Listopad obfity w przeczytane książki (jak na moje tempo):
Czarne OceanyDukajowski majstersztyk pierwszej wody. Ciekawa wizja świata, lekkie odejście od dukajowego schematu rozwoju fabuły (czyt. bohater jest nikim, ale wyrusza w podróż i poznaje kobietę i to go zmienia - patrz Perfekcyjna Niedoskonałość, Inne Pieśni i Lód). Zaskakujące rozwiązanie fabuły, kilka momentów typu "no z tego, to już nie wyjdą", ale bez przesady jak w Oku Jelenia albo Trylogii Husyckiej.
Xavras Wyżryn i inne fikcje narodoweDukaj trochę inny od powieściowego. Nadal mamy co prawda narrację prowadzoną z punktu widzenia bohatera, który nic nie wie i poznaje świat, ale brak tu typowego utopienia czytelnika w masie neologizmów i zapożyczeń. Tytułowe opowiadanie stawia pytania i skłania do myślenia, jest również na swój sposób zaskakujące, choć można by było się domyśleć, że skończy się tak a nie inaczej.
James Bond - Żyj i pozwól umrzećBardzo dziwna książka. Jako fanboj Bonda, który każdy film z nim (oprócz tych z Craigiem) oglądał po kilka razy byłem nieźle zbity z tropu. W przypadku tej książki mogę bez cienia wątpliwości stwierdzić, że film był lepszy. I to dlatego, że nie był zbyt wierny książce. Choćby sam fakt, że książka nie kończy się przerwaniem barwnych rytuałów Voodoo a Baron Samedi robi tylko gdzieniegdzie za dekorację sprawia, że film ma dużo lepszy klimat. Nie wspominając o genialnej
piosence McCartneya Z drugiej strony - w Żyj i pozwól umrzeć pojawiają się motywy, które wykorzystane są w (co najmniej) trzech różnych filmowych Bondach (nie licząc samego "Żyj i pozwól umrzeć").
Mimo wszystko, myślę że warto było zapoznać się z książkowym Bondem. Tyle, że raczej nie zachęca mnie ona do sięgania po kolejne pozycje spod pióra Fleminga. Może kiedyś zapoznam się z jeszcze jedną z nich.