Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

wt cze 07, 2011 11:12 pm

Paskud,

post napisałeś fajny, ale mocno demagogią przebija w końcowych akapitach :-)


Nie żebym miał coś przeciwko demagogii – ale osobiście nazywam to raczej cynizmem. :-)

O tym, że ateiści uzasadniający potrzebę porzucenia idei Boga argumentują tym, że zbędna jest kara za złe postępowanie, albo wolny od uprzedzeń człowiek będzie mógł wreszcie opierać się na rozsądnych przesłankach.


Zdanie trochę przekombinowane.

Po pierwsze: jestem ateistą, ale bynajmniej nie widzę potrzeby porzucania idei Boga (że wspomnę tylko słynny postulat, aby - nawet jeśli Boga nie ma - zachowywać się tak, jak gdyby Bóg był). Idea Boga jest OK – po prostu w nią nie wierzę. Uważam także, że – z punktu widzenia ludzkości – nie powinno się traktować jej jako "jedynej słusznej". W moim odbiorze, idea Boga jest bardzo przydatna: wielu ludzi znajduje w niej swoją motywację, napęd do pozytywnego (choć nie tylko) działania, nadzieję, siłę żeby przeżyć kolejny dzień, itp. Religie (historycznie) "porządkowały" społeczeństwa, współtworzyły prawa i wspólnoty. W końcu, po dziś dzień stanowią bardzo dobry punkt odniesienia.

Po drugie: założenie, że jedyną możliwą karą jest Piekło, a jedyną możliwą nagrodą jest Niebo - jest dosyć zaściankowe. Bóg nie jest mi potrzebny do tego, aby zrozumieć, że jeżeli wyciągnę komuś na ulicy portfel z kieszeni na tyle nieudolnie, że ktoś inny to zauważy, to moje życie nie zmieni się bynajmniej na lepsze. A tak przy okazji: psychologowie twierdzą, że od kary znacznie skuteczniejsza jest nagroda.

Po trzecie: z mojego doświadczenia wynika, że nie da się uniknąć uprzedzeń. Zwykle staram się zachować daleko posunięty obiektywizm – ale w żaden "absolut" z zasady nie wierzę. Ludzie, którzy wierzą w "absolut" tak naprawdę wierzą w Boga – tyle, że nazywają go nieco inaczej.

Rozdźwięk jest w tym, że są to wartości mocno subiektywne. Jeden wierzy w ludzkość, inny ma człowieka za najpodlejszą istotę. (...) Moralność religijna może być równie subiektywna, ale tam przynajmniej jest jakiś argument za jej powszechnością – czuwający Absolut albo mistyczna konstrukcja rzeczywistości.


W moim ateistycznym odbiorze, wszystko jest mniej lub bardziej subiektywne. Dla mnie nie ma wielkiego znaczenia, czy za punkt widzenia przyjmiemy prawdziwego Boga, fałszywego bożka, sekciarskiego guru, czy populistycznego "fuhrera" – tym bardziej, że odnosić można zawsze zarówno "in plus", jak i "in minus".

To trochę jak z systemem norm. Albo prościej: jak z językiem "uniwersalnym". Co z tego, że Esperanto jest najprostszym i najlogiczniejszym językiem, skoro najwięcej ludzi posługuje się: Chińskim (choć to nieco bardziej skomplikowane, biorąc pod uwagę poszczególne dialekty), Angielskim, bądź Hiszpańskim? Jeżeli chcesz być zrozumianym, musisz posługiwać się jednym z międzynarodowych języków. Jeżeli chcesz rozumieć moralność otaczających Cię ludzi, musisz orientować się w podstawowych założeniach Chrześcijaństwa, Buddyzmu, bądź Komunizmu.

Bardziej zastanawia mnie tok myślenia i jego wewnętrzna spójność. A może ateiści zdają sobie sprawę, że "wszystko wolno, hulaj dusza" tylko w głoszonych poglądach zachowują pozory praworządności?


Dla mnie również ważne jest, czy wyprowadzona z danego konceptu hierarchia wartości będzie wewnętrznie spójna. I wiesz co? Nie zauważyłem, żeby etyki religijne znacząco różniły się pod tym względem od etyk laickich. W obydwu wypadkach znaleźć można "gnioty", ale w obydwu wypadkach znaleźć można także "perełki".

Co więcej: tak, jak (w ograniczonym zakresie) potrafię wyobrazić sobie różne matematyki (nieeuklidesowskie), tak samo wyobrazić mogę sobie różne moralności. Wśród nich moralności anarchistyczne. Jestem w stanie zrozumieć, że niektórych ludzi moralności takie będą pociągać – i nie widzę w tym fakcie nic złego. Po prostu oddzielam etykę od umowy społecznej.

A tak swoją drogą, odwracając Twoją tezę: może Katolicy zdają sobie sprawę, że "wszystko wolno, hulaj dusza", bo dobry Bóg i tak im wszystko wybaczy?

I kto tu jest demagogiem? :-(

Więc w społeczeństwie bandyckim (choćby w jakimś socjalistyczym raju w rodzaju Korei Północnej, albo jakimś pirackim państewku w Afryce, a choćby i społeczeństwie feudalnym) mamy prawo oczekiwać, że ludzie zaakceptują stan rzeczy? Oczywiście, nie. Wrażenie mamy takie, że coś tam jest nie tak. Niesprawiedliwe, nieuczciwe - jak zwał tak zwał, ale dalekie od tego jak być powinno.


Przed chwilą sam (słusznie) krytykowałeś wiarę w istnienie oderwanego od Boga prawa naturalnego – a teraz na te właśnie prawo się powołujesz. ;-)

No więc ja uważam, że umowa społeczna jest wiążąca *zawsze*. Korzystam z dobrodziejstw społeczeństwa, z zapewnianego mi przez nie bezpieczeństwa – w zamian muszę jednak dostosować się do panujących w tym społeczeństwie norm. Oczywiście nie wynika to z biologicznej lub behawioralnej kompulsji – w tym sensie "muszę" nie jest więc najlepszym słowem. Bo mogę przecież próbować od społeczeństwa uciec. Mogę też społeczeństwo bojkotować. Tyle, że *muszę* wtedy liczyć się ze wszystkimi takiego postępowania konsekwencjami. Jeżeli naruszę społeczną normę – narażam się (w najlepszym razie) na utratę przynależnych mi, jako członkowi społeczeństwa, praw.

Mogę także spróbować założyć nowe społeczeństwo, z nową społeczną umową. Albo mogę próbować podważyć panujące w społeczeństwie prawa – i jeżeli zbiorę wystarczająco dużo sympatyków/rewolucjonistów, to zapewne uda mi się tego dokonać.

Ale to, że niektóre społeczeństwa wydają Ci się "gorsze" lub "mniej uczciwe" niż inne, wynika (moim zdaniem) jedynie z Twojej subiektywnej oceny, zabarwionej Twoimi osobistymi doświadczeniami.

Są w Europie regiony, w których ludzie nie znają zamków do drzwi (bo przecież nikt nie wejdzie bez zaproszenia), a w sklepach nie ma sprzedawców (bo przecież, jak ktoś weźmie z pułki towar, to zostawi przy kasie odliczoną zapłatę). Dla mieszkańców takich rejonów, społeczeństwo w którym żyję, to zapewne szczyt bezprawia, barbarzyństwa i nieuczciwości. Być może dla mieszkańca Korei Północnej społeczeństwo w którym Ty żyjesz to szczyt rozpasania, demoralizacji i anarchii.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Czyli jednak nie umowa społeczna wyznacza porządek, ale ona jest sama jest obiektem osądu. Nie to jest słuszne czego oczekuje od nas społeczeństwo, ale to my oceniamy czy to czego oczekuje jest słuszne.


Tworzymy społeczeństwo w którym żyjemy. Tworzymy umowę społeczną, którą sami siebie ograniczamy. Tworzymy społeczeństwo, bo przestrzegamy wspólnej umowy społecznej.

Co było pierwsze: jajko, czy kura?

Niewielu. Ale tak tylko zgaduję, nie wiem co odpowiedzieć. Mój majątek jest raczej śmieszny niż liczny, więc mogę uratować choćby i dwudziestu za całość, ale heroizmu w tym nie będzie.


Ależ będzie! Co więcej: zapewne byłbyś w stanie uratować i z tysiąc osób. Wystarczy kupić cysternę, nalać do niej zdatnej do picia wody, i pojechać nią do Afryki. 8000 km to około 5000 złotych przy spalaniu 10 litrów na setkę. Część z nas, mogłaby takie "kursy" opłacać kilka razy w roku. Część z nas być może nawet nie odczułaby takiego wydatku. A to tylko pierwszy z brzegu przykład.

Ale oczywiście masz rację: to nie byłby "rozsądny" heroizm. Z mojego ateistycznego punktu widzenia, takie działanie jest bezcelowe - bo w szerszej perspektywie nic nie zmienia, mnie natomiast kosztuje zbyt dużo. Ale czy celowe jest z punktu widzenia osoby kierującej się moralnością Chrześcijańską: ideą najwyższej miłości, umiłowania bliźniego, poświęcenia doczesnego życia zbliżeniu do Boga (i do Nieba)?

Szczerze mówiąc: nie wiem. Nie jestem osobą wierzącą, więc nie wiem co dokładnie czuje osoba wierząca. Wbrew pozorom nie próbuję także ośmieszyć wiary, czy też wykazać hipokryzji osób wierzących. Chcę Ci jedynie pokazać, że "spójność" i "punkt odniesienia", które uznajesz za tak ważne, okazują się przy bliższej analizie równie zagmatwane, jak krytykowana przez Ciebie moralność ateistyczna.

Bo przyjmując za punkt odniesienia "absolutną" Bożą miłość, nie powinieneś zastanawiać się "czy", tylko "jak". :-)

Jak rozumiem, przekonujesz, że nie ma znaczenia czy postępowanie jest wynikiem uwarunkowań religijnych, czy jakiś bardziej materialnych przyczyn. Skoro wszyscy zachowujemy się podobnie to pewnie kompas moralny w postaci absolutu nic nie zmienia. I tak wszystko zmierza ku lepszemu.


Staram się nie oceniać w kategoriach "lepsze-gorsze". Przynajmniej nie w skali globalnej.

Natomiast jak najbardziej uważam, że wszystko jest kwestią dogadania "standardów". Jeżeli chcesz mierzyć odległość w metrach, to zamieszkaj wśród ludzi posługujących się systemem metrycznym; jeżeli wolisz jardy – znajdź grupę, która preferuje cale i mile. Dla mnie nie ma znaczenia, czy "jeden klik" zdefiniujesz sobie jako czas, w którym światło przebywa drogę od Słońca do Ziemi, czy też jako długość gałęzi przekazanej Ikseuszowi przez Zeusa.

Dla mnie ważne jest, że ja rozumiem co Ty mówisz, a Ty rozumiesz co ja mówię.

Tu nie jestem przekonany. Ludzie nie zachowują się podobnie, nie to samo uznają za dobre. W krajach azjatyckich jednostka znaczy mniej niż zbiorowość. W Afryce potrafią się całymi narodami mordować. Muzułmanie znacznie mniej cenią człowieka niż my (powiedziałbym, że z przyczyn teologicznych). Szlachetny dzikus jest sentymentanym mitem.


Z jednej strony myślimy podobnie – również jestem relatywistą. Z drugiej strony myślimy inaczej: ja nie uważam, że wymordowanie całego narodu jest "obiektywnie" złe. Z całą pewnością jest złe z mojego subiektywnego punktu widzenia. Ale z punktu widzenia – dajmy na to – Boga, jedynie Ci, którzy piją wodę nabierając ją w obydwie dłonie mogą zasługiwać na ocalenie. ;-)

Słyszałeś o Teorii Złudzeń Bacona?

Te nasze wartości (...) przyniesione zostały z zewnątrz, od nas. To my mieliśmy filozofię (...) które dały impuls do określenia czegoś takiego jak ogólnoludzkie prawa.


Prawa, które są po prostu umową społeczną, oficjalnie głoszoną przez część krajów na świecie. A sądząc z raportów Amnesty International – JEDYNIE głoszoną.

Odrzucasz mit szlachetnego dzikusa. Ale czy nie przemawia przez Ciebie przypadkiem fałszywa duma białego cywilizatora? :huh:

Mamy więc moralność wypracowaną, a nie wrodzoną. Teraz w chwili historycznego błogostanu kombinujemy jak tu wyrzucić z dyskursu to co wydaje się zbędne. Wyrzucamy więc religię bo nie racjonalistyczna, filozofię bo niczego nie określa z pewnością, etykę bo zbyt sztywne ramy utrudniają korzystanie ze świata, historyczne doświadczenia jako nieprzystające do realiów.


Ależ ja niczego nie odrzucam. Wręcz przeciwnie – swoją własną moralność buduję właśnie na tym co znam, na tym co mnie otacza. Na religii (choć jej nie wyznaję), na filozofii (choć traktuję ją wybiórczo), na etyce (bo chciałbym, żeby wszyscy się do niej stosowali). To wszystko stanowi moje własne punkty odniesienia. Mniej lub bardziej ważne – ale pozwalające mi na określenie samego siebie. A także na przedstawienie swoich poglądów innym.

Różnica jest taka, że ja odnoszę się do tego co "widzę"; osoby religijne próbują natomiast porównywać się do niepoznawalnego "absolutu". Mój inżynierski umysł twierdzi, że "absolut" nie może być punktem odniesienia – że jest to po prostu coś niemożliwego z punktu widzenia logiki. Bo ile wynosi procent od absolutu? Jak "transponować" absolutną miłość na niedoskonałą miłość ludzką? Gdzie stoisz względem miejsca zajmowanego przez absolut?

Ale zazdroszczę wierzącym. Bo dla nich – przynajmniej na ile ja to rozumiem – "sky is the limit". :-)
Ostatnio zmieniony wt cze 07, 2011 11:13 pm przez Rukasu, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

śr cze 08, 2011 3:27 pm

Rukasu pisze:
Po pierwsze: jestem ateistą, ale bynajmniej nie widzę potrzeby porzucania idei Boga (że wspomnę tylko słynny postulat, aby - nawet jeśli Boga nie ma - zachowywać się tak, jak gdyby Bóg był). Idea Boga jest OK – po prostu w nią nie wierzę. Uważam także, że – z punktu widzenia ludzkości – nie powinno się traktować jej jako "jedynej słusznej". W moim odbiorze, idea Boga jest bardzo przydatna: wielu ludzi znajduje w niej swoją motywację, napęd do pozytywnego (choć nie tylko) działania, nadzieję, siłę żeby przeżyć kolejny dzień, itp. Religie (historycznie) "porządkowały" społeczeństwa, współtworzyły prawa i wspólnoty. W końcu, po dziś dzień stanowią bardzo dobry punkt odniesienia.


Uważam, że Twoje stanowisko zawarte w powyższym akapicie jest bardzo ważne, gdyż stanowi ono podstawę porozumienia, jakie może człowiek wierzący znaleźć z niewierzącym na gruncie duchowym. Dlatego wirtualnie mogę uścisnąć Ci dłoń i podziękować za te słowa, bo zgadzam się z nimi w 100 %.
 
Awatar użytkownika
KRed
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1136
Rejestracja: pt lip 01, 2005 9:12 pm

Bóg- czy i jaki jest?

czw cze 09, 2011 12:49 am

Rukasu pisze:
Ludzie, którzy wierzą w "absolut" tak naprawdę wierzą w Boga – tyle, że nazywają go nieco inaczej.

Coś w tym jest. Ale, ze względu na temat wątku, pozwolę sobie jednak odróżnić dwie idee. Sam absolut to tylko jakieś filozoficzne, mniej lub bardziej stałe, coś. Bóg to taki absolut, który interesuje się otoczeniem, wchodzi z nim w jakieś relacje.
Można coś uznać za wartość najwyższą z powodów filozoficznych, estetycznych, osobistych, jednak nie jest to jeszcze ubóstwienie. Bóg to obiekt kultu religijnego. Religie zawsze zawierają jakiś koncept zbawienia, poprzez odpowiednie zachowanie relacji i spełnienie wymagań. Tak wiec Bóg wywołuje jakąś reakcję emocjonalną lub aktywność, a absolut niekoniecznie.

Rukasu pisze:
Ale to, że niektóre społeczeństwa wydają Ci się "gorsze" lub "mniej uczciwe" niż inne, wynika (moim zdaniem) jedynie z Twojej subiektywnej oceny, zabarwionej Twoimi osobistymi doświadczeniami.

Wszystkie nasze opinie wynikają z subiektywnej oceny, zabarwionej naszymi osobistymi doświadczeniami :)

Hej, pisałeś przecież, że masz nadzieję pozostawić lepszy świat. Rozumiem, że może to być nadzieja na jakieś "przypadkowe" poprawienie świata twoimi działaniami i krzewieniem pozytywnych idei. W takiej sytuacji nie określasz, co to znaczy "lepszy", ale liczysz, że taki będzie.
A czy nie byłoby rozsądniej jednak wyznaczyć jakiś cel, do którego mógłbyś dążyć? Czy nie było by to bardziej efektywne, gdyby ustalić sobie co to znaczy "lepsze", dlaczego to jest lepsze i w jaki sposób to pomnażać?

Rukasu pisze:
A tak swoją drogą, odwracając Twoją tezę: może Katolicy zdają sobie sprawę, że "wszystko wolno, hulaj dusza", bo dobry Bóg i tak im wszystko wybaczy?

Katolicy akurat nie. Ale część chrześcijan jest przekonana, że kara wieczna nie istnieje. Przy okazji, czytałem ostatnio o badaniach, gdzie wykazywano, że bardziej praworządne są osoby wierzące w surowego Boga, niż te przekonane, że Bóg jest szczególnie miłosierny.

Tamto pytanie rzuciłem, bo chyba nigdy nie spotkałem się jeszcze z wyraźną deklaracją amoralności. Nawet jeśli odrzucenie idei Boga nie musi się koniecznie łączyć z odrzuceniem etyki, to jednak takie zachowanie wydaje mi się prawdopodobnym. Tymczasem gdzie nie spotkam ateisty, to słyszę standardowe zapewnienia o tym, że jest nie mniej moralny niż przeciętny wierzący. Stąd moja wątpliwość, czy nie mam do czynienia z jakąś regularną maską :)

Rukasu pisze:
Wystarczy kupić cysternę, nalać do niej zdatnej do picia wody, i pojechać nią do Afryki. 8000 km to około 5000 złotych przy spalaniu 10 litrów na setkę. Część z nas, mogłaby takie "kursy" opłacać kilka razy w roku

Dolicz jeszcze koszt ciężarówki, utrzymanie kierowcy (my w tym czasie pracujemy na nasze przeżycie i kolejny kurs), opłaty dodatkowe (cła, opłaty promowe, naprawy). Nie jestem też pewny czy woda po kilku tygodniach w ciężarówce będzie zdatna do picia.
Nie mogę się oprzeć aby powiedzieć, że jak w dowcipie* - nie jest to sposób na uratowanie życia tysiąca osób. Bo nie chodzi o uratowanie, ale przedłużenie, i nie życia, tylko agonii.

No ale do rzeczy, nie chodzi ci oczywiście o konkretną sytuację, ale o zasadę.

Rukasu pisze:
Ale oczywiście masz rację: to nie byłby "rozsądny" heroizm. Z mojego ateistycznego punktu widzenia, takie działanie jest bezcelowe - bo w szerszej perspektywie nic nie zmienia, mnie natomiast kosztuje zbyt dużo. Ale czy celowe jest z punktu widzenia osoby kierującej się moralnością Chrześcijańską: ideą najwyższej miłości, umiłowania bliźniego, poświęcenia doczesnego życia zbliżeniu do Boga (i do Nieba)?

A dlaczego chrześcijanin miałby być mniej rozsądny w swoim miłosierdziu niż Ty? Prawdę mówiąc to Kościół przerobił tę lekcję w swoich początkach, gdy wierni tak gorliwie oddawali majątki potrzebującym, że potem wspólnoty popadały w nędzę i musiały same liczyć na jałmużnę. Zachowało się trochę świadectw i upomnień w Biblii, np. Nie o to bowiem idzie żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość (Kor 8,13). Niech więc tam sobie ludzie oceniają, czy ich stać na zafundowanie litra wody tysiącowi ludzi jednego dnia. Nie każdy musi być świętym.

Rukasu pisze:
Ale z punktu widzenia – dajmy na to – Boga, jedynie Ci, którzy piją wodę nabierając ją w obydwie dłonie mogą zasługiwać na ocalenie

Bóg, taki którego istnienie warto przyjmować, i jedyny, który ma dla znaczenie praktyczne, nie może być jakikolwiek. Przede wszystkim musi się ze swoim stworzeniem komunikować. Jeśli się nie komunikuje to jego istnienie nie będziemy w stanie zauważyć. Jeśli się komunikuje, to musi dbać o to by być zrozumiałym. Jeśli ma być zrozumiały, to bierze pod uwagę ograniczenia swojego stworzenia (naturę stworzenia, warunki kulturowe i historyczne). Skoro sam te ograniczenia ukształtował to pewnie są one celowe. Podobny wywód można by ciągnąć dalej, ale ważne jest, ze jakieś cechy Bóg musi mieć aby wchodzenie z nim w relację religijną miało sens. Stawiałbym na to, że w wyniku tego rodzaju rozumowania sformułowano ideę Boga w religii judaistycznej (człowiek religijny nazwie to rozumowanie + jakieś boskie manifestacje, procesem Objawienia).
Często się słyszy, że wobec mnogości religii niemożliwe jest trafić na tę jedną właściwą. Ale popatrzmy na to z religijnego punku widzenia - jeśli Bóg jest, to pewnie zadbał o to aby dało się tę słuszną odnaleźć. Czy to sprawa łaski, oświecenia, racjonalnego dyskursu, czegoś innego, to człowiek wierzący może sobie spokojnie ufać w możliwość znalezienia najwłaściwszej.

Bóg, który ocala tych pijących obiema dłońmi byłby dla większości ludzkości niezrozumiały, obcy i dziki. Ale taki, który wyznacza wojowników do zwycięskiej walki na tej podstawie? No przecież jakoś musiał dać znak, a ten jest całkiem niezły. Więc chwalmy Jahwe, który nie tylko wyznaczył swoich wybrańców, a równocześnie dał im się napić przed bitwą!

Rukasu pisze:
Mój inżynierski umysł twierdzi, że "absolut" nie może być punktem odniesienia – że jest to po prostu coś niemożliwego z punktu widzenia logiki.

Może wyobraź sobie nieskończoną granicę funkcji przy x dążącym do nieskończoności; gdzie: x to ludzka moralność, funkcja to rzeczywistość, a granica funkcji to moralność według absolutu :D

Rukasu pisze:
Odrzucasz mit szlachetnego dzikusa. Ale czy nie przemawia przez Ciebie przypadkiem fałszywa duma białego cywilizatora?

Fałszywa? Z mojego punktu widzenia to całkiem uzasadniona :)

____________________________
* dowcip brzmi: "Słuchacze pytają: Czy to prawda,że na Placu Czerwonym rozdają samochody. Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach dworca Warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną."
 
slann
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4982
Rejestracja: pt paź 14, 2005 10:35 am

Re: Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 7:34 pm

Sorry albiorix, że zabrzmiałem jak skrajny materialista(którym nie jestem). Po prostu uważam, że przy poważnej dyskusji należy odrzucić światopogląd. I nie lubię jak lewicowcy mówią „Teoria Ewolucji jest dobra bo znika Boga”. Kompletnie ignorując jej implikacje.
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 7:56 pm

Teoria ewolucji może mieć coś wspólnego z Bogiem (w te czy nazad) tylko w oczach skrajnych kreacjonistów, którzy występują praktycznie tylko w USA :)
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 9:07 pm

Nie znika bogów i innych nadprzyrodzonych, ale totalnie się bez nich obywa.

***

Chciałby powiedzieć o pewnej teorii, która mnie zaintrygowała. Według mnie żadnego boga lub bóstw nie ma, ale z pewnych hipotez i teorii można wynieść wniosek, że "boga" można stworzyć. Zaznajomieni są Panowie i Panie z tak zwaną koncepcją elektronicznej Gai? Część naukowcy teoretyzuje, że wraz z rozbudową i rozwojem sieci elektronicznych ogarniających cały świat w końcu może dojść do momentu, w którym taka sieć może osiągnąć kolektywną świadomość. Przewyższająca ludzki intelekt, a jednocześnie obcą i wymykająca się ludzkiemu pojmowaniu. Mogłoby dochodzić do takim sytuacji, że taka sieć mogłaby się zachowywać po prostu kapryśnie i w zależności od nastroju, a że bylibyśmy w większości uzależnieni od sieci, mogłyby dla ludzkości wyniknąć różne nieprzyjemności. Wyobrażam sobie nawet ludzi w stylu czterdziestkowych Kapłanów Maszyny próbującą za wszelką cenę utrzymać taką sieć w dobrym nastroju, nie rozumiejąc już jak ta sieć działa.

Inny sposób na stworzenia "boga" jest zgoła inny. Naukowcy przewidują, że komputery dojdą pod koniec stulecia do poziomu który pozwoli na wygenerowanie symulacji komputerowej modelującej planetę wraz z mieszkańcami w KAŻDYM aspekcie rzeczywistości. Jeśli inteligentne, ale symulowane formy życia zamieszkiwałyby taką rzeczywistością, to nie zdawałaby sobie na pewno ze swej sytuacji. Naukowcy określają szansę na to, że sami jesteśmy uwięzieni w takiej symulacji na niską, ale niezerową
Ostatnio zmieniony pt cze 10, 2011 9:08 pm przez KapitanKatsura, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 9:21 pm

Definicja bogow jest elastyczna wiec stworzyc bostwo jest bardzo latwo. Np szintoistom wystarczy postawienie paru kamieni.

O jakich "naukowcach" piszesz w ostatnim akapicie? (lolololololo ;)
Ostatnio zmieniony pt cze 10, 2011 9:24 pm przez Albiorix, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 9:25 pm

Albiorix pisze:
Teoria ewolucji może mieć coś wspólnego z Bogiem (w te czy nazad) tylko w oczach skrajnych kreacjonistów, którzy występują praktycznie tylko w USA


Skrajni kreacjoniści nie uznają teorii ewolucji. Z drugiej strony natomiast nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że teoria ewolucji zaprzecza istnieniu Boga.
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 9:26 pm

Pewnie. Twierdzenie Pitagorasa też obywa się bez Boga, to nie ma nic do rzeczy :)
 
Awatar użytkownika
KRed
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1136
Rejestracja: pt lip 01, 2005 9:12 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pt cze 10, 2011 10:28 pm

KapitanKatsura pisze:
Naukowcy określają szansę na to, że sami jesteśmy uwięzieni w takiej symulacji na niską, ale niezerową

Albiorix pisze:
O jakich "naukowcach" piszesz w ostatnim akapicie?

Może chodzi o Kartezjusza? Kilkaset lat temu zastanawiał się czy rzeczywistość jaką znamy jest iluzją spreparowaną przez jakąś potężniejszą istotę. Uznał, że to nie jest wykluczone.

Wszystko już było :D
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

sob cze 11, 2011 3:48 pm

Może chodzi o Kartezjusza? Kilkaset lat temu zastanawiał się czy rzeczywistość jaką znamy jest iluzją spreparowaną przez jakąś potężniejszą istotę. Uznał, że to nie jest wykluczone.


Nie miałem na myśli o Kartezjuszu, tylko o naukowcach którzy zajmowali się tematem czy da się mając odpowiednią moc obliczeniową wygenerować taką symulację. Nazwisk jednak nie podam, bo to było w programie popularnonaukowym, więc musiałbym go obejrzeć znowu i spamiętać nazwiska rozmówców. :wink:

W przeciwieństwie do Kartezjusza, wiemy, że to trudne, ale technicznie wykonalne.Tak samo podróż w czasie się okazuje możliwa, ale technicznie bardzo trudna. Trzeba byłoby okiełznać energię przynajmniej paru systemów gwiezdnych aby o czymś takim marzyć. A energia jądra pojedynczej galaktyki to rozsądna wartość do wprowadzenia powszechnych podróży w czasie w życie :wink:
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

sob cze 11, 2011 9:43 pm

Co tu mówić o podróży w czasie, skoro nawet ludzie nie są w stanie wysłać ludzkiej ekspedycji na Marsa, najbliższą planetę Ziemi.
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

sob cze 11, 2011 10:46 pm

Co tu mówić o podróży w czasie, skoro nawet ludzie nie są w stanie wysłać ludzkiej ekspedycji na Marsa, najbliższą planetę Ziemi.


Jesteśmy w stanie wysłać, tylko brakuje chęci po stronie wielkich tego świata. Jak by teraz ktoś chciał sfinansować taką wyprawę, to podniósłby się larum, że kryzys i marnotrawienie pieniędzy, oraz inne głupoty z ust krótkowzrocznych matołków myślących góra kilka lat naprzód.
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 7:14 pm

To też prawda. Tyle, że te matołki zapominają, że marnotrawienie pieniędzy i tak odbywa się na szeroką skalę poprzez róznego rodzaju bezsensowne konflikty zbrojne oraz podtrzymywanie blichtru wielkich tego świata.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 8:21 pm

@paskud:

Coś w tym jest. Ale, ze względu na temat wątku, pozwolę sobie jednak odróżnić dwie idee. (...) Bóg to obiekt kultu religijnego.


Tak jak liczby dla Pitagorejczyków? ;-)

Ale OK – dla celów tej dyskusji możemy pominąć kwestię "boskiego absolutu".

Hej, pisałeś przecież, że masz nadzieję pozostawić lepszy świat. Rozumiem, że może to być nadzieja na jakieś "przypadkowe" poprawienie świata twoimi działaniami i krzewieniem pozytywnych idei. W takiej sytuacji nie określasz, co to znaczy "lepszy", ale liczysz, że taki będzie.


Touche – masz oczywiście rację, że nie da się równocześnie nie wartościować ORAZ liczyć na "poprawę w rankingu". :-)

Tyle, że ja zdaję sobie sprawę, że nie uniknę subiektywnego oceniania – i jestem gotowy podejmować związane z tym ryzyko. Równocześnie staram się zachować możliwie daleko posunięty obiektywizm, a właściwie: tolerancję dla odmiennych postaw. I choć Crowleya nie uważam bynajmniej za wielkiego filozofa, w dużej mierze zgadzam się z jego "do what Thou wilt". Aby nie było za prosto, uważam, że równocześnie ludzie nie powinni sobie nawzajem szkodzić, a wręcz przeciwnie – pomagać w realizacji swych wzajemnych dążeń. W takim świecie chciałbym żyć. I na poziomie podstawowym, to właściwie jedyne, co (w sposób świadomy) wartościuję.

Wszystko, czego nauczyła nas historia, pokazuje że połączenie obydwu założeń jest niemożliwe. Że jeżeli pozwoli się ludziom czynić to na co mają ochotę, to prędzej czy później (raczej prędzej) zaczną siebie krzywdzić. Mimo to, uważam że na poziomie potencji / poziomie logicznym obydwie wartości są możliwe do połączenia.

Przykładowo: wychodzę z założenia, że poprzez pozytywny przykład łatwiej jest "poprawić" świat niż przez surowe nakazy. W ten sposób ludzie czynią to, na co sami się zdecydują – zaś pozytywny przykład wskazuje im jedynie drogę we "właściwym" kierunku. Jest nawet taka fajna przypowieść w którejś "Modlitwie Żaby" (Anthony de Mello). Król opowiada, jak to w młodości chciał zmienić cały świat. Kiedy dorósł, marzył już jedynie o tym, aby zmienić swoje najbliższe otoczenie. A na starość doszedł do wniosku, że zmarnował całe życie – bo od samego początku powinien ciężko pracować tylko nad tym, aby zmienić (w domyśle: na lepsze) samego siebie. :-)

A czy nie byłoby rozsądniej jednak wyznaczyć jakiś cel, do którego mógłbyś dążyć? Czy nie było by to bardziej efektywne, gdyby ustalić sobie co to znaczy "lepsze", dlaczego to jest lepsze i w jaki sposób to pomnażać?


Efektywne – z całą pewnością. Lepsze? Dla tych, którzy daliby się owemu celowi porwać – na pewno tak. Ale co z tymi, których wybrany przez Ciebie (lub kogokolwiek innego) cel zupełnie by nie zainteresował?

Przykładowo: wyobraź sobie, że mieszkasz w społeczności, w której dominują dewiacje sado-masochistyczne. Czy na pewne gotowy jesteś poddać się interpretacji "tego co lepsze", stworzonej przez taką społeczność?

Przy okazji, czytałem ostatnio o badaniach, gdzie wykazywano, że bardziej praworządne są osoby wierzące w surowego Boga, niż te przekonane, że Bóg jest szczególnie miłosierny.


Słyszałem o tym, choć niestety nie znam dokładnych założeń wzmiankowanego badania. Sama idea "praworządności" może mieć bowiem zarówno pozytywne, jak i negatywne konotacje. Przykładowo, jednym z moich głównych "ideałów" Chrześcijanina jest książkowy braciszek Cadfael – którego z całą pewnością "praworządnym" bym nie określił. :-)

Tamto pytanie rzuciłem, bo chyba nigdy nie spotkałem się jeszcze z wyraźną deklaracją amoralności.


Takie postawy również są dobrze udokumentowane – choć zwykle związane są raczej z jakąś dziwaczną religią, niż z filozofią ateistyczną. Crowley, LaVey, de Sade – to nie są postawy rzadkie, czy odosobnione. Tyle że określenie "amoralne" zakłada zwykle przeciwstawienie się którejś konkretnej "moralności" – z mojej perspektywy jest więc niedoskonałe (czym innym jest amoralność dla Katolika, a czym innym dla Konfucjonisty). Osobiście wolę nazywać postawę, o której (zapewne) piszesz, postawą anarchistyczną – zakłada ona bowiem jakikolwiek brak wszelkich uniwersalnych zasad.

Tymczasem gdzie nie spotkam ateisty, to słyszę standardowe zapewnienia o tym, że jest nie mniej moralny niż przeciętny wierzący. Stąd moja wątpliwość, czy nie mam do czynienia z jakąś regularną maską.


Bo zgodnie ze swoim wewnętrznym kodeksem moralnym każdy ateista jest "z definicji" bardziej moralny niż każdy wierzący (i odwrotnie: zgodnie z kodeksem każdej religii, jej wyznawca jest "z definicji" bardziej moralny niż jakikolwiek ateista). :-)

Staram się nie udawać kogoś, kim nie jestem. Staram się przestrzegać tego, w co "wierzę". Staram się nie nazywać siebie osobą bardziej etyczną od innych – dopuszczam bowiem istnienie siedmiu miliardów (na chwilę obecną) odmiennych od siebie moralności. Staram się nie nazywać nikogo osobą amoralną – choć równocześnie nie spodziewam się, że polubię kiedyś jakiegoś socjopatę, czy też seryjnego mordercę.

Bo nie chodzi o uratowanie, ale przedłużenie, i nie życia, tylko agonii. No ale do rzeczy, nie chodzi ci oczywiście o konkretną sytuację, ale o zasadę.


Dokładnie. :-)

A dlaczego chrześcijanin miałby być mniej rozsądny w swoim miłosierdziu niż Ty?


Nie twierdzę bynajmniej, że Chrześcijanin powinien zachowywać się nieracjonalnie. Tyle, że tam gdzie ja mogę (choć nie muszę) kierować się "czystą" logiką, Chrześcijanin musi kierować się przykazaniami i "absolutną" miłością.

I tutaj zaczynają się schody.

Przykład pierwszy: w numerze specjalnym "Kim jesteśmy" do "Wiedzy i Życia" (5/2010) jest ciekawy artykuł "Neurobiologia moralności". Przedstawiane są w nim wyniki badań, w których ludzie stawiani byli przed "dylematem zwrotnicy" oraz "dylematem mostka". W "dylemacie zwrotnicy" mamy do czynienia z rozpędzonym wagonem, który jedzie po torze, na którym stoi (dajmy na to) 50 nieznanych nam ludzi; my natomiast stoimy przy zwrotnicy, za pomocą której możemy skierować wagon na inny tor, na którym stoi 1 nieznany nam człowiek. W "dylemacie mostka" mamy sytuację z pozoru identyczną: rozpędzony wagon pędzi po torze, i za chwilę zabije 50 nieznanych nam ludzi; my tym razem stoimy jednak na mostku nad torami i możemy co najwyżej zrzucić stojącego obok nas, nieznanego nam człowieka, by w ten sposób zatrzymać wagon. Okazuje się, że pomimo że rezultat jest w obydwu przypadkach ten sam – jedna osoba ginie, aby przeżyć mogło 50 innych – większość poddawanych badaniu osób przestawiłaby zwrotnicę, ale nie zepchnęłaby z mostku stojącego obok osobnika.

Przykład drugi: jak już wielokrotnie sygnalizowałem, mam problem z próbą przeniesienia "absolutu" na sytuacje rzeczywiste. W moim rozumieniu, Bóg/Chrystus ukochał ludzi w takim stopniu, że jakiekolwiek wartościowanie jest niemożliwe. I prosi nas o to samo. Tak więc mając do wyboru ocalenie jednej osoby albo osób pięćdziesięciu – nie ma znaczenia, jakiego wyboru dokonamy, tak długo, jak kierować będziemy się miłością. Tyle że wartościowanie jest naturalne dla każdego człowieka – człowiek nigdy nie będzie w stanie zrozumieć "absolutnej" logiki. Zapewne wybierzemy ocalenie 50 osób, i zapewne będziemy gotowi poświęcić jednego (zwłaszcza jeżeli uznamy go za szaleńca, psychopatę, przestępcę, czy też po prostu odmieńca). I – zakładając, że Bóg nie przemówi do nas osobiście – nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć, czego oczekiwałby od nas w danej sytuacji Bóg.

Nie każdy musi być świętym.


Ale każdy wierzący powinien wiedzieć, czego wymaga od niego jego religia / Bóg?

Ale popatrzmy na to z religijnego punku widzenia - jeśli Bóg jest, to pewnie zadbał o to aby dało się tę słuszną odnaleźć. Czy to sprawa łaski, oświecenia, racjonalnego dyskursu, czegoś innego, to człowiek wierzący może sobie spokojnie ufać w możliwość znalezienia najwłaściwszej.


Od takiego twierdzenia niezmiernie blisko jest do fatalistycznego fanatyzmu. Jeżeli słyszę głosy, które karzą mi zabijać, to zapewne przemawia do mnie Bóg; jeżeli otworzę losowo Biblię i natrafię na zdanie "I nie pozwolisz żyć czaorwnikom" – to powinienem wziąć pistolet i powystrzelać wszystkie wróżki i bioenergoterapeutów; itp.

To zresztą kolejny przykład na to, że nie da się tak łatwo transponować "absolutu" na rzeczywistość. Jeżeli będziemy próbować, to natychmiast dochodzimy do jakiejś sprzeczności.

Może wyobraź sobie nieskończoną granicę funkcji przy x dążącym do nieskończoności; gdzie: x to ludzka moralność, funkcja to rzeczywistość, a granica funkcji to moralność według absolutu


Ależ proszę Cie bardzo: weźmy na przykład funkcję y=1/x. Powiedz mi teraz, który punkt jej dodatniego ramienia jest najbliżej y=0, który najdalej, a który mniej więcej w połowie?

I w jaki sposób, Twoim zdaniem, powinny się "iksy" zachowywać, aby maksymalnie zbliżyć się do swojej asymptoty? Który "iks" jest jeszcze "igrekobojnym wyznawcą", a który już "nie znającym igreka heretykiem"?

[duma białego cywilizatora]Fałszywa? Z mojego punktu widzenia to całkiem uzasadniona


Dobra, wiem że chodziło o żart, ale nie mogę się powstrzymać: szczególnie dumny jesteś z działalności konkwistadorów Corteza, Europejczyków odpowiedzialnych za II Opiumową Wojnę, naśladowców Johna Hawkinsa, czy też z amerykańskich plantatorów?

@ KapitanKatsura:

Tak samo podróż w czasie się okazuje możliwa, ale technicznie bardzo trudna.


Wszyscy podróżujemy w czasie – tyle, że w jedną stronę. :-)

Zgodnie z moją wiedzą, podróż w czasie "wstecz" jest również możliwe, tyle że nie pozwala ona zmieniać rzeczywistości (to tak, jakbyśmy przewijali do tyłu i do przodu film w odtwarzaczu). W rezultacie nie jesteśmy więc w stanie jej "doświadczyć".

Wszelkie inne znane mi teorie dotyczące podróży w czasie mają olbrzymie luki lub wewnętrzne sprzeczności.
 
Awatar użytkownika
Vukodlak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1622
Rejestracja: śr maja 11, 2005 4:41 pm

Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 8:51 pm

Pozwólcie, że bezczelnie wryję się w sam środek dyskusji.

Rukasu pisze:
Tyle, że ja zdaję sobie sprawę, że nie uniknę subiektywnego oceniania – i jestem gotowy podejmować związane z tym ryzyko. Równocześnie staram się zachować możliwie daleko posunięty obiektywizm, a właściwie: tolerancję dla odmiennych postaw.[...]Aby nie było za prosto, uważam, że równocześnie ludzie nie powinni sobie nawzajem szkodzić, a wręcz przeciwnie – pomagać w realizacji swych wzajemnych dążeń. W takim świecie chciałbym żyć. I na poziomie podstawowym, to właściwie jedyne, co (w sposób świadomy) wartościuję.

Wszystko, czego nauczyła nas historia, pokazuje że połączenie obydwu założeń jest niemożliwe. Że jeżeli pozwoli się ludziom czynić to na co mają ochotę, to prędzej czy później (raczej prędzej) zaczną siebie krzywdzić. Mimo to, uważam że na poziomie potencji / poziomie logicznym obydwie wartości są możliwe do połączenia.

Przykładowo: wychodzę z założenia, że poprzez pozytywny przykład łatwiej jest "poprawić" świat niż przez surowe nakazy. W ten sposób ludzie czynią to, na co sami się zdecydują – zaś pozytywny przykład wskazuje im jedynie drogę we "właściwym" kierunku. Jest nawet taka fajna przypowieść w którejś "Modlitwie Żaby" (Anthony de Mello). Król opowiada, jak to w młodości chciał zmienić cały świat. Kiedy dorósł, marzył już jedynie o tym, aby zmienić swoje najbliższe otoczenie. A na starość doszedł do wniosku, że zmarnował całe życie – bo od samego początku powinien ciężko pracować tylko nad tym, aby zmienić (w domyśle: na lepsze) samego siebie.


A teraz napisz mi czym o się różni od punktu widzenia czysto religijnego (w domyśle katolickiego)? Same założenia są generalnie identyczne.

Rukasu pisze:
Nie twierdzę bynajmniej, że Chrześcijanin powinien zachowywać się nieracjonalnie. Tyle, że tam gdzie ja mogę (choć nie muszę) kierować się "czystą" logiką, Chrześcijanin musi kierować się przykazaniami i "absolutną" miłością.

I tutaj zaczynają się schody.


Z tym, że chrześcijanin odpowie, iż przykazania i miłość są jak najbardziej logiczne. Przykłady z artykułu są dość kontrowersyjne i sztuczne. Ciężko na nich dowieść neurobiologicznego podłoża moralności i wolnej woli. Mnie ciekawi tylko jedna kwestia - dlaczego w drugim przypadku nie ma opcji "poświęcam się by ratować ludzi". W istocie nie ma różnicy między zwrotnicą i mostkiem. To, że nie zna się ratowanych i (przede wszystkim) zabijanych ludzi jest kwestią subiektywną. Dokonuje się obiektywnego zła (mniejszego, ale zawsze), nieważne czy zmienia się tor jazdy pociągu, czy spycha się osobiście jednego człowieka. Zwrotnicę też przestawiam osobiście.
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 9:02 pm

Jest bardzo mało bezsensownych konfliktów zbrojnych. Większość jest całkiem uzasadnionymi walkami o zasoby naturalne i strefy wpłwów. Gdyby nie ostatnie wojny światowe i zimna wojna - mnóstwo "bezsensownych konfliktów zbrojnych" - ludzkość nie doleciałaby ani na księżyc ani na orbitę ani nawet nie miałaby raczej samolotów odrzutowych, elektrowni atomowych. Gdyby nie konflikty zbrojne w ogóle, nie doszlibyśmy nawet do epoki kamienia łupanego. Nie mówiąc już o blichtrze wielkich tego świata, bez którego byśmy dalej żarli korzonki i padlinę gdzieś w Afryce.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 9:49 pm

@Vukodlak

A teraz napisz mi czym o się różni od punktu widzenia czysto religijnego (w domyśle katolickiego)? Same założenia są generalnie identyczne.


Różnice są niewielkie, wręcz kosmetyczne. Osobiście bardzo cieszy mnie fakt, że myśl przewodnia wypracowanego przeze mnie osobistego kodeksu moralnego przypomina bardzo Chrześcijańskie "miłuj bliźniego swego..." (lub odwrotnie - w zależności od punktu widzenia). Czy wspominałem już, że bardzo szanuję Chrześcijaństwo? Że wychowując się w kulturze katolickiej, i poznając wielu Katolików, których szanuję i których przykład mocno na mnie wpłynął, ukształtowałem swoją ateistyczną moralność nie "w oderwaniu", ale przede wszystkim "na" etyce Chrześcijańskiej?

No to wspominam. :-)

Niemniej różnice są.

Nie uważam, że moja moralność wynika z prawa naturalnego. Nie uważam, że moja etyka jest jedyną właściwą. Uważam, że człowiek ma prawo sam oceniać, co jest dobre, a co złe - i że brak jest w pełni obiektywnego punktu odniesienia. To nie są wielkie różnice, niemniej dla niektórych znanych mi Katolików są to różnice fundamentalne. :-(

Z tym, że chrześcijanin odpowie, iż przykazania i miłość są jak najbardziej logiczne.


Jak sądzę, źle wyraziłem swoją myśl. Nie chodzi mi tyle o "nielogiczność" miłości (bo miłość uważam za bardzo "logiczną"), co o fakt, że emocje często niewspółgrają z "matematycznym" (min-maxowym) podejmowaniem decyzji. Zresztą jednym z wniosków wzmiankowanego przeze mnie artykułu było odkrycie, że jedynie psychopaci (czyli osoby z naszego punktu widzenia psychicznie chore) są w stanie podejmować "matematycznie" słuszne decyzje, w oderwaniu od uczuć i moralności.

Mnie ciekawi tylko jedna kwestia - dlaczego w drugim przypadku nie ma opcji "poświęcam się by ratować ludzi".


To samo pomyślałem sobie czytając ten artykuł. :-)

Ale będę szczery: jeżeli na torach nie stałby ktoś bardzo mi bliski, ja z całą pewnością bym nie skoczył.

W istocie nie ma różnicy między zwrotnicą i mostkiem.


No więc jest. W pierwszym przypadku dokonujesz pewnego abstrakcyjnego, "technicznego" wyboru; w drugim bezpośrednio zabijasz człowieka. Pierwszy przypadek jest "do zaakceptowania" przez większość ludzi. Przypadek drugi jednoznacznie narusza konkretne przykazanie w religii Chrześcijańskiej, w kilku innych religiach, a także jest sprzeczne z poza-religijnymi przekonaniami większości ludzi. Przypadek drugi wymaga także znacznie większych "jaj" (choć niekoniecznie w pozytywnym sensie).

Zwrotnicę też przestawiam osobiście.


Oczywiście. Mimo to - zgodnie z wynikami prezentowanymi w artykule - im bardziej emocjonalnie ktoś podchodzi do życia, tym trudniej podjąć mu decyzję (także w przypadku "dylematu zwrotnicy"). I to bez względu na wyznawaną religię. Z kolei im ktoś podchodzi do życia "racjonalniej" (w sensie: "matematycznie"), tym decyzję mu podjąć łatwiej (nawet w przypadku "dylematu mostka").

Mnie jednak nie interesuje w tym wypadku kwestia neurologiczna, tylko światopoglądowa. Czy rzeczywiście Chrześcijanin powinien kierować się w swoich działaniach "arytmetyką"? Czy powinien, na przykład, oceniać: "Tego faceta nie będę nawet próbował nawrócić/wyleczyć, bo to przecież z góry skazane na niepowodzenie. Zamiast tego zamknę go w więzieniu/psychiatryku."? Czy powinien uznać: "Jeżeli zrzucę na Hiroszimę i Nagasaki po bombie atomowej, to zakończę wojnę, i w ten sposób ocalę znacznie więcej ludzkich istot"?

Bo moim zdaniem nie powinien. Powinien w takich sytuacjach szukać alternatywnej drogi. Nie twierdzę przy tym, że powinien poświęcać swoje życie, czy nawet swój majątek (bo - jak wspomniał paskud - nie wszyscy muszą być świętymi), niemniej powinien zdobyć się na nieco większy wysiłek - bo tak każe mu Bóg.

Ateista nie jest w ten sposób "związany" - dla niego liczyć może się tylko "arytmetyka", przy czym arytmetyka ta może opierać się na innych założeniach niż etyka "zachodnia" (a więc np. "liczę się tylko ja", "liczą się tylko mężczyźni", "liczą się tylko aryiczycy", itp.).

W rezultacie, bycie "konsekwentnym" Chrześcijaninem zdaje się znacznie trudniejsze.
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 10:11 pm

Zgodnie z moją wiedzą, podróż w czasie "wstecz" jest również możliwe, tyle że nie pozwala ona zmieniać rzeczywistości (to tak, jakbyśmy przewijali do tyłu i do przodu film w odtwarzaczu). W rezultacie nie jesteśmy więc w stanie jej "doświadczyć".


Jednym z założeniem tłumaczące dlaczego nas jeszcze nie zalała horda turystów przyszłości jest przypuszczenie, że wehikuł czasu nie pozwala na cofnięcie się do czasów przed jego stworzeniem. :wink:

Różnice są niewielkie, wręcz kosmetyczne. Osobiście bardzo cieszy mnie fakt, że myśl przewodnia wypracowanego przeze mnie osobistego kodeksu moralnego przypomina bardzo Chrześcijańskie "miłuj bliźniego swego..." (lub odwrotnie - w zależności od punktu widzenia). Czy wspominałem już, że bardzo szanuję Chrześcijaństwo? Że wychowując się w kulturze katolickiej, i poznając wielu Katolików, których szanuję i których przykład mocno na mnie wpłynął, ukształtowałem swoją ateistyczną moralność nie "w oderwaniu", ale przede wszystkim "na" etyce Chrześcijańskiej?


W moim przypadku duży wpływ miała filozofia amerykańskich romantyków. Jedną z ich dewiz było "Don't assume that something is good, check whether it is good" (oczywiście parafrazuję). Byli mocno uduchowieni (byli panteistami), ale jednocześnie byli dość sceptyczni, a zarazem optymistyczni i przekonani o potrzebie zmian (na lepsze). Więc mogę powiedzieć na serio, że moja etyka nie jest za bardzo oparta na etyce chrześcijańskiej :wink:
 
Awatar użytkownika
Vukodlak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1622
Rejestracja: śr maja 11, 2005 4:41 pm

Bóg- czy i jaki jest?

ndz cze 12, 2011 11:07 pm

Rukasu pisze:
No więc jest. W pierwszym przypadku dokonujesz pewnego abstrakcyjnego, "technicznego" wyboru; w drugim bezpośrednio zabijasz człowieka.


No i dalej nie widzę różnicy. Nie ma żadnego "abstrakcyjnego", "technicznego" wyboru. Zabijam kilka osób przestawiając zwrotnicę - zabijam gościa spychając go z mostu. Subiektywnie podchodząc różnica jest i ją dostrzegam, ale ona nie jest istotna dla moralnego osądu aktu (tak jak niewielki wpływ będzie miało, czy zabiłem kogoś własnoręcznie, czy też za pomocą broni palnej). Moralnie nie ma żadnej - własnym działaniem przyczyniam się do śmierci ludzi. Artykuł pokazuje tylko, że łatwiej jest przekraczać prawo moralne, gdy jesteśmy w stanie oddalić się od zrozumienia, że nasz czyn krzywdzi bezpośrednio człowieka. W pierwszym przypadku to są "jacyś ludzie" na torze, drugi pokazuje nam już konkretnego człowieka na wyciągnięcie ręki.

Różnica ta jest wynikiem właśnie matematycznego patrzenia na rzeczywistość. Człowiek powinien dostrzec, że jest to fałszywa przesłanka, bo w obu przypadkach giną ludzie. Dlatego jestem bardzo sceptyczny obecnemu nurtowi, który próbuje zamknąć moralność i wolną wolę w kategoriach ułudy, bo "wszystko jest przecież warunkowane genetycznie i neurobiologicznie". Ponadto ten nurt, jak po części pokazuje artykuł, często posługuje się bardzo ciekawymi przykładami na potwierdzenie swoich tez. Z końcem Twojej wypowiedzi się zgadzam - chrześcijanin jest zobligowany do szukanie lepszego wyjścia. Niestety przykłady ukuwane na potrzeby takich artykułów zazwyczaj nie przewidują odpowiedzi typu "szukam innej drogi", a z dwóch narzuconych odgórnie prawie zawsze wysnują żądany od początku wniosek. Sofizmaty.
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pn cze 13, 2011 6:43 am

Albiorix pisze:
Nie mówiąc już o blichtrze wielkich tego świata, bez którego byśmy dalej żarli korzonki i padlinę gdzieś w Afryce.


Nadal conajmniej 1,5 mld ludzi musi żreć kożonki i padlinę bo nie jest w stanie kupić sobie potrzebnych produktów żywnościowych, i ta liczba bynajmniej się nie zmniejsza tylko zwiększa. Blichtr wielkich tego świata nie przekłada się więc na ich pozycję materialną.

Albiorix pisze:
Gdyby nie ostatnie wojny światowe i zimna wojna - mnóstwo "bezsensownych konfliktów zbrojnych" - ludzkość nie doleciałaby ani na księżyc ani na orbitę ani nawet nie miałaby raczej samolotów odrzutowych, elektrowni atomowych.


Gdyby nie doktor Mengele i inni nazistowscy lekarze, robiący eksperymenty na ludziach, to medycyna nie posunęłaby się naprzód. Należy więc oddać im hołd.
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

pn cze 13, 2011 9:35 am

Ale nedza w afryce nie ma nic wspolnego z tym jak wygladaja domy na Seszelach. Zamiast lacznie 200 tysiecy homo sapiens sapiens zyjacych w nedzy po srednio 26 lat mamy cale miliardy zyjace na duzo wyzszym poziomie po srednio 50 lat. To, ze ludzkosc ma jakis tam dolny margines nie deprecjonuje postepu. To tak jakby mowic, ze edukacja jest bez sensu bo gdzies tam zyje jakis odsetek analfabetow, a w ogole to ewolucja nie zachodzi bo wiekszosc istot na Ziemi to wciaz organizmy jednokomorkowe a wszelkie korzysci z ostatnich 2 miliardow lat zmian ewolucyjnych dotycza zaledwie waskiego kregu kilku trylionow organizmow zlozonych, z czego i tak wiekszosc to owady i inne roztocza. A blichtr ssakow i ptakow w ogole bakteriom nie pomaga.

Akurat Mengele byl zbyt chory na umysle zeby powaznie przyczynic sie do rozwoju nauki. W ogole wiekszosc najbardziej nieludzkich badan medycznych dala raczej mizerne efekty. Te naprawde niezbedne daloby sie zrobic bardziej moralnie tylko drozej po prostu placac duzo rodzinom ochotnikow. I to byloby mozliwe, w przeciwienstwie do rozwoju wiekszosci technologii bez wojen.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

pn cze 13, 2011 10:54 am

@KapitanKatsura:

Jednym z założeniem tłumaczące dlaczego nas jeszcze nie zalała horda turystów przyszłości jest przypuszczenie, że wehikuł czasu nie pozwala na cofnięcie się do czasów przed jego stworzeniem.


W zależności od tego, czy mówimy o SF, czy o rzeczywistości, odpowiedzieć można na dwa sposoby:

1) Fajny pomysł.

2) Jednym z większych problemów podróży w czasie jest kwestia niemalejącej entropii. W tym ujęciu można uznać, że jeżeli w którymś momencie uda nam się zrobić superdokładne "zdjęcie" naszej rzeczywistości (= chwila wynalezienia "wehikułu czasu"), teoretycznie możliwe będzie także takie przemodelowanie lokalnego "układu" (np. naszego układu planetarnego) na wzór utrwalony na "zdjęciu", że efektywnie "cofniemy się w czasie". Ponownie – będzie to jednak podróż, której nie dostrzeżemy, jeżeli przebywać będziemy wewnątrz układu; a na dodatek pomimo "cofnięcia" czasu wewnątrz układu, sam układ pozostanie zawieszony we wszechświecie, w którym czas płynął "normalnie". Możliwe jest to w oparciu o założenie, że entropia potrafi maleć lokalnie kosztem jej wzrostu poza układem (np. jak w lodówce, która "na zewnątrz" grzeje). Alternatywne pomysły, w stylu "tworzenia z obu stron czasu wormhole'a", to już raczej jednak czysta fantastyka.

@Vukodlak:

No i dalej nie widzę różnicy. (...) Niestety przykłady ukuwane na potrzeby takich artykułów zazwyczaj nie przewidują odpowiedzi typu "szukam innej drogi", a z dwóch narzuconych odgórnie prawie zawsze wysnują żądany od początku wniosek. Sofizmaty.


Jeżeli chodzi o badania naukowe... Cóż, masz dużo racji, twierdząc że dobór metod poznawczych przekłada się bezpośrednio na wynik. Niemniej wydaje mi się, że w przypadku "rzeczywistych" dylematów moralnych dojść moglibyśmy do podobnego wniosku.

Przykład: pięciu gostków katuje na ulicy chłopaka. Środek nocy, w najbliższej okolicy brak domów, czy blokowisk. Zanim przyjedzie policja, sprawa w ten czy w innym sposób zostanie już "rozwiązana". Twoje podejście zmienia się zapewne, np. w zależności od tego, czy masz w kieszeni pistolet, czy też nie ( :-) ). Ale załóżmy że masz. Załóżmy, że każesz napastnikom przestać, natomiast oni "grzecznie" proszą Cię, żebyś sobie poszedł. Informują, że jeżeli tego nie zrobisz, to będziesz następny. Jeżeli się postawisz, zapewne będziesz musiał kogoś "w samoobronie" zranić – być może nawet zabić (broń palna jest przecież nieprzewidywalna, a called shoty są dobre dla komandosów i bohaterów RPG). Z pomocą raczej wrócić nie zdążysz.

To jasne, że trochę przejaskrawiam, niemniej sytuacje takie jak wymieniona wyżej (w przeciwieństwie do dylematów przedstawionych w artykule) NAPRAWDĘ SIĘ ZDARZAJĄ. I, niestety, zaniechanie jest w takich przypadkach porównywalną zbrodnią na moralności, jak prawdopodobne konsekwencje podjętego działania. Mimo to, większość z nas raczej odwróci się i sobie pójdzie, niż zaryzykuje, że konieczne stanie się pociągnięcie za spust.

Aby uniknąć dalszego brnięcia w makabryczne przykłady, powiem tylko, że dla mnie różnica "emocjonalna" jest dosyć duża – mimo, że "arytmetycznie" (i zapewne: moralnie) różnicy nie ma żadnej.

@earl:

Gdyby nie doktor Mengele i inni nazistowscy lekarze, robiący eksperymenty na ludziach, to medycyna nie posunęłaby się naprzód. Należy więc oddać im hołd.


Mam nadzieję, że żartujesz. :-o

Przedstawione przez Ciebie stwierdzenie jest z gruntu nieprawdziwe – porównywalne do stwierdzenia, że aby ożywić w regionie handel należy okradać ludziom domy.

Prowadzone zgodnie z wytycznymi ICH GCP badania kliniczne przyczyniły się do rozwoju nauki i medycyny w ZNACZNIE większym stopniu niż jakiekolwiek badania nazistów. Są przy tym nieporównanie bezpieczniejsze dla pacjentów, i prowadzone wyłącznie za ich świadomą zgodą. Jedynym problemem jest w chwili obecnej ekonomia – niektórych schorzeń / kuracji po prostu nie opłaca się nikomu badać, bowiem spodziewany "zwrot" jest zbyt niski. Tyle, że hitlerowcy również nie badali leków sierocych.

@Albiorix:

Ochotnikom płacić wolno jedynie w tzw. pierwszej fazie badań klinicznych, które stanowią absolutny margines (i promil kosztów związanych z R&D) w skali całego badania. We wszystkich pozostałych fazach uczestnik musi już być chory, a jedyną potencjalną dla niego korzyścią jest wyzdrowienie. Międzynarodowe przepisy nie pozwalają, aby za udział w badaniach klinicznych II-IV fazy komukolwiek w jakikolwiek sposób płacić. Założenie jest takie, że uczestnik "czyni to dla dobra ludzkości", a nie dla kasy (w ten sposób dyskryminowani byliby bowiem ludzie biedni, którzy uczestniczyliby w badanich klinicznych ze względu na swoją biedę - i co prowadzić mogłoby do dalszych patologii).
Ostatnio zmieniony pn cze 13, 2011 11:01 am przez Rukasu, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

pn cze 13, 2011 11:05 pm

Gdyby nie doktor Mengele i inni nazistowscy lekarze, robiący eksperymenty na ludziach, to medycyna nie posunęłaby się naprzód. Należy więc oddać im hołd.


Tyle że wkład nazistów w medycynę jest zgoła żaden. Medycyna z a czasów II wojny światowej ruszyła z kopyta, ale dzięki alianckich medykom (choćby wprowadzenie penicyliny do masowej produkcji. Ileż ona istnień uratowała, a wyhodowano ją z niepozornej pleśni :wink: )

Alternatywne pomysły, w stylu "tworzenia z obu stron czasu wormhole'a", to już raczej jednak czysta fantastyka.


Ale technicznie możliwa dla odpowiednio zaawansowanej cywilizacji :)
 
Awatar użytkownika
Ginden
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 831
Rejestracja: pt gru 19, 2008 1:15 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

wt cze 14, 2011 11:00 pm

Pytanie filozoficzne - czy zakładając, że pojedyncza istota osiągnie taki poziom rozwoju, by cofnąć się w czasie i zmienić prawa fizyki tak, że istniałaby ona od zawsze, byłaby bogiem?
Ma wszystkie przymioty Boga - istnieje od zawsze (bo nie można wskazać punktu, w którym powstała, bo trafiamy na paradoks czasowy), jest wszechmocna, wszechwiedząca.
Jednym z większych problemów podróży w czasie jest kwestia niemalejącej entropii.

Wzrost i spadek entropii to prawo... Hmm, wątpliwe. Na poziomie makroskopowym jest zawsze zachowane, w przypadku mechaniki kwantowej - niekoniecznie. W sumie, nie znamy nawet żadnej przyczyny, dla której nasz wszechświat miałby być układem zamkniętym.
 
Awatar użytkownika
KRed
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1136
Rejestracja: pt lip 01, 2005 9:12 pm

Bóg- czy i jaki jest?

śr cze 15, 2011 8:31 pm

Przepraszam za odwlekanie wpisu, czasem brakuje czasu, innym razem natchnienia :]

@Rukasu

Aby nie było za prosto, uważam, że równocześnie ludzie nie powinni sobie nawzajem szkodzić, a wręcz przeciwnie – pomagać w realizacji swych wzajemnych dążeń.

Masz bardzo optymistyczną wizję człowieczeństwa.
Z jednej strony mówisz, że kluczowe znaczenie ma umowa społeczna. Dodatkowo pozytywnie patrzysz na ludzkość. Wszystko to bardzo ładnie wygląda na obrazku.
Ale taki zestaw jest nieodporny na rzeczywistość. Kiedy pojawia się przemoc, i społeczeństwo zostaje sterroryzowane nie ma nawet jak uzasadnić, że postępowanie agresora jest złe. Dwa równoważne systemy etyczne - jeden napastnika, drugi ofiary - zderzają się, a wobec braku płaszczyzny porozumienia słuszny (bo obowiązujący) okazuje się ten z silniejszym lobby.

Efektywne – z całą pewnością. Lepsze? Dla tych, którzy daliby się owemu celowi porwać – na pewno tak. Ale co z tymi, których wybrany przez Ciebie (lub kogokolwiek innego) cel zupełnie by nie zainteresował?

Dlaczego miałbym się nimi przejmować?

Bo zgodnie ze swoim wewnętrznym kodeksem moralnym każdy ateista jest "z definicji" bardziej moralny niż każdy wierzący (i odwrotnie: zgodnie z kodeksem każdej religii, jej wyznawca jest "z definicji" bardziej moralny niż jakikolwiek ateista).

Niekoniecznie. Jeśli uznajesz istnienie jakiejś obiektywnej, zewnętrznej moralności, to równocześnie wystawiasz siebie samego na ocenę. Możesz być mniej lub bardziej moralny. Jeśli relatywizujesz moralność, to stawiasz się poza tą relacją. Wtedy zawsze będziesz "optymalny".

Dla przykładu fragment z Biblii:
I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?(Mt 5,47)
Ergo: chrześcijanin i poganin zachowujący się "porządnie" są moralni w podobnym stopniu. To co jest zasługą chrześcijanina to przekroczenie tej granicy. Brzmi sensownie.

W moim rozumieniu, Bóg/Chrystus ukochał ludzi w takim stopniu, że jakiekolwiek wartościowanie jest niemożliwe. I prosi nas o to samo.

Chyba widzę w czym problem. Odnosisz się do pewnej abstrakcji, figury homiletycznej. Tymczasem chrześcijanie mają całą rzecz trochę praktyczniej opisaną:

Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. -> czyli tak mocno jak dasz radę.

Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. -> więc też chyba całkiem mocno, ale w skończonym wymiarze. Przy czym to przykazanie mam za nieco przewrotne, bo najbardziej religijni katolicy jakich znam, traktują siebie stosunkowo surowo :)

Od takiego twierdzenia niezmiernie blisko jest do fatalistycznego fanatyzmu. Jeżeli słyszę głosy, które karzą mi zabijać, to zapewne przemawia do mnie Bóg; jeżeli otworzę losowo Biblię i natrafię na zdanie "I nie pozwolisz żyć czaorwnikom" – to powinienem wziąć pistolet i powystrzelać wszystkie wróżki i bioenergoterapeutów; itp.

To zresztą kolejny przykład na to, że nie da się tak łatwo transponować "absolutu" na rzeczywistość. Jeżeli będziemy próbować, to natychmiast dochodzimy do jakiejś sprzeczności.

E tam.
Ja mówię, że z punktu widzenia człowieka religijnego, Bóg tak skonstruował rzeczywistość, że jest mnóstwo narzędzi do odczytania bożego przesłania (sumienie, historia, kościół, rozum, doświadczenie).
Ty odpowiadasz, że jeśli ktoś weźmie jakiś fragment rzeczywistości i wykluczy z rozumowania większość dostępnych narzędzi, to może prowadzić do fanatyzmu. Może, owszem, ale gdzie tu sprzeczność?

Ależ proszę Cie bardzo: weźmy na przykład funkcję y=1/x. Powiedz mi teraz, który punkt jej dodatniego ramienia jest najbliżej y=0, który najdalej, a który mniej więcej w połowie?

Tylko obrazuje relację. Możesz dążyć do czegoś czego nie osiągniesz, warunkiem jest że jakiś cel masz. Rzecz logiczna, tylko nieco abstrakcyjna.

Osobiście bardzo cieszy mnie fakt, że myśl przewodnia wypracowanego przeze mnie osobistego kodeksu moralnego przypomina bardzo Chrześcijańskie "miłuj bliźniego swego..." (lub odwrotnie - w zależności od punktu widzenia). Czy wspominałem już, że bardzo szanuję Chrześcijaństwo?

Osobiście jestem przekonany, że ludzie wierzący i niewierzący widzą te samą rzeczywistość i wydarzenia. To co ich różni to interpretacja obserwowanych faktów. Wierzący wykonali swój "skok wiary", pozostali nie skoczyli.
Oczywiście pomijam jednostkowe przypadki mistyków :)

Różnice religijnej moralności i ateizmu, są według mnie dwie:
- ktoś religijny z przekonaniem może wskazać zło i nazwać je po imieniu. Nie zastanawiasz się czy zbrodniarz albo oszust nie jest przypadkiem "człowiekiem wyzwolonym z ograniczeń etycznych narzuconych mu przez społeczeństwo", i czy ty masz prawo oceniać jego kodeks postępowania. Nie trzeba przy tym sądzić egoistycznie ("on jest zły bo zagraża porządkowi społecznemu w którym żyję, a przez to zagraża mnie").
- religia daje impuls do działania, którego brak przy ateizmie. Nie "jeśli chcesz, to możesz robić co uważasz za słuszne (albo niesłuszne)", tylko "rób co słuszne".

Dobra, wiem że chodziło o żart, ale nie mogę się powstrzymać: szczególnie dumny jesteś z działalności konkwistadorów Corteza, Europejczyków odpowiedzialnych za II Opiumową Wojnę, naśladowców Johna Hawkinsa, czy też z amerykańskich plantatorów?

Jedną z cech naszej kultury jest to, że nie utożsamiamy tego co efektywne i korzystne dla nas, z tym co jest moralnie słuszne. Czasami to my sami jesteśmy najbardziej krytyczni wobec swojej historii.

Dlatego mogę sobie pozwolić na podziw wobec brawury, pomysłowości i cywilizacyjnej dominacji, równocześnie z krytyczną analizą etyczną. Czy to było efektywne? Tak. Czy było dobre? Nie.


@dyskusja o tym co "możliwe dla odpowiednio zaawansowanej cywilizacji"

earl pisze:
Co tu mówić o podróży w czasie, skoro nawet ludzie nie są w stanie wysłać ludzkiej ekspedycji na Marsa, najbliższą planetę Ziemi.

Co tu mówić o ekspedycji na Marsa, skoro nawet do wnętrza Ziemi się nie zbliżyliśmy.

A co tu mówić o wnętrzu Ziemi, skoro nawet nie jesteśmy w stanie Ziemi podnieść. A przecież już ponad dwa tysiące lat temu opracowano plan wymagający banalnych narzędzi: punktu podparcia i odpowiednio długiej dźwigni :)
Tyle tylko, że Archimedes traktował to pewnie jako anegdotę, a my analizujemy tego rodzaju "wykonalne" sytuacje jako tak nieuchronne, że właściwie pewne.


@Ginden

Pytanie filozoficzne - czy zakładając, że pojedyncza istota osiągnie taki poziom rozwoju, by cofnąć się w czasie i zmienić prawa fizyki tak, że istniałaby ona od zawsze, byłaby bogiem?
Ma wszystkie przymioty Boga - istnieje od zawsze (bo nie można wskazać punktu, w którym powstała, bo trafiamy na paradoks czasowy), jest wszechmocna, wszechwiedząca.

Bogiem pisanym przez "b" na pewno będzie. Takim bogiem stajesz się będąc czymkolwiek co ma chociaż jednego wyznawcę.

Ale pewnie chodzi ci o Boga - absolut. Całkiem ciekawa zagadka.
Taka istota nadal byłaby zależna od materii - istniała by w czasie, miała by jakoś ograniczoną percepcję i wiedzę. Przykładowo - żeby znać przyszłość musiałaby najpierw przenieść się do niej. Ale już żeby znać wszystkie możliwe warianty przyszłości musiała by nieskończenie wiele razy cofać się, zmieniać kluczowy motyw i przenosić się do przyszłości aby zobaczyć efekt wprowadzonej zmiany. To jak rozwiązywanie równania z nieskończoną ilością zmiennych, logicznie rzecz biorąc niemożliwe do ukończenia - a to tylko jedna czynność.
W katolickim ujęciu Bóg jest całkiem niezależny od materii, istnieje też poza czasem. Jest też niezmienny. Potężna istota byłaby nadal podatna na zmiany, wiec nie można by wykluczyć jej samozagłady, a to wyklucza wieczność.

Wydaje mi się, że na pewno byłby uznany za bóstwo, ale nie byłby tym absolutnym Bogiem z religii monoteistycznych.
Ostatnio zmieniony śr cze 15, 2011 8:38 pm przez KRed, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

śr cze 15, 2011 9:06 pm

Jednym z problemow podrozy w czasie jest to, ze wskakiwanie w czarne dziury wyklucza przetrwanie chocby na poziomie atomow. A przkraczanie predkosci swiatla zeby stanac po drugiej stronie rownań wymaga przypadkiem ilosci energii przekraczajacej nieskonczonosc. A nawet jesli, to podroz w czasie wyrzucalaby nas poza horyzont zdarzen, miliardy lat stwietlnych od Ziemi.

Wyobrazenie ze skoro podroze w czasie sa mozliwe we wzorach jakiegos modelu fizycznego to od razu mozliwe sa osobiste wycieczki na dawne wersje Ziemi jest cokolwiek naiwne. To jak wyobrazenie ze skoro we wszechswiecie istnieja supernove to mozna je zminiaturyzowac i uzywac w kazdej kuchni. Albo ze moznaby wykorzystac efekty kwantowe do bilokacji czlowieka.

Nie ma tak lekko.
Ostatnio zmieniony śr cze 15, 2011 9:06 pm przez Albiorix, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
KapitanKatsura
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 266
Rejestracja: pn maja 16, 2011 10:07 am

Bóg- czy i jaki jest?

śr cze 15, 2011 11:07 pm

Jednym z problemow podrozy w czasie jest to, ze wskakiwanie w czarne dziury wyklucza przetrwanie chocby na poziomie atomow. A przkraczanie predkosci swiatla zeby stanac po drugiej stronie rownań wymaga przypadkiem ilosci energii przekraczajacej nieskonczonosc. A nawet jesli, to podroz w czasie wyrzucalaby nas poza horyzont zdarzen, miliardy lat stwietlnych od Ziemi.


A może warto zapoznać się z alternatywnymi modelami czarnej dziury. Dziura Einsteina-Rosena, którą opisujesz, powoli odchodzi do lamusa. Dziura Kerra, czyli czarna dziura wirująca (co nie jest nieprawdopodobne), pozwala na ominięcie osobliwości i przedostanie się na drugą stroną. Owszem, grawitacja jest ogromna, ale nie nieskonczona, i nie trzeba przekraczać prędkości światła. Ale nadal to spory nakład energii wykraczający poza całą energię którą nasza cywilizacja mogłaby na tym etapie zgromadzić. Przynajmniej parę tysięcy lat potrzeba, zakładając, że technologia nadal będzie się rozwijała wykładniczo.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Re: Bóg- czy i jaki jest?

czw cze 16, 2011 12:31 am

@KapitanKatsura

[teoria podróży czasu poprzez wormhole] Ale technicznie możliwa dla odpowiednio zaawansowanej cywilizacji.


Moim zdaniem – nie możliwa w ogóle.

To, że fizycy na podstawie pewnych wyliczeń matematycznych stwierdzają: "nie wiemy, co by było gdyby (-śmy przeszli przez osobliwość czarnej dziury), wszystko jest możliwe" nie jest niestety równoznaczne z twierdzeniem "gdybyśmy zrobili A, to B". Jak słusznie zauważył Albiorix, niektóre zjawiska są po prostu nieadekwatne do naszego ich postrzegania.

Przykładowo: wyobraź sobie człowieka spacerującego po powierzchni przezroczystej kuli. A teraz wyobraź sobie człowieka spacerującego sobie WEWNĄTRZ tej kuli. Pomimo, że się widzą, pomimo że są w stanie zrozumieć zasady, jakie oddziałują na osobnika po drugiej stronie, nigdy nie będą w stanie zamienić się miejscami. Analogicznie: to, że przejście przez osobliwość mogłaby sprawić, że cofniemy się w czasie / wyjdziemy po drugiej stronie wszechświata / staniemy się bogami / zamienimy się w piankowego ludzika, nie oznacza że możliwe jest przejście przez osobliwość. Jest dokładnie odwrotnie: to, że niemożliwe jest przejście przez osobliwość, sprawia że dalsze rozważania stają się "zastosowawczo" bezcelowe.

Dziura Kerra, czyli czarna dziura wirująca (co nie jest nieprawdopodobne), pozwala na ominięcie osobliwości i przedostanie się na drugą stroną.


Tyle, że bez osobliwości, nie ma "drugiej strony". :-(

@Ginden

Pytanie filozoficzne - czy zakładając, że pojedyncza istota osiągnie taki poziom rozwoju, by cofnąć się w czasie i zmienić prawa fizyki tak, że istniałaby ona od zawsze, byłaby bogiem?


Pytanie: czy stałaby się różową jedwabną 14-wymiarową kokardką?

Wychodząc z fałszywego założenia, można udowodnić absolutnie wszystko. To zresztą jeden ze sposobów weryfikacji różnych teorii – jeżeli prowadzą do kilku sprzecznych ze sobą wniosków, zapewne są błędne.

Wzrost i spadek entropii to prawo... Hmm, wątpliwe.


To jedno z tych praw, które zawarte jest w praktycznie każdym innym prawie fizyki: we wszystkich rodzajach oddziaływań (siła grawitacji, siły atomowe, itp.), we wszystkich prawach "zachowania" (pędu, energii, materii), itp. Nie znamy żadnego zjawiska, czy zasady, która naruszałaby je w najmniejszym choćby stopniu.

Oczywiście – to nie znaczy że jest prawdziwe. Ale jak do tej pory nikt nic lepszego nie wymyślił. Co więcej – w tym ujęciu entropia jest jednym z niewielu obiektywnych punktów odniesienia, za pomocą których mierzyć możemy sam czas. :-)

Kwestia wszechświata jako zamkniętego/otwartego układu jest przy tym – moim zdaniem – pomijalna.

@paskud

Masz bardzo optymistyczną wizję człowieczeństwa. Z jednej strony mówisz, że kluczowe znaczenie ma umowa społeczna. Dodatkowo pozytywnie patrzysz na ludzkość. Wszystko to bardzo ładnie wygląda na obrazku.


Och, doskonale zdaję sobie sprawę, jak naiwna jest – przy znajomości choć odrobiny historii – wiara, że ludzie są dobrzy. Ale wiesz co? Wciąż brakuje jednoznacznych dowodów, świadczących za dobrą/złą naturą człowieka. Z jednej strony okrucieństwo i ignorancja ludzi wciąż potrafi zaskakiwać, a rozwój technologii tylko ułatwia zadawanie innym cierpienia. Ale z drugiej strony – systemy i umowy społeczne, a także popularne poglądy etyczne, zdają się w dzisiejszych czasach dużo... hm... *lepsze*, niż jeszcze kilkaset lat temu. Skoro świat *ogólnie* zmierza w dobrym kierunku, to może jednak ludzie nie są tacy źli?

I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: dla ateisty stwierdzenie, że wszyscy dookoła są "źli" równoznaczne jest z założeniem, że życie jest de facto gorsze od śmieci (cierpienie vs. brak cierpienia). Ta iskierka nadziei – że może jednak są dobrzy? – pozwala mi patrzeć na życie jak na coś pozytywnego.

Osobiście zauważyłem też, że to jest trochę tak, jak w tej bajce o szopie praczu: im przyjaźniej uśmiechasz się do otaczających się ludzi, tym przyjaźniej oni uśmiechają się do Ciebie. A ja naprawdę lubię przebywać pośród przyjaźnie uśmiechniętych ludzi. :-)

Ale taki zestaw jest nieodporny na rzeczywistość. Kiedy pojawia się przemoc, i społeczeństwo zostaje sterroryzowane nie ma nawet jak uzasadnić, że postępowanie agresora jest złe. Dwa równoważne systemy etyczne - jeden napastnika, drugi ofiary - zderzają się, a wobec braku płaszczyzny porozumienia słuszny (bo obowiązujący) okazuje się ten z silniejszym lobby.


Czyli dokładnie tak jak to się zawsze (i tak) dzieje? Historię/moralność piszą przecież zawsze zwycięzcy.

Osobiście pocieszam się przy tym myślą (nie, nie jestem wikaninem), że wszystko do człowieka wraca. Osoby okrutne, które nie potrafią innym zaufać, są w życiu zwyczajnie nieszczęśliwe; podczas gdy osoby przyjazne i dostrzegające piękno potrafią się cieszyć nawet gdy cierpią.

[niepokorni wobec jedynego słusznego systemu]Dlaczego miałbym się nimi przejmować?


Bo sam możesz znaleźć się na ich miejscu?

Jeśli uznajesz istnienie jakiejś obiektywnej, zewnętrznej moralności, to równocześnie wystawiasz siebie samego na ocenę. Możesz być mniej lub bardziej moralny. Jeśli relatywizujesz moralność, to stawiasz się poza tą relacją. Wtedy zawsze będziesz "optymalny".


Hm... Tylko problemem jest, czym rzeczywiście uczyni Cię Twoja obiektywna, zewnętrzna moralność. W jednym z moich ulubionych systemów RPG – Fading Suns – bardzo zabawnie przedstawiono to w dodatku opisującym sekty religijne. Otóż Kościół Niebiańskiego Słońca "uniwersalnie" wyznaje, że człowiek powinien rozświetlać ciemności niosąc w sobie boskie światło/płomień. Poszczególne sekty różnią się "jedynie" kwestią, w jaki sposób można to czynić. Avastianie uważają, na przykład, że jedynym źródłem prawdziwego boskiego światła jest jedna jedyna lampa w ich własnej świątyni. I że tylko oni mogą to światło zanieść innym.

Abstrahując od RPG, i wracając do rzeczywistości: nie mam do nikogo na tyle dużego zaufania, żeby pozwolić mu określić, co jest "obiektywnie" dobre, a co nie. Ty masz swojego Boga, któremu ufasz. Ja... No cóż, ja jestem relatywistą.

Chyba widzę w czym problem. Odnosisz się do pewnej abstrakcji, figury homiletycznej. (...) Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. -> czyli tak mocno jak dasz radę.


Oczywiście że się odnoszę – przecież piszesz o "obiektywnym punkcie odniesienia" i o "absolucie".

"Tak mocno jak dasz radę"? Znam bardzo, bardzo, bardzo niewiele osób, które naprawdę starają się robić COKOLWIEK "tak mocno, jak dają radę". Poza tym, jak chcesz "obiektywnie" ocenić cudze/swoje zachowanie, skoro tak naprawdę nigdy nie wiesz do czego dana osoba jest zdolna?

Co mi po "obiektywnym punkcie odniesienia", skoro i tak nie jestem w stanie w żaden sposób się do niego odnieść?

Ja mówię, że z punktu widzenia człowieka religijnego, Bóg tak skonstruował rzeczywistość, że jest mnóstwo narzędzi do odczytania bożego przesłania (sumienie, historia, kościół, rozum, doświadczenie).


Tylko kto ma decydować o tym, w jaki sposób należy z tych narzędzi korzystać, skoro każdy chce ich używać inaczej? Bo to, że każdy chce ich używać inaczej, to widać na każdym kroku. :-(

Ty odpowiadasz, że jeśli ktoś weźmie jakiś fragment rzeczywistości i wykluczy z rozumowania większość dostępnych narzędzi, to może prowadzić do fanatyzmu. Może, owszem, ale gdzie tu sprzeczność?


Nie twierdzę, że to sprzeczne. Twierdzę, że to niebezpieczne. Co więcej, sprowadza się to w większości do tego, że osoby spolegliwe, "wyczytają" z boskich znaków, że powinny być spolegliwe; osoby porywcze – że powinny być porywcze; altruiści – że powinni pomagać innym; a zabójcy – że powinni zabijać.

Czy aby na pewno dalej mówimy o Chrześcijaństwie, czy może uciekliśmy w klimaty taoistyczne?

I gdzie tu "obiektywny punkt odniesienia"?

Wierzący wykonali swój "skok wiary", pozostali nie skoczyli. Oczywiście pomijam jednostkowe przypadki mistyków


Mistycy są zwykle jednostkami wierzącymi najsilniej. :-)

Różnice religijnej moralności i ateizmu, są według mnie dwie: (...)


Zapewne masz racje. Jest to również powodem, dla których wojny, konflikty i podziały religijne są zawsze tak krwawe i bezwzględne. Po prostu nie ma miejsca na dopuszczenie, że "my" się mylimy, a "oni" mają rację.

[duma białego cywilizatora] Dlatego mogę sobie pozwolić na podziw wobec brawury, pomysłowości i cywilizacyjnej dominacji, równocześnie z krytyczną analizą etyczną. Czy to było efektywne? Tak. Czy było dobre? Nie.


:-)

To nie nasza zasługa. To dlatego, że Europa jest położona wzdłuż linii Wschód-Zachód, a nie wzdłuż linii Północ-Południe (jak np. Afryka, czy Ameryki). :-D

@Albiorix

Albo ze moznaby wykorzystac efekty kwantowe do bilokacji czlowieka.


Jestem wręcz skłonny stwierdzić, że bilokacja człowieka jest znacznie bardziej *możliwa* niż podróż w czasie. :-D
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Bóg- czy i jaki jest?

czw cze 16, 2011 1:33 am

Pojęcia dobra i zła i cała etyka w ogóle sprowadza się do decyzji.

Dobre jest to, co należy robić.
Złe jest to, czego nie należy robić.

W etyce chodzi o podejmowanie decyzji.
Zdania "Człowiek mając do wyboru A i B powinien wybrać A" i "Opcja A jest lepsza od opcji B" znaczą to samo. "Lepsze", "gorsze", "dobre", "złe" oznaczają po prostu "rób to" i "nie rób tego".

Te słówka działają tak samo w odniesieniu do decyzji nie tylko etycznych ale i ekonomicznych czy zdrowotnych. Zrównoważona dieta pełna warzyw i owoców jest dobrą dietą a dieta hamburgerowa złą dietą. Jeśli mówimy że jakiś samochód jest dobry a inny jest zły - mamy na myśli że w przypadku wyboru między nimi powinno się wybrać ten pierwszy.

Nie ma decyzji - nie ma dobra i zła. Zdania "kwiatek jest dobry" i "kwiatek jest zły" nie mają sensu bo dylemat "czy kwiatek" nie ma sensu.

Zasadniczo można powiedzieć "X jest złym człowiekiem" co oznacza "X podejmuje decyzje których nie powinien podejmować" oraz "Mając do wyboru utrzymywanie relacje z X lub unikanie go - powinieneś go unikać.".

Zdanie "Ludzkość jest zła" albo "Ludzkość jest dobra" nie ma sensu. Nie ma dylematu "ludzkość czy nie ludzkość". Nie ma też sytuacji w której ludzkość jako całość podejmowałaby jakieś decyzje. Ocena moralna całego gatunku jest równie bezsensowna co ocena moralna kwiatka, krzesełka albo trójkąta.

Etyka zajmuje się dzieleniem rzeczy na dobre i złe, czyli takie które powinno się wybierać i takie których powinno się unikać. Nie ogranicza się do relacji człowiek-człowiek ale może i często obejmuje relacje człowiek-jego ciało, człowiek-bóstwo, człowiek-przyjęte rytuały społeczne.

Tak naprawdę, myślę że mniej lub bardziej porąbane systemy postępowania jak diety (w tym podbudowane filozoficznie diety ideowych anorektyczek), programy treningowe (dla sportowców, kulturystów, rehabilitacyjne), różne zalecenia zdrowotne, wszelkie "psychologie sukcesu" oraz metodologie pracy dla różnych zawodów, powinny się w pewnym sensie kwalifikować tuż obok systemów etycznych. Zasadniczo pełnią tą samą funkcję - mówią ludziom co i jak należy robić. Nawet psychologicznie działają podobnie - trzeba wysiłku woli by ich przestrzegać a chwila słabości może prowadzić do ich złamania, którego konsekwencją są wyrzuty sumienia.

Myślę też, że wszelkie kombinowanie czym jest dobro i zło w sensie uniwersalnym i absolutnym, tudzież - czy ludzkość jest dobra czy zła - to poznawcze ślepe uliczki. Sensowne i produktywne dylematy etyczne zawsze powinny dać się sprowadzić do pytania "co człowiek powinien wybrać".

I na tym gruncie nie ma problemu z porównywaniem ateistycznych i religijnych systemów moralnych.
Ostatnio zmieniony czw cze 16, 2011 1:35 am przez Albiorix, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości