Powiem tak - dawno nie miałem takiej radochy. Zarówno ze składania decku, jak i z samej gry.
Wyglądało to tak:
Spotkaliśmy się u mnie, o późnej dosyć porze (niestety). Wzięliśmy na warsztat moje pudło z comonowym crapem. Mieściły się tam kartony od VI ED do najnowszych edycji - do NPH i M12 włącznie. Potasowaliśmy to gówno i rozdaliśmy równo.
Każdy z graczy otrzymał 50 kartonów - bo standardowe 45 mogło nie wystarczyć, by złożyć coś sensownego.
Następnie "otworzyliśmy" nasze paczki i rozpoczęło się gorączkowe układanie talii. Był nie mały problem ze złożeniem działającego decku, ale ja ze swojego "zestawu" byłem bardzo zadowolony. Złożyłem przyzwoite GB, miałem jedną kapitalną bombę (najlepsza krita spośród wszystkich wylosowanych przez graczy) -
Greater Basilisk. Rzuciliśmy kostką o pairingi na pierwszą rundę.
Pierwszą grę stoczyłem z Tomkiem Pakiełą, który grał jakimś strasznie kontrolnym dekiem UBW z kompletem Pacifismów (SIC!). Bój był ciężki i okrutny, ale pomimo, iż moje kreatury były skutecznie usuwane z gry, aggro dało znać o sobie. Wygrałem 2:0. Tymczasem Specu z Fafalem toczyli zacięty pojedynek po drugiej stronie stołu. Nie wiem jaki dokładnie był wynik, ale finalnie wygrał Fafal, który złożył jakąś sick talię BR. Tym sposobem ja z Fafalem zagrałem o pierwsze miejsce, a Specu z Tomkiem zagrali o trzecie. Moja gra z Fafalem była, co tu dużo ukrywać... Jednostronna. Fafal miał jak wspominałem - sprawnie działający deck i pomimo tego, że udało mi się sprowadzić go w pierwszej grze na 3 pkt. życia i tak mnie rozklepał. Przegrałem 0:2. Po drugiej stronie stołu Specu męczył się z Tomkiem. W pewnym momencie na czterech kreaturach Speca, pojawiły się wszystkie cztery Pacifismy.
Ale nie powstrzymało to naporu i wkrótce Tomek uległ. Nie wiem jaki dokładnie był wynik, ale gra była chyba jednostronna. Specu atakował, a Tomek bronił Częstochowy. Tym sposobem po pierwszych rozgrywkach tabela wyglądała następująco:
1. Fafal.
2. Ja (Gizmo)
3. Specu.
4. Tomek
Odłożyliśmy nasze decki na bok i zabraliśmy się za rozdawanie reszty crapu. Każdy z zawodników ponownie otrzymał "zestaw" 50 kartonów. Po "otworzeniu" paczek okazało się, że mnóstwo kart jest skośnych.
. Musiałem - jako TO - zadbać więc, by każdy z graczy mógł otrzymać identyczną ilość kart. Ja wahałem się, czy wymieniać mojego skośnego Grizzly Beara, bo był jedną z najlepszych krit w moim zestawie.
No i niestety otworzyłem fatalny zestaw. Był tam sam szajs. Nie miałem żadnej bomby, żadnej dobrej krity poza Looming Shade'em i do tego karty niemal po równo rozłożyły się kolorami. Musiałem zadecydować co z tym fantem zrobić, a ponieważ trafiło mi się palenie - musiałem je dodać do talii. Złożyłem jakieś pokraczne UBR i będąc totalnie niezadowolony, przyglądałem się jak radzi sobie reszta. Specu też marudził, że nic nie ma, Tomek będąc nauczony porażką z pierwszej rozgrywki - tym razem włożył krity.
Cieszył się zresztą, że złożył sobie infecta. Jedynie Fafal nie marudził, ale powiedział, że składa czterokolorowy deck, bo nic innego mu z tego crapu nie wyjdzie. Pierwszą grę zagrałem ze Specem. Po rzucie kostką zacząłem. Keepnąłem dobrą rękę, będąc totalnie zadowolonym z faktu, iż na open handzie mam: Island, Mountan, Swamp!
Niestety zauważyłem też, że mam szczurka za 2BB. I oczywiście ten Swamp nie podchodził, przez prawie całą grę. Tak czy siak - pierwszą grę udało mi się wygrać po długiej i męczącej rozgrywce - grę zrobił
Looming Shade, typol z shadowem (którego nazwy nie pomnę) i
Volcanic Hammer w pysk. Drugą grę wygrał Specu, ale zerknął na zegarek i grobowym głosem oznajmił: "Jutro mam na siódmą do roboty. Muszę spadać". Przy stanie 1:1 Specu oddał mi grę i dzięki temu mogłem znowu "zagrać w finale". Po drugiej stronie stołu Fafal pokonał Tomka i tym samym ponownie "trafiliśmy na siebie". Przed grą Fafal zdecydował się wyjąć jeden kolor z talii bo 4C control, nie do końca mu pasował. Niestety moja gra z Fafalem wyglądała niemal identycznie jak ta pierwsza. Mi nic w zasadzie nie podeszło, a to co podchodziło - było niemal natychmiast palone. Fafal wygrał ze mną i tym sposobem druga tabela wyglądała następująco:
1. Fafal.
2. Ja (Gizmo)
3. Tomek - Specu ( z braku rozegrania meczu o trzecie - ex equo)
Mistrzem Crap-Sealda został więc Fafal!
W nagrodę zjedliśmy nocną crap-pizzę. Po pizzie rozegraliśmy jeszcze gówniane EDH, w którym ja pokonałem Tomka będąc już w totalnej (_!_). Przy 10 pkt. życia udało mi się odbudować stół i odpalić Ulitmate'a z Elki. Pomógł jak zwykle niezawodny Static Orb. Tomek z Fafalem rozegrali jeszcze dwie gry (w drugiej zamieniając się deckami) i obydwie wygrał Fafal. Około 02:30 chłopaki zwinęli się do domów, a ja zacząłem robić porządki. I...
Przejrzałem crap deck Tomka. Oniemiałem. Był to kapitalnie złożony GB Infect. Bardzo konsystentny deck, prawie same krity z infectem i bardzo dużo removalu. Jak przegrał tą talią z Fafalem? Nie mam pojęcia. Gdybym jednak ja, albo Specu zagralibyśmy z nim mecz o trzecie miejsce - marnie widziałbym nasze szanse. To był uber-porno deck.
I tym sposobem kończę relację z tego Uber-eventu. Pozostaje tylko polecić całą imprezę i mam nadzieję, że wkrótce przy kolejnej edycji spotkamy się w większym gronie. Zapraszam wszystkich do zasilenia poola.