@Scobin
Określenia "poprawność polityczna" (nawet w cudzysłowie) i "edukacyjny walor" są dość dalekie od tego, o co mi chodzi.
Jesteś pewien?
Fantastykę również chętnie analizuję pod kątem ideologicznym.
OK, zajrzałem na Twój blog i do Intelinii, i wciąż nie jestem pewien, czy dobrze Cię rozumiem. Z tekstu wynika, że Twój niepokój budzi fakt częściowego odejścia od idei Mitu Bohaterskiego przez twórców "Avatara". Pomijając kwestię dyskusyjności tego faktu (bo o ile jestem w stanie zrozumieć założenie, że nie ma bohaterstwa bez ryzyka, to już z tezą że nie ma bohaterstwa bez straty nie mogę się zgodzić; co więcej realną stratą dla głównego bohatera Avatara jest m.in. jego utracona niewinność - będąc początkowo zawodowym żołnierzem, ufnym wobec swych braci-marines, posłusznie wykonującym rozkazy przełożonych, a także wiernym Korporacji, Jake musi zdradzić zaufanie swojej "drugiej rodziny" (armii), pozbyć się złudzeń co do idealizowanych przełożonych / mocodawców, wybrać pomiędzy własnym gatunkiem a rasą obcych dziwolągów), nie za bardzo rozumiem co niewłaściwego widzisz w wykraczaniu poza pewien przestarzały i nazbyt skostniały schemat. Gdyby ludzie trzymać musieli się niezmiennych zasad, to nigdy nie wymyślonoby i nie stworzono nic nowego - zapewne wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach, żywili szarańczą, a popijali deszczówką. Chociaż zapewne nie znasz tego filmu, podejście takie natychmiast skojarzyło mi się z "Roztańczonym buntownikiem" - opowieścią o młodym tancerzu, który postanowił nieznacznie zmodyfikować kroki pasadoble, co doprowadziło natychmiast do odsądzenia go od czci i wiary przez lokalną tancerską elitę, a także do uknucia spisku mającego na celu jego ostateczną kompromitację. Kolejne skojarzenie to pewien oficer z "Berserka", który wielokrotnie próbował zaszkodzić najemnikom będącym głównymi bohaterami serialu, wykorzystując "sprawdzone sposoby", przekazywane mu z dziada-pradziada; oczywiście bezskutecznie, bowiem czasy się zmieniły, a niedostosowane do sytuacji taktyki stanowiły raczej przerywnik humorystyczny niż rzeczywiste zagrożenie. Zwróć uwagę, że np. współczesny teatr znacząco odbiega od swojego antyczno-greckiego poprzednika, ale raczej nikt nie czyni mu z tej racji zarzutu. Dlaczego uważasz, że Mit Bohaterski również nie może ewoluować, zrywając z pewnymi starymi założeniami, ale wprowadzając w ich miejsce nowe?
Dzięki odniesieniu do "Avatara" rozumiem już jednak nieco lepiej o co Ci chodzi ze "Zmierzchem". Uważasz mianowicie (jeśli się nie mylę), że poważna literatura powinna zawsze wnosić pewne wartości, budzić filozoficzne lub etyczne refleksje i ogólnie: skłaniać do myślenia. Nie będę w tym miejscu wnikał, czy "Avatara" lub "Zmierzch" uważać powinniśmy za literaturę poważną, czy też wręcz przeciwnie - tym bardziej że jest to w tym wypadku kwestia dosyć osobistego odbioru. Jeżeli natomiast chodzi o samą zasadę, to chciałbym zwrócić Twoją uwagę na trzy fakty:
1. Społeczeństwo podlega ewolucji, co wymusza nieodmiennie przemiany m.in. w tworzonej przez nie / dla niego sztuce. To co było dobre kilkaset lat temu, a nawet kilkanaście lat temu, nie koniecznie trafi do współczesnego odbiorcy. Widać to bardzo dobrze na przykładzie muzyki - która jeszcze nie tak dawno opierała się na precyzyjnych, harmonijnych brzmieniach (~muzyka poważna, ~jazz), zaś od niedawna sprowadza się bardziej do pseudo-przypadkowego, kakofonicznego hałasu (~metal, ~new age, ~techno). Czy metal jest w związku z tym *gorszy* od muzyki symfonicznej? Moim zdaniem nie - po prostu adresowany jest do nieco innego odbiorcy, żyjącego w innym świecie, posiadającego inne problemy, a w rezultacie cechującego się zupełnie inną wrażliwością i innymi potrzebami. Podobny trend można zresztą zobaczyć w malarstwie, które wychodząc u zarania dziejów od idei merytorycznego przekazu coraz bardziej odchodziło od niej, kierując się w stronę atrakcyjnej formy - aż do momentu w którym treść przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, zaś jedyną wartością pozostały wywoływane przez obrazy emocje. Zmiana ta nie oznacza przy tym, bynajmniej, że treść przestała mieć dla społeczeństwa znaczenie; po prostu dzięki popularyzacji pisma, radia, kina, a obecnie również komputerów, treść stała się znacznie atrakcyjniejsza i znacznie łatwiejsza do przekazania *w innej formie wyrazu* niż sztuka. Równocześnie coraz bardziej zorientowane na cel i zagubione w swoim zdesakralizowanym życiu społeczeństwo nie stała się tak naprawdę mniej emocjonalne, zaś ewolucja naszego gatunku nie sprawiła że odpowiadające za głód uczuć hormony przestały być wydzielane przez ludzkie gruczoły. Stąd zwrot sztuki w stronę doznań estetycznych, w stronę wyidealizowanego odczuwania w miejsce racjonalnego interpretowania. Stąd też takie zapotrzebowanie na romanse i Harlequiny.
2. W dawnych czasach ludzie oswajali rzeczywistość poprzez rutynę. Zasady i zwyczaje były niezmienne, bowiem każda zmiana była potencjalnie groźna; jeżeli natomiast dochodziło do przemian, miały one zwykle charakter rewolucyjny. Przykładowo chłopi pracowali na roli od zmierzchu do świtu, co niedzielę chodzili do kościoła, pańszczyznę oddawali lokalnemu fełdałowi, a raz na miesiąc spotykali się na pobliskim targu. Każde odstępstwo od takiej reguły pociągało za sobą poważne reperkusję - lincz, sąd, wygnanie, zaś w większej skali: powstanie przeciw najeźdźcy, czy też walkę z arystokratą-ciemiężcą. W tamtych czasach również sztuka podlegała ścisłym ograniczeniom, zaś inicjujący jej ewolucję wizjonerzy traktowani byli nieufnie - i umierali biedni. W dzisiejszych czasach jednak, nie musimy już pozorować bezpieczeństwa, bowiem zachodnie społeczeństwo osiągnęło dobrobytu o niespotykanej w historii skali, wyjaśniło większość przyrodniczych zagadek, a także wprowadziło prawa / ustroje zapewniające wszystkim równość oraz redukujące nasze obowiązki i zobowiązania do minimum. Czy powinniśmy się więc martwić, że Mit Bohaterski zostanie *wypaczony*, jeśli w dziesiątym zdaniu opowieści nie pojawi się motyw nadmiernej pewności siebie protogonisty, ukaranaej przytarciem mu nosa w zdaniu dwunastym; zaś w zdaniu sto jedenastym bohater nie popłacze się z bólu lub poczucia straty? Moim zdaniem nie powinniśmy. Możemy oczywiście "umówić się", że przez Mit Bohaterski rozumieć będziemy jedynie taką opowieść, która spełnia historycznie uwarunkowane specyfikacje, zaś wszystkie opowieści bazujące na podobnej konstrukcji nazywać będziemy Neo-Mitem Bohaterskim lub Nową Opowieścią. Ale to nie będzie przecież znaczyło, że nowe jest gorsze - a jedynie że nowe jest inne niż stare.
3. Różni ludzie wyznają różne wartości, tak więc nigdy nie osiągniemy pełnej konsekwencj w tym, co chcemy / co powinniśmy odbiorcom przekazywać. Czego innego będzie chciał Cię nauczyć muzułmański immam, a czego innego podkarpacki tatarnik-gawędziarz; czego innego spodziewać się możesz po grzecznych i poprawnych politycznie Skandynawach, a czego innego po porywczych i nastawionych bardziej na efekt Włochach. Co więcej, oczywistym faktem jest, że twórczość posiada zawsze swój kulturowy kontekst - i co innego z lektury "Avatara" czy "Zmierzchu" wyniesie Amerykanin, co innego Europejczyk, a co innego Azjata. Więcej nawet - inny będzie zapewne odbiór wzmiankowanych utworów przez nowoczesnego nastolatka, przez żyjącą dniem dzisiejszym osobę dojrzałą, oraz przez żyjącego przeszłością starca. Wartości, którymi kiedyś żyliśmy mogą się przecież zdezaktualizować (patrz punkt pierwszy), zaś coś co wydaje nam się bezwartościowe w rzeczywistości okazać się może zaczątkiem zupełnie nowej etyki - być może *lepszej* i bardziej przystosowanej do naszych czasów. Nieco więcej na ten temat za chwilę, natomiast wracając na chwilę do Mitu Bohaterskiego: dzisiaj bohaterstwo polega na czym innym niż kiedyś. Dzisiaj bohaterem nie jest już ten, kto poświęca się dla innych, tylko ten kto dostrzega cudzą niedolę pośród wszechogarniającego informacyjnego szumu, ze środka bezimiennego i pozbawionego twarzy tłumu. Ktoś kto wskazuje patologię palcem i krzyczy że król jest nagi. Przedefiniować więc musimy również Mit Bohaterski.
Myślę raczej o tym, że Bella oddaje Edwardowi niemal całkowitą kontrolę nad własnym życiem, a poza tym przeważnie nie potrafi się nawet na niego zezłościć, mimo iż robi on nieprzyjemne, a czasami dość straszne rzeczy – zaś narracja i fabuła "Zmierzchu" wyraźnie sugerują, że jest to stan pomyślny i pożądany.
No właśnie... Tylko czy to aby na pewno jest *złe*?
Pokolenie naszych rodziców żyło w świecie, w którym jednostka zyskiwała na znaczeniu, zaś społeczeństwo na tym znaczeniu traciło. Wpierw dwa kolejne światowe konflikty, później zaś Zimna Wojna doprowadziły do tego, że państwa musiały zwrócić się w stronę pełnego równouprawnienia: np. w Ameryce ostatecznie zerwać z dyskryminacją czarnych, zaś np. w Europie wsadzić kobiety na traktory (równocześnie wychwalając oczywiście wizerunek Dobrej Matki, oddanej swojej wielodzietnej rodzinie). Dokonująca się wciąż jeszcze przemiana społeczna była dla naszych dziadków cywilizacyjnym skokiem na niewyobrażalną skalę; jakże to tak? Jaki szanujący się mąż może dopuścić do tego, aby jego żona musiała pracować? Co jest złego w tym, że mężczyzna ustępuje kobiecie miejsca w tramwaju, albo przepuszcza ją pierwszą w drzwiach? (dla niezorientowanych: w USA za takie coś można *nawet* stanąć przed sądem z powództwa upokorzonej nierównym traktowaniem przedstawicielki "nowej" płci pięknej) Zmiany były powolne i mozolne, jednak awangarda w postaci filmów i książek ukazujących niezależne, samowystarczalne i rezolutne singielki / "kobiety dominujące" powoli odnajdywała drogę do świadomości patrairchalnego społeczeństwa. Coś, co nazywam "polityczną poprawnością", sprawiło że jakakolwiek sugestia kobiecego podporządkowania meżczyźnie odbierana była jako zamach na równość i wolność - zaś podporządkowanie mężczyzn silnym i rzutkim kobietom traktowane zaczęło być jako nowy wzór do naśladowania.
Żeby nie było wątpliwości: ja jestem *zwolennikiem* równouprawnienia, i zdecydowanym przeciwnikiem wymuszanego podporządkowywania kogokolwiek komukolwiek. Uważam, że feministka może być kobieca i inteligentna, zaś facet może odkurzać i zmywać pozostając równocześnie "macho".
Do czego jednak zmierzam: czasy się zmieniły. Dzisiaj nie mamy już (w większości przypadków) problemów ze zrozumieniem, że mężczyzna i kobieta są sobie równi; że kobieta i mężczyzna powinni otrzymywać taką samą zapłatę za taką samą pracę; że kobiety mogą być znakomitymi żołnierzami, górnikami, czy traktorzystami. Dzisiaj problemy są zupełnie inne: kryzys związków, objawiający się coraz liczniejszymi rozwodami; zmasowany "atak" singli, którzy z wygody, wygórowanych oczekiwań, bądź przerostu ambicji spędzają swoje samotne życie na konsumpcji; postępujący brak zaufania, polegający m.in. na krytykowaniu wszystkich i wszystkiego (zwłaszcza każdej aktualnej władzy), bez próby spojrzenia na sytuację z szerszej perspektywy. W rezultacie konieczne stało się propagowanie i pielęgnowanie zupełnie nowych wartości: ugodowości, współodpowiedzialności, szeroko pojętej współpracy. I nie mam tutaj na myśli czających się na granicy złego i dobrego obyczaju rozwiązań w stylu "Domestic Discipline" (a przecież autorka "Zmierzchu" miałaby pełne prawo wyznawać i promować dokładnie *takie*, oparte o DD, poglądy) - mam raczej na myśli pokazywanie, że miłość pozostaje zawsze pewnym świadomym wyborem i swoistą odmianą "społecznej umowy". Że jeżeli pani czuje się lepiej robiąc pranie, a pan naprawiając cieknący kran - to mają do tego prawo. Że fakt iż Darcy jest nadęty i zadziera nosa, zaś Lizzy pyskata i uparta, nie oznacz wcale, że on nie poświęciłby dla niej wszystkiego, czy też że ona źle mu życzy. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach taki przekaz jest znacznie ważniejszy niż próba udowodnienia, że każdy z nas powinien myśleć jedynie o sobie, i podchodzić z daleko posuniętą nieufnością wobec ludzi których kocha i z którymi świadomie postanowił się związać.
Nie wnikam, czy Bella jest głupsza od Edwarda, i czy intuicyjnie to wyczuwając pozostaje mu bezgranicznie oddana. Nie wnikam, czy Edward kieruje się zawsze jedynie dobrem Belli, czy też zdarzają się u niego chwile, w których wykorzystuje jej uległość. Nie wnikam, czy rzeczywiście Bella jest tak jednoznacznie posłuszna Edwardowi (bo w pierwszym tomie jakoś tego mimo wszystko nie zauważyłem). Nie wnikam w końcu w to, czy autorka opowieści świadomie idealizuje miłość, aby zachęcić nastolatków do łączenia się w wierne sobie nawzajem pary. To co chciałbym wywieść z powyższych (przydługich) rozważań to: nie istnieje coś takiego jak "wartość uniwersalna". A skoro wartości i potrzeby mogą być różne - to oceniając z jednego tylko (naszego) punktu widzenia, zamykamy się niezamierzenie na całe oceany nowych możliwości.
@cichutko
Więc w tym wypadku mówię tylko i wyłącznie o literaturze jako takiej. (...) A co do tego Twojego zapytania skąd pomysł, że los wampira musi być tragiczny... No cóż. Wystarczy spojrzeć na bibliografię tego nurtu.
No to dawaj - proszę o konretne przykłady.
W "Buffy" mamy tragicznego Anegla, ale to dlatego że nie jest "zwykłym" wampirem i że posiada duszę - reszta to pozbawione sumienia potwory. W "Blade" mamy tylko-trochę-tragicznego protogonistę, który również jest jedynie pół-wampirem - oraz całe morze zupełnie nie-tragicznych krwiopijców. U Butchera tragicznym wampirem jest jedynie Thomas, który jest jednak *inny* za sprawą swojej matki-czarodziejki - i przypomina w tym tylko-trochę-rozdartego-wewnętrznie Dresdena, stanowiąc coś w rodzaju jego lustrzanego odbicia. U Hamilton mamy wprawdzie kilka zagubionych wampirów, ale wynika to raczej z okrutnej wampirzej polityki; zaś Jean-Claude, nawet jeśli jakimś cudem uznać go za postać tragiczną, nie ma najmniejszych problemów z byciem wampirem - a jedynie z odrzuceniem przez Anitę i jej brakiem zainteresowania przeistoczeniem. Uznanie Drakuli za postać tragiczną niemal zawsze wymaga niesamowitej umysłowej ekwilibrystyki. W "Ultraviolet" (o ile dobrze pamiętam) wampiry muszą walczyć z okrutnym anty-krwiopijczym rządem - i jest to jedyny tragizm. Jeśli wziąć na warsztat "Underworld", to niewątpliwie główna bohaterka jest nieprzystosowana i "tragiczna" (choć też nie z tego powodu, że jest wampirem, a dlatego że zakochała się w Capuletim-wilkołaku), ale pozostałe wampiry raczej nie mają najmniejszych problemów z wysługiwaniem się futrzakami (i młodszymi wampirami). "True Blood" nie oglądałem, ale z tego co słyszałem, kwestią jest tu raczej "konflikt" pomiędzy ludźmi a wampirami, niż refleksyjny tragizm bycia wampirem. Co zostało? "30 Days of Night" i "Od zmierzchu do świtu"?
Pobieżna analiza powyższej listy (z pewnością niekompletnej, niemniej IMHO całkiem dobrze obrazującej współczesne trendy) wyraźnie wskazuje, że głównym bohaterem opowieści o wampirach bywa często samotny buntownik, anarchista, czy inny wyrzutek, który zwykle nie jest nawet "pełnokrwistym" wampirem, i który walczy w jakiś sposób z innymi "prawdziwymi" i "złymi" wampirami, próbując równocześnie stać się kimś, kim nie jest. Nijak jednak ma się to do wizerunku samego wampira. Kojarzy mi się to raczej ze wzmiankowanym już Syndromem Drizzta: fakt, że Drizzt jest przesłodzonym do bólu drowem-filantropem, nie oznacza że wszystkie drowy takie są. Więc zarzut, że napotkany drow chce komuś zrobić "kuku" jest nie tylko nieuzasadniony, co wręcz niepoważny - bo praktycznie *wszystkie* drowy (może za wyjątkiem jednego czy dwóch zaprzańców) chcą innym zrobić "kuku".
W 90% przypadków mamy do czynienia z wampirem jako istotą przede wszystkim przeklętą.
To zależy od definicji klątwy. Ale bez względu na to, czy masz na myśli kogoś "zaczarowanego" / "zarażonego", czy też kogoś, kto odbiera swój los jako "łut nie-szczęścia", raczej nie zgadzam się z Twoją analizą. I oczywiście proszę o *liczne* przykłady.
Każdy ma prawo wyrażać własne opinie, w tym również ja
Oczywiście. Podobnie jak każdy ma prawo odpowiadać na postawione przez Ciebie pytania - nawet jeśli w zamierzeniu były retoryczne.
A tak na powąznie: mój komentarz miał docelowo prezentować moje poglądy, a przy tym pozostawać zabwany. Jeżeli sformułowałem go nazbyt poważnie lub niechcący zbyt serio zasugerowałem, że zamierzasz palić zwolenników "Zmierzchu" na stosie (czemu zapobiec miał w zamyśle nawias ze słówkiem "jeżeli"), to bardzo przepraszam.
@earl
Ale zawsze można przedstawić to w innej konwencji, w innej formie.
...żeby potem
Scobin pisał, że kolejny autor złamał konwencję?
(żeby nie było: tekst w Intelinii bardzo mi się podobał i wskazuje na bardzo profesjonalne, "naukowe" podejście autora do tematu; ja po prostu nie zgadzam się z postawioną tezą)
Okazuje się więc, że miłość wszechpotężna nie musi być lukrowana tylko podana w strawnej formie.
*Wzdech*. Masz naprawdę *dużo* racji - i piszę to zupełnie poważnie. Miłość można przedstawiać na bardzo wiele sposobów, podobnie jak na wiele sposobów można pisać romanse. Osobiście również preferuję, kiedy w książce dzieje się coś więcej niż jeden wieczorek zapoznawczy z przyszłymi teściami, jedna wspólna wyprawa do supermarketu oraz wieńczący wszystko ślub. Zaczytuję się zwykle literaturą SF i fantasy (w tym zwł. urban fantasy), lubię sobie czasem poczytać "mystery novels", political fiction, czy też powieści sensacyjne lub thrillery. Równocześnie staram się jednak zawsze pamiętać, że inni ludzie mogą lubić coś zupełnie innego. Mogą lubić powieści historyczne, współczesne reportaże etniczno-obyczajowe, mogą smakować wieczorami prześmiewcze satyry na otaczającą nas rzeczywistość. Tak więc fakt że Tobie (i w dużej mierze również mnie) spodoba się bardziej taki romans, w którym gęsto będzie od akcji i polityki (a więc znajdujący się tak naprawdę na pograniczu z gatunkiem, który preferujemy), nie oznacza niestety, że inni odbiorcy nie uznaliby go np. za wydumany, przekombinowany, rozwadniający ideę romansu i poprzez to niegodny tego miana.
Po prostu: nie da się dogodzić wszystkim. A kompromis to często - i wbrew pozorom - naprawdę dobra rzecz.
@wiewiorczak
Jak myślicie, co skłoniło tylu ludzi do przeczytania tej sagi?
Autorka miała sporo szczęścia, a przy tym znalazła się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Po prostu: była na rynku "nisza", którą Meyer - świadomie lub nie - wypełniła. Podejrzewam, że nisza dotyczyła właśnie lekkiego okraszenia typowego romansu popularnymi wątkami paranormalnymi oraz jego "wyidealizowania".
...co pozwoliło przy tym wyjść lekturze poza schemat "Harlequina" i trafić także do czytelników literatury młodzieżowej oraz literatury fantasy.