Nie wiem dlaczego, ale bardzo dokładnie pamiętam okoliczności, w których złapałem bakcyla fantastyki, a raczej fantasy. Otóż moja matula miała na punkcie tego gatunku totalnego bzika, "Fantastykę" czytała i kolekcjonowała od jej zarania, wszelkie książki, jakie pojawiały się na biednym wówczas rynku niedługo potem lądowały na naszych pólkach, tak więc biblioteka była dość imponująca. Jakoś na początku lat 90-tych nastał dzień, gdzie pogoda nie pozwalała na zabawę na podwórku a Commodore 64 odmówił współpracy
; jednym słowem - nuuuuda. I tu nagle widzę jak moja rodzicielka zaśmiewa się do rozpuku nad jakąś książką. Po krótkiej rozmowie i kilku słowach zachęty z braku laku zacząłem czytać... i wciągu kilku dni pochłonąłem "Wykucie Miecza Mroków" duetu Weiss i Hickman (Simkin rządzi
). Potem pozostałe części trylogii, następnie "Dragonlance", "Brama Śmierci" tychże, "Elenium", "Belgariada" "Malloreon" Eddingsa, "Pamięć, Smutek i Cierń" Williamsa, "Kroniki Amberu" Zelaznego, "Koło Czasu" Jordana "Lyonesse" Vance'a, "Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka" Donaldsona, "Człowiek ze słowem" Duncana "Xanth" Anthonego i wiele innych. Natomiast do sci-fi relatywnie niedawno się przekonałem, mianowicie wraz z wydaniem "Placówki Basilisk" Webera - i też poszło
Najpierw lekkie czytadła w podobnym tonie Stirlinga, Ringo, obecnie przekopuje się przez skarby rodzicielki: SIlverberg, Aldiss ("Cieplarnia" wydanie z 1987r!!) Brin, oraz wiele starych-nowych pozycji wydawanych przez Solaris. Obecnie na półkach stygnie kilka pozycji z New Weird jeszcze nie ruszonych... Tak więc można powiedzieć, iż moje początki jeszcze się nie skończyły.