@Joth
Rukasu jeśli piszesz o oczywistościach (logika, kaplani, komuna) to w tym momencie ta dyskusja, dla mnie, robi się nieciekawa. Byłbym zaszczycony jeśli powiedział byś coś bardziej od siebie.
Wiesz, chyba przestaję rozumieć, o co Ci właściwie chodzi. Zadałeś pytanie o to, czemu ludzie zaczęli wierzyć w Boga - zakładając, że Bóg nie istnieje. Ja przedstawiłem Ci najbardziej sensowne teorie naukowe na ten temat, z jakimi się spotkałem. Nie jestem teologiem, socjologiem, ani antropologiem, i niestety nie prowadzę na temat ludzkiej wiary profesjonalnych badań. Zasadniczo zgadzam się z tezami wysuwanymi przez naukowców, z tym zastrzeżeniem że bliżej mi do agnostyzmu niż do ateizmu, tzn. dopuszczam możliwość że Bóg jednak istnieje. I w tym sensie była to wypowiedź "ode mnie": przedstawiłem Ci to, czego udało mi się w ciągu mojego życia dowiedzieć na ten temat, w formie będącej następstwem moich osobistych przemyśleń.
Nie za bardzo wiem, co więcej mógłbym do tematu wnieść. Zasugerować, że możliwe jest, że wiarę w Boga zaszczepili nam kosmici w postaciu zapisu w kodzie DNA? Jasne, mógłbym. Ale nie za bardzo widzę sens wymyślania niestworzonych teorii, nie mających żadnego poparcia w materiale dowodowym, kiedy znacznie logiczniejsze i znacznie lepiej udokumentowane teorie już istnieją. Jeżeli masz ochotę sobie pofantazjować i wypracować totalnie wyjechane, abstrakcyjne tezy, to napisz to wyraźnie.
I od razu dodam, że mnie z kolei nie interesuje na ten moment takie kreowanie "alternatywnych rzeczywistości".
No właśnie dla komórek naszego ciała nie ma roznicy czy wierzymy w krowe, jakis byt nad nami czy też w paprotkę ktora stoi na parapecie. Emocje, hormony działają tak samo czy wierzysz w Allacha czy Jahwe. Choć faktycznie trochę wyzej w swiadomości pewnie da się zauwazyc jakas tam róznice. (...)
No właśnie. Nie za bardzo widzę sens dyskutowania o tym w co wierzą nasze komórki, skoro de facto świadomi możemy być jedynie własnej (=ludzkiej) wiary/niewiary. Czyli mamy dwie możliwości:
1. uznamy, że świadomość/rozumność jest mechanizmem wyłącznie biologicznym, i w takim razie rozpatrywać możemy wiarę w Boga jako część przystosowania gatunkowego (z czym się osobiście nie zgadzam, ale co uwzględniłem w poprzednim poscie, w krótkim ustępie o darwinistach)
2. uznamy, że świadomość/rozumność została wytworzona w wyniku procesów biologicznych, ale jest od nich zupełnie lub częściowo niezależna; w takim przypadku rozpatrywać możemy jedynie "oczywiste" powody, dla których ludzie odczuwali potrzebę wymyślania sobie bogów (i to akurat opisałem w poprzednim poscie nieco dokładniej, ponieważ IMHO jest to opcja znacznie bardziej prawdopoodbna).
hehe jakby np. tego co pisał biblie uderzyl piorun napewno nie mielibysmy tej ksiażki w formie jaka znamy
Biblii nie pisała jedna osoba. Co więcej, początkowo "Biblia" przekazywana była w formi ustnej - i to przez wiele osób.
No ale co to jest potrzeba duchowa? Potrzeba emocji, wsparcia, autorytetu w jednym?
Jest wiele teorii filozoficznych na temat potrzeb oraz sposobu percepcji człowieka. Jedną z moich ulubionych jest Teoria Złudzeń Bacona, która stwierdza że ludzki umysł w naturalny sposób ulega pewnym złudzeniom logicznym, podobnie jak ludzki wzrok ulega złudzeniom optycznym. Jednym ze złudzeń jest złudzenie plemienne - ludzie automatycznie zakładają, że wszystko co się wokół nich dzieje czemuś służy, ma jakiś cel, do czegoś dąży. Tymczasem nie mamy absolutnie żadnych dowodów na to, że nasze życia mają sens, że wszechświat został po coś stworzony / ma początek i koniec, że przyczyna zawsze musi pociągać za sobą skutek, itp. Ludzki umysł nie potrafi jednak ogarniać "nieuporządkowanej" rzeczywistości, nie potrafi pogodzić się z faktem że Homo sapiens jest pyłkiem w ocenie przypadkowych, niczemu nie służących zdarzeń. I dlatego właśnie tworzy sobie religię, naukę, filozofię, etykę...
Kolejny z moich ulubionych filozofów, Fromm, spojrzał na człowieka nieco inaczej. Zauważył mianowicie, że podczas rozwoju jednostki, człowiek ograniczany jest przez autorytety - wpierw rodziców, potem nauczycieli, w końcu polityków / społeczeństwo. Bardzo upraszczając, i wzbogacając przemyślenia Fromma o moje własne, ograniczanie to wiąże się w naszym mózgu z poczuciem bezpieczeństwa, wynikującym z podporządkowania w/w autorytetom - a więc i roztaczaną przez nie ("w zamian") opieką. W rezultacie, uzyskując autonomię, czujemy się coraz mniej bezpiecznie - odczuwać zaczynamy niepokój, lęk, boimy się samodzielnie podejmować decyzje, bowiem nikt wcześniej nas tego nie nauczył. Konsekwencją wzmiankowanego "upośledzenia" jest nasza "ucieczka" od wolności - staramy się zastąpić stare autorytety nowymi, zaś odpowiedzialność za własne życie scedować na osoby, które z naszego punktu widzenia lepiej są do tego predysponowane. Sztandarowym przykładem "ucieczki od wolności" jest rozwój hitleryzmu w Niemczech: ludzie do tego stopnia uczeni byli od maleńkości podporządkowania regułom, i do tego stopnia woleli by ktoś inny podejmował za nich decyzje, że na kilkanaście lat "zaufali" nieludzkim, faszystowskim rządom. W ten sposób nie postrzegali dokonywanych przez siebie zbrodni jako zbrodni - bo oddając swą "wolność wyboru" Hitlerowi, przestawali postrzegać swoje działania w kategoriach moralności/samodzielności. Po prostu - stanowili "końcówki" jednego wielkiego organizmu, którego mózgiem był fuhrer. A ręka nie jest winna temu, co pomyślał mózg.
Na podobnej zasadzie uznać można, że próba szukania praw i przyczyn w istocie nadrzędnej jest wyrazem naturalnego zagubienia oraz potrzebą stworzenia wspólnego, "obiektywnego" autorytetu, odpowiedzialnego za wszystko co dzieje się wokół nas. Jest "ucieczką od wolności", w której człowiek szuka absolutnego autorytetu, któremu może zaufać, i który ma moc absolutną (~zapewnia bezpieczeństwo absolutne).
Mój brat z kolei jest zwolennikiem Modelu Maslowa, czyli "hierarchii potrzeb". W tym ujęciu potrzeby duchowe podczepić należałoby - w zależnosci od jednostkowych uwarunkowań - pod któryś z poziomów piramidy. Przykładowo osoba bardzo niepewna i bojaźliwa ma potrzeby duchowe będące wyrazem jej potrzeby bezpieczeństwa; natomiast osoba bardzo "uduchowiona", doszukująca się Boga w otaczającej ją harmonii, posiadałaby potrzeby duchowe bedące formą ekspresji potrzeby samorealizacji (która dotyczy m.in. wrażliwości estetycznej i poznawczej).
Akurat myślę, że koscioł spagetti i jedi to bardziej z przekory powstał niz z prawdziwej chęci wiary w MOC
Jeśli chodzi o potwora spagetti, to zapewne mamy do czynienia jedynie z "jajcarzami". Jeżeli chodzi o wiarę w Moc i w Kodeks Jedi - w dużej mierze chodzi o prawdziwe przekonania. Nie jestem pewien, czy rzeczywiście można to nazwać religią, czy też raczej filozofią życia, niemniej osobiście poznałem kiedyś "wyznawcę", który stara się żyć zgodnie z zasadami Kodeksu i bardzo poważnie traktuje swoje "wyznanie".
No właśnie poznamy się całkowicie jako ludzkość i człowiek nie bedziędzie miał tajemnic to czy wtedy utrzyma się instytucja boga?
Nie wierzę, że kiedykolwiek rozwiążemy wszystkie zagadki wszechświata. Pomijając wszelkie inne kwestie, największym problemem jest w przypadku człowieka tzw. niepewność pomiaru, która w tym wypadku związana jest z tym, że sama metoda badawcza ingeruje w uzyskiwane wyniki. Co więcej, współczesne regulacje prawne bardzo utrudniają (wręcz uniemożliwiają) prowadzanie sensownych eksperymentów psychologicznych.
Będziemy woleli pojść z przyjaciołmi do parku zamiast kościoła, przeprosimy osobę której wyrządzilismy zło zamiast isc do księdza/popa/guru itp itd Bedziemy sie wiązać dla przyjemności bycia z drugim człowiekiem i rozchodzic bez grzechu.
Jeśli się jeszcze nie zorientowałeś, to jestem ateistą. *Mogę* to wszystko już dzisiaj - i nie potrzebuję do tego wyników zaawansowanych badań naukowych.
Taki rytualizm obniza wewnetrzne napiecie które powstaje przy niezgodności działania z stanem oczekiwanym. (klnę palę, ale dam na tace to będę lepszy)
Każdy rytualizm służy rozładowywaniu napięcia. Również przeklinanie i palenie. A także regularne spacerowanie po parku.
Problem w tym, ze liczba możliwości jest skończona
Możliwości czego?
IMHO ilość możliwości jest nieskończona.
a ludzie maja nadal te same problemy. np: Jak żyć? Nawet w dzisiejszych czasach.
To kwestia osobnicza - jedni mają, inni nie. Zawsze tak było, zawsze tak będzie. Rozwój nauki nie ma z tym nic wspólnego (i bardzo dobrze, bo jak się czyta "Wir pamięci" i "Rozpad połowiczny" Wnuka-Lipińskiego, to włos się na głowie jeży) - już bardziej rozwój filozofii.
@KRed
Prezerwatywa to narzędzie natychmiastowego zaspokojenia. Daje poczucie beztroski, i kształtuje nawyk folgowania swoim impulsom.
Podobnie jak środki przeciwbólowe, batoniki czekoladowe, a także dostęp do portali internetowych umożliwiających zawieszanie i ściąganie nielegalnych plików. A mimo to - KK zabrania jedynie stosowania prezerwatyw. Nie mówiąc już o tym, że trochę przykro, kiedy poważna instytucja uczy jak niszczyć termometry, żeby nikt "nie miał gorączki".
KK zrezygnował z Indeksu Ksiąg Zakazanych, i jak sądzę zrezygnuje w końcu z zakazu stosowania prezerwatyw. Bo to nie prezerwatywa jest przecież zła, tylko brak odpowiedzialności niektórych spośród tych, którzy je stosują. Co więcej - w dobie epidemii HIV i rozwiązłości seksualnej, odbieranie ludziom jednego z najprostszych mechanizmów zabezpieczających doprowadzać może często do sytuacji, w których źle odebrany przekaz powodować może *dosłownie* śmierć. Dlatego tak ważnym krokiem było IMHO, gdy papież stwierdził, że w niektórych przypadkach (~skoro i tak już grzeszymy) bardziej odpowiedzialne jest stosowanie prezerwatywy, niż jej nie stosowanie.
Nieomylność nie pochodzi od papieża. (...) To Kościół, tysiącem doświadczeń i przemyśleń swoich członków poznał i podsunął papieżowi tę myśl.
Eeee... A skąd wziąłeś tę teorię? I na jakiej zasadzie ma ona działać - skoro w tym ujęciu ani papież, ani wierni nie są w stanie zweryfikować, która wypowiedź jest "nieomylna", a która nie?
Zgoda, tylko co z tego? Jesli uczniowie uznają obecność nauczyciela we własnej klasie za pewną, to dlaczego mieliby dopuszczać własną pomyłkę.
Pozwól że przypomnę: w
tym poscie napisałeś że "Ale Bóg, w którego wierzymy nie pozwola się "zachwiać" tym, którzy w niego wierzą", zaś w
tym że "Jeśli jest tym w kogo wierzymy - a wierzymy, że jest miłosiernym Bogiem - to zadbał o to, że od momentu jego pobytu na świecie wszystko co konieczne do zbawienia było dostępne dla chcących je przyjąć."
Ja tymczasem zauważyłem, że jest bardzo wiele sekt, odłamów i wyznań, które wierzą w *tego samego biblijnego, chrześcijańskiego Boga*, ale wierzą jednak zupełnie inaczej. Z czego wynika, że sam fakt wiary/dostępu do "materiałów źródłowych" nie jest dla 99% religii chrześcijańskich wystarczający, aby podążać "właściwą ścieżką". A skoro tak, to Twoje wcześniejsze wypowiedzi są... do ponownego rozważenia.
cnd.