając się twarzą w stronę, w której najwyraźniej rozgrywała się cała ta makabra. Dobrze, że chociaż zwiad mieli załatwiony, Quali ruszyła zorientować się co dzieje się z przodu. Jeszcze nie było wiadomo, co dalej się stanie. Czy to zasadzka, czy już może nie będzie z kim walczyć, czy uda im się kogoś uratować? Obecność Alphariusa przywitała z uśmiechem. Nastepnie wykonała krótki ruch dłonią i zanuciła kilka słów, nim zaczęła cicho śpiewać. Kiedy jej głos dotarł do kompanów, odczuli, że ich działania mogą mieć znacznie większą szansę powodzenia.
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

[D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob wrz 18, 2010 9:03 pm

Rzucony na ziemię Ferrousowy naszyjnik zalśnił złotawym blaskiem, zatrząsł się raz i drugi, po czym zaczął pęcznieć niczym napełniany powietrzem gnomi balon obserwacyjny. Chwilę potem obok Tibora stał rosły wojownik w pełnej okazałości, z ciężkim korbaczem i wielką pawężą, gotowy odgradzać towarzyszy od nawały wrogów, kimkolwiek by ci nie byli, niepomny ich ilości, ni umiejętności.

- Mam nadzieję, że nie przybyliśmy za późno - powiedział tubalnym głosem Ferrous, wbijając spojrzenie pustych oczodołów w zasnutą strzępami mgły i smolistego dymu połać lasu. Agonalne krzyki w żaden sposób nie przynosiły mu ulgi...

Quali w międzyczasie mknęła między drzewami, z gracją wymijając kolejne przeszkody terenowe. W swoim zwiadowczym ferworze nieomal wpadła na szóstkę drowów skrytych między drzewami. Nie tracąc czasu, żywiołaczka dała nura między gęste gałęzie, wysoko w koronach rosłego kasztanu. Czterech kuszników rażących dziarsko przeciwników krótkimi, przyozdobionymi licznymi zadziorami bełtami, oraz para zakapturzonych czarokletów, którzy skandowali śpiesznie arkaniczne inkantacje, w takt których iskry magicznej energii przeskakiwały im między palcami. Wszyscy w barwach maskujących, z wymalowanymi twarzami i liściastymi płaszczami - pewniakiem skradzionymi od ich naziemnych braci. Szereg głębokich rowów przyozdobionych ciśniętymi na bok płachtami poprzetykanego liśćmi materiału mógł być tylko wykonaną zawczasu kryjówką.

Kawał dalej wrzał właściwy bój. Kilkunastu Jeźdźców zostało przypartych do ściany płonących drzew przez przez nieco większy oddział drowów. Przewodził im Jerrod, jako jedyny dosiadający jeszcze rumaka - ogromnego, czarnego wierzchowca, który w żadnym wypadku nie mógł być normalnym koniem. Jego towarzysze, zbici w ciasną gromadę, stąpali po trupach swoich kompanów i ustrzelonych rumakach, nie mając gdzie uciec, ani nawet jak się przegrupować. Oto bowiem napierał na nich półokrąg ciężko opancerzonych, drowich piechurów, prowadzonych najwyraźniej przez rosłego mrocznego elfa, odcinającego się od reszty nietypową dla jego rasy, muskularną budową i ewidentnie magicznym półtorakiem, którym wywijał z ogromną wprawą, wbijając się głębiej niż ktokolwiek inny w szereg przeciwników. Trudno było zliczyć siekących się z ponurą zawziętością zbrojnych, lecz nawet niedoświadczona w wojennym fachu żywiołaczka mogła łatwo stwierdzić, iż ludzie znajdują się w nieprzychylnym położeniu i jeśli pomoc nie przyjdzie szybko, niechybnie padną pod naporem drowich agresorów.

Quali nie była w stanie sięgnąć wzrokiem dużo dalej, gdyż mgła i dym poważnie ograniczały widoczność, lecz wytężywszy oczy wychwyciła jeszcze zarys wozów kupieckich, z których co i rusz wychylały się smukłe sylwetki zbrojne w kusze. Czyżby więcej mrocznych elfów? Najwyraźniej tak, gdyż na jej oczach jeden z Jeźdźców padł rażony ewidentnie drowim bełtem, który nie należał bynajmniej do czwórki znajdujących się najbliżej niej strzelców.

Nie tracąc czasu, żywiołaczka pomknęła z powrotem do swego pana, niosąc wieści o jakże szybko topniejącym oddziale Jeźdźców...
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz wrz 19, 2010 1:38 pm

Quali szybko leciała w kierunku potyczki, do Geonda zaś docierały tylko nieco przytłumione wrażenia, na szczęście duch powietrza był zdecydowanie bystrzejszy niż większość chowańców, co nieco ułatwiało lokalizację poszczególnych stanowisk nieprzyjaciela. Wyglądało to na małą armię a nie oddział wypadowy.
- Nie wygląda to najlepiej. - powiedział dziedzic żywiołów z przymkniętymi powiekami.
Gdy chowaniec wrócił i szczebiotał mu do ucha pełny raport, zaklinacz już rzucał na oboje ochronę przed strzałami.
- Od naszej strony w drzewach czterech kuszników i dwóch magów, dalej spory oddział zbrojnych, ich dowódca ma jakiś zaklęty miecz, dalej przy wozach kupców kolejny oddział drowów, zdaje się ze kusznicy, ale ciężko powiedzieć przez dym i mgłę, proponuje zdjąć pierwsze stanowisko kulą ognia, albo dwoma żeby nie mieli szansy, przejść do ofensywy na zbrojnych i ewakuować co się da z jeźdźców i postawić magiczny ogień zaporowy na resztę paskud żeby im się odechciało za nami podążać. Ktoś ma lepszy pomysł? - Geond w końcu zaczerpnął powietrza, brak przymusu oddychania czasem pomagał wyłuszczyć swój plan nie pozwalając się nikomu wtrącić.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn wrz 20, 2010 10:49 pm

W tym czasie gdy Quali dokonywała zwiadu, Tibor przyzywał pospiesznie kolejne moce. Dotknął zarówno Alphariusa, jak i Avishy i Delerona. Mrugnął do dziewczyny.
- Aktywuję zaklęcia we właściwym momencie.
Zużył również jeden ze zwojów.
- Magowie i kusznicy najpierw, zaatakujemy obaj - Migocząca kula wespół z Ognistą powinny choć ich napocząć, zobaczymy jak będą się trzymać na nogach po takim bombardowaniu, jednak zaatakuję chwilę po Tobie, kiedy przekonamy się jakie wyrządziłeś zniszczenie. Użyj buławy - podał genasowi ciężki przedmiot.
- Później zajmiemy się kolejnym zagrożeniem. Trzymajmy się razem dla ochrony, Alpharius będzie blisko, więc Ferrus nie będzie jedyną naszą ochroną - wielki kot pokazał podobne dłutom kły, wyraźnie niezadowolony że przebywając tak blisko Tibora jest też jednocześnie niemal wśród innych dwunogów, ale w jego oczach płonęła już żądza walki, niemal bliźniaczo podobna do płonącej w oczach Therale. Ten zaś nie czuł żadnych oporów przed walką z niedawnymi pobratymcami. Rozprawił się swego czasu z tym problemem i teraz myśl o drowach budziła jedynie jego gniew. To Ilythiiri zdradzili resztę rodzaju elfiego, nie na odwrót...
Pogładził Alphariusa.
- Trzymaj się blisko, zabijako - powiedział czule, zupełnie niepotrzebnie, bowiem ich umysły były już nastrojone do siebie do tego stopnia że nie przeszkadzając sobie mogli się poruszać w przestrzeni w której dwóch ludzi z trudem by sobie radziło...

Melodia wyśpiewywana przez Avishę i jej miękki głos ucichły, niczym cięte nożem. Choć magia muzyki dalej wibrowała w powietrzu, nie była dość trwała, by utrzymywać się dłuższy czas bez wsparcia talentem bardki.
- Wybaczcie, że przeszkadzam... Ale tam umierają ludzie! Chodźmy, zróbmy co trzeba, uratujmy ich albo po prostu poczekajmy tutaj i potem dobijmy. Nie raz walczyliśmy razem, więc po prostu tam chodźmy i potraktujcie ich swoją magią, chyba, że to ja mam iść przodem? Wiecie, że musicie to zrobić nim wejdę w zasięg zaklęć? - zmrużyła groźnie oczy, najwyraźniej poruszona tym, co działo się z przodu, po czym ruszyła jako pierwsza - Chodź, Puszka. - klepnęła go lekko w ramię.
Dobyła miecza, by być gotową na każdą ewentualność. Fioletowe, nieco przezroczyste ostrze o postrzępionych krawędziach zdawało się drżeć i brzeczęć w oczekiwaniu na swój udział w walce.

- Nie szalej, Avisho - szepnął Tibor, ale na jego ustach błąkał się uśmieszek. Sakiewki z komponentami miał już przygotowane do otwarcia, ale wyciągnął jeszcze rękę by dotknąć jej ramienia.
- Uważaj na siebie... - powiedział pospiesznie.

Dziewczyna obejrzała się i skinęła lekko głową.
- Ty też. - powiedziała cicho - Wejdę pomiędzy nich zaraz po Waszych zaklęciach, także po pierwsze salwie uważajcie z obszarowymi... - rzuciła krótko i posłała mu uśmiech, ten uśmiech tylko dla niego.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw wrz 23, 2010 3:18 pm

Geond ruszył w stronę przeciwników zaczynając już swoją mutację kuli ognia, plazma była zdecydowanie podatniejsza jak dla niego.

Krasnolud znał swoich kompanów dość dobrze. Coraz trudniej było mu się skupić na jednej rzeczy, ale wiedział, że w końcu ruszą w bój, by ocalić przypartych do muru ludzi. Bruni wychodził z założenia, że jeśli ktoś wpadł w kłopoty, to sam powinien się z nich wydostać ale w tym wypadku nie miało to racji bytu. Kleryk zmrużył oczy i rozłożył ręce w błagalnym geście w stronę niebios.
- Moradinie, ojcze każdego krasnoluda. Niechaj twe opiekuńcze ręce roztoczą ochronę nade mną i mymi kompanami. - poprosił swego boga. Towarzysze nie poczuli efektu, ale pewnie poczują go w trakcie walki, bowiem zesłana moc miała za zadanie szkodzić wszelakiemu złu, które chciało im zaszkodzić. - Spraw również aby ci wspaniali wojownicy stali się jeszcze silniejsi i wytrwalsi, aby w boju nie przynieśli hańby a viktorię. - wymówił kolejną modlitwę, dotykając ich stalowego kompana, który jako żywa tarcza był dość ważny. - Nie zapomnij też o mnie. Pamiętaj Wszechojcze iż me ciało nie jest niezniszczalne. Spraw aby twoja moc otoczyła mnie zapewniając mi osłonę. - wymówił już ostatnią modlitwę w czasie, jak już szli w stronę przeciwnika.

Avisha po pierwszym odruchu ruszenia w sam środek walki, zmitygowała się. Nie było to mimo wszystko najrozsądniejsze. A w duchu zastanawiała się czy gorsze będzie dostać baty od drowów czy przeżyć to, co zrobi jej potem Tibor, jeśli coś jej się stanie. Postanowiła wspomóc Lisich czarodziejów i poczekała na nich zamiast brnąć dalej naprzód. Z mieczem nadal w ręku, wyjęła mały kamerton i uderzyła nim o metalową gardę broni. Przez chwilę przysłuchiwała się czystemu dźwiękowi i zaczęła nucić w tym tonie. Oparła dłoń na ramieniu Geonda i nuciła cicho swoje zaklęcie, stale na jednej nucie, by w odpowiednim momencie spleść dźwięki jej zaklęcia ze słowami wypowiadanymi przez genasiego.

Planokrwisty wyciągnął przed siebie buławę i za jej pomocą wystrzelił zgromadzoną energię kuli.
- Auctorite. - Patrzył jak malutkie ziarenko leci z zawrotną prędkością by rozlać się w jezioro płomieni.

Tibor poświęcił dwa uderzenia serca na zerknięcie na Avishę. Krótki uśmiech przewinął się przez jego wargi. Widok ukochanej wspomagającej Geonda rozgrzał mu serce. Wiedział jak kocha walkę, jak uwielbia bitewny taniec. Tym bardziej cenił to że potrafi odsunąć gorączkę rozpalającą jej duszę. Z wysiłkiem oderwał od niej wzrok - on również miał przecież zadanie do wykonania. Po raz kolejny jednak zdał sobie sprawę z tego że musi przedyskutować z Lisami użycie magii pozostającej w ich dyspozycji - za długo trwa przygotowanie się do walki. Gdyby jechali razem z drużynnikami Jerroda ginęliby tak samo jak Jeźdźcy, tak więc szczęściem w nieszczęściu było to że nie zdążyli za nimi. A tak, zdążyli się przygotować i jeszcze mieli malutką szansę na zaskoczenie przeciwnika ze spodniami opuszczonymi do kostek...
- Miecz wojownika w środku zwarcia! - powiedział niegłośno. Nie musiał dodawać o co chodzi. Nie wiadomo było czy starcie przyniesie jakieś szczególne łupy, jednak do niektórych rzeczy trzeba było mieć szybką rękę żeby poświęcony wysiłek, a nie daj bogowie krew, opłaciły się. Szybko, korzystając z okazji, aktywował kolejne zaklęcia na sobie, Alphariusie, Avishy i Deleronie.

Oczami o czarnych źrenicach obserwował grupę atakowaną przez Geonda, zaś dłonie i usta kształtowały zaklęcie, przesyłając ku czubkom palców manifestację najpotężniejszej mocy w jego arsenale.
- Egomet arcessere I'Shyirr'Hysh'Phak...
Odczekał jeszcze parę uderzeń serca by przywołana przez genasa, rozdęta i rozpalona do białości kula plazmy rozwiała się ukazując efekt zaklęcia. Dopiero wtedy uwolnił trzeszczącą i migoczącą mu w palcach drobinę.
- ... IAM!
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

[D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw wrz 23, 2010 8:54 pm

Lisia gromada czym prędzej zaczęła skandować wszelakiej maści inkantacje - grzmiące głosy pogrążonych w modlitwie Oskara i Bruniego przeplatały się z melodyjnym śpiewem Avishy, pełnym skupienia szeptem Tibora i wdzięcznym inwokowaniem Geonda. W takt tego intensywnego czarowania iskry magicznej energii przeskakiwały raz w lewą, raz w prawą, przelatując od jednego awanturnika do drugiego, byle prędzej, byle szybciej, byle tylko zdążyć przed wyglądającą zza węgła bitwą...

Deleron i Ferrous w międzyczasie przyglądali się poczynaniom towarzyszy z minami ponuro-nijakimi. Nijakość należała rzecz jasna do golema, którego emocji nie sposób było wyłowić z nieruchomej, pancernej twarzy; ponure oblicze przyjął zaś łotrzyk, nie do końca przekonany, czy heroiczna odsiecz była aby odpowiednim pomysłem.

Decyzja została już jednak powzięta i żadne mataczenie, kręcenie i odchodzenie na stronę miejsca mieć nie mogło. Drużyna ruszyła raźno przez las, wymijając omszałe drzewa, przewalone tu i ówdzie konary i wysokie do pasa kępy paproci, które jak na złość zasłaniały co głębsze parowy, tak iż mało brakowałoby, a któryś z dzielnych Lisów padłby twarzą w leśną ściółkę.

Branie wielkiego Ferrousa, który nie raz i nie dwa razy zahaczał szerokimi ramionami o co niższe konary, okazało się jednak taktycznie niepoprawnym zagraniem. Oto bowiem zaalarmowanie trzaskiem łamanego drzewa mroczni elfowie zaprzestali intensywnego ostrzału Jerrodowej kompanii, zwracając głowy w stronę nadciągającej odsieczy. Jeden z kuszników zaklął siarczyście w swojej mowie, wypuszczając zaraz bełt w kierunku największego przeciwnika - pocisk odbił się jednak z głuchym brzękiem od Ferrousowej głowy, nie czyniąc mu żadnej zauważalnej szkody.

Drugi poderwał się do działania drowi czarokleta - wysoki mroczny elf o długich, rzadkich włosach wypływających z obszernego płaszcza, cały w czerni i purpurach, z nielicznymi elementami garderoby w złocie. Na widok Lisiej drużyny uniósł tonącą w obszernym rękawie ręką, wykonując szybki gest upiornie wprost chudą dłonią, która pojawiła się ledwie na moment, znikając zaraz z powrotem w objęciach wykwintnej szaty. Wypowiedział też jakąś inkantację, co było widać po ruchu ust ledwie dostrzegalnych pod osłaniającym większość twarzy kapturem, lecz cóż to było za zaklęcie - tego ani Tibor, ani Geond stwierdzić nie potrafili.

Drugi mag - młody, przystojny drow w czaro-czerwonej szacie, wyrysowując w powietrzu krąg, który zaraz zapłonął seledynowym blaskiem - tu Lisi czarokleci z łatwością zidentyfikowali zaklęcie jako wysłużoną, popularną i generalnie dość mizerną "tarczę".

Tu też drowie tango się skończyło - oto bowiem do akcji wszedł Geond, dzierżąc w ręku sprezentowane mu przez Tibora berło. Weszła też Avisha, wyśpiewując melodyjną inkantację, która wzburzyła magiczne moce drzemiące w genasim; na zewnątrz objawiając się przy tym jedynie ledwie zauważalną poświatą przemykającą z bardki do jej towarzysza. Nie szczędząc magicznej energii, która przeskakiwała po krysztale arkanicznego ustrojstwa niczym szalona, dziedzic żywiołu cisnął w grupkę przeciwników syczącą kulą ognia, która pomknąwszy między drzewa eksplodowała w fontannie płomieni, błyskawicznie pochłaniając wszystkich przeciwników...

...oprócz jednego. Drowi mag w purpurach stał nieruchomo, wpatrując się niezmiennie w nowo przybyłą grupkę. Płomienie zatańczyło wokoło niego, lecz żaden z ognistych języków nie zbliżył się do niego bliżej niż na wyciągnięcie ręki.

Zafrasowany tym Tibor wypowiedział głośno arkaniczną frazę, powołując do istnienia trzeszczącą od energii elektrycznej kulę, która pomknęła w kierunku wrogiego maga - implodowała jednak kawałeczek przed niezmiennie nieruchomym mrocznym elfem, sypiąc na boki oślepiająco jasnymi skrami. Tym razem jednak przyczyna niepowodzenia zaklęcia była lepiej widoczna - oto bowiem w miejscach, gdzie elektryczne łuki próbowały przedrzeć się do swego celu, zatrzymywała je ledwie widoczna, przeźroczysta sfera, marszcząca się w takt napierającego czaru niczym wzburzona woda...

Ferrous nakierowawszy się na przeciwnika ruszył raźno w jego kierunku, a wraz z nimi jego krasnoludzcy towarzysze - raźno przebierający nogami Bruno, zaciskający niecierpliwie dłonie na rękojeści korbacza i ciężkiej tarczy; następnie zaś pogrążony w ponurym skupieniu Oskar, który w myślach powtarzał modlitewną inkantację do stosownego zaklęcia.

Deleron, w walce mający udział najmniejszy, a właściwie to nijaki, przyjął rolę obserwatora. I rola ta w pewien sposób się opłaciła, gdyż dostrzegł on to, czego nie wychwyciły oczy reszty kompanii - między zwęglonymi szczątkami mrocznych elfów przemknął ledwie widoczny, osmolony z lekka kształt, który zaraz skrył się za przewalonym, płonącym żywym ogniem drzewem. Drobna drowka, robiąca wcześniej za jednego ze strzelców, jakimś sposobem uniknęła śmierci w kakofonii magicznych eksplozji, po części zapewne z uwagi na naturalną dla jej rasy odporność na magię, ale być może także poprzez zdolność do czmychania na bok dokładnie wtedy, kiedy sytuacja tego wymagała - umiejętność, którą Deleron i podobni mu profesją znali i szanowali.

Drowi mag nie zadowolił się jednym zaklęciem ochronnym - nim drużynowi siepacze zdążyli do niego dobiec, elf machnął raz i drugi smukłą ręką, z taką siłą, że aż zafurkotały jego obszerne rękawy. Przez chwilę zdawało się, iż Ferrous dobiegnie do niego na czas, lecz nim golem zdołał dosięgnąć drowa swoim ciężkim korbaczem, ten zwieńczył zaklęcie prędko wyszeptaną frazą, momentalnie znikając z oczu skonsternowanym lisom. Tibor, choć nie zdołał dosłyszeć wypowiedzianej przez swego pobratymca inkantacji, zorientował się o jaki czar chodziło po jej długości - z pewnością nie była to zwykła niewidzialność, lecz jej silniejsza, znacznie trudniejsza do wywołania wersja. W przeciwieństwie do młodzika, który spłonął chwilę wcześniej niczym snop siana, czarodziej, z który przyszło im toczyć magiczny bój, był wyjątkowo wprawny w swoim fachu...
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob wrz 25, 2010 4:14 pm

Oskar widząc jak drowi mag znika zaklął szpetnie.
- Będzie nam potrzebne wsparcie- powiedział bardziej do siebie niż do towarzyszy broni.
Chwycił za swój symbol i wyszeptał słowa przyzwania. Wewnątrz klosza, lecz na jego obrzeżu w rozbłysku światła pojawiła się skrzecząc mała, skrzydlata istota o ciele utworzonym z kryształu i zaczerwienionych oczach.
Widząc sprzymierzeńca lekko się uśmiechnął i krzyknął
- Skrzący pył meficie, tylko nas nie oślep! -wskazał ręką swoją drużynę.

Przyzwany mefit pojawił się u boku krasnoludzkiego kapłana w błysku jasnego, mlecznobiałego światła. Niewielki, chudy stwór o ciele jakby wyrzezanym z kryształu, rozejrzał się na boki, spoglądając niepewnie we wskazanym przez Oskara kierunku. Nie sprzeciwiając się ani słowem, przywołaniec wygiął groteskowo swoje maleńkie dłonie, po czym wypowiedział coś w chrapliwym, ledwie zrozumiałym języku, powołując do istnienia maleńką, roziskrzoną kulkę bursztynowego blasku. Magiczny twór poszybował kilka metrów do przodu, po czym rozprysnął się w fontannie jaskrawego pyłu, który osiadł gęsto na dwójce drzew i licznych, otaczających je paprociach, pokrywając je złotym całunem. Drowiego maga dalej jednak nie sposób było dostrzec...

Ostrzegawczy krzyk Delerona zwrócił jednak uwagę trójki towarzyszy i jednego przywołańca na zgoła inne zagrożenie. Kompani słysząc intensywny krzyk "lewa!" zwrócili zaraz głowy w tym kierunku, dostrzegając ukrywającą się za drzewem, drobną drowkę w osmolonym płaszczu. Ujrzeli ją, jak się okazało, w ostatniej chwili, gdyż dziewczyna sięgała właśnie szczupłymi palcami do umieszczonego u pasa futerału, który dzierżył rząd niewielkich, nieprzeźroczystych buteleczek u chudych szyjkach. Trucizna? Jakiś magiczny kordiał? Czymkolwiek niespodzianka by nie była, znając reputację drowów, lisi kompani mogli spodziewać się po niej dosłownie wszystkiego...

Zdając sobie sprawę, że wystawił się niejako na muszkę wrogiego zaklinacza, planokrwisty szybko się zabezpieczył przed słabszymi czarami. Zwłaszcza że tamten znikł z pola widzenia.
- Proto kreori! - delikatna mgiełka otoczyła Geonda chroniąc go przed żywiołami a sam dziedzic żywiołów podbiegł nieco w stronę jeźdźców walczących z drowami.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob wrz 25, 2010 5:24 pm

- Ma trwałą niewidzialność! - krzyknął Tibor dając znać że przeciwnik jest jeszcze trudniejszy niż Lisy mogłyby przypuszczać - nawet wykonanie przez niego pierwszego ataku nie sprawi że iluzja zniknie. Odruchy szybsze niż świadomość zadziałały i runął do przodu wraz z Alphariusem biegnącym na wyciągnięcie ręki, z miejsca osiągając największą możliwą szybkość i oddalając się od innych - podobnie jak Geond ostatnie na co miał ochotę to znaleźć się z innymi w środku magicznej burzy rażącej tylu Lisków ilu tylko kopany w zad czarnoksiężnik zdoła sięgnąć. W biegu zerwał z pasa manierkę i odkorkował ją, wyrwał też miecz.
“Znajdź go, zabijako, białowłosy dwunóg gdzieś tu jest! Nie przyjmuj żadnych myśli poza moimi!” - przesłał myśl prosto do umysłu Alphariusa. Jeśli tylko znajdą czarownika, a jeszcze lepiej - znajdą i spryskają wodą, żeby i Tibor wiedział gdzie uderzyć - nie będzie żałował drapieznikowi kęsa z ciała żyjącego jeszcze, wrzeszczącego wroga...
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn wrz 27, 2010 12:52 am

Podczas gdy Oskar, Bruno i Ferrous miotali się wśród płonących drzew i krzewów znaczących drowią pozycję strzelecką, bezskutecznie próbując wytropić kryjącego się pod kloszem zaklęcia niewidzialności czarodzieja, pozostali członkowie drużyny ruszyli w bój.

Ruszyła Avisha, biegnąc raźno i zwinnie, ze swoim sprawdzonym, wyrzezanym z kryształu mieczem w ręku, wspomagając się przy okazji magią skrytą w parze butów, by w ostatniej chwili zniknąć i pojawić się zaraz przy drowce, która zaskoczona tym pokazem arkanicznego rzemiosła, nie była w stanie wyprowadzić prawidłowej kontry. Elfka świsnęła po prawdzie sztyletem na wysokości brzucha napastniczki, lecz było to cięcie zbyt płytkie, muśnięcie ledwie, z którym zbroja kolcza bardki poradziła sobie bez najmniejszego problemu.

Ruszył też Tibor, ze swym wiernym Alphariusem u boku, pragnąc wspomóc trojkę pancernych w walce z nieuchwytnym przeciwnikiem. Wielki kot wręcz rwał się do walki, węsząc głośno nosem i porykując nawet cicho, gdy tylko podchwycił woń krwi. Pewniakiem skoczyłby zaraz na najbliższego przeciwnika, gdyby nie łagodzące wezwanie mentalne jego pana, który baczył, by jego chowaniec nie wyforsował się nazbyt do przodu.

Ruszył w końcu Geond, z niewielkim opóźnieniem, jakie było mu potrzebne do uformowania zaklęcia ochronnego, w towarzystwie Delerona, który rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. Dziedzic żywiołu od razu rozpoznał taktykę towarzysza, który zgodnie ze swym fachem do walki podchodził dużo bardziej wybiórczo i zdawkowo, niż ich ciężkiej opancerzeni kompani. Obaj rzucili się naprzód, odbijając jednak kawałeczek na bok, by uniknąć jakiegoś paskudnego zaklęcia, które drowi mag pewniakiem miał w zanadrzu.

Posunięcie to okazało się bardzo roztropne, ba, zbawcze nawet. Oto bowiem uszu pary krasnoludów (nieposiadającego tej części ciała Ferrousa w rachunek nie wliczamy) dosięgnął cichy, melodyjny szept, który ni mniej ni więcej spływał z ust dystyngowanego drowiego czaroklety. Nim którykolwiek z krasnych braci zdołał dokładniej zlokalizować po stokroć przeklętego magusa, ich zmysły zalało kolejno oślepiająco jasne światło, ogłuszający huk i przeraźliwy gorąc. Będąc w epicentrum wybuchu, żadna z trójki ofiar (czwórki, jeśli włączyć w rachunek zwijającego się z bólu mefita) nie mogła rozpoznać zaklęcia, ich towarzysze zidentyfikowali jednak w mig klasyczną ognistą kulę - co świadczyło przy okazji, iż to właśnie ich niewidzialny adwersarz musiał być autorem pożaru, który pożerał właśnie drzewa kawałeczek dalej.

Ledwo trójka pancernych zdołała otrząsnąć się z ognistej zawieruchy, a już przyszło im odpierać nawałę drowiego kontrataku. Początkowo Bruno dostrzegł ruch w kłębach dymu, zaraz też jego obserwacje potwierdził Oskar, a ułamek chwili później musieli razem osłaniać się przed napierającymi nań drowami. Dystans, jaki musiały pokonać mroczne elfy był jednak wystarczająco długi, by krasnoludy i golem zdołali zastawić się tarczami.

Ferrous miał nie tyle największego pecha, co największe zaangażowanie. Wiedząc, iż nie posiada żadnego wyszkolenia ponad zwykłą walkę i jest najwytrzymalszym członkiem drużyny, dzielnie postąpił o krok do przodu, przyjmując na siebie szpicę drowiego kontrataku, który wrogi przywódca najwyraźniej odłączył naprędce od oddziału walczącego z Jeźdźcami. Stalowego olbrzyma zaatakowała trójka przeciwników, tłukąc zapamiętale, byle szybciej, byle mocniej, byle tylko powalić zwalistego wojownika. Ferrous - choć otrzymał kilka uderzeń w swój pancerz - zbijał jednak co silniejsze uderzenia swoją masywną pawężą, wyprowadzając samemu od czasu, do czasu zamaszyste uderzenia swoim korbaczem. Walcząc w ten sposób nie udało mu się nikogo poważniej potłuc, lecz sam uniknął trafień w bardziej wrażliwe punkty w okolicach szczelin między pancernymi płytami, znosząc nawałę żelaza z wielką wprawą.

Oskar oberwał raz, oberwał drugi raz, po czym zacisnął zęby i odpłacił przeciwnikowi pięknym za nadobne. Rzuciło się na niego dwóch drowów - jeden, niższy, ciężkiej opancerzony, zbrojny w krótki miecz i uformowaną na kształt smoczej łuski tarczę; drugi - wyższy, w lekkiej kolczudze i z półtorakiem w ręku, napierał dziko i nieostrożnie, zadając krasnoludowi bolesny cios w pachę, gdzie mithralowy pancerz najgorzej chronił ciało (pierwsza rana należała do tarczownika, który wyprowadził skromne uderzenie w lewą rękę kapłana, które skończyło się jedynie płytkim rozcięciem). Półtorak unosił się właśnie do góry by zadać kolejny, fatalny być może cios, gdy nadeszła kontra krasnoluda. Oskar trafił wprost w złośliwie wyszczerzoną, elfią twarz, zmieniając ją w paskudną, krwawą miazgę, za którą to przeciwnik zaraz chwycił, padając na ziemię wstrząsany dzikimi konwulsjami. Żył jeszcze, lecz szok po otrzymaniu potężnego uderzenia wyeliminował go przynajmniej na najbliższą chwilę z walki. Tarczownik w międzyczasie wypowiedział jakieś bliżej niezidentyfikowane, drowie przekleństwo, zajmując miejsce powalonego towarzysza. Nie zauważył przy tym - w przeciwieństwie do Oskara - iż powalony przez magiczny wybuch mefit podniósł się właśnie z poziomu gruntu, otrząsnął się i spojrzał na swego pana pytająco (aczkolwiek także trochę nieprzytomnie), gotów do dalszej walki mimo fatalnej kondycji.

Bruni radził sobie lepiej i gorzej zarazem od swego pobratymca. Lepiej, gdyż zarobił mniej ran od swego kompana - jeden z dwójki napierających na niego mrocznych elfów dźgnął go po prawdzie w tors paskudną włócznią o długim, wąskim grocie z czarnego metalu, lecz wysłużona kolczuga - choć ewidentnie przebita w okolicach barku - wytłumiła impet uderzenia. Kolejną nawałnicę ciosów, wyprowadzoną przez drowa zbrojnego w parę krótkich mieczy, krasnolud przyjął na tarczę, zbijając wszystkie uderzenia ku wyraźnej frustracji przeciwnika, który rzucał mu wściekłe spojrzenia spod wysokiego, ukształtowanego na wzór jakiejś paskudnej, gadziej maszkary hełmu. Kontratak Bruniego okazał się jednak bezskuteczny, tak iż obaj napastnicy odskoczyli się w porę w tył, umykając przed zębatą kulą magicznego korbacza.

Gdy tylko pantera ryknęła bojowo, Tibor wiedział, że trafili na trop maga. Ten połapał się jednak w zbliżającym się na czterech łapach i dwóch nogach zagrożeniu, inwokując zaraz stosowne zaklęcie. Zaraz też między nim, a biegnącą na niego parą pojawił się przywołany pająk, wielka, paskudna bestia, która przyprawiała Tibora o drastyczne wspomnienia. Stwór zaatakował z miejsca z miejsca Alphariusa, który jednak pokazał, że byle przywołaniec nie jest dla niego godnym przeciwnikiem - zaraz chwycił w zęby jedną z odnóg pajęczaka, a gdy ten spróbował zatopić w nim swoje żądło, poprawił łapą raz i drugi, rozszarpując szkaradny, wielooki łeb. Tibor wiedział już zaś gdzie znajduje się jego niewidzialny przeciwnik, wyraźnie słysząc gdzie miała początek najnowsza inkantacja.

Geond wyminął walczącą grupkę, zachodząc ją od flanki. Pozycja ta dała mu nie tylko wgląd w walkę wszystkich towarzyszy broni, ale także i główne starcie, w którym garstka pozostałych przy życiu Jeźdźców odpierała nawałę drowich przeciwników. Szczęśliwie w skutek odsieczy Lisiej kompanii, część mrocznych elfów musiała odstąpić od tej walki, przychodząc na pomoc zagrożonej flance. Jeźdźcy odzyskali wraz z tym rezon, zacieśniając szyk i stawiając czoło przeciwnikom z dwakroć większym rezonem. Jerrod zdawał się jednak być w opałach - albo przynajmniej blisko tychże. Oberwał dwoma bełtami, które przebiły zbroję na wysokości piersi, zdobiąc ją krwawymi zaciekami, co gorsza zaś, drowi przywódca - a na takiego wyglądał odziany w szeroki, srebrno-szary płaszcz elf z czarnym, błyszczącym od magicznej energii półtorakiem w ręku - wyciął sobie wreszcie do niego drogę, napierając na przywódcę Jeźdźców z gracją nacierającej pantery. Choć planokrwisty nie spodziewał się, by ktoś o reputacji Jerroda padł zaraz pod mieczem byle drowa, coś w zamaszystych, konsekwentnych cięciach mrocznego elfa mówiło mu, że ten ma wyraźną przewagę nad przywódcą Jeźdźców.

Deleron zniknął. Zniknął artystycznie, prędko i niezauważalne (ha!) - co znaczy tyle, że nikt nie wiedział kiedy, gdzie, ani jak się zdematerializował. Pewnym było tylko to, że łotrzyk albo dał dyla, albo - co dużo bardziej prawdopodobne - zamierzał się właśnie do czyichś pleców.

Avisha znajdująca się ledwie kawałeczek dalej wdała się w walkę z drobną drowką. Choć jednak starcie przebiegało jak najbardziej po jej myśli, coś nie dawało jej spokoju. Przeciwniczka bardki wyglądała młodo, bardzo młodo i choć Avisha doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż drowka mogła być równie dobrze starsza od niej, nie mogła pozbyć się uczucia, jakby walczyła z nieopierzoną młódką. Tak też wyglądał styl walki białowłosej dziewczyny - atakowała po prawdzie z szybkością błyskawicy, lecz jej uderzenia pozbawione były finezji doświadczonego wojownika. Avisha nie miała problemów z parowaniem kolejnych uderzeń sztyletów - ta bowiem, pozbywszy się fiolki wyszarpnęła zza pasa drugi puginał - wyprowadzając wprawne kontry. Drowka oberwała raz, drugi, trzeci, kolejno w nogę, bok i ramię; mało też brakowało, by została skrócona o głowę - cios jednak był zbyt płytki i purpurowy miecz bardki przeciął jedynie czarny szal zdobiący ciemnoskórą szyję. Skoro zaś o skórze była mowa... Avisha dopiero z pewnym opóźnieniem dostrzegła, iż ciało jej przeciwniczki nie miało typowego dla jej rasy hebanowego odcienia, który znała tak dobrze u Tibora. Co więcej zaś, jej twarz nie zdobiły ostre, drapieżne rysy charakterystyczne dla mrocznych elfów - policzki były okrąglejsze, uszy krótsze... I to spojrzenie - nie przepełnione zimną nienawiścią, wyższością i pewnością siebie, co też dostrzegała niemal u każdego drowa, z którym dane jej było wcześniej walczyć, a... zrezygnowanie? Desperacja? Dalszy tok myślowy bardki przerwała jednak niczym grom z jasnego nieba kolejna obserwacja - gdy bowiem drowka cofnęła się przed szerokim wymachem purpurowego miecza, gwałtowny ruch zerwał z niej rozszarpany wcześniej szal - odsłaniając szyję zdobną w blizny, które wtłoczyły Avishy do głowy paskudne, upokarzające wspomnienia z dawnych dni, gdy łańcuch wyrzezał na jej skórze podobne ślady... Dekoncentracja nie przysłużyła się jednak dobrze bardce, tak iż oberwała nie głęboko, acz boleśnie w lewą rękę, kawałeczek ledwie poniżej łokcia - i choć było to tylko draśnięcie, palące pieczenie ewidentnie wskazywało na działanie trucizny, którą jej przeciwniczka chwilę wcześniej ubabrała swój oręż. Uderzenie poskutkowało jednak odsłonięciem się drowki, która była już pewniakiem zbyt poważnie ranna, by uniknąć następnego ciosu. Avisha odtrąciła kolejne, desperackie wręcz uderzenie sztyletu, po czym uniosła swój miecz, wiedząc, że może zakończyć walkę jednym, góra dwoma celnymi uderzeniami.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn wrz 27, 2010 1:06 pm



Avisha lubiła walczyć niemniej niż tańczyć czy śpiewać. Najbardziej natomiast lubiła walczyć efektownie, a jeśli przy okazji było to i efektywne - tym lepiej! Dziewczyna wspomagana magią błyskawicznie znalazła się przy przeciwniczce. I zaczął się taniec... Drobna mroczna elfka nie była trudnym przeciwnikiem. W zasadzie bardka mogła skończyć z nią w kilku ruchach, ale coś było nie tak. Drowce brakowało tej zabójczej precyzji jej rasy, a w szybkości i refleksie wyraźnie odstawała od przeciętnego elfa, mając raczej bliżej ku Avishy. Do tego była młodziutka i z każdą cenną chwilą, bardka upewniała się w tym, że nie z elfką ma do czynienia. Kolejne drobne różnice w wyglądzie i sposobie walki oraz poruszania się dały Calishytce całkowitą pewność... Miała do czynienia z półdrowką.

Dziewczyna naparła na drobną istotę, ale jedynie rozcięła materiał otulający szyję tamtej. Mimo tego rany na nodze, boku i ramieniu wyraźnie osłabiły mieszańca krwi ludzkiej i drowiej. Zatrute ostrza uderzały raz po raz w kryształowy miecz, a ten śpiewał dźwięcznie przy każdym ruchu właścicielki. Avisha była już zdecydowana wykończyć przeciwniczkę, gdy dostrzegła coś, co mocno nią wstrząsnęło i sięgnęło do głębi, wydobywając na wierzch straszne wspomnienia. Ból, upokorzenie, wstyd, cierpienie - wszystko wróciło gwałtownie, nagłą falą spowodowaną widokiem blizn na popielatej skórze młodszej dziewczyny. Chwila nieuwagi sporo kosztowała bardkę, ostrze przeciwniczki dosięgnęło jej ramienia i choć było to tylko draśnięcie, tancerka wiedziała, że broń była zatruta. Skrzywiła się lekko i przeszła do defensywy, dając sobie chwilę na pozbieranie się.

Tak wiele czasu zajęło jej pozbycie się tych śladów, tak szpecących delikatną skórę i stale przypominających o tamtych wydarzeniach... Jednak najwyraźniej tych gorszych blizn - wyrytych w jaźni, schowanych bardzo głęboko - nie usunęło nic. Mogła mieć tylko nadzieję, że uczucie, które połączyło ją z Tiborem pomoże jej kiedyś wyleczyć się z tego wszystkiego. Myśli przelatywały jej przez głowę chaotycznie i nieskładnie. Czy powiedzieć Therale? Czy ona sama w ogóle kiedyś o tym zapomni? Na szczęście Avisha była osobą o silnej psychice i niespodziewany przypływ nieprzyjemnych wspomnień, to było zbyt mało, by ponownie ją złamać.

W każdym razie zrozumiała teraz desperację w spojrzeniu półdrowki. Dzierżąca dwa ostrza dziewczyna była już wyraźnie zmęczona. Rany dokuczyły jej na tyle, że wyraźnie straciła szybkość ruchów i płynność gestów. Avisha wiedziała, że zaraz poczuje działanie trucizny, która dostała się do jej krwi. Jednak póki co, miała jeszcze szanse na zwycięstwo. Bardka sparowała uderzenie sztyletu i uniosła miecz. Mogła zakończyć żywot drowiego pomiotu. Poczuła jednak, że obudziło się w jej coś na rodzaj współczucia do mieszańca. Miały więcej wspólnego niż mogło się wydawać... Zmieniła chwyt na rękojeści kryształowej broni i uderzyła tamtą płazem miecza, powalając ją na ziemię. Nim zdążyła poprawić, przytomna jeszcze dziewczyna drasnęła bardkę pod kolanem. Tancerka syknęła i przyłożyła przeciwniczce jeszcze raz, tym razem ogłuszając ją na dobre. Avisha lubiła walczyć, tańczyć i śpiewać. Do tego była zmyślną istotą, która wiedziała co znaczą kontakty i znajomości. Być może uda im się uczynić z półdrowki sojuszniczkę... Ale to w swoim czasie. Odebrała półdrowce broń, odrzucając ją w krzaki, po czym ruszyła biegiem w stronę kolejnej potyczki. Musiała napsuć tyle krwi drowom, ile tylko była w stanie, nim trucizna zacznie jej to utrudniać...
Ostatnio zmieniony pn wrz 27, 2010 3:16 pm przez Amanea, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt wrz 28, 2010 8:51 am

Geond

Planokrwisty szybko ogarnął wzrokiem scenę, Lisi zbrojni doskonale odciągali uwagę od jeźdźców, Avisha już prawie wykończyła paskudę, która uniknęła jego kuli ognia a Tibor ze swoim kociakiem polowali na maga osłoniętego niewidzialnością. Przynajmniej taką miał nadzieję i tak mu to wyglądało na pierwszy rzut oka. Na drugi zauważył że źle się dzieje ze Jerrodem a ten był im bardziej przydatny żywy niż martwy. Kiedy na dodatek ogarnęła go fala ciepła z odsuniętego nieco wybuchu kuli ognia, zdecydował że obrał doskonała taktykę na przeżycie.

Mając do dyspozycji dość ograniczony asortyment niszczycielskich czarów, posłał w stronę przywódcy drowów jedno z nielicznych, jakie nie miały szans chybić.
- Sajet! - magiczny pocisk, a właściwie kilka, wyleciało z dłoni dziedzica żywiołów i pomknęło w kierunku walczących, obierając na cel, właśnie ciemnego dowódcę. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, energia czaru rozbiła się o wrodzoną barierę mrocznych elfów. - Bodajby cię własna matka w żyć chędożyła. - zdążył mruknąć zanim zmienił cel i skierował swoją wolę na flankę drowów walczących z jeźdźcami. Nie miał czasu na wypowiadanie całości zaklęcia, poza tym powietrze było tak naszpikowane magią, że stworzeniu żywiołu pracującemu z żywiołem prawie zbyt łatwo przyszło wezwanie kolejnej ognistej kuli.
- Tokrrrrrpi. - powiedział spokojnie Geond a dwa drowy zmieniły się w biegające i trzepocące rękoma marionetki, trzeci mocno się zachwiał, a pozostałe dwa walczyły z zacięciem, jakby to nie wokół nich przed chwilą wybuchł magiczny ogień kuli. Jeden z jeźdźców właśnie gasił rękaw, ale przynajmniej miał co gasić i czym, bo łutem szczęścia, planokrwisty usmażył akurat dwóch walczących z łatwopalnym jeźdźcem.

Uśmiechnął się ponuro i zaczął wybierać kolejny cel, poświęcając jedynie chwilę na ocenę, jak mocno przykuł uwagę napastników.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt wrz 28, 2010 10:50 am

Bruni walczył najlepiej jak mógł, choć fizycznie czuł się niczym istny wrak. Nogi drżały mu mocno, podobnie jak i dłonie. Głowa go bolała i czuł zawroty żołądka, które z każdą kolejną chwilą nasilały się. Tego dnia nie wypił jeszcze ani łyka alkoholu i to właśnie to miało wpływ na jego stan zdrowia. Walczył jednak dzielnie. Jak ranny jeleń, który próbuje bronić się przed watahą wilków, czyhających na najdrobniejszy błąd, który trzeba skrupulatnie wykorzystać. On jednak nie popełniał takowych. Nie był świeżakiem w zawodzie awanturnika. Każdy cios odbierał na stalową tarczę, którą zasłaniał się z niemałym refleksem. Łańcuch korbacza groźnie brzęczał, kiedy kleryk nacierał na swego przeciwnika. Ten jednak też zdawał się nie był jakimś ułomkiem i ciosów krasnoluda unikał z legendarną, elfią zręcznością.

Bruno zdawał sobie sprawę, że jeśli nie skorzysta z magii, może mieć ciężko. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jeśli teraz, w ferworze walki, zacznie się modlić, narazi się na atak przeciwnika. Kiedyś jednak usłyszał w jednej z gospód, że kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje. Czy jakoś tak. Postanowił sięgnąć po to, w czym się specjalizował.
-O Moradinie! Kowalu Dusz, wspaniały Wszechojcze. Niech jasność twej kuźni spłynie na mego przeciwnika rażąc go swym blaskiem i parząc gorącem żywego ognia!- prosił Moradina o pomoc. Krasnolud rozłożył ręce w błagalnym geście i z nieba, wprost w uśmiechającego się triumfalnie drowa spłynął snop jaskrawego światła, przez kilka sekund skąpało ciało mrocznego elfa.

Ów moment wykorzystał inny drow, który zamierzył się na Bruniego z swoją włócznią, jednak Moradin czuwał tego dnia nad swoim wiernym sługą. Grot włóczni, choć przebił się przez łączenia płytek pancerza, to jednak nie wbił się zbyt głęboko, nie raniąc za bardzo brodacza.
-Agrrr!- zawył drow w hełmie, przypominającym smoczy łeb i upadł na ziemię wijąc się w bólu i agonii. Światło zniknęło, pozostawiając na skórze przeciwnika Brunona, liczne pęcherze i bąble od poparzeń. Drow drżał jeszcze kilka chwil, po czym przestał się ruszać. Krasnolud spojrzał gniewnie na włócznika, który również mocno się naprzykrzał, dając mu do zrozumienia, że i jego czeka podobny los. Bruni nie był głupcem i nie zakładał nawet hipotetycznie iż mroczne elfy wycofają się. Trzeba było walczyć do samego końca, do ostatniego trupa.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt wrz 28, 2010 12:43 pm

Kapłan boga wojny był w swoim żywiole. Cios w pachę i rozcięta ręka zabolały. Uczucie krwi obficie cieknącej z rany też przyjemne nie było, ale jedyne co zyskał przeciwnik to wywołanie w krasnoludzie większej furii. Wydając z siebie pełen wściekłości okrzyk „Eldan!” wymierzył swym toporem cios w twarz przeciwnika posyłając go na ziemie.
Z satysfakcją patrzył jak ten się zwija, przyciskając do twarzy dłonie spomiędzy których obficie cieknie krew. Tymczasem drugi przeciwnik sposobił się do ataku i trzeba było przemóc ból żeby unieść mithrylową tarczę do zasłony. Widząc, że mefit podnosi się po ataku wrogiego maga, zawołał do niego.
-Zajdź go z flanki- i wskazał brodą na tarczownika szykującego się do ataku.
Moment w którym ten odwrócił głowę w kierunku nadlatującego zagrożenia, był właśnie tym na co czekał krasnolud. Wykonał dwa cięcia. Pierwsze przecięło mięśnie i ścięgna nieco powyżej kolana posyłając drowa na ziemię. Drugi cios adamantytowego topora przebił się przez kolczugę wroga niczym przez masło i z chrzęstem zagłębił się w plecach.
Zapierając się nogą o ciało oswobodził broń i zwrócił się w stronę zranionego w twarz drowa. Uniósł topór i wyszeptał z nienawiścią trzy słowa- Za Opactwo Miecza.- Po czym posłał go w objęcia któregoś z plugawych drowich bóstw.

Uwolniwszy się od przeciwników powiódł wzrokiem po polu bitwy. Lisy toczyły zażartą, ale w większości wygrana walkę. Jedynie Ferrous otoczony przez trzech przeciwników miał większe problemy, ale golema zawsze można naprawić. To łatwiejsze niż wskrzesić człowieka.
-Leć pomóc Jeźdźcom, wyssij z drowów nieco wilgoci- zwrócił się do mefita. Po czym pobiegł w ślad za swych skrzydlatym sługą.
Ostatnio zmieniony wt wrz 28, 2010 3:47 pm przez Ulli, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr wrz 29, 2010 10:22 pm

„Naprzód!” – mentalny impuls sprawił że przyspieszyli jednocześnie – kot i drow. Czarownik mrocznych elfów narobił więcej szkód niż norma dla takich sukinsynów przewiduje i Tibor miał zamiar pokazać mu czym jest cierpienie. Alpharius trzymał się jego boku gładko dostosowując prędkość i Tibor przeklął w duchu fakt że nie zainwestował do tej pory w przedmioty pozwalające wykorzystać większą szybkość drapieżnika. Jak by jednak nie było, gnali w kierunku wrogiego magika i z każdym uderzeniem serca ich szanse rosły! Jego wypróbowane, rodowe ostrze – Omegon – śpiewało mu w dłoni, a srebrna stal klingi błyszczała w świetle płomieni.

Obrazek

Nieartykułowany wrzask wydarł mu się z gardła gdy ujrzał przywołanego obrońcę maga. Niczego nie pragnął bardziej niż rzucić się na znienawidzone stworzenie, jako żywo przypominające mu Talinid i śmierć rodziny z rąk pajęczej kapłanki, ale zdyscyplinowanie Ilythiiri wzięło górę i Tibor arogancko skrzywił wargi gdy stłumił instynkty – Alpharius znakomicie sobie poradzi z marnym pajęczakiem. Therale polował na bardziej satysfakcjonującą zwierzynę…

„Gdzie jesteś…” – jego głowa obracała się niczym balista na czopie podczas gdy Alpharius rozdzierał skrzeczącego pajęczaka na strzępy. Triumfalny ryk drapieżnika rozbrzmiał w momencie gdy drow wreszcie ocenił skąd dobiegało skandowanie zaklęcia. Chlusnął wodą z manierki i choć większość rozchlapała się nieszkodliwie po ściółce, parę strużek zachowało się … podejrzanie. W tej samej chwili pełna morderczej żądzy krwi myśl Alphariusa dała mu znać że i on złapał w nozdrza smród poszukiwanego czaroklety. Runęli w kierunku niewidzialnego i już-wkrótce-bardzo-martwego magika, Tibor odrzucając manierkę i łapiąc Omegona dwuręcznym chwytem, Alphariusa wybijając się z martwego cielska pajęczaka, gładko zajmując miejsce u boku przyjaciela. Zakrwawiony i o zjeżonej sierści, z ogniem w ślepiach i podobnymi dłutom kłami, wyglądał jak demon wcielony – tuigańscy kupcy którzy za bezcen sprzedali Therale umierające od ran i zakażenia zwierzę, gryźliby swe brody z wściekłości i wstydu widząc jak pełna życia, sił i morderczej furii jest wzgardzona przez nich pantera…

„Polowanie na niedźwiedzia!” – Tibor przesłał do umysłu zwierzęcia nazwę prostej taktyki, ćwiczonej i wielekroć przez nich stosowanej. Alpharius momentalnie zwolnił, odskoczył o krok i został z tyłu. Drow biegł pełnym pędem, jednak nie wprost na maga ale obok niego, tak jakby nie spostrzegł jego obecności, by magik skupił się na panterze. Gdy jednak przebiegał…

- Magitur yulul ultrinnan! (Magitur zwycięży!) – wykrzyknął zawołanie bojowe swego Domu i ciął mieczem. Dźwięk uderzenia utonął we wrzaskach, huku płomieni i zawodzeniu rannych, jednak struga krwi i wrzask bólu dały znać że Lisy zaczęły brać pomstę na przeklętym czarowniku! Uderzenie serca później dłutowate kły chowańca zatrzasnęły się na ciągle jeszcze okrytym mocą niewidzialności przeciwniku i pantera potrząsnęła nim niczym szmacianą, wrzeszczącą lalką! Therale obnażył zęby i dźgnął raz i drugi, ostrożniej tym razem by nie zranić Alphariusa który wydzierał z ciała żyjącego jeszcze drowa kawałki mięsa. Wrzaski zarzynanego czarownika brzmiały w uszach Tibora jak muzyka – ranny pławił się właśnie w osobistym oceanie cierpienia i pozostałe w duszy zaklinacza okrucieństwo napawało się tym. Zaraz jednak zdławił to uczucie – krasnoludy mocno ucierpiały pod działaniem ognistego pocisku a i odgłosy niczym z kuźni świadczyły że przydałoby się wesprzeć przyjaciół – czym prędzej, czy to leczeniem, czy orężem. - "Avi..." - Tibor przestał się bawić i rąbnął mieczem raz jeszcze, z boku, nisko, brutalnie, celując w nogi, by czym prędzej okulawić czy wywrócić drowa.
„Urwij mu łeb, zabijako!” – przesłał panterze komendę. - "Eilistraee, opiekuj się Avishą" - poprosił, nie mając nawet czasu by rozejrzeć się za ukochaną.
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz paź 03, 2010 12:58 am

Lisia drużyna wcięła się w plany drowiej watahy niczym szyderczy śmiech Beshaby. Miażdżący impet elfiego uderzenia powoli wytracił się, zaś przyparci do ściany płonących drzew Jeźdźcy podchwyciwszy promyk nadziei zdwoili wysiłki, walcząc z zajadłością zagonionych w kąt szczurów.

Choć jednak Jerrod z chwalebnym zapałem fechtował, wykrzykiwał pokrzepiające frazesy, zbijał mieczem ciosy chroniąc stojących obok, rannych towarzyszy, jego oddział topniał w oczach. Jeźdźcy, tak skuteczni w polu, w pełnej szarży, marnieli pozbawieni swego głównego atutu. Teraz, zepchnięci do defensywy, z ogniem za plecami i mrowiem stalowych zębów przed sobą, wśród gradu bełtów sypiących nań od strony opanowanych przez wroga wozów, nie potrafili wytrwać.

Geond, który jako jedyny skupiał w tym czasie uwagę na oddziale ludzi, robił co w jego mocy, by przechylić szalę zwycięstwa - mrocznych elfów było jednak zbyt wielu. Gdy opór wojowników znad Ashby zaczął w końcu pękać, czas jakby zwolnił przed oczyma planokrwistego. Mimo, iż wszędzie snuły się kłęby dymu, z jakiejś przyczyny sylwetki dowódców walczących oddziałów były dlań widoczne z przerażającą dokładnością.

Jerrod osłaniał właśnie trafionego bełtem towarzysza, wykorzystując przewagę wysokości jaką dawał mu rumak - ostatni pozostały przy życiu koń na polu walki - by rozpłatać czerep napierającego nań drowiego wojownika, gdy przyszło mu skrzyżować ostrza z wrogim przywódcą. Ten już na pierwszy rzut oka wyróżniał się spośród mrowia mrocznych elfów - po części przez jasny, srebrno-szary płaszcz i połyskliwą, mithralową kolczugę, odcinającą się wyraźnie barwą od ciemnych strojów jego podkomendnych, ale także przez wzrost - był on najroślejszym spośród drowów w grupie.

Przywódcą Jeźdźców krzyknął coś do swego adwersarza, lecz jego głos zginął w zgiełku bitwy, uchodząc uszom Geonda. Drow jedynie zaśmiał się w odpowiedzi, skracając płynnie dystans do przeciwnika, by wyprowadzić druzgocące pchnięcie w pierś krwawiącego z wielu ran rumaka. Koń zakwilił przeraźliwie, stanął dęba, machnął kopytami, chybiając o cal głowę elfa, który odskoczył w tył z szybkością błyskawicy, po czym padł martwy na ziemię. Jerrod, wykazując godny pochwały refleks, nie dał się przygwoździć truchłem umierającego wierzchowca - zeskoczył prędko z siodła, po czym przetoczył się na bok, powstając zaraz na równe nogi. Elfi wódz wykorzystał jednak ułamek chwili, w której jego adwersarz nie zdążył jeszcze przybrać właściwej pozycji obronnej. Geond zobaczył tylko jasną smugę, jaką pozostawił po sobie furkoczący, srebrno-szary płaszcz, błysk czerwonego światła, jakie ciągnęło się za magicznym mieczem i rozbryzg krwi, który buchnął z rozcięcia na piersi Jerroda.

Pozostali przy życiu Jeźdźcy krzyknęli przeraźliwie, zbijając się w kupę ponad powalonym przywódcą, osłaniając go murem własnych ciał przed razami drowich najeźdźców. Okazało się to jednak kiepskim pod względem taktycznym manewrem, gdyż elfy zdołały zacieśnić wokół ludzi okrążenie, zakłuwając ich z pasją włóczniami.

Fakt, iż elfii przywódca zdołał przecisnąć się przez równiutką ścianę swoich podkomendnych, poświadczał o ich doskonałym wyszkoleniu - miast bowiem wgnieść go w pierścień obronny Jeźdźców, ci rozstąpili się prędko, dając mu szansę na zebranie oddechu. Drow rzucił tylko przelotne spojrzenie na dobijaną systematycznie garstkę ludzi, po czym przerzucił wzrok na gromadę Lisów.

Zmrużone oczy i zaciśnięte w wąską kreskę usta świadczyły wyraźnie, iż nie spodobało mu się to, co zobaczył. Zaraz też wymienił spojrzenia ze zbrojnym w runkę wojownikiem o paskudnej twarzy, przeoranej długą, wijącą się od brody do lewej skroni blizną, który skrzyknął do siebie kilku towarzyszy. Razem, mroczne elfy ruszyły do natarcia...

Podczas gdy Jerrod padł na ziemię pośród trupów swoich towarzyszy, Tibor toczył walkę z niewidzialnym magiem. Walkę nad wyraz pomyślną i szybko zbliżającą się do zakończenia - a przynajmniej tak można było wywnioskować z krzyków czarodzieja i krwi, która uwidoczniła się obficie na pazurach i kłach Alphariusa. Tibor usłyszał jeszcze jak wróg próbuje wymówić szybką inkantację, która jednak utknęła mu w gardle, gdy pantera rozdarła po raz wtóry jego ciało. Therale już gotował się, by wyprowadzić mieczem finalne uderzenie, gdy usłyszał kolejną, znacznie krótszą, wysyczaną mściwie frazę. Zimny pot zalał go, gdy zidentyfikował desperacki ruch swego pobratymca, który widząc przed sobą tylko śmierć, postanowił odpłacić jeszcze swoim wrogom pięknym za nadobne.

Kula ognista eksplodowała z ogłuszającym hukiem, wyrzucając gwałtownie zaklinacza i jego chowańca w powietrze. Tibor krzyknąłby z bólu, lecz uderzenie wytłoczyło całe powietrze z jego płuc. Podmuch cisnął nim niczym szmacianą lalką, zaś jego krótki lot zakończył się boleśnie na pniu drzewa, które przywitało go mniej groźnym, acz dalej bolesnym uderzeniem. Therale zakrztusił się, obracając dziko spojrzeniem po polu bitwy. Po mieczu, wyrwanym mu z ręki przez impet eksplozji, nie było śladu. Alpharius zaległ kilka metrów dalej, miotając się przeraźliwie, by ugasić tlące się futro. Dopiero ten widok uświadomił zaklinaczowi, iż jego szaty trawią niewielkie, acz zajadłe języki płomieni, wspinające się cierpliwie po rękawie ku twarzy...

Geond zorientował się, iż wyforsował się odrobinę za bardzo do przodu, oddalając się od bezpiecznej osłony, jaką stanowił mur jego zbrojnych towarzyszy. Gdy bowiem ruszyła na nich falanga elfich zbrojnych (szczęśliwie nie wszyscy - sześciu bowiem zostało w tyle, by dobić garstkę pozostałych jeszcze przy życiu Jeźdźców), w jego kierunku powędrowało aż trzech przeciwników. Planokrwisty cofnął się gwałtownie do tyłu, gdy poskręcany grot włóczni zatańczył mu przed oczyma, lecz nim ten zdołał zatopić się w jego twarzy, z niespodziewaną, nieoczekiwaną, acz z pewnością zbawczą pomocą przyszedł mu Deleron. Łotrzyk pojawił się dosłownie znikąd, ewidentnie wytracając po drodze zaklęcie niewidzialności, zatapiając sztylet w gardle zaskoczonego (na śmierć - ha!) elfa. Następnie wdał się w walkę z drowim miecznikiem, wymieniając cios za ciosem, byle tylko dać Geondowi czas na rzucenie zaklęcia. Ich przeciwnicy nie byli jednak w ciemię bici, tak iż podczas gdy dwaj walczący wymieniali ciosy, ostatni z nacierający drowów wyminął swego kompana i rzucił się na planokrwistego. Geond próbował wycofać się czym prędzej, lecz elf był zbyt szybki - jednym susem doskoczył go zaklinacza, powalając go na ziemię własnym ciężarem. Planokrwisty próbował zrzucić z siebie przeciwnika, wywinąć się, nim ten dosięgnąłby go swoim sztyletem (dzierżoną wcześniej glewię, nieodpowiednią do walki na krótkich dystansach cisnął bowiem na bok w biegu) - bezskutecznie. Sztylet zatopił się boleśnie w jego ciele raz i drugi, porażając planokrwistego, tępym, piekącym bólem. Wrzasnąłby, gdyby nie odziana w pancerną rękawicę, drowia dłoń, która zacisnęła się na jego gardle z siłą imadła...

Avisha dołączyła w międzyczasie do grupki swoich towarzyszy, to jest do Ferrousa, Oskara i Bruniego, stając z nimi ramię w ramię, naprzeciw biegnących ku nim drowim wojownikom. Trucizna piekła ją od wewnątrz nieznośnie, osłabiając jej mięśnie, lecz na skutek wcześniej zastosowanych zaklęć, które miały efekt przeciwny, mogła włożyć w uderzenia miecza tyle siły co normalnie, bez magicznego wspomagania. Nim jednak zdołała dokonać dokładniejszych oględzin otrzymanych ran, przyszło jej wymieniać ciosy z nowymi przeciwnikami.

Przywołany przez Oskara mefit stanął naprzeciw nacierających drowów, wykonując dziwny, karkołomny ruch, jakby nabierał z całych sił powietrza - choć wyglądało to niepozornie, kilku z dziesiątki nacierających drowów krzyknęło z bólu, z kolejnych dwóch, solidnie już rannych od zmagań z Jeźdźcami, padło bez życia na ziemię - ich krew pofrunęła w kierunku stworzenia żywiołu, lecz nim ten zdołał ją wchłonąć oberwał wprost między oczy bełtem, który przyfrunął doń zdawałoby się znikąd - zwróciło to uwagę Lisów na bliżej niezidentyfikowaną liczbę sylwetek, które przemykały w dali między drzewami.

Na obserwację nie było jednak czasu - nadchodzący atak wymagał od walczących pełnej, niezachwianej uwagi. Pierwszy zaatakował drowi przywódca - choć jego dzika szarża zdawała się początkowo samobójcza, elf doskonale wiedział co robi. Jednym susem znalazł się przy linii zbrojnych i nim którykolwiek z Lisów zdołał wyprowadzić kontratak, wykonał szeroki, błyskawiczny piruet, połączony z szerokim wymachem miecza. Ów zabójczy młynek dosięgnął naraz zarówno parę kapłanów, jak i Avishę - jedynie Ferrous znalazł się poza zasięgiem długiego, migoczącego szkarłatnym blaskiem ostrza.

Uderzenie było niezwykle bolesne dla Bruniego, który oberwał pierwszy oraz Avishy, której wysłużona koszulka kolcza zawiodła w kontakcie z zaklętym mieczem. Kapłan Moradina zwinął się jednak nie tylko z bólu - gdy tylko magiczne ostrze dotknęło jego ciała, przeszyło go paskudne uczucie, ni to mdłości, ni to duszność; co więcej zaś, symbol jego bóstwa zaciążył mu jakby był wielgaśnym, uwieszonym na łańcuchu kamieniem. Szczęśliwie, trwało to tylko ułamek chwili. Oskarowi, który początkowo zbił tarczą szalenie akrobatyczne uderzenie, dane było zasmakować analogicznego doznania chwilę potem, gdy drow ciachnął go mieczem przez ramię, rozcinając na równi mithral i ciało.

Ferrous, zmłóciwszy korbaczem dwóch z trójki walczących z nim przeciwników, został osaczony przez trzech kolejnych - zaraz też spadł na niego deszcz razów, poszukujących zawzięcie luk i słabszych punktów w jego masywnym pancerzu - niejednokrotnie z pozytywnym skutkiem. Golem znosił jednak wszystkie uderzenia dziennie i choć jego przeciwnicy napierali nań z furią, ten na przemian zastawiał się pawężą i wyprowadzał systematycznie kolejne, miażdżące uderzenia, poruszając się raz po raz z monotonią wahadła.

Avishę, stojącą podobnie jak i Ferrous na brzegu formacji, osaczyło trzech przeciwników - wszyscy z długimi, zakrzywionymi mieczami i tarczami niosącymi insygnia tego samego domu - białym wężem okręcającym się wokół czerwonej dłoni. Mimo iż umiejętności ich i drowiego przywódcy dzieliła ziejąca pustką przepaść, dalej byli to groźni i - co gorsza - zgrani wojownicy. Choć Avishy udało się sieknąć mieczem jednego z nich, zadając dotkliwe rany, nie mogła jednocześnie uchylić się przed wszystkimi uderzeniami. Jej sprawne, wyćwiczone uniki rozbiły swoje, koszulka kolcza spisywała się świetnie, ale mimo tego oberwała aż trzy razy - płytko, jak płytko, ale i tak boleśnie.

Bruni nie zdołał rozprawić się z pozostałym mu jeszcze do urżnięcia włócznikiem, gdy dołączył doń kolejny przeciwnik - elf o szkaradnej, przeciętnej blizną twarzy z runką w rękach. Krasnolud wymierzył w jego kierunku kontrę swoim korbaczem. Drow zaś, choć zdawało się, że zaraz zostanie przyozdobiony kolejnym kanionem na twarzy, wywinął jakoś dziwnie swoją bronią, okręcając wokół drzewca łańcuch korbacza. Następnie zaś szarpnął gwałtownie raz i drugi, wyrywając zdumionemu kapłanowi broń z ręki. Nim Bruni zdołał podnieść protest na tak podły i bezprecedensowy manewr, drow dziabnął go boleśnie runął w pierś - podobnie zresztą jak i jego dzierżący włócznię kompan, choć on akurat nie zdołał przebić się przez wysłużoną kolczugę krasnoluda.

Oskar bił się tylko z jednym wrogiem. Jednym, paskudnym, zbrojnym w pieruńsko ostry, zaklęty miecz wrogiem, który najwyraźniej pozjadał więcej goblinów na śniadanie, niż Lisy przez ostatni sezon. Rozcięcie w okolicy prawego ramienia bolało jak cholera, zaś sposób, w jaki elf wywijał swoim orężem zapowiadał prędką dokładkę.

- El yeunn tanth. Zhaun dosst k'lar! - Wysyczał drow, unosząc miecz do kolejnego ciosu, tak iż Oskar miał doskonały widok na czarną, pokrytą szkarłatnymi pęknięciami klingę, po której powierzchni tańczył szkarłatny blask.

Zalegające na drzewach kruki zakrakały wesoło. Im walka się podobała. Jak najbardziej.
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn paź 04, 2010 12:08 am

Geond już miał sobie pogratulować zgrabnie przeprowadzonej akcji dywersyjnej, ale jego wesoły nastrój prysł w momencie gdy Jerrod odwalił genasiemu najlepszy dowcip w całej krótkiej znajomości tych dwóch i najzwyczajniej w świecie padł pod ciosem drowa. Był pod takim wrażeniem, że nie zdążył nawet rzucić kolejnego zaklęcia zanim ciemne elfy zapoznały go ze swoją wizją uczciwej i honorowej walki. Nie dość że wysunął się za linie swoich opancerzonych towarzyszy, to jeszcze biegło na niego trzech zbrojnych, zanim porządnie przełknął, jeden z nich rzucił nim jak szmatą o ziemię i docisnął czarownika swoim ciężarem. Jedynym pocieszeniem w mizernej sytuacji było włączenie się Delerona do akcji i zdjęcie jednego z napastników oraz zajęcie uwagi drugim. Planokrwisty musiał zająć się więc jedynie jednym, upierdliwie próbującym go zamordować zakutym w pancerz drowem.

Powietrze aż trzeszczało od magii, ognia i szczęku stali, Geond jednak nie miał jak czarować w tym momencie, na szczęście mroczne elfy może i przechodziły ostatnio jakiś trening, dzięki któremu nie zdychały na słońcu, ale ciągle były na nie wrażliwe. Kiedy genasi blasku pokazał się w całej swojej chwale, mimo że leżał w pyle i pozycji, która bardziej kojarzyła się z zamtuzem niż polem walki, drow nie miał innego wyboru jak odwrócić wzrok. Cała skóra zaklinacza jarzyła się niczym słońce, dokładnie w tym momencie Qualinesha rzuciła się na twarz wojownika i zaczęła ją szarpać swoimi małymi pazurkami. Gdy nawet to nie pomogło zrzucić siepacza, zaklinacz uruchomił swoją bransoletę posyłając w jego stronę dwie kulki magicznej energii, nie był pewien czy to coś zadziałało, ale jego chowaniec zamienił się w wir powietrza i wzniecił kurzawę wokół głowy drowa. Na szczęście pozwoliło to uwolnić się nieszczęsnemu księciowi żywiołów uwolnić spod sterty żelastwa przeplatanego elfem.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt paź 05, 2010 12:54 pm

Ani on, ani jego mefit daleko się nie przemieścili. Jak spod ziemi wyrośli przed nim nowi przeciwnicy. Jego skrzydlaty sługa wkrótce po wyssaniu wody dostał trafienie bełtem co oznaczało, że humanoidy wśród wozów to nie niedobitki obstawy handlarzy a drowie odwody. Szybki rzut oka na pole bitwy wyprowadził go z błędu co do jej przebiegu, który do tej pory wydawał mu się mimo pewnych komplikacji korzystny. Jeźdźcy zostali właściwie wybici. Oni sami zostali ranni i związani walką w sposób utrudniający jeśli nie uniemożliwiający korzystanie z magii, która jest ich największa bronią. Po stronie drowów jest wszystko: przewaga liczebna, taktyczna, wyszkolenie, przygotowanie do walki, oraz zwykłe szczęście i przychylność bogów.
"Wygląda na to, że tutaj skończy się moja wędrówka."- pomyślał czując jak magiczne ostrze rozcina z łatwością kolczugę z mithrylu i zadaje mu kolejną poważną ranę. "Jak tu walczyć z kimś, kto wykonując jedno cięcie prawie zabija trzech wrogów. W tej bitwie i cała armia Cormyru nie byłaby wystarczającą odsieczą. Aż dziw bierze, że posiadając takie siły nie zajęli wcześniej całej doliny z marszu."
Zacisnął zęby i zmusił ciało do kolejnego, jak sądził ostatniego, desperackiego ataku. Wykonał dwa silne cięcia toporem, mierząc w przeciwnika wznoszącego miecz nad jego głową niczym kat. Pierwsze chybiło celu i dopiero drugie rozcięło bok drowa raniąc go dotkliwie, nie na tyle jednak by uniemożliwić walkę. Uśmiechnął się widząc efekt. "No pora odpocząć i uciąć sobie pogawędkę z Mistrzem Eldanem w zaświatach. Przynajmniej inni będą mieć ciut łatwiej."
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz paź 10, 2010 6:55 am

Bruni prowadził znacznie poważniejszą walkę niż pozostali jego kompani. Walczył bowiem nie tylko z mrocznym elfem, ale i z swoją słabością, która brała nad nim górę. To było straszne przeżycie. Od momentu rozpoczęcia walki był cały spocony. Ręce tak mu się trzęsły, że momentami obawiał się zgubić broń przy zamachnięciu. Musiał walczyć. Nie tylko z sobą, ale i drowami, od których jeszcze się roiło. Nie czuł się dobrze. Rany, które otrzymał od przeciwników również bolały i piekły. Energicznie uniósł ręce w błagalnym geście.
- Moradinie, ojcze wszystkich krasnoludów. Ześlij na mnie błogosławioną moc leczenia. - prosił swego boga, który go wysłuchał. Dłonie Brunona zalśniły blado niebieską poświatą. Krasnolud miał dotknąć swej piersi gdy jeden z dwóch mrocznych elfów, z którymi się ścierał ranił go swoją dzidą. Na szczęście lekko i nie groźnie.

Brodacz w końcu przyłożył dłoń do piersi i poczuł znaczną ulgę. Rany zasklepiły się a ból po części przeszedł. Kleryk poczuł również lekką ulgę w tym drugim bólu, który go trapił. Oby jak najdłużej. Bruno spojrzał na jednego z dwóch przeciwników. Uniósł korbacz, lecz to nie miał być atak. Raz jeszcze chciał poprosić Moradina o pomoc. Modląc się o zesłanie takiego samego zaklęcia, jakim zabił poprzedniego przeciwnika, nie był świadomy, co drow chce zrobić. A plan jego był sprytny i niecny. Dzidą swoją uderzył krasnoluda w przedramię wytrącając mu korbacz z garści. Kapłan jednak nie poddał się, chcąc dokończyć inkantację. Niebo nad elfem zajaśniało i po chwili spłynął na niego jasny snop światła. Niestety nic to nie dało, gdyż wrodzona odporność na magię elfa, skutecznie go uchroniła. Jedyne co krasnolud mógł teraz zrobić to sięgnąć po morgersztern, który nosił na zapas w razie takiej potrzeby jak teraz.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn paź 11, 2010 12:43 pm



Pieczenie w draśnięciach, zadanych przez półdrowkę, nasilało się. Ale nie tylko, czuła jak nieprzyjemne uczucie rozchodzi się powoli po całym ciele, zupełnie jakby ktoś wlewał jej w żyły ogień. Chwała Tiborowi, który wzmocnił jej siłę zaklęciem, bo byłoby jej naprawdę ciężko dalej brać udział w bitwie. Na szczęście szybko dotarła do krasnoludów i Puszki, nie była więc już sama. Nie było jednak chwili odpoczynku, gdyż zaraz potem natarł na nich drowi wojownik, przebijając bez problemu jej zbroję. Syknęła z bólu, odsuwając się o krok. Nim się obejrzała, dziewczynę i konstrukt otoczyli trzej kolejni napastnicy. Choć raniła jednego, nie mogła uchylić się przed uderzeniami całej trójki. Dosięgnęły ją tylko trzy ciosy, reszta zatrzymała się na zbroi lub po prostu nie trafiła. Te trzy, choć płytkie i niezbyt dotkliwe, i tak odczuła dość boleśnie.

Bardka nie miała nawet czasu rozejrzeć się po polu walki i zorientować jak wygląda sytuacja reszty. Mogła jedynie mieć nadzieję, że szybko przybędzie jakaś pomoc, choć nie miała pojęcia skąd mogłaby nadejść. Skupiła się na osaczających ich drowach. W czasie, gdy dotarła do Dolin i miała okazję wspomagać straże w ich działaniach, nauczyła się zupełnie innego stylu walki niż te, do którego była przyzwyczajona. Postąpiła krok do przodu, ponownie wchodząc w zwarcie z wrogami. Tym razem zamiast tylko zbijać ich ostrza, próbując sięgnąć drowów, sama zaatakowała. Walka z trzema napastnika była bardzo wymagająca. Nie tylko musiała unikać ich uderzeń, ale jednocześnie być na tyle szybką, by przy tym wyprowadzać swoje. Zaczęła swój taniec. Na pierwszy ogień poszedł raniony już wcześniej mroczny elf. Magiczny miecz zaśpiewał, tnąc powietrze i rozcinając kolczugę drowa. Zachlapane krwią, metalowe kółeczka rozsypały się na leśnej ściółce a jego ciało padło Avishy do stóp.

Cofnęła się i w szybkim obrocie zawinęła mieczem, dotkliwie raniąc drugiego. Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę i nie tracąc impetu uderzyła w trzeciego przeciwnika. Ten zdołał się cofnąć na tyle, by trafienie nie było śmiertelne, ale i tak oberwał dość mocno. Płynnym krokiem powróciła do poprzedniego wroga, w którego brzuchu po chwili otwarła się kolejna rana. Popłynęła krew, a ciało drugiego drowa upadło na ziemię. Został już tylko jeden, raniony dość mocno, ale najwyraźniej w lepszym stanie niż ona sama. Uniosła miecz do zasłony i ciężko dysząc oczekiwała kolejnego ataku.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt paź 15, 2010 9:09 pm

Dzwoniło mu w uszach. Niedługo. Tylko do momentu gdy rąbnął o coś twardego. Przetoczył się. Jego umysł zalewała fala cierpienia - własnego i jeszcze kogoś. Dopiero po chwili uświadomił sobie co się stało i skąd ten ból. Alphariusa. Kilka żeber było złamanych. Co do tego nie było wątpliwości - Tibor nie raz oberwał w boju. Ale żył, żył i płonął i robił wszystko by utrzymać ten pierwszy stan a pozbyć się drugiego. Co dojrzały jego oczy - umysł nieświadomie zarejestrował, teraz jednak cisnął się w ściółkę w jedną i w drugą stronę, dławiąc płomienie. Dopiero wtedy świadomość się przebudziła. Alpharius wstawał właśnie a jego cierpienie nadal przeszywało umysł Tibora. Oprócz cierpienia było tam jednak jeszcze miejsce na coś innego - i drow zadrżał czując jak wściekłość i żądza krwi brały panterę w posiadanie. Postanowił ukierunkować je czym prędzej i wskazał na Geonda - a raczej na drowa który próbował genasa wybebeszyć.
"Jest Twój! Rozszarp go na strzępy!!!" - Alpharius nie czekał i ruszył pełnym pędem a wściekły pomruk wyraźnie mówił co stanie się z każdym kto stanie mu na drodze.

Już wcześniej ocenił sytuację, o tyle o ile obolałe oczy i inne nadwerężone zmysły mu pozwoliły. I błogosławił dziedzictwo mrocznych elfów bowiem teraz nie miał żadnego problemu z podjęciem decyzji czego użyć... Był rozbrojony, miecz gdzieś przepadł w ściółce, ale nie zimna stal była jego najgroźniejszą bronią. Zaraz też sięgnął do zasobnika na zwoje ... i zawahał się bowiem do towarzyszy miał kawałek drogi do przebiegnięcia. Decyzja przyszła błyskawicznie - pognał w kierunku przyjaciół, po drodze zahaczając (dosłownie i w przenośni!) o tlące się truchło przeklętego, wrogiego maga, by kopniakiem obrócić je na twarz i być może zdusić płomień. Poparzone palce wyłowiły jeden z najcenniejszych zwojów i niemal go upuściły. To mu o czymś przypomniało.
- Genees! - warknął w biegu dotykając różdżki schowanej w pochwie naramiennej aktywując leczące zaklęcie.
Załzawionymi, posklejanymi oczami szacował gdzie najbardziej się przyda. I radość ogrzała mu serce gdy ujrzał jak Avisha ścina jednego z przeciwników. Jednak nie cała krew na niej należała do wrogów i Therale przyspieszył by jeszcze szybciej znaleźć się wśród swoich.
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr paź 20, 2010 8:13 pm

Kiedy wszystko idzie źle oznacza to, że zaraz pójdzie jeszcze gorzej. Deleron bez namysłu ciął, zabijając przeciwnika. Tym samym rozproszył jedyną przewagę, która dawała szanse na wygraną-zaklęcie niewidzialności.
Szlag.
Ale nie mógł zostawić tak Geonda. Wiedział, że powinien, wiedział że należało zmierzać do wcześniej wybranego celu. Ale gdyby to zrobił, Geond mógł zginąć.
Szlag.
Ciało drowa osunęło się, martwe, na ziemię. Deleron ukrył na powrót sztylet-stary, dobry odruch. W prawej dłoni trzymał krótki miecz. Nim drow upadł głucho, stal jego broni zderzyła się z ostrzem kolejnego napastnika. Deleron odbił, po czym obrócił sie, by wyprowadzić syzbki, mocny cios, ale został on sparowany.
Szlag.
Nie było czasu na toczenie jakiegoś pojedynku. Wykorzystał fakt, że wróg był zaabsorbowany unikaniem jego miecza-był świadom jak jego oczy wodzą za ostrzem, czekając na atak lub szukając możliwości wyprowadzenia ciosu. Drow zaatakował pierwszy, Deleron pozwolił mu sądzić, że dał mu się zaskoczyć. Zwarli się, drow naparł na niego i przez chwilę byli jakby w objęciu, blisko jak w tańcu. Poczuł podmuch jego oddechu, spojrzał w płonące oczy. Sądził, że zobaczy w nich jakąś rządze mordu, nienawiść, że...
Ale zobaczył w nich tylko siebie i swoją beznamiętną twarz, gdy zadaje śmiertelny cios.
Drow miał jakby zdziwioną minę gdy życie wypływało z niego razem z krwią, tryskającą z rozerwanej tętnicy. Widział sztylet w dłoni Delerona, widział jak przed chwilą za jego pomocą zabija jego kompana, ale... zapomniał? Dał się zwieźć? W jednej chwili sztylet był w ręku łotrzyka, w następnej już nie. Mógł pomyśleć, że wypadł mu z dłoni. Teraz już wiedział-magiczny schowek w formie rękawiczki bez palców. Ale było już za późno.
Nie czekając aż drow umrze odwrócił się. Spostrzegł, że Geond leży, przygwożdżony do ziemi przez ostatniego z trójki napastników. Doskoczył błyskawicznie, zamachnął się i wbił obydwa ostrza z całej siły w ciało mrocznego elfa, mierząc pod żebra. Stal weszła w ciało zadziwiająco gładko, jakby za nic mając elfią kolczugę. Zaklęcia rzucone przed bojem działały przerażająco sprawnie.
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr paź 20, 2010 9:40 pm

Walka z kontrolowanej przez drowów potyczki przeszła powoli, acz nieubłaganie w dziką rąbaninę. Taka bowiem lisia natura, by wtryniać się w cudze interesy, bez krzty szacunku dla wysiłku tychże, byle tylko mącić, mącić i odejść z rudym ogonem wystawionym wysoko do góry. Dla awanturniczej kompanii sprawa była prosta - ot akcja ratunkowa. Z punktu widzenia drowów jednakże, potyczka była ruiną starannych, długo przędzonych planów.

W chwili obecnej tylko jeden mroczny elf zdawał się jednak pojmować rozmiar zbliżającej się katastrofy - Irral Tal'mash, stanowiący drugie ogniwo łańcucha dowodzenia, wyróżniający się paskudną, szpecącą twarz blizną i runką, którą władał z niezwykłą wprawą. Jako, iż wiele już w swoim życiu zasmakował porażek, zdrad i wszelkiej maści innych nieprzyjemności, od razu rozpoznał nieznośne, niedające się zignorować przeczucie nadchodzącej klęski . Zaraz też postąpił o krok do tyłu, mierząc śpiesznym, dzikiem wręcz spojrzeniem pole walki.

Chwila obserwacji pozwoliła mu dostrzec, iż jeden z wrogich magów - ni mniej, ni więcej jak zdradziecki pobratymiec bratający się z naziemcami! - nie tylko przeżył eksplozję ostatniego, samobójczego zaklęcia Tel-Shannar'a, ale na dodatek szykował się do kontrofensywy. Rzut okiem przez ramię ujawnił zaś, iż drugi z czarokletów również wstawał na nogi - wsparty przez lekkozbrojnego szermierza, który prędko zaszlachtował dwóch wojowników z rodziny Versee.

Zbrojni też nie radzili sobie zbyt dobrze - na oczach Irrala człowiecza kobieta rozpłatała dwóch szermierzy z rodu Tras'sass i ciężko raniła trzeciego - którego dopadł zaraz wielki, czarny kot, wedle raportów będący własnością ich zdradzieckiego pobratymca. Kolejne straty zadał im wielki wojownik, obleczony w blachę niczym golem, roztrzaskujący systematycznie drowie łby, aż wreszcie jednie para młodzików ostała się na nogach, okładając go z bezpiecznej odległości włóczniami - bez przekonania jednak i z wyraźną niechęcią, połączoną z nieustannym cofaniem się w tył.

Szyk przestał istnieć. Nie licząc pary ustępujących pola przed wielkoludem włóczników, ostał się jeszcze samotny wojownik przy rozzbrojonym chwilę wcześniej krasnoludzie i Maervin, który jako jedyny nie miał problemów ze zbijaniem wrogich razów. Maervin Srebrny Płaszcz, arogant, karierowicz, szaleniec pchający się pod wrogie miecze, jedyny szermierz, który ośmielił się sięgnąć po miecz Starego Fechmistrza. Do tego przyjaciel, dobry, wierny druh, jakiego ze świecą by szukać w całym drowim klanie Auzkovyn.

Obejrzał się za plecy, dostrzegając, iż resztka włóczników kotłowała się jeszcze z niedobitkami Jeźdźców w bezwładnej, krwawej jatce, brodząc w ciałach wrogów i przyjaciół. Piątka strzelców wyborowych w opinii Maervina, a po-prostu-strzelców w ocenie Irrala zajęła pozycje miedzy drzewami, spoglądając niepewnie po polu walki.

Irral Tal'mash, weteran dziesiątek bitew, dzierżyciel niezliczonych blizn, drow z krwi i kości westchnął. Mógł krzyknąć o odwrót, ale Maervin nie posłuchałby - zbyt zajęty był szlachtowaniem słaniającego się na nogach krasnoluda, zbyt ściśnięty w nieprzyjacielskim szyku, by przegrupowanie miało sens, zbyt dumny, by dotarło do niego, iż przegrali. Chwila zwłoki, kilka kul ognistych ze strony pary wrogich magów i z ich dzielnej kompanii zostałyby skwarki.

Maervin był dobrym przyjacielem. Ale Irral był drowem. Czyli - rozumie się - pragmatykiem. Dlatego zamiast nawoływać do swoich podkomendnych, byle tylko złożyć jakiś szyk, byle stawić czoło przeciwnikom, byle stawić opór, zrobił to, o co nawoływała doń jego pragmatyczna, drowia natura. Wyszarpnął miksturę niewidzialności z bandoliery u pasa, utrącił szyjkę buteleczki o drzewce runki, wziął łyk i zniknął.

Niemożliwy do rozszyfrowania szmer przeszedł zaraz od pozycji drowich strzelców, do gromady dobijających Jeźdźców wojowników. Dosięgnął też pary cofających się przed Ferrousem drowów, które wymieniwszy spojrzenia rzuciły się do ucieczki. Dotarły też do samego Maervina, który powalił właśnie Oskara na ziemię, szykując się do zadania ostatniego, fatalnego sztychu.

- Rath! - Ryknął w swojej mowie, przerzucając wściekłe spojrzenie z dwójki wycofujących się śpiesznie włóczników do gromady stłoczonej kilkanaście metrów dalej. - Rath! Rath srow!

Nikt nie ruszył w jego kierunku.

Oszalały z gniewu mroczny elf zwrócił się na powrót to ciężko rannego Oskara, ogniskując na nim całą swoją złość. Ten, zamroczony ranami, wiedział w jednej chwili, iż nie zdoła sparować nadchodzącego uderzenia. Widział wyraźnie ów koszmarny, jarzący się czerwienią miecz, wnoszący się właśnie do ciosu, widział każde szkarłatne pęknięcie na czarnej stali, każdy płomyk magicznej energii przeskakujący po klindze. Widział też dziką, nieokiełznaną, nienaturalną wręcz furię w oczach swojego adwersarza, którego źrenice zajarzyły się jakby na moment osobliwym blaskiem. Krasnolud już gotował się do przejścia do siedziby swoich przodków, gdy nadeszła błyskawiczna, desperacka pomoc ze strony jego pobratymca. Bruno, w szaleńczym, iście heroicznym manewrze rzucił się naprzeciw opadającego ostrza, wykorzystując chwilową przerwę w natarciu drowiego włócznika, który nie wiedział, czy ma pozostać przy swoim wodzu, czy uciekać. Kapłan unosił właśnie tarczę, by powstrzymać opadający miecz, gdy niespodziewanie jeden z kryjących się między drzewami drowów oddał strzał. Krótki, elegancki bełt, zwieńczony haczykowatym grotem z ubabranej w truciźnie stali, bezgłośnie zagłębił się w szparze pozostawionej w starej, wysłużonej kolczudze Bruniego przez przypadkowego orka, którego zaszlachtował kilka miesięcy temu. Krasnolud na ułamek chwili zachwiał się.

Miecz ułamka chwili rzecz jasna nie przeczekał.

Ferrous krzyknął, gdy Bruno zwalił się na ziemię z łomotem, ciągnąc za sobą fontannę krwi. Ta zalała obficie twarz wstrząśniętego Oskara, który widząc upadek wiernego towarzysza poczuł w momencie, jak w jego ciało wstępują nowe siły; siły tak dobrze mu znane, tak często doń przybywające, gdy duchy przeszłości domagały się z krzykiem zemsty z głębin jego świadomości.

Kruki, wrony i wszelakiej maści inne drapieżne ptactwo zakotłowało się nad polem walki w dzikiej, perfidnej euforii.
Ostatnio zmieniony śr paź 20, 2010 9:57 pm przez Velo, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz paź 24, 2010 11:58 am

Jak by nie był poparzony i obolały, ciosów powalających Bruniego nie przegapił. Najlepiej byłoby krzykiem dać upust wściekłości, wrzaskiem wyrazić żądzę zemsty, przekleństwami obrzucić zdrajców. Zamiast tego Tibor dobiegł na wyznaczoną sobie pozycję, zatrzymał się i ogarnął spojrzeniem pole bitwy. Zapominając o bólu poparzeń i połamanych żeber.

To było to. Lisy sprawnością, uporem i zawziętością odwróciły losy walki. Drowy zostały pobite, jednak nadal kąsały i Bruni niekoniecznie musiał być jedyną ofiarą po stronie drużyny. A to oznaczało że trzeba dokończyć sprawę i zadać przeciwnikom jak największe straty.
- Ferrousie, atakuj drowa który powalił Bruniego! - krzyknął i odwrócił się ku chowańcowi. Prosto do umysłu bestii przesłał widok rozpaczliwej walki pomiędzy ostatnimi Jeźdźcami a ciężkozbrojnymi elfami.
“Biegnij tam Alphariusie, zabij drowów!” - panterze nie trzeba było tego powtarzać - wypuściła z potężnych szczęk zwłoki szermierza i gładko niczym kropla oliwy runęła w kierunku starcia. Therale zignorował uciekających i skupił się na kusznikach, na razie mimo uszu puszczając znikającego właśnie drowa. Zemsta to rzecz niska, podła, niegodna osób wyznających bogów dobra. Nie powinien jej się oddać. Ale z wilką chęcią miał zamiar to zrobić. Tyle że kiedy zaczął przywoływać kolejne zaklęcie usłyszał też inkantację Geonda który odzyskał swobodę ruchów i doszedł najwidoczniej do podobnych wniosków co Tibor. Ten dokończył zaklęcie...
- Egomet arcessere I'Shyirr'Hysh'Phak...
i poczekał z aktywacją do momentu gdy ujrzał jak sprawił się genas. A co jak co ale jego uderzenie plazmy było naprawdę spektakularne i prawdziwie zaskoczony był Tibor gdy okazało się że dwóch ocalałych kuszników w ogóle pomyślało o tym by odpowiedzieć strzałami. Tym lepiej...
- ... IAM! - krzyknął i migocząca drobinka wyprysnęła z jego dłoni, poza lekkim skwierczeniem bezgłośnie pokonując drogę ku uciekającym strzelcom. Tam jednak elektryczne łuki zatańczyły spektakularnie smagając ściółkę, pnie i ciała i wrzaski powiedziały Tiborowi że chociaż tym razem zaklęcie zadziałało tak jak zadziałać powinno.

Wyszczerzył zęby zaraz jednak ogarnął spojrzeniem pole bitwy. Alpharius szalał rozdzierając ramię jednego z atakujących ludzi drowów i topiąc jego agonalne wrzaski w strumieniu krwi z rozerwanego gardła, zaraz potem obrócił się zwinnie i ruszył w pogoń za uciekającymi, bowiem w tym właśnie momencie mroczne elfy oderwały się od przeciwnika. Tibor zaś wrócił spojrzeniem do miejsca gdzie jeden z drowów zniknął - tuż przed tym jak rozejrzał się uważnie, najwyraźniej oceniając sytuację na polu bitwy. A mając w pamięci świeże doświadczenie z czarownikiem nie zamierzał ryzykować.
- Jeden zniknął! Zajmę się nim! - krzyknął i rozwinął zwój skandując słowa zaklęcia. Zmusił się do ignorowania nienaturalnie osłabionej Avishy, oszalałego drowiego szermierza czy wykrwawiającego się Bruniego. Bitwa się jeszcze nie skończyła i Therale miał przeczucie że forma potężnego zwierzęcia w które się przemienił jeszcze się dobrze przyda. Zwalczył chwilowy zawrót głowy i uczucie obcości gdy opadł na cztery łapy, podobny Alphariusowi, i poświęcił kilka uderzeń serca by jego zmysły dostosowały się do nowej formy. Miał zamiar zapolować...
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz paź 24, 2010 1:23 pm

Geond podniósł się szybko po niespodziewanej odsieczy, i rozejrzał po polu walki. Najwyraźniej drowy zaczęły wykonywać taktyczny odwrót, nie miał zamiaru im tego ułatwiać, zlokalizował największe zagęszczenie przeciwników, gdzie mógłby mieć czysty strzał i posłał w tym kierunku kulę ognia.

Spomiędzy popiołów i trzech wędzonych kuszników, wyleciały w odpowiedzi dwie strzały na pożegnanie, bo najwyraźniej strzelcy też już zawijali ogony. Jedna zaryła się w ziemi obok planokrwistego a druga szybowała prosto w kierunku ramienia nieszczęsnego zaklinacza. Gdyby nie zaklęcie rzucone wcześniej, pewnie skończył by z kolejnym draśnięciem, zadrapaniem lub urwanym ramieniem, jednak rzucona wcześniej delikatna sieć energii zwyczajnie odbiła bełt, który poleciał gdzieś w krzaki. Książę żywiołów pokazał im tylko jeden palec w między rasowym pozdrowieniu i posłał w jednego z walczących dalej z jeźdźcami magiczny pocisk. O dziwo drow padł jak rażony gromem a nie podstawowym zaklęciem z arsenału każdego maga. Ważne że ta grupa również rzuciła się do ataku, co prawda udało im się jeszcze zaszlachtować dwóch broniących się jeźdźców, ale była szansa że da się kogoś postawić jeszcze na nogi.

Rzucił jeszcze raz okiem na potyczkę, ale mimo odwrotu ciemnych, jakoś niezbyt podobał mu się obraz dookoła.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn paź 25, 2010 1:57 pm



Trucizna krążąca w jej żyłach dawała się mocno we znaki. Obraz w kącikach oczu robił się rozmazany, a całe ciało reagowało wolniej i było bardziej ociężałe. Nie zamierzała się jednak poddać. Była to chwilowa słabość, która zaraz po walce będzie mogła zostać usunięta odrobiną magii. Dyszała ciężko, stojąc nad trupami drowów. Wtedy też zauważyła Bruniego, który własnym ciałem zasłonił Oskara. Chciała krzyknąć, chciała zrobić cokolwiek, ale mogła tylko stać w bezruchu, obserwując jak przyjaciel pada na ziemię. Wiedziała, że przy odrobinie wysiłku i sporym nakładzie finansowym być może uda im się przywrócić duszę ciału, ale widok śmierci przyjaciela zawsze był niezwykle bolesny. Ogarnęło ją przygnębienie, ale i wściekłość - podsycana bólem - zapłonęła w jej sercu. Mogli mordować Jeźdźców, ale wara od Lisów.

Stanęła prosto, wpatrując się w swój kolejny cel. Skrzywiła się, czując ból we wszystkich mięśniach. Drow, który zabił Bruniego, będzie teraz musiał zatańczyć z nią. Wysyczała słowo-rozkaz dla swoich butów i pojawiła się za mężczyzną z jarzącym się okropną czerwienią mieczem. Natychmiast wyprowadziła pierwszy cios, tnąc w poprzek, siłą woli walcząc z ogarniającą ją słabością. Za pierwszym uderzeniem, posypały się kolejne. Avisha tańczyła z wrogiem. Nie tak płynnie i nie tak szybko jak z tamtymi trzema przed chwilą, ale nie zamierzała mu dać ujść z życiem. Nie teraz, gdy miała go przed sobą i próbowała związać walką.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt paź 26, 2010 12:33 am

Koniec nie nastąpił. Drow ciął swoim magicznym półtorakiem, ale jakimś cudem Oskarowi udało się zasłonić tarczą. Siła uderzenia była jednak tak wielka, że rzuciła słaniającego się na nogach krasnoluda na ziemię u stóp wroga. Gdyby nie nieporadna interwencja Bruniego z pewnością by nie żył. Widząc śmierć towarzysza wzbudził w sobie po raz kolejny wściekłość a wraz z nią nowe pokłady sił witalnych. Odbił się jedną ręką od ziemi na której leżał i podniósł do pozycji leżącej, drugą zaś dotknął boku nieprzyjaciela szepcząc "Giń". Energia chaosu skupiona wolą Oskara, poprzez dłoń kapłana uderzyła w bok drowa. Magiczna energia wypaliła dziurę w zbroi i zadała przeciwnikowi straszne obrażenia nie zabijając go jednak.
Zrezygnowany opadł z powrotem na ziemię. Chwycił swój symbol i wyszeptał do Tempusa prośbę o zesłanie obrońców. Za sprawą zaklęcia dwaj mrówczy-żołnierze urośli do rozmiaru dużego krasnoluda i zaatakowali drowa.
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw paź 28, 2010 12:14 am

Deleron rozejrzał się po polu bitwy. Wydawało się, że los zaczął im sprzyjać-wróg został złamany jak sucha gałązka, krucho pękły resztki szeregów, mrówkami uciekając miedzy drzewa i niknąc w gąszczu. Ale nie wszyscy.
Szybko ocenił sytuację, pozwalając by jego towarzysze przegrupowali się. Magia pomknęła przez powietrze. Deleron wyczuł jej iskry rozpraszające się po okolicy-nieliche zaklęcia poszły dziś w ruch.
Avisha zdawała się ledwo trzymać na nogach, podobnie Oskar. Ferrous ciężkimi żelaznymi krokami pędził na odsiecz. A Deleron...
Cóż, postanowił rozegrać sprawę po swojemu.
Towarzysze, zajęci bojem, nie mogli zauważyć kiedy-jak się mogło wydawać-zniknął , rozpływając się w powietrzu. Nie zauważył też żaden z czmychających nieprzyjaciół. Narentian chyżo pokonał odległość dzielącą go od przywódcy drowów. Krótki miecz trzymając za plecami zaszedł go od tyłu. Nie zdradził się niczym-jego ruchy były bezbłędne. Wróg nie wiedział, co mu grozi zanim nie poczuł ostrza sztyletu na swojej szyi.
-A teraz zastanówmy się spokojnie... wolisz kończyć czy mam z tobą skończyć?

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości