@Jean de Lille
Nie wspomniałem poprzednio, że idnywidualne preferencje dotyczące "ulubionego systemu" to IMHO tylko jedna strona medalu. Drugim problemem jest fakt, że każdy system "wewnętrznie" dojrzewa i przechodzi przez różne fazy rozwoju. Bo rzadko jest tak, że kiedy dany ustrój jest tworzony, jego "założyciele" już z góry zakładają w jaki sposób będzie można go "zepsuć" lub "wykorzystać". Tak było z monowładzą, która początkowo miała zupełnie inną wymowę i służyła szybkiemu roztrzyganiu nagłych problemów (zaś "monarcha" był jedynie najbardziej szanownaym "równym pośród równych"); tak samo było z grecką demokracją, rzymską republiką, polską demokracją szlachecką, po-rewolucyjną republiką francuską, itp.
Stąd moje założenie, że wywodzenie dobra wspólnego z pracy wielu różnorodnych umysłów jest bezpieczniejsze niż dyktat jednostki, która mimo najlepszych nawet intencji nie potrafi zwykle osiągnąć odpowiedniej perspektywy. Oczywiście, byli samowładcy, którzy słuchali głosu przedstawicieli narodu (...)
...i od razu nawiązując: w dzisiejszych czasach republikanizm/demokracja rozwinęły się do tego stopnia, że miast o dyktacie jednostki mówić możemy o dyktacie tłumu. Widać to na każdym kroku: kilku komputerowych złodzieji rozpętuje ogólnoświatowe akcje mające na celu zniszczenie inicjatywy służącej uporządkowaniu niezwykle ważnej strefy jaką jest Globalna Pajęczyna (chociaż ACTA nie podobała mi się w takiej postaci, uważam że była to inicjatywa ważna i potrzebna); kiedy rząd zauważa że ZUS jest niewydolny i wymaga reformy, natychmiast podnosi się krzyk, żeby zrobić referendum, którego motywem przewodnim ma być pytanie "czy chcemy płacić mniej, a dostawać więcej" (co nie znaczy, że rząd nie powinien szukać także suplementarnych rozwiązań wobec podnoszenia wieku, w którym ludzie przechodzić mają na emeryturę); kiedy prawowity właściciel postanawia usunąć ze swojej prywatnej własności nielegalnych, nie płacących podatków squatersów, okazuje się że jest to faszystowskie "bezprawie" i "zamach na wolność i sztukę".
Oczywiście, to nie znaczy że republika/demokracja jest zła sama w sobie, a jedynie że jej obecna faza rozwoju obfita jest w narosłe przez kolejne wieki patologie (a w przypadku Polski nakładają się na to wieki "walki z systemem"). Niestety, bardzo rzadko prawo i ustrój "nadążają" za społecznymi i duchowymi przemianami zachodzącymi w sankcjonujących je populacjach. To zupełnie normalne, że każdy ustrój okaże się z czasem przestarzały i niewystarczający - i że konieczne będą jego bliżej lub dalej posunięte modyfikacje.
Mimo to, wiele żyjących współcześnie osób zauważa *jedynie* liczne wady otaczających je ustrojów, nie dostrzega zaś (bo niby jak?) negatywnych konsekwencji związanych z potencjalnym wdrażaniem systemów alternatywnych. To właśnie stąd IMHO bierze się rosnące zainteresowanie monarchią, władzą monopartyjną, czy innymi rozwiązaniami, które pozwoliłyby zlikwidować te problemy, które bolą nas *dzisiaj*.
IMHO są to już chyba wszystkie realne przyczyny różnic w poglądach na "idealny ustrój":
1. że boimy się różnych rzeczy, a więc przed różnymi rzeczami chcemy się zabezpieczyć;
2. że wybiórczo patrzymy na każdy z ustrojów, przypisując im "stereotypowo" pewne cechy, i doszukując się rozwiązań w ustrojach alternatywnych, nie zaś w próbie naprawy ustroju już funkcjonującego (lub wcześniej funkcjonującego - to w sumie bez różnicy).
choć najskuteczniejsze formy bezpośredniego oddziaływania narodu na władzę opierają się w mojej ocenie nie na prawach politycznych, ale na wolnościach obywatelskich.
Czyżbyś był jednak liberałem, a nie demokratą?
Barierą jest wysoka świadomość polityczna i dyscyplina narodu, które wynikają z jego kultury - zbyt duży zakres wolności i nieodpowiedzialne z nich korzystanie prowadzą do anarchizacji życia publicznego, przykładów jest wiele.
Zgadzam się. I dlatego uważam, że w jednej rzeczy
Gedeon ma z pewnością rację: lepsza Polska nie zacznie się od modyfikacji wieku emerytalnego, czy też zmiany obowiązującego prawa - a jedynie od poprawy poziomu nauczania w szkołach (choć osobiście wolałbym jednak wolny od wartościowania przekaz, niż indoktrynację). A z tym niestety jest krucho, bowiem poziom polskiej oświaty jest regularnie (i to przez wszystkie kolejne ekipy) obniżany. Natomiast demokracja w której większość wyborców stanowi ciemny, nieświadomy lud, to jeden z najstraszniejszych możliwych systemów - bez względu na to, czy mamy do czynienia z dyktatem większości (bo czym to się kończy widać m.in. na przykładzie Grecji), czy też z przypominającą dotychczasowe rozwiązania komunistyczne nietykalnością elit, kontrolujących masy w myśl zasady "chleba i igrzysk".
Demokracja nie jest celem samym w sobie. Celem jest dobro narodu (...) "Lepiej, by zginął (cierpiał) jeden, niż gdyby cały naród miał zginąć" - to prawda, ale nie wtedy kiedy tym "jednym" jest połowa ludności.
Wydaje mi się, że mimo wszystko mieszasz odrobinę kwestie ustrojowe (demokracja) z kwestiami etycznymi (prawa człowieka). Współczesna "globalistyczna" etyka nastawiona jest bardzo mocno na wolność jednostki, tolerancję, równość i równorzędność prawa - co bardzo często utożsamiane jest z demokratyzacją społeczeństwa. Tymczasem nie jest to do końca prawda, bowiem demokracja wcale nie musi służyć (i często nie służyła) emancypacji oraz walce z dyskryminacją. Dość wspomnieć o pozycji kobiet w starożytnej Grecji, stosunku polskich "sarmatów" do stanowiącego sól-naszej-ziemi "chamstwa", bądź też "równości" grup etnicznych oraz traktowaniu terrorystów w USA. Jak widać, wszech-demokracja tak naprawdę rzadko dotyczy wszystkich grup społecznych - "demokraci" bardzo często wprowadzają rozwiązania krzywdzące niektóre klasy (współcześnie np. nakładając większe podatki na "bogatych" niż na "biednych"), bądź też nie do końca zgodne z wolą większości (np. podnoszenie podatków lub wieku emerytalnego). Jak bardzo "demokratyczne" jest to ostatnie, pozostaje oczywiście kwestią dyskusyjną.
Jak sam zauważyłeś, kolejną kwestią jest fakt, że demokracja jest *zupełnie* nieskuteczna bez silnych i charyzmatycznych jednostek, zdolnych porwać tłumy i przekonać je do swoich racji. A skoro tak, to spytać należałoby się, czy rzeczywiście władza jest w rękach ludu, czy raczej w rękach wygadanych populistów i spin-doctorów. Czy tak naprawdę nie mamy jednak do czynienia z rodzajem ~dyktatury, w którym relacje elit i wyborców przypominają zabieganie przez uczestników reality show o poparcie widzów? Czy w takim razie realizowanie założeń demokracji jest w ogóle możliwe?
Natomiast bardzo wyraźnie należy IMHO oddzielić demokrację od walki o prawa jednostki. Choć wydaje się to alogiczne, "etyczna" emancypacja może mieć miejsce zarówno w ustrojach monarchicznych, jak i nawet totalitarnych/absolutystycznych. Nie raz i nie dwa widzieliśmy, jak "bezlitośni" dyktatorzy uginali się pod presją międzynarodowego społeczeństwa i wprowadzali prawa, które nie mając nic wspólnego z demokracją, zwiększały jednak "obywatelskie swobody" i wymierzone były w pokonywanie różnorakich dyskryminacji. Nie twierdzę oczywiście, że takie rzeczy dzieją się często, ale liczne przykłady np. arabskich szejków wyraźnie pokazują, że takie rzeczy są możliwe. A emancypacja kobiet oraz wyrównanie dostępu do edukacji nigdy nie postępowały w Polsce tak szybko, jak za czasów "zgniłego komunizmu".
W każdym bądź razie ja jest zwolennikiem prostego rozgraniczenia:
- celem demokracji nie jest "dobro narodu", tylko uczynienie ludzi współodpowiedzialnymi za podejmowanie decyzji; w demokracji kierujemy się tak naprawdę statystyką (tzn. wola większości powinna być teoretycznie prawem) i dlatego bezsadane jest krytykowanie wszelakich rządów za "granie pod publiczkę" i "kierowanie się sondażami" - bo to właśnie na tym polega demokracja;
- celem etyki jest wskazywanie kierunku, w którym zdążać powinno prawo; to etyka powinna stanowić o tym w jaki sposób społeczeństwu zapewniany powinien być (lub nie) szacunek, jakie powinny być relacje jednostki z resztą narodu, jakie obciążenia powinien ponosić obywatel, a także na jakie prawa powinien zawsze móc liczyć.