Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob paź 30, 2010 10:47 pm

Odwrót wojowników klanu Auzkovyn z pola walki był może i niezaplanowany, lecz nie można było mu odmówić skoordynowania. Uciekający rozpierzchli się na cztery wiatry, co było rozsądną taktyką w obliczu miotającej kulami ognistymi Geonda. Szybko, zwinnie, z głową - słowem - po drowiemu. Dwaj przebywający jeszcze na polu walki wojownicy potraktowani zostali jak zbędny balast. Też po drowiemu.

Nie mający zamiaru odpuścić swym pobratymcom Tibor błyskawicznie sięgnął po z dawna przygotowany zwój, rozrywając pieczęć i aktywując uśpione zaklęcie. Magiczna energia rozjaśniała zaraz niczym miniaturowe słońce, przeskakując z pergaminu na korpus Miedzianego. Drow zadrżał, z trudem utrzymując w ryzach skomplikowane zaklęcie; skupiając całą siłę woli na utrzymanie go w ryzach. Wysiłek owocował chwilę później, gdy zaklinacz przemienił się w masywną, groźną panterę.

Czyniąc użytek z nowej postaci, Tibor powęszył w powietrzu niczym rasowy ogar, próbując uchwycić ulotną woń drowiego półkownika. Było to trudne zadanie, gdyż mnogość silnych zapachów - przede wszystkim krwi i dymu - utrudniała skuteczne uchwycenie woni niewidzialnego elfa. Władanie zmysłem tak bardzo wyostrzonym sprawiało zaklinaczowi sporo problemów - mimo łudzącego podobieństwa do Alphariusa, nie miał w końcu jego lat doświadczenia w tropieniu. Po paru chwilach udało mu się po prawdzie ustalić generalny kierunek, w którym najprawdopodobniej udał się drowi półkownik, lecz nie był to idealnie wyznaczony szlak.

W międzyczasie centrum Lisiej formacji wrzało od walki. Z małą przerwą, ma się rozumieć, gdy drowiego dowódcę zaszedł od tyłu Deleron. Drow, czując na gardle zimną stal, zamarł bez ruchu, w połowie zadawania sztychu, który pewniakiem trafiłbym Ferrousa w głowę. Łotrzyk czuł, że wygraną ma w zasięgu ręki - choć elf definitywnie miał nie lada umiejętności szermierskie, nie mógł załatać nimi dystansu, jaki dzielił sztylet od jego krtani.

Wszystko z pewnością skończyło by się dobrze, śpiewająco i bajecznie, gdyby nie ostatni pozostały przy swoim wodzu wojownik. Samotny włócznik mógł uciekać, ba, powinien uciekać, gdyż tak podpowiadała logika, drowia natura i Lisi interes, który był tuż-tuż od zatrzaśnięcia się na czerepie szalonego szermierza. Ale nie, podły włócznik musiał dołożyć jeszcze do walki swoje trzy grosze - i dołożył, doskakując do Delerona i zamierzając się włócznią na jego głowę.

Łotrzyk, dobrze wprawiony w sztuce unikania obrażeń maści wszelakiej, przed ciosem się uchylił, lecz niefortunny unik dał jego ofierze ułamek chwili swobody - którą tenże z wielką radością wykorzystał. Drowi przywódca szarpnął się do przodu, niepomny Deleronowego sztyletu, który rozorał mu policzek, spiął się, po czym bez odwracania się przygrzmocił łotrzykowi z całych sił rękojeścią miecza w brzuch.

Deleron omal nie zgiął się w pół od potężnego uderzenia. Ułamek chwili, który poświęcił na odzyskanie oddechu, prawie wystarczył jego przeciwnikowi na zadanie fatalnego ciosu - z pomocą przyszła mu jednak Avisha, blokując zręcznie przeznaczony dla przyjaciela cios, a następnie przechodząc do błyskawicznego kontrataku.

Drowi przywódca wypluł jakieś paskudne, siarczyste przekleństwo, krzyżując swój ciężki półtorak z wdzięcznym, purpurowym mieczem bardki. Wymiana ciosów była gwałtowna, energiczna, szalona wręcz. Avisha już po pierwszych dwóch blokach wiedziała, że ma do czynienia z nie lada przeciwnikiem. Trucizna krążąca w jej żyłach mąciła wizję, osłabiała mięśnie, utrudniała koordynację ciosów - w połączeniu z niezwykłą wprawą przeciwnika, zmusiło to ją do przejścia do defensywy. Z pomocą przyszedł jej jednak zaraz Ferrous - golem wykonał potężne uderzenie swoim korbaczem, przed którym drow umknął dosłownie w ostatniej chwili. Gdy jednak golem przymierzył się do następnego ciosu, mroczny elf skontrował uderzenie swoim zaklętym mieczem - przecinając z głuchym trzaskiem ogniwa korbacza, którego kolczaste zwieńczenie poszybowało kilka metrów dalej, nieomal trafiając Geonda, który uchylił się, unikając o włos niespodziewanego ataku.

Szermierz nie dawał za wygraną. Gdy tylko zapewnił sobie chwilę spokoju ze strony Ferrousa, przystąpił na powrót do Avishy, zasypując ją gradem ciosów. W paradę wszedł mu jednak Deleron, fechtując zręcznie dwoma ostrzami. Choć drow dwoił się i troił, nie mógł skutecznie blokować dwustronnej ofensywy - zarówno bardka jak i łotrzyk szybko przyprawili go o solidne rany na słabiej opancerzonych ramionach. Nie bez strat bynajmniej, gdyż szeroki wymach zaklętego ostrza przyprawił dwójkę towarzyszy o dwie płytkie, acz dotkliwe rany.

Ferrous, który został - zdawałoby się - wyłączony z walki przez stratę oręża, przystąpił jednak do ofensywy z niezwykłym, niespotykanym u niego ferworem - rzucił się na drowa, gdy ten parował kolejne ciosy jego Lisich kompanów, odwracając się na chwilę do niego plecami. Mroczny elf wykrzyknął coś w swoim języku, gdy masywne, pancerne ramię objęło go w pasie, zaciskając się na nim z siłą imadła.

- Terru! - Krzyknął szermierz, zwracając głowę w kierunku, w którym spodziewał się zastać dzierżącego włócznię towarzysza.

Wojownik nie mógł jednak odpowiedzieć na wezwanie - po prawdzie żył jeszcze, ale para olbrzymich, powiększonych siłą Oskarowego zaklęcia mrówek, która powaliła go chwilę wcześniej na ziemię, zdążyła już rozszarpać szkaradnymi żuwaczkami jego gardło - ku ponurej satysfakcji leżącego kawałeczek dalej krasnoluda.

Drowi przywódcą krzyknął coś po raz wtóry. A potem jeszcze raz. Sądząc po wykrzywionej w furii minie, jakieś paskudne, szkaradne przekleństwo. Więcej już krzyczeć jednak nie mógł, gdyż Ferrous zacisnął swoją zimną, żelazną dłoń na jego gardle. Szermierz szarpnął się raz i drugi, lecz nie mógł w żaden sposób wyrwać się z objęcia golema, który nieubłaganie wyciskał z niego życie.

Elf skrzyżował spojrzenie, najpierw z Avishą, później z Deleronem. Choć nie dzielili wspólnego języka, jego dzikie spojrzenie, tak często spotykane u zagonionych w kąt drowów, mówiło samo za siebie. "Żywcem mnie nie weźmiecie" - krzyczały rozszerzone źrenice, błyszczące od jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego, magicznego efektu.

Następnie szermierz władował sobie miecz w brzuch. I w Ferrousa, jeśli chodzi o ścisłość - ostrze bowiem niechybnie przebiło klatkę piersiową golema, który zadrżał niczym rażony piorunem, wydając z siebie dziwny, nieludzki pomruk. Zaraz też konstrukt wypuścił drowa, cofając się o kilka chwiejnych kroków wstecz, przykładając pancerną dłoń do dziury ziejącej w jego pancerzu. Mroczny elf, plujący ciemną, spienioną krwią, padł zaś na twarz, szukając rozedrganą dłonią miecza, który wyleciał mu z rąk podczas upadku.

Czarno-czerwone ostrze wylądowało kilka cali dalej, zalegając w kałuży krwi, połyskując jasnym, szczęśliwym szkarłatem...
Ostatnio zmieniony sob paź 30, 2010 10:49 pm przez Velo, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn lis 01, 2010 9:56 am



Koniec. Odparli atak drowów. Avisha była wyczerpana. Trucizna paliła jej ciało, cała siateczka drobnych ran powodowała dodatkowy ból przy każdym ruchu. Wiedziała, że lada moment dopadnie ją też skrajne wyczerpanie - taki bowiem był skutek jej śmiercionośnego tańca z mieczem. Dowlokła się do leżącego Bruniego. Nie miała wątpliwości - nie żył.
- Niech ktoś mu pomoże... - odezwała się słabym głosem, ciężko przełykając ślinę.
Czuła, że już samo zachowanie przytomności będzie dla niej nie lada wyzwaniem. Przyklęknęła przy przyjacielu. Nie znała się na leczeniu, wiedziała jedynie, że są zaklęcia pozwalające przywrócić duszę ciału. Były one jednak daleko poza jej zasięgiem. Musiała zostawić go w rękach innych.

Na dodatek nie mogła tu zostać, nie mogła zostać przy nim. Musiała wrócić do ogłuszonej półdrowki nim ta odzyska przytomność. Mogła dać im wiele informacji. Ale nie mogli pozwolić jej ujść z pola niedawnej walki. Bardka podniosła się chwiejnie i ruszyła przed siebie, brocząc krwią z ran i potykając się ruszyła w stronę, gdzie zostawiła dziewczynę. Nie uszła jednak daleko, gdy musiała usiąść na ziemi, nie będąc w stanie iść prosto przez wirujący dookoła świat. Najgorsze było w tym wszystkim to, że zaczynała mieć wątpliwości, czy aby na pewno pomoc Jeźdźcom była warta swej ceny... Podciągnęła nogi pod brodę i zwinęła się w kłębek, by przetrzymać jakoś nudności, dopóki ktoś nie będzie w stanie jej pomóc.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lis 02, 2010 12:36 pm

Kątem oka widział śmierć ostatnich drowów w tym ich przywódcy. Powiększone insekty sprawiły się nadspodziewanie dobrze rozszarpując włócznika. Niestety on z każdą chwilą czuł się gorzej. Obficie broczył krwią z wraz z nią uchodziło z niego życie. Zdawał sobie sprawę, że gdyby był zwykłym wojownikiem czekałaby go śmierć. Na szczęście był kapłanem i miał swoja wiarę. Srebrny symbol bóstwa wiszący na szyi był tak samo jak i on umazany krwią. Chwycił za niego jedną ręką, drugą przykładając do piersi i wezwał imię Tempusa. Boska moc wypełniła jego ciało zasklepiając rany i przywracając siły.

Podniósł się i powiódł wzrokiem po polu bitwy. Widok wzbudziłby podziw każdego wyznawcy Młota na Wrogów. Zwały ciał, jęki umierających i kałuże krwi. Jego spojrzenie spoczęło na Avishy majaczącej nad ciałem Bruniego. Rany jego ziomka nie pozostawiały wątpliwości - nie żył.

- Nie smuć się Avisho. Taka śmierć to honor dla każdego krasnoluda. Umierając uratował doliny przed drowami. Gdybyśmy przegrali tę bitwę Bród na Ashabie zostałby niechybnie zniszczony a mieszkańcy zabici, lub wzięci w niewolę. Teraz jest wśród przodków i pije najlepszą przepalankę jaką można sobie wyobrazić.
"To cud, że się wcześniej nie zapił na śmierć"- Dodał już w myślach wspominając coraz większe opilstwo kamrata i wynikający z tego brak kontaktu z rzeczywistością.
Widział, że Avisha trzęsie się wskutek działania trucizny, ale nie miał na podorędziu żadnego zaklęcia mogącego jej pomóc. Na szczęście zbliżała się pora modlitwy i okazja do poproszenia Tempusa o nowe łaski. Był pewien, że modlitwa przeprowadzona w takim miejscu będzie mu szczególnie miła.
Pora było się brać za obowiązki kapłańskie. Przykazania mówiły wyraźnie. Walczyć bez litości, ale po skończonej walce naprawić szkody, opatrzyć rannych i nie dręczyć cywili. Na szczęście drowy nie posiadają cywili.
Zwisający dotąd na pętli u nadgarstka topór zdjął i wsadził za pas żeby mu nie przeszkadzał, zaś tarczę przerzucił na plecy.
Leczenie zaczął od chwiejącego się golema. Dotknięcie sprawiło, że dziura trochę się zmniejszyła zaś konstrukt przestał się chwiać. Zdawał sobie sprawę, że czeka go z nim jeszcze masa płatnerskiej roboty, podobnie jak z kolczugą. Nim skończył wściekle wijący się na ziemi drowi przywódca znieruchomiał.
- Nie znęcajcie się nad ciałem, jeszcze go przepytam. Chcę żeby było w jednym kawałku.

Słysząc jęki i zawodzenia dobiegające od grupy jeźdźców puścił się biegiem w tamtym kierunku. Między innymi po to ryzykowali życie żeby ich ocalić. Przedstawiali sobą żałosny widok. Z dumnej i niepokonanej jak dotąd formacji tylko trzech ludzi dawało jakiekolwiek znaki życia. W przypadku trzeciego miało się to niebawem zmienić, gdyż miał paskudną ranę w brzuchu.
Zbliżył się do dwójki opatrującej rannego Jerroda. Dowódca wyglądał jakby był już martwy, ale dwaj opatrujący go podkomendni twierdzili uparcie, że żyje.
- Spróbować nie zaszkodzi, najwyżej nie uleczę jednego z waszych ciężej rannych kamratów.
Położył na nim rękę i wtłoczył moc leczniczą w zmaltretowane ciało przy pomocy najsilniejszego znanego mu zaklęcia.
- Witamy wśród żywych- powiedział widząc, że pacjent powoli otwiera oczy.
Nie czekając na podziękowania ruszył w kierunku opartego pod drzewem rannego i powtórzył procedurę, tym razem używając nieco mniej mocy, bo zarówno walka jak i dotychczasowe wysiłki zaczęły dawać mu się we znaki.
- Niech ktoś jedzie do miasteczka i powiadomi kapłanów Tyra. Sam sobie nie poradzę, rannych jest zbyt wielu. Jeśli nie macie koni, to mój stoi przy trakcie w krzakach.
Będąc już zmęczony używaniem magii sięgnął do plecaka po zestaw opatrunkowy. Krążąc od pacjenta do pacjenta tamował krwotoki, unieruchamiał złamania, opatrywał co poważniejsze rany.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw lis 04, 2010 1:15 am

Gdyby Therale wiedział jak paskudnie skończy się walka pomiędzy największą grupą Lisów a resztkami piechoty drowów zdecydowałby się na co innego. Ponieważ jednak nie był (jeszcze) jasnowidzem, skoncentrował się na tym co każdy drow w jego skórze by uczynił - na zadaniu jak największych, łamiących morale strat, dewastujących plany i możliwość szybkiego powrotu wroga. Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o tym że Tibor nie wiedział że drużyna wzięła jeńców - a zdawał sobie sprawę z tego że trzeba wziąć języka. Toteż ruszył przed siebie by złapać trop.

Tibor wyraźnie czuł jak Alpharius z zadowoleniem wypuszcza z potężnych, zakrwawionych szczęk kark kolejnego drowiego wojownika. Ból ran w ciele pantery był w stanie zignorować tak samo jak Alpharius - jego. Gdy tylko ciało z niemal odgryzioną głową osunęło się na ściółkę drow odwołał chowańca by ten szukał wraz z nim ślad ucieczki tego najwidoczniej znacznego wojownika, skoro stać go było na drogą miksturę. I ruszyli, Alpharius tropiąc, Therale rozglądając się bacznie. Biegli, zmieniając nieustannie szyk i kolejność, by nie dać ukrytym za drzewami okazji do łatwego strzału czy ciosu. Krew grała mocno w tętnicach Tibora a i Alpharius był w iście krwiożerczym nastroju. Złapali trop i nie zamierzali go zgubić. Młody Magitur rozglądał się bacznie - może oprócz osobnika o niewidzialnej postaci da się upolować kogoś innego?
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob lis 06, 2010 5:08 pm

Zaklinacz rozejrzał się po pobojowisku i kończącej się potyczce z wodzem elfów. Plan drużynowego speca od lekkich palców był niezły, nie wziął tylko poprawki na fakt że obiekt jego drobnej sugestii był drowem, z całkowicie inną psychiką i zbiorem luźnych wskazówek moralnych. Jedynym szokiem była tu postawa włócznika, drań powinien był już dawno brać nogi za pas zamiast próbować się bawić w zbawcę i ratować swojego dowódcę. Potem sprawy potoczyły się już tylko szybciej, nie był do końca przygotowany na nadlatującą kulę z korbacza Ferrousa, takich zagrywek zazwyczaj nie ćwiczyli ani nie planowali, więc tylko fakt że pocisk był dość niezgrabny i mało opływowy pozwolił odsunąć się Geondowi na czas. Chwilę później i kilka litrów krwi więcej było już po całej awanturze. Przeszli do naturalnego porządku rzeczy, czyli Oskar zajął się łataniem niedobitków, Tibor pobiegł gdzieś jako pantera, pewnie polować dalej na drowy a książę żywiołów zakasał rękawy i zajął się przeszukiwaniem wszystkiego w poszukiwaniu smakowitych kąsków.

Ustawił się mniej więcej w połowie całej jatki i zakasał rękawy. Dłonie czaroklety zataczały powolne kręgi i łuki w niezbyt skomplikowanym ale uporządkowanym wzorze, jego usta szeptały zamieniając go w kanał przyjmujący wszelkie magiczne bodźce z okolicy, jego oczy zmieniły barwę na szmaragdową. Jego oczom po chwili ukazały się dwa obrazy, jeden normalny, ale na niego nakładał się drugi, pełen magicznych aur.
- Asskaprhra - wymruczał pod nosem, za co dostał natychmiast po głowie od Qualineshy, która zajęła miejsce na jego ramieniu, zawsze natychmiastowo przypominała mu że nie należy przeklinać w towarzystwie damy. Z drugiej strony Geond miał pełne prawo na taką reakcję, okolica przypominała malowidło artysty po ciężkich prochach. Kule ogniste zostawiły po sobie zjadliwie czerwone plamy w miejscach wybuchów, czary ochronne nakładały się na siebie, cała polana wręcz kipiała magią. I oto się udało, znalazł przy okazji miecz Lisiego ciemnego, momentami planokrwisty zastanawiał się jakim cudem jeszcze go całkiem nie zgubił, zabrał żelastwo na stertę, będzie musiało poczekać aż tamten wróci na dwóch nogach, bo na czterech łapach na nic mu się nie przyda. Przeszedł nieco dalej, w stronę ichniego początku potyczki, mag drowów wyglądał w świetle aur, jak gdyby pośmiertnie jakiś imprezowicz, który wcześniej spożył nadmiar wielokolorowych koktajli a następnie postanowił udekorować ciemnego rozkosznie barwnym bełtem. Chwilę próbował badać jakie to aury ale zostawił to sobie na później i zaczął badać resztę otoczenia. . Od samego patrzenia na miecz elfiego szermierza przeszły go ciarki, gotująca się wokół ostrza kałuża krwi tylko dodawała smaczku całej sprawie a aura była niemalże powalająca. Kolejne skupiska znalazł jeszcze przy kolejnym martwym zaklinaczu, trzech drowach, jednym martwym jeźdźcu i Jerrodzie. Tego ostatniego i jeźdźca zostawił w spokoju, ale resztę zaczął przeszukiwać systematycznie, to czego nie mógł zdjąć, odcinał wraz ciałem. Miecz przywódcy wziął przez szmatę ściągniętą z jakiegoś trupa i zrzucił na kupę, miał zamiar go później zidentyfikować, ale chwilowo mieli inne sprawy na głowie. Po chwili dostał nagłego olśnienia i podbiegł do jeźdźca w zielonym płaszczu, był martwy, ale może miał jakieś mikstury leczące, które można by od razu rozdysponować.
Ostatnio zmieniony czw lis 11, 2010 2:57 pm przez Plomiennoluski, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lis 09, 2010 1:59 am

Nie czekając na nikogo Narentian rozejrzał się po pobojowisku i wyłapał możliwe drogi ucieczki i miejsca, w których mogły jeszcze ukrywać się drowy. Z spokojem i systematycznością godna nudnego rachmistrza aniżeli wojownika po bitwie przeczesał okolice, traktując każdy cień i każdy załom, każde drzewo i każdy krzak cierni jak możliwą kryjówkę wroga. Ale nie znalazł niczego. Rozbili oddział doszczętnie. Nikt nie został, nikt nie planował zemsty i nikt nie zastawiał pułapki. A przynajmniej tak się wydawało.

Wrócił na pobojowisko-nie był to ciekawy widok. W sumie był nudny jak flaki z olejem. Wiele już takich w życiu widział wiec stały się dla niego w jakimś stopniu rutyna. Ocenił fachowym okiem ze dokonano tu sporej masakry a zwycięzcy nie ma czego gratulować. Dotknął lekkiej rany. Sam był nieostrożny. O mały włos a to oni by leżeli wśród trupów.
Spojrzał na ciało Bruniego.
Albo w większej ilości leżeliby wśród trupów.
Z zdziwieniem stwierdził, ze nie poruszył go ten widok. Nie napadła go fala wspomnień. Oczywiście gdzieś się tam czaiły-Bruni żartujący. Bruni pijany w sztok. Bruni wymachujący toporem. Bruni pijany w sztok. Bruni rozłupujący buzdyganem czaszkę jakiegoś orka. W sumie jak się przyjrzeć była w tym jakaś rozumiejąca sama przez się regularność. Z boku wyglądało to na groteskę, ale...
Ale sam miał teraz ochotę się urżnąć. Wiec rozumiał.
-Pójdź na trakt, mówili. - Mruknął. - Zakosztuj przygody, spróbuj życia, mówili. A pies was chędożył. - Splunął. - Pieprze takie życie. -Dodał jeszcze ciszej.
O, ładna drowia brosza, zauważył.

Stojąc pośrodku niedawnego pola bitwy miał wrażenie lekkiego oddalenia. Organizacja ciszy po burzy niewiele go obchodziła. Ale oprócz tego czul także mala satysfakcje. "Przecież mówiłem, ze należy się wycofać. Nie słuchali". I tyle z ich odsieczy przyszło, ze sami oberwali a nic nie wskórali. I po co to było? Reputacji by nie stracili, kto by się dowiedział i wypaplał?
Spojrzał na ciało drowa-przywódcy. Po mrocznym elfie na takiej pozycji spodziewała się chłodniejszego umysłu i rozsądniejszych decyzji, w końcu ich rasa jest znana z instynktu przetrwania. Rzadkie rozczarowanie. A możne to te pranie mózgu które robią tam mężczyznom?
Podszedł do ciała, starannie przeskakując nad innymi trupami, małymi kałużami krwi, przyklęknął. Zignorował miecz zabitego, który swoja pretensjonalna magia doprowadzał właśnie do wrzenia posokę, w której leżał. Katem oka zarejestrował, ze ostrze ostrożnie przeniósł w bezpieczne miejsce Geond. Deleron stłamsił ochotę spojrzenia na bron, przyjrzenia się jej. Zamiast tego spoglądał teraz na twarz martwego drowa, tężejącą w pośmiertnym grymasie, typowym dla trupów.
-No i co? I wolałeś się wykończyć a nie skończyć. Mądrę to było? - Drow nie odpowiedział. Narentian wyciągnął rękę i chwycił martwy, zwiotczały policzek elfa i zaczął nim lekko szarpać jakby drażnił się z malym dzieckiem siedzącym na kolanach u upierdliwej, grubej ciotki.
-A dzidzidzi. I co misiaczku, pewnie jesteś teraz kontent w piekle, misiu-ptysiu! A dzidzidzi! - Niewidzące oczy drowa zdawały się obojętne na ten brak szacunku dla zwłok. - No to leć teraz do mamusi, ma dla ciebie przygotowany kokonik. Ale przedtem wujek Oskar sobie z tobą jeszcze pogawędzi o brzydkich rzeczach. Świntuch z tego wujka, ale ty też masz grzeszki na sumieniu, teeeż z ciebie świnka. Oboje wiemy o co chodzi, prawda? Wypasiona, kłopotliwa a krnąbrna świnka! Chrum chrum. Ale przyszedł wilk i zdmuchnął twój domek i ciebie. O tak o! - Dmuchnął, rozwiewając kosmki białych włosów. - No! - Puścił i poklepał konfidencjonalnie zmaltretowany policzek, kończąc monolog.
Poprawił przekrzywiona w wyniku tych wszystkich zabiegów głowę drowa i wstał, z szerokim, ale szybko znikającym uśmiechem rzucając do Oskara mierzącego go zirytowanym wzrokiem :
-Tak się tylko przekomarzaliśmy.
Ostatnio zmieniony śr lis 10, 2010 2:53 am przez Craftsmen, łącznie zmieniany 15 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr lis 10, 2010 11:37 pm

Lisia kompania prędko przeszła w stan pobitewnej reorganizacji sił i środków - to jest bycia mniej, lub bardziej użytecznym.

Avisha, zdrowo zmęczona szalenie intensywnym, wyczerpującym manewrem bojowym, spoczęła nieopodal nieprzytomnej drowki, obserwując ją z ponurą miną. Nieruchoma elfka była tak drobna i chuda - trudno było uwierzyć, iż jeszcze przed chwilą władała sztyletami z wprawą solidnie wyszkolonej zabójczyni. Pozory jednak o niczym nie świadczyły i kto jak kto, ale Avisha była jedną z osób, które najlepiej wiedziały, iż po drowach można spodziewać się wszystkiego...

Oskar zrzucił na swe barki obowiązek zajęcia się rannymi - korzystał na równi z zaklęć, ziół i bandaży, byle tylko postawić na nogi zdrowo poharatanych ludzi i nieludzi. Jeźdźcy przyjęli jego pomoc z wielką wdzięcznością - najbardziej zaś nieco starszy mąż z poprzetykaną siwizną brodą, który skulony pod drzewem siłował się z własnym rozbebeszonym brzuchem. Podniesiony na nogi zaklęciem powstał, z niejakim oniemieniem przejeżdżając dłonią po gładkiej skórze, które zajęła miejsce krwawiącej obficie rany.

- Bogowie nam ciebie zesłali, dobrodzieju - rzekł z tym prawdziwym, szczerym szacunkiem, na który można było sobie tylko zapracować własnym potem i krwią. Następnie skłonił się, udając się w poszukiwanie zaginionego oręża.

Jerrod był nieco cięższym przypadkiem. Zaklęcie po prawdzie błyskawicznie zasklepiło jego rany, przywracając mu świadomość, lecz jego puste spojrzenie powiedziało krasnoludowi, iż minie jeszcze trochę czasu, nim młody wódz otrząśnie się z porażki. Oskar znał te oczy - wyglądały tak samo u każdego miłego Tempusowi przywódcy, u którego stóp słały się zwały ciał podkomendnych, przyjaciół, towarzyszy broni...

Zawsze to samo - zdawały się krzyczeć duchy przeszłości, odbijając się echem tysiąca wspomnień w głowie Oskara.

Krasnolud cierpliwie łatał rany pozostałej dwójki Jeźdźców - na wspomnienia czasu jednak nie miał.

- Rob, skorzystajże z propozycji wielebnego i skocz do miasta po ojca Nervala - odezwał się wreszcie Jerrod, nie odrywając oczu od stert ciał towarzyszy. Wywołany Jeździec skinął bez słowa głową, po czym pomknął we wskazanym przez Oskara kierunku

Tibor zniknął. Przybrawszy formę pantery pomknął między drzewa, pewniakiem w ślad za drowimi uciekinierami. Czy rozsądnie było oddalać się od drużyny - tego komentować nikt nie chciał; z jakim skutkiem - to się miało jeszcze okazać.

Geond święcił. W przenośni, rzecz jasna, choć może i nie do końca, gdyż można było przysiąść, że od zacierania rąk skry sypią mu z pomiędzy palców. Dziedzic żywiołu wręcz pływał między kolejnymi nieboszczykami, wyławiając kolejne świecidełka, cudy i cudeńka, podążając za magicznym zmysłem niczym rasowy ogar za zapachem zwierzyny. Raz jeden musiał przysiąść nad drowim truchłem, by odpiłować palec, który spuchł tak bardzo, iż nie sposób było z niego ściągnąć pierścionka z białym pająkiem. Innym razem musiał urwać mithralowy kolczyk wraz z uchem - przez przypadek tym razem, na co mógł przysiąść własną małżowiną. Ostatecznie udało mu się uzbierać asortyment następujący: pierścieni sztuk dwa (i jeden drowi palec, na tyle zbledły, że ujdzie za półdrowi), obręcz na czółko sztuk jeden (szczęśliwie tym razem bez dołączonej adekwatnej części ciała), sztylet sztuk jeden (plus pochwa z ametystami), drowie insygnia szlacheckie sztuk dwa (jak je się aktywuje? Gdzie ten Tibor, gdy go się potrzebuje!?), sejmitar sztuk jeden (ciężkie, nieporęczne cholerstwo - jak oni tym walczą?), utytłany juchą płaszcz sztuk jeden (zaraz zaraz, toto srebrne na białym to couatl?), osiem mikstur bez aury (Trucizny? Alkohol? Afrodyzjaki?), siedem z aurą (Kordiały leczące? Magiczne trucizny? Magiczny alkohol? Magiczne afrodyzjaki?), bliżej niezidentyfikowane zwoje sztuk sześć (oby tym razem znalazło się Przywołanie Dziewic!), hebanowe berło z czarnym opalem sztuk jeden (podejrzanie sugestywny kształt... cholerne, spaczone do szpiku kości drowy), biżuteria bez aury sztuk trzy (pierścień, kolczyk z kawałkiem nosa, kolczyk z całym uchem - dla każdego coś miłego!). Do tego jeszcze dwie zbroje z aurami - jeden adamatytowy napierśnik (swoją drogą znajdzie się jeszcze jeden pancerz z tego metalu, tyle że koszulka kolcza, u tego klienta z włócz... halabar... rohaty... kosą?! w plecach) i absolutnie konieczna mithralowa kolczuga u wodza drowów - ale ściąganie tychże może trochę potrwać, a ten jeden Jeździec jakoś dziwnie łypie z pode łba...

Deleron szukał. Węszył. Czuwał. Rzucił okiem na prawo. Na lewo. Raz prawie zderzył się z Geondem, który grabił. Dlaczego on sam nie grabił? Nieważne, najpierw obowiązek. Wszystko sprawdzone? To teraz rozrywka.

Uleczony przez Oskara Jeździec podchodził właśnie do Avishy, skończywszy wiązać jednego drowiego jeńca do drzewa (drugi protestował i zastawiał się sztyletem, skutkiem czego zarobił przytępionym nadziakiem w podbrzusze, brzuch, pierś, gardło i między oczy), gdy łotrzyk zaczął swoją rozmowę. Bardka i Jeździec z półotwartymi ustami obserwowali jak Deleron tarmosi policzek martwego drowa, prowadząc czuły monolog. Elf nie dał odpowiedzi, jeśli nie liczyć mieszaniny śliny i spienionej krwi, która wyciekała z jego ust w takt radosnego szamotania.

- Ja... - Odezwał się wreszcie Jeździec, skupiwszy uwagę na powrót na Avishy. - To ja ją może zwiążę - skinął głową w kierunku nieprzytomnej drowki. - Mistrz Maglin będzie rad, gdy otrzyma dwójkę jeńców. Jeden zwykle nie starcza na całe przesłuchanie...

Geond zaczął buszować po raz wtóry - tym razem przy zwłokach Jeźdźca. Odsunąwszy trupa na bok, odnalazł bandolierę obwieszoną różnymi cudeńkami. Sztylet, komponenty magiczne, różdżka, znowu komponenty magiczne, pojemnik w którym coś się desperacko szamotało (chowaniec? Żyje jeszcze? A to ciekawostka...), znowu komponenty magiczne (paranoik jakiś, czy co?), hmm, klient też korzystał z bereł? Ładne toto. Iiiii... Jest. Znaczy są. Dwie mikstury - obie nieoznaczone. Jedna w czerwonej buteleczce, druga w niebieskiej. Do głowy Geonda wparowała dziwna, na wpół zapomniana alegoria z jakiejś sztuki, czy też książki. Jak to leciało? Czerwona odkrywała prawdziwy świat, czy niebieska...?

Deleron, pomęczywszy truchło drowiego wodza, udał się w kierunku wozów. Były trzy, wszystkie osłonięte, czyściutkie i ładne. W środku nie było ani ładnie, ani czysto - w każdym trup ścielił się gęsto. Dziwne, zwykle mroczniaki brały jeńców. Teraz nie oszczędzili nikogo - ani grubasa w purpurowej szacie, któremu nawet nie zabrali pierścionków z rubinami z dłoni, ani starego poganiacza, który przynajmniej zginął z bronią w ręku - o ile wiekowa, sękata laga mogła do tychże się zaliczać, ani nawet małej dziewczynki w skromnej sukience, która najwyraźniej próbowała skryć się między workami ziarna. Nic, wszyscy wybebeszeni, jakby orkowie przeszli. I gdzie niby poszła ta elfia elegancja? Ha, figa z makiem - dziś łamiemy konwenanse! - Zdawały się kpić zmasakrowane trupy drowów stygnące kawałeczek dalej na zadymionej polance.

Pojawił się też Czaworonóg. I - rzecz ciekawa - też przystąpił do grabieży. Nim ktokolwiek zdążył zainterweniować, wyszarpnął kościaną różdżkę przeoczoną niewytłumaczalnym cudem przez Geonda spomiędzy szat drowiego czarodzieja, po czym zaczął podgryzać ją beztrosko, w zupełnej nieświadomości czerwonego blasku, który zaczął jarzyć się w powstałych właśnie pęknięciach...

Bez ruchu pozostawał Ferrous. Wpatrywał się swymi pustymi oczodołami w powalonego Bruna, którego skóra przybrała paskudny, ziemisty kolor. Golem wyglądał niczym posąg, wyrzeźbiony na klęczkach przed grobowcem legendarnego bohatera... Nagle jednak drgnął. Zbliżył pancerną głowę do Bruna. Potem jeszcze bliżej. Nie miał ucha, które mógłby przyłożyć do klatki piersiowej krasnoluda, więc zamiast tego zbliżył żelazną dłoń do ust powalonego towarzysza.

Metal powolutku pokrył się parą.

- Oskaaaaaar!

*

Tibor nie miał wprawy w bieganiu na czterech łapach... Choć jednak nie raz i nie dwa razy musiał uważać, by nie przygrzmocić przetransformowanym łbem w drzewo, ostatecznie udało mu się dogonić swego pobratymca bez nieprzyjemnych przygód.

Drow od runki biegł jak ostatni czart. Musiał chyba łyknąć jakąś miksturę zwiększającą prędkość ruchu, gdyż to niemożliwe, by normalny elf potrafić biegać tak szybko. Ostatecznie jednak nie dość, iż dwa wielkie koty dogoniły uciekiniera, to ten dotarł jeszcze do krańca skrytej za linią wysokich krzewów skarpy - która kończyła się kilkumetrowym, stromym osuwiskiem, toczącym ciemny, wymieszany z ziemią piach w otchłanie przecinającej las rzeki. Drow spojrzał niepewnie na parę olbrzymich kotów, które wyskoczyły z pomiędzy zarośli, zatrzymując się kilka metrów od niego. Potem jeszcze raz na ciemną, osłanianą cieniem niezliczonych, rosłych drzew toń. Potem na swoją zbroję. Na koniec zaklną siarczyście pod nosem.

- Pięknie mnie urządziłeś bracie - rzekł, uśmiechając się krzywo w kierunku pary drapieżników. Choć jego przecięta blizną twarz wyglądała szkaradnie, głos dalej miał w sobie elfią dźwięczność, godną bardziej barda, niż wojownika. - Chociaż nie, ciebie nie powinienem już nazywać bratem... - Dodał po chwili, przekrzywiając lekko głowę i mrużąc szkarłatne oczy. - Pewnie mianujesz się teraz naziemcem, co? Jak bardzo zbratałeś się z niewolniczymi rasami? Sypiasz z nimi może? Ile jeszcze czasu minie, nim uświadomisz sobie, iż marnujesz się pośród nich, co? Pokolenia tu na górze zmieniają się pieruńsko szybko, a łaski zaskarbione u ojców, niekoniecznie przechodzą na synów... Nie boisz się aby, że za kilka dekad spotka cię tu jakieś paskudne rozczarowanie? W postaci wideł w plecach na przykład? - Elf parsknął, kręcić przy tym głową. - Doprawdy, czego oni was uczyli w Magitur, że jedno za drugim zdradza swoją rasę?
Ostatnio zmieniony śr lis 10, 2010 11:43 pm przez Velo, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt lis 12, 2010 2:02 pm



Spojrzenie złotych oczu spoczęło na drobnej dziewczynie. Musiała być niewiele starsze od Avishy, choć w przypadku elfów - a nawet i półelfów - nigdy nie można było mieć pewności co do wieku. Odgarnęła jasne włosy z twarzy nieprzytomnej przeciwniczki i przyjrzała się bliznom, szpecącym popielatą skórę. Westchnęła cicho. Wiedziała, że powinna unieruchomić dziewczynę nim ta się ocknie, ale nie miała na to nawet siły. Wtem jej uwagę odwróciły zbliżające się kroki. Zaraz potem usłyszała przemowę Delerona i uniosła wysoko w zdziwieniu brwi. Zastanawiała się czy jej też kiedyś nadmiar walk, konspiracji i przekrętów pomiesza tak zdrowo w głowie.

Dopiero słowa Jeźdźca przywróciły ją do rzeczywistości.
- Tak. Zwiąż ją. - zmrużyła groźnie oczy na słowa o przesłuchaniu - Ale żaden mistrz Maglin jej nie otrzyma.
Podniosła się chwiejnie z podłoża. Na moment mrok objął całe jej pole widzenia. Potrząsnęła lekko głową, wzięła głęboki oddech i wyprostowała się dumnie przed mężczyzną. Krwawiąca z kilku drobnych ran, ledwie utrzymująca się na nogach, ale nadal pewna siebie musiała być ciekawym widokiem.
- To jest mój jeniec. To ja z nią walczyłam i to ja ją pokonałam. - ofuknęła zbrojnego, nie spuszczając wzroku z jego oczu - Sama się nią zajmę i sama ją przesłucham. Wszystko, co stanie się z nią potem, także będzie zależało ode mnie. Nie zapominaj, że Lisy uratowały Wam życie, narażając własne zdrowie. Choć nie takie jest nasze obecne zlecenie. Zatem wysłuchasz mojej prośby, zwiążesz ją i oddalisz się, a dyspozycje dotyczące tej dziewczyny pozostawisz tylko mnie. - wyjaśniła spokojnie i powoli, tonem i postawą dając człowiekowi do zrozumienia, że nie dopuszcza innego rozwoju zdarzeń.
Ostatnio zmieniony pt lis 12, 2010 2:09 pm przez Amanea, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob lis 13, 2010 10:19 pm

Geond


Planokrwisty szybko schował mikstury, miał zamiar je wypić bez sprawdzania, ale to nie teraz, w życiu potrzebna była odrobina szaleństwa, następnie otworzył worek, wyskoczyła na niego... żaba. Udało mu się pochwycić osieroconego chowańca i nieco go uspokoić, wrzucił go z powrotem do worka i zamknął, podszedł do jeźdźca, który wcześniej łypał na niego okiem, no cóż, był w stanie zrozumieć niechęć tamtego, dostali manto, przybyły Lisy, nie dość że zrobiły rozpierduchę, to jeszcze uratowały tyłki regularnemu wojsku Dolin, jego duma musiała ucierpieć. Z drugiej strony, mógł też złożyć to na karb iście zawodowego szabrunku, jaki przeprowadzał Geond. Podszedł to uratowanego człowiek i podał mu worek z ciągle żywym chowańcem.
- To żywa część waszego maga, nie wiem jak przeżył, ale to jego chowaniec, miał z nim więcej wspólnego niż niejeden człowiek lub członek rodziny. Zaopiekuj się nią a uczcisz jego pamięć, kto wie, może nawet kiedy umierał, część jego duszy wypaliła wzór w chowańcu i właściwie jest po części waszym czarokletą. - genasi wręczył wojakowi worek i poszedł w kierunku stosiku zebranych z pobojowisku przedmiotów.

Splótł dłonie za plecami i przyglądał się im chwilę, można było śmiało powiedzieć że to krwawica, wątpił żeby podczas rozdziału całego tego magicznego złomu wzięli wszystko, co oznaczało że część sprzedadzą wspierając okoliczną gospodarkę i kupców. W myślach szybko robił obliczenia, część pójdzie na leczenie Bruniego, na szczęście Ferrus krzyknął że tamten daje znaki życia więc nie będą musieli go wskrzeszać, diablo niemiłe doświadczenie, takie umieranie, Geond miał za sobą tyle otarć się o włos że można było uznać go za martwego kilka razy, na raty, jak zresztą każdego Lisa. Rzucił jeszcze raz okiem na wszystko i zaczął zawijać w płaszcz, później miał zamiar rozładować to do juków, ale musiał jeszcze zdjąć dwie zbroje z trupów.
- A może dziesięć procent na wdowy i sieroty? Co myślisz Quali? - mruknął pod nosem, tak że tylko towarzyszka była w stanie go usłyszeć.
- To ludzie, nie traktuj ich za dobrze bo się przyzwyczają i potem będą chcieli ciągle więcej. - wyszeptała żywiołaczka do jego ucha.
- Fakt, ale Ci tutaj zasłużyli, w końcu sami ruszyli na pomoc kupcom, prosto w zasadzkę, też walczyli, też przelewali krew, na coś zasługują, zrobimy im mały wyjątek. Może dostaną mały magiczny prezent, najpierw i tak muszę sprawdzić wszystko czy nie ma tu żadnych przeklętych świństw, aura tego miecza mi się jakoś średnio podoba. - wymruczał znowu pod nosem książę żywiołu.

Patrzył chwilę na szopkę Delerona, gdzie główne role zajęli rzeczony lekkopalcy i nieco sztywny już drow. Zaklaskałby mu, ale chwilowo miał zajęte dłonie. Odłożył starannie tobołek pełen czarów i zajął się zdejmowaniem zbroi najpierw z nieszczęśnika z drzewcem w plecach a potem samego dowódcy. Znowu zostawili mu całą brudną robotę zapewniania płynności finansowej Lisów Geondowi.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pn lis 15, 2010 10:10 pm

Podziękowania starego wiarusa zbył machnięciem ręki.
-Co do jednego macie rację. Bóg wam mnie zesłał. Pamiętajcie o tym i złóżcie czasem jakąś ofiarę Tempusowi.

Popatrzył ze współczuciem na Jerroda. Niestety na rany zadane duszy nie znał żadnego czaru. Gdyby taki był sam by się uleczył. Strata ludzi i konsekwencje swoich decyzji to coś z czym każdy dowódca musi się mierzyć sam.
Kolejny raz zmęczonym wzrokiem powiódł po polu bitwy. Wyglądało jednak na to, że wszyscy najpoważniej ranni byli zaopatrzeni. Dobrze bo kończyły mu się opatrunki. Reszta musi poczekać na kapłanów z Brodu na Ashabie.
Wolnym krokiem ruszył w stronę gdzie zostawił ciało drowiego przywódcy. Patrzył w bok na Geonda przeczesującego pole bitwy w poszukiwaniu magicznych przedmiotów.
Przed sobą usłyszał dziwne bełkotanie, które wziął z początku za majaki jakiegoś umierającego jeźdźca:
-A dzidzidzi. I co misiaczku, pewnie jesteś teraz kontent w piekle, misiu-ptysiu! A dzidzidzi! …

Odwrócił wzrok w kierunku dźwięku i zbaraniał. Zobaczył ni mniej ni więcej swojego kompaniona wyczyniającego ze zwłokami coś co w najlepszym razie można by uznać za zbezczeszczenie zwłok.
Fuknął groźnie raz i drugi, wziął się nawet pod boki, nie był jednak w stanie zrobić nic ponad wpatrywanie się z podziwem w ten przykład ludzkiego szaleństwa.
Dopiero gdy sprawca wstał pokręcił wolno głową i z najwyższą pogardą powiedział
-Wyyy ludzie...
Nie był jednak w stanie znaleźć odpowiedniego słowa by dokończyć, a i Deleron nie dał mu okazji znikając z pola widzenia.
Pochylił się nad zwłokami i wykorzystując resztkę sił magicznych wyszeptał modlitwę do Tempusa po czym powiedział głośne „Przemów!” wzmacniając komendę gestem ręki i wkładając w nią całą swą wolę. Twarz trupa zadrgała po czym zastygła w bezruchu. Oskar, gdy po pełnym napięcia oczekiwaniu upewnił się, że nic z tego nie będzie wpadł we wściekłość i wyładowując swoją frustrację kopnął ciało.
-Niech cię diabli Deleron! Zepsułeś umarlaka!
Sprawca był już jednak zbyt daleko by być celem gniewu kapłana. Poza tym właśnie w tym momencie rozległo się wołanie golema.
Widząc go pochylającego się nad ciałem Bruna domyślił się co może być powodem. Biegiem dopadł kolegi krasnoluda. Padł na kolana przy rannym, dotknął opuszkami palców tętnicy szyjnej. Był słabiutki puls. Przeklął się w myślach, że tak łatwo spisał towarzysza na straty. Gdyby od razu zbadał uleczyłby go w mgnieniu oka zaklęciem. Teraz jedyne co mu pozostało to resztki opatrunków. Pośpiesznie wywlókł z plecaka apteczkę i zaczął tamować powoli już w tej chwili wyciekającą krew. Ramię wymagało również unieruchomienia. Podejrzewał uszkodzenia kości a na pewno ścięgien i mięśni. „Nie obędzie się bez leczenia magią.” Pełen niepokoju o życie kamrata zaczął wypatrywać czy nie nadjeżdżają kapłani z miasta.
Ostatnio zmieniony pn lis 15, 2010 10:10 pm przez Ulli, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr lis 17, 2010 2:39 am

Narentian zacmokał patrząc na trupy. No nie był to ładny widok. Drowy były okrutne, ale przeważnie nie aż tak. Co mogło ich pchnąć do tej bezużytecznej rzezi? Ale może za dużo kombinuje. Przecież ten drowi przywódca nie był specjalnie rozsądny, zamiast się wycofać i uciec wolał zginąć. Nie dziwiło wiec ze mordował także kogo popadnie…
Chciał bliżej przyjrzeć się ciałom, spróbować określić jak zginęły-ale wtedy jego uwagę zwróciło coś na rogu widzenia. Odwrócił się i spojrzał na Czworonoga.
-Co ty tam gryziesz znowu psia pierdoło…? - Odszedł do wozu, przyglądając się pracującemu cierpliwie zębami nad czymś psu. Z wyjątkowym brakiem zdziwienia stwierdził, ze ofiara zwierzęcia padła kościana różdżka. Nie byłoby w tym nic groźnego gdyby nie fakt ze:
A ) różdżki są magiczne i jako takie są niebezpieczne
B) Ta na pewno była niebezpieczna bo zaczęła jarzyć się w miejscu ugryzień i pęknięć czerwonym blaskiem.
Wysunął sztylet ukryty dziek magii swojej rękawiczki robiąc miejsce w magicznym schowku i włożył go za pas. Nie chcąc spłoszyć Czworonoga zaczął się do niego zbliżać powolnymi krokami.
-Biały może być, ale po nim zaczniesz tyć…-Krok do przodu.- Za to przez zielony rosną pannom balony…-Krok.- A czerwony to fe, po nim kuśka nie staje i jest źle! –Szybkim ruchem dopadł obiektu psiego zachwytu i chwycił go urękawicznioną dłonią. Magia zadziałała, różdżka zniknęła Czworonogowi z pyska, zęby klapnęły głupio szczęką o siebie. Zaskoczony sapnął z dezaprobatą.
-Nie dla psa kiełbasa.
Czworonóg spojrzał na niego a spojrzenie to, głębokie i filozoficzne, wydawało się mówić ze durnie całego świata uważają Delerona za durnia.
-No nie patrz tak na mnie. To taka metafora. Nie ja ją wymyśliłem.
Ostatnio zmieniony śr lis 17, 2010 2:41 am przez Craftsmen, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt lis 19, 2010 1:10 am

Magitur niecierpliwił się - krewniak musiał mieć w części pośladkowej i niżej sporo sił ... albo motywacji - no i zdrowe płuca - żeby tak kicać jak kicać mu się udawało. Czy rozsądne było oddalanie się od drużyny - nie wiedział i nie dbał o to, a raczej dbał, ale uznał że dopadnięcie jeszcze jednego czy dwóch przeciwników warte jest ryzyka. Chociażby kierunek w którym uciekali mógł sporo powiedzieć...

No i wreszcie stało się. Dopadli zagonionego w narożnik pobratymca. Nie bez wysiłku i bólu - boki zarówno jego jak i Alphariusa spływały potem i krwią zlepiającymi futro i zostawiającymi smugi spalonej sierści na krzewach i pniach. Kości krzyczały o zmiłowanie. Obie pantery łapały powietrze wielkimi haustami. Nic z tego nie miało znaczenia. Dogonili zwierzynę.

Therale rozejrzał się bystro oczekując zasadzki. Tym razem jednak żadnej nie było widać, zdaje się że prawdziwie drowowi skończyły się opcje. Tibor zastanawiał się jak to rozegrać gdy ten podjął decyzję za niego...

"Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Nie mógł się powstrzymać" - pomyślał zaklinacz, słysząc słowa pobratymca. Gdyby był w elfiej postaci zapewne uśmiechnąłby się i wzruszył ramionami. Jak każdy krewniak w takiej sytuacji, ten również nie mógł się powstrzymać od kpin, potępienia, pogardy. Zapewne Therale powinien zaciskać pięści, zgrzytać zębami, rzucić się z gołymi pięściami na pełnego wyniosłej wzgardy pobratymca. Jaka więc szkoda że słowa drowa spłynęły po nim niczym ..., no, na przykład Geonda magia po ochronnej kuli naokoło czaroklety z początku starcia. Słyszał je już wiele razy. Parę razy to że pobratymcy nie mogli się powstrzymać od podobnych apeli uratowało mu życie. Zwykle to oni kończyli rozpruci na kawałki, spaleni czy rozerwani elektrycznością, wykrwawiający się w prochu i pyle. Tibor był wręcz wniebowzięty. Wojownik tak się zapamiętał w przemowie, tak się wczuł w temat że udzieliły mu się dramatyczne gesty. I osłabił czujność. Therale z ochotą mu w tym pomógł. Pantera naraz cofnęła się o pół kroku, ogonem niepewnie machnęła w jedną i drugą stronę, postąpiła krok w bok - zupełnym przypadkiem zwiększając i tak już dużą odległość między sobą a drugą panterą, sprawiając że drow skupił wzrok na "skruszonym" a Alphariusa widział jedynie kątem oka. Nie dostrzegł więc że tuigańska bestia ukradkiem napięła mięśnie i przygotowała się do skoku...

Therale dobrze wykorzystał czas kiedy to zapędzony w róg szczur produkował się oczarowany własnym głosem i poczuciem mniej lub bardziej moralnej wyższości. Do umysłu Alphariusa sączyły się instrukcje. Byle chwycić gnojka i nie spaść. Przytrzymać na chwilę, by i Tibor doskoczył. Nie dopuścić do upadku w otchłań.

Teraz.

Alpharius rzucił się do przodu z gwałtownością błyskawicy, pokonując w dwóch długich susach dystans do drowiego porucznika. Zmasakrowana twarz elfa wykrzywiła się paskudnie, zaś z jego ust wypłynęło kolejne ulotne przekleństwo.

Pantera nie patyczkowała się z ofiarą - zanurkowawszy na tyle nisko, by uniknąć desperackiego sztychu runką, chowaniec kłapnął pyskiem, zakleszczając zębiska na kolczudze mrocznego elfa. Drow szarpnął się gwałtownie, po czym rzucił do tyłu - chcąc tego, czy też nie, stracił grunt pod nogami, tracąc równowagę po chwili desperackiego szamotania. Alpharius warknął gniewnie, próbując podciągnąć elfa z powrotem na górę, ale ten najwyraźniej stwierdził, iż z dwojga złego woli rzekę, niż zębiska wielkiego kota. Wyszarpnąwszy kościany nóż z pokrowca, chlasnął nim w kierunku łba Alphariusa. Pantera instynktownie cofnęła głowę, luzując na chwilę swój chwyt, co drow zaraz wykorzystał, wyrywając się na dobre z uchwytu drapieżnika. A Tibor się spóźnił...

Mroczny elf stoczył się błyskawicznie po skarpie, wzbijając w powietrze chmarę kurzu, by następnie z impetem uderzył w taflę wody w głuchym pluskiem. Alpharius ryknął gniewnie, ni to zbiegając, ni to zsuwając się ze stromego osuwiska, szamocząc się trochę między trzcinami, a następnie wskakując do rzeki w miejscu, w którym ostatnio widział drowa. Po chwili intensywnego szukania wypadł z wody, cały mokry i ubłocony, trzymając w pysku adamatytową runkę elfa. Poza orężem jednak po drowim poruczniku nie było nawet śladu. Therale mimo wszystko nie zamierzał odpuścić.
“Rathidol!” - pomyślał przerywając działanie zaklęcia i po raz kolejny poczuł zawrót głowy gdy wracał do swej normalnej postaci.

Alpharius puścił drzewce runki, która opadła miękko między stratowane kłącza trzciny, otrząsnął się w marnej próbie pozbycia się ściekającej z niego obficie wilgoci, po czym spojrzał przepraszająco na swego pana. Młody Magitur nie zwrócił jednak na to uwagi.
- Egomet alis’ocuir magi vorastre, IAM! - twarde zgłoski w smoczym języku spłynęły z jego ust i rzeczna toń nagle zdradziła miejsce gdzie jego przeciwnik właśnie szamotał się w wodzie, ściągany na dno ciężarem pancerza i ekwipunku. Zsunął się ze skarpy, ostrożnie, by nie urazić żeber, ruszył w ślad za tonącym drowem, sięgając jednocześnie po komponenty na wypadek gdyby pobratymiec uwolnił się jakoś od zbroi. Migoczący mu przed oczyma powidok wreszcie jednak się uspokoił i znieruchomiał, ewidentnie na dnie rzeki. Ciągle rozpalony walką Tibor wskazał Alphariusowi miejsce. W przeciwieństwie do innych kotów chowaniec lubił wodę i bez wahania wskoczył po raz kolejny, z cichym pomrukiem rodzącym się w gardle. Na dłuższą chwilę zniknął pod wodą, wychynął z niej, złapał oddech i rozejrzał się, obrócił się poprawiony przez elfa, znowu zanurkował. I jeszcze raz poparzona pantera wynurzyła się i zanurkowała, tym razem jednak Tibor zamiast rozczarowania chowańca poczuł zimne zadowolenie i niemalże metaliczny smak krwi na języku. Zsunął się do wody i pomógł Alphariusowi z wywleczeniem trupa na brzeg. Dopiero wtedy, dysząc, obrócił się do wielkiego zwierzęcia.
- Jeśli wyglądam tak samo jak Ty - wychrypiał - to sobie współczuję!

Nie czas był jednak na krotochwile. Dotknął różdżką bestii i ta mruknęła z ulgą gdy ból poparzeń i ran choć częściowo zelżał. Tibor ostrożnie przetarł powieki pantery z resztek sadzy i spalenizny, by mogła swobodnie otworzyć ślepia. Wpatrzył się w nie i zamruczał samemu, zamknął oczy i przytknął obolałe czoło do czoła Alphariusa. Miłość i przywiązanie - te uczucia promieniowały od obydwu, przenikały się i wzmacniały, tworząc niezrównaną więź pomiędzy przyjaciółmi, mocniejszą od każdego uroku czy przymusu. Słowa nie były potrzebne.

Puścił wreszcie nieco-już-mniej-kudłaty łeb chowańca.
“Spieszmy się” - pomyślał i Alpharius potwierdzająco zastrzygł uszami. Wspólnie zawlekli drowa na skarpę.
Therale zastanowił się. Ten tu wyglądał mu na ważnego, zresztą ilość magicznych przedmiotów to potwierdzała, a i adamantytowa kolczuga do rzeczy tanich i zwyczajnych nie należy. Nawet jeśli to tylko ciało wojownika-weterana, wiele mogłoby zdradzić krasnoludzkiemu kapłanowi. W końcu jednak machnął ręką - tylu drowów zasiekli, spalili, porazili elektrycznością i rozszarpali że i bez tego dowiedzą się wszystkiego co wiedzieć powinni. Na razie zaś najważniejsze było by szybko wrócić.
- Avi... - szepnął Tibor. Choć jednak serce wyrywało mu się do dziewczyny nie był płochym Darthirii i przystąpił najpierw do pobratymca. Zdarł z niego płaszcz, zabrał nie rozpoznany jeszcze eliksir wraz z resztą większych rzeczy i drobiazgów, zerwał biżuterię w której obie płcie drowów się lubują. Zdjął wreszcie kolczugę - metal był ciężki, ale i drogi, a Lisy czekały wydatki. Zgrabny utworzył z łupów tłumok, ujął w dłoń runkę i odwrócił się już od trupa gdy zawahał się nagle. Podszedł do leżącego na wznak krewniaka. Czarne, zimne niczym rzeczna toń źrenice wbiły się spojrzeniem w szkliste i szkarłatne oczy topielca. Wspomniał jego słowa...
- Pięknie mnie urządziłeś bracie. Chociaż nie, ciebie nie powinienem już nazywać bratem... Pewnie mianujesz się teraz naziemcem, co? Jak bardzo zbratałeś się z niewolniczymi rasami? Sypiasz z nimi może? Ile jeszcze czasu minie, nim uświadomisz sobie, iż marnujesz się pośród nich, co? Pokolenia tu na górze zmieniają się pieruńsko szybko, a łaski zaskarbione u ojców, niekoniecznie przechodzą na synów... Nie boisz się aby, że za kilka dekad spotka cię tu jakieś paskudne rozczarowanie? W postaci wideł w plecach na przykład? Doprawdy, czego oni was uczyli w Magitur, że jedno za drugim zdradza swoją rasę?
Długo spoglądał na trupa. Podobne przemowy słyszał nie raz. I żaden krewniak, choć prawdziwie głupiego drowa nigdy nie spotkał, nie wpadł na to że właśnie wśród wyszydzanych “naziemców” znalazł to czego nigdy by nie znalazł w Podmroku. Lojalność. Przyjaźń. Miłość. Wiedział że nie będzie łatwo. Ale z wygody rodzi się słabość, ze słabości - zgnilizna.
Pomyślał o Lisach, o martwym Brunim, o tańczącej Avishy. Sięgnął do łba Alphariusa i potarmosił go za uszy. Pantera mruknęła boleśnie ale żartobliwie trąciła go pyskiem.
Cisnęła mu się na usta przemowa. Podobnie jak wojownik cierpiał na arogancję zakorzenioną w sercu każdego drowa. Tyle że wiedział o tym. I dlatego splunął trupowi w twarz gdy ostatni raz wspomniał jego słowa.
- Jeśli taka ma być cena, zapłacę ją z radością - powiedział, wbił ostrze runki w serce drowa i wyrwał je. Nie oglądając się za siebie ruszył w stronę placu boju zostawiając rozkrzyżowane truchło nad spadzistym brzegiem rzeki. Złowieszcza bestia miękko dotrzymała mu kroku.

Choć objuczony był bronią i ekwipunkiem szedł prędko, dobywając resztek sił z obolałego ciała. Nie przejmował się skrytością - jeśli jakiś niedobitek miałby nieszczęście trafić na podleczonego Alphariusa to, cóż, miałby nieszczęście. A czujne zmysły bestii z wyprzedzeniem ostrzegłyby ich obu o zasadzkowiczach...

Gdy Tibor stanął wreszcie na dogasającym pobojowisku, nogi uginały się pod nim ze zmęczenia. Dumnie jednak uniósł głowę gdy wychodził z lasu. Nie był jednak tak głupi by zrobić to od strony nielicznych Jeźdźców, lecz podszedł tam gdzie Avi siedziała dziwnie bezwładna a Oskar pochylał się nad martwym Brunim. Lecz zaraz! Martwego Oskar by nie opatrywał! Therale rzucił zdobycz i podbiegł do krasnoludów. Upadł na kolana i wpatrzył się we wprawne w leczeniu dłonie kapłana ratujące ich towarzysza.
“Dzięki Ci, Eilistraee!” - pomyślał, jednak nie odezwał się słowem. Zamiast tego położył dłoń na dłoni Bruniego i ścisnął ją, jakby chciał przelać w nią część swoich sił. Skinął głową Oskarowi w uznaniu dla jego kunsztu i podniósł się z klęczek. Spokojnie podszedł do Avishy, choć serce rwało mu się do niej. I przytulił ją ostrożnie, obolałą i słabą, żywą jednak i z dumnym blaskiem w oczach.
Ostatnio zmieniony pt lis 19, 2010 1:12 am przez Tibor, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob lis 20, 2010 11:36 pm

Gdy Tibor doczłapał w końcu do pobojowiska, przekonał się, iż niewiele zmieniło się od jego odejścia. Ot Oskar zdołał opatrzyć paru ludzi Jerroda, którzy krążyli teraz między trupami, sprawdzając, czy aby którzyż z ich towarzyszy jeszcze dychali i czy jakiś drow nie miał jeszcze ochoty na coś ostrego... Poza jednym przywiązanym do drzewa nieszczęśnikiem, wbijającym ponure spojrzenie w plecy Jeźdźców, na którego czekały przemyślne atrakcje u mistrza Maglina.

Trójka martwych drowów wyłuskanych ze zbroi przez Geonda, święcąca teraz nagimi torsami też rzucała się w oczy, lecz nie był to widok dla Tibora obcy. Lisy miały wszak swoje zwyczaje.

Ogień dalej szalał w najlepsze, leniwie pożerając drzewo za drzewem, zbliżając się nieubłaganie do sponiewieranych ciał. Dwóch pozostałych na nogach Jeźdźców pośpiesznie odciągnęło zwłoki swoich poległych towarzyszy od pożogi, nie kłopocząc się jednak z truchłami drowów, które zająwszy się ogniem zasnuły polanę upiornym fetorem palonego ciała.

Jerrod zdołał jako-tako otrząsnąć się ze stuporu - krążył teraz po polu bitwy, zerkając raz to na rannych towarzyszy, raz to na zwłoki przeciwników.

- Gdzie jest Rob? Przecież do Brodu jest ledwie rzut kamieniem... - Niecierpliwił się przywódca Jeźdźców.

Zbrojny, niczym wyczarowany, zjawił się w przeciągu dwóch oddechów, niestety bez ojca Nervala, ani żadnego z jego akolitów.

Przytaszczył za to ze sobą kostuchę.

Naprawdę, ciężko było o inne porównanie. Odziana w długie, ciemne szaty postać nie dość, że kryła głowę pod obszernym kapturem, to jeszcze dosiadała szkieletowego konia, którego sczerniałe kopyta snuły się z ponurym szelestem po leśnej ściółce. Ramię nieznajomego zajmował zaś trup myszy, w identycznym stopniu martwoty co wierzchowiec.

- Twój koń, wielebny - rzekł głucho Rob, zeskakując zręcznie z siodła, mimo krępującej ruchy kolczugi i wachlarza drobnych ran.

Zarówno zwierzę jak i człowiek wyglądali na mocno wstrząśniętych - o ile jednak strach konia można było wytłumaczyć obecnością animowanego szkieletu drepczącego jak gdyby nigdy nic kilka kroków dalej, o tyle wzburzenie chłopaka zdawało się mieć zgoła inne źródło.

- Na bogów, cóżże się stało, że go tu przywlokłeś - nie wytrzymał Jerrod. - Gdzie ojciec Nerval?

- Ojciec Nerval... - Zaczął chłopak, kuląc się w sobie, jakby go ktoś smagnął nahajką po plecach.

- Wielebny Nerval poległ w chwale, osłaniając własnym ciałem młodszego akolitę przed drowim mieczem - odezwał się najspokojniejszym w świecie głosem właściciel kościanego rumaka, który mógł być tylko i wyłącznie Noristuor. - Jego bohaterskie czyny z pewnością odbiją się przychylnym echem wśród potomnych. O ile będziemy mieli do czynienia z potomnymi, rzecz jasna...

- O czym ty do licha mówisz czarokleto?! - Zdumiał się Jerrod, z miną taką, jakby zaszlachtowano mu przed oczyma resztę oddziału. Spojrzał zaraz desperacko na Roba, lecz ten skinieniem głowy potwierdził słowa czarodzieja.

- Atak symultaniczny na krytyczne arterie Brodu - wiódł dalej Noristuor, zsiadając powoli z kościanego konia, szepcząc coś w międzyczasie do szkieletu myszy, która zastukała kilka razy w odpowiedzi białymi niczym kreda ząbkami. Nim Jerrod zdołał wściec się i ponownie ponaglić czarodzieja do wyjaśnień, ten na powrót przerzucił na niego uwagę. - Ojciec Nerval, jak już ci wiadomo, ponadto trucicielstwo w kramie Chauntei, szczęśliwie w porę dostrzeżone oraz sztylety dla mnie i Hereska. Niestety - tu w jednostajny, matowy głos tieflinga wkradła się odrobina ponurego humoru - dwa ostatnie zamachy skończyły się niepowodzeniem. Hereskowi udało się ujść cało. Bez draśnięcia nawet. Dla pocieszenia dodam, iż ja - tu czarodziej odchylił długi rękaw, ukazując zabandażowaną szczelnie rękę, z kilkoma krwawymi plamami szpecącymi biel opatrunku tu i tam - miałem dość ciężką przeprawę.

- Skalanie boskie - wytrzeszczył oczy jeden z pozostałych przy życiu Jeźdźców, wpatrując się w Noristuora jakby ogłosił nadejście końca świata. - Cóż to za wysyp ataków? Nigdy jeszcze nie było tylu drowich zabójców jednego dnia!

Jerrod po prostu wpatrywał się w czarodzieja z oszołomionym wyrazem twarzy, wzbogaconym o półotwarte usta, niewątpliwie trawiąc z bólami posłyszane właśnie rewelacje.

- Może początek inwazji? - Podsunął Noristuor. - Może ktoś próbuje komuś coś udowodnić? A może pandemia drowiej wścieklizny? Asmodeusz jeden wie. Zważywszy jednak, iż targnęli się nawet na MOJE życie, oznacza to, że nie tyle celują we władze Doliny, a w każdego, kto mógłby zaszkodzić im w jakikolwiek sposób. To sugeruje raczej pierwszą opcję. Nie zdziwiłbym się przy tym, gdyby w przeciągu paru godzin zjawił się tu ktoś z krzykiem, iż Opactwo Złotego Snopa stoi w ogniu. A potem może jeszcze ktoś z frontu...

- Nie wygaduj głupot! - Odezwał się wreszcie blady jak ściana Jerrod, z miną ewidentnie świadczącą, iż jego niewiara w krakanie czarodzieja jest słomiana. - Toż to nie do pomyślenia, by Opactwo nie obroniło się przed paroma mrocznymi elfami...

Nie brzmiało to zbyt przekonywującą.

- Po co ty tu właściwie przyjechałeś? - Zapytał najstarszy z pozostałych przy życiu Jeźdźców, ten sam, który związał chwilę wcześniej ułożoną u stóp Avishy półdrowkę.

- Dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, rzecz jasna - odparł jak gdyby nigdy nic Noristuor, biorąc hałaśliwy haust dymu i fetoru trawionych ogniem zwłok. - A tak na poważnie - wysilił się na sprostowanie, widząc minę pytającego. - Moja wieża nieomal poszła z dymem. W środku nie da się tam teraz wytrzymać, a na zewnątrz przetacza się wyjąca w wniebogłosy tłuszcza. Chciałem się jak najszybciej stamtąd wynieść, a skoro akurat jeden z waszych doniósł o masakrze w lesie... Rozumiecie sami, ciekawość.

To rzekłszy, Noristuor zerknął na uzbierany przez Geonda stosik.

- I trochę instynktu sępa - przyznał.

- To jakiś absurd - nieomal wypluł Jerrod, czerwieniejąc teraz dla odmiany. - Te cholerne długouchy proszą się o prawdziwą rzeźnię. Musimy wrócić do koszarów, zebrać ludzi...!

- Spaliwszy wcześniej truchła i zabrawszy ich oręż, nim gobliny i orkowie przyskoczą do radosnego szabrowania - podsunął delikatnie Noristuor, nie spoglądając nawet w stronę Jerroda. Ten spiorunował czarodzieja spojrzeniem tak jadowitym, wściekłym i paskudnym, iż naprawdę cudem tylko tiefling uniknął petryfikacji.

Chcąc nie chcąc, Jerrod nie mógł nie zgodzić się z logiką czarodzieja. Skrzyknąwszy swoich ludzi, kazał ładować ciała towarzyszy i cały pozostawiony na polu walki rynsztunek na należące do zamordowanych kupców wozy, śląc Roba po raz kolejny do miasta, ze stosownymi instrukcjami dla garnizonu.

Noristuor przyjrzał się w międzyczasie znaleziskom Geonda - z odległości rzecz jasna.

- Miły dla oka łup. Mam w domu sznur pereł, które w sam raz nadadzą się do zaklęcia identyfikacji... I ochotę na ubicie interesu na dobrych warunkach. Zbieram na renowację wieży, rozumiesz sam.
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz lis 28, 2010 8:44 pm

Geond wyciągnął z sakiewki przy pasie trzy piękne i masywne perły.
- Jeśli są podobne do tych to jak najbardziej, Twoja pomoc też by się przydała, obawiam się że jeśli mamy się przyszykować na inwazję, to trzeba sprawdzić co będzie użyteczne jak najszybciej, no i zostawić sprawę smoka na parę chwil, chyba że to jego prywatna sprawka, w co wątpię. - Zwrócił się do tieflinga książę żywiołów.
- No nie wiem - mruknął Tiefling, nie zaprzestając uważniej obserwacji zgromadzonych przez Geonda przedmiotów. - Jeśli dobrze pamiętam zebranie u Hereska, to ktoś rzekł wtedy, że ze smokiem trzeba się uporać przed rozprawą z drowami, bo kto wie, co mu wpadnie do głowy, gdy garnizon Brodu opustoszeje...

Tibor podszedł i kiwnął głową czarodziejowi. Mogli nie przepadać za sobą - choć się szanowali - ale uprzejmość nic nie kosztuje, a mieli już wszak wcześniej do czynienia ze sobą.
- Dysponujesz jakimiś odtrutkami? - zapytał Noristuora i wskazał Geondowi rzucone wcześniej przedmioty - Tamto też trzeba będzie zabrać. Udało się kogoś przesłuchać?
- Niestety, sam miałem jedną antytoksynę, ale musiałem wypić ją, gdy zarobiłem drowim sztyletem - odparł nonszalancko czarodziej. - Jeśli poszukujecie takowych, to z pewnością znajdziecie coś na stanie u Almaesa.
- Może coś z tego będzie odtrutką, było przy magu jeźdźców. - Geond pokazał pozostałym rozmówcom znalezione buteleczki.

Wiadomości przywiezione przez posłańca wytrąciły Oskara z równowagi tak, że przez chwilę nie wiedział kompletnie co robić. Klęczał tylko z rękami na kolanach nad Brunim i mamrotał niezrozumiale do siebie. W końcu wstał i podbiegł do rozmawiającej grupki.
- Inwazja? Nie, to bzdura. Ten atak był wystarczająco silny by zmieść Bród na Asabie i gdyby nie my z pewnością by się to stało. Mimo wszystko trzeba to wykluczyć ostatecznie. Służę “strefą prawdy” przy przesłuchaniu jeńców. W najgorszym razie trzeba będzie posłać po posiłki do innych dolin i do Opactwa Mieczy.

Therale sięgnął po buteleczki podawane przez Geonda, jednocześnie odwrócił się do Oskara.
- Dobrze że mamy jeńców, już myślałem że trzeba będzie z umarłych wydobywać wieści. A z Alphariusem dogoniłem jakiegoś weterana albo i pomniejszego dowódcę. Ale z tą dziewczyną - pokazał półdrowkę przy Avishy - sam chciałbym porozmawiać. Mam pomysł.
Zabrał się za sprawdzanie zawartości buteleczek.
- I pomyśleć, że niecierpliwiłem się w oczekiwaniu na finalną konfrontację - mruknął półgębkiem Jerrod, spoglądając za horyzont pustym spojrzeniem. - Mam tylko nadzieję, że na froncie wszyscy są cali...
- A ja mam nadzieję, że w Opactwie wszyscy są sali - wtrącił bez odwracania się Noristuor. - Bez obrazy, ale jeśli przeszłe konflikty służyć nam mają przykładem, to nim skończą się nam miecze i strzały, będziemy szukać po kątach ostatnich kłosów zboża.
- Ja z kolei mam nadzieję że dopóki sytuacja się nie wyjaśni nikt nie będzie bardziej próbował dopiec smokowi - rzucił Tibor i uśmiechnął się pod nosem - w przypadku czerwonego smoka “dopiekanie” jest wyjątkowo niefortunnym pomysłem. Po chwili uznał jednak że tok jego myśli jest wynikiem zmęczenia, osłabienia i paru innych drobiazgów i zmierza ku wymądrzaniu się, toteż zamknął się i skoncentrował na czymś przydatnym.
- Geondzie, sprawdź ze mną te eliksiry, może uda się pomóc Avishy i Bruniemu.
Wkrótce stało się jasne że część mikstur należy do leczących, parę zaś, z tych które udało się zidentyfikować, były innego przeznaczenia, mniej teraz interesującego.
- Panowie, trzy eliksiry należą do leczących o słabszej mocy, jedna zaś jest trochę mocniejsza. Bruniego uczęstujmy tą ostatnią, jedną Avishę. Co Wy na to?
- Tak, tak a teraz zbierajmy się stąd i do Brodu przeorganizować szyki, co do rozprawy ze smokiem to się może zgodzę że trzeba się tą sprawą zająć przed drowami, bardziej chodziło mi o to, że najpierw trzeba będzie się upewnić że te paskudztwa się nie uporają z Brodem pierwsze. Czyli przetrzepać im skórę kiedy przyjdą niegrzecznie pukać do drzwi. Noristuorze, spokojnie, chyba że rozpoznajesz coś z tego na pierwszy rzut oka. - Książę żywiołów sam też przyjrzał się bliżej znaleziskom.
Tibor odwrócił się na pięcie i podszedł do Avishy z fiolką w dłoni, by wrócić po pewnym czasie.

- Sądząc po tym co usłyszałem, to mamy dosyć głęboko przesrane. - Dołączył do reszty Deleron z kwaśną miną - Mówisz Noristuorze, że atak był skierowany na przywódców Brodu, czy tak? To by tłumaczylo to tutaj. - Machnął ręką pokazując zarzucone truchłami i smrodem spalenizny “to tutaj”. - Jakie siły drowy użyły do akcji w Brodzie? Kogoś ujęto?
- Do mnie zajrzeli dwaj panowie ze sztyletami, dwaj z kuszami i jeden adept sztuk tajemnch - westchnął Noristuor, spoglądając przy tym na swoją ranną rękę. - Doprawdy, udało mi się ujść prawdziwym cudem. Kończyłem właśnie wielodniowe dłubanie nad Planarnym Wiązaniem, w wersji pomniejszej, gdy wpadli do mnie ci wariaci, ciskając butelkami z ogniem alchemicznym gdzie popadnie. Gdybym ukończył zaklęcie dosłownie chwilę później, zostałby ze mnie skwarek... - Przez chwilę Noristuor milczał, zaś Deleron mógł przysiąc, iż mimo kaptura skrywającego twarz czarodzieja, dostrzega cień uśmiechu. Po chwili tiefling westchnął i podjął znowu temat. - Wszyscy napastnicy z mojej wieży polecieli w objęcia Pajęczej Królowej, Vhaerauna, czy kogo tam wyznają. Nie wiem jak wyglądały pozostałe ataki, ale Heresk z pewnością nikogo nie zabił. Uciec, tak. Zabić? Nie, to nie jego specjalność. Jego niedoszli mordercy raczej zwiali gdzie pieprz rośnie. W kramie za to na pewno kogoś capnęli. Wiem to, gdyż mało brakowało, a stratowałby mnie tłum, dźwigający przywiązanego do palu drowa. Niestety nie wiem, czy ktoś miał na tyle zdrowego rozsądku i odwagi, by zasugerować pozostawienie go przy życiu do przesłuchania...
- Jak to powiedział pewien seler, niezły feler. - Mruknął pod nosem Deleron.
- Studni i innych ujęć wody pilnujcie - powiedział Tibor i dodał gwoli wyjaśnienia - jeśli drowy chcą tą kampanię kontynuować ze skrytobójczych mordów co ważniejszych osób, teraz bardzo utrudnionych, przerzucą się na sianie terroru. A biorąc pod uwagę jak woda jest cenna w Podmroku można przypuszczać że wezmą ją pod uwagę.
Jerrod spojrzał na Tibora z miną, jakiej zreformowany mroczny elf jeszcze u niego nie widział.
- To... Cenna uwaga - powiedział powoli przywódca Jeźdźców. Po chwili wahania dodał jeszcze - jeśli w przyszłości będziesz miał okazję podzielić się z nami swoją wiedzą na temat taktyk mrocznego ludu, to nie krępuj się.
Był to z pewnością precedens w postępowaniu Jerroda, który nie tak dawno temu wolałby zjeść własne buty, niż prosić drowa, zreformowanego czy też nie, o pomoc - widać to było wyraźnie po minach trójki stojących jeszcze o własnych siłach członkach oddziału.

Therale skinął głową a w duchu wzruszył ramionami - na powierzchni drowy miały zbyt łatwy dostęp do zbyt wielu celów by wymieniać po kolei. I co by to dało? Przecież mieszkańcy Doliny nie postawią straży przy każdym spichrzu, studni, piwnicy, stadzie czy świątyni. Nie przydadzą eskorty każdemu wozowi czy karawanie kupieckiej.
- Sąsiednie Doliny powiadomcie i wywiedzcie się - może nie tylko tutaj do tego doszło - mruknął i przyjrzał się związanemu jeńcowi. Nie wyglądał on na wiele znaczącego podobnie jak półdrowka niedaleko Avishy, mogło to oznaczać że niewiele też wie. Therale westchnął w duchu - nie zamierzał ułatwiać krewniakom życia i jednak przydałoby się ustalić co drowy planują - A swoją drogą przydałoby się wydobyć prawdę z dowódcy czy dwóch. Oskarze, przesłuchiwałeś tego tam? - wskazał ciało dowódcy, nie kłopocząc się wrażeniem jakie wzmianka o podobnych nekromacji praktykom wywrze na Jeźdźcach - Zanim weteran którego doścignęliśmy z Alphariusem zginął, zdradził że mnie zna i chyba nie był zdziwiony moją obecnością - czyli pewnie reszty Lisów również. Przydałoby się by któryś z nich rozwinął tą myśl - zażartował z kamienną twarzą.

Oskar skrzywił się na wspomnienie tego co wyczyniał z ciałem Deleron a także swojego niepowodzenia.
- Nie udało mi się. Raczej nic nam nie powie. Można by go oczywiście wsadzić na tydzień do lodu i spróbować ponownie, ale chyba nie mamy tyle czasu. Skupmy się na żyjących drowach.
Jeśli wyciągniemy od nich gdzie mają bazę i ilu ich jest to by było coś.
- Jeśli już to katu oddajmy związanego przy pieńku, bo dziewczyna nie jest pełnej krwi drowem - powiedział młody Magitur po części zdradzając swe myśli - Jeśli ktoś jest wolny możemy wziąć wierzchowca i przyciągnąć tutaj tego weterana - po ilości cennych przedmiotów zgaduję że stał dość wysoko w hierarchii.
- Zgadzam się. Poza tym chyba Avisha miała jakieś wobec niej plany. Jak wyzdrowieje to zapewne je zrealizuje.
Oskar rzucił spojrzenie w kierunku leżącej bardki.
- Co do Avishy to jest chyba coś co mogę jeszcze dziś dla niej zrobić. - Podniósł głowę starając się ocenić porę dnia- Najwyższy czas na modlitwę. Nie przeszkadzajcie mi przez jakiś czas.
Oddalił się na skraj pola bitwy i uklęknął na ziemi twarzą do słońca i pobojowiska...

- No to sobie jeszcze poczekamy, ech, naprawdę piękny byłby dzień gdyby wybrał sobie na modlitwę miejsce nieco lepsze niż pobojowisko pachnące palonym drowem i rozbrzmiewające radosnymi okrzykami kruków. - wzruszył ramionami i podniósł do oczu pierścień z pająkiem, nie był pewien czy błyskotka miała za zadanie truć, czy pomagać we wspinaczce.
- Przynajmniej będę miał czas sprowadzić truchło tego drugiego zbrojnego, weterana - mruknął Tibor i zerknął na mitrylową kolczugę dowódcy drowów - Idzie ktoś ze mną?
- Nie ma co ratować trupów, gdy lasy płoną, poważnie, zbierajmy się stąd i przegrupujmy szyki w jakimś rozsądniejszym miejscu. - zdecydowanie wyraził swoją opinię planokrwisty.
- Ja tam lubię drowie skwarki o poranku. - Odezwał się z uśmiechem Deleron. - Bez obrazy. - Kiwnął z przesadzoną powagą w stronę Tibora. - Bo chodzi o te podziemne skwarki... - Spróbował wyjaśnić. Ale coś mu mówiło, że zrobił to źle. - Które nie chciały wyjść spod ziemi. Yyy... - Rozejrzał się lekko zauważając ciała drowów które wyszły spod ziemi. Znów źle. Spojrzenie Tibora było niezmącone, ale Deleron mógł przysiąc że atmosfera stężała i dałoby się w nią wsadzić palec, zabełtać i napisać: “Jestem idiotą, zabijcie mnie”. Mimo to, zamiast zamilknąć, próbował dalej. - To znaczy chodzi o tych, co wyszli tu by...
- Już dość - uciął Therale.
- Dobrze. - Narentian posłusznie, jak dziecko skarcone przez srogą nauczycielkę, spuścił głowę i złożył ręce razem.

- Ekhm... Jeśli chodzi o sam atak. - Powiedział próbując odzyskać rezon. - Nie zastanawia was że to trochę dziwne że akurat wtedy, gdy zaczynamy zajmować się smokiem, gdy Dolina podejmuje jakieś działania w tym kierunku nagle atakują nas drowy? To chyba nieco zbyt wygodne, nieprawdaż? Ile już tu siedzą, jak długo napadają? W życiu tak blisko nie podeszli. I nagle chcą w jednym ataku powalić cały Bród? Nie wydaje mi się by nawet z kilkoma oddziałami takimi jak ten tutaj potrafiliby dopiąć swego. Jakby tak było już dawno by na nas napadli. Zamiast tego rzucają się na kilka celów, które wiadomo było że będą ciężko chronione. To wygląda na szerzenie chaosu by kupić sobie czas, a nie na inwazję.
- Dlatego informacji nam trzeba. A taki jak on - Therale zdumiewał się swą cierpliwością gdy machnął buławą ku jeńcowi, ale postanowił poświęcić trochę czasu by uciąć co bardziej dzikie spekulacje - zwykły piechur sądząc po reszcie ekwipunku na grzbiecie, niewiele wie. Co nie oznacza że nie należy go przesłuchać. Ale i masz rację, nad samymi pytaniami warto się zastanowić. Tak jak mówiłem, wygląda mi to na kampanię terroru. Po co? To - wskazał pobojowisko - akurat trudne nie jest - pokazał buławą przygotowane, zamaskowane stanowiska kuszników - gdyby nie my najlepsza część wojska Doliny zostałaby wybita w pień - nie dodał że i z pomocą Lisów ten akurat cel został nieomal osiągnięty, nie musiał - a wspomnienie tego sprawiłoby że reszta myślałaby nie dwa lecz dziesięć razy przed wyruszeniem na pomoc zaatakowanemu siołu czy karawanie. Pozostawiając resztę Doliny praktycznie bezbronną.
- Wolna ręka. Chodziło więc im o wolną rękę. Być może atak na Hereska, naszego koleżkę tutaj...- Narentian kiwnął uprzejmie głową w stronę Noristuora. - ...i tak dalej był tylko bonusem, wykorzystaniem okazji. A chodziło właśnie o wywabienie Jerroda i jego oddziału, by go sprzątnąć i zyskać chwilową przewagę taktyczną. - Powiedział, przygryzając kciuk w zastanowieniu. - Tak czy siak oznacza to, że drowy coś planują i będą próbować upłynnić swoje zyski. I to tym szybciej, że nie odnieśli pełnego sukcesu. Może będą chcieli wykorzystać zaskoczenie. Od razu.
Therale miał wielką ochotę przyłożyć Narentianowi żelazną buławą przez łeb. Zamiast tego warknął jedynie przez zaciśnięte zęby:
- Dlatego bierzmy się do roboty, ładujmy Bruniego i Avishę na wozy, rannych i zabitych Jeźdźców, łupy i spadajmy stąd. Bo niedługo nie będzie kogo i czego zabierać.

Deleron kiwnął tylko głową, lekko zmieszany i bez słowa rozpoczął ładowanie wszystkiego na wozy. Tibor, tak jak i reszta stojących na nogach oraz nowoprzybyłych pomogła w rozmieszczaniu martwych i rannych, segregując ciała drowów i odrzucając je na bok. Cała procedura, której Lisy pomagały z wrodzonym sobie zapałem - w końcu w grę wchodził również świeżo zdobyty łup - wkrótce dobiegła końca. Zmachani, zaczęli zbierać się do drogi. Okolica niemal płonęła. Tylko Oskar ociągał się, ciągle próbując odprawiać modły mimo szalejącej dookoła pożogi. Therale ruszył przed siebie by pogonić towarzysza, gdy Deleron zbliżył się do niego.
- Ekhm. Tiborze. - Zaczął niezręcznie, kładąc mu rękę na ramieniu i probując się uśmiechnąć. Średnio mu to wyszło. - Chciałbym cię zapewnić … w związku z moimi poprzednimi słowami... tymi o skwarkach, drowach i tak dalej. - Skrzywił się, zmieszany, jakby wspominał coś bardzo zawstydzającego. Zawiesił głos, wziął głęboki oddech po czym wypuścił szybko powietrze, jakby szykował się do skoku w lodowatą wodę. - Chciałbym zapewnić że nie chciałbym cię zobaczyć na patelni. Wiesz, wolę cebulę. Mimo że też z ziemi.
- Ja tam wolę cielęcinę. Z patelni, nie z ziemi - mruknął Tibor i odwrócił się by ruszyć ku Avi - Będzie okazja zamówić taką na obiad.
Deleron zrobił uczoną minę, cicho przyznając rację drowowi.
- Coś bym zjadł. - Dodał już sam do siebie, pociągając nosem. Dookoła roznosił się fetor nadgryzanych ogniem trupów.
- Ferrus, bądź tak miły i zapakuj Oskara na wóz, nie ma co mu przerywać, niech się wymodli, ktoś nas poskładać do reszty musi. - sam Geond zasiadł tuż obok stosiku łupów, ale tak żeby skrywała go w większości burta wozu, był to chyba jedyny moment kiedy jego mikra postura się przydawała. Gdy planokrwisty zajmował pozycję taktyczną, zbrojne ramię Lisów podniosło modlącego się kapłana i wsadziło go tuż obok czaroklety i łupów.
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr gru 01, 2010 11:03 pm

Nowy kontyngent Jeźdźców przybył na pobojowisko wprost błyskawicznie - chyba, że to po prostu ożywiona rozmowa i wspólny wysiłek przy znoszeniu ciał poległych na wozy sprawiły, iż czas szybciej zleciał. Tak, czy inaczej dodatkowy tuzin ramion - niejednokrotnie załamywanych na widok krwawej łaźni urządzonej tak blisko rodzinnego miasta - pomógł ostatecznie uporać się z załadunkiem. Dwunastka rumaków nowoprzybyłych, wyhodowana i oporządzona do bitwy, wyjątkowo zaprzęgnięta została do ciągnięcia karawany. Gdzie podziały się konie pociągowe zamordowanych kupców? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć, dopóki jeden ze starszych Jeźdźców wskazawszy na rozoraną kopytami leśną ściółkę nie stwierdził, iż drowy musiały rozgonić wierzchowce przygotowując swoją zasadzkę.

Ostatecznie na trzech wozach stłoczono tyle ciał, rannych i zdartego z zabitych rynsztunku, że nie starczyło miejsca dla większości żywych. Tym sposobem krótką drogę powrotną Lisy musiałby odbyć wraz z konfratrami Jerroda na piechotę, niczym jakiś ponury orszak żałobny - szczęśliwie jednak dość szybko odnalazły się pozostawione przed walką wierzchowce, co pozwoliło dać nogom na wstrzymanie.

Dopiero, gdy pochód przekroczył linię drzew, zostawiając za sobą pożeraną przez ognień knieję, lisia drużyna zdała sobie sprawę z faktu, jak bardzo brakowało jej świeżego powietrza. Z niewielkiego wzniesienia, na którym kończył się las, rozpościerał się znakomity widok na cały Bród. Z tej odległości mieszkańcy miasteczka wyglądali niczym mrówki, wzburzone nagłym pojawieniem się intruza. Słowa Noristuora o pochwyconym zamachowcy znalazł potwierdzenie w zbiegowisku na jednym z większych placów Brodu, gdzie też dało się dostrzec pojedynczą, przywiązaną do niskiego pala sylwetkę - aktualnie obrzucaną kamieniami, bądź innym miejskim śmieciem.

- Jak miło jest wiedzieć, że lud nie stracił ducha - stwierdził kompletnie matowym głosem Noristuor, obserwując rozprawę z niedoszłym zabójcą. - Ciekawi mnie fakt, czy z podobną pasją rzucą się na resztę ciemnoskórego pomio... resztę mrocznych elfów - poprawił się zaraz, poświęcając Tiborowi przelotne spojrzenie.

- Szlag by ich wszystkich trafił - zaklął Jerrod, spoglądając na plac ponuro. - Nam jeńców potrzeba, z których moglibyśmy wyciągać informacje, a nie trupów rozwłóczonych na ulicach. Tom, weźże dwóch ludzi i przegoń ten tłum!

- Chyba ciut za późno... A nie, jeszcze się rzuca. Patrzcie państwo, mówi coś chyba, bo ludzie stoją i słuchają. Cóż za duch! Pozazdrościć. - Ciągnął dalej czarodziej, przyciągając nieprzychylne spojrzenie przywódcy Jeźdźców.

Jerrod nie wdał się jednak w rozmowę z diablęciem, zerkając zamiast tego na dwójkę jeńców umiejscowionych na jednym z wozów. Związany drow cały czas pozostawał w bezruchu, wpatrując się bez słowa przed siebie zimnymi, szkarłatnymi oczami, nie odwzajemniając nienawistnych spojrzeń otaczających go wojowników. Półdrowka zaś dalej nie dawała znaku życia - co najwyraźniej wzbudziło zaniepokojenie Jerroda, który spoglądał teraz na nią podejrzliwie.

- Coś długo się nie budzi...

- Może udaje? - Zasugerował brodaty Jeździec, ten sam, który wcześniej związał dziewczynę. - Czeka tylko, by wyrwać się i wpakować komuś sztylet między żebra... - Zwiesił głos mężczyzna, świdrując drobną półelfkę ponurym spojrzeniem.

- Tak, czy inaczej, musimy ich dostarczyć do lochu, nim tłum zacznie szukać kolejnych kozłów ofiarnych. Wiem - tu Jerrod odwrócił się przodem do Lisów, z konkretniej przodem do Avishy - że chcecie zrobić sobie prywatne przesłuchanie, ale odradzałbym branie elfki ze sobą. Pal licho, że mogłaby uciec, tłuszcza z wielką ochotą rozerwałaby ją na strzępy. Chcecie mieć własnego jeńca, wasza wola, ale nie mogę pozwolić, by na ulicach dochodziło do samosądów... Najlepiej by było, gdybym ją teraz ze sobą zabrał i wrzucił do lochu, skąd nie miałaby możliwości ucieczki. Będziecie mieli wolny wstęp, jeśli zechcecie ją sobie przesłuchać...

- Skoro już o lokowaniu żywego kapitału mowa - wtrącił Noristuor z grzbietu swojego kościanego konia, zwracając na siebie pełną, lisią uwagę. - To zapraszam do siebie. Wieżę mam po prawdzie pewnie jeszcze zadymioną, ale pogoda taka ładna, że będziemy mogli biwakować na zewnątrz. Komórkę mam też wolną, w sam raz na rozmowę w cztery oczy, z dala od wścibskich uszu i podbierających rąk... Takich, jakimi dysponuje wasz kamrat, Multhimmer. Wybaczcie, ale jeśli mamy pobawić się w identyfikację waszego łupu razem, to z dala od nory tego starego wygi. Poza tym - tu głos czarodzieja przybrał osobliwą, ni to zadowoloną z siebie, ni to natchnioną nutę. - Wprost palę się do zaprezentowania wszem i wobec mojego nowego... eksponatu. Planarne wiązanie to ciężki orzech do zgryzienia, a już na pewno, gdy sięga się przez granice Planów po taką istotę. Niestety, prócz Almaesa i może Hereska, ha! Na pewno Hereska, nie znajdzie się tu nikt, kto doceniłby moją pracę. Wy jednak - tu wzrok czarodzieja zahaczył o Geonda i Tibora - jako oswojeni ze Sztuką, z pewnością docenicie ów eksponat. Może nawet jakiś interes w związku z tym wyniknie...?

- Dlaczego mam wrażenie, że nie spodobałoby mi się to, co zobaczyłbym w twojej norze? - Zapytał z kamienną twarzą Jerrod.

Śmierch Noristuora był krótki i nieprzyjemny. Doprawdy, niczym u czarnego charakteru trzeciorzędnej opowiastki o poszukiwaczach przygód.

- Oh, zapewniam cię, byłbyś zachwycony moim eksponatem.
Ostatnio zmieniony czw gru 02, 2010 10:54 am przez Velo, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw gru 02, 2010 11:45 pm

Modląc się tak jak zwykle stracił kontakt z rzeczywistością. Jedyne co do niego docierało to swąd pobojowiska i promienie słońca nieśmiało przebijające się przez kłęby dymu, które widział spod przymkniętych powiek.
Wtem jakaś ogromna siła chwyciła go i uniosła ku górze. Pogrążony w religijnej ekstazie już myślał, że to jego boski patron postanowił wynieść go na niebiańskie niwy do grona nieśmiertelnych. Przeto z rozchylonymi ze zdziwienia ustami, dalej trzymając złożone do modlitwy ręce oczekiwał na spotkanie z Tempusem.
Niestety, ruch wznoszący wkrótce ustał i ta sama siła która go uniosła ku górze mało delikatnie pacnęła go na skrzypiące coś pośród jęczących rannych.
Otworzył oczy i zobaczył nie Tempusa tylko ich blaszanego przyjaciela oraz towarzyszy zdecydowanie nazbyt wesołych niż by należało. Oburzony zerwał się na równe nogi i waląc golema pięścią w blachę korpusu wrzasnął.
- Czyś ty zwariował kupo złomu?! Przerywać rozmowę z bóstwem, co za bezprzykładne świętokradztwo! Doprawdy nie wiem czemu zadaję się z takimi bezbożnikami. Chyba tylko moje gołębie serce nie pozwala mi was zostawić na pastwę losu.- Nie przerywając swojej litanii krzywd począł niezdarnie złazić z wozu. Niestety ten w tej chwili ruszył i Oskar z brzękiem gruchnął na ziemię. Zerwał się natychmiast rzucając gniewne spojrzenie za siebie, czy aby nikt nie ma zamiaru się z niego śmiać. Na szczęście został zignorowany, więc otrzepał się i ruszył wraz z całym orszakiem.
Idąc już zbliżył się do chwiejącej się Avishy i dotykając jej ramienia wypowiedział formułę leczniczego zaklęcia.
- To będzie musiało wystarczyć do jutra- powiedział do bardki- Nie uleczy cię, ale przynajmniej nam nie umrzesz.
Zdawał sobie sprawę, że był kiepski w pocieszaniu, ale przynajmniej rzeczowy i prawdomówny.

Przez resztę drogi milczał i myślał nad bitwą, czekających go obowiązkach i dalszą walką. Odezwał się dopiero gdy Noristuor zaprosił na oględziny eksponatu do swej wieży.
- Nie moja to sprawa mam wrażenie. Pójdę z Jerrodem i jego ludźmi.- Wskazał ręką dowódcę jeźdźców.- Muszę upewnić się że otrzymają odpowiednią opiekę medyczną. Chcę też odzyskać swoją szkapę, którą użyczyłem jednemu z jeźdźców i pomóc w przesłuchaniu jeńców. Przypominam, że mogę magicznie uniemożliwić im kłamanie co powinno znacznie przyśpieszyć przesłuchanie i uczynić zeznanie bardziej wartościowych.
- Ferrous idziesz ze mną. W kompanijnej kuźni Jeźdźców zajmiemy się tą okropną dziurą w pancerzu. Musisz być jak najszybciej na chodzie.
Na odchodne rzucił do Lisów:
- Wiecie gdzie mnie szukać. Jeszcze dzisiaj wieczorem a najpóźniej jutro rano chciałbym się z wami naradzić. Powodzenia.
...
Kiedy już się rozdzielili zwrócił się do Jerroda.
- Kapitanie, muszę się skontaktować z waszym kwatermistrzem. Opatrując twoich ludzi zużyłem cały zestaw opatrunkowy. Jeśli nie uzupełnicie moich zapasów nie będę mógł dalej pomagać.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt gru 03, 2010 12:03 am

Post wspólny z Amaneą

- Sadlorisa - szepnął Tibor z miłością i usiadł wygodniej obok słabującej Avi. Rzut oka na odzienie, dłonie i rysy twarzy powiedziały mu że dziewczyna jest ranna, niegroźnie co prawda, ale w kiepskiej formie. Wiedział że nie może jej pomóc zaklęciami czy pozostałymi mu jeszcze miksturami, zamiast tego skupił uwagę na broni półdrowki. A konkretniej na truciźnie.
Zapach był znajomy. Bardzo, bardzo znajomy. Gdyby jeszcze tylko nie dokuczały poparzone, obolałe członki... “Alphariusie, do mnie!” - posłał mentalny rozkaz.
Wielki kot wyłonił się spomiędzy zarośli niczym duch i podbiegł truchtem, utykając na jedną łapę. Przy tej ilości broni i ekwipunku rozrzuconych po pobojowisku łap nie były niczym dziwnym. Tibor podsunął mu klingę pod nozdrza. Ten węszył długą chwilę z odrazą marszcząc nos, wreszcie obrócił się w kierunku rozerwanego truchła pająka. Dopiero to olśniło Therale.
- Demony by to rozerwały - warknął i skrzywił się - To nic groźnego Gałązko, trucizna osłabiająca z jadu wielkiego pająka. Zaraz spróbuję znaleźć odtrutkę - powiedział i pogłaskał dziewczynę po policzku, nie mając jeszcze ochoty jej opuszczać. Alpharius kręcił się spoglądając w płomienie, wyraźnie nieszczęśliwy, zaś płaty spalonej i mokrej sierści zostawały na ściółce i krzewach. Oblizywał poparzony nos i łypał na półdrowkę.
Magitur objął Avishę ramieniem i wpatrzył się przed siebie, czując jak zmęczenie odpływa od niego a po męczącym biegu siły na powrót wlewają się do utrzymanego w sprawności ciała. Nie obrócił się na stukot kopyt, zamiast tego popatrzył na dziewczynę leżącą przed nimi. Nie trzeba było geniusza by zgadnąć co się stało. Przez chwilę kontemplował popielaty kolor skóry jeńca i więzy. Spojrzał na ukochaną.
- Dobrze zrobiłaś. Bardzo dobrze. Może nawet lepiej niż przypuszczasz - pocałował ją w policzek. Przelotnie zastanowił się co spowodowało ten gest miłosierdzia. Ale rychło przestał się nad tym głowić. Nawet drowy nie są wszechwiedzące.

O ile zmęczenie walką i fizycznym wysiłkiem innych zdawało się opuszczać, o tym Avishę właśnie dopadało. Skorzystała w potyczce ze wszystkich swoich umiejętności, uciekając się nawet do najtrudniejszych i najcięższych manewrów. Teraz jej ciało protestowało wobec takiego forsowania sił. Dziewczynę bolały mięśnie, w oczach ciemniało raz po raz. Jakby mało było zmęczenia, to i trucizna robiła swoje, osłabiając, choć nie była specjalnie niebezpieczna. Bardka oddychała szybko, niczym po długim biegu. Ramiona Tibora przywitała z zadowoleniem, mimo, że nie spieszyło jej się zbytnio do okazywania uczuć na polu zasłanym trupami. Złociste oczy spoczęły na jej więźniu.
- Nie wiem. Nie zrobiłam tego z litości czy czegokolwiek innego w tym stylu... - odpowiedziała słabym głosem. Zachowywała się zupełnie inaczej niż przed chwilą wobec strażnika. Zdawało się, że na moment porzuciła postawę dumnej i zdolnej poradzić sobie ze wszystkim kobiety. Być może bliskość ukochanego tak na nią wpływała.

Drow skinął głową. Jeszcze będzie czas porozmawiać.
- Widziałem jak walczyłaś - pochwalił ją.
- Zaraz wrócę - powiedział wreszcie.

Faktycznie po rozmowie z Jerrodem i Noristuorem powrócił z fiolką. Alpharius w tym czasie polizał Avishę ozorem wielkości szynki i z wyraźną ulgą czmychnął w las. “Czmychnął” o tyle o ile jest to możliwe u ważącego dwadzieścia cetnarów drapieżnika, niemniej jednak widać było że płomieni miał na dzisiaj dość.
- Wypij, to słabsza mikstura lecząca. A do tego... - Tibor nie dokończył, zamiast tego skupił się na zaklęciu, splótł je i dotknął Avishy by wzmocnić jej organizm i by ten łatwiej poradził sobie ze skutkami wyczerpania i trucizny.

- Porozmawiam jeszcze z resztą Lisków. Trzeba nam jak najszybciej wrócić do Brodu. Słyszałaś co się wydarzyło - ni to zapytał, ni to stwierdził.
Gdy już wstawał, zawahał się.
- Avi, chciałbym z nią porozmawiać gdy uznasz to za możliwe - powiedział wskazując ruchem głowy na dziewczynę.

Gdy wrócił i rozpętała się jednocześnie krzątanina wokół wozów, młody Magitur klęknął przy Gałązce.
- Wróćcie do Brodu, dogonię Cię. Chcę informacji i dostanę je - uśmiechnął się i ostrożnie podniósł ukochaną. Zaniósł ją na jeden z wozów, wybierając miejsce nie zachlapane krwią i takie by Avisha mogła spoglądać na drogę i oddychać świeżym powietrzem. Za chwilę przyniósł związaną półdrowkę, Opala również troskliwie przywiązał do wozu.
- Ona należy do nas - ostrzegł tych żołnierzy którzy trzymali dłonie na rękojeściach spoglądając na półdrowkę.
- Niedługo się zobaczymy - powiedział, z uśmiechem pogłaskał Calimshankę po policzku i odwrócił się do własnego wierzchowca. Oczy miał zimne jak lód gdy spoglądał na szalejący pożar. Płomienie były wszystkim co jego martwi pobratymcy otrzymać mieli od swych wrogów i nagle Therale skłonił przed nimi głowę. Zdrajcy czy nie, walczyli dzielnie i przemyślnie i ukłon im się należał, niezależnie od tego ile krzywych spojrzeń mogło to wzbudzić. Ruszył w las, zimno zastanawiając się czy choć tyle otrzymałby od swoich wrogów...

Ciało było w tym miejscu w którym je pozostawił. Alpharius marszczył poparzony nos, widomie zastanawiając sobie czy nie urządzić sobie drugiego śniadania. Tibor uderzył go w kark.
- Wczoraj się nażarłeś - powiedział, mając zwyczaj rozmawiania równocześnie z przesyłaniem myśli - Tym razem potrzebny jest nam cały...
Niemało się natrudził wciągając zwalistego draba na siodło. Przywiązał go i ruszył z powrotem. Niepocieszony Alpharius krążył naokoło, pełnymi wyrzutu spojrzeniami zdradzając pretensje. Ale Tibor był głuchy i ślepy gdy tego potrzebował.

Szedł za wozami, wielkim łukiem mijając kłęby dymu i płomienie. Lisów dopadł tuż przed Brodem...
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob gru 04, 2010 12:07 am

Geond

Przerzucanie zdobyczy i rannych trwało w najlepsze kiedy dotarły posiłki z Brodu. Może nie zdążyli na odsiecz jeźdźcom, jakby nie było mieli własne kłopoty, przynajmniej pomogli w szybszej ewakuacji całego tego kramu z gorącej okolicy. Planokrwistemu zupełnie temperatura nie przeszkadzała, niestety drzewa podczas pożarów miały tendencję do łamania się i upadania w niezbyt sprecyzowanych kierunkach, więc i pośpiech był wskazany. Miejsca na wozach jakoś szybko zabrakło i książę żywiołów musiał dreptać na piechotę, nie było mu więc dane zobaczyć na dłużej pięknemu krajobrazowi płonącego lasu przecinanego dymem, krukami i promieniami słońca. Dość szybko doszło go rżenie Wredniaka, który na dodatek tupał kopytem o ziemię, nie podzielał poglądów swojego pana na piękno zjawiska. Znając naturę tego kuca, pewnie bardziej by go ucieszył widok kapłana zagarnianego na wóz, ale to widowisko również go ominęło.

Qualinesha spędziła drogę aż do miasteczka zaplatając grzywę wierzchowca, była jedną z niewielu istot jakim pozwalał to robić, zdarzali się zaprawieni stajenni, którzy woleli nie podchodzić do tej bestii a drobny duszek po prostu dosiadał karku i robił swoje nie bacząc na nic, fakt że kuc nigdy nie był w stanie schwycić jej w swoje zębiszcza mógł mieć pewien związek. Zatrzymał się na widok tłumu linczującego drowa i dźwięk monologu Noristura. Przechylił głowę i wsłuchał się w dźwięk wrzącej osady. Nie chciało mu się już nawet komentować zachowań ich drużynowego przedstawiciela nieco ciemniejszych elfów, nie był już pewien po zachowaniu Delerona, czy miał zamiar go przesłuchać, porozmawiać z nim, wyżalić mu się, czy może miał zapędy nekrofilskie. Dodatkowa krótka wymiana zdań między dowódcą jeźdźców a miejscowym magiem przepełniła jego dość płytką sadzawkę spokoju.
- Jerrod, przemów im do rozsądku zanim zrobią się groźni dla samych siebie, rozumiem że są wściekli i będą chcieli tą wściekłość jakoś spożytkować, szkoda by było, gdyby banda tępogłowych młokosów poszła polować na drowy albo naprędce zwołana straż sąsiedzka nie spali czegoś przypadkiem bo ktoś wypił za dużo dla kurażu i upuścił pochodnię na coś palnego. Zrób użytek z ich gniewu, do diaska, wrze w nich tak samo jak w tobie, tego im przecież trzeba, kogoś, kto wie jak trzymać żelazo i na dodatek był w stanie odeprzeć bezpośredni atak, który mógł dotrzeć do samego Brodu. Musisz ich sensownie zorganizować, ukrócić lincze i zaprowadzić porządek, dzień się dopiero zaczął i będzie bardzo długi. - Genasi celowo omijał wzrokiem wozy pełne rannych i martwych jeźdźców. Jego wzrok powędrował w końcu na czarodzieja zapraszającego ich do wieży.
- Chyba to najsensowniejsze wyjście, zależy nam na czasie a wieżę będzie dość łatwo zabezpieczyć, wspominałem już że to wino z perłami piję tylko z przymusu? Czasem się zastanawiałem czy nie ma lepszych opcji, ale po pewnych eksperymentach stwierdziłem że wino z perłami to i tak jedna z lepszych alternatyw. Jakby co, będę badał ten magiczny stos, proponuję spotkać się wieczorem, gdzieś gdzie mają dobre piwo. Oskara wyciągniemy z koszar, mnie możecie wyciągnąć z wieży, może już się czegoś dowiem. Quali, znowu zapomniałem przerw na oddech? - chowaniec tylko pokiwał głową nie przestając się bawić grzywą Wredniaka.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt gru 07, 2010 10:15 pm



Ucieszyła się widząc Tibora. Przypalony i poraniony czy też nie - najważniejsze, że był w jednym kawałku. Rozczuliła ją jego troska. Osłabiona trucizną i wyczerpana walką nie miała siły, by się opierać. Nie lubiła być na kogoś zdana, zawsze radziła sobie sama. Nawet będąc już z Lisami miała silne opory przed okazywaniem słabości. Tymczasem została ona objawiona wszystkim, w momencie, gdy drow zaniósł ją na wóz. Nie miała ochoty się irytować, ale w duchu obiecała sobie, że jeszcze mu się odegra. Niezbyt docierało do niej, że pewnie mało kogo w ogóle to obchodzi i mało kto zwrócił uwagę na takie poczynania. Nie mogła też powstrzymać uśmiechu, który zarysował się na jej ustach, gdy Tibor pogładził ją po policzku. Miała nadzieję, że wróci szybko.
I znów siebie nie poznawała.
Musi zacząć się przyzwyczajać do tych wszystkich dziwnych uczuć, jakie Therale w niej budził.

Tak czy inaczej, nie omieszkała nawarczeć na strażnika, który śmiał radzić jej odstawienie młodej półdrowki do lochu.
- Jedzie ze mną. Przesłuchanie to moja sprawa. I piecza nad nią także. Nie jestem głupia, wiem, że może uciec. Zapewniam jednak, że tak się nie stanie. A jeśli spróbuje, to nie ujdzie daleko. To jest koniec dyskusji na temat tej osoby. Ja zdecyduję co się z nią stanie. - rzuciła stanowczo, wpatrując się hardo w mężczyznę.
Po chwili dopiero odwróciła powoli spojrzenie i zerknęła na bladą skórę półelfki. Błysk współczucia pojawił się w złotych oczach. Podróż do samego Brodu na szczęście minęła względnie spokojnie. Gdy tylko Tibor dołączył do Lisów, Avisha zamieniła z nim kilka zdań. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Dobrze, dobrze. Już pojedziemy do tej wieży... - skapitulowała w końcu.
 
Craftsmen
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: wt sie 31, 2010 10:41 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw gru 09, 2010 10:40 pm

Deleron, pozornie nieobecny, rozproszony, jechał spokojnie raz to zwalniając raz przyspieszając, pozwalając by wóz go wyprzedzał. Wyjeżdżał kawałek do przodu, wysforowując się po to tylko, by zaraz zwolnic i znaleźć się na końcu tego małego orszaku. Tak naprawdę był jednak czujny, cały czas sprawdzając czy gdzieś na drodze nie czai się kolejna niespodzianka. Skoro natknęli się na przyczajonego drowa, to niewykluczone ze gdzieś jest ukryty smok.... Lepiej dmuchać na zimne.

Jego wierzchowcowi to nierówne tempo się nie podobało, dało się to wyczuć w sposobie w jaki reagował na ruchy uzdy, nie przegapił tez okazji do paru prychnięć i stuknięć kopytem.
-No juz, Cholero, nie kombinuj. Idz grzecznie. - Mruknął Narentian. Kon znowu prychnął z dezaprobata. Deleron westchnął.
-No dobrze, przepraszam. Idz grzecznie. Cholero Szósty.
Kon najwyraźniej został usatysfakcjonowany poprawna wymowa swojego imienia, bo przestał okazywać niezadowolenie i zaczął słuchać się swojego właściciela bez marudzenia. Wydawał się być wyjątkowo przewrażliwiony na punkcie tak nieistotnego szczegółu, jak swoje imię. Deleron nie przywiązywał do tego żadnej uwagi. W końcu wszystkie swoje konie zawsze nazywał Cholera, a numeracja służyła tylko po to by nie pogubić się w cenach jakie za nie płacił. Ale ten najwidoczniej czul się urażony ilekroć nie zwrócono się do niego jak trzeba. Tak jakby ten numerek to było jakieś królewskie znamię. Jego wysokość Cholera Szósty. Gratulacje, wygrałeś masło w proszku!

Gdy dojeżdżali już do Brodu Deleron zatrzymał się na chwile, pozwalając ponownie Jeźdźcom wyprzedzić go. Odmachnął jednemu z żołdaków ręką gdy ten ponaglił go. Jemu się nie spieszyło.
Odczekał, aż reszta znajdzie się w odpowiedniej odległości. Wyciągnął lewa rękę i machnął wyćwiczonym ruchem dłonią, wysuwając zawartość magicznej rękawiczki na światło dzienne. Niepokojąca kościana różdżka pojawiła się jakby znikąd. Nadal rozsyłała połyskującą mgiełkę z pęknięć, brocząc swoja magia. Regularnie co kilka oddechów drgała leciutko, wysyłając ledwo wyczuwalne wiązki ciepła. Niechybnie powoli traciła moc, wyciekała ona z każdym kolejnym cyklem. Wykonana z poszarzałej, polerowanej i delikatnie rzeźbionej kości została pokryta to i owdzie trudnymi do rozszyfrowania, drobnymi runami. Jedna z nich wyglądała znajomo. Czy przypadkiem nie widział już czegoś takiego na jakimś zwoju z szkoły iluzji wśród rzeczy Tibora? Przyjrzał się śladom psich zębów.
Ciekawe co ten szurnięty pies w tym widział?
Hm.
Niezawodna złodziejska intuicja podpowiedziała mu następny ruch. Włożył sobie różdżkę miedzy zęby i zaczął lekko gryźć. Śmierdziała psem, to było pewne. Poza tym nie dało się nawet stwierdzić jaki ma smak. Material odpowiadał dokładnie temu, co powinno się czuć gryząc kość...
Usłyszał stłumione ni to warkniecie,ni to bulgotanie. Spojrzał w tamta stronę.
Czworonóg przysiadł niezgrabnie i patrzył się łapczywie na różdżkę, którą Deleron ciągle trzymał w zębach. Pies oblizał się miedzy jednym niezadowolonym piśnięciem a drugim.
-Nho szo? - Zapytal niewinnie Narentian spoglądając na psa.
Czworonóg odszczeknął w odpowiedzi. Celeron zezem spojrzał na trzymany w zębach przedmiot po czym szybko wypluł go, wytarł o ubranie i schował dzięki magii rękawiczki.
-Nikomu o tym ani piśnięcia, zrozumiano? Bo jak nie to hyc - urwę ci ryja.
Szczeknięcie.
-No, to się rozumiemy. Zasuwaj do przodu. - Pies poderwał się, zamachnął ogonem po czym puścił do przodu z zwinnością godna pięcionogiej lani a nie trójnożnego psa.
Ostatnio zmieniony czw gru 09, 2010 10:53 pm przez Craftsmen, łącznie zmieniany 3 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

sob gru 11, 2010 10:27 pm

[Brakujące odpowiedzi graczy]

Tibor widząc i słysząc co dzieje się w Brodzie pokiwał głową.
- Jerrodzie, jeśli nie chcesz samosądów i innych takich to zrobisz lepiej zabierając jeńca i parę ciał do lochów, udając że to ranni elfowie z zasadzki. I rozpuszczając takie wieści. Jeśli drowy się o tym dowiedzą - a pewnie były przekonane że zasadzka się powiedzie i woownicy faktycznie mogli wiedzieć więcej niż absolutne minimum - to powinny posłać kilku zabójców by “jeńcy” nie mieli okazji zdradzić tego co wiedzą. A na zabójców dacie radę się przygotować. My w tym czasie zabierzemy tych dwóch delikwentów - wskazał trupa przewieszonego przez koński grzbiet i ciało dowódcy Ilythiiri na wozie - i dziewczynę do wieży Noristuora, żeby tam w spokoju … porozmawiać - powiedział zatrzymując spojrzenie na Oskarze - Wystarczy że przyrzucimy ich na wozie jakąś rogóżką czy kocem. Sam zaś dotrę do wieży Noristuora nieco okrężną drogą - moja obecność w mieście mogłaby zostać … źle odebrana w tym momencie - dodał rzucając spojrzenie na wzburzony tłum miotający się w Brodzie.

- Rzecz oczywista - odparł matowym tonem Jerrod, wbijając ciężkie spojrzenie w rozjuszony tłum. Następnie przywołał do siebie jednego z Jeźdźców i pojechał kawałeczek do przodu, rozpoczynając z nim pośpieszną wymianę zdań. Chwilę potem w ruch poszli kolejni wojownicy, pokierowani wolą swego dowódcy w samo serce poruszenia.

Oskar popatrzył na Tibora nieco zdziwiony poświęconą mu uwagą. Zmiarkowawszy się po krótkiej chwili co ta drowia mowa ciała może oznaczać podrapał się po policzku i powiedział.
- Chyba jednak udam się z wami. Przesłuchanie i eksponat, hmm... to może być ciekawe.
Nie był do końca przekonany czy go to ciekawi, szczególnie diabelskie eksponaty, ale “czego się nie robi dla przyjaciół.”

*

[Odpowiedź właściwa]

Podróż do domostwa diablęcia upłynęła we względnym spokoju. Widok ponurego orszaku Jerroda powracającego do garnizonu ostudził co nieco podburzony tłum, którego nagle jakby ubyło. Sznurek zdążających w ślad za czarodziejem Lisów przyciągnął po prawdzie niejedno spojrzenie, jednak sami oglądający nie śmieli zbliżyć się do naznaczonej śladami bitwy kompanii. Dzięki temu drużyna wkroczyła w obręb Noristurowego podwórka nieniepokojona - i choć wrzawa po jakimś czasie wybuchła po raz wtóry, teraz wszyscy znaleźli się za szczelnym murem szkaradnego, ciemnego żywopłotu, wzbogaconego tu i ówdzie o spękane ze starości, powykręcane w cały świat żerdzie.

Wystrój świadczył wybitnie o stosunku właściciela do nieproszonych gości. Mocno nadpalone truchło drowa, ledwie zauważalne spomiędzy linii naostrzonych kijków i splotów czarnych cierni zdobiących ślimacze wejście do posesji było wisienką na torcie.

- Nie krępujcie się z biwakowaniem na zewnątrz, w środku niestety wszyscy się nie pomieścimy - odparł Noristuor, schodząc ostrożnie z kościanego konia, który chwilę potem posłusznie wszedł do bezkształtnej, opierającej się o wieżę szopy.

Samo domostwo diablęcia, choć widziane przez kompanię niejednokrotnie z zewnątrz, z bliska zdawało się dużo większe. Niewysoka, acz bardzo gruba, beczułkowata wieża z czarnego kamienia zwieńczona - nie wiedzieć czemu - zębatymi blankami rzucała cień na pozostałe elementy inwentarza - prostą, pokrytą mchem studnię, bliżej niezidentyfikowane ustrojstwo na podstawie wozu (okryte obecnie wielką płachtą materiału) oraz zarośniętą już nieco ziemiankę z pieruński niskimi, metalowymi drzwiach godnymi krasnoludzkiego skarbca (jeśli puścić mimo oczu wżerającą się w nie rdzę, której u brodatej braci ze świecą w ręku szukać).

Nim Avisha, Oskar i Geond zdołali rozkulbaczyć konie, Noristuor uporał się z licznymi zamkami pokrytych runami drzwi wejściowych do swojej wieży, której wnętrze faktycznie było zdrowo zaczadzone. Dwójka Jeźdźców, wysłanych w ślad za drużyną przez Jerroda oraz Ferrous - który przebył cały dystans na piechotę - wspólnym wysiłkiem wnieśli na teren posesji kolejno Bruniego, wór z łupem oraz cały czas nie dającą znaku życia, związaną półdrowkę, którą to ułożyli pod kamienną ścianą wieży. Obaj mężczyźni burknęli coś pod nosem, po czym błyskawicznie ulotnili się z posesji maga, jakby ten poganiał ich stąd batem. Sam Noristuor nie zwrócił jednak na nich uwagi, zapraszając czym prędzej swych gości do środka.

Pierwsze piętro prezentowało się równie odpychająco co żywopłot i twarz właściciela, jeśli wierzyć wioskowym plotkom. Pomijając oczywiste zniszczenia wyrządzone przez płomienie, ocalałe szafki straszyły swym kuriozalnym bagażem. Jedna półka została przykładowo przeznaczona na czaszki, na których czołach wyrzezano skomplikowane runy, kolejna uginała się pod ciężarem osobliwych, wypchanych zwierząt i gadów o ewidentnie piekielnych korzeniach, jeszcze inną obarczono szeregiem półprzeźroczystych słojów, więżących spreparowane organy i kończyny, których widok prosił się co najmniej o skręt kiszek. Najgorsze zaś było to, iż Lisom towarzyszyło graniczące z pewnością przeczucie, iż te półki, które zdobiły po prostu książki, dźwigały zawartość najosobliwszą i najstraszniejszą...

Widowisko podzielili także Tibor i Deleron, którzy dotarli do siedziby maga własnymi ścieżkami. Udało im się zdążyć w sam raz na główne przedstawienie.

- Tymora uśmiechnęła się do mnie wyjątkowo szeroko. Skończyłem zaklęcie właściwie w ostatniej chwili... - mówił mag, szukając czegoś na podłodze. Po chwili podniósł z niej długą, złotą nić. - Dzięki temu, udało mi się wzmocnić Wiązanie, którym normalnie nie sięgnąłbym tak głęboko w substancję Planów. Bardzo przydatny bibelot wygrzebany z ruin Netheryjskiego grobowca. Możecie nazwać to lepszą żyłką do wędki. Co zaś się tyczy samej ryby... Ithuu'alsh.

Na ostatnie słowo powietrze wokoło maga zadrgało (co było tym bardziej widoczne, iż pomieszczenie cały czas zasnuwał dym), przybierając na ułamek chwili jako-tako humanoidalną sylwetkę - wielką niczym Ferrous, zbogaconą o parę kolców, ale jednak. Zaraz też pokój przeciął niemalże niezrozumiały, jakby szeptany ciąg słów z jednego z osobliwszych języków, jakie dane było Lisom kiedykolwiek słyszeć. Nikt nie był w stanie rozszyfrować jego znaczenia, niemniej jednak Geondowi słowa wydały się bardzo znajome. Wszak jego podopieczna-żywiołaczka wyniosła z rodzimego Planu tą właśnie, Aurańską mową.

- To Niewidzialny Myśliwy, łowca z Planu Żywiołu Powietrza, którego udało mi się ściągnąć wprost z dworu jednego z wielkich Dao - pochwalił się Noristuor, spoglądając w pustkę, którą musiał zajmować przybysz z niezdrową fascynacją. - Gdybyście jeszcze mogli zobaczyć, jak miotał drowami po podwórzu... - Pokręcił głową, podśmiewając się krótko, acz nieprzyjemnie pod nosem. - Ale nie na to teraz czas. Mam tu trochę wina, a gdzieś między tymi klamotami powinien znajdować się sznur pereł, o których mówiłem. Sowie pióra będziemy musieli urwać z elfiej maski nagrobnej, którą znajdziemy... o, tu.

Gdy Noristuor na dobre wprowadził w ruch drużynowych czarokletów, Ferrous wejrzał do środka wieży, oznajmiając, iż zabierze Bruna do Multhimmera.

- Łóżko dobrze mu zrobi - oznajmił golem, po czym wskazał pancerną dłonią na swoją pierś, w której ziała szkaradna, zygzakowata wyrwa. - A i kogoś do naprawienia tego na pewno mi znajdzie.

To powiedziawszy, z najwyższą ostrożnością ułożył Bruna na swojej pawęży, kierując się ostrożnym krokiem do wyjścia. Nim jednak się ulotnił, zerknął jeszcze raz swoimi pustymi oczyma na związaną półdrowkę.

Nie powiedział nic, ale nietrudno było domyślić się, iż nawet on nie dowierza, by dziewczyna mogła pozostawać ogłuszona tak długo.

Przy wejściu do posesji Noristuora na golema nieomal wpadłby młody chłopak dźwigający spore zawiniątko w rękach. Goniec, jak się wkrótce okazało.

- To od Pana Jerroda - wydyszał, znajdując bezbłędnie Oskara. - Zioła i bandaże dobrane przez cyrulika garnizonu... I jeszcze mam przekazać, że ranni są już w dobrych rękach. Wszyscy dziękują stokrotnie i naradzają się, jak wielebnemu się odwdzięczyć.

- Po drodze wskocz jeszcze do Almaesa i każ mu przybyć tu z zestawem odtrutek - rzucił się przez ramię Noristuor, nim goniec zdążył się ulotnić. - I do rzeźnika jeszcze, po mięsiwa dla wszystkich tu zebranych. Płacę srebrem.

Ów szlachetny metal wystarczył do przełamania strachu, jaki bliskość diablęcia wzbudzała w chłopaku.

Tym oto sposobem drużyna zatrzymała się u najosobliwszego mieszkańca Brodu, a kto wie, czy może i nie całej Mglistej Doliny. Każdy znalazł sobie coś do roboty, między innymi pomagając Noristuorowi rozłożyć stół, przy którym miała mieć miejsce delektacja wątpliwych przysmaków potrzebnych do identyfikacji magicznego śmiecia. Poza tym trzeba było przeszukać przyniesione przez gońca leki, oporządzić konie, dopilnować więźnia - mówiąc krótko, każdy miał ręce pełne roboty.

Tylko dwójka członków drużyny nie przyłączyła się do zbiorowego wysiłku - Czworonóg, który zaczął wykopywać coś z szaleńczym zapałem nieopodal ziemianki oraz Deleron, który jak zwykle pakował się tam, gdzie go nie chciano. Narentian, po chwili dyskretnego, acz intensywnego poszukiwania znalazł za regałem pełnym zakurzonych ksiąg pieruńsko strome schody na drugie piętro. Jedna klapka dalej i już znalazł się w innym świecie, świecie dziesiątek zwojów, drobnych, magicznych bibelotów, alchemicznych retort i tym podobnych osobliwości zajmujących całe rzędy stolików, które oświetlała pojedyncza runa wyrzeźbiona na suficie.

Aha, i jeszcze trup drowa rozłożony jak długi na szczątkach rozwalonego stołu, z dodatkiem szkła i cuchnących podle chemikaliów. Przynajmniej będzie towarzystwo...
Ostatnio zmieniony ndz gru 12, 2010 11:08 am przez Velo, łącznie zmieniany 5 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz gru 12, 2010 12:39 am

Geond

Droga do wieży minęła im dość szybko, nawet mieszkańcy jakoś się uspokoiły. Całkiem możliwe że widok poobijanych jeźdźców tak na nich wpłynął, mimo wszystko był prawie pewien że Jerrod dość szybko weźmie się w garść. Gdy przekroczyli ogrodzenie Noristuorowej wieży, musiał przyznać że dym oddawał charakter miejsca, truchło drowa było tylko podkreśleniem akcentu, nieco nie w guście dziedzica żywiołów, ale przecież nie on tu mieszkał. Wnętrze było niedużo przyjemniejsze niż podwórko, pamiątka po ogniu zapewne drapałaby go w gardło gdyby nie Qualinesha. Półeczka z czaszkami stanowiła dość pozytywny akcent w pomieszczeniu, z pewnością, przynajmniej w kontraście ze słojami z różnymi częściami zakonserwowanymi w słojach oraz grimuarami. Geond nie był pewien czy niektóre książki nie przyglądają mu się z uwagą.

Po chwili tiefling przedstawił im swoją zdobycz, ale robiąc to chyba nie wiedział na co się pisze, był pewien, że gdy tylko zajmą się identyfikacją, chowaniec genasi zacznie wypytywać łowcę o ploteczki z rodzinnego planu. Poczekał z boku aż diable uprzątnie nieco stół, zanim pomógł z przenoszeniem zdobyczy na stół, trochę to wszystko zajęło. Deleron gdzieś zniknął, psisko wykopywało pewnie jakieś stare trupy w ogródku, tylko Oskar i Ferrus mieli głowę na karku, jeden zamawiając mięsiwo i antytoksyny a drugi wspominając o Brunim. Całej reszcie czarokletów chyba za bardzo ciekła ślinka na możliwość poznania tajemnic leżącego przed nimi stosu. Dopiero Golem przypomniał też wszystkim że potrzebuje nieco uwagi i interwencji. Szybko podszedł do lisiej puszki i przyjrzał się uszkodzeniom.
- Spokojnie, spróbuję trochę na to poradzić. - natychmiast po tym skoncentrował się i przywołał do koniuszków palców energię, każdy czarownik przyzywał magię inaczej, czarodzieje zazwyczaj mieli pokazaną drogę, ruchy, energie, wiązania, byli nieco pod tym względem ograniczeni. Czarownicy zazwyczaj mieli krew w żyłach, na tym właśnie opierał się Geond naprawiając powoli metal stanowiący istotę Ferrusa. - Tibor, Ferrus nam się sypie, pomożesz coś na szybko zanim weźmie zaniesie Bruniego w spokojniejsze miejsce?! - wykrzyknął do zadymionej izby. Teraz był najwyższy czas skoncentrować się na łupie.
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

śr gru 15, 2010 4:55 pm

Oskar Lodder




Gdy w końcu zdecydował się jechać z resztą Lisów jego koń szybko się znalazł. Oskar przywitał go jednak chłodno. Oglądnął uważnie i stwierdził, że jest że jest taki sam jakim go zostawił. "Pieczyste na czterech nogach."
Dosiadł go z trudem i udał się za resztą.
Bitwa go wyczerpała bardziej niż myślał. Jadąc nie bardzo zwracał uwagę na otoczenie. Pogrążył się w zadumie wspominając towarzyszy, których przyszło mu pogrzebać w tym jego mistrza. To z jego powodu opuścił Opactwo Mieczy i udał się na tułaczkę. Nie był jednak bliższy odnalezienia i zgładzenia demona, który go zabił niż w chwili wyruszenia w podróż.
Po przybyciu od razu rozkulbaczył swojego konia i po spętaniu mu nóg puścił wolno żeby się pasł.
- Pod wieczór przejedziemy się do jakiegoś wodopoju chabeto. - powiedział na pożegnanie i wszedł do wieży.
Wystrój siedziby maga nie zrobił na nim wrażenia. Dokładnie tego się spodziewał. Ożywił się nieznacznie dopiero przy prezentacji noristuorowego sługi. Jak mówiła mu skromna wiedza dotycząca planów jaką posiadał niewidzialny żywiołak mógł być wykorzystany do wytropienia zarówno drowów jak i smoka. Czy w tym celu mieszaniec go przywołał? Nie odezwał się się jednak na ten temat słowem. Nie było to dla niego w tej chwili istotne.
Na oświadczenie Ferrousa o przeprowadzce wraz z rannym do Multimera też zareagował obojętnie. Za oboma nie przepadał, chociaż Bruniemu współczuł. Nie miał pojęcia czy wyżyje. Geond wyręczył go przy naprawie golema dzięki czemu mógł się zająć tylko sobą. Wolną chwilę wykorzystał do naprawienia poszarpanej kolczugi. Tempus po raz kolejny obdarzył go swoją mocą i rozerwane mithrylowe kółeczka połączyły się w cudowny sposób. Kolczuga znowu była jak nowa a jemu zaoszczędziło to żmudnej kowalskiej roboty.
Gdy skończył wpadł posłaniec od dowódcy Jeźdźców


- To od Pana Jerroda - wydyszał, znajdując bezbłędnie Oskara. - Zioła i bandaże dobrane przez cyrulika garnizonu... I jeszcze mam przekazać, że ranni są już w dobrych rękach. Wszyscy dziękują stokrotnie i naradzają się, jak wielebnemu się odwdzięczyć.


Oskar machnął tylko na te uprzejmości ręką. Odbierając medykamenty od chłopaka powiedział:
- To w zupełności wystarczy. Powiedz panu Jerrodowi żeby posłał jakąś ofiarę do Opactwa Mieczy. Pomocy udzielił mu Tempus ja jestem tylko jego narzędziem i nie powinienem przyjmować nienależnych podziękowań.

Zaraz też wyciągnął z plecaka apteczkę i zaczął układać otrzymane dary we właściwych przegródkach. Po bitwie chodziło mu po głowie sprawdzenie czy w świątyni Tyra przeżył chociaż jeden kapłan a jeśli nie chciał przejąć miejsce dla Tempusa. Szybko jednak te myśli porzucił. Raz, że etycznie było by dwuznaczne i mogłoby sprowadzić na niego gniew bóstwa, a dwa że oznaczałoby porzucenie drużyny i misji przywrócenia jego dawnego opata do życia. Nie można żyć bez honoru, krasnolud wiedział to najlepiej.
Ostatnio zmieniony śr gru 15, 2010 4:57 pm przez Ulli, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

czw sty 06, 2011 11:05 pm

Korzystając z postoju młody Magitur przystanął przy wozie na którym leżała Calimshanka. Uśmiechnął się.
- Nie odzyskała przytomności? - zapytał Gałązkę widząc nadal bezwładnie rozciągniętą dziewczynę u jej stóp. Pokiwał głową słysząc potaknięcie. Albo Avisha przyłożyła jej za mocno, albo ...
- Fre'sla phor - rzucił w drowim języku i zmarszczył brwi widząc brak reakcji - Uważaj na nią, może udaje w obawie przed przesłuchaniem - nie żeby Tibor jej nie rozumiał...
Avisha zmarszczyła lekko brwi, przyglądając się młodej półelfce - tak jej się wydawało, że pół.
- Nie wiem czemu tak długo jest nieprzytomna... - dziewczyna sprawdziła jeszcze raz więzy - Myślę, że powinniśmy potraktować ją jakąś magią leczącą czy wzmacniającą. Nie sądzę bym uderzyła aż tak mocno, ale coś chyba jest nie tak... - odpowiedziała ukochanemu, sprawdzając puls u nieprzytomnej przeciwniczki.
Therale zastanowił się i podszedł blisko. Przemawiając przeczesał włosy dziewczyny. Nie była zadowolona z jego słów, ale drow spokojnie tłumaczył swoje racje.
- Dobrze, dobrze. Już pojedziemy do tej wieży... - skapitulowała w końcu.
- Poprosimy wtedy Oskara o pomoc - uśmiechnął się do niej - Zresztą w ten wieczór powinniśmy być wszyscy razem, wszystkie Lisy.

Przed rozdzieleniem się ich małej karawany Therale ostatni raz podszedł do Jerroda. Zignorował palce bezwiednie wyciągające się ku rękojeści miecza i zwrócił się niegłośno do dowódcy Jeźdźców, wskazując drowa-mężczyznę:
- Jeśli będziecie w stanie wyciągnąć z niego imię dowódców, dostarczcie je jak najszybciej do domostwa Noristuora - może ich znam, powiem czego się po nich spodziewać i jaki mogą wykonać następny ruch - powiedział pamiętając jeszcze niuanse polityki w Podmroku.
- Wyślijcie gońców do okolicznych wiosek z ostrzeżeniem i by zorientować się czy Bród jako jedyny był atakowany. Gońców też wyprawcie do sąsiednich Dolin. Przyda się też sprawdzić dokąd wycofały się resztki rozbitego oddziału z zasadzki - rzekł równym głosem wskazując za siebie, w kierunku pobojowiska - Tyle że to może być niebezpieczne - powiedział spokojnie. Drowy na pewno patrolują okolice obozowiska czy zejścia do Podmroku. A to oznacza że któryś z tropicieli może zostać złapany. Złapany zaś zostanie zmuszony do wskazania miejscą pobytu tych którzy niezawodną zasadzkę zamienili w pułapkę na zasadzających się. Paranoja? Zapewne, ale w drowim stylu...
- Pomóżcie mi z ciałem - powiedział do ludzi, by ci zdjęli wraz z nim truchło weterana z Draakula i ułożyli go na wozie na którym jechała Avisha, półdrowka i trup niefortunnego dowódcy prawie-udanej-zasadzki. Choć trzeba przyznać że do “udanej” zabrakło mu naprawdę niewiele...

Wrócił do Avishy.
- Niedługo do Was dołączę. Nie chcę dziś paradować przez miasto, po tym co spotkało Jeźdźców i kupców - najlżejszy ton ponurego rozbawienia zadźwięczał w jego głosie, zaraz zresztą ukryty. Przywiązał Draakula po przeciwnej stronie wozu co Opal.
Do Lisków zaś zwrócił się w te słowa:
- Broń i czary w pogotowiu. Nie wiem ... nie wiadomo - poprawił się od razu - kim są dowódcy kampanii po stronie drowów, a co bardziej postrzeleni mogą za bardzo zgrzytać zębami po porażkach i wysłać nest’ash zabójców czy drugą falę thrityh ... ataku - poprawił się pospiesznie. Pożegnał towarzyszy machnięciem dłoni, dał Avi buziaka i pomaszerował brzegiem lasu, by jak najdłużej unikać spojrzeń ludzkich mieszkańców Brodu.
“Zawadiako!” - przesłał mentalne wezwanie, świadomie napełniając myśli dumą z chowańca. Mimo że czuł się jak obity młotem zignorował ból, zamiast tego skupił się na tak dzielnie sprawującej się dziś panterze. Rychło też Alpharius wychynął z zarośli, kulejąc lekko na tą nieszczęsną zranioną łapę i Therale stanął przy nim. Klepnął go w nogę, wzmacniając gest myślą i zwerzę uniosło stopę wielkości talerza. Rana nie była groźna, ale niewątpliwie bolesna i nażarta po gardłodziurki pantera najchętniej poleżałaby kilka dni w pobliżu jakiegoś strumyka, wylizując krew i ropę i pozbywając się bólu poparzeń. Ale nie mieli tyle czasu.
- Idziemy - zdecydował drow - No chodź! - powiedział na widok miny chowańca - Trzeba się tym zająć!
Alpharius w tym momencie zastrzygł uszami, zniżył łeb i nieco gadzim ruchem obrócił go w stronę drogi. Magitur spojrzał w tym kierunku, a elfi wzrok bez pudła podpowiedział mu czego jest świadkiem. Z niedowierzaniem wpatrywał się w konwersację pomiędzy człowiekiem a psem. Potrząsnął wreszcie głową i zagłębił się w las. Deleron był niepoprawny. Ale że wszystkie Lisy miały w sobie “to coś”, szalone, dodajmy, ani mu było w głowie kogokolwiek oceniać. Czy krytykować.
“Ciekawe co ojciec powiedziałby widząc moją kompanię” - pomyślał i powtórnie potrząsnął głową. Wiedział co Urlafein Magitur by powiedział. Tyle że Urlafein z Domu Magitur już nie żył, w przeciwieństwie do syna.

Z kulejącym chowańcem u boku maszerował ku wieży Noristuora, dzięki czułym zmysłom kota mijając straże i zwiadowców, stąpając cicho niczym czarny duch. Jednak drzewa wreszcie się skończyły i ostatni odcinek drogi trzeba było przejść na widoku. I chyba tylko widok gotowego do walki drowa i złowieszczego zwierzęcia u jego boku powstrzymał chłopców i młodzików którzy go dostrzegli od wszczęcia zamętu. Gdy w końcu znalazł sie w bezpiecznej strefie noristuorowego podwórza lekko odetchnął - nie żeby obawiał się dzieciaków, ale wolał nie używać ofensywnych mocy na mieszkańcach Brodu...

U Noristuora już bywał. Wystrój nie robił na nim wrażenia, choć doceniał jego walory odstraszające - co słabsi duchem złodziejaszkowie z dziesięć razy na pewno się zastanawiali zanim podejmowali decyzję na korzyść forsowania żywopłotu. I pewnie mieli szczęście w porównaniu z tymi waleczniejszymi. “Czy głupszymi, zależy jak na to spojrzeć” - pomyślał spoglądając na truchło pobratymca, okrutnie poszarpane na gałęziach. Podszedł do studni, otworzył ją i zajrzał do środka. Rozejrzał się za wiadrem i naczerpał wody. Alpharius nie był zadowolony że każe mu się leżeć w śmierdzącym dymem miejscu, ale Therale był nieubłagany.
- Jesteś mi tu potrzebny - rzucił mu krótko - pilnuj - zaraz jednak podszedł do pantery i czule wytarmosił ją za uszy, osypując z nich spaloną sierść.
- Niech to demony! - warknął i przywołał moc oczyszczania. Przeciągał dłońmi po głowie, bokach i potężnych łapach złowieszczego stworzenia, a gdy skończył, wiatr rozwiewał prawdziwy stos cuchnącej spalenizny. Zaś sam Alpharius wyglądał jak dobrze wytrymowany gigantyczny … pudelek? Magitur zachichotał mimo bólu żeber i śmiejąc się wszedł do wieży w poszukiwaniu Avi...
 
Awatar użytkownika
Ulli
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 128
Rejestracja: czw sie 26, 2010 1:30 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

pt sty 07, 2011 9:12 pm

Gdy wreszcie Noristuor i Lisy najgorszą krzątaninę mieli już za sobą Therale podszedł do krasnoludzkiego kapłana. Usiadł przy nim ostrożnie i wpatrzył się w dłonie Oskara zręcznie układające otrzymane z garnizonu dobra. Odkaszlnął, a widząc na dłoni krew westchnął. Magiczne leczenie i bitewna gorączka złagodziła ból i zablokowała szok, długo jednak nie mógł oszukiwać uszkodzonego organizmu.
- Mam popękane żebra - powiedział spokojnie - Możesz mi pomóc? Na razie zabandażowanie powinno wystarczyć...
- Tibor, jak by co, to mam w plecaku jeszcze jakieś miksturki gdybyś bardzo potrzebował. - rzucił przez ramię Geond szykujący magiczny złom na stole.
Drow zastanowił się przez chwilę. Bolało, ale do bólu był przyzwyczajony... Pokręcił głową.
- Nie, musimy oszczędzać to co mamy - sam słyszałeś że przynajmniej z odtrutkami możemy mieć problem, by je zdobyć. W Opactwie zapewne moglibyśmy zrobić zakupy - i sugeruję przeznaczyć na to sporą część zaliczki i wartości zdobyczy - ale pod warunkiem że z Opactwa cokolwiek zostało. Jeśli już to lepiej pomóc Bruniemu - za mocno oberwał żebyśmy mogli pozostać spokojni o jego los. Co do mnie to wystarczy jeśli Oskar opatrzy mi żebra i z rana potraktuje zaklęciem - skinął głową krasnoludzkiemu kapłanowi - Jeśli mogę prosić - dodał.
Zmęczony już wydarzeniami dzisiejszego dnia krasnolud westchnął i skinął tylko głową w odpowiedzi.
- Z zaklęciem będę musiał poczekać do jutrzejszego południa, ale z chęcią wypróbujemy na tobie medykamenty otrzymane od cyrulika Jeźdźców. Postaram się znaleźć też coś na ból. Do jutra może ci się mocno dawać we znaki.
Tak delikatnie jak tylko potrafił zbadał żebra drowiego towarzysza i przy pomocy trąbki wykonanej z drewna osłuchał klatkę piersiową, czy aby nie słyszy podejrzanych świstów wskazujących na przebicie płuc. Wszystko było jednak w porządku. Pozostało owinąć klatkę piersiową elastyczna szarfą i zostawić resztę siłom natury.
Drow siedział cierpliwie bez protestu poddając się oględzinom i zabiegom towarzysza. Lekki uśmiech błąkał mu się na ustach przypominając sobie początki znajomości. Zastanawiał się czy złamany nos krasnoluda to była jego sprawka czy przydarzyło się to z innego powodu?
Poruszył na próbę ramionami gdy ten skończył już bandażować jego tors na podobieństwo lorica musculata.
- Dziękuję Oskarze. Już nie pamiętam czy więcej razy mnie ratowałeś czy tłukłeś w niewoli u moich pobratymców...
Zaraz jednak spoważniał.
- Było blisko - mruknął wreszcie niechętnie - Zbyt blisko. Gdyby nie spóźnienie wytłukliby nas z Jeźdźcami w zasadzce. Następnym razem będziemy musieli lepiej się przygotować, zwłaszcza wybierając się na smoka...
- Smoka?- Oskar wyszczerzył zęby- Najpierw uratujmy nasz świat przed drowami. Smok to na prawdę dość odległy kłopot. Działaliśmy przymuszeni. Nie wszystko można zaplanować i przewidzieć. Bitwa i tak poszła świetnie biorąc pod uwagę okoliczności.
- Byłem pewien że straciliśmy Bruniego - mruknął Therale - szczęście w nieszczęściu że nie dogoniliśmy pościgu. I wiem, nie wszystko przewidzimy, całe szczęście że działa to w obie strony. Musimy dowiedzieć się jak najszybciej i jak najwięcej - skinął głową w stronę gdzie złożyli obu dowódców przeciwników.
- Ze smokiem faktycznie można poczekać aż się nieco przejaśni sytuacja, ale trzeba się przygotować na wypadek, gdyby faktycznie się nagle pojawił, mam coś na kształt pomysłu, ale zobaczymy co z tego wyjdzie. - skomentował genasi.
- Nie teraz! - wszedł mu szybko w słowo Therale - Podyskutujmy dopiero gdy się upewnimy że nikt nie będzie w stanie nas podsłuchać.
Zawahał się i spojrzał raz jeszcze na Oskara, jednego z trzech najstarszych stażem Lisów. Trwał tak niezdecydowany, co zdarzyło mu się po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Zamiast tego jednak co zamierzał z siebie wyrzucić, powiedział:
- Półdrowka, zdaje się, nie odzyskała jeszcze przytomności lub udaje. Możesz i na nią spojrzeć? Chcę z nią porozmawiać jak najszybciej.
Twarz Oskara przybrała nagle zacięty i surowy wyraz.
- Czy mogę ją obejrzeć? A pewnie. Żeby tylko Avisha nie miała mi za złe, bo może nie przeżyć moich oględzin.
Wstał i idąc do półdrowki wyjął topór zza pasa. Drugą ręką chwycił jedno z krzeseł i przysunął je do leżącej dziewczyny. Pochylił sie nad nią i wycedził przez zęby.
- Biedactwo śpi. Słuchaj no dziwko! Za kilka sekund zmiażdżę ci palec obuchem topora. Zobaczymy czy będziesz na tyle twarda by dalej udawać.
Na chwilę wypuścił topór z dłoni i pozwolił by zwisnął na pętli u nadgarstka po czym chwycił jeńca za ubranie pod szyją a drugą ręką wymierzył siarczystego policzka.
- No to którego paluszka nie lubisz?
Półelfka nie reagowała w żaden widzialny sposób na obecność krasnoluda - do czasu przynajmniej, gdy ten nie strzelił jej po twarzy. Powieki dziewczyny powoli otworzyły się, ukazując parę szkarłatnych oczu, których źrenice zaraz zawęziły się od nadmiaru światła. Dziewczyna zacisnęła tylko usta, ukazując wszem i wobec, iż mimo wybrakowanej krwi, hardość posiada właściwą wszystkim mrocznym elfom. Choć w jej oczach przez moment błysnął strach, nie zburzyło to jej zawziętej fasady, ani nie wypłoszyło wrogości i odrazy z jej twarzy - w prawdziwie drowiej manierze nie zamierzała dać ponieść się panice.

- Takata! Zexen'uma tarthe dal uns'aa e'trit, grus'h jor! - Syknęła, próbując bezskutecznie wyrwać dłoń z uścisku krasnoluda. Oznaczało to w drowiej mowie "Precz! Nie zbliżaj się do mnie plugawy, brodaty szczurze!", co prócz niej wiedzieć mógł rzecz jasna tylko Tibor.
- Oskarze, zatrzymaj się! - powiedział szybko Therale i podszedł do półdrowki - Dziękuję Ci, porozmawiam z nią - poczekał aż krasnolud nieco się oddalił. Sięgnął do szyi dziewczyny i bardziej odsłonił znajdujące się tam blizny. Pokiwał głową. Zapewne Avi nie byłaby szczęśliwa gdyby zaczął wypytywać brankę przed tym jak sama z nią porozmawia, ale przynajmniej ustali jedną rzecz.
- Ligrr (dziewczyno) - zaczął w drowim i przeszedł na wspólny wkładając w swe słowa władczość mrocznego elfa pełnej krwi - jak brzmi twoje imię? Odpowiedz mi!
Kapłan niechętnie usłuchał towarzysza. Puścił dziewczynę i odszedł by rozsiąść się przy stole skąd obserwował przesłuchanie.
- Grzecznie nic z nią nie wskóramy, ale mnie się nie śpieszy. Chcesz tracić czas to proszę.
- Dziewczyna jest przede wszystkim jeńcem Avishy - przypomniał spokojnie Therale - ona zdecyduje co z nią zrobić. Skoro wzięła ją do niewoli to miała w tym jakiś zamysł.
Na dźwięk głosu pobratymca półdrowka wzdrygnęła się. Skrzyżowała na chwilę spojrzenie z Tiborem, wpatrując się w niego niczym w jakieś niepokojące, kompletnie niezrozumiałe zjawisko. Przez chwilę cień strachu ponownie przeciął jej rysy.

- Og'elend... - Mruknęła tylko, opuszczając zaraz oczy.

"Zdrajca". Słowo słyszane przez Tibora po stokroć, i które najpewniej będzie nawiedzać go do końca życia... Rzadko jednak słowo to wypowiadane było pod adresem Tibora z czymś innym, niż pogardą. Półdrowka zdawała się nie posiadać zacięcia właściwego jej pełnokrwistym pobratymcom, przynajmniej w tej materii. Spuszczone oczy przywodziły na myśl Therale niezliczone rzesze niewolników, których pełno było w jego rodzinnym mieście - ha - on sam niejednokrotnie musiał poniżać się przed drowimi niewiastami. Dostrzeżenie podobnie przygaszonego spojrzenia na twarzy kobiety jego rasy, a przynajmniej po części jego rasy, było rzeczą skrajnie nietypową.
Młody Magitur usiadł przy półdrowce, ostrożnie, by nie urazić zabandażowanych żeber. Jeszcze raz obejrzał jej szyję. Nazwanie go zdrajcą nie tyle puścił mimo uszu co zignorował. Jego światopogląd był już ustalony i niełatwo było go zirytować czy obrazić. A miał wrażenie że nie o to chodziło dzieczynie.
- Jak ci na imię? - powtórzył spokojnie tyle że w drowim - Potrafisz posługiwać się wspólnym?
Dziewczyna ponownie skrzyżowała spojrzenie z Tiborem, ostrożna, zaniepokojona i jakby trochę zaskoczona, iż ten nie przeszedł jeszcze do rękoczynów. Jego bliskość ewidentnie ją rozpraszała, na co wskazywała lekko pochylona głowa i zaciśnięte dłonie. Na przekór apelu Therale, półelfka ponownie odpowiedziała w jego rodzimej mowie.

- Co ze mną teraz zrobicie? - Zapytała w drowim, przelatując dyskretnie zmrużonymi oczami po Oskarze i stojącej kawałeczek dalej Avishy.
- A co proponujesz? Jakie widzisz wyjścia? Przyszłość dla siebie, to mam na myśli. Popatrz na mnie, zastanów się i odpowiedz - zapytał Therale, ale i ciekaw czy dziewczyna potrafi myśleć, teraz, gdy pana nie ma nad sobą - no, poniekąd - czy też niewola zabiła w niej jakąkolwiek samodzielność i wolę przetrwania - A jeśli mamy rozmawiać, przydałoby się przedstawić. Zaryzykujmy poznanie najpierw twego imienia, jeśli mego jeszcze nie znasz.
Dziewczyna przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się intensywnie w zaciśnięte na jej nadgarstkach więzy, odcinające się wyraźnie od sieci blizn podobnych do tych znaczących jej szyję.

- Chcecie informacji - powiedziała ostrożnie, lecz bez zbytniej pewności siebie. - Tak... zawsze chcecie informacji. Powiem wam wszystko co wiem w zamian za wolność... - Dopiero po dłuższej chwili wahania dodała jeszcze cicho: - Zwą mnie Nesha, sługa domu Eru'zae.

Zdawało się, że półdrowka nie bardzo wierzyła w możliwość dojścia do jakiegokolwiek porozumienia - co dziwić specjalnie nie mogło, zważywszy na sposób, w jaki drowy traktowały zdrajców. Ujawnianie informacji nieprzyjacielowi groziło tak finezyjnymi i fantazyjnymi nieprzyjemnościami, iż jeniec mógł równie dobrze z miejsca poprosić swoich oprawców o przejście do tortur - żaden ludzki wynalazek w tej materii tak, czy kwak nie mógł równać się drowim atrakcjom.

Dom Eru'zae Tibor zaś kojarzył ze swojego miasta, jako niegdyś potężny, lecz szybko tracący łaski klan, który z czasem popadł w tak wielką niełaskę Pajęczej Królowej, iż musiał umykać na powierzchnię, wprost pod skrzydła sług Vhaerauna. Niejednokrotnie Tibor przypuszczał, iż ów ród przyłączył się do Auzkovyn, ale dopiero tego dnia podejrzenia zdawały się znaleźć potwierdzenie.
Therale zerknął na Avishę, Oskara, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na półdrowkę.
- Informacje zawsze są w cenie - przyznał - Jestem Tibor z dawnego Domu Magitur, to Avisha - wskazał Calimshankę. Prawem wojny należysz do niej. Ale z jakiegoś powodu oszczędziła ci życie, wykorzystaj tą szansę. Chyba że chcesz wrócić do Podmroku, do swojego Domu? - zapytał ciekawie bowiem pierwsza instynktowna reakcja powinna mu wiele powiedzieć.

Odwrócił się do Lisów.
- Mówi. I to raczej prawdę. To Nesha, z Domu Eru’zae, później wyjaśnię jakie to ma znaczenie. Dałem jej do myślenia - powiedział nieco enigmatycznie - Avi, jeśli chcesz z nią porozmawiać - przetłumaczę. Zapytałem ją na razie o imię … i jak sobie wyobraża co dalej... Z dalszymi pytaniami wstrzymam się do momentu aż Ty z nią porozmawiasz - powiedział pamiętając czyim jeńcem jest półdrowka.

- Raczej prawdę?- Oskar przewrócił oczami i prychnął kpiąco- Drowia "raczej prawda". -Zmiarkowawszy się, że mówi do drowa natychmiast się poprawił.- Wybacz Tiborze, nie ciebie miałem na myśli. Zdaję sobie sprawę, że od każdej reguły są wyjątki. Od tego co ona powie może zależeć życie nasze i wielu ludzi w dolinie. Pozwolisz, że wspomogę drowią prawdomówność. Niech prawda nas wyzwoli...
Chwycił swój symbol i wypowiedziawszy cichą modlitwę sprawił, że pomieszczenie na chwilę wypełniło się jasną poświatą, po czym wszystko wróciło do normy.
- Pytaj, efekt nie będzie trwał wiecznie.
Tibor skinął głową.
- Avisho, pytaj proszę. Powie wszystko co wie w zamian za wolność. Potrafi zadbać o swoje interesy, co daje interesujące możliwości, zwłaszcza w obecnej sytuacji...
Avisha stała parę kroków za Oskarem, Tiborem i Neshą, uważnie obserwując całą sytuację. Znała Oskara na tyle, by wiedzieć, że mimo całej swojej nienawiści powstrzyma się - na prośbę Tibora - od wyrządzenia dziewczynie poważniejszej szkody. Doceniała także, że ukochany zostawił przepytywanie półdrowki właśnie jej. Owszem, dziewczyna była jej jeńcem, ale bardka darowała jej życie... przez impuls. Bez większego planu, bez rozważania zalet i wad takiego rozwiązania. Tak po prostu... Przez cholerny impuls, na widok tych cholernych blizn, które tak przyciągnęły uwagę Tibora.

Calishytka westchnęła cicho i podeszła do jeńca, śledzona spojrzeniem czerwonych oczu. Przyklęknęła przy Therale i Neshy, spoglądając to na jedno, to na drugie. Bardka położyła dłoń na ramieniu Tibora.
- Chyba nie dogadam się bez Twojej pomocy... - uśmiechnęła się do niego nieznacznie, po czym przeniosła wzrok na dziewczynę.
Delikatnie odsłoniła jej szyję i przesunęła opuszkami palców po siateczce blizn, ignorując reakcję półdrowki. Następnie spojrzała na nadgarstki i powtórzyła gest. Na moment twarz Avishy zobojętniała, przybierając wygląd maski pozbawionej emocji i uczuć. Po chwili dziewczyna otrząsnęła się i spojrzała brance w oczy.
- Jestem w stanie wyobrazić sobie przez co musiałaś przejść. I jestem pewna, że darowanie Ci wolności wcale nie byłoby równoznaczne z Twoim powrotem do drowiego ludu. - powiedziała z przekonaniem.
Gdyby jej samej dano kiedyś taki wybór, również nie wróciłaby... Na szczęście jej historia potoczyła się inaczej.
- Ofiaruję Ci więcej niż wolność. - mówiła powoli, aby Tibor nie pominął w tłumaczeniu żadnego słowa - Ofiaruję Ci wolność i możliwość wyboru dalszej, własnej ścieżki. Ofiaruję Ci też pomoc w odegraniu się na tych, którzy rok po roku traktowali Cię w ten sposób... - wskazała szyję i nadgarstki półdrowki - Ofiaruję zemstę. Ich krew, ich ból i cierpienie. Ale nie uda Ci się samej, beze mnie i bez nas. Podobnie jak i my nie będziemy w stanie uderzyć we wroga - naszego wspólnego wroga - odpowiednio mocno, bez Twojej pomocy. Proponuję Ci ugodę... Możemy sobie wzajemnie pomóc, a potem będziesz wolna. Wolna w pełnym tego słowa znaczeniu. Pójdziesz gdzie zechcesz. - wyjaśniła.
Avisha miała w głowie jeszcze kilka warunków takiego paktu, ale były to szczegóły, które staną się istotne, jeśli dziewczyna w ogóle zechce współpracować. Bardka miała wprawę w czytaniu mowy ciała, spojrzeń i zachowań. Na podstawie zachowania dziewczyny w rozmowie z Tiborem, wierzyła, że jest cień szansy na przywrócenie jej światu.
- Decyduj. Nie wszyscy z nas są w nastroju do układania się z Tobą, z racji Twojego pochodzenia. Póki jednak będziesz pod moją opieką, nikt nie uczyni Ci krzywdy. Daję Ci pierwszy wybór już teraz. Co z tym zrobisz, zależy tylko od Ciebie.
Tibor tłumaczył wiernie. Nie dodając nic od siebie, niczego nie odejmując. Przychodziły mu na myśl dziesiątki spraw o które chciał zapytać, ale to wszystko mogło poczekać. Istnieją rzeczy ważne i ważniejsze, i na te ostatnie była teraz pora. A słuchając słów Avishy czuł że odsłaniają one więcej niż jej beznamiętny ton miał zdradzić.
Dwie kwestie teraz zaprzątały jego uwagę. Nie tyle blizny przyciągnęły jego uwagę ale raczej one w połączeniu z tym że dziewczyna miała broń. I Oskar... Zerknął na krasnoluda.
Oskar rozparty na krześle przysłuchiwał się przemowie Avishy. Gdy skończyła pokręcił głową patrząc pogardliwie na jeńca.
- Ona nie może dużo wiedzieć. To tylko nic nie znacząca morderczyni na usługach drowów. Sama ma w sobie ich krew i zapewne ich naturę.
Liczył jednak potajemnie na to że się mylił. Informacje udzielone dobrowolnie zawsze stanowiły dla niego wyższa wartość niż wymuszone torturami. Nawet jeśli kłamliwe, też mogły być wskazówką pod warunkiem, że matactwo uda się wykryć. “Ważne żeby mówiła.”
Schwytana dziewczyna rozważnie nie podniosła głosu na dotyk Avishy, lecz jej spięcie i zaciśnięte ręce mówiły same za siebie. W takt tłumaczonych cierpliwie przez Tibora słów bardki jej mina coraz bardziej rzedła, jakby dopiero po czasie w pełni trafiała do niej mizeria sytuacji, w której się znalazła.
- Przed gniewem Auzkovyn nie ma ucieczki - powiedziała, opuszczając wzrok na swoje naznaczone bliznami nadgarstki. - Szukając zemsty nie znajdę nic, prócz rozgrzanych haków do rozrywania ciała. Dopóki będą myśleć, że umarłam wraz ze Srebrnym Płaszczem, ucieczka będzie wchodzić w grę. Jeśli jednak dowiedzą się, że przeżyłam, prędzej czy później dosięgnie mnie pocałunek Vhaerauna. Wszystkich zdrajców Auzkovyn prędzej, czy później dosięga śmierć. To nieuniknione - to rzekłszy, jej wzrok przemknął przelotnie po Tiborze. - Poza tym tutejsi rivvin też będą łaknąć mojej zguby... - Pokręciła głową, po czym spojrzała na Avishę z mieszaniną desperacji i determinacji wymalowaną na twarzy. - Powiem wam wszystko co wiem, w zamian za wolność. Pomóżcie mi ujść z tego siedliska w porze mroku, a ja ucieknę stąd i nigdy nie zadziałam już na waszą szkodę, ani nie wrócę do siedzib Auzkovyn. Przysięgnę to na własną krew i imiona wszystkich bogów podziemi i powierzchni!
Brak charakterystycznego pulsowaniach w skroniach podpowiedział krasnoludzkiemu kapłanowi, że żadne kłamstwo póki co nie wypłynęło z ust ich jeńca (o ile zaklęcie działało jak należy rzecz jasna).
Therale skinął głową na słowa Oskara.
- Zapewne była wojowniczką - czy morderczynią, jak zwał tak zwał - na usługach moich krewniaków - powiedział bez jakiegoś szczególnego nacisku - ale ma mózg i potrafi go używać.
Przetłumaczył odpowiedź półdrowki i spojrzał na kapłana szukając potwierdzenia że ta nie kłamie.
Oskar kiwnął niechętnie głową.
-Wygląda na to, że chce współpracować- jednak zaraz potem dodał oskarżycielsko- Ale na razie nic nam nie powiedziała! Chce łaski to niech nam zaufa i mówi co wie bez targów.
- Dajmy Avishy z nią porozmawiać - Therale powiedział pojednawczo i spojrzał na Gałązkę - Nie sądzę by wyciągnięcie informacji było w tym momencie najważniejszą kwestią. Czy raczej jedyną najważniejszą.
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lut 01, 2011 1:57 am

Półdrowka wpatrywała się uważnie w Tibora i Oskara, nie wykazując ani odrobiny zrozumienia dla najwyraźniej nieznanej jej mowy. Cały czas trzymała rezon, ale obserwujące ją Lisy - a zwłaszcza Avisha, która miała już nie raz do czynienia z farsami maści wszelakiej - wyłapywały co i rusz oznaki kruszejących nerwów. Lekko drżące usta, nerwowe przerzucanie wzroku z osoby na osobę - dziewczyna musiała w pełni zdawać sobie sprawę jak mizerna była sytuacja, w której się znalazła.

Nie wiedząc, iż krasnolud nie zamierza przejść do targów bez pokrycia, zaczęła ciągnąć dalej, usilnie próbując zabezpieczyć swoją jakże niepewną przyszłość.

- Proszę, moją jedyną nadzieją na przeżycie będzie, jeśli jak najszybciej mnie wypuścicie - powiedziała do Tibora tonem, który dla drowa był błagalny, a dla każdej innej rasy co najwyżej proszący. - Muszę jednak mieć pewność, że odzyskam wolność, gdy powiem wszystko, co wiem - dodała nieco ciszej, oblizując nerwowo spierzchnięte wargi. - Potrzebuję przysięgi. Ale przysięgi nic nie znaczą, jeśli nie mają pokrycia. Na imię Pajęczej Królowej raczej się nie powołasz - rzekła, spoglądając na Tibora. Oblizawszy spierzchnięte wargi, przekierowała wzrok na Oskara. - Wasz wojownik ma jednak jakiś symbol. Widziałam też, że odprawiał modły... Jeśli to sługa boży, niech zaklnie się na imię swego patrona, że dopełnicie swojej części umowy.

Jasnym było, że dziewczyna chwyta się brzytwy z przysłowia o tonącym - choć bowiem przysięgi złożone na imiona bogów zarówno na jak i pod powierzchnią ziemi wiązały wyznawców niczym łańcuchy; nie mogła przecież w żaden sposób odróżnić wypowiadanych przez krasnoluda słów. Strach jednak najwyraźniej musiał znaleźć jakieś ujście, by mogło dojść do dalszych rozmów.

Mroczny elf wiernie przetłumaczył i te słowa, mrugnięciem czy intonacją nie zdradzając rozczarowania tym że kitrye-ilythiiri najwidoczniej jest zbyt przerażona by w ogóle rozważyć inną opcję niż ucieczkę. Nie zdawała sobie sprawy że wiecznie nie może kryć się po lasach czy na własną rękę w Podmroku?
- Avisho? Co Ty na to?

Avisha miała nadzieję, że sytuację uda się rozwiązać inaczej. Myślała, że półdrowka skorzysta z oferowanego układu. Była najwyraźniej zbyt przestraszona, by pomyśleć o ułożeniu sobie życia tak jak Tibor.
- W naszym towarzystwie jej życie na powierzchni nie musiałoby być takie złe. Przecież Tobie nie jest źle... Krzywe spojrzenia tu i ówdzie to nawet ja prowokuję. A przynajmniej jest z kim ramię w ramię w walce stanąć - dziewczyna potrząsnęła lekko głową, naprawdę nie rozumiejąc - To jej wybór. Niech nam powie wszystko, co wie. Potem ją wypuścimy. Nie dbam czy zginie, czy się uratuje. - dodała, a w jej głosie pojawiła się chłodna nuta.
Pochyliła się nad drowką, a złote oczy zabłyszczały determinacją:
- Tłumacz, mój drogi. Złożymy Ci przysięgę. Pójdziesz wolno. Ale przysięgnę Ci coś jeszcze, na cały mój talent. Jeśli zrobisz cokolwiek, cokolwiek, co w jakikolwiek sposób zadziała na naszą niekorzyść. To zobaczysz, że nie tylko drowy potrafią być okrutne. - powiedziała z mocą.
Mówiła powoli i dobitnie. Wiedziała, że Tibor nadążyłby bez problemu z tłumaczeniem, ale miała nadzieję, że ten ton jak i ona sama wryją się w pamięć dziewczyny na tak długo, by nigdy nie spróbowała niczego przeciwko nim.
Następnie zwróciła się ponownie do Lisów.
- Oczywiście nikt niczego nie przysięga. Po prostu Ty przetłumacz to jako przysięgę i z głowy. To tak na wszelki wypadek, gdyby okoliczności zmusiły nas do czegoś innego. Mam nadzieję, że nam nie nakłamie. Nie wygląda jakby była w stanie ukryć kłamstwo przed nami... Przede mną. - złote oczy zmrużyły się, uważnie lustrując półdrowkę.

Therale powoli skinął głową. W jego oczach był zawód. Ale i zrozumienie. Zrozumienie tego że Avisha faktycznie wywrze na półdrowce pomstę jeśli ta spróbuje zaszkodzić Lisom. Zawód - że kitrye-ilythiiri najpewniej nie nadaje się do lisiej gromady. Zrozumienie - bo kary grożące zdrajcom - takim jak on sam, patrząc z punktu widzenia wyznawców Lolth - były straszliwe. Przełożył słowa Avishy. I podobnie - nader interesującą odpowiedź Neshy...

Kapłan tempusa zbył słowa drowki milczeniem. “Nie będę wypowiadał daremno imienia mego boga by zadość uczynić jakiejś przebrzydłej drowiej morderczyni. Poza tym nic nie powiedziała. Ona nie będzie stawiać nam warunków.” Siedział dalej wpatrując się w jeńca zimnymi niczym stal oczami.

Nesha zerknęła jeszcze raz na krasnoluda, po czym zaczęła mówić - najwyraźniej to, co zobaczyła w jego oczach, uświadomiło jej, że nie otrzyma upragnionej przysięgi wprost od niego. A może po prostu zorientowała się, jak bezsensowne byłoby zaklinanie się w języku, którego nie znała?

- Zrozumcie mój strach - powiedziała cicho, opuszczając oczy. - Pierwszy Syn Vhaerauna wkradł się w łaski jednego z lordów Tana'ri z Otchłani, którego wzywa na pomoc przy większych bitwach. Od kiedy demon stracił oko podczas pustoszenia przybytków jednego z bogów wojny powierzchni, przestał jednak pojawiać się tak chętnie, jak dawniej. Ostatnio zaczął domagać się ofiar z pośród ilythiiri, przez co Pierwszy Syn i Wiedzący doszukują się wśród swoich zdrady ze wzmożonym zapałem, byle tylko mieć kogo oddać biesowi w niewolę... To los znacznie gorszy od śmierci.

Westchnąwszy, zaczęła opowiadać o intensywnych poszukiwaniach sojuszników, wszczętych przez trzech najwyższych "synów" Vhaerauna.

- Jezz Kulawiec przysłał wielu ze swoich wojowników i magów klanu Jaelre, przyjąwszy w zamian zaklęty pancerz zdarty z ciała matki przełożonej jednego z domów Podmroku i wielkie kosztowności. A przynajmniej tak szepczą zbrojni w obozie...

Jak się okazało, Auzkovyn doszukiwali się pomocy nie tylko wśród swoich pobratymców.

- Przez długie miesiące trwały rozmowy z ogrowymi magami, o udziale ich orczych sług w ataku na Mglistą Dolinę. Niektórzy z nich byli zainteresowani, lecz ku zaskoczeniu Synów Vhaerauna, żadne z orczych plemion nie mogło działać samodzielnie bez zgody większości. Nie znam szczegółów, ale między ogrzymi magami najwyraźniej istnieje jakiś pakt, w związku z którym nie mogą oni na własną rękę bratać się z obcymi. Czerwony jaszczur przewodzący negocjacjom wyjaśnił synom Vhaerauna szczegóły, ale nie dotarły one między niewolników, więc nie jestem w stanie wam powiedzieć o co dokładnie chodzi... W każdym wypadku sojusz został ostatecznie pogrzebany, gdy Trzeci Syn poprowadził wypad na jedyną odkrywkę rud kontrolowaną przez orcze plemiona. Zbrojni w obozie twierdzą, iż teraz, gdy kuźnie zielonoskórych ucichły, nie będą oni w stanie w żaden sposób zagrozić naszemu klanowi. Rozumiem zatem, że negocjacje zakończyły się klęską, zaś Synowie Vhaerauna zdecydowali, że skoro orkowie nie pomogą im w podboju Doliny, to muszą zostać wyeliminowani jako zagrożenie...

- Jak miał wyglądać czerwony jaszczur? - zapytał Tibor.

Oskar któremu te wieści wyraźnie poprawiły humor wtrącił się do rozmowy.
- Jak widać drowy to kłopoty. Jeśli nie dla innych to dla siebie samych.
Spoważniał szybko widząc pytające spojrzenie Tibora. Dalej już duzo bardziej rzeczowo zapytał.
- Właśnie... jaszczur. Mów jak wyglądał jeśliś go widziała i gdzie ma leże? Wyjaw też miejsce gdzie możemy znaleźć twoich ziomków. Jeśli to zrobisz osobiście dopilnuje byś bezpiecznie opuściła osadę.

Nesha przyjęła wybitnie nie-drowie przesłuchanie z wyraźną ulgą - szybko jednak ukrytą, na wypadek gdyby jej "oprawcy" postanowili spontanicznie zamienić marchewkę na kij.

- Nie widziałam na oczy jaszczura, ani ogrzych lordów - przyznała. - Synom Vhaerauna nie towarzyszyli podczas negocjacji żadni niewolnicy, zaś plotek w obozie jest tyle, ile opowiadających. Jeśli zaś chodzi o nasze przyczółki... - Tu dziewczyna spuściła wzrok, wyraźnie spodziewając się ochłodzenia atmosfery. - Nie będę potrafiła wyraźnie wskazać, gdzie stacjonują ilithiiri, może poza dwoma najbliższymi obozami, o ile będę w stanie wypatrzeć coś charakterystycznego na jakiejś mapie. Mistrzowie niewolników często przerzucają nie-ilithiiri z miejsca na miejsce, nigdy nie tłumacząc gdzie i po co mają maszerować, przez co mało kto z nich ma jakieś zorientowanie w terenie...

Noristuor, przysłuchujący się z umiarkowanym zainteresowaniem rozmowie, bez słowa pstryknął palcami, na co jego kościany chowaniec skoczył za sczerniałą szafę, przeciągając zaraz przez zwały kurzu pożółkły zwój. Zaraz też mag cisnął mapę w generalnym kierunku półdrowki, która przysunęła się do niego i rozwinęła go w wyposażoną w szpiczasty but stopą. Przez dłuższy czas przyglądała się wiekowemu zwojowi, być może postanawiając przy okazji uszczknąć co nieco z topografii terenu póki była ku temu okazja. Wreszcie wskazała szpicem buta charakterystyczny punkt, w którym rzeka oznaczona jako "Żyłka Giddesa" w osobliwy sposób okręcała się wokół niewielkiego, zarośniętego przez las wzgórza.

- Potrafię skojarzyć tylko to wzgórze, z opływającą go rzeką. Jakieś pół dnia marszu w dół rzeki znajduje się tymczasowy obóz. Przez dwa, może trzy dni będzie tam stacjonowało dwustu drowów i dwa razy tyle niewolników. To mały przyczółek, ale słabo obwarowany, choć dobrze ukryty. Poza tym nie potrafię wskazać na żaden inny obóz...

- Na dziewięć piekieł, sześciuset drowów! W dodatku to jeden z wielu obozów? - Oskar nie krył wzburzenia. Wstał i zaczął przemierzać pokój miarowym krokiem w te i we wte jak to miał w zwyczaju na radach wojennych- To nie może być prawda. Ta drowka chyba za mocno oberwała w głowę. Takiej ilości wojowników nie da się ukryć. Problemy z aprowizacją i tak dalej... Poza tym są ponoć skłóceni z wyznawcami Lolth i raczej nie otrzymują wielkiego wsparcia z podmroku.
Zamyślił się na chwilę.
- Jeśli jednak to prawda to los dolin jest przypieczętowany. Nie obronimy się i wsparcie moich braci z Opactwa Miecza nic nie zmieni, ale walczyć trzeba. Jerrod i Generał Harndrekker powinni zostać powiadomieni. Trzeba ściągać posiłki.

- Właściwie to nie muszą się aż tak ukrywać, lasy zrobią swoje, a trupy zwykle są chowane a nie przepytywane, więc nikt nie opowiada, czy napadły na nich drowy, czy orki, przyznaję że nie jest to łatwe, ale możliwe, przydałoby się jakieś ciężkie wsparcie. Trzęsienie ziemi, które spowodowałoby zapadnięcie całego wzgórza chyba byłoby najlepsze, ma ktoś pod ręką zwój armagedonu, lub czegoś równie stosownego na takie okazje? Nie? Tak mi się coś zdawało, posiłki są koniecznością, do tego trzeba namieszać nieźle w ich szeregach. Widze tu jednak pewną możliwość, trzeba tylko przekazać orkom, że to drowy są odpowiedzialne za zniszczenie ich kopalń, o ile jeszcze tego nie wiedzą oczywiście, lub pertraktować z gadziną pomoc przeciko elfom, lub coś podobnego. Tylko luźnymi pomysłami rzucam póki co. - dodał z lekkim uśmiechem swoje trzy grosze genasi.

Drow zerknął na genasa i kapłana. Dawny mieszkaniec Prospero położonego w głębi Podmroku nie wiedział zbytnio czy możliwe jest ukrycie na powierzchni tak wielkich sił jak w podziemiach - w końcu co dwa wymiary to nie trzy - ale był bardziej od towarzyszy przekonany że liczby są prawdziwe.
- Spokojnie, jeszcze żyjemy. Informacji nam trzeba, więc jutro przesłuchanie tamtych tam mus nam przeprowadzić - mroczny elf wskazał kciukiem miejsce gdzie złożyli ciała dowódców - Oskarze, Nesha mówi prawdę? - zwrócił się najpierw do krasnoluda, potem popatrzył na planokrwistego - Geondzie, przydałoby się nie tyle przekazanie wieści co sprowokowanie orków do odwetu.

Krasnolud spod swych krzaczastych, rudych brwi rzucił sceptyczne spojrzenie na Neshe. Niespokojnie tarmosząc swoją brodę powiedział.
- Wydaje się, że tak. Pewny jestem tylko tego, że kiedyś umrę. Taką informację niezależnie od wszystkiego trzeba sprawdzić. W tamten rejon niezwłocznie powinien być posłany zwiad, który by określił liczebność nieprzyjaciela i dokładne umiejscowienie obozu. Jakiś rozgarnięty zwiad. Jeśli dowiedzą się, że o nich wiemy może to sprowokować ich do działania. Zwiadowcy nie mogą dać się złapać!

- Noristuorze, jesteś w stanie wysłać jakiegoś latającego zwiadowcę w tamto miejsce? - były Magitur bardzo się starał by irytacja nie zabrzmiała w jego głosie, bo akurat rozwiązanie tego problemu mieli pod samym nosem - Jak chociażby … Niewidzialnego Myśliwego...?

- Oczywiście że potrzebujemy odwetu, ale jeśli znam orki choć trochę, to nie będzie to aż takie trudne, jeśli będą miały dobry powód, mają coś w rodzaju przymierza, a obawa przed całkowitym wyeliminowaniem kopalń i kuźni jest całkiem poważną dla nich groźbą. - odparł Geond.

- Zaraz, o smoku trzeba pamiętać, on tam rządzi, a przynajmniej przemawia w imieniu orków. A to niegłupi przeciwnik - powiedział Tibor.

- Niegłupi i niebezpieczny.- Oskar przechadzał się błądząc myślami gdzie daleko-Co ważniejsze przede wszystkim to nasz przeciwnik! Gdyby chciał zniszczyć drowy już dawno byłaby jatka. Pewnie dlatego ograniczył się wyłącznie do obrony. Wojna między mieszkańcami dolin a drowami jest mu na rękę. Obie strony się wzajemnie osłabiają. W każdym razie ja na pewno nie będę tym który pójdzie do orków i smoka błagać o wsparcie. Jeśli któryś z was jest szalony to proszę, nie będę zatrzymywał.
- Zaraz zaraz... Tibor zapytaj ją którędy ta armia drowów dostała się na powierzchnię.

- Oskarze, spokojnie - powiedział drow z naciskiem - Mamy dwa ciała do przesłuchania, dziewczyna też wszystkiego nie wie, również Jeźdźcy w lochu mają wojownika do przepytania. Czy Nesha mówi prawdę?
Drow zerknął na Lisy i Noristuora, a widząc że chwila im zejdzie na analizowanie tego co powiedział zagadnął ciszej Neshę:
- Słyszałaś o Tyanshy z Domu Magitur? - zachowywał spokój, ale tym razem całą uwagę poświęcił półdrowce.

Na pytanie Tibora dziewczyna stropiła się, przeszukując pamięć przez dłuższą chwilę.

- Nie jestem pewna - odpowiedziała wreszcie. - Jeśli jednak dała się złapać, to będzie pod kluczem. Wyłączając małą grupę wiernych, niemalże wszystkie drowie kobiety zgodnie z rozkazem Synów Vhaerauna są więzione celem... - Tu Nesha urwała, zaciskając tylko usta i spoglądając gdzieś w dal. - W szeregach wyznawców Zamaskowanego Pana uciekających na powierzchnię brakowało kobiet. Gdy klerycy orzekli, iż z woli Vhaerauna ilythiiri mają osiąść na stałe, jasnym się stało, iż z uwagi na znikomy przyrost, wiernym grozi wymarcie. Dlatego też Synowie przykładają wielką uwagę chwytaniu niewiast pełnej krwi, wszystkimi sposobami, czasem nawet posuwając się do skupowania niewolników od Jednookich Tyranów i Rozrywaczy Umysłów. To... okropny los, lecz żadnej z branek nie dzieje się krzywda, chyba że to szczególnie znienawidzona kapłanka Pajęczycy, bądź była Matka Przełożona.

Gdy Tibor przetłumaczył ostatni szereg rewelacji, Noristuor zbliżył się do przesłuchującego w najlepsze pionu śledczego.

- Chcecie skorzystać z mojego nowego pupila? - Zaczął tak aksamitnym głosem mag, iż przez chwilę zdawało się, że zechce wycenić drogo ową przysługę. Zaraz jednak zreflektował się i powrócił do swojego typowego, bez-emocjonalnego tonu. - Oczywiście. Wszystko dla dobra Doliny, dla Naszej i Waszej, w tym także i mojej, jak mniemam, wolności i swobody... - Westchnąwszy, przywołał do siebie Niewidzialnego Myśliwego i wykazując się solidną znajomością Aurańskiej mowy począł tłumaczyć mu szczegóły zadania.
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lut 01, 2011 9:53 am

Rozmowa z pojmaną była zdecydowanie owocna, miała też implikacje mniej czy bardziej przyjemne oraz komplikowała całą sytuację jak diabli. Dookoła działy się również inne, nie mniej ciekawe rzeczy. Qualinesha była podekscytowana obecnością łowcy, mimo że bardzo ceniła sobie podróże z Geondem, to jednak była rodem z planu powietrza, czasami brakowało jej wieści z rodzinnych stron. Chwilowo zostawiła swojego genasiego w spokoju i ulokowała się na ramieniu drugiego przybysza.
- Mam nadzieję że nie przeszkadzam, co tam ostatnio słychać w Azr'tas, wszystko spokojnie i nikt nieproszony się tam nie pcha? - zagaiła żywiołaczka prosto do ucha łowcy.
Odpowiedź Niewidzialnego Łowcy dla mniej lub bardziej zakotwiczonych na Planie Materialnym Lisów zdawała się być tylko kompletnie niezrozumiałym, przypominającym wycie wiatru świstem. Quali jednak słyszała w tym doskonale dla niej jasną, Aurańską mowę.

- NIEWIELE DANE MI JEST OGLĄDAĆ WIELKIEGO PRZESTWORU, GDYŻ WIĘKSZOŚĆ CYKLI SPĘDZAM W PAŁACACH DAO, SŁUŻĄC WIERNIE SZAFIROWEMU KALIFOWI. CZAS UPŁYWA TAM NA GNUŚNYCH ZABAWACH I LENISTWIE, ZAŚ SŁUDZY NIE MAJĄ ŻADNYCH ZMARTWIEŃ. SIEĆ PLOTEK PRZECINAJĄCE BEZKRES PLANÓW WSPOMINA O MILCZENIU WIELKIEJ PAJĘCZYCY I ROZPACZY JEJ MROCZNYCH WYZNAWCÓW, LECZ POZA TYM NIC GODNEGO UWAGI NIE POJAWIA SIĘ NA USTACH PODDANYCH KALIFA.
Mała żywiołaczka rozmażyła się na chwilę, przyjęcia na dworach Dao były faktycznie godne pozazdroszczenia.
- Przyjemne życie, chociaż muszę przyznać że tutaj też bywa wesoło, rozpacz wyznawców pajęczycy mnie nie przejmuje smutkiem, ale przynajmniej tłumaczy czemu ostatnio tak szaleję i nawet na powierzchnię wychodzą. Hmmm... - Quali zachichotała pod nosem i odleciała na chwilę od swojego rozmówcy dopadając do plecaka swojego zaklinacza.Wkrótce wróciła niosąc bransoletkę, którą poprzedniego dnia zmajstrował Geond.
- Widzisz? On często majstruje takie cudeńka jak się nudzi, masz, jakby się nawet zdenerwował to mu zaraz przejdzie, a jak Ci się nie spodoba, możesz dać komuś po powrocie na dwór. - Quali zmieniła swoją postać w małą chmurkę i krążyła dookoła głowy łowcy.
Niewidzialny Łowca przez dłuższy czas nie odpowiadał. Po chwili wykonana przez Geonda bransoleta pofrunęła do góry, a następnie zniknęła, co oznaczało wyraźnie, iż żywiołak w jakiś sposób przyłączył ją do swego ciała.
- TEN BEZINTERESOWNY DAR NIE ZOSTANIE ZAPOMNIANY. JAK I SZAFIROWY KALIF NAKAZUJE, TAK I JA ODPŁACĘ CI WDZIĘCZNOŚCIĄ, GDY NADARZY SIĘ KU TEMU OKAZJA - nadeszła odpowiedź łowcy, ponownie w formie Aurańskich świstów i szumów, tak trudnych do rozpoznania dla mieszkańców planu materialnego.
Noristuor, obserwujący zajście przez jakiś czas, pokręcił tylko głową, wrzucając kilka pereł do moździerza.
- Kto by pomyślał, że dojdziecie tak szybko do zgody z tą istotą. Moje wcześniejsze z nią pertraktacje, bynajmniej różowo nie wyglądały. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nadchodzący napitek nie pozbawi waszych srebrnych języków ich pięknego blasku...
To rzekłszy mag zabrał się za nalewanie wina do kubków, które następnie doprawiał pyłem ze zmiażdżonych pereł i mieszał sowim piórem urwanym ze zdobnej maski, która leżała teraz gdzieś na boku.
- Raczysz upić pierwszy łyk, synu żywiołu?
Geond sięgnął po wino i wychylił swoją porcję, lekko się przy tym skrzywił.
- Swój ze swoim się jakoś dogada, oboje znają swój plan, nieco zwyczajów, widzę że nawet bransoletka się przydała. - odpowiedzią na ostatnie stwierdzenie było wystawienie języka w stronę czarownika, zaprezentowane przez latającą dookoła głowy łowcy chmurkę.
- No dobrze, chyba trzeba się skupić, aż mnie korci żeby się dowiedzieć cóż to za ciekawostki znaleźliśmy. - mruknął na koniec genazi.
- Śmiało. - w końcu i Therale podszedł i dołożył czarnej ręki do identyfikowania zdobyczy. W jego jednak przypadku oznaczało to że korzystać musiał ze zwojów dostarczonych przez Noristuora. Obocznym efektem było to że nie musiał pić tego ohydnego koktajlu uwarzonego z pereł... Z typową dla drowa arogancją wyciągnął dłoń po stygnącej lawie podobny miecz dowódcy mrocznych elfów - w końcu chyba jako jedyny jest przynajmniej częściowo odporny na czary...
Genasi sięgnął w tym czasie po zbroję zdjętą z elfiego przywódcy, równie dobrze można było zacząć od grubej zdobyczy skoro jego kompan porwał się na miecz.

Kilka godzin, kubków wina i perłowym posmakiem w ustach Geond gwizdnął ordynarnie z wrażenia.
- Fiu fiu, jeśli to nie był główny oddział a to tylko drobna część zbrojowni drowów to będzie arcyciekawie, trzeba będzie zrobić jakiś odsiew i wszystko rozdysponować odpowiednio. - rzucił genasi z lekko zaczerwienionym nosem.
 
Tibor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 27
Rejestracja: czw sie 26, 2010 2:53 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lut 01, 2011 6:37 pm

Tibor podszedł do drużynowego golema i nachylił się nad uszkodzeniem … czy też raną, jeśli spojrzeć na to nieco inaczej. Pamiętał dziwaczny krzyk czy też jęk jaki konstrukt wydobył z siebie po trafieniu. I mocno go to dziwiło. Koniecznie musiał się przyjrzeć broni która tak podziałała na Ferrousa.
- Ferrusie, co poczułeś gdy zostałeś zraniony? - zapytał przygotowując się do użycia zaklęcia Naprawy. Obszedł Lisa naokoło, sprawdzając dokładnie jakie ten odniósł obrażenia. I karbując sobie w pamięci by zapytać Noristuora czy ten przypadkiem nie dysponuje warsztatem przypominającym kowalski.
Ferrous, siedzący aktualnie na trawniku na tyłach siedziby Multhimmera, zaprzestał wpatrywania się w przestrzeń i zwrócił głowę w stronę swego kompana. Therale dostrzegł, iż na spłachetku niezarośniętej ziemi jego żelazny towarzysz wyrysował palcem jakiś symbol przypominający z grubsza okręg otoczony kolcami, bądź grotami strzał.
- Tiborze - powitał elfa ciepłym głosem, tak osobliwym dla masywnego golema. - Czułem ból - powiedział, wskazując następnie na drobną wyrwę w pancernej płycie, która stanowiła jego pierś. Zaklęcia naprawiające załatały ją w większości, niemniej jednak dalej można było spojrzeć przez nią do wnętrza golema, które jednak było zbyt ciemne, by uskutecznić jakąkolwiek obserwację. - Wielki Kreator powiedział, że musimy czuć ból, by wiedzieć, przed czym się bronić. Dlatego wyrył w nas runy, które przewodzą uczucie zwane "bólem". Nie wiem, czy to dokładnie to, co czuje człowiek, bądź elf, kiedy zostaje zraniony, ale jest to bardzo nieprzyjemne, więc chyba działa jak należy.
Magitur przyjrzał się symbolowi, a na słowa Ferrousa pokiwał głową.
- Jest w tobie więcej żywej istoty niż mogłoby się wydawać. Swoją drogą korci mnie … - urwał i odłożył pomysł na osobną przegródkę w umyśle - Dobrze, po kolei - użyję zaklęcia by trochę zmniejszyć … ból. A jak najszybciej trzeba będzie pomyśleć o jakiejś broni dla ciebie, w miejsce zniszczonej. Gdy zaniesiesz Bruniego do Multhimmera pilnuj go dobrze - powiedział ciepło, bowiem czuł do konstruktu dziwiące go samego przywiązanie.

- A w spokojnej chwili chciałbym raz jeszcze porozmawiać z tobą o Wielkim Kreatorze i o tym jak zyskałeś świadomość - dodał przygotowując się do rzucenia zaklęcia. Zastanowił się jak rozplanować użycie czarów, uznał jednak że golem ma pierwszeństwo - uszkodzony ekwipunek poczeka - tak więc kilka razy powtórzył zaklęcie dla większego efektu.
- To tyle co na razie mogę zrobić - powiedział wpatrując się w metalową twarz “Ferrusa Manusa” - Mam nadzieję że do tego nie dojdzie, ale następnym razem zabiorę cię do porządnego warsztatu zbrojmistrza.
Gdy już uczynił co mógł dla metalowego towarzysza podszedł do reszty czarujących. Czas było dowiedzieć się co też zdobyli...
 
Awatar użytkownika
Velo
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 32
Rejestracja: czw wrz 28, 2006 7:07 pm

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

ndz lut 20, 2011 1:00 am

Oskar podszedł do stołu na którym identyfikowano i porządkowano zdobyte w bitwie łupy. Od niechcenia zaczął przeglądać zdobyte dobra.
- Drowie zabaweczki.- powiedział obracając w palcach pierścień z pająkiem- Wszystko plugastwo.
Ze wstrętem odrzucił trzymaną rzecz na stos. Wtedy zauważył wystający spod innych kolczug fragment mithrilowego splotu. Jako doświadczony płatnerz bez trudu rozpoznał odmienność zbroi i jej kunsztowne wykonanie. Sięgnął ręką i zdecydowanym ruchem wyszarpnął spod spodu interesującą go rzecz. Nie przejmując się zupełnie uczynionym przy tym hałasem zaczął drapieżnie przyglądać się kolczudze, badając w palcach jakość wykonania, ważąc w rękach i oceniając zdobienia. Wszystko podobało mu się więcej niż bardzo, a w oczach błyszczała żądza złota naturalna dla krasnoludów jak dla innych ras oddychanie.
- To nie jest drowie - odrzekł nie odrywając wzroku od kolczugi- Twoi krewniacy Tibor zapewne zdarli ją z jakiegoś krasnoluda. Nie pozostaje mi nic innego jak zaopiekować się fragmentem dziedzictwa mej rasy... Oczywiście tylko do czasu gdy nie znajdziemy spadkobierców tego dzielnego wojownika do którego ta rzecz należała- dodał pośpiesznie.
Zdjął plecak i noszoną przez siebie mithrilową kolczuge. Wydawszy kilka stęknięć, uczyniwszy kilka podskoków i ruchów jakby po ukąszeniu dridera udało mu się wbić w zdobyczną zbroję. Poprawił brodę i wyciągnął na wierzch srebrny symbol noszony na szyi. Uśmiechnął się triumfalnie, szybko jednak spoważniał widząc spojrzenia towarzyszy.
- To tylko tymczasowo. Taka wyszukana zbroja nie przystoi kapłanowi, to jednak najlepszy sposób by mogła zostać zauważona i ewentualni prawowici właściciele mogli szybciej ją odzyskać. Dlatego jestem skłonny się poświecić i ponosić ją jakiś czas. Moją starą kolczugę można tymczasem sprzedać. Targanie ze sobą dwóch jest zbyt nieporęczne. Kiedy oddam tę zrobię sobie nową.
Nieco zawstydzony wrócił z powrotem na krzesło.

- Oskarze, wolę pancernego krasnoluda kolo siebie a Tobie przystoi ta zbroja bardziej niż Ci się wydaje, ja sobie może ten płaszczyk wezmę, użyteczny, na dodatek całkiem ładnie wygląda.

Słuchając tyrady krasnoluda Therale zacisnął usta - mimo zmiany wiary poczucie estetyki niespecjalnie mu się odmieniło i wcale nie uważał by zdobyczne zbroje czy broń wyglądały gorzej od krasnoludzkich. Po prawdzie, to wyroby niewysokiego ludu uważał za dość toporne. Ale nie miał ochoty się teraz sprzeczać.
Gdy Oskar zakładał zdobyczną zbroję zerknął na Avishę, której oczy wcześniej uśmiechnęły się na widok mitrylowego skarbu. Widząc jednak najdrobniejszy, przeczący ruch głowy bardki skinął lekko głową.
Długo wpatrywał się w trzymany w dłoni miecz. Wreszcie oderwał od niego wzrok i rozejrzał się po Lisach, Noristuorze i Neshy. Uśmiechnął się do Avishy z zakłopotaniem i odłożył ostrze. Zacisnął szczęki zanim się przemógł i zmusił do myślenia o czymś innym niż niezwykła broń:
- Ktoś z was ma jakiś pomysł o co jeszcze wypytać Neshę? Chcę się dowiedzieć ile jeszcze obozów widziała, jak wyglądała ich lokalizacja - sprawdzimy później jej spostrzeżenia z miejscowymi tropicielami. Ilu jest tam kapłanów i magów. Dalej... Kogo drowy spodziewały się wciągnąć w zasadzkę - nas czy Jeźdźców. Czy inne oddziały również wyruszyły do innych miejsc. Kto dowodził.
Podniósł odrzucony przez Oskara pierścień z symbolem pająka. Doceniał jego - jednorazową co prawda - przydatność, ale ostatnie na co miał ochotę to wznoszenie modlitewnego wycia do Pajęczej Władczyni. Powstrzymał się od splunięcia na wspomnienie Talinid, jej kapłanki, już chciał odłożyć przedmiot ale zatrzymał dłoń. Był drowem, wykorzysta wszystko dla osiągnięcia swych celów. Spojrzał na Oskara i przypomniał sobie o co tamten wcześniej pytał:
- W którym kierunku jest zejście do Podmroku. Choć tu możliwe jest … - zaraz jednak potrząsnął głową powstrzymując się od próżnych dywagacji.
Rzucił krasnoludowi drugi pierścień.
- Masz, to chyba … kolejny fragment krasnoludzkiego dziedzictwa - powiedział i zwrócił się do reszty wskazując przedmioty - Ten napierśnik możemy przystosować dla Ferrousa, proponuję również by dać mu sejmitar, skoro stracił korbacz.
Wymieniał metodycznie.
- Uszkodzoną koszulkę kolczą proponuję naprawić i sprzedać. Podobnie runkę. Co z działem łupów dla Bruniego?

Oskar sprawnie chwycił rzucony mu pierścień. Podniósł go na wysokość oczu i obrócił w palcach uważnie mu się przyglądając.
-Nie jestem pewny Tiborze czy to krasnoludzkie. Najważniejsze jednak, że nie drowie. Tym także mogę się zaopiekować.
Założył zdobycz na wskazujący palec prawej ręki i zadowoleniem przyjrzał się tak przyozdobionej dłoni.

- Pewnie, naszemu stalowemu przyjacielowi tez się coś należy od życia, trochę magii dobrze mu zrobi. Możesz zapytać dziewczynę czy mają jakieś stałe źródła wyżywienia czy może wszystko zdobywają na karawanach i kupcach, bo jeśli to drugie, to można im śmiało jakiś ładunek trucizną zaprawić i podsunąć jako łatwą zdobycz.

Również i to pytanie Tibor przetłumaczył, pomijając jednak ostatnie pomysły Geonda.

Nesha na pytania odnośnie ilości kapłanów i czarodziejów odpowiedzieć nie potrafiła - mimo, iż dzięki pewnej ilości drowiej krwi zajmowała stosunkowo wysoki szczebel niewolniczej drabiny, dalej znajdowała się poza marginesem właściwego społeczeństwa mrocznych elfów - w związku z czym najczęściej nie miała pojęcia gdzie i dlaczego ją prowadzono w raz z tabunami innych nieszczęśników. Na temat tuneli, którymi wyznawcy Vhaerauna czmychnęli na powierzchnię, również nie potrafiła się szczegółowo wypowiedzieć.

- Potrafiłabym wskazać jedno, może dwa przejścia do Podmroku, ale nie mam pojęcia, czy są one dalej używane. Podczas potyczek z nieprzyjaciółmi z pod powierzchni wiele z korytarzy zostało zawalonych, a na ich miejsca drążono co i rusz kolejne. Co więcej, plotka obozowa głosi, iż w jednym z dawnych dworów darthien naprawiono porzucony przez wysokich magów portal, który teraz sięga wprost do jednej z pieczar pod powierzchnią, skąd Kulawiec oraz Synowie Vhaerauna ściągają sojuszników.

- Co się tyczy ataków... - Tu pokręciła tylko bezradnie głową. - Domyślam się, że jakieś grupy ruszyły w bój przed i po opuszczeniu przez nas obozu, gdyż straszne było tam zamieszanie, ale nie mam pojęcia gdzie mogły one się udać.

Wraz z przetłumaczeniem Geondowego pytania, półdrowka posłała synowi żywiołu osobliwe spojrzenie, jakby odczytując jego prawdziwe intencje, mimo usilnych starań Tibora, który pominął w tłumaczeniu wraży temat.

- Wierz mi, nie chciałbyś wiedzieć, czym karmią nas, niewolników. W większości przypadków sama wolę nie myśleć nad tym, z czego, bądź kogo zdarli padlinę, którą pakują nam do garów. Wiem tylko, iż prawdziwi ilythiiri jedzą znacznie lepiej, ale gdzie się zaopatrują, pozostaje dla mnie tajemnicą...

Drow pokiwał głową. Mógł się domyślać co do jadłospisu niewolników. Sam wychowywał się w głębi Podmroku gdzie dostępne były inne “specjały” niż na powierzchni, ale “idea” była zapewne taka sama... Mimo braku wiedzy Neshy wypytał mimo wszystko o te znane jej miejsca - jeśli sami na razie nie będą wiedzieć gdzie ich szukać, miejscowi mogą być bardziej obeznani.
- Musimy też się dowiedzieć o wynik przesłuchania drowa zawiedzionego do lochów, też może coś ważnego powiedzieć - skomentował zwracając się do Lisów po rozmowie z Neshą.

Wzrok Therale przyciągnął znowu miecz, z wysiłkiem przeniósł go na Noristuora:
- Dysponujesz jakimś przedmiotem zabezpieczającym przed atakami lub bardziej subtelnym wpływem na jaźń? - ostatnie na co miał ochotę to przebudzenie w środku nocy ze zdobyczną klingą w dłoni, zmuszającą go do zamordowania Avi.

- Na umysł powiadasz...? - Odpowiedział pytaniem Noristuor, podpierając się ciężko na stole. Milczał przez dłuższą chwilę, stukając w zamyśleniu długim paznokciem o blat stołu. - Nie. Nic w moim domostwie nie przysłużyłoby ci się specjalnie w tej materii. Wspomnę o twoim... zapotrzebowaniu... na takowy przedmiot tu i tam, ale nim dowiem się, czy ktoś w bliższej, lub dalszej okolicy dysponowałby podobnym bublem, miną co najmniej dwa dni.

Tibor czekając na odpowiedzi zwrócił się do Neshy:
- Zamiast usiłować zbiec jak najszybciej, mądrze byś zrobiła pozostając tu, w wieży tego oto czarownika - wskazał Noristuora - nawet pozostając w zamknięciu dla własnego bezpieczeństwa. I ucząc się języka i zwyczajów Powierzchniowców, byś za jakiś czas mogła szukać szczęścia jako najemniczka. Nie znając języka długo tu nie przeżyjesz.

- Znając język i zwyczaje, też długo tu nie pożyję - stwierdziła ponuro Nesha. - Między obozami kursują regularnie duergarscy maruderzy, łasi na wymianę dóbr zrabowanych na powierzchni ze swoimi własnymi łupami z Podmroku. Prowadzą teraz bój, bodajże ze swymi braćmi z rywalizującego miasta i szukają najemników chętnych do przyłączenia się do ich sprawy. Los wojownika na usługach karłów jest marny, ale stokroć lepszy, niż śmierć w paszczy biesa na usługach Pierwszego Syna. Nie mam pojęcia, czy uda mi się odnaleźć którąś z tych grup, ale wolę spróbować szczęścia z nimi, niż przesiadywać w mieście pełnym ludzi, którzy gotowi są bez słowa rozerwać mnie na strzępy...

Magitur był sceptycznie nastawiony do pomysłu ale skinął głową. Zwrócił się do przyjaciół tłumacząc znowu jej słowa i dodając:
- Jeśli nie kłamie, a nie wydaje mi się, trzeba by dostarczyć jej broń i podstawowy ekwipunek. Oskarze, mówi prawdę?

Oskara całe przesłuchanie zdążyło znudzić. Przeżycia całego dnia także zrobiły swoje. Podniósł się z krzesła przeciągając się aż mu zatrzeszczało w kościach. Ziewnął przy tym jakby chciał połknąć wszystkich obecnych.
- Tak, mówi prawdę.-rzucił od niechcenia.
Nie był co do tego wcale przekonany. Przesłuchanie potwierdziło tak na prawdę to co już wiedział zanim się zaczęło. Połdrowka była nic nie znaczącym pionkiem, który powinien zadyndać na gałęzi bez zbędnych ceregieli. Jego towarzysze bardzo przecenili to źródło informacji, tak samo jak jego zdolności kapłańskie. Nie był jednak pewien czy im o tym mówić.
Machnął ręką od niechcenia.
- Niech bierze swoje graty i się wynosi. Mam jej dość. Obawiam się jednak, że gorzko pożałujemy waszej łatwowierności i dobrego serca. Nawet jeśli teraz mówi prawdę, że ma zamiar dołączyć do duergarów to nie wiadomo czy nie zmieni zdania gdy stąd wyjdzie. Może dojść do wniosku, że bardziej jej się opłaci donieść o naszym marnym położeniu swoim panom i zasłużyć na wyższy status.

Tibor poderwał się z kucek i odwrócił się do Oskara. Fakt, byli przyjaciółmi od pamiętnego uwięzienia i ucieczki - o tyle o ile to możliwe między drowem a krasnoludem - ale nie oznaczało to że nie dochodziło między nimi do spięć czy wręcz kłótni. A dzisiaj nawet drow miał trochę dosyć, na dokładkę bólu pękniętych kości, poparzeń, pobitewnego szoku i wstrząsu całego ciała. Wyszczerzył zęby w grymasie, zmieniającym poparzoną twarz w grafitową maskę niczym z jakiegoś piekielnego rytuału.
- Wiesz, co zrobiłbym na miejscu każdego Lorda do którego pół-drowia niewolnica przyszłaby z takimi “rewelacjami” w oczekiwaniu nagrody? Wziąłbym ją z miejsca na tortury - raz żeby się upewnić że mówi prawdę, dwa - żeby wydobyć czy czegoś nie zataiła, a po trzecie - na wszelki wypadek, by sprawdzić czy nie skumała się aby z jego wrogami czy Powierzchniowcami. A jeśli chodzi o dobre serce, to gdyby mi ktoś kiedyś nie okazał litości, nie byłoby mnie tu między wami - wzrok Tibora powędrował do każdego obecnego Lisa, zatrzymał się na Avishy i wrócił do krasnoludzkiego kapłana - Zabić najłatwiej. Wielu z tych co zasługuje na śmierć żyje, wielu z tych których śmierć nie powinna zabrać jest martwych. Masz taką władzę by każdego wartego tego wskrzesić? Więc może zamiast epatować moralną wyższością i przepowiadać tamto czy owamto zajmij się czymś konstruktywnym?

*

Niewątpliwie męczące przesłuchanie ostatecznie przerwało nadejście chłopca na posyłki, który przytaszczył ze sobą wór mięsiwa maści wszelakiej. Następnych kilka chwil upłynęło drużynie na mniej lub bardziej radosnym biwakowaniu - bardziej, gdyż szereg żołądków zwracał intensywnie na siebie uwagę; mniej zaś, bo przed przystąpieniem do właściwego posiłku trzeba było przygotować akcesoria - i o ile wyniesienie szczap z Noristurowego schowka było wysiłkiem trywialnym, to wytaszczenie koślawego stołu z pracowni maga wymagało iście nieprawdopodobnego manewrowania przy drzwiach. Ostatecznie jednak ognisko zapłonęło, naostrzone kijki (po które chłopiec na posyłki musiał po raz wtóry obiec miasteczko) poszły w ruch, mięsiwo wesoło zaskwierczało, a Czworonóg zaprzestał obgryzania wygrzebanego z ziemi piszczela i zaczął żebrać spod stołu.

W międzyczasie rzecz jasna intensywny taniec z magicznymi klamotami trwał - Geond nie wiedział ile dokładnie kubków taniego wina obalił, nim ostatni zdobyczny przedmiot wyjawił przed nim swoje właściwości. Gdyby nie pomoc Noristuora i wyposażonego przez maga w zwoje identyfikacji Tibora, genasi'ego pewniakiem trzeba by było wynosić z posiadłości diablęcia nogami do przodu.

Jak zawsze, Lisi odpoczynek nie mógł obyć się bez zakłóceń. Pierwszy przybył posłaniec od Hereska, podejrzany typ w spiczastej czapce z bażancim piórkiem.

- Ochotnicy z wiadrami wraz z druidem Markalem siejącym magicznym deszczem na lewo i prawo ugasili pożar lasu - zameldował wszem i wobec, po czym podszedł do Noristuora, wymieniając z nim na stronie kilka szeptanych słów, ewidentnie objętych klauzulą dyskrecji.

Piętnaście minut później przybiegł niski typ z zestawem zębów tak szpetnym i odrażającym, iż nawet absurdalna ilość tanich świecidełek, którymi się obwiesił, nie potrafiła odwrócić uwagi od horroru jego jamy ustnej. Oznajmił śpiesznie, iż przesłuchanie drowiego jeńca trwa, że to sztuka twarda, perfidna i pewnie minie jeszcze dużo czasu, nim z czarnego chama wytoczą upragnione informacje. Zapytał też, jakie postępy Lisia kompania odnosiła z własnym jeńcem, wysłuchując uważnie wszystkich informacji, by następnie odbiec w kierunku garnizonu, by przekazać Jerrodowi co trzeba "słowo w słowo i niechaj mi Bane wyżre oczy, jeśli coś zapomnę!".

Następnie przez stosunkowo długi czas panowała cisza i spokój, przerwana dopiero gdy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, wydłużając cienie i ograniczając ilość światła zdobiącego Noristuorowy przyczółek. Wtedy to wrócił posłaniec od czapki i piórka, oznajmiając, iż Opactwa Złotego Snopa zostało zinfiltrowane przez drowich zabójców, podpalone, zaś Matka Przełożona zaatakowana - szczęśliwie jednak kapłance udało się odeprzeć nagły atak, zaś napastnicy zostali przepędzeni. Dzięki błyskawicznej reakcji sąsiednich wiosek bezcenne plony zostały w większości ocalone - ku niewątpliwej uldze wszystkich zainteresowanych.

Dopiero z nadejście właściwego wieczora pojawił się gość ostateczny, tym razem nie marny substytut napędzany siłą miedzianego grosza, a rozmówca we własnej osobie - ni mniej, ni więcej jak Jerrod, w towarzystwie dwóch Jeźdźców z dystynkcjami dziesiętników, wszyscy w kolczugach i mieczami przy pasach - wyposażenie to świadczyło wyraźnie o tym, jak poważnie przywódca wojowników Doliny wziął sobie do serca zagrożenie ze strony drowich asasynów hasających radośnie w-te i we-wte po okolicy.

Noristuor kończył właśnie instruować Niewidzialnego Myśliwego, jak to ma śledzić półdrowkę i baczyć, czy aby nie miała ona zamiaru zboczyć gdzieś ze szlaku celem siania fermentu maści wszelakiej. Słysząc kroki nowych gości, odprawił przywołańca, który - choć nikt nie mógł go rzecz jasna zobaczyć - ustawił się za rozwiązaną i wyposażoną w rynsztunek własny Neshą - która to z kolei skryła się w cieniu wieży, nie mając zamiaru pokazywać się nowoprzybyłym.

- Witajcie. Mam nadzieję, że zdążyliście już odnowić siły po bitewnej zawierusze - przywitał się Jerrod, przysiadając ciężko opodal ogniska, na topornej, zakurzonej ławie wyciągniętej z Noristurowego siedliszcza.

Jego pomagierzy albo zostali dekoncentrowani przez obecność diablęcia, albo zwyczajnie zostali pokonani przez panujący wszem i wobec półmrok, bądź magię drowiego piwafwi - w każdym wypadku Nesha przemknęła za ich plecami i udała się ku wyjściu, tropiona ślad w ślad przez Niewidzialnego Myśliwego.

Jerrod przez dłuższą chwilę obserwował w milczeniu płomienie, z miną człowieka zagonionego w kozi róg.

- Ochotnicy gaszący pożar wracając do Brodu mieli wrażenie, że są obserwowani - zaczął po chwili, zwracając spojrzenie w kierunku swoich rozmówców. Twarz mężczyzny, tak bardzo porywczego przy pierwszym spotkaniu z drużyną, teraz zdawała się należeć do kogoś znacznie spokojniejszego i starszego; ale także znużonego i odrobinę zdesperowanego. - Merkal, druid, posłał między drzewa swoich zwierzęcych szpiegów, którzy potwierdzili obecność goblinów. Wróg nas obserwuje... Smok tym razem, jak mniemam - dodał, zwieszając na chwilę głos.

- Widzę teraz, iż konflikt wkracza w kolejny etap, skoro drowy wysiliły się na tak śmiały szereg ataków - podjął znowu. - Ale to mój kawałek chleba. Wkrótce ruszę na front z wszystkimi dostępnymi siłami, byśmy mogli przystąpić do ostatecznej rozprawy z przeciwnikiem. Bród pozostanie jedynie z minimalną obstawą. Podobnie zresztą jak sąsiadujące wioski... Rzeknijcie zatem, co też planujecie? Czy ruszycie teraz na smoka, który spędza nam sen z powiek? Jeśli bowiem będę musiał baczyć z jednej strony na atak drowów, z drugiej zaś na bandy orków i ziejącego ogniem jaszczura... - Pokręcił głową. - Odetchnąłbym z ulgą, a wraz ze mną wszyscy mieszkańcy Mglistej Doliny, gdyby łeb Gada zawisnął nad bramą garnizonu. Dacie mi... Nam, tą ulgę? Jeśli tak, to moi przewodnicy i zwiadowcy są na wasze skinienie.
 
Awatar użytkownika
Plomiennoluski
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 46
Rejestracja: pt sie 27, 2010 1:26 am

Re: [D&D 3.5 FR] Hajda na smoka!

wt lut 22, 2011 1:28 am

Genasi lekko zataczającym się krokiem wyszedł na podwórze wieży gdzie wesoło płonął już ogień, od wypitego wina wszystko radośnie tańczyło mu przed oczyma. Wziął poły swego płaszcza i wykonał kilka piruetów, zadowolony z efektów przysiadł się do ognia, zakasał rękawy, wziął z przyniesionego stosu mięsiwa nogę jakiegoś ptaka i zaczął pichcić coś, co pomogłoby go ocucić. Płomienie przyjemnie grzały jego dłoń, zaś sam syn żywiołu nie przejmował się zbytnio opryskującym go nieco gorącym tłuszczem i całkowitym brakiem manier. Może była to wina wina, może zwyczajnie nie przejmował się dzisiaj niczym.

Gdy przybył Jerrod, Geond właśnie konsumował nogę ptaszyska, przypieczoną do swojego smaku. Mimo intensywności z jaką pałaszował i stanu w jakim się znajdował, udało mu się wychwycić kilka słów tutejszego dowódcy. Orki, chleb, smok. Gdyby miał pod ręką odpowiednie kryształy, zapewne przerobił by swoją myśl w arcydzieło, ale chwilowo myśli miał bardziej mięsne.
- - Proponuję zrobić gulasz z orków, podać go drowom, pokazać orkom i smokowi co pałaszują elfy i mieć święty spokój na kilka dni. - zaakcentował swoją wypowiedź przegryzając kolejny kawałek nogi. Qualinesha w tym czasie dmuchała w ognisko, dodając mu nieco wigoru.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości