Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

sob kwie 14, 2012 2:06 pm

Rukasu pisze:
W wielu krajach tak właśnie się dzieje, weź jednak uwagę, że sa kraje, w których jest inaczej. Przykładowo wzmiankowany wcześniej Izrael, pozostając demokracją, bardzo mocno stawia na współpracę i przedkładanie grupy nad jednostkę.
Jak zawsze - bo jak zawsze nie mają wyjścia. Ale Izrael to nie Europa, a w Europie mamy to, co mamy.
Rukasu pisze:
A potem może nawet zacznę sprzedawać takie własnoręcznie skonstruowane samochody, po znacznie niższej cenie - a więc przełamując cenową zmowę. W rezultacie albo oligopolista sam będzie musiał zejść z ceną, albo (z czasem) całkowicie wyprę go z rynku.
I zajmę jego miejsce, nastąpi krótki okres odwilży, po czym historia się powtarza. Ale w sumie zawsze tak jest, nie tylko w liberaliźmie.
Rukasu pisze:
jednak liczne przykłady protestów internautów, sprzeciwu wobec ACTA, czy organizowanych przez globalną sieć i wymierzonych w konkretne firmy akcji, wyraźnie pokazują że jedynie tego typu działania mogą być skuteczne.
Chiny i bez tego nie podpisały :D .
Rukasu pisze:
Mechanizm rynkowy jest przynajmniej o tyle skuteczny, że jest w mniejszym stopniu podatny "na wpływy" - każdemu chodzi o indywidualną korzyść.
Nie powiedziałbym - ilu ludzi wyszło protestować, nie wiedząc nic o ACTA, poza tym, że godzi w wolność słowa albo coś takiego? Wpływy mają się świetnie w każdym ustroju, a liberalizm nie stawia korzystaniu z nich specjalnych przeszkód, co pokazuje choćby przykład USA w epoce rozbuchanego leseferyzmu i mody na obiektywizm.
Rukasu pisze:
Dadatkowo: w liberalizmie wpływ charyzmatyków maleje, bowiem każdy przede wszystkim musi pilnować samego siebie, a dopiero w drugiej kolejności przejmować się tym, co mówią inni ludzie.
Ja twierdzę, że może z łatwością wzrosnąć - ucieczka od wolności nie jest niczym niezwykłym. Im bardziej wielofunkcyjny sprzęt, tym grubsza instrukcja, a mądrzy amerykańscy naukowcy dawno temu udowodnili, że ludzie w przeważającej części albo ich nie czytają, albo nie rozumieją :) . Więc chętnie posłuchają kogoś, kto w prostych żołnierskich słowach wyjaśni, co i jak. Nie dlatego, że wszyscy są aż tacy głupi - jest też wielu zwyczajnie leniwych. Poza tym głęboko zakorzeniony ewolucyjnie instynkt stadny też robi swoje.
Rukasu pisze:
Oczywiście. Ale jeśli okaże się, że zwolennicy innego charyzmatyka mają się lepiej, to - tak długo jak nie mówimy o ideologii - jest całkiem prawdopodobne, że wybiorą tego drugiego.
Ale w końcu zazwyczaj zaczynamy mówić o ideologii i - klops. Liberalizm opiera się na założeniu, że człowiek z zasady myśli i podejmuje decyzje w oparciu o racjonalne kryteria. Gdyby istotnie tak było, jako gatunek dawno byśmy wyginęli.
Rukasu pisze:
Ostatnio podobny argument usłyszałem w związku z popularną w mediach akcją obrony teatrów. Że niby teatr to nie sklep, a widz to nie klient. I uważam taki pogląd za wybitnie absurdalny i skrajnie nielogiczny.
Słusznie. Sztuka to nie biznes, ale teatr - jak najbardziej. Chcesz robić sztukę - fajnie. Chcesz na tym zarabiać - pogódź się z prawami rynku.
Rukasu pisze:
A dlaczego nie? Pacjent to taki sam klient jak każdy inny.
Moglibyśmy się wykłócać o poszczególne teorie wyboru konsumenckiego, ale powiedzmy, że przynajmniej wg psychologicznej można się z tym zgodzić.
Załóżmy, że pacjent to klient. Spójrzmy z drugiej strony.
Podstawą biznesu jest znaleźć rynek zbytu - mamy go, to potencjalnie cała ludzkość na całej planecie. Oszacować nakłady - będą duże, bo tomografy, aparaty do rezonansu magnetycznego i inne cuda nie są tanie, a to już nie jest nie wiadomo jaki hi-tech (no, u nas jeszcze jest). Oszacować siłę nabywczą klienta - jest statystycznie mała. Jaką cenę możemy zaproponować za nasze usługi, by wypracować zysk? Nie będzie niska, przy najlepszych chęciach i najmocniejszej konkurencji - jeśli chcemy zachować elementarną jakość, trzeba będzie zainwestować. Oczywiście klienci się znajdą - ale biedni też chorują na raka. Najliczniejszy klient staje wobec znanego Polakom wyboru - kupować chleb albo leki. Nawet najtańsza usługa będzie dla niego dość droga. Marny, choć może i świadomy wybór.
Dalej - popyt na tym rynku jest nieograniczony i w znacznej mierze nieprzewidywalny. Co więcej - są choroby, na które choruje 30 osób na Ziemi. W modelu rynkowym próg opłacalności kliniki dla takich szczęściarzy jest mało zachęcający.
To samo dotyczy refundacji - może faktycznie zeszliby z ceną - ale jak bardzo? Oni też chcą i muszą na tym zarabiać, a nawet tanie zamienniki nie są aż tak tanie. Poza tym popyt na farmaceutyki to wręcz zaproszenie do syndykatu. Ludzie będą płacić albo będą umierać. Vide susza w Etiopii i inne klęski głodu. Tam się rynek żywności nie uregulował na czas.
Rukasu pisze:
Najlepszym rozwiązaniem są dobrze skonstruowane, prywatne ubezpieczenia, obejmujące podstawowe usługi medyczne. Pacjent *powinien* partycypować w kosztach codziennego leczenia,
Jasne. I pacjent to zazwyczaj robi - płacąc państwową składkę zdrowotną. Problem polega na tym, że i tak nigdy nie wiadomo na pewno, czy i ile będzie trzeba do niej dopłacić. Kolejny problem dla przedsiębiorcy oraz dla samego klienta - jak oszacować koszty leczenia jednego pacjenta, skoro tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, jak będzie przebiegała diagnoza i terapia? W obecnych modelach rynkowych próbuje się stosować limitacje typowe dla np. branży wytwórczej (vide - pomysł norweskiego ministerstwa zdrowia wprowadzenia "filozofii Toyoty" do służby zdrowia - dzięki Bogu zarzucony).

Wg mnie służby zdrowia nie można z korzyścią dla pacjenta generalnie sprywatyzować czy "urynkowić". Przedsiębiorca musi rozumować wg kryterium opłacalności, a opieka medyczna, jeśli ma być powszechna i ogólnodostępna, siłą rzeczy opłacalna raczej nie będzie - w każdym razie nie doraźnie, bo wysoki poziom usług medycznych w długiej (bardzo długiej) perspektywie przynosi korzyści państwu i społeczeństwu. Ale taka inwestycja nie będzie opłacalna dla podmiotów prywatnych. Prywatne ubezpieczenia - problem w tym, że trzeba za nie płacić tak samo jak za publiczne, ale ich zakres jest różny w zależności od kwoty składki. Obowiązkowe pakiety podstawowe - co to znaczy? Jakie kryterium co do zakresu? Ceny usługi, powszechności schorzenia? Rak w swoich 50 tys. odmian jest dziś powszechną chorobą, a leczenie jest drogie. Włączamy czy nie?
A na koniec, pozostają także dobrowolne organizacje charytatywne, które bynajmniej w liberalizmie nie znikną.
Uciekanie się do pomocy Czerwonego Krzyża to nieodmiennie objaw poważnego kryzysu funkcji państwa :P . Poza tym działalność charytatywna jest tak samo, jak opieka społeczna - droga i niewychowawcza :) . No i trudno czynić z niej systemowe narzędzie.
Rukasu pisze:
Można też wprowadzić system, w którym płatność za szkoły byłaby odroczona w czasie, tzn. spłacałoby się jej koszta w okresie życia zawodowego.
Nie trzeba - to się nazywa podatek. Państwo daje mi szkołę i liczy, że kiedyś oddam mu kasę i wygeneruję wzrost gospodarczy jako pracownik. Poza tym myślałem, że liberalizm ma wspierać wolność jednostki, a nie nakładać ekonomiczne kajdany jeszcze w szkolnej ławce :D - przecież to nie ja sam się posłałem do szkoły. Ale ja za to zapłacę. Dziwna to wolność.
Rukasu pisze:
Natomiast to, w jaki sposób ktoś chce dostęp do edukacji wykorzystać - to już indywidualna sprawa każdego obywatela.
Nie - bo obywatel niewykształcony (tzn. nieposiadający przydatnych umiejętności - bo kwestia tychże oraz adekwatności systemu to jeszcze inna kwestia) nie będzie w pełni produktywny, a może stanowić ciężar dla państwa.

Rukasu pisze:
Podtrzymywanie funkcji życiowych niczemu nie służy - jest drogie, demtoywujące i antyskuteczne. Celem redystrybucji powinno być wyrównanie szans.
Jeśli nie ciąć mojego zdania w połowie, to ono mniej więcej to znaczy - ale co z tego, że mam świetny, tani i skuteczny program wyciągania z biedy i wspierania rozwoju społecznego, jeśli Kowalski umrze z głodu przed jego zakończeniem, bo nie miał na chleb? Przypominam:
Celem redystrybucji powinno być podtrzymanie funkcji życiowych po to, żeby postawić organizm na nogi i zacząć "rehabilitację"
Oto, czemu służy. Nie chcesz poprawiać swojej sytuacji? Nie dostaniesz zasiłku. Demotywujące jest dawanie ludziom wędki, kiedy jezioro jest na drugim końcu pustyni.

Rukasu pisze:
Czyli samo-regulująca się rzeczywistość zweryfikowała jego dążenia, i okazało się że nie nadawał się na wielkiego wodza. Jego niszą były finanse.
Ta samoregulacja kosztowała Rzym 30 000 ludzi - nierzadko dobrych fachowców w swojej niszy, żołnierzy, przyszłych osadników, rolników, rękodzielników... Zresztą cała historia Imperium co najmniej od czasów Cynny to jedna wielka samoregulacja drogą wojen domowych. Straszne marnotrawstwo środków. Gdyby wprowadzili jakiś system sukcesji, wyszłoby zapewne taniej. Oczywiście nawet upadek imperium można słusznie uważać za przejaw samoregulacji, ale czy obniżenie na z 8 wieków poziomu życia w Europie było tego warte? Koszty, którymi okupujemy samoregulację są zwykle wprost proporcjonalne do wcześniejszych zaniedbań w dziedzinie regulacji. Czego można uniknąć, tego należy unikać

Rukasu pisze:
To zaszłość komunizmu, który pozostając systemem mocno socjalnym nauczył nas, że "robotnikom" się wszystko należy, a kapitaliści/posiadacze to "pijawki" i "złodzieje".
Zwalajmy wszystko na PRL :/. Przypominam, że socjalizm ze swoją roszczeniową postawą wyrósł jako opozycja wobec liberalizmu w czasach, kiedy PRL jeszcze nie istniał. Jankesi nie mają na co zwalać winy, a i u nich nie brakuje darmozjadów siedzących na tyłku. Odsetek takowych w różnych populacjach jest różny, ale zazwyczaj jest zauważalny. Poza tym aktywność "aktywnych" też nie jest równomiernie rozłożona na wszystkie dziedziny życia i niemal każdy, od pucybuta do milionera, wygłasza sakramentalną formułę "niech ktoś".

Rukasu pisze:
Jeżeli państwo nie jest gwarantem prywatnych instytucji, to tylko od ludzi zależy, z jakim instytucjami postanowią się związać. To ich zadaniem jest kontrolować korporacje, które żyją z ich pieniędzy, i to ich zadaniem jest ponosić koszta swoich błędów. Jeżeli państwo nie jest gwarantem prywatnych instytucji, to tylko od ludzi zależy, z jakim instytucjami postanowią się związać.
Niestety jeśli ludzie się walną i np. zaufają facetom od piramidalnych interesów w strategicznej dziedzinie gospodarki, to koszta tych błędów nie muszą się ograniczyć tylko do nich. Zasadą liberalizmu jest odpowiedzialność za siebie, nie za cudze błędy. Jeśli przyjmujemy klasyczną teorię wyboru konsumenckiego, to pewnie miałbyś rację. Ja jej nie przyjmuję, bo wg mnie nie ma związku z rzeczywistością. Wielokrotnie w tym temacie podnoszone były wątpliwości co do kompetencji obywatela w kwestiach politycznych, związane z jego brakiem wiedzy fachowej. Jak zatem ów pozbawiony wiedzy fachowej Kowalski ze swoim 0,0001% udziału w SG czy Paribas miał je kontrolować i mówić im, żeby nie wchodziły w fundusz pana Madoffa? Wszyscy myśleli, że będzie z tego pieniądz, a im więcej szacownych osób i instytucji w to wlazło, tym większa wydawała się wiarygodność przedsięwzięcia. Co ciekawe, SEC nie podjęła żadnych działań, mimo sygnałów alarmowych - państwo zostawiło ludziom pełną swobodę i odpowiedzialność. No i sytuacja uległa samoregulacji - za cenę 35 mld dolarów i kolejnego kroku do kryzysu. Po kieszeni dostali nie tylko bezpośredni inwestorzy.
Rukasu pisze:
A jak oddzielisz mikro od makro?
A jak rodzice oceniają, ile swobody mogą dać dziecku? Trudna sprawa. Co prawda ocena państwa powinna iść w drugim kierunku - na ile ograniczać swobodę obywateli, a nie ile im jej dawać.
Jeśli, dajmy na to, efekt cieplarniany kopie nas po tyłku, Kuba znika pod wodą, a Polska staje się - a co tam - rajem tytoniowym. Plantacje wyrastają jak grzyby po deszczu, bo interes staje się ogromnie zyskowny. Ok, do momentu kiedy na nową uprawę nie przestawiają się także dotychczasowi producenci zboża na rynek krajowy. Wszyscy zarabiają - a jak się skończą rezerwy ziarna, zęby w ścianę. Importerzy zacierają ręce i windują ceny. Przykład kretyński i z powietrza, bo w rzeczywistości w takich wypadkach chodziło zwykle o kawę, która jest bardziej opłacalna na niewielkich areałach. Oczywiście samoregulacja w takim wypadku zadziała - ceny zboża skaczą, opłaca się je uprawiać - ale jeśli nie zadziała dostatecznie szybko, kryzys zbożowy murowany.
Dalej - w małym mieście w Polsce, powiedzmy - w Krakowie, otwierają interes bracia o kojarzącym się z cytrusami nazwisku, zdobywając sobie rzesze klientów metodą piramidy finansowej i spekulacji cebulkami tulipanów (ot, taki miks). Dopóki bracia działają sobie lokalnie - trudno, ludzie w Krakowie nie są zbyt roztropni, państwo jakoś musi z tym żyć. Jednak kiedy bracia rozszerzają działalność na skalę ogólnokrajową, roztropny premier wzywa swojego ministra ze słowami - "Wincenty, czy byłbyś łaskaw przyjrzeć się tej sprawie?", po czym minister smaruje alarmujący raport zakończony słowami "poza tym uważam, że wiek emerytalny należy podnieść".

Przykłady są celowo kretyńskie, ale najprościej mówiąc - makro jest to, co wpływa na sytuację ogólnokrajową.

Rukasu pisze:
I tak i nie. Jak zapewne zdajesz sobie sprawę, państwo powstało jako mechanizm zabezpieczenia władzy sprawniejszych jednostek. Organizacja społeczna zaistniała na długo przed zaistnieniem państwowości - co oznacza że tak naprawdę jest od niej niezależna, i jej nie wymaga.
Nie zdaję sobie, choć mogę się zgodzić z poglądem na taką genezę państwa. Jednak nie jest to dla mnie najistotniejsze. Państwo jest po prostu kolejną formą rozwojową organizacji społecznej, a rozumienie jego znaczenia i roli wciąż się zmienia. Czy organizacja pierwotna społeczeństwa jest oparta na samoregulacji? Najbardziej pierwotne, przedpaństwowe wspólnoty dostępne poznaniu naukowemu opierają się raczej na odgórnej (choć niekoniecznie ściśle scentralizowanej) regulacji i reglamentacji, koniecznej w sytuacji dysproporcji sił człowieka do warunków naturalnych. Oczywiście pewne mechanizmy samoregulacji występują zawsze, nawet we wspólnotach stadnych, kiedy silny pretendent obala starego lidera. Wydaje się jednak, że nasza egzystencja od początku zależała od organizatorskiej roli władzy. Współcześnie, wraz z przyspieszeniem rytmu życia, wzrostem technicznej komplikacji wielu aspektów życia, uzależnieniem od zjawisk o skali globalnej i rozszerzenia dostępnej ludzkości wiedzy do rozmiarów nieprzyswajalnych dla jednostki centralna interwencja może się stać się paradoksalnie łatwiejsza i skuteczniejsza, dzięki udoskonaleniu komunikacji i przesyłu środków oraz danych. Natomiast samoregulacja opiera się na zawężonej, ale dokładniejszej niż w wypadku centralizacji percepcji pewnego wycinka rzeczywistości przez tego, który jest na miejscu. Czy ta przewaga jest do utrzymania? Rozważanie raczej akademickie, ale istotne.
Rukasu pisze:
jednak IMHO w niemal każdym przypadku mechanizm samoregulujący funkcjonuje bez porównania lepiej niż najbardziej nawet wyważona i światła "interwencja".

Samoregulacja jest jednak, jak wynika z dotychczasowych rozważań co do zasady przywilejem tych, którzy mogą sobie pozwolić na marnowanie czasu i zasobów.
 
Awatar użytkownika
Albiorix
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2265
Rejestracja: pn gru 20, 2010 10:10 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

sob kwie 14, 2012 2:42 pm

Jak prywatnej klinice nie opłaca się leczyć tanio raka, tak samo nie opłaca się tego robić instytucji państwowej. Pieniądze w to zainwestowane nie pochodzą z magicznego pudełka tylko z ogólnego budżetu który idzie tak na choroby tanie jak i drogie. W efekcie zostaje mniej pieniędzy na leczenie kataru, złamań i przyjmowanie porodów. Negatywne efekty nie są tak barwne jak konkretny zgon konkretnego człowieka, objawiają się dłuższymi kolejkami, droższymi lekami, gorszymi warunkami w szpitalach, odejściem najlepszych specjalistów do lepiej płacącej prywatnej konkurencji. W efekcie zrealizowany jest humanitarny ideał ratowania najbardziej potrzebujących, ale średnia długość i jakość życia ludzi się pogarsza. Jeśli coś się nie opłaca to się nie opłaca - i tyle.
W modelu rynkowym takimi rzeczami zajmują się fundacje. Fundacje zbierają pieniądze na raka i inne drogie choroby, w oparciu o dobrowolny odruch moralny ludzi oddających im po dwa dolce.

Państwowa służba zdrowia jest dobra w czymś innym i prywatna jej tu za dobrze nie zastąpi - w zapobieganiu. Ludzie nie zainwestują zbyt chętnie w to, żeby ktoś im mówił "biegaj i żryj witaminę C", poza tym chętniej zaszczepią dzieci na jakieś pneumokoki (co jest głupie) niż na naprawdę niebezpieczne a mniej reklamowane choroby. Państwowa służba zdrowia może w miarę skutecznie prowadzić kampanie o dobrym przeliczniku cena / efekt dzięki temu że dociera masowo do wszystkich.
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

sob kwie 14, 2012 6:49 pm

Albiorix pisze:
Jak prywatnej klinice nie opłaca się leczyć tanio raka, tak samo nie opłaca się tego robić instytucji państwowej.
Albiorix, jasne że nie, bo powszechna opieka medyczna nie może i nie będzie się opłacać (w znaczeniu - być rentowna). Nie o to w niej chodzi i ja też nic takiego nie sugeruję, poza dość ogólnikowym stwierdzeniem, że opłaca się mieć zdrowy naród. Prywatny sektor jest w polityce zdrowotnej bardzo przydatny, bo odciąża państwowe placówki i budżet. Ale służba zdrowia jest albo powszechna, albo rynkowa. Co kto woli, ja opowiadam się za powszechną.
Albiorix pisze:
Negatywne efekty nie są tak barwne jak konkretny zgon konkretnego człowieka, objawiają się dłuższymi kolejkami, droższymi lekami, gorszymi warunkami w szpitalach, odejściem najlepszych specjalistów do lepiej płacącej prywatnej konkurencji.
Powiedziałbym, że to raczej kwestia gospodarności niż publicznego charakteru służby zdrowia - bo pieniądze są. W NFZ jest ich całkiem dużo, tylko nikt ich nie wydaje (lub wydaje na głupoty), zasłaniając się nieodmiennie nieopłacalnością tego lub owego - czyli argumentem typowym dla wolnego rynku. Można rzec, że mamy w Polsce połączone wady obu modeli opieki medycznej.
Albiorix pisze:
W modelu rynkowym takimi rzeczami zajmują się fundacje. Fundacje zbierają pieniądze na raka i inne drogie choroby, w oparciu o dobrowolny odruch moralny ludzi oddających im po dwa dolce.
Gdyby jeszcze choroby równie wspaniałomyślnie wybierały sobie ofiary :/ . Poza tym uzależnienie przeżycia dużego odsetka chorych wymagających systematycznego, ciągłego leczenia od tak niepewnego źródła finansowania jest tylko trochę lepsze od gry w ruletkę (rosyjską). Nie wspominając o tym, że wg mnie powinno być odwrotnie niż w podanej przez Ciebie sytuacji - to właśnie katary, przeziębienia, zwichnięcia itp. bardziej nadają się do załatwiania w modelu rynkowym, bo ich leczenie jest relatywnie tanie i da się tu zaproponować powszechne i przy tym być może rentowne usługi. Natomiast choroby poważne i drogie - publicznie.
Albiorix pisze:
Państwowa służba zdrowia jest dobra w czymś innym i prywatna jej tu za dobrze nie zastąpi - w zapobieganiu.
W tym najlepsza jest dieta i zdrowy styl życia, ale w sumie masz rację.
Ostatnio zmieniony sob kwie 14, 2012 7:04 pm przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn kwie 16, 2012 4:16 pm

W rezultacie albo oligopolista sam będzie musiał zejść z ceną, albo (z czasem) całkowicie wyprę go z rynku.

I zajmę jego miejsce, nastąpi krótki okres odwilży, po czym historia się powtarza.

W idealnym liberalizmie reakcja rynku powinna być możliwie szybka. A współczesne narzędzia, takie jak Internet, umożliwiają przecież szybkie reagowanie. Oczywiście, trudno jest wyobrazić sobie sytuację bez dużych-i-małych graczy, niemniej tak długo jak sytuacja jest dynamiczna, ludzie mają realny wybór. Całkiem niezłym przykładem jest obecna sytuacja na rynku telefonów komórkowych, w których niegdysiejszy gigant (Nokia) powoli traci grunt pod nogami, zaś do-niedawna-niewielkie firmy (np. HTC) nabierają wiatru w żagle.

Nie powiedziałbym - ilu ludzi wyszło protestować, nie wiedząc nic o ACTA, poza tym, że godzi w wolność słowa albo coś takiego?

Ale to dowodzi jedynie siły tłumu, nie zaś braku skuteczności mechanizmów samoregulujących. W liberalizmie dyktat tłumu nie może mieć miejsca, bowiem nie istnieje interwencjonizm państwowy.

...inna sprawa, że nie wyobrażam sobie liberalizmu bez prawa zabezpieczającego własność, takiego jak np. ACTA.

Więc chętnie posłuchają kogoś, kto w prostych żołnierskich słowach wyjaśni, co i jak.

Ale kiedy *nauczyć* ich, że to oni potem ponoszą konsekwencje swojego "wyboru", to na drugi raz przynajmniej się nad tym wyborem zastanowią.

Liberalizm opiera się na założeniu, że człowiek z zasady myśli i podejmuje decyzje w oparciu o racjonalne kryteria. Gdyby istotnie tak było, jako gatunek dawno byśmy wyginęli.

Hej, a Teoria Gier to pies? :-D

Załóżmy, że pacjent to klient. (...) Podstawą biznesu jest znaleźć rynek zbytu - mamy go, to potencjalnie cała ludzkość na całej planecie.

Prawda.

Oszacować nakłady - będą duże, bo tomografy, aparaty do rezonansu magnetycznego i inne cuda nie są tanie, a to już nie jest nie wiadomo jaki hi-tech

Częściowa prawda. Sprzęt nie jest tani, ale jest wielokrotnego użytku. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprzęt taki podwynajmować, składać się na niego, itp. Wbrew pozorom, utrzymanie posiadanego sprzętu medycznego nie jest szczególnie drogie, zaś wysokie koszta procedur wynikają ze składowej kilku problemów:
- w Polsce problemem są limity, które z jednej strony narzucają wysoką cenę (bo skoro *tyle* płaci za procedurę NFZ, to za prywatne wykorzystanie musi być przynajmniej *nie-taniej*), a z drugiej odpowiadają za niedociążenie sprzętu (a więc albo maszyna stoi i się kurzy przez pół roku, albo podwynajmowana jest prywaciarzom / łapówkarzom)
- kosztów jakości, związanych z ryzykiem / ubezpieczeniem od odpowiedzialności za usterkę / błąd / pomyłkę; ten aspekt dotyczy głównie krajów zachodnich, w których za pomyłki lekarskie buli się grubą kasę, ale w związku z tym oczekuje się zarobków pozwalających zrównoważyć ryzyko
- nie do końca etycznego wykorzystywanie "słabszego" przez "silniejszego" / zarabianiu na niewyobrażalnych marżach; w teorii marże te pozwalają na rozwój działalności, opłacanie badań nad nowymi metodami terapii, itp., w rzeczywistości nawet na generykach zarabia się krocie.

Z wszystkimi tymi problemami wolny rynek / idealny liberalizm powinien sobie poradzić (brak limitów + jednostki specjalizujące się w masowych / tanich procedurach + przesunięcie bilansu ekonomicznego w wyniku walki o klienta).

Oszacować siłę nabywczą klienta - jest statystycznie mała.

Jest gigantyczna. Rynek farmaceutyczny i usług medycznych walczy o największe pieniądze, jakie są do zdobycia. Jedyne porównwywalne pieniądze zyskiwać można na energii/paliwie oraz dobrach pierwszej potrzeby traktowanych całościowo.

Jaką cenę możemy zaproponować za nasze usługi, by wypracować zysk?

Śmiesznie niską. Nawet w przypadku większości generyków koszta stanowić potrafią ok. kilku procent ostatecznej ceny. Najdroższa w całym systemie jest ludzka praca, jednak nie trzeba wyjeżdżać daleko, aby zorientować się, że za całkiem rozsądne pieniądze można otrzymać "usługi" medyczne na całkiem przyzwoitym poziomie. Prywatna służba zdrowia w Polsce oferuje naprawdę tanie pakiety "abonamentowe", a prezentuje jakość na europejskim poziomie. Niestety - publiczna służba zdrowia to skansen.

Oczywiście klienci się znajdą - ale biedni też chorują na raka.

Rak to zawsze fajny przykłed, aczkolwiek przykład bardzo trudny do dokładnego przeanalizowania i zastosowania w analogiach. Po pierwsze - nowotwory są zwykle śmiertelne, a to zwiększa wzmiankowane wyżej koszta ryzyka. Po drugie, stawiają ludzi pod ścianą, więc można na nich więcej zarobić. Po trzecie, *niektóre* leki stosowane w leczeniu nowotworów wytwarzane są z rzadkich surowców (np. z cisu); a praktycznie wszystkie są niebezpieczne = wymagają szczególnego postępowania i nadzoru. Natomiast w chwili, w której państwo przestałoby płacić za leki, ich cena siłą rzeczy musiałaby znacząco zmaleć. W końcu lepiej sprzedać milion opakowań cystatyku z zyskiem 5$ na sztuce, niż 1000 z zyskiem 100$ na sztuce...

Z kolei sam problem biedy rozwiązać można - jak wspominałem wcześniej - np. poprzez ubezpieczenia. Ubezpieczenie jest w tym wypadku formą umowy społecznej, w której każdy z nas wnosi pewne niewielkie składki, które następnie wykorzystywane są "celowo" w tych nielicznych przypadkach, w których zachodzi taka potrzeba. Ubezpieczyciel może zawierać dodatkowe umowy z usługodawcą, oferując mu np. stałą kwotę w zamian za pewną ustaloną ilość świadczonych usług w jednostce czasu (niżej będzie na ten temat więcej). Przy odpowiednio opracowanej statystyce oraz uczciwym podejściu ubezpieczycieli oraz usługodawców (co zabezpieczać miałoby państwo) system powinien działać bez zgrzytów.

Weź też pod uwagę, że w liberalizmie płacisz znacznie mniej podatków, a więc efektywnie posiadasz znacznie więcej pieniędzy. To, na co je przeznaczysz, jest wyłącznie Twoją sprawą - ale oznacza to też, że masz znacznie większą linię kredytową, i w najgorszym razie zmuszony będziesz na leczenie się zapożyczyć.

Dalej - popyt na tym rynku jest nieograniczony i w znacznej mierze nieprzewidywalny.

Och, popyt jest bardzo przewidywalny. Sytuacje epidemiczne i pandemiczne są stosunkowo rzadkie, a ponieważ oznaczają stan wyjątkowy, i tak wymagają oddzielnych przepisów. Natomiast poza tym - wszystko da się stosunkowo dobrze wyliczyć.

W każdym razie jest to rynek *znacznie* stabilniejszy niż np. sprzedaż samochodów, czy batoników Mars.

Co więcej - są choroby, na które choruje 30 osób na Ziemi. W modelu rynkowym próg opłacalności kliniki dla takich szczęściarzy jest mało zachęcający.

A myślisz, że w chwili obecnej *ktokolwiek* przejmuje się tzw. terapiami/lekami sierocymi? :-D

W dzisiejszych czasach przeprowadzenie badań klinicznych umożliwiających nawet lokalną rejestrację kuracji jest niesamowicie drogie. Zdarza się, że badania nad jednym tylko lekiem przewyższają budżety co biedniejszych państw (zwykle koszt doprowadzenia leku do rejestracji to 100-800 milionów $; przy czym zdecydowana większość badań zatrzymywanych jest znacznie wcześniej, co oznacza że generują koszta, a nie przynoszą żadnego zysku). Liczne urzędy i instytucje próbują zachęcać koncerny farmaceutyczne do zajęcia się "nieopłacalnymi" rozpoznaniami, poprzez zwolnienia od niektórych opłat urzędowych, przedłużenie okresu patentowego, a nawet poprzez zwyczajne dotacje, niemniej praktycznie nie zdarza się, aby rzadkimi chorobami zajęła się jakakolwiek poważna firma. Zwykle badania nad lekami sierocymi prowadzą jedynie uczelnie / instytuty naukowe, które traktują to jako działalność non-profit, jedynie w celach prestiżowych.

Co oferuje liberalizm? W związku ze znacznym zmniejszeniem obciążeń oraz wymogów prawnych, rodziny chorych, a także oddziały zajmujące się ich leczeniem, mogą stosunkowo tanio, czy nawet po kosztach własnych, zajmować się leczeniem chorych. To nie tak, że takie leczenie zacznie się nagle opłacać - ale niemal każdego będzie stać na przeprowadzenie badań klinicznych.

Poza tym popyt na farmaceutyki to wręcz zaproszenie do syndykatu. Ludzie będą płacić albo będą umierać.

Niemal zawsze syndykat jest wynikiem ograniczenia dostępu do zawodu / prawa do produkcji. Liberalizm zakłada, że dostęp do każdego zawodu powinien być możliwie łatwy, zaś prawo do produkcji powinno być stosunkowo łatwe do zdobycia. Nie powiem - w przypadku medycyny brzmi to groźnie, niemniej jestem w stanie wyobrazić sobie liczne metody na zniesienie części ograniczeń, bez zwiększania ryzyka (głównie poprzez wykorzystanie wyspecjalizowanych podwykonawców oraz de-elitaryzacje poprzez wprowadzenie zawodów pośrednich, takich jak np. "treating nurse").

Vide susza w Etiopii i inne klęski głodu. Tam się rynek żywności nie uregulował na czas.

Bardzo ogólnie i abstrahując od niezmiernie-złożonych-indywidualnych-przykładów: jeżeli jakieś państwo nastawione jest wyłącznie na otrzymywanie jałmużny, i nie jest w stanie samo się utrzymać, to znaczy że nie jest to dobre państwo. Jest na świecie wiele państw (chociażby Japonia), które pomimo braku zasobów są w stanie na siebie zarobić. Są też państwa, w których ludzie przyzwyczajeni są do tego, że nic od nich nie zależy, i że nic sami nie zrobią. W idealnie liberalnym świecie, mieszkańcy takich państw powinni natychmiast przenieść się do bardziej dostatnich, ościennych (lub nie) państw; bądź też zorganizować dostawy taniej żywności we własnym zakresie.

Przykład ryby i wędki jest zwyczajowo postrzegany jako nieodparty argument *za* liberalizmem, nie zaś przeciwko niemu.

Jasne. I pacjent to zazwyczaj robi - płacąc państwową składkę zdrowotną.

Ale państwowa składka to fikcja. Fikcja, bo po pierwsze mamy do czynienia z monopolistą, a po drugie składka nie jest wykorzystywana w taki sposób, w jaki ma to miejsce z ubezpieczeniami - a jedynie stanowi kolejne narzędzie redystrybucji oraz interwencjonizmu państwa. Jeżeli *to ja* wybieram ubezpieczyciela, to zmuszam ubezpieczycieli do konkurowania pomiędzy sobą, a także do cięcia niepotrzebnych kosztów. Szczerze mówiąc, w chwili obecnej płacę *znacznie* większą składkę na "państwową" służbę zdrowia niż na prywatne "ubezpieczenie". A różnica w jakości jest niewypowiedziana. Przy czym abonament obejmuje również "drogie" procedury CT, MRI, itp. - na które zapisuję się "od ręki".

jak oszacować koszty leczenia jednego pacjenta, skoro tak naprawdę nigdy do końca nie wiadomo, jak będzie przebiegała diagnoza i terapia?

To już problem szacujących - ale mają do tego bardzo dobre, nowoczesne narzędzia, tzn. statystykę oraz komputery. Ja osobiście wyobrażam to sobie tak:
- ubezpieczyciel zbiera składki od 1000 osób
- ubezpieczyciel wie ze statystyk, że jedynie 3% plus/minus 1% populacji choruje na schorzenie X
- ubezpieczyciel uwzględnia własną marżę na odpowiednik 100 składek
- ubezpieczyciel zakłada margines błędu statystycznego / ryzyka
- ubezpieczyciel dogaduje się z lokalnym szpitalem, że będzie płacił mu stałą kwotę, odpowiadającą ok. 800 składkom, w zamian za co będzie miał prawo do skierowania 40 pacjentów rocznie na leczenie na schorzenie X, przy czym zastrzega sobie że za każdą kolejną osobę w danym roku płacić będzie równowartość 30 składek
- ubezpieczyciel pozostałe mu 100 składek odkłada do banku, do wykorzystania w sytuacji, gdy ilość chorych w danym roku jest większa niż 40
- szpital zatrudnia za odpowiednik 100 składek lekarza na pół etatu na cały rok, żeby mógł się zajmować 40 chorymi
- szpital zatrudnia za odpowiednik 100 składek pielęgniarkę na cały etat na cały rok, żeby mogła się zajmować 40 chorymi
- szpital organizuję za odpowiednik 200 składek 10 sal (w sumie na 40 osób) oraz utrzymanie niezbędnej infrastruktury
- szpital rezerwuje 200 jednostek na leki oraz inne niezbędne FMCG
- odpowiednik 100 składek trafia do kasy szpitala; ponieważ szpital podpisał umowy z wieloma ubezpieczycielami i na wiele schorzeń, to zarabia na siebie.

To oczywiście bardzo prosty przykład, a rzeczywistość jest odrobinkę bardziej złożona. Ale zasada pozostaje taka sama. Czym to się różni od NFZ i kas chorych? Przede wszystkim możliwością wyboru, a także brakiem niedoszacowanych limitów / próbą naciągania na niepotrzebne nadwykonania. Dodatkowo do czynienia mamy z "abonamentem", który jest w przybliżeniu stały tak dla ubezpieczyciela, jak i szpitala - a to oznacza, że oszukiwanie na procedurach nie ma sensu (skoro płacą mi tyle samo, bez względu na to, czy chorych na schorzenie X przyjmę 10, czy 35, to nie muszę kombinować), zaś dyrektor szpitala może z góry przewidzieć na co go będzie stać, a na co nie.

Przedsiębiorca musi rozumować wg kryterium opłacalności, a opieka medyczna, jeśli ma być powszechna i ogólnodostępna, siłą rzeczy opłacalna raczej nie będzie

A dlaczego miałaby być bardziej powszechna / ogólnodostępna niż coca-cola i batoniki Mars? To podstawowy błąd w założeniach - mówiąc o liberalizmie, zakładasz że wszystkim się "socjalnie" należy taki sam dostęp do służby zdrowia.

A ja pytam: dlaczego do służby zdrowia tak, a do jedzenia i mieszkań nie?

Obowiązkowe pakiety podstawowe - co to znaczy? Jakie kryterium co do zakresu?

Naprawdę oczekujesz ode mnie konkretnych rozwiązań? Bo powiem szczerze, że jedną pracę już mam, i nie za bardzo chce mi się spędzić kilkadziesiąt roboczo-godzin na analizie trendów, statystyk, oraz budżetów.

W uproszczeniu: podstawowa opieka zdrowotna to w moim rozumieniu coś, z czym normalnie udajesz się do lokalnej przychodni. Jeżeli konieczne jest udanie się do szpitala, to zwykle nie jest to już opieka podstawowa. Do podstawowej opieki wliczyłbym także kilka dodatkowych procedur diagnostycznych, które zwykle realizowane są jedynie przez szpitale oraz prywatnych podwykonawców. Takie pakiety są dzisiaj łatwo dostępne w sieciach prywatnych przychodni takich jak Medicover, LuxMed, itp.

Opiekę szpitalną traktowałbym już opiekę ponadstandardową, a więc obejmującą dodatkowe składki i/lub wkład własny.

Rak w swoich 50 tys. odmian jest dziś powszechną chorobą, a leczenie jest drogie. Włączamy czy nie?

Zdecydowanie nie - to już byłaby usługa dodatkowa. Weź pod uwagę, że np. w roku 2008 na nowotwory zachorowało niecałe 13 milionów ludzi spośród ~6.5 miliardów, co odpowiada około 0.2% światowej populacji. Przy czym nie wszystkie nowotwory są tak samo groźne, tak samo drogie w leczeniu i tak samo częste.

O kosztach leczenia pisałem wcześniej.

Poza tym myślałem, że liberalizm ma wspierać wolność jednostki, a nie nakładać ekonomiczne kajdany jeszcze w szkolnej ławce

Ależ na tym to właśnie polega; liberalizm = wolność wyboru. Jeżeli chcesz się uczyć, i uważasz że zdołasz zwrócić koszta poniesione na Twoją edukację przez daną jednostkę, to możesz to zrobić; jeśli uważasz, że skórka jest niewarta wyprawki, to wybierasz "plan B".

przecież to nie ja sam się posłałem do szkoły

Dlatego też koszta są często przerzucane na rodziców - vide szkoły prywatne. Przy czym tak naprawdę problem dotyczy jedynie szkół podstawowych i *częściowo* szkół średnich - a tutaj koszty jednostkowe są *stosunkowo* niskie. Szkoły wyższe mogą natomiast bez trudu posługiwać się którymś z opisanych wcześniej systemów.

Nie - bo obywatel niewykształcony (tzn. nieposiadający przydatnych umiejętności - bo kwestia tychże oraz adekwatności systemu to jeszcze inna kwestia) nie będzie w pełni produktywny, a może stanowić ciężar dla państwa.

Jaki problem? Brak (niemal) podatków = brak (niemal) świadczeń. Chcesz pracować w kołchozie jedynie za wikt i opierunek - Twoja wola; chcesz czegoś więcej - również Twoja wola, ale i Twoja praca.

Demotywujące jest dawanie ludziom wędki, kiedy jezioro jest na drugim końcu pustyni.

Wiesz, trochę zmieniasz obiekt dyskusji. Czy chcesz rozmawiać o tym:
- jak funkcjonować powinien "idealny" liberalizm
- jak wprowadzać krok po kroku "idealny" liberalizm
- czy jak żyłoby się w fazie przejściowej do "idealnego" liberalizmu?

Bo jeśli chcesz udowodnić, że "liberalizmu nie da się go wprowadzić z dnia na dzień", to przyznam, że ja do tej pory dyskutowałem o czymś innym.

Oczywiście, w systemie socjalnym redystrybucja czemuś służy; w systemie liberalnym niczemu nie służy; a w przypadku systemów pośrednich "przejadana" jest przez aparat administracyjny oraz inne patologie.

Ale dyskutujemy o systemie liberalnym, prawda?

Bo jeśli tak: nie chcesz pracować = zdychaj. A w mojej osobistej ("nieco" ugrzecznionej) wersji liberalizmu: trafiasz do wybranego przez siebie kołchozu.

Ta samoregulacja kosztowała Rzym 30 000 ludzi

Poparli go = ponieśli ryzyko => przegrali. Sad but true.

Liberalizm nie zabezpiecza Cię przed upadkiem - do tego służy socjalizm. Liberalizm daje Ci wolność wyboru oraz możliwość zapracowania na własną przyszłość.

Zasadą liberalizmu jest odpowiedzialność za siebie, nie za cudze błędy.

To ja wybieram komu zaufam. Oczywiście, oczekuję od państwa rozliczenia osoby, która nie dotrzymała warunków umowy. Ale jeżeli nieroztropnie zaufałem komuś, a majątek "przestępcy" nie wystarczy na zabezpieczenie moich strat, to ja ponoszę tego koszta.

Na drugi raz wybiorę lepiej. Albo znowu stracę.

Jak zatem ów pozbawiony wiedzy fachowej Kowalski ze swoim 0,0001% udziału w SG czy Paribas miał je kontrolować i mówić im, żeby nie wchodziły w fundusz pana Madoffa?

Ależ to świetny przykład na to, czym liberalizm *przewyższa* inne ustroje. Wyobraźmy sobie następującą sytuację:

1. Demokracja: niektórzy mają o czymś pojęcie...
1a. ...i udaje im się przeforsować własne zdanie. Wprawdzie wciąż niektórzy są niezadowoleni, niektórzy chcieliby więcej/inaczej, ale ogólnie wszystkim jest OK.
1b. ...i nie udaje im się przeforsować własnego zdania. Wszyscy są źli na wszystkich i wszystkim jest źle.

2. Liberalizm: to ja wybieram komu zaufać...
2a. ...i dobrze wybrałem (bo np. poświęciłem trochę uwagi swojemu wyborowi). Jestem zadowolony i jest mi OK. Uczę się, że mój wybór ma znaczenie.
2b. ...i wybrałem na chybił trafił, ale trafiłem dobrze. Jestem zadowolony i jest mi OK.
2c. ...i wybrałem na chybił traił, a przy tym trafiłem źle. Czyli jestem w podobnej sytuacji co 1b, bo jest mi źle, ale nie mogę winić innych - bo to ja źle wybrałem. Na drugi raz się bardziej do swojego wyboru przyłożę.

A wracając do przykładu z akcjami: doskonale znasz przecież mechanizm akcyjny, i wiesz, że już zebranie kilku procent udziałów to dużo. Więc mogę zbierać. Jeśli nie jestem w stanie, mogę kontrolować firmę w inny sposób: jeśli nie podoba mi się polityka SC, czy Paribas, to w każdej chwili ich akcje mogę sprzedać. I np. kupić inne akcje, wypuszczone przez firmę, której polityka mi się bardziej podoba.

ale jeśli nie zadziała dostatecznie szybko, kryzys zbożowy murowany.

Jak wspomniałem wyżej - w dzisiejszych czasach samoregulacja jest znacznie szybsza, m.in. dzięki łatwiejszemu dostępowi do informacji / tańszemu transportowi. W przypadku rynku żywnościowego mechanizm samoregulujący ma zwykle opóźnienie ~1 roku. To niby dużo, ale przy globalnym rynku całkowicie do wytrzymania.

zdobywając sobie rzesze klientów metodą piramidy finansowej i spekulacji cebulkami tulipanów (...) Jednak kiedy bracia rozszerzają działalność na skalę ogólnokrajową, roztropny premier wzywa swojego ministra

Ale po co? Każdy odpowiada za siebie, państwu nic do tego. Ci, którzy dadzą się nabrać, trafią na starość do kołchozów / będą utrzymywani przez swoje dzieci. Natomiast mechanizm piramidy finansowej stanie się tak dobrze znany i powszechnie zrozumiany, że następne pokolenia już się nabrać nie dadzą.

@Albiorix

Państwowa służba zdrowia jest dobra w czymś innym i prywatna jej tu za dobrze nie zastąpi - w zapobieganiu.

Dlaczego nie? Jeśli:
a) każdy musi się ubezpieczyć u jednego ze "standardowych" ubezpieczycieli
b) każdy ubezpieczyciel chce brać jak najwięcej kasy, a płacić jej jak najmniej
c) w interesie ubezpieczyciela jest zapobiegać, a nie leczyć
d) -> zapobieganie można przenieść na podwykonawcę.

Przy czym z tym zapobieganiem to też mit. W niektórych zachodnich krajach koszty "zapobiegania" (badania okresowe i kontrolne, CT dla każdego, itp.) rozrosły się tak bardzo, że znacznie przewyższyły koszty leczenia. W wyniku czego prewencja została mocno okrojona. ;-)
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn kwie 16, 2012 8:48 pm

Rukasu pisze:
W liberalizmie dyktat tłumu nie może mieć miejsca, bowiem nie istnieje interwencjonizm państwowy.
Więc dyktat tłumu jest jedynym, co pozostaje. W wolnorynkowej konkurencji zwycięża ten, kto znajduje największą liczbę nabywców w swoim sektorze.
Rukasu pisze:
Ale kiedy *nauczyć* ich, że to oni potem ponoszą konsekwencje swojego "wyboru", to na drugi raz przynajmniej się nad tym wyborem zastanowią.
Ludzie mieli kupę czasu, by się tego nauczyć. Ale i tak każde pokolenie uczy się od nowa.
Rukasu pisze:
Jest gigantyczna. Rynek farmaceutyczny i usług medycznych walczy o największe pieniądze, jakie są do zdobycia.
Wiem, dlatego nie użyłem słowa klientów, tylko klienta - indywidualnego. Bo nie chodzi mi tylko o to, ile ludzie są w stanie zapłacić, ale także - ilu z nich jest w stanie zapłacić.
Rukasu pisze:
Niemal zawsze syndykat jest wynikiem ograniczenia dostępu do zawodu / prawa do produkcji.
Albo praktycznych ograniczeń wykonywania zawodu lub produkcji danego towaru.
Rukasu pisze:
Ależ na tym to właśnie polega; liberalizm = wolność wyboru.
Liberalizm= móc tylko to, na co pozwala zawartość portfela. Nie mówię, że to źle, ale nie nazwałbym tego wolnością wyboru. W idealnym liberaliźmie problem rozwiązałaby eliminacja znaczenia czynników deterministycznych w sferze społecznej, gospodarczej itp. Ale wg mnie w rzeczywistości taka eliminacja jest niewykonalna.
Rukasu pisze:
Przy czym tak naprawdę problem dotyczy jedynie szkół podstawowych i *częściowo* szkół średnich - a tutaj koszty jednostkowe są *stosunkowo* niskie.
A jednak to na tym poziomie zamyka się najwięcej placówek z powodu braku funduszy. No ale można przerzucić na rodziców, to fakt. A co jak rodzice nie mają, a dziecko chce się uczyć? I po wolności wyboru - no ok, stypendia za wyniki. Ale to jest narzędzie interwencjonizmu, którego w idealnym liberaliźmie chyba ma nie być.
Rukasu pisze:
Jaki problem? Brak (niemal) podatków = brak (niemal) świadczeń.
Zmniejszona produktywność społeczeństwa - mniejsza konsumpcja, bo ciemniak w kołchozie nie zarabia i nie kupuje tyle, co kujon. Zmniejszony potencjał intelektualny, mniejsza szansa na innowację. A wszystko dlatego, że nasz Nikola Tesla w wieku 18 lat uznał, że nie chce mu się robić. Jak mu się odwidzi za 10 lat, będzie 10 lat do tylu. A my razem z nim.
Rukasu pisze:
Bo jeśli tak: nie chcesz pracować = zdychaj.
Socjaldarwinizm? Nie powiem, że to z gruntu zła idea, bo w gruncie rzeczy na tym polega życie. Ale mimo wszystko uważam, że ludziom czasami można dać jakieś fory... Ludzie wyciągnięci z dna (czasem za kołnierz) też potrafią być pożyteczni i zwrócić zainwestowane środki. Wg mnie szkoda marnować ich na nawóz.
Rukasu pisze:
Wiesz, trochę zmieniasz obiekt dyskusji. Czy chcesz rozmawiać o tym:
- jak funkcjonować powinien "idealny" liberalizm
- jak wprowadzać krok po kroku "idealny" liberalizm
- czy jak żyłoby się w fazie przejściowej do "idealnego" liberalizmu?

Bo jeśli chcesz udowodnić, że "liberalizmu nie da się go wprowadzić z dnia na dzień", to przyznam, że ja do tej pory dyskutowałem o czymś innym.
Zmieniam? Może. Ale szczerze powiedziawszy, z podanych opcji żadna mi nie pasuje, bo każda zawiera słowo "idealny". A jak mawiają, polityka jest sztuką rzeczy możliwych. Ja przez "idealny" w tytule tematu rozumiem - najlepszy osiągalny bez gruntownego przekształcania człowieka. "Idealny liberalizm" pachnie mi światem pełnym Johnów Galtów, a nie jest to moja ukochana postać literacka - zbyt lubię czytać o ludziach. Zresztą całego "Atlasa zbuntowanego" lubię tylko w połowie :) (tej, która zawiera krytykę istniejącego systemu - krytyczny aspekt każdej (anty)utopii przedstawia zwykle w jej ramach największą wartość intelektualną).
Rukasu pisze:
Poparli go = ponieśli ryzyko => przegrali. Sad but true.
Nie postawili - oni po prostu służyli w niewłaściwych legionach. To jeszcze smutniejsze. Ale tak, wiem - w idealnym liberaliźmie każdy idzie za kim chce. Ponieważ jednak liderzy lubią, korzystając ze swej przewagi, wiązać ze sobą ludzi nie tylko na zasadzie dobrowolności. Choćby uzależnienie ekonomiczne - w idealnym liberaliźmie jeszcze skuteczniejsze niż obecnie. W wypadku braku pomocy państwowej system kliencki jest jedyną alternatywą dla jednostek nieprzystosowanych - no, poza ewentualnie kołchozem. Wolność niewolnika do wybrania sobie pana? Dziękujemy, my już mamy. Po ideale oczekujemy więcej. W złotym, XIX/XX wieku twardego i konsekwentnego liberalizmu (jak dotąd w każdym razie najbardziej zarazem twardego i konsekwentnego) oraz nielimitowanego dnia pracy fabryki zatrudniające na 16h nie stały puste, nawet gdy sąsiednie zakłady oferowały lepsze warunki. Wolność? Nie - głód i ograniczona pojemność fabryki. Oczywiście, każdy z tych wyzyskiwanych robotników mógł sobie założyć własny biznes, jak mu się nie podobało. O ile był piśmienny, co wtedy nie było jeszcze pewne. Z dostępem do edukacji publicznej bywało jeszcze różnie, zresztą dziecku po 14 h przy maszynie wiedza nie wchodzi do głowy - podobnie dorosłemu na kursach wieczorowych. Brak płacy minimalnej - głodowe stawki, marné szansé na prywatné edukacjé np. dla dzieci. Nie wiem, może winny był feudalny porządek, niska świadomość mas, masoneria, kapitalizm monopolistyczny. Wiem, że prawo nie stawiało przeszkód.
Rukasu pisze:
Liberalizm nie zabezpiecza Cię przed upadkiem - do tego służy socjalizm.
No i dobrze - ja chcę, żeby ktoś zabezpieczał społeczeństwo przed trwonieniem czasu i środków na samoregulację, zwłaszcza w sytuacjach, w których wahadło patologii wychyla się do punktu, od którego zaczyna się upadek.
Rukasu pisze:
To ja wybieram komu zaufam.
Ale ja piszę o konsekwencjach, jakie ja - niewinny obywatel - mogę ponieść przez to, że np. nieznany mi bank, którego nie jestem i nie będę klientem utopił x mld dolarów swoich rozmaitych klientów w słomianym interesie. A mogą to być konsekwencje poważne. I tyle mi wtedy z tego liberalizmu, że płacę za cudze błędy.
Rukasu pisze:
Ależ to świetny przykład na to, czym liberalizm *przewyższa* inne ustroje. Wyobraźmy sobie następującą sytuację:
2. Liberalizm: to ja wybieram komu zaufać...
2c. ...i wybrałem na chybił traił, a przy tym trafiłem źle. Czyli jestem w podobnej sytuacji co 1b, bo jest mi źle, ale nie mogę winić innych - bo to ja źle wybrałem. Na drugi raz się bardziej do swojego wyboru przyłożę.
Albo ktoś na drugim końcu świata wybrał źle, nie zapytawszy mnie o zdanie, a to mnie zwalniają z pracy. I mogę winić innych, bo ode mnie nic tu nie zależało.
Rukasu pisze:
Jeśli nie jestem w stanie, mogę kontrolować firmę w inny sposób: jeśli nie podoba mi się polityka SC, czy Paribas, to w każdej chwili ich akcje mogę sprzedać. I np. kupić inne akcje, wypuszczone przez firmę, której polityka mi się bardziej podoba.
To jak z np. umową o dostarczenie energii - możesz zawrzeć z nami dowolną umowę, ale jeśli chcesz zmienić proponowane przez nas warunki, to siedź po ciemku. No niby wolność jest - można nie przystępować. Ok, wiem, że mogę sobie zrobić własny generator albo założyć solarki. Ale jednak metoda jest gangsterska. Ale co do podobania się - nie wiem, czy wąska, oddolna perspektywa postrzegania działalności firmy przez drobnego udziałowca jest wystarczająca do efektywnej oceny. Ukochany przez niektórych, bezpieczny sposób inwestowania "na Grahama-Buffeta" wymaga czasem danych, które naprawdę trudno jest uzyskać zwykłemu Kowalskiemu. Są organizacje, które się tym zajmują. Ale muszą być naprawdę niezależne - na czym wcale niekoniecznie im zależy :) . Jeśli np. znieść państwowe gwarancje dla agencji ratingowych, to prędzej czy później nowi liderzy rynku zaczną lobbować o ich przywrócenie, bo to służy zabezpieczeniu ich pozycji, a ludzie też czują się bezpieczniej, wiedząc, że "tym chłopakom ufa sam pan prezydent". Jakie gwarancje daje idealnie liberalne państwo, że chłopaki nie dostaną plakietek Nationally Recognized Statistical Rating Organization?
Rukasu pisze:
W przypadku rynku żywnościowego mechanizm samoregulujący ma zwykle opóźnienie ~1 roku. To niby dużo, ale przy globalnym rynku całkowicie do wytrzymania.
A po co wytrzymywać to, czego można uniknąć?
Rukasu pisze:
Ale po co? Każdy odpowiada za siebie, państwu nic do tego. Ci, którzy dadzą się nabrać, trafią na starość do kołchozów / będą utrzymywani przez swoje dzieci.
Dajmy na to, 1/3 ludności albo więcej. W małym kraju wykonalne. Albo dadzą się nabrać wiodące przedsiębiorstwa lub banki. Tak czy inaczej ludzie bankrutują, nie kupują, redukują działalność gospodarczą... Jeśli społeczeństwo słabnie i biednieje, to jego państwo także - a im bardziej liberalne, tym bardziej, bo liberalne państwo poza potencjałem społeczeństwa nie ma praktycznie nic do dyspozycji. Sąsiadom w to graj.
Rukasu pisze:
Natomiast mechanizm piramidy finansowej stanie się tak dobrze znany i powszechnie zrozumiany, że następne pokolenia już się nabrać nie dadzą.
[/quote] O ile wiem, piramida Madoffa nie była pierwszą piramidą finansowa w historii. I kto wie, czy następna nie trafi się jeszcze za tego samego pokolenia. A następne zapomną. Zimna wojna skończyła się raptem 20 lat temu. Ilu dwudziestolatków panicznie boi się następnej? Czym wobec tego jest sprawa jakiegoś tam... Jak mu było?
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

wt kwie 17, 2012 1:46 pm

Więc dyktat tłumu jest jedynym, co pozostaje. W wolnorynkowej konkurencji zwycięża ten, kto znajduje największą liczbę nabywców w swoim sektorze.

No ale gdzie ten dyktat tłumu? Przecież w liberalizmie moim "targetem" mogą być zarówno Ci, którzy tworzą dany tłum; jak i ci, którzy danego tłumu nie tworzą. Ba - mogą nim być nawet ludzie dobierani na podstawie innego kryterium, niezależnie od tego, czy są w danym tłumie, czy też nie. Innymi słowy, w liberalizmie tłum przestaje *dyktować*, a jedynie stanowi jedną z wielu wysp na morzu różnorodności. Natomiast w demokracji struktury państwowe muszą się w pewnym momencie zdecydować: albo robimy to, co chce tłum; albo stawiamy się w opozycji wobec tłumu. I potem interwencjonizmem wymuszają na wszystkich takie, a nie inne podejście.

Ludzie mieli kupę czasu, by się tego nauczyć. Ale i tak każde pokolenie uczy się od nowa.

Naprawdę mieli na to czas? Którzy ludzie i kiedy? Bo w Polsce demokracja zaczęła się (a właściwie odnowiła) dopiero za mojego życia, zaś ilość suwerennie rządzących nami grup można policzyć na palcach. Dodatkowo, ponieważ zaczynaliśmy od socjalizmu i w oparciu o socjalne hasła Solidarności, jak do tej pory większość elit skłania się mocno ku polityce socjalnej (a więc z definicji "nie-liberalnej"). Zwróć też uwagę, że jedyny jak dotąd prawdziwie liberalny polityk - Balcerowicz - po dziś dzień nazywany jest (nie wnikam, czy słusznie, czy nie) złodziejem.

Rynek farmaceutyczny i usług medycznych walczy o największe pieniądze, jakie są do zdobycia.

Wiem, dlatego nie użyłem słowa klientów, tylko klienta - indywidualnego. Bo nie chodzi mi tylko o to, ile ludzie są w stanie zapłacić, ale także - ilu z nich jest w stanie zapłacić.

OK, ale tutaj musimy w takim razie zweryfikować strukturę zamożności społeczeństwa. Nie mam w tej chwili danych, ale mimo wszystko obstawiałbym, że ludzi biednych jest mniej niż przedstawicieli klasy średniej plus ludzi zamożnych. Warto byłoby też sprawdzić, ile każda z grup wydaje na leki / opiekę medyczną (zakładam że rozkład będzie mniej-więcej zgodny z Zasadą Pareto).

Niemal zawsze syndykat jest wynikiem ograniczenia dostępu do zawodu / prawa do produkcji.

Albo praktycznych ograniczeń wykonywania zawodu lub produkcji danego towaru.

Och, to niezmiernie interesujący problem. Ponieważ jedna z teorii gospodarczych głosi, że każdy rozwój wymaga coraz większego rynku zbytu (bo np. produkcja niektórych nowoczesnych dóbr jest zbyt złożona i zbyt droga, aby opłacała się w małej skali), uznać moglibyśmy że warunkiem dobrobytu oraz doskonalenia jest powstawanie gigantycznych korporacji oraz globalizacja handlu. W takim przypadku rzeczywiście wydawać by się mogło, że przyszłość świata znajduje się w rękach finansowych gigantów, którzy w samonapędzającym się mechanizmie będą stawali się w coraz większym stopniu oligopolistami i "panami świata". IMHO jednak, coraz wyraźniej widać, że przyszłością nie jest ani dominacja korporacji, ani syndykalizm, a raczej elastyczna współpraca niewielkich podmiotów (idea zbliżona do PGR-ów i kibuców, ale za sprawą dostępu do nowoczesnych technologii bardziej przypominająca współczesny Groupon, SETI@home, czy w ogóle technologię typu "cloud"). Takie coś możliwe jest w każdym aspekcie otaczającej nas rzeczywistości - podejrzewam, że już bardzo niedługo na świecie funkcjonować będą liczne fabryki/firmy usługowe, które nie będą nastawiać się na produkuję niczego konkretnego, a jedynie czekać na zamówienia i pracować jako podwykonawcy.

Ha, skoro przeciętnego człowieka zaczyna być stać na trójwymiarową drukarkę...

W idealnym liberaliźmie problem rozwiązałaby eliminacja znaczenia czynników deterministycznych w sferze społecznej, gospodarczej itp. Ale wg mnie w rzeczywistości taka eliminacja jest niewykonalna.

Ale to znowu jest problem bardziej etyczny/światopoglądowy, niż problem ekonomiczny/systemowy. Zakładając "rzeczywisty" liberalizm oraz odpowiednio szeroki horyzont czasowy, mamy do czynienia:
- albo z ewolucją, tzn. podmioty skuteczniejsze pozostawiając swoje dziedzictwo wybranym przez siebie jednostkom, stają się z czasem coraz potężniejsze, ale w zasłużony sposób
- albo z degeneracją, tzn. podmioty skuteczniejsze pozostawiając swoje dziedzictwo wybranym przez siebie jednostkom, z czasem stają się niewydolne i wypierane są przez mniejsze, ale aktywniejsze jednostki.

Do tego uwzględniłbym możliwość opisywaną powyżej, tzn. nie tyle kumulację kapitału w jednym ręku, co opartą o Teorię Gier oraz dostęp do Internetu elastyczną współpracę wielu małych podmiotów.

Przy czym tak naprawdę problem dotyczy jedynie szkół podstawowych i *częściowo* szkół średnich - a tutaj koszty jednostkowe są *stosunkowo* niskie.

A jednak to na tym poziomie zamyka się najwięcej placówek z powodu braku funduszy.

O ile wiem, to te zamykanie jest słuszne. Problemem nie jest bowiem brak dostępu do edukacji, tylko nieadekwatność starego modelu nauczania.

Otóż wpierw Piłsudczycy, a następnie komuniści, budowali w Polsce sieć szkół niemalże od podstaw. Ponieważ w tamtych czasach samochody były drogim luksusem, zaś wiele współczesnych miast stanowiło wciąż "zabitą dechami wieś", jedynym sposobem na powszechne kształcenie Polaków sprowadzało się do wyjścia ze szkołami (zwł. podstawowymi) na "głęboką prowincję". Miało to sens zwłaszcza po IIWW, bowiem ludność się wtedy mocno rozpraszała, zaś populacyjne wyże oznaczały realne zapotrzebowanie na szkoły nawet w "oddalonych od cywilizacji" miejscach. Czasy się jednak zmieniły: podział na wieś i miasto nie jest w dzisiejszych czasach tak widoczny; zaś utrzymywanie drogiej szkoły (zgodnie z obserwacjami mojego brata, w związku z obecnym systemem finansowania edukacji, w chwili obecnej wiele "wiejskich" szkół jest wyposażonych znacznie lepiej niż szkoły z wielkich miast) dla 9 uczniów mija się z celem. Tym bardziej, gdy w odległości ~pół godziny jazdy rowerem (o samochodach nie ma nawet co mówić) znajdują się jeszcze 3 inne szkoły po 9 uczniów każda.

Ja rozumiem, że rodzice woleliby taką szkołę, w której sami sie uczyli i która jest za płotem. Ale skoro tak, to niech sami swoje zbędne zachcianki finansują. Przy czym szkoła dla 9 dzieci nie spełnia niektórych funkcji wychowawczych, w tym możliwości realnej interakcji z rówieśnikami.

No ale można przerzucić na rodziców, to fakt. A co jak rodzice nie mają, a dziecko chce się uczyć? I po wolności wyboru - no ok, stypendia za wyniki. Ale to jest narzędzie interwencjonizmu, którego w idealnym liberaliźmie chyba ma nie być.

Ponieważ ideał jest z założenia niemożliwy do realizacji, kwestią tego co jest "idealne"/"zbliżone do ideału" jest dyskusyjna. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że stypendia mogłyby być fundowane przez korporacje, fundacje, a nawet same szkoły (które w ten sposób motywowałyby uczniów i podnosiły swój prestiż; tak przecież jest np. ze stypendiami sportowymi na zachodzie). Ale prawda jest taka, że moja wizja liberalizmu - o czym od samego początku piszę - uwzględnia pewną niewielką aktywność instytucji państwowych. Wynika to jednak bardziej z ograniczenia mojej wyobraźni, skoro analizując *naprawdę* idealną sytuację, liberałowie powinni po prostu dobrowolnie finansować edukację, zgodnie z Teorią Gier uznając, że w ten sposób wzmacniają samych siebie. Brzmi jak fikcja, ale weź pod uwagę, że wiele zachodnich korporacji *naprawdę* finansuje wybrane wydziały i/lub funduje stypendia dla swoich potencjalnych przyszłych pracowników...

Zmniejszona produktywność społeczeństwa - mniejsza konsumpcja, bo ciemniak w kołchozie nie zarabia i nie kupuje tyle, co kujon.

Hm... Ponieważ do tej pory moja wizja była chyba średnio czytelna / krystalizowała się, spróbuję to przedstawić jeszcze trochę inaczej.

W założeniu istnieją dwa podstawowe bieguny ładu społeczno-gospodarczego, a więc liberalizm oraz socjalizm. Socjalizm w swych założeniach opiera się o mniej lub bardziej centralną regulację, interwencjonizm, oraz odgórne przymuszanie ludzi do tego, aby "pomagali sobie nawzajem". Liberalizm natomiast jest systemem wybitnie elastycznym, nastawionym na reagowanie i dostosowywanie się do sytuacji, ale też na wolność wyboru. W zależności od podejścia: idealny liberalizm albo powinien "dobrowolnie" wyciągać najbiedniejszych z nędzy (jako ~zabezpieczenie własnych interesów); albo pozwalać im kisić się we własnym sosie (i brutalnie tłumić wszelkie wychodzące ze slumsów niepokoje). Natomiast to o czym ja piszę, to tak naprawdę próba połączenia zalet liberalizmu z zaletami socjalizmu. W mojej wizji, liberalizm jest postawą nadrzędną i dominująca, jednak jednostki nieprzystosowane trafiają do "socjalistycznych rezerwatów", które nazywam "kołchozami". Taki kołchoz, kibuc, PGR, czy sekta, nie narusza liberalnych zasad gry, bowiem "na zewnątrz" funkcjonuje tak samo, jak każdy liberalny podmiot; wewnętrznie jednak kieruje się zasadami socjalistycznymi. Ponieważ każdy mógłby sam wybierać, do którego "kieszonkowego socjalizmu" chce trafić, występowałaby także wzajemna konkurencja pomiędzy kołchozami, która przejawiałaby się m.in. dbałością o mieszkańców. Na co warto zwrócić uwagę: z punktu widzenia liberalizmu, główną zaletą kołchozu byłoby zapewnienie bezpieczeństwa, bowiem kołchoz odpowiadałby / zabezpieczał zachowanie swoich mieszkańców. Natomiast kołchoz nie zakłócałby zasad wolnego rynku, bowiem od zewnątrz, jako niezależny podmiot gospodarczy sam musiałby dbać o potrzeby swoich mieszkańców = stanowić liczacy się rynek zbytu (a także źródło nowych produktów i/lub usług).

Oczywiście, mieszkańcy kołchozu byliby mniej wydajni niż "zwykli" liberałowie, jednak ponieważ i tak składaliby się głównie z jednostek mało wydajnych, byłoby to raczej "zagospodarowanie odpadu", który w innym przypadku nie przynosiłby *żadnej* korzyści społeczeństwu (a być może nawet wymagał "utylizacji").

Socjaldarwinizm?

Dokładnie. Chociaż w naukach społecznych to chyba jednak raczej spenceryzm. ;-)

Ale mimo wszystko uważam, że ludziom czasami można dać jakieś fory...

A ja, pozostając liberałem, całkowicie się z Tobą zgadzam. Uważam jednak, że nie da się tego rozwiązać w sposób systemowi, i że zbyt dalekie odejście od liberalizmu generuje więcej patologii i problemów, niż ich naprawia (bo w socjalizmie bezpieczeństwo ekonomiczne działa demotywująco, prowadząc do narastania patologicznej tkanki "brakorobów" oraz eskalacji podcinania skrzydeł nielicznym "pracowitym").

W mojej wizji swoistym "parasolem bezpieczeństwa" mają być kołchozy, ale oczywiście problem można rozwiązywać i na inne sposoby.

"Idealny liberalizm" pachnie mi światem pełnym Johnów Galtów, a nie jest to moja ukochana postać literacka - zbyt lubię czytać o ludziach.

Jakoś nigdy nie udało mi się zabrać za książki Ayn Rand, choć oczywiście o "Atlasie..." słyszałem. Tak więc nie do końca rozumiem problem.

W każdym razie weź pod uwagę, że liberalizm nie zmusza Cię do bycia "charyzmatykiem". Zupełnie spokojnie możesz sobie żyć jako szary człowieczek, pracujący w wielkim biurowcu od dziewiątej do piątej, a po pracy bawiący się miniaturowymi kolejkami lub lalkami barbie.

Nie postawili - oni po prostu służyli w niewłaściwych legionach. (...) Ale tak, wiem - w idealnym liberaliźmie każdy idzie za kim chce.

W idealnym liberalizmie usługi militarne opierałyby się zapewne o podwynajmowanych najemników, więc w jakimś stopniu rzeczywiście "każdy idzie za kim chce". Natomiast nasza historyczna rzeczywistość, bardzo często opierała się o wartości wybitnie nie-liberalne, przy czym szeregowy żołnierz zwyczajowo nie miał absolutnie *nic* do powiedzenia (wpływ na rządzących mieli jedynie wojskowi dowódcy oraz inni politycy / wyborcy). Weź jednak pod uwagę, że Twój przykład po raz kolejny pokazuje, że brak wolności doprowadził do śmierci tysięcy osób. W systemie prawdziwie liberalnym mogłoby to wyglądać trochę inaczej.

W wypadku braku pomocy państwowej system kliencki jest jedyną alternatywą dla jednostek nieprzystosowanych - no, poza ewentualnie kołchozem.

Bądźmy szczerzy - zarówno kołchoz, jak i państwo socjalne to również system kliencki. Od systemu klienckiego w ogóle jest bardzo trudno uciec, a ucieczka taka możliwa jest IMHO *jedynie* w liberalizmie.

Wolność niewolnika do wybrania sobie pana? Dziękujemy, my już mamy. Po ideale oczekujemy więcej.

Sam odwoływałeś się do Fromma - niektórzy ludzie *chcą* żeby nimi rządzić. Idealny system musi zaspokoić także ich potrzeby - i dlatego właśnie do swojej liberalnej wizji wrzuciłem socjalną alternatywę.

A taka "wolność do wyboru pana" wbrew pozorom jest bardzo ważna - bo oznacza, że mamy do czynienia z konkurencją, a patron musi o swojego klienta zabiegać.

W złotym, XIX/XX wieku twardego i konsekwentnego liberalizmu (...) fabryki zatrudniające na 16h nie stały puste, nawet gdy sąsiednie zakłady oferowały lepsze warunki. Wolność?

Tylko zwróć uwagę, że tamta sytuacja sprzężona była z gwałtowną eksplozją techniki i nauki, a także z głębokimi przemianami społecznymi. To nie tak, że *przed* Rewolucją Przemysłową ludzie mieli lepiej, bowiem los pańszczyźnianego chłopa sprowadzał sie mniej-więcej do tego samego co los późniejszego robotnika. Natomiast *współcześnie* różnic jest bardzo wiele: w XIX wieku nie istniała tak naprawdę publiczna edukacja, idea związków zawodowych kiełkowałach dopiero w głowach obutych w saboty rozrabiaków, zaś okrążenie świata w 80 dni wydawało się absolutną niemożliwością. W dzisiejszych czasach społeczeństwo jest znacznie lepiej wykształcone, bardziej świadome, zaś możliwości oferowane przez współczesną technikę zdejmują z ludzkich barków większość pracy. Nie zazdroszczę współczesnym kasjerkom z supermarketu, niemniej jeśli spróbujesz porównać ich los z losem szwaczek w łódzkiej manufakturze (słynącej z postępowości i nadspodziewanie "ludzkiego" traktowania pracowników), to przyznasz mi chyba, że mówimy o dwóch różnych światach.

Idealny system nie polega na tym, że ci którzy chcą pracują, a ci którzy nie chcą - nie pracują. Z mojej perspektywy idealny system ma nagradzać pracę, motywować do rozwoju i kreatywności. Oczekiwania te spełnia znakomicie liberalizm. Ponieważ jednak zdaję sobie sprawę, że różni ludzie mogą mieć różne oczekiwania, zaś żaden system nie powinien skreślać człowieka tylko dlatego, że raz się pomylił, liberalizm w moim wydaniu został nieznacznie zmodyfikowany i pozwala też "wegetować" leniuchom.

No i dobrze - ja chcę, żeby ktoś zabezpieczał społeczeństwo przed trwonieniem czasu i środków na samoregulację, zwłaszcza w sytuacjach, w których wahadło patologii wychyla się do punktu, od którego zaczyna się upadek.

No to albo musisz wynaleźć wehikuł czasu, który pozwala Ci jednoznacznie oceniać skutki podejmowanych przez polityków decyzji; albo odwołać się do instancji wyższej. Z moich obserwacji wynika, że modlitwy nie są zbyt skuteczne (choć być może jestem - jako osoba niewierząca - uprzedzony), więc pozostaje Ci IMHO jedynie zwrot w stronę inżynierii temporalnej. A krótko i na temat: wahadło wychyla się bez względu na obowiązujący system. W liberalizmie masz przynajmniej prawo liczyć na to, że opadnie znowu ASAP; nie zaś po wielu wiekach trwania w patologii.

Ale ja piszę o konsekwencjach, jakie ja - niewinny obywatel - mogę ponieść przez to, że np. nieznany mi bank, którego nie jestem i nie będę klientem utopił x mld dolarów swoich rozmaitych klientów w słomianym interesie.

W idealnym liberalizmie majątki wierzycieli banków przepadłyby w całości na rzecz banku; następnie majątki decydentów bankrutującego banku wraz ze wszystkimi aktywami oraz pasywami należącymi do bankruta zostałyby natychmiast przekazane wierzycielom. Taka podwójna "poduszka" sprawiłaby, że kryzys nie rozrósł się do tak potężnych rozmiarów. Zapewne inne banki i tak musiałyby zawrzeć porozumienie o tymczasowej ścisłej współpracy, aby w ramach trzeciej "poduszki" zminimalizować swoje straty, ale to akurat uważam za prawidłowe rozwiązanie. W każdym razie w końcowym rozrachunku ludzie byliby *przynajmniej* w takiej samej sytuacji jak teraz, zaś potrójna "poduszka" nie zmuszałaby nas wszystkich do łożenia miliardów euro na nieudolnych potentatów finansowych i/lub greckich "Gierków".

Albo ktoś na drugim końcu świata wybrał źle, nie zapytawszy mnie o zdanie, a to mnie zwalniają z pracy.

Cóż... Teraz też Cię zwalniają, na dokładnie takiej samej zasadzie. To się akurat nie zmienia (przynajmniej jeśli pracujesz *dla* kogoś - co oczywiście również stanowi Twój wybór).

To jak z np. umową o dostarczenie energii - możesz zawrzeć z nami dowolną umowę, ale jeśli chcesz zmienić proponowane przez nas warunki, to siedź po ciemku.

Albo sam wytwarzaj energię. Albo zwróć się do innej firmy oferującej usługi energetyczne. Albo kup noktowizory i/lub baterie solarne.

Ale jednak metoda jest gangsterska.

Dlaczego? W liberalizmie nie masz takiego problemu, bo państwo nie wymaga od Ciebie koncesji i nie obkłada bezsensownymi podatkami tylko za to, że próbujesz być samodzielny. Zresztą już w dzisiejszej Polsce generatory prądowe zaczynają się *powoli* opłacać...

Ukochany przez niektórych, bezpieczny sposób inwestowania "na Grahama-Buffeta" wymaga czasem danych, które naprawdę trudno jest uzyskać zwykłemu Kowalskiemu. Są organizacje, które się tym zajmują.

Dokładnie: po pierwsze mogę zdać się na firmę konsultancką/rankingową, a po drugie mogę poprosić spółkę akcyjną o interesujące mnie dane. A w idealnym liberalizmie (czyli + Teoria Gier) jest całkiem możliwe, że utrzymanie się na rynku wymogłoby od spółek upubliczniania znacznie większej część istotnych dla akcjonariuszy danych.

Jakie gwarancje daje idealnie liberalne państwo, że chłopaki nie dostaną plakietek Nationally Recognized Statistical Rating Organization?

Kwestia przekupstwa nie powinna istnieć w idealnie liberalnym państwie. Nie tak jak ją dzisiaj rozumiemy. Chodzi mianowicie o to, że z jednej strony każda firma ma prawo "lobbować" w innych firmach, ale z drugiej strony musi liczyć się z odpowiedzialnością za dotrzymanie swojej części kontraktu. Czyli jeśli konsultant przedstawi *fałszywe* dane, to odpowiada karnie za przestępstwo. Natomiast kwestię obiektywizmu rozwiązywać powinna konkurencja i wolny rynek - jeśli któryś benchmark okazał się "zmanipulowany", to nikt później się do danej firmy nie zwróci.

W przypadku rynku żywnościowego mechanizm samoregulujący ma zwykle opóźnienie ~1 roku. To niby dużo, ale przy globalnym rynku całkowicie do wytrzymania.

A po co wytrzymywać to, czego można uniknąć?

Nie można. Bo to nie jestk kwestia stosowanego systemu, tylko prekognicji i przewidywania przyszłości z wyprzedzeniem na 1 rok na przód.

Ci, którzy dadzą się nabrać, trafią na starość do kołchozów / będą utrzymywani przez swoje dzieci.

(...) Tak czy inaczej ludzie bankrutują, nie kupują, redukują działalność gospodarczą...

Nie jestem ekonomistą, więc nie zaoferuję Ci konkretnych rozwiązań, ale... Ale czy naprawdę taki problemem istnieje? Bo przecież to że ktoś ukradł/zdefraudował/przetracił pieniądze innych ludzi, to nie znaczy że te pieniądze zniknęły. One są wciąż w systemie, wciąż można je wydawać i wciąż można za nie kupować. Gospodarka wciąż się kręci, tyle że na rynkach doszło do pewnego "zamieszania".

Jak podejrzewam, problem staje się poważniejszy, kiedy do czynienia mamy z wirtualnymi pieniędzmi = pieniędzmi którym nie odpowiada rzeczywiście wytworzone dobro / wykonana usługa. Tyle że to już jest kwestia, która nie jest tak naprawdę związana z ustrojem, a raczej z polityką monetarną, o której mam bardzo znikome pojęcie. Podejrzewam, że liberalizm ma znacznie lepsze narzędzia, aby sobie z taką sytuacją poradzić, bowiem w liberalizmie wartością są tak naprawdę wytwarzane dobra i towary, a nie "abstrakcyjne" pieniądze (bez interwencjonizmu i ograniczających mnie przepisów, mogę dogadać się z pracownikiem / kontrahentem, że będę płacił złotem, muszelkami, w naturze, czy też w jakikolwiek inny sposób).

W każdym przypadku: problem jest przynajmniej taki sam jak w nie-liberalizmie.

O ile wiem, piramida Madoffa nie była pierwszą piramidą finansowa w historii.

Oczywiście że nie. Ale skoro jej skala nie sprawiła, że ludzie o niej pamiętają, to znaczy że nie doprowadziła do tak poważnego kryzysu, aby nadmiernie się nim przejmować. To co jest IMHO ważne: organizator każdej takiej piramidy powinien ponieść odpowiedzialność karną za niedotrzymanie kontraktu.
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

wt kwie 17, 2012 2:01 pm

A, jeszcze kilka wątpliwości a propos wyborów w liberaliźmie:
Po pierwsze, rola informacji. To, co do tej pory powiedzieliśmy wywołuje we mnie wrażenie, że idealny ustrój liberalny, zmuszając ludzi do ponoszenia konsekwencji swoich wyborów kładzie nacisk na dokonywanie ich w sposób przemyślany i możliwie racjonalny, oparty na analizie konkretnych danych. Rodzi to dwa problemy techniczne: zbierania informacji - prostszy, oraz ich przetwarzania - trudniejszy. O ile bowiem komunikacja i wyszukiwanie danych staja się coraz prostsze, o tyle właściwe ich selekcjonowanie, przetwarzanie i podejmowanie na ich podstawie decyzji staje się coraz bardziej skomplikowane dla pojedynczego mózgu, który nie dotrzymuje kroku rozwojowi narzędzi technicznych. Oczywiście nasze procesy decyzyjne zawsze opierały się na uproszczonych schematach, myśleniu heurystycznym, stereotypowym itp. Jednak mechanizmy upraszczające procesy decyzyjne dość łatwo dają się obrócić na naszą niekorzyść (marketingowcy mogą potwierdzić). W połączeniu z groźbą inflacji informacyjnej stanowi to poważny problem, nie tylko w społeczeństwie ultraliberalnym. Pojawia się m.in. kwestia świadomości dokonywanego wyboru.

Dalej - kwestia swobody wyboru, której dotykamy w akapicie o nieszczęsnych XIX-wiecznych fabrykach. Człowiek postawiony w sytuacji wyboru pomiędzy np. wyzyskiem a śmiercią głodową podlega naciskowi instynktu samozachowawczego, który stanowi ewolucyjną podstawę przetrwania i z tego względu jest u większości ludzi wyjątkowo silny. Klasyczny liberalizm opierał się na założeniu, że wybory człowieka są poddane nakazowi rozumu i przez to swobodne i dobrowolne. Jak obronić woluntaryzm w świetle wpływu, jaki na nasze decyzje mają odruchy i inne "automatyczne" reakcje biologiczne. W prawie brak swobody działania ogranicza odpowiedzialność. A jak to jest w idealnym liberaliźmie i jak zapewnić ludziom pełna swobodę działania.

Odpowiedź na powyższe będzie w edycie.


Rukasu pisze:
Naprawdę mieli na to czas? Którzy ludzie i kiedy?
Wszyscy - a w każdym razie większość. Mieli na to około 400 tysięcy lat. Człowiek ponosi konsekwencje swoich czynów, nie trzeba być geniuszem, by to zauważyć. To podstawowe prawo rzeczywistości, które dawało się zanegować w odniesieniu do wielu dziedzin życia, ale nigdy en masse.
Rukasu pisze:
OK, ale tutaj musimy w takim razie zweryfikować strukturę zamożności społeczeństwa. Nie mam w tej chwili danych, ale mimo wszystko obstawiałbym, że ludzi biednych jest mniej niż przedstawicieli klasy średniej plus ludzi zamożnych.
Ta nasza klasa średnia... :/ . U nas niestety wciąż bardzo duży jest sektor tych, którzy są za bogaci, by być biedni, ale za biedni, by być klasą średnią. Jeśli znajdę więcej czasu i weny, to spróbuję jeszcze wrócić i pogrzebać przy Twojej wizji kosztów, ale zobaczymy.
Rukasu pisze:
Czasy się jednak zmieniły: podział na wieś i miasto nie jest w dzisiejszych czasach tak widoczny;
Może bywamy na różnych wsiach :( . To, że dzieciaki fizycznie są w stanie dojeżdżać parędziesiąt km nie znaczy koniecznie, że jest to dla nich dobre. Inna sprawa, że zamykać faktycznie trzeba, ale niech im dadzą chociaż jakieś gimbusy. Z tego co wiem, gdzieniegdzie dają. Mniejsza z tym - to się nadaje do flejmu politycznego.
Rukasu pisze:
Brzmi jak fikcja, ale weź pod uwagę, że wiele zachodnich korporacji *naprawdę* finansuje wybrane wydziały i/lub funduje stypendia dla swoich potencjalnych przyszłych pracowników...
Żadna tam fikcja - nawet u nas są takie cuda, ale mi - wychowanemu na skrawkach cyberpunku i XX-wiecznych, Huxleyowskich lęków jakoś nie podoba się perspektywa "z Panem Fordem od kołyski aż po grób" :D . Widzę w tym aspekt kliencki, o którym wspominam. Zwłaszcza że takie kształcenie jest często nastawione wprost na potrzeby tylko konkretnego producenta (widoczne w niektórych szkołach technicznych - klasy grupowane wg marki sprzętu). Taki model kształcenia może prowadzić do petryfikacji struktury zatrudnienia. Twierdzisz, że przyszłość należy do małych podmiotów... Idea rządów korporacji dziś już nie wydaje się tak realna jak 20, 30 lat temu, ale w warunkach deregulacji większe organizmy dotychczas radziły sobie chyba lepiej, dzięki większej odporności na nieuniknione w takim modelu wstrząsy. Pomyślę nad tym.
Rukasu pisze:
jednak jednostki nieprzystosowane trafiają do "socjalistycznych rezerwatów", które nazywam "kołchozami".
To jednak pewna forma społecznej izolacji, czy raczej - napiętnowania, które może rzutować na szanse dzieci tych "socjalindian", może nie systemowo, ale społecznie a to dużo ważniejsze. Istnienie tego typu - mimo wszystko w pewien sposób wyodrębnionych obozów pracy dla jednostek z odchyleniem socjalistycznym - grozi rozwojem antagonizmów i postaw typowych dla społeczeństw kastowych.
Rukasu pisze:
Oczywiście, mieszkańcy kołchozu byliby mniej wydajni niż "zwykli" liberałowie, jednak ponieważ i tak składaliby się głównie z jednostek mało wydajnych, byłoby to raczej "zagospodarowanie odpadu"
I jest jeszcze jedna sprawa - Twoje kołchozy, kibuce itp. to nie tylko miejsca pracy, ale też mikrospołeczności i przy tym inkubatory mentalności kolektywistycznej i socjalistycznej, a więc praca w nich nie sprzyja ewentualnej reedukacji liberalnej. Dzieci pracowników też mogą przez kontakt z rodzicami nasiąkać takimi ideami. I co najważniejsze - wszystkie znane mi instytucje tego typu były skuteczne wtedy, gdy ich pracowników cechowała silna motywacja ideowa. Powinni to być zatem ludzie o dość dużym potencjale osobistym. Twoja wizja miejsca takich rezerwatów w gospodarce, konkurencyjności, walki o siłę roboczą wydaje się bliższa kibucom niż kołchoźnictwu i wymaga też wg mnie mentalności właściwej dla tych pierwszych.
Rukasu pisze:
Bądźmy szczerzy - zarówno kołchoz, jak i państwo socjalne to również system kliencki.
Zależność od garnuszka państwa socjalnego jest jednak nieco inna niż żebranie z pańskiego stołu, bo państwo socjalne daje i niewiele za to chce, a pan płaci - i może wymagać wszystkiego, zależnie od stopnia uzależnienia klienta.
Rukasu pisze:
Nie zazdroszczę współczesnym kasjerkom z supermarketu, niemniej jeśli spróbujesz porównać ich los z losem szwaczek w łódzkiej manufakturze (słynącej z postępowości i nadspodziewanie "ludzkiego" traktowania pracowników)
. W liberaliźmie zaś dla takich panów nie ma alternatywy. Nie spróbuję, bo kasjerki żyją w epoce, w której prawa pracownika są ustawowo zagwarantowane i prawo to bywa nawet w pewnej mierze egzekwowane przez organy publiczne. A praca szwaczek zależała od dowolnie kształtowanej polityki władz zakładu. wobec braku regulacji opłacało się wydłużać czas pracy na maksa, bo inni też to robili - i zwiększali produkcję.
Rukasu pisze:
W dzisiejszych czasach społeczeństwo jest znacznie lepiej wykształcone, bardziej świadome, zaś możliwości oferowane przez współczesną technikę zdejmują z ludzkich barków większość pracy.
A pracownicy korporacji dalej pracują tyle, co ich przodkowie przy maszynach parowych :D . Dobrowolne nadgodziny, naturalnie. Rozwój techniki pozwala wykonać więcej pracy w przeliczeniu na godzinę - ale czemu koniecznie należy z tego powodu skracać czas pracy, o ile jest na nią zapotrzebowanie? Nie bez powodu koka, niegdyś wcale istotny czynnik w gospodarce inkaskiej, nazywana jest obecnie narkotykiem klasy średniej.
Rukasu pisze:
idea związków zawodowych kiełkowałach dopiero w głowach obutych w saboty rozrabiaków
http://en.wikipedia.org/wiki/Homestead_strike - oto odpowiedź przedsiębiorców. Gwarantem niewystępowania takich sytuacji jest państwo. Ale kiedy mówimy o państwie liberalnym - to jakie to jest państwo? W społeczeństwie idealnego liberalizmu największą siłę przebicia, także polityczną będą mieć najbardziej przedsiębiorczy, którzy będą jej używać do ugruntowania swej pozycji - jaka jest gwarancja tego, że liberalne państwo pozostanie wolne od ich wpływów i położy tamę takim zjawiskom, miast udzielać im np. ustawowego błogosławieństwa?
Rukasu pisze:
więc pozostaje Ci IMHO jedynie zwrot w stronę inżynierii temporalnej. A krótko i na temat: wahadło wychyla się bez względu na obowiązujący system.
Ale organizacja liberalna nie stawia temu żadnych przeszkód, czym przyspiesza własny upadek, ponieważ korekty są jedynym sposobem na spowolnienie działania sił odśrodkowych i nieuniknionych w wypadku każdej organizacji procesów rozpadu. A co do wehikułu czasu, to powinien on być chyba na wyposażeniu każdego liberała.
Rukasu pisze:
Nie można. Bo to nie jestk kwestia stosowanego systemu, tylko prekognicji i przewidywania przyszłości z wyprzedzeniem na 1 rok na przód.
Można - bo to jest jak najbardziej do przewidzenia - tylko że o ile w interwencjoniźzmie wystarczy, by przewidział to jeden człowiek na górze lub ktoś ze sztabu jego doradców, o tyle w liberaliźmie prekognicją musi się wykazać dostatecznie wielu producentów.
Rukasu pisze:
następnie majątki decydentów bankrutującego banku wraz ze wszystkimi aktywami oraz pasywami należącymi do bankruta zostałyby natychmiast przekazane wierzycielom.
A gdzie ta słynna ochrona własności, której narzędziem jest wyodrębnienie majątku prywatnego wspólnika od majątku przedsiębiorstwa w konstrukcji np. spółki akcyjnej? Banki musiałyby być chyba bez wyjątku spółkami kodeksowymi (u nas). Ale mniejsza o to, bo kto i dlaczego się na takie rozwiązanie dobrowolnie zgodzi, skoro to stawia go w ryzykownej sytuacji? A jeśli go prawnie zmusić, no to to już jest interwencjonizm.
Rukasu pisze:
Cóż... Teraz też Cię zwalniają, na dokładnie takiej samej zasadzie. To się akurat nie zmienia (przynajmniej jeśli pracujesz *dla* kogoś - co oczywiście również stanowi Twój wybór).
Ale w liberaliźmie taki typek podlega tylko oddolnej kontroli, a kontrola oddolna ma tę wadę, że ci, którzy mogą mniej, kontrolują tych, którzy mogą więcej. I jeszcze muszą się w tym celu dogadać.
Rukasu pisze:
A w idealnym liberalizmie (czyli + Teoria Gier) jest całkiem możliwe, że utrzymanie się na rynku wymogłoby od spółek upubliczniania znacznie większej część istotnych dla akcjonariuszy danych.
Patrz do początku.
Rukasu pisze:
Kwestia przekupstwa nie powinna istnieć w idealnie liberalnym państwie. Nie tak jak ją dzisiaj rozumiemy. Chodzi mianowicie o to, że z jednej strony każda firma ma prawo "lobbować" w innych firmach,
Ale ja mówię o lobbingu nie w firmach, ale w instytucjach państwowych. Bo to państwo (tu konkretnie USA) wydaje te plakietki.
Rukasu pisze:
Ale czy naprawdę taki problemem istnieje? Bo przecież to że ktoś ukradł/zdefraudował/przetracił pieniądze innych ludzi, to nie znaczy że te pieniądze zniknęły. One są wciąż w systemie, wciąż można je wydawać i wciąż można za nie kupować.
Na Kajmanach :D .
Rukasu pisze:
Jak podejrzewam, problem staje się poważniejszy, kiedy do czynienia mamy z wirtualnymi pieniędzmi
Dokładnie.
Rukasu pisze:
(bez interwencjonizmu i ograniczających mnie przepisów, mogę dogadać się z pracownikiem / kontrahentem, że będę płacił złotem, muszelkami, w naturze, czy też w jakikolwiek inny sposób)
Po pierwsze, to chyba i tak można robić, tylko za pomocą innych niż umowa sprzedaży instrumentów prawnych i jest to przez to dość niewygodne. Po drugie... Po co reaktywować barter, skoro pieniądze są wygodniejsze? Istotna jest natomiast kwestia pokrycia pieniędzy - bo współcześnie, wobec znoszenia parytetu metali to już chyba nikt nie wie, co faktycznie jest gwarantem wartości pieniądza.
Rukasu pisze:
W każdym przypadku: problem jest przynajmniej taki sam jak w nie-liberalizmie.
Ale w nie-liberaliźmie ktoś próbuje temu zapobiegać.
Rukasu pisze:
Sam odwoływałeś się do Fromma - niektórzy ludzie *chcą* żeby nimi rządzić. Idealny system musi zaspokoić także ich potrzeby - i dlatego właśnie do swojej liberalnej wizji wrzuciłem socjalną alternatywę.
Problem polega na tym, że owych "niektórych" jest chyba dość sporo. Jeśli nie większość.
Rukasu pisze:
A taka "wolność do wyboru pana" wbrew pozorom jest bardzo ważna - bo oznacza, że mamy do czynienia z konkurencją, a patron musi o swojego klienta zabiegać.
Żeby zwabić głodnego, wystarczy wystawić kocioł wonnej zupy na przynętę, a potem podsunąć cyrograf wiążący z nami pacjenta na dobre i na złe. Ponownie zgłaszam wątpliwość co do swobody wyboru człowieka poddanego poważnej presji ekonomicznej.
Rukasu pisze:
Tak więc nie do końca rozumiem problem.
Idealny człowiek Rand jest jak dla mnie trochę za mało ludzki.
Rukasu pisze:
W każdym razie weź pod uwagę, że liberalizm nie zmusza Cię do bycia "charyzmatykiem".
Ale uwalniając wszystkich od zewnętrznych ograniczeń, daje "lepszym" znacznie większą przewagę nad szaraczkami, których z kolei w żaden sposób nie chroni przed nadużyciami ze strony nietzscheańskich panów. "Bronią słabych są błędy silnych." I nic więcej.
Rukasu pisze:
W idealnym liberalizmie usługi militarne opierałyby się zapewne o podwynajmowanych najemników, więc w jakimś stopniu rzeczywiście "każdy idzie za kim chce".
Prywatne armie :O . Tylko tego mi jeszcze brakowało do pełnego obrazu.
Rukasu pisze:
Weź jednak pod uwagę, że Twój przykład po raz kolejny pokazuje, że brak wolności doprowadził do śmierci tysięcy osób. W systemie prawdziwie liberalnym mogłoby to wyglądać trochę inaczej.
Tak - w połączeniu z klientelą mielibyśmy rządy panów wojny vel królewiąt na wzór I RP, ekonomiczno-militarnej arystokracji jeszcze lepszej niż ta ze snu Gedeona.
Ostatnio zmieniony wt kwie 17, 2012 4:15 pm przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

wt kwie 17, 2012 9:22 pm

O ile bowiem komunikacja i wyszukiwanie danych staja się coraz prostsze, o tyle właściwe ich selekcjonowanie, przetwarzanie i podejmowanie na ich podstawie decyzji staje się coraz bardziej skomplikowane dla pojedynczego mózgu, który nie dotrzymuje kroku rozwojowi narzędzi technicznych.

Zgadza się - a będzie coraz gorzej.

Przyznam, że bardzo trudno jest mi wyobrazić sobie społeczeństwo znajdujące się o krok od technologicznej osobliwości. Osobiście podejrzewam, że wraz z rozwojem nauki, świat będzie się stawał coraz bardziej socjalny, bowiem coraz mniej będzie *mogło* zależeć od człowieka, a coraz większa wartość dodana powiązana zostanie w naturalny sposób z coraz tańszym zaspokajaniem naszych potrzeb. Ale czy to dobrze? Autorzy wielu fikcyjnych opowieści (od Wehikułu Czasu, przez Powrót z Gwiazd, po kreskówki takie jak Wall-E) próbują pokazać nam, jak groźna mogłaby być taka rzeczywistość. Jako dawn fan Lennona, jestem wielkim zwolennikiem utopijnego komunizmu, jednocześnie jednak zdaję sobie sprawę, że przemiana jaka musiałaby zajść w ludziach, aby taki system się sprawdził, jest wręcz niewyobrażalna. Przy czym taki fikcyjny utopijny komunizm byłby nieodróżnialny od fikcyjnego utopijnego liberalizmu w tym sensie, że każdy *mógłby* robić co chce, bowiem praktycznie wszystkie ludzkie potrzeby i tak byłyby zaspokajane przez ~maszyny.

O moich problemach z wyobrażeniem sobie świata przyszłości pisałem także sporo podczas dyskusji o Eclipse Phase.

Ale wracając do tematu: bez względu na system, ludzie będą musieli zmierzyć się z tym problemem. Próbują przecież robić to już dzisiaj - poprzez sieciowe encyklopedie i wyszukiwarki, telefony komórkowe oraz dostępne przez nie usługi, za pomocą portali takich jak onet, wp, polter :-P, czy nawet poprzez internetowe "społeczności". Czy fakt, że w większości dyskusji posługujemy się linkami do wikipedii, zaś producenci zabiegają przede wszystkim o dużą liczbę kliknięć "lubię to" nie świadczy właśnie o tym, że ludzkość - jak zwykle - staje na wysokości zadania i w naturalny sposób radzi sobie z problemami "nie do rozwiązania"?

Co warto zauważyć: liberalizm wspomaga kreatywność i innowacje, jest więc znakomitym systemem, ułatwiającym ludziom dostosowywanie się do gwałtownie zmieniających się warunków. Socjalizm osobliwość technologiczną jedynie przybliża. ;-)

Pojawia się m.in. kwestia świadomości dokonywanego wyboru.

Ale ja zdecydowanie bardziej wolałbym móc samemu podjąć ten nieświadomy wybór, niż żeby nieświadomy wybór podjął za mnie jakiś polityk.

Człowiek postawiony w sytuacji wyboru pomiędzy np. wyzyskiem a śmiercią głodową podlega naciskowi instynktu samozachowawczego, który stanowi ewolucyjną podstawę przetrwania i z tego względu jest u większości ludzi wyjątkowo silny.

Tyle że w mojej wizji idealnego liberalizmu śmierć głodowa nikomu nie grozi. Co najwyżej siedzenie na kasie, wkręcanie żarówek, ścielenie łóżek, albo zawijanie w sreberka po kilka godzin dziennie. :-D

Którzy ludzie i kiedy?

Wszyscy - a w każdym razie większość. Mieli na to około 400 tysięcy lat.

Cóż, ja z całą pewnością widzę wyraźny postęp. Równouprawnienie kobiet, swobody obywatelskie, rozkwit demokracji, ponadnarodowe instytucje broniące "praw człowieka", emerytury, standard pracy wynoszący 8h x 5, rozwój medycyny, publiczna edukacja... W dzisiejszych czasach żyje się nam nieporównanie lepiej niż naszym przodkom, zaś swoista dominacja Zachodu (choć być może krótkotrwała) udowadnia nam od wielu tysięcy lat, że państwa i organizacje liberalne rosną w siłę, zaś państwa i instytucje socjalne kończą źle.

ale mi - wychowanemu na skrawkach cyberpunku i XX-wiecznych, Huxleyowskich lęków jakoś nie podoba się perspektywa "z Panem Fordem od kołyski aż po grób"

Mnie także nie wszystkie aspekty liberalizmu się podobają. Po prostu nie widzę sensownej alternatywy.

Taki model kształcenia może prowadzić do petryfikacji struktury zatrudnienia.

Nie do końca. Nauki uniwersalne, takie jak matematyka, fizyka, czy chemia, są w dużej mierze "abstrakcyjne", a więc nie mogą ulec zawłaszczeniu. Z kolei kwestie praktyczne, przy postępującym rozwoju technologii (~pracują za nas maszyny) ORAZ wzrastającym dostępie do informacji (~jak chcę to się od ręki nauczę) sprawiają, że szkolnictwo wyższe powoli w ogóle traci sens. Elitaryzacja studiów mogłaby doprowadzić do wykształcenia śmietanki naukowej, ale w dzisiejszych *rzeczywistych* czasach uniwersytety tak naprawdę przygotowują (a przynajmniej powinny) jedynie *do pracy w zawodzie*. Co można osiągnąć w sposób prostszy i lepszy poprzez sieć zawodówek - a nie jedynie sztucznie odsuwając problem bezrobocia w przyszłość.

Idea rządów korporacji dziś już nie wydaje się tak realna jak 20, 30 lat temu, ale w warunkach deregulacji większe organizmy dotychczas radziły sobie chyba lepiej, dzięki większej odporności na nieuniknione w takim modelu wstrząsy.

Nie - do tej pory jedynie duże podmioty funkcjonowały w globalnej skali, a więc jako jedyne mogły sobie odbijać straty z jednego rynku na drugim. Tylko ome mogły także wpływać na rządzących. Dzisiaj to się zmieniło.

Jestem absolutnie pewien, że olbrzymie skostniałe firmy nie przetrwają nadchodzących przemian ekonomicznych tak dobrze jak małe i elastyczne "działalności gospodarcze". To widać już dzisiaj, kiedy korporacje tracą rynek na rzecz mniejszych firm, i jedynie wykupując konkurentów jeszcze sobie jakoś radzą. Widać to także poprzez problemy jakie wywołał globalny kryzys u ekonomicznych i gospodarczych gigantów.

Zapewne nie nastąpi to dziś, ani jutro, ale korporacje w końcu upadną.

To tak jak z przyszłością życia na Ziemi: najpierw wymrą duże słonie i wieloryby, potem mniejsi ludzie, potem jeszcze mniejsze gryzonie, a na koniec zostaną już tylko owady... :mrgreen:

Jeszcze raz rzucę przykład SETI@home. SETI nie było w stanie prowadzić swojej działalności jedynie za "własne" pieniądze, więc zwróciło się o pomoc do społeczności internautów. W rezultacie uzyskali komputerową siłą przerobową deklasującą wszystkie superkomputery.

jednak jednostki nieprzystosowane trafiają do "socjalistycznych rezerwatów", które nazywam "kołchozami".

To jednak pewna forma społecznej izolacji, czy raczej - napiętnowania, które może rzutować na szanse dzieci tych "socjalindian", może nie systemowo, ale społecznie a to dużo ważniejsze.

A gdzie nie rzutuje? W Chinach? W Kori Północnej? W dawnym ZSRR? Na Kubie?

Różnice społeczne będą zawsze i w każdym systemie (być może poza fikcyjnym utopijnym komunizmem) i w każdym systemie będzie trzeba się z nimi zmierzyć. Jednemu "socjalindianinowi" dadzą siłę do walki o swoje, innemu odbiorą zapał i motywację. Przy czym tak naprawdę to nie żyjemy już w czasach, w których idąc ulicą moglibyśmy bez trudu ocenić zamożność mijanych osób (pomijając bardzo nieliczne przypadki szpanerów oraz zawodowych żebraków). A tam gdzie "nie widać różnicy", nie ma też prawdziwej stygmy.

Zresztą w ogóle: ostatnimi czasy na świecie dochodzi IMHO do stopniowego zacierania się społecznego rozdźwięku, bowiem "demokratyczna" etyka toczy się po świecie śniegową kulą propagandy równości wszystkich i wszystkiego. Nie mam wystarczającego materiału empirycznego, ale z tego co udało mi się usłyszeć, nawet podziały w zachodnich szkołach są coraz mniejsze (przynajmniej pod względem ekonomicznym, bo ponoć narastają dla odmiany podziały etniczne) - a to już o czymś świadczy.

Nie wyobrażam sobie kołchozów jako społeczności zamkniętych - a przynajmniej nie całkowicie. Wyobrażam sobie, że światy liberalny i socjalny przenikałyby się w jakimś stopniu, a więc nie doszłoby raczej do fazy, w której antagonizmy zapadają w świadomość i urastają do rangi społecznego mitu.

Twoje kołchozy, kibuce itp. to nie tylko miejsca pracy, ale też mikrospołeczności i przy tym inkubatory mentalności kolektywistycznej i socjalistycznej, a więc praca w nich nie sprzyja ewentualnej reedukacji liberalnej.

Ale weź pod uwagę, że moja liberalna społeczność w dużej mierze opiera się na współpracy niewielkich podmiotów gospodarczych oraz elastycznej metodologii "cloud". Tak naprawdę różnica pomiędzy kołchozem a niewielką grupą przyjaciół wspólnie produkujących np. samoloty jest stosunkowo niewielka i łatwa do przeskoczenia.

Wydaje mi się także, że poglądy socjalistyczne / liberalne nie są aż tak bardzo zależne od środowiska - bo przecież w socjalistycznej Polsce było całkiem *sporo* ludzi o poglądach liberalnych, zaś w większości "liberalnych" państwach funkcjonują cały czas liczne "socjalne" podmioty i organizacje.

wszystkie znane mi instytucje tego typu były skuteczne wtedy, gdy ich pracowników cechowała silna motywacja ideowa.

Ja raczej wyobrażam sobie to jako "wojskowe koszary". Motywacja ideowa nie jest mi potrzebna, tym bardziej że "zarząd" oraz "ochrona" kołchozu nie muszą pochodzić z "ludu", a najprawdopodobniej składać się będą w większości z liberałów.

bo państwo socjalne daje i niewiele za to chce

:mrgreen:

Żartujesz sobie, prawda? Państwo socjalne nie daje aż tak dużo, za to bardzo dużo zabiera - zwłaszcza tym najzdolniejszym i najbardziej pracowitym.

wobec braku regulacji opłacało się wydłużać czas pracy na maksa, bo inni też to robili - i zwiększali produkcję.

Tylko widzisz, zdarzali się tacy, którzy nie wydłużali czasu pracy na maksa. Pomijając kwestię związków zawodowych, wielu pracodawców rozumie obecnie, że bardziej wydajny jest wypoczęty i zmotywowany pracownik; niż pracownik zmęczony i zdemotywowany.

Te regulacje o których piszesz także nie wzięły się z nikąd - a już z pewnością nie z miłości ludzi do ludzi.

A pracownicy korporacji dalej pracują tyle, co ich przodkowie przy maszynach parowych

Wiesz, jestem pracownikiem korporacji, i zdarza mi się często pracować nawet po ~200 godzin miesięcznie. Ale nie zamieniłbym się. To jest po prostu inny rodzaj pracy - który (przynajmniej w moim przypadku) nie ogranicza mi dostępu do rodziny, znajomych, czy rozrywki. A te nadgodziny są *naprawdę* dobrowolne, bowiem bez większego trudu mógłbym wymóc na przełożonych zmniejszenie zakresu moich obowiązków, zwłaszcza że na jakąś szczególną karierę w korporacji w której pracuję nie mam co liczyć. Nadgodziny wynikają głównie z mojej prywatnej, osobistej ambicji.

Równocześnie znam wiele osób, które pracują w mojej firmie dokładnie 8 godzin dziennie ("od godziny do godziny") minus 1 godzina przerwy na lunch oraz 1 godzina przerw na papierosy. Jest ich zdecydowana większość, mają się dobrze, a czasem nawet awansują.

Rozwój techniki pozwala wykonać więcej pracy w przeliczeniu na godzinę - ale czemu koniecznie należy z tego powodu skracać czas pracy, o ile jest na nią zapotrzebowanie?

W idealnie liberalnym społeczeństwie mógłbym (teraz zresztą w wielu firmach też mogę) pracować tyle ile chcę: na 4/5 etatu, na pół etatu, a nawet na 1/8 etatu. Zaś w przypadku modelu "cloud" problem w ogóle przestaje istnieć.

Nie bez powodu koka, niegdyś wcale istotny czynnik w gospodarce inkaskiej, nazywana jest obecnie narkotykiem klasy średniej.

Ja tam jakoś nigdy się z narkotykami nie spotkałem.

http://en.wikipedia.org/wiki/Homestead_strike - oto odpowiedź przedsiębiorców.

Wow, czyli przypisujesz całą winę CSC? :-o

Gwarantem niewystępowania takich sytuacji jest państwo.

Jak udowodniono na polskim wybrzeżu w 1970 oraz w Kopalni Wujek w 1981?

W społeczeństwie idealnego liberalizmu największą siłę przebicia, także polityczną będą mieć najbardziej przedsiębiorczy, którzy będą jej używać do ugruntowania swej pozycji - jaka jest gwarancja tego, że liberalne państwo pozostanie wolne od ich wpływów i położy tamę takim zjawiskom, miast udzielać im np. ustawowego błogosławieństwa?

Och, a w jaki sposób odbywa się to w każdym innym państwie? Czy sugerujesz że w państwach socjalistycznych do władzy dochodzą jedynie najmniej skuteczni i najmniej zdolni? Że są oni niepodatni na wpływy i że nie realizują własnych partykularnych interesów?

Jeżeli chodzi o metodę obierania władz, to już wypowiadałem się na ten temat: jestem zwolennikiem połączenia technokracji z merytokracją oraz ostracyzmem. Uważam że taki melanż pozwala zapewnić możliwie dużą skuteczność zarządzania, przy czym swoich reprezentantów ograniczają w nim nie tylko "wyborcy", ale również "grupy interesów" rozliczające swoich własnych przedstawicieli.

Czy pisałem już, że sposobem na wszystkie problemy byłoby IMHO nauczanie Teorii Gier już w przedszkolu?

A krótko i na temat: wahadło wychyla się bez względu na obowiązujący system.

Ale organizacja liberalna nie stawia temu żadnych przeszkód

Nie łapię. :-(

IMHO właśnie liberalizm, ze swoim mechanizmem samoregulacyjnym daje temu odpór znacznie szybciej i sprawniej niż w przypadku systemów nie-liberalnych.

A co do wehikułu czasu, to powinien on być chyba na wyposażeniu każdego liberała.

Proponuję wprowadzić parytet na wehikuły czasu w zależności od IQ. :-P

Nie można. Bo to nie jestk kwestia stosowanego systemu, tylko prekognicji i przewidywania przyszłości z wyprzedzeniem na 1 rok na przód.

Można - bo to jest jak najbardziej do przewidzenia - tylko że o ile w interwencjoniźzmie wystarczy, by przewidział to jeden człowiek na górze lub ktoś ze sztabu jego doradców, o tyle w liberaliźmie prekognicją musi się wykazać dostatecznie wielu producentów.

No dobra, chwyciłem przynętę. W jaki sposób ten jeden człowiek na górze ma przewidzieć jakie będą w danym roku zbiory i co dobrze wyrośnie, a co źle?

A gdzie ta słynna ochrona własności, której narzędziem jest wyodrębnienie majątku prywatnego wspólnika od majątku przedsiębiorstwa w konstrukcji np. spółki akcyjnej? Banki musiałyby być chyba bez wyjątku spółkami kodeksowymi (u nas). Ale mniejsza o to, bo kto i dlaczego się na takie rozwiązanie dobrowolnie zgodzi, skoro to stawia go w ryzykownej sytuacji? A jeśli go prawnie zmusić, no to to już jest interwencjonizm.

Dobre pytanie, ale prosta odpowiedź. Jeśli właściciel / prezes / zarząd pobierali pensje w zamian za dobrze wypełniane obowiązki, a potem okazało się że wypełniali je źle, to znaczy że złamali kontrakt i muszą odpowiedzieć za swoje błędy (w najlepszym razie oddać to, co zarobili). W przypadku spółek akcyjnych odpowiadają "automatycznie" wszyscy akcjonariusze - ponosząc straty oraz przetracając "należącą" do nich część majątku firmy.

Ale w liberaliźmie taki typek podlega tylko oddolnej kontroli, a kontrola oddolna ma tę wadę, że ci, którzy mogą mniej, kontrolują tych, którzy mogą więcej. I jeszcze muszą się w tym celu dogadać.

Powiem to tak: uważam za całkowicie chory fakt, że prowadząc własną firmę nie mógłbym zwolnić osoby, którą uważam za nieodpowiednią, tylko dlatego że tak każą mi przepisy. Skoro to ja mu płacę, to właśnie ja powinienem decydować, czy jego praca mnie zadowala, czy też nie. Każda inna opcja jest dla mnie niezrozumiała.

Oczywiście istnieją pewne potencjalne wyjątki, a więc urlop macierzyński oraz chorobowe, ale przyznam że jak dotąd nie zastanawiałem się nad nimi zbyt mocno. Tym bardziej, że wraz z rozwojem techniki, coraz więcej osób może pracować z domu, zaś wyspecjalizowany i wyszkolony pracownik jest znacznie lepszy od pracownika którego trzeba przeszkolić i wdrożyć do pracy.

Ale ja mówię o lobbingu nie w firmach, ale w instytucjach państwowych. Bo to państwo (tu konkretnie USA) wydaje te plakietki.

W żadnym razie. Instytucje "rankingowe" są w systemie liberalnym niezależne i samorządne.

Istotna jest natomiast kwestia pokrycia pieniędzy - bo współcześnie, wobec znoszenia parytetu metali to już chyba nikt nie wie, co faktycznie jest gwarantem wartości pieniądza.

No właśnie. A ja tym bardziej, nie będąc ekonomistą, nie mam zbyt dużego pojęcia o światowej polityce monetarnej. Znane mi ogólne założenia są - obawiam się - niewystarczające, aby podejmować w chwili obecnej poważną rozmowę na ten temat. W każdym razie zawsze wrócić można do wydawania przez instytucje finansowe kwitów / bank-note'ów - tyle że w postaci kart kredytowych... ;-)

W każdym przypadku: problem jest przynajmniej taki sam jak w nie-liberalizmie.

Ale w nie-liberaliźmie ktoś próbuje temu zapobiegać.

A w liberalizmie rozwiązanie opiera się o swoisty konsensus - a więc nie ma czemu zapobiegać.

Żeby zwabić głodnego, wystarczy wystawić kocioł wonnej zupy na przynętę, a potem podsunąć cyrograf wiążący z nami pacjenta na dobre i na złe.

Tyle że w moim liberalizmie nie ma głodnych. :-D

Idealny człowiek Rand jest jak dla mnie trochę za mało ludzki.

No popatrz, mnie też wyzywano kiedyś od "robotów"... :mrgreen:

Ale uwalniając wszystkich od zewnętrznych ograniczeń, daje "lepszym" znacznie większą przewagę nad szaraczkami, których z kolei w żaden sposób nie chroni przed nadużyciami ze strony nietzscheańskich panów.

Już pisałem - to kwestia etyki, a nie systemu. Taki układ funkcjonował przecież zresztą przez wiele wieków, ale z *jakichś* powodów został zniesiony. Nie wierzę, żeby wzięło się to z tego, że któryś polityk usiadł sobie kiedyś i powiedział: "zniesiemy go, bo tak będzie lepiej dla ludzi". Osobiście widzę w tym raczej sukces związków zawodowych, rozwój Teorii Gier, postęp w nauce o efektywności / ergonomii, itp.

Tak - w połączeniu z klientelą mielibyśmy rządy panów wojny vel królewiąt na wzór I RP, ekonomiczno-militarnej arystokracji jeszcze lepszej niż ta ze snu Gedeona.

Demonizujesz. Każda państwowość opiera się w jakimś stopniu na umowności oraz akceptacji przez obywateli. Tak było dawniej, tak jest i dzisiaj. Jeżeli ludzie chcą, aby państwo istniało, to istnieje; a jak nie chcą, to mamy zwykle rewolucję. W moim idealnym liberalizmie ludzie nie stali się nagle z dnia na dzień głupsi, i wciąż uznają potrzebę istnienia niezależnych instytucji nadrzędnych. To że rola takich instytucji zostaje mocno ograniczona nic nie zmienia - korporacja nie stanie się odpowiednikiem sarmackiego arystokraty dokładnie z tego samego powodu, dla którego młodzieżówki partii politycznych we współczesnej Polsce nie przypominają bojówek z początku XX wieku. Jesteśmy dziś na innym etapie rozwoju, obyczaj społeczny jest zupełnie inny, zaś prawo ma się całkiem dobrze pomimo faktu, że na ulicach nie stoją uzbrojeni żołnierze.

Zapewne pamiętasz, że w mojej wizji państwo jest wciąż gwarantem respektowania prawa. To że podnajmuje najemników zamiast posiadać *własną* zaciężną armię (która czym się tak naprawdę różni od najemników z mojego przykładu?) nic w rezultacie nie zmienia.
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn kwie 23, 2012 7:10 pm

Rukasu pisze:
Czy fakt, że w większości dyskusji posługujemy się linkami do wikipedii, zaś producenci zabiegają przede wszystkim o dużą liczbę kliknięć "lubię to" nie świadczy właśnie o tym, że ludzkość - jak zwykle - staje na wysokości zadania i w naturalny sposób radzi sobie z problemami "nie do rozwiązania"?
To oznacza, że mechanizmy sprzed tysięcy lat są wciąż są z nami. Tym niemniej świadomy wybór nie powinien opierać się wyłącznie na "kryterium lajków", bo to prowadzi do zwykłego myślenia stadnego i podążania za większością. Co prawda mówią, że "miliony much nie mogą się mylić". Ale to właśnie takie nastawienie od zawsze ułatwia pracę budowniczym piramid. Możemy ewentualnie spekulować na temat możliwości aktywizacji niewykorzystywanego potencjału mózgu (choć do tej pory nie rozstrzygnięto chyba sporu o to, czy to wykonalne) albo innego św Graala - AI lub innych zautomatyzowanych narzędzi analitycznych.
Rukasu pisze:
Zresztą w ogóle: ostatnimi czasy na świecie dochodzi IMHO do stopniowego zacierania się społecznego rozdźwięku, bowiem "demokratyczna" etyka toczy się po świecie śniegową kulą propagandy równości wszystkich i wszystkiego.
Przenoszenie się podziałów na inne płaszczyzny. Zresztą obecnie na Zachodzie nie ma kołchozów, są natomiast getta etniczne. Gdyby kołchozy się pojawiły, podział ekonomiczno-ideowy stałby się bardziej jaskrawy.
Rukasu pisze:
A gdzie nie rzutuje? W Chinach? W Kori Północnej? W dawnym ZSRR? Na Kubie?
Ale przecież to były lub są bez wyjątku przykłady ustrojów elitarystycznych, dzielących swoje społeczeństwo na elementy pożądane i niepożądane, dążących do izolacji i eliminacji tych drugich (niekoniecznie fizycznej - odgórna reedukacja/naturalizacja też jest formą eliminacji danej grupy społecznej). I to za pomocą systemu wyodrębnionych obozów pracy :D . Nieważne jakie równościowe hasła mieli na sztandarach, liczy się praktyka. Pogadajmy może lepiej o Szwecji albo republice Guarani :D .
Rukasu pisze:
Ja raczej wyobrażam sobie to jako "wojskowe koszary". Motywacja ideowa nie jest mi potrzebna, tym bardziej że "zarząd" oraz "ochrona" kołchozu nie muszą pochodzić z "ludu", a najprawdopodobniej składać się będą w większości z liberałów.
Rozumiem. Ale w takim razie nie nazywaj kacetu kołchozem, a tym bardziej kibucem, bo idea kibucu (i generalnie tego typu gospodarki spółdzielczej) opiera się na dwóch filarach:
- brak własności prywatnej członków spółdzielni (w niektórych typach takiej gospodarki odnosił się tylko do własności tzw. środków produkcji, w innych do wszystkich artykułów używanych przez członków spółdzielni)
- samorządność spółdzielni (dobrowolność też mile widziana - tego nie było w kołchozach i efektem było faktyczne przypisanie chłopa do ziemi)
Jeśli wprowadzasz zewnętrzny i odgórny zarząd oraz skoszarowanie, to jest to zwyczajny obóz pracy o ewentualnie złagodzonym rygorze, a nie żaden kibuc. Poza tym jak w warunkach skoszarowania ma działać to całe przenikanie się z liberalnym światem zewnętrznym i brak segregacji?
Rukasu pisze:
Żartujesz sobie, prawda? Państwo socjalne nie daje aż tak dużo, za to bardzo dużo zabiera - zwłaszcza tym najzdolniejszym i najbardziej pracowitym.
Mówiłem o sytuacji tych, którym państwo już nie ma co zabrać. Co do reszty, oczywiście. Natomiast znam przypadki, kiedy owo zabieranie jednak daje ludziom sporo, o ile zabierane pieniądze są dobrze lokowane. Ukochana przez socjałów Szwecja - ja jestem nieco bardziej sceptyczny co do przyszłości tego cudu, ale przez ostatnie 60 lat jakoś sobie radzili.
Rukasu pisze:
Tyle że w mojej wizji idealnego liberalizmu śmierć głodowa nikomu nie grozi. Co najwyżej siedzenie na kasie, wkręcanie żarówek, ścielenie łóżek, albo zawijanie w sreberka po kilka godzin dziennie. :-D
A co z rentownością takich przedsięwzięć? Już teraz mamy sporo ludzi de facto niepotrzebnych w gospodarce. Sreberek bywa więcej, niż produktów do owinięcia, a tych ostatnich więcej niż konsumentów. Jest procent bezrobocia, poniżej którego jego zmniejszanie staje się nieopłacalne. Nie od tego jest liberalizm, żeby utrzymywać zbędne etaty - tak było w słusznie minionym ustroju ludowym. Jeśli ci ludzie od sreberek będą jeść za tyle, ile jest warta ich praca - to wg mnie będą głodować. A jeśli nie - hey, welcome to welfare state.
Rukasu pisze:
Ja tam jakoś nigdy się z narkotykami nie spotkałem.
A ja nie ćpam amfetaminy przed sesją. Co nie przesądza o istnieniu zjawiska. Nie mówię zresztą, że 99% pracowników firm zażywa. Chodzi mi raczej o ewolucję funkcji kokainy w życiu konsumentów. Mniejsza z tym.
Rukasu pisze:
Wow, czyli przypisujesz całą winę CSC? :-o

Nie - to po prostu przykład tego, jak działa samoregulacja w stosunkach pomiędzy pracownikami a przedsiebiorcamii :D .
Rukasu pisze:
Jak udowodniono na polskim wybrzeżu w 1970 oraz w Kopalni Wujek w 1981?
Gwarantem powstrzymywania przemocy pomiędzy powyższymi grupami. Ty odnosisz się do przykładu, kiedy to państwo było jedną z nich.
Rukasu pisze:
Och, a w jaki sposób odbywa się to w każdym innym państwie? Czy sugerujesz że w państwach socjalistycznych do władzy dochodzą jedynie najmniej skuteczni i najmniej zdolni?
Sugeruję, że państwo nie-liberalne (niekoniecznie socjalistyczne) daje tym najmniej zdolnym jakąś ochronę przed bezwzględną dominacją najsilniejszych, nakładając na tych ostatnich pewne ograniczenia i obowiązki. Może i to nie jest sprawiedliwe, ale historia wskazuje, że pewna doza ochrony niższych warstw społecznych przed dominacją elit służy społeczeństwu.
Rukasu pisze:
IMHO właśnie liberalizm, ze swoim mechanizmem samoregulacyjnym daje temu odpór znacznie szybciej i sprawniej niż w przypadku systemów nie-liberalnych.
Samoregulacja opiera się całkowicie na siłach, które wychylają wahadło i ściągają je z powrotem. Nie jest w stanie na nie wpływać i przeciwdziałać ewentualnej nierównowadze. Samoregulacja to dryfowanie z prądem w nadziei, że dokądś nas zaniesie.
Rukasu pisze:
No dobra, chwyciłem przynętę. W jaki sposób ten jeden człowiek na górze ma przewidzieć jakie będą w danym roku zbiory i co dobrze wyrośnie, a co źle?
Na podstawie danych zbieranych na obszarze całego kraju? Teraz też robi się szacunki i prognozy dotyczące zbiorów (nie muszą być całkowicie dokładne) i nikt nie robi z tego sensacji.
Rukasu pisze:
W żadnym razie. Instytucje "rankingowe" są w systemie liberalnym niezależne i samorządne.
Fajnie, teraz też są - do tego stopnia, że obniżają ratingi swojego patrona :D . Ale ja pytam, dlaczego mają pozostać w systemie wolnokonkurencyjnym, jeśli nie zechcą. Jaka jest gwarancja tego, że państwo da skuteczny odpór lobbingowi na rzecz regulacji danego sektora z korzyścią dla głównych graczy? Antylobbing innych podmiotów, jak sądzę. Ale teraz antylobbing też istnieje i różnie bywa. A obecnie państwa są silniejsze w stosunku do przedsiębiorców niż w idealnym liberaliźmie.
Rukasu pisze:
Tyle że w moim liberalizmie nie ma głodnych. :-D
A są sfrustrowani i nienasyceni? Tacy zawsze będą, nieważne jakie możliwości im dasz. I to wystarczy, by móc obalić ustrój, który nie potrafi się obronić. Jak obroni się ustrój liberalny?
Rukasu pisze:
Już pisałem - to kwestia etyki, a nie systemu.
Wiesz - Gedeon też tak mówił parę postów temu. Że etyka załatwi sprawę i jego arystokracji nie trzeba się będzie bać. Tyle że zbytnie poleganie na etyce jest równie zgubne, co nadmierna wiara w system. Jedno wspiera drugie i na odwrót. Jeśli system nie stawia pewnych barier, najlepsza etyka się rozłazi.
Rukasu pisze:
korporacja nie stanie się odpowiednikiem sarmackiego arystokraty dokładnie z tego samego powodu, dla którego młodzieżówki partii politycznych we współczesnej Polsce nie przypominają bojówek z początku XX wieku.
Nie przypominają? Wiesz - w 1919 roku nie wszystkie niemieckie czy włoskie partie miały bojówki. Ba - większość ich nie miała. Bojówki mieli głównie ci, co mają je do dziś - radykalna lewica i prawica. Dziś takie partie są na ogół dość słabe - ale NSDAP w 1919 roku też taka była, zaczynając swój marsz po władzę w republice o bardzo liberalnym ustroju.
Jesteśmy na innym etapie rozwoju? Może - ale nasze podstawowe instynkty, do których odwołuje się każdy radykalizm, są wciąż z nami. Znaleźliśmy dla nich bardziej wysublimowane ujścia, ale to nie znaczy, że ostatecznie je przezwyciężyliśmy. Szczególnie, jeśli teoria cykliczności nie myli się w odniesieniu do kultury. Poza tym poziom agresji społecznej w tzw. cywilizowanym świecie wydaje się raczej stopniowo narastać. W ciągu ostatniego półwiecza parę krajów uznało za celowe obniżenie dolnej granicy wiekowej dla odpowiedzialności karnej... Nie przesądzałbym. Poza tym - ile wspólnego ma współczesna etyka z twardym liberalizmem? Powiedziałbym, że współcześni tzw. liberałowie bywają w istocie nierzadko socjalizującymi mięczakami. Spójrz na to:
Rukasu pisze:
Cóż, ja z całą pewnością widzę wyraźny postęp. Równouprawnienie kobiet, swobody obywatelskie, rozkwit demokracji, ponadnarodowe instytucje broniące "praw człowieka", emerytury, standard pracy wynoszący 8h x 5, rozwój medycyny, publiczna edukacja...
W 90% antyliberalne idee, bez których wiele osób nie wyobraża sobie liberalizmu, postępu i cywilizacji.
Rukasu pisze:
zaś prawo ma się całkiem dobrze pomimo faktu, że na ulicach nie stoją uzbrojeni żołnierze.
Ale mogą w razie potrzeby. Siła nie jest po to, by jej wciąż używać - ją należy po prostu mieć.
Rukasu pisze:
Zapewne pamiętasz, że w mojej wizji państwo jest wciąż gwarantem respektowania prawa.
Skąd bierze siłę, by to robić? No ok - mniej obowiązków, więcej wolnej kasy na bezpieczeństwo (ale też wobec zniesienia wielu ciężarów publicznych jest tej kasy odpowiednio mniej). Rozumiem. Ale jest drugi problem, może nawet bardziej istotny. W jaki sposób państwo idealne liberalne zapobiega tzw. proliferacji siły militarnej. Bo panujący w gruncie rzeczy obecnie monopol państw na posiadanie i stosowanie środków o dużej sile rażenia jest istotnym gwarantem porządku publicznego. Czy idealny liberalizm nakłada ograniczenia na obrót np. ciężkim sprzętem? Natomiast, jak czytam, zezwala na tworzenie prywatnych organizacji militarnych. Zatem jeśli można się zbroić, to czemu tego nie robić. Nowoczesne, zorganizowane grupy przestępcze wykorzystują siłę militarną jako narzędzie w walce o sukces ekonomiczny, o dominację rynkową. Przy czym filozofia ich operacji gospodarczych nierzadko jest bardzo liberalna - przykładem operacje narkotykowe kamorry za czasów Paolo di Lauro. Że wykorzystywanie siły militarnej w konkurencji gospodarczej nie ma nic wspólnego z liberalizmem? Liberalizm w swojej darwinowskiej odmianie zakłada wolność konkurencji - nie przesądza o dopuszczalności środków. Idea tzw. uczciwej konkurencji to wymysł socjałów. Jeśli masz przewagę, wykorzystujesz ją. Zasady uczciwej konkurencji są bronią przegranych, tych, którzy nie umieli sobie poradzić w warunkach deregulacji rynku. Do tego dochodzi partykularyzm. W ustroju, który nie kładzie nacisku na dbałość o dobro wspólne, partykularyzm nie napotyka przeszkód. Wielu magnatów, przedsiębiorców, warlordów czy mafijnych szefów było wybitnymi gospodarzami i/lub politykami - ale nie w skali ogólnej. Nie można powiedzieć, że oni w swych działaniach nie zważali na dobro ludzi - po prostu dbali o swoich ludzi. Zresztą u podstawy wielu grup przestępczych czy paramilitarnych stało (bardzo liberalne zresztą) przekonanie, że jeśli społeczeństwo/państwo/władza nas zaniedbuje, to my sami o siebie zadbamy. O to chodzi w liberaliźmie, prawda? Radź sobie sam, jak tylko możesz. A jeśli cudzy albo "powszechny" interes stoi Ci na drodze, to czemu masz ustępować? Oni też mogą walczyć o swoje - dlaczego zatem dawać fory konkurencji, w imię czego minimalizować cele, jeśli są praktycznie osiągalne i odrzucać potencjalne przewagi jako nieetyczne? Twoja pierwszą powinnością jest dbać o siebie i tych, którzy poddali się Twojemu kierownictwu. Jeśli droga do tego celu wiedzie po trupach, co Cię powstrzymuje, poza bilansem zysków i strat? Tak działa dobór naturalny, nieprzystosowani giną - i słusznie, bo skuteczność jest najważniejsza, to prawdziwe prawo naturalne.
Rukasu pisze:
To że podnajmuje najemników zamiast posiadać *własną* zaciężną armię (która czym się tak naprawdę różni od najemników z mojego przykładu?) nic w rezultacie nie zmienia.
Armia zaciężna nie różni sie niczym od armii najemników, bo tym właśnie jest. Armia zaciężna=najemna. Tobie chodzi, jak rozumiem, o to czym od armii najemnej różni się armia zawodowa - a różni się. Armie zaciężne opierały się zazwyczaj na kontraktowaniu wyszkolonych i często także w pełni wyekwipowanych jednostek wystawianych przez osoby prywatne lub inne państwa (np. kondotierzy czy najemnicy hescy), bez względu na pochodzenie żołnierzy. Większość tymczasem armii zawodowych to jednocześnie armie obywatelskie w tym sensie, że zaciągać się do nich mogą tylko obywatele danego kraju (wyjąwszy rozmaite legiony cudzoziemskie, które jednak zazwyczaj były formowane przez państwa kolonialne do służby poza terytorium metropolii). W ostatnich latach niektóre państwa odchodzą od tego wymogu, co wg mnie jest błędem. Dalej - podczas gdy żołnierz armii najemnej jest żołnierzem "instant" - gotowym do użycia natychmiast po zakupie i zwracanym macierzystej kompanii po wygaśnięciu kontraktu, o tyle żołnierz armii zawodowej zaciąga się często jako świeżak i zwykle wiąże swoją zawodową przyszłość z armią swojego kraju na dłuższy okres. Okres szkolenia i służby wiąże żołnierza z armią jego kraju, na ogół również z samym krajem, bo mądra indoktrynacja wojskowa kładzie silny nacisk na wierność ojczyźnie. Najemnik siłą rzeczy nie jest osobiście związany z państwem i sprawą, za którą walczy. Jego wiernością jest zysk i dobre imię firmy. Owszem, zdarzały się zapewne w historii bardzo odpowiedzialne i zdyscyplinowane kompanie najemne, kierujące się filozofią bezprzykładnej wierności każdorazowemu pracodawcy. Jednak wg mnie zimny, bezstronny profesjonalizm raczej ustąpi takiemu samemu, tyle że zaangażowanemu profesjonalizmowi.

Generalnie to, jak wprowadzić idealny liberalizm jest problemem drugorzędnym. Prawdziwym problemem jest to, jak go potem utrzymać.
Ostatnio zmieniony pn kwie 23, 2012 7:18 pm przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 3 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

wt kwie 24, 2012 9:56 pm

Tym niemniej świadomy wybór nie powinien opierać się wyłącznie na "kryterium lajków", bo to prowadzi do zwykłego myślenia stadnego i podążania za większością.

Ja po prostu nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy "liderem opinii", który przekonuje do siebie 999 internautów; od "polityka", który przekonuje do siebie 999 999 wyborców. I w tym i w tym wypadku mamy równą szansę trafić na laika, jak i na profesjonalistę. Z tym że w tym pierwszym przypadku mogę zmienić "charyzmatyka" w każdej chwili, a przy tym wybieram *bezpośrednio*, zaś w tym drugim skazany jestem na niego na min. kilka lat, a często wybrali za mnie inni.

Możemy ewentualnie spekulować na temat możliwości aktywizacji niewykorzystywanego potencjału mózgu (...) albo innego św Graala - AI lub innych zautomatyzowanych narzędzi analitycznych.

Dokładnie. Albo dziesiątek innych rozwiązań, które nie przyszły nam jeszcze do głowy, ale zdominują naszą przyszłość.

Pogadajmy może lepiej o Szwecji albo republice Guarani

Pomijając nawet kwestię naturalnych bogactw (~ropa), w Szwecji dyskryminuje się imigrantów, czyli tzw. "invaderów". :-(

...a jak skończyła RG, wszyscy wiemy. :-P

Ale w takim razie nie nazywaj kacetu kołchozem, a tym bardziej kibucem

Wiesz, kacet to określenie, które *bardzo* źle się w Polsce kojarzy. Rozumiem analogię, aczkolwiek wolałbym unikać jakichkolwiek stwierdzeń, po przeczytaniu których ktoś mógłby uznać, że nawołuję do palenia w piecu ludźmi. Jeśli już zależy Ci tak bardzo na "adekwatnych" określeniach, nazwijmy taką instytucję "obozem pracy". :cool:

Oczywiście, PGR-y, a zwłaszcza kibuce zakładały samorządność, jednak w każdym socjaliźmie - także w kibucu - są równi i równiejsi (= tacy którzy mają mniej lub więcej do powiedzenia). Jeżeli chodzi o własność prywatną, to nie wyobrażam sobie żadnego liberalizmu, nawet zmiksowanego z socjalizmem, w którym mogłaby zostać całkowicie zniesiona. W przypadku mojej wizji idealnego liberalizmu, OP wyobrażam sobie jako instytucje zakładane przez bogatych ludzi / korporacje i przez nich "utylitaryzowane" - ale w żadnym razie nie próbujące ingerować w najbardziej podstawowe społeczne zasady.

Poza tym jak w warunkach skoszarowania ma działać to całe przenikanie się z liberalnym światem zewnętrznym i brak segregacji?

A czym różni się taki OP od "koszarującej" swoich pracowników nowoczesnej korporacji? Śpisz na terenie OP, jesz na terenie OP, pracujesz na terenie OP - natomiast, jeśli chcesz, możesz *prawie* w każdej chwili z OP wyjść i np. podjąć dorywczą pracę "na boku". Jeżeli wciąż się uczysz - uczysz się w normalnej szkole, razem ze "zwykłymi" liberałami. Jeżeli chcesz iść na macz (i stać Cię na to), to informujesz o tym swojego supervisora i normalnie sobie na niego idziesz. A w chwili, w której zaczniesz na nowo płacić podatki, w ogóle przestajesz pod OP podlegać - i możesz sobie robić co chcesz.

W OP wciąż istnieć musi własność prywatna, aczkolwiek jego mieszkańcy otrzymywaliby za swoją *normalną* pracę jedynie podstawowe utrzymanie plus ew. bardzo niewielkie "kieszonkowe". Pieniądze zarabiać mogliby natomiast za dodatkową aktywność - czy to w ramach OP, czy to poza nim. Ponieważ jednym z zadań OP jest zapewnienie bezpieczeństwa, obszar "obozu" musiałby być oczywiście monitorowany, wejścia i wyjścia rejestrowane, zaś mieszkańcy na "przepustce" zapewne nadzorowani byliby za pomocą urządzeń przypominających współczesne elektroniczne "obroże". Nie miałoby to jednak służyć ich "izolowaniu", a jedynie nadzorowaniu i nie dopuszczaniu do patologicznych zachowań.

A co z rentownością takich przedsięwzięć? Już teraz mamy sporo ludzi de facto niepotrzebnych w gospodarce.

I tak i nie. Już w chwili obecnej na świecie wytwarza się znacznie więcej dóbr i usług, niż ludziom jest realnie *potzrebnych*, co oznacza że A) z jednej strony wytwarza się ich za dużo; B) z drugiej strony zasobów powinno wystarczyć dla wszystkich. Równocześnie w każdym wysoko rozwiniętym państwie są sektory, w których zatrudnia się zwł. ludzi biednych lub imigrantów, bowiem "normalni" obywatele nie są zainteresowani wykonywaniem danego rodzaju pracy. Okazuje się oto, że nawet pomimo postępującej automatyzacji oraz komputeryzacji, wciąż istnieją zawody, które nie wymagają nadzwyczajnych umiejętności, nie mogą być jednak wykonywane przez maszyny. W mojej wizji taką pracą zajmowaliby się mieszkańcy OP - którzy w zamian za "przymusową" pracę (domyślnie niezbyt obciążającą, np. pod względem godzinowym) mieliby święty spokój oraz parasol bezpieczeństwa w postaci dachu nad głową i wyżywienia. Jeżeli "sponsorem" / właścicielem niektórych OP byłyby korporacje korzystające bezpośrednio z usług jego mieszkańców - tym lepiej.

Bezrobocie nie wynika tak naprawdę z braku miejsc pracy; bezrobocie wynika z tego, że oferowana na rynku praca nie spełnia oczekiwań bezrobotnych. A także z tego, że większość bezrobotnych żyje z zasiłków / zarabia w szarej strefie.

Nie mówię zresztą, że 99% pracowników firm zażywa. Chodzi mi raczej o ewolucję funkcji kokainy w życiu konsumentów.

Ciężko mi się wypowiadać na ten temat, bo mnie jakoś nigdy do używek nie ciągnęło. Rozumiem, że ich zastosowanie może się wydawać niektórym ludziom opłacalne i że próbują zwiększać za ich pomocą swoją wydajność. Ja osobiście wolę poszerzać swoje kompetencje / swoją wiedzę - efekt podobny, niepożądancyh skutków ubocznych znacznie mniej. ;-)

Nie - to po prostu przykład tego, jak działa samoregulacja w stosunkach pomiędzy pracownikami a przedsiebiorcamii :-D.

IMHO jest to najlepszy dowód na to, że czasami związki zawodowe pozwalają sobie na zbyt wiele. Nie twierdzę przy tym, że wina nie leżała w ogóle po stronie CSC; niemniej uważam że wandali i sabotażystów należy bezwzględnie rozliczać za spowodowane przez nich straty.

Moją odpowiedzią na większość tego typu problemów jest nauczanie od przedszkola Teorii Gier. Ale jeżeli pracodawca dojdzie do wniosku, że opłaca mu się zwolnić wszystkich pracowników i zatrudnić innych... Cóż, jego prawo. Niezbyt przyjemne, ale IMHO zupełnie zrozumiałe i oczywiste. Jeżeli wynajmujesz komuś mieszkanie, a ten ktoś przestaje nagle płacić, to dlaczego miałbyś pozwalać mu dalej *u siebie* mieszkać, zamiast znaleźć sobie innego lokatora? Jeżeli zamawiasz w sklepie towar i wpłacasz zaliczkę, a potem okazuje się, że towaru nie ma i nie będzie, to dlaczego nie miałbyś zażądać zwrotu *własnych* pieniędzy? I na podobnej zasadzie: jeżeli pracownicy, którym sam płacisz, i którzy korzstają z Twoich narzędzi, pracując w Twojej fabryce, stają się w pewnym momencie niewystarczająco wydajni - to dlaczego nie miałbyś móc zastąpić ich pracownikami bardziej wydajnymi?

Gwarantem powstrzymywania przemocy pomiędzy powyższymi grupami. Ty odnosisz się do przykładu, kiedy to państwo było jedną z nich.

Interwencjonizm polega na tym, że państwo *jest* jedną ze stron. W końcu dlaczego górnicy/stoczniowcy/pielęgniarki manifestują pod sejmem, a nie pod budynkiem dyrekcji kopalni/stoczni/szpitala?

Może i to nie jest sprawiedliwe, ale historia wskazuje, że pewna doza ochrony niższych warstw społecznych przed dominacją elit służy społeczeństwu.

Aczkolwiek zgadzam się z tezą, że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie, to nie zauważyłem jakoś, aby historia o tym uczyła. Co najwyżej uczy nas, że niższe warstwy mają tendencje do gromadzenia się w slumsach, a także że odpowiadają za większość przestępstw. Dyskryminowana "mniejszość" może być także katalizatorem niepokojów społecznych oraz niektórych rewolucji - chociaż w tym wypadku jest to znacznie bardziej złożony i niejednoznaczny proces.

W mojej wizji zapobiegać temu wszystkiemu mają OP, które równocześnie pozostają "uniwersalnie sprawiedliwe", jak i pilnują, aby nie doszło do wytworzenia przez społeczeństwo "niepożądanego" elementu.

Samoregulacja opiera się całkowicie na siłach, które wychylają wahadło i ściągają je z powrotem. Nie jest w stanie na nie wpływać i przeciwdziałać ewentualnej nierównowadze. Samoregulacja to dryfowanie z prądem w nadziei, że dokądś nas zaniesie.

Ach, w ten sposób na to patrzysz.

Podejrzewam, że to kwestia światopoglądowa. Osobiście jestem zdania, że należy raczej wykorzystywać prąd niż z nim walczyć - i że tylko w ten sposób można być zarówno spełnionym, jak i skutecznym. Oczywiście są ludzie, którzy w naturalny sposób *wolą* walczyć z prądem - ale oni akurat w liberalizmie będą się mieli bardzo dobrze.

No dobra, chwyciłem przynętę. W jaki sposób ten jeden człowiek na górze ma przewidzieć jakie będą w danym roku zbiory i co dobrze wyrośnie, a co źle?

Na podstawie danych zbieranych na obszarze całego kraju? Teraz też robi się szacunki i prognozy dotyczące zbiorów (nie muszą być całkowicie dokładne) i nikt nie robi z tego sensacji.

Tylko potem takie prognozy często okazują się nieprawdziwe, zaś drobne pomyłki lub niepotrzebne interwencje skutkują nieskutecznością światowej koniunktury. I kto potem jest winien? Urzędznicy są winni. A skoro tak, to rolnikom się "należy" od państwa, za poniesione straty.

W jakiejś "rozrywkowej" książce przeczytałem ostatnio bardzo ładne podsumowanie: ludzie mają tendencję do rozwiązywania wszelkich problemów poprzez narzucanie organizacji wyższego stopnia; jednak organizacja wyższego stopnia jest znacznie bardziej podatna na załamanie - co skutkuje znacznie większymi problemami. A te rozwiązać można oczywiście jedynie narzucając organizację jeszcze wyższego stopnia...

Jaka jest gwarancja tego, że państwo da skuteczny odpór lobbingowi na rzecz regulacji danego sektora z korzyścią dla głównych graczy? Antylobbing innych podmiotów, jak sądzę.

A są sfrustrowani i nienasyceni? Tacy zawsze będą, nieważne jakie możliwości im dasz. I to wystarczy, by móc obalić ustrój, który nie potrafi się obronić. Jak obroni się ustrój liberalny?

Ale jest drugi problem, może nawet bardziej istotny. W jaki sposób państwo idealne liberalne zapobiega tzw. proliferacji siły militarnej. (...) Czy idealny liberalizm nakłada ograniczenia na obrót np. ciężkim sprzętem?

Po pierwsze: w życiu nie ma *żadnych* gwarancji. Po drugie: przyjrzyj się dzisiejszej sytuacji geopolitycznej. Stosunki pomiędzy poszczególnymi krajami rozpatrywać można jako relacje całkowicie "liberalne". Ale pomimo tego, powoływane są międzynarodowe instytucje, wypracowywane i dobrowolnie akceptowane są międzynarodowe standardy, państwa łamiące wspólne postanowienia "karane" są embargami - a czasem nawet interweniuje się w nich zbrojnie. Pomimo faktu, że brak jest tak naprawdę rzeczywistej władzy nadrzędnej, kraje radzą sobie jakoś z gospodarczą i ekonomiczną współpracą. Fakt - niektórzy wygrywają więcej, a niektórzy mniej; niektórzy muszą posiadać arsenał nuklearny, aby nie dopuścić by inni również go zdobyli. Ale jakoś się to kręci. IMHO całkiem nieźle.

A jeszcze lepiej się zaczęło kręcić, odkąd światem zaczął rządzić "globalny" pieniądz. Odkąd transport i wymiana handlowa stały się tak proste, że każdemu bardziej się opłaca rozwijać własną gospodarkę niż walczyć o zasoby sąsiadów.

To naczelna zasada Teorii Gier: więcej zyskam poprzez współpracę, niż poprzez konflikt.

Sfrustrowani zawsze byli i zawsze będą - ale tak długo jak ludzie (jako "ogół") mają *wybór* umożliwiający im poprawę własnego losu, mają też nadzieję; a tak długo jak mają nadzieję, wolą grać zgodnie z zasadami, niż narażać się na utratę tego, na co już zapracowali.

Wiesz - Gedeon też tak mówił parę postów temu. Że etyka załatwi sprawę i jego arystokracji nie trzeba się będzie bać. (...) Jeśli system nie stawia pewnych barier, najlepsza etyka się rozłazi.

Oczywiście. Tyle że u Gedeona żadnych barier nie było, a raczej silniejsi narzucali je sobie sami w odniesieniu do słabszych. A u mnie bariery są. Opierają się po pierwsze na bezwzględnie przestrzeganym prawie (co kontroluje państwo), po drugie na wzajemnej kontroli (co zapewnia silna konkurencja), a po trzecie na ekonomicznej zależności silniejszych od słabszych (bo to utrzymanie przez Ciebie "klienta" decyduje o Twoim statusie "patrona").

Ja nie twierdzę, że etyka sama załatwi sprawę. Ja twierdzę, że jeżeli *z góry* założy się brak etyki, to *żaden* system nie wydoli. Bo *każdy* system opiera się o społeczną umową - a więc przynajmniej pewna część społeczeństwa musi tej umowy przestrzegać.

Jesteśmy na innym etapie rozwoju? Może - ale nasze podstawowe instynkty, do których odwołuje się każdy radykalizm, są wciąż z nami. Znaleźliśmy dla nich bardziej wysublimowane ujścia, ale to nie znaczy, że ostatecznie je przezwyciężyliśmy.

Sam fakt, że te ujścia są coraz bardziej wysublimowane uważam za wielki cywilizacyjny krok na przód. :-)

To nie jest tak, że jakikolwiek system zdoła "od ręki" zmienić ludzką naturę; ale niektóre systemy mogą sprawić, że ludziom bardziej będzie się opłacało zmienić samych siebie, niż walczyć z innymi.

Poza tym poziom agresji społecznej w tzw. cywilizowanym świecie wydaje się raczej stopniowo narastać.

Masz na myśli publiczne kamienowanie, stojące na ulicach gilotyny, lincze i pogromy, Prawo Talonu, coraz większą ilość toczących się na świecie wojen, czy uznanie tortur za działania zgodne z Prawami Człowieka?

No więc nie: moim zdaniem agresja społeczna raczej spada niż narasta. Nasze postrzeganie modyfikowane jest oczywiście poprzez goniące za sensacją media, ale nawet pomimo tego ludzie dają upust swoim emocjom w coraz bardziej pokojowy i cywilizowany sposób. Jeżeli coś już prowadzi w dzisiejszych czasach do społecznych niepokojów, to jest to zwykle restrykcyjne prawo (ACTA), anty-liberalna polityka niektórych krajów (Arabska Wiosna), czy nadmierny interwencjonizm państwowy (strajki i manifestacje).

Powiedziałbym, że współcześni tzw. liberałowie bywają w istocie nierzadko socjalizującymi mięczakami.

Tak długo, jak ludzie mają wybór, idee socjalne uznać można za liberalne. Teoria Gier uczy, że współpraca buduje, zaś niezgoda niszczy. Jeżeli nie będę zatrudniał w swojej firmie kobiet, to sam sobie zrobię krzywdę; jeżeli nie dam pracownikom czasu na odpoczynek, to sam sobie zrobię krzywdę; itp. Socjalizm jest bardzo piękną ideą, ale tylko jeżeli wychodzi od ludzi - a nie gdy jest im narzucany.

Siła nie jest po to, by jej wciąż używać - ją należy po prostu mieć.

Powiedz to Ben Alemu, al-Kaddafiemu i Mubarakowi.

Siła sama w sobie jest względna i niczemu nie służy. Ważna jest umiejętność korzystania z posiadanych zasobów. A z tym najlepiej radzą sobie liberałowie.

Nowoczesne, zorganizowane grupy przestępcze wykorzystują siłę militarną jako narzędzie w walce o sukces ekonomiczny, o dominację rynkową. Przy czym filozofia ich operacji gospodarczych nierzadko jest bardzo liberalna

= liberalizm okazuje się znacznie skuteczniejszy niż interwencjonizm i odgórnie narzucane ograniczenia. Dlaczego nie jestem zdziwiony?

O to chodzi w liberaliźmie, prawda? Radź sobie sam, jak tylko możesz. A jeśli cudzy albo "powszechny" interes stoi Ci na drodze, to czemu masz ustępować?

Bo zawsze znajdzie się ktoś silniejszy ode mnie? Bo jedynie współpracując możemy sobie nawzajem zapewniać bezpieczeństwo i zadbać o wspólny rozwój?

Tak działa dobór naturalny, nieprzystosowani giną - i słusznie, bo skuteczność jest najważniejsza, to prawdziwe prawo naturalne.

To właśnie dobór naturalny sprawia, że nawet słabsze, ale współpracujące ze sobą zwierzęta "społeczne" potrafią "zdominować" te, które są silniejsze, ale działają indywidualnie. Z człowiekiem stanowiącym sztandarowy przykład siły "kolektywu".

Armia zaciężna=najemna. Tobie chodzi, jak rozumiem, o to czym od armii najemnej różni się armia zawodowa - a różni się.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Armia

Tak naprawdę, to armia zaciężna oznacza armię, której się płaci; w przeciwieństwie do armi poborowej, którą się zmusza do walki "bo tak". Często armia zaciężna utożsamiana jest z armią najemniczą, czyli jak to nazwałeś "armią instant", nie jest to jednak IMHO prawidłowe rozgraniczenie.

Uważam że stosowana na szeroką skalę specjalizacja niemal zawsze sprawdza się lepiej niż uniwersalizm - i dotyczy to również wojskowych.

bo mądra indoktrynacja wojskowa kładzie silny nacisk na wierność ojczyźnie. Najemnik siłą rzeczy nie jest osobiście związany z państwem i sprawą, za którą walczy.

Mamy tyle samo przykładów na występowanie w historii lojalnych i uczciwych najemników, co na organizujących pucze, rewolucje i pogromy patriotów/separatystów. Indoktrynacja i fanatyzm są groźne nie dlatego, że zapewniają kontrolę nad daną grupą, tylko dlatego że utrudniają samoregulację. Przekonali się o tym m.in. Amerykanie, którzy wspierali walkę Talibów z komunistami, aby potem stać się obiektem nienawiści wyszkolonych przez siebie terrorystów; ale także np. Rzymscy cesarzowie, którzy zaufali sile własnych Pretorian. Najemnicy są zwykle całkowicie apolityczni - a poprzez to znacznie bardziej godni zaufania.

Dodaj do tego dywersyfikację, a otrzymasz wojsko idealne. ;-)

Jednak wg mnie zimny, bezstronny profesjonalizm raczej ustąpi takiemu samemu, tyle że zaangażowanemu profesjonalizmowi.

Kiedy walczysz o swoje życie, jesteś zaangażowany niejako z definicji.

Generalnie to, jak wprowadzić idealny liberalizm jest problemem drugorzędnym. Prawdziwym problemem jest to, jak go potem utrzymać.

Poprzez sprawienie, że ludzie *sami* będą chcieli go utrzymać. Poprzez przekonanie tych, którzy są najbardziej aktywni, że są kowalami własnego losu i że właśnie liberalizm pozwala im się realizować.

Nie oszukujmy się: przekonywanie do czegokolwiek najmniej aktywnych nie ma sensu, bo i tak nic nie poderwie ich z miejsca. :-D
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

czw kwie 26, 2012 11:42 pm

Rukasu pisze:
...a jak skończyła RG, wszyscy wiemy. :-P
Zniszczona przez solidarnie działającą konkurencję, bo okazała się zbyt skuteczna? Taki sam los grozi innowatorom w państwie liberalnym, które nie chroni przed tzw. nieuczciwą konkurencją :) .

armia zaciężna
rodzaj armii złożonej z najemników, którym w zamian za służbę wypłacano żołd. Nazwa pochodzi od słowa „zaciąg” oznaczającego nabór ochotników do wojska w zamian za odpowiednie wynagrodzenie. W Europie wojska zaciężne istniały od średniowiecza do wieku XIX. - problem polega na tym, że określenie, którego użyłeś odnosi się do bardzo specyficznych armii w bardzo specyficznym okresie dziejów i co do zasady rezerwuje się je właśnie do nich. Słuszniejsze byłoby mówienie o modelach armii poborowej i profesjonalnej, z podziałem tej ostatniej na: zaciężną oraz obywatelsko-zawodową.
Rukasu pisze:
Powiedz to Ben Alemu, al-Kaddafiemu i Mubarakowi.
Czy przypadkiem trzech spośród tych ludzi nie straciło władzy w cokolwiek gwałtownych okolicznościach, bo zamiast stosować się do tej prostej maksymy, prężyli głupio muskuły i grali na nosie swoim narodom? To już lepiej Ty zapytaj Raegana, Churchilla albo Clemenceau, co o tym myślą :) .
Rukasu pisze:
Siła sama w sobie jest względna i niczemu nie służy. Ważna jest umiejętność korzystania z posiadanych zasobów.
A z czego Twoim zdaniem bierze się siła? Z umiejętności wykorzystania zasobów. Czemu służy? Zapytaj zawodowych obalaczy demokracji i zabójców liberałów. Oni uwielbiają takich polityków, którzy siłę uważają za niepotrzebną. Liberałom wydaje się, że do bitki potrzeba dwóch. To nieprawda. Z maszerującymi bojówkami nie można negocjować ani kusić ich wizją wolności i samoregulacji. Bojówki szanują tego, kto ma dłuższy kij. Twierdzisz, że nie ma bojówek? Patrz do poprzedniego postu. Jeśli części swoich zasobów nie przeznaczysz na obronność, ktoś Ci je w końcu zabierze, bo będzie się to opłacało. Sam oczekujesz od państwa pilnowania porządku. Po to właśnie państwa, także demokratyczne, mają instrumenty siły. Czysta siła nie wystarczy - to prawda. Ale bez niej też się daleko nie zajedzie. Przykładem republika Guarani :( .
Co do efektywności liberałów w wykorzystywaniu zasobów, przypominam dwafakty:
a) wszystkie społeczności żyjące w warunkach ograniczonej dostępności zasobów i surowości środowiska naturalnego ciążą w kierunku rozwiązań regulacyjno-interwencjonistycznych, które dają gwarancję najlepszego wykorzystania zasobów przy relatywnej minimalizacji marnotrawstwa.
b) Wielki Kryzys - państwa, które zaimplementowały w swoich gospodarkach różnorodne rozwiązania interwencjonistyczne (syndykalistyczny model włoski, amerykański New Deal F.D. Roosevelta) stawały na nogi szybciej niż państwa kurczowo trzymające się leseferyzmu.
Wniosek - liberalizm jest doskonały w warunkach swobodnego dostępu do zasobów oraz ogólnej stabilności. Do innych okoliczności nadaje się gorzej.
Rukasu pisze:
Przekonali się o tym m.in. Amerykanie, którzy wspierali walkę Talibów z komunistami, aby potem stać się obiektem nienawiści wyszkolonych przez siebie terrorystów; ale także np. Rzymscy cesarzowie, którzy zaufali sile własnych Pretorian
Amerykanie bezpośrednio nie wspierali talibów - robili to natomiast po cichu kumple wuja Sama, Pakistańczycy. Jankesi finansowali głównie mudżahedinów i pokrewne im ugrupowania, których spadkobiercy w późniejszych latach niekoniecznie żyli dobrze z talibami. Ale mniejsza o takie egzotyczne niuanse. Czy mudżahedinowie byli Amerykanami, żołnierzami US Army walczącymi za gwiaździsty sztandar w imię patriotyzmu? Nie, byli tylko taktycznymi sojusznikami Waszyngtonu. USA i ich sprawy były dla nich równie obce, jak sowieckie siły okupacyjne. Tak jak w przypadku Twoich kochanych najemników, ich interes i lojalność leżały gdzie indziej - kompletnie przestrzelony przykład. Odwróćmy go zatem. Afgańczycy i ochotnicy z państw islamskich walczyli z wrogiem posiadającym wielką przewagę materialną i technologiczną, wyposażonym w lotnictwo, ciężki sprzęt, siły specjalne itd. Posiadali jednak trzy przewagi - znajomość specyficznego pola bitwy, jakim był Hindukusz, na ogół poparcie ludności, spośród której się rekrutowali, oraz potępiany przez Ciebie fanatyzm i desperację wzmacniające ich morale, którym górowali nad poborowymi z Armii Czerwonej. Najemnicy nie wygraliby takiej wojny.
Pretorianie - czy przypadkiem nie byli tą formacją armii rzymskiej, która stosunkowo wcześnie uległa barbaryzacji? Czy u podstaw ich destrukcyjnej roli politycznej nie leżał głębszy kryzys państwa i władzy, w którym bywali niejednokrotnie jedyną stabilną siłą? Czy zachowano w imperium rozdział stanowisk wojskowych i politycznych, jak to ma miejsce obecnie? Efekt - patrz wyżej.
Rukasu pisze:
Mamy tyle samo przykładów na występowanie w historii lojalnych i uczciwych najemników, co na organizujących pucze, rewolucje i pogromy patriotów/separatystów.
Miło że wspominasz o separatystach, którzy z zasady nie mają interesu w służbie państwu, od którego chcą się odłączyć. Większość wojskowych zamachów stanu w nowożytnej historii miało miejsce w Trzecim Świecie i było skutkiem antagonizmów plemiennych - Nigeria, Uganda Amina itd. oraz istnienia tzw. armii politycznych lub sytuacji analogicznych do powyższego przykładu z pretorianami - kiedy armia jest jedyną spoistą siłą w dysfunkcyjnym państwie(Bumedien w Algierii - zresztą to akurat jeden z lepszych polityków afrykańskich i prawdziwy patriota). Ogółem jednak partykularyzm, panie, a nie patriotyzm. Ponadto zwracam uwagę na udział w większości tych konfliktów wojsk najemnych (vide choćby ostatni przykład Libii).
Rukasu pisze:
Kiedy walczysz o swoje życie, jesteś zaangażowany niejako z definicji.
W przeżycie, zainkasowanie żołdu i szybki wyjazd - zwycięstwo pracodawcy, o ile nie jest warunkiem sine qua non powyższego (a nie musi być - za przegraną wojnę państwo też musi płacić, a przecież nie każda wojna kończy się aneksją przegranego), z zasady Ci wisi. W 1921 o Warszawę nie walczyli najemnicy i chyba dzięki temu mamy ten nasz europejski liberalizm.
Rukasu pisze:
= liberalizm okazuje się znacznie skuteczniejszy niż interwencjonizm i odgórnie narzucane ograniczenia. Dlaczego nie jestem zdziwiony?
Zapomniałem dodać, że im bardziej liberalny model operacji grupy przestępczej, tym więcej ofiar śmiertelnych na jej koncie? Wspomniana kamorra, najbardziej chyba liberalna, zabiła najwięcej ludzi spośród organizacji włoskich. Przyczyna - samoregulacja drogą faidy, która w strukturach kamorry wybucha znacznie częściej (oraz bardziej regularnie) i zbiera bardziej krwawe żniwo niż w np. bardziej zwartej i "konserwatywnej" 'ndranghecie czy mafii sycylijskiej. Dodam, że w wyniku przestępczych walk nie giną tylko bandyci - przeciwnie, znacznie częściej obrywają postronni ludzie, którzy np. mieli pecha pracować w niewłaściwym sklepie. Bo w nich łatwiej uderzyć. Fajny ten liberalizm :D . Taki cywilizowany.
Dalej - niektórzy twierdzą, że legalizacja i deregulacja obrotu pewnymi towarami (broń, narkotyki) zrujnowałaby potęgę organizacji przestępczych. Przypomnę zatem, że organizacje te robią złote interesy m.in. na mleku, śmieciach, odzieży - w każdej z tych dziedzin siła militarna okazuje się nieocenionym narzędziem konkurencji ekonomicznej.
Rukasu pisze:
czy uznanie tortur za działania zgodne z Prawami Człowieka?
Polecam wyrok ETPC w sprawie czynności niemieckiej policji w sprawie pewnego porywacza. Interesujący precedens, choć do tortur akurat tam nie doszło.
Narastanie przestępczości, zwłaszcza wśród nieletnich. Londyn, rok zeszły. Paryż, kilka lat temu. Warszawa, 10 kwietnia :D . Spada aktywność starzejących się społeczności europejskich, ale agresja? No nie wiem.
Rukasu pisze:
anty-liberalna polityka niektórych krajów (Arabska Wiosna)
:hahaha: Doskonały przykład typowo europejskiego liberalnego myślenia. Jeśli Arabowie walczą z autokracją Mubaraka czy Asada, to naturalnie przeszkadza im anty-liberalizm ustroju. To, że w sondażach wygrywają ugrupowania takie jak Bractwo Muzułmańskie, jest najlepszym wyrazem tych tendencji :D . Dobre, naprawdę dobre.
Poza tym - od ostatnich manifestacji socjalistycznych czy innych antyliberalnych minęło raptem kilkadziesiąt lat. Po upadku ZSRR socjalizm znalazł się w odwrocie, ale wcześniej był modny we Francji, USA, Włoszech... To wcale nie takie odległe lata. Przez ostatnie 20 lat liberalizm i demokracja były w modzie, ale co będzie, kiedy USA znowu mocniej zgrzytną, a na czele stawki znajdą się np. Chiny? Dodajmy do tego, że druga połowa XX wieku była generalnie dobrym, może nawet najlepszym okresem dla gospodarki zachodniej przede wszystkim w sferze konsumpcji, a ludzie syci to na ogół ludzie spokojniejsi. Poczekajmy, aż kryzys da im (i nam) w kość. Już teraz, choć nie ma tragedii, zaczynają się podnosić ciekawe głosy - vide Holandia.
Jesteś absolutnie pewien, że cała ta nasza cywilizacja uśmiechu i tolerancji jest głęboka, utwierdzona raz i na zawsze? Że nie potrafimy już nawiązywać do starych wzorców? Zazdroszczę optymizmu i odsyłam do dzieł pokroju "Rzezi", niedawno zresztą zekranizowanej przez Romana P. , albo "Władcy much".

Dalej - wierzysz w postęp i "humanitaryzację" ludzkości. Ci którzy w to wierzą, lubią zapominać, że wysoki poziom kultury i cywilizacji nie wyklucza skrajnego okrucieństwa. Wiele z najokrutniejszych zbrodni w historii popełnili ludzie oświeceni, o wysokiej kulturze, doskonale wykształceni, mecenasi sztuki. Może parę nazwisk:
- Timur Kulawy, prekursor nurtu organicznego w architekturze
- Piotr Wielki, prozachodni polityk i reformator, pionier zagospodarowania nieużytków
- Reinhard Heydrich, muzyk i sportowiec, w wolnych chwilach Archanioł Zła
- Feliks Dzierżyński, utalentowany skrzypek
- Leopold II Koburg, oświecony monarcha i dobry gospodarz zamorskich posiadłości
- Jospeh Goebbels, mistrz słowa i twórca nowoczesnych mediów publicznych (wbrew pozorom to akurat nie do końca żart - jego techniki są do dziś wykładane na studiach dziennikarskich w krajach zachodnich)
- Osama bin Laden, poeta
- Gunnar i Alva Myrdal - Szwedzi zresztą, genialni eugenicy :/

Kultura nie jest żadnym zabezpieczeniem. Potrafi być wręcz katalizatorem. Niemcy w początkach XX wieku - drugi po USA kraj na świecie w niemal każdej dziedzinie. Ojczyzna Kanta, Hegla, Goethego i całej reszty genialnych umysłów poprzedniej epoki. Paradoksalnie to oni nieświadomie kładli psychologiczne fundamenty pod przyszłe zbrodnie.

Piszesz o edukacji, etyce itp. Liberalizm miał ponad 200 lat na to, by się przyjąć i odmienić umysły ludzi. Jakoś się nie udało. Być może przyczyną jest immanentna sprzeczność tkwiącą w liberaliźmie, który z jednej strony w znacznej mierze opiera się na roli rozumu i świadomości, z drugiej zaś postuluje model społeczny, którego podstawą są najbardziej pierwotne instynkty, które napędzają m.in. wszelką rynkową konkurencję. Liberalizm pragnie pozostać rozumnym w warunkach dowartościowujących instynkt, osłabić to, co w warunkach socjaldarwinizmu decyduje o przetrwaniu. Żadna edukacja, żadna teoria wbijana do głów nie jest w stanie całkowicie wykorzenić ewolucyjnie utrwalonych instynktów. Może je długo i skutecznie tłumić, to prawda - ale w końcu każdy korek musi z hukiem wystrzelić.
Problemem z idealnymi ustrojami prezentowanymi tutaj przez Ciebie i Gedeona jest to, że ich implementacja wymaga gruntownej przemiany człowieka, która nie wydaje się prawdopodobna bez użycia drastycznych środków - de facto bez szeroko pojętego transhumanizmu. Zważ, że przez 400 tys. lat istnienia gatunku zmieniliśmy się dość powierzchownie. Idee, które towarzyszą nam od zarania dziejów, rytuały, które zmieniły się tylko w warstwie formalnej, ciągle żywa mentalność plemienna, pęd do jak największej akumulacji dóbr pozostały z czasów walki o fizyczne przetrwanie... Wiesz, że poza płatami czołowymi, pod względem konstrukcyjnym nasz mózg nie różni się specjalnie od mózgu dowolnego innego ssaka? A same płaty czołowe też się chyba specjalnie nie zmieniły w toku naszej krótkiej historii. Pracujemy na starym, bardzo starym sprzęcie, który ma swoje ograniczenia. Kto je lekceważy, ponosi porażkę.

Na marginesie:
Wielu ludzi uważa, że nowoczesny zamordyzm wyżył się wraz z upadkiem Rzeszy i ZSRR i teraz może być już tylko lepiej. Nie jestem tego pewien. Kto wie, czy nie był to zamordyzm należący jeszcze do poprzedniej epoki, a my na swój musimy jeszcze poczekać. Po każdym złotym wieku przychodzi upadek (jest to wręcz nierzadko symptom nadchodzącego upadku), a my podobno mamy teraz nasz złoty wiek.

Rukasu pisze:
Wiesz, kacet to określenie, które *bardzo* źle się w Polsce kojarzy. Rozumiem analogię, aczkolwiek wolałbym unikać jakichkolwiek stwierdzeń, po przeczytaniu których ktoś mógłby uznać, że nawołuję do palenia w piecu ludźmi. Jeśli już zależy Ci tak bardzo na "adekwatnych" określeniach, nazwijmy taką instytucję "obozem pracy". :cool:
Powiem krótko - w takim razie unikaj stylu, jakiego używali fundatorzy takich placówek, ze smutkiem stwierdzający konieczność izolowania "elementów niepożądanych" od zdrowej tkanki społecznej. Nie mówiąc o tym, że całym tym apelem nieświadomie chyba przywołujesz klasyczny stereotyp - liberała, który większą wagę przywiązuje do tego, żeby ładnie brzmiało, niż do prawdziwego znaczenia słów. Obóz koncentracyjny nie oznacza wyłącznie obozu zagłady i nawet niekoniecznie jest to jego znaczenie podstawowe. Obóz zagłady to wyspecjalizowany podtyp obozu koncentracyjnego nastawiony na eksterminację.
Ja po prostu mam taki zwyczaj, że kiedy mam na myśli krew. pot. łzy i trud, to nie mówię "wolność, równość i braterstwo". I nie lubię też, kiedy ktoś próbuje mnie w taki sposób czarować, zamiast mówić, jak rzeczy się mają. Liberalizm jest twardy, więc można mówić o nim twardo. Zresztą liberał nie powinien bać się słów :D .
Rukasu pisze:
Oczywiście, PGR-y, a zwłaszcza kibuce zakładały samorządność, jednak w każdym socjaliźmie - także w kibucu - są równi i równiejsi (= tacy którzy mają mniej lub więcej do powiedzenia).
Ale nie ma narzuconego komendanta z decydującym głosem w każdej sprawie. Poza tym jeśli ci ludzie nie będą samodzielni, to jak się nauczą liberalnej samodzielności? Uniemożliwiając im to, zadajesz kłam liberalnym ideom. Co zaś do własności, wspomniałem o tym głównie dla porządku.
Rukasu pisze:
A czym różni się taki OP od "koszarującej" swoich pracowników nowoczesnej korporacji?
Obawiam się, że niczym.
Rukasu pisze:
Śpisz na terenie OP, jesz na terenie OP, pracujesz na terenie OP - natomiast, jeśli chcesz, możesz *prawie* w każdej chwili z OP wyjść i np. podjąć dorywczą pracę "na boku".
Jasne - tylko czy ideą leżącą u podłoża powstania tego systemu było zachęcać Cię do tego wychodzenia, czy też odwrotnie - zapewniamy Ci całą infrastrukturę na wyciągnięcie ręki po to, byś nie musiał oddalać się zbytnio od miejsca pracy, szybko do niej docierał i był bardziej dyspozycyjny, a ponadto silniej wiązał się z chlebodawcą? Bardzo adekwatne narzędzie przeciwdziałania gettyzacji, naprawdę.
Rukasu pisze:
Okazuje się oto, że nawet pomimo postępującej automatyzacji oraz komputeryzacji, wciąż istnieją zawody, które nie wymagają nadzwyczajnych umiejętności, nie mogą być jednak wykonywane przez maszyny.
I jest ich coraz mniej.
Rukasu pisze:
Ponieważ jednym z zadań OP jest zapewnienie bezpieczeństwa, obszar "obozu" musiałby być oczywiście monitorowany, wejścia i wyjścia rejestrowane, zaś mieszkańcy na "przepustce" zapewne nadzorowani byliby za pomocą urządzeń przypominających współczesne elektroniczne "obroże". Nie miałoby to jednak służyć ich "izolowaniu", a jedynie nadzorowaniu i nie dopuszczaniu do patologicznych zachowań.
:hahaha: . Każesz mi nie używać słowa "kacet", a zaraz potem raczysz czymś takim. Staram się, ale to jest zwyczajnie zbyt zabawne. Ktoś mi parę postów temu pisał, że ma nie być stygmatyzacji. :hahaha: Otóż człowiek poddany tego typu inwigilacji jest 'zawsze' napiętnowany w oczach swoich i społeczeństwa. Stosując takie metody, coraz bardziej zbliżamy się do selekcji, kastowości i faktycznego, choć nieformalnego ograniczania mobilności społecznej, która jest ponoć warunkiem liberalizmu.
No i to automatyczne podejrzenie, że "pariasi" mogą zachowywać się patologicznie i trzeba temu zapobiegać :D . Zapewnienie bezpieczeństwa - komu, ja się pytam :) ? To samo mówili Jankesi o rezerwatach Indian - że chodzi o to, by Indianie byli bezpieczni. :rockpunk: Wybacz, ale naprawdę wyłazi z Ciebie mały Gedeon. I to wcale nie jest zabawne. Moja rada - jak najszybciej odstawić wszelkie utopie oraz ideały. Mniej krwi na rękach.

Zupełnie poważnie - podpucha czy nie?

Rukasu pisze:
Aczkolwiek zgadzam się z tezą, że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie, to nie zauważyłem jakoś, aby historia o tym uczyła.
Władze troszczące się o niższe warstwy (niekoniecznie jakoś super intensywnie - niech za przykład posłuży nasz Kazio Wielki) mają zwykle więcej swobody działania (nie muszą polegać tylko na elitach) i przy tym uzyskują lepsze efekty społeczno-gospodarcze, bo "niżsi" są mniej eksploatowani i mogą więcej zdziałać. Państwowa regulacja może torować drogę liberalizacji - ludzie, cuda w tej budzie.
Rukasu pisze:
Co najwyżej uczy nas, że niższe warstwy mają tendencje do gromadzenia się w slumsach, a także że odpowiadają za większość przestępstw.
I jeszcze organiczna niechęć do nizin społecznych :D ? Ładnie, ładnie. A może powiesz mi, co jest przyczyną tych dwóch rzeczy? Czy przypadkiem nie... bieda? Czy największe slumsy nie wyrastają na skraju Copacabany i wokół luksusowych dzielnic? Czy władze w państwach dotkniętych problemem slumsów interesują się nimi, o ile nie trzeba ich burzyć pod budowę nowoczesnych osiedli albo kiedy zamieszki przekraczają dopuszczalna normę? Slumsy jako patologia społeczna są konsekwencją marginalizacji problemów niższych warstw w polityce państwa, nierównomiernego i jednokierunkowego rozwoju gospodarczego, jak również wielu innych czynników takich, jak choćby demografia społeczeństwa czy kondycja rolnictwa. Trudno jednak zwalać całą winę za slumsy na ich mieszkańców.
Zresztą - mógłbym teraz w odpowiedzi zacząć wyciągać wszelkie brudy burżuazji, arystokracji, obszarnictwa i wielkiego kapitału :D - a jest ich niemało. Tylko do czego ma to prowadzić? Nie jestem Różą Luksemburg ani innym Włodzimierzem Iljiczem.

Rukasu pisze:
W mojej wizji zapobiegać temu wszystkiemu mają OP, które równocześnie pozostają "uniwersalnie sprawiedliwe", jak i pilnują, aby nie doszło do wytworzenia przez społeczeństwo "niepożądanego" elementu.
Izolacja, eksploatacja, eksterminacja ubrane w eleganckie, liberalne słowa. Bardzo ludzkie. Do tego, jak czytam, chcesz swoje OP prywatyzować. Wybacz, ale niełatwo powstrzymać się od pewnych skojarzeń historycznych.

Powiem szczerze - jeśli to by miał być liberalizm, to ja już wolę tę opcję z rządami warlordów. W niej przynajmniej nikt nie przebiera policjanta za statuę wolności. A ja lubię uczciwie postawione sytuacje.

Co do państw - po pierwsze, w owym liberalnym bytowaniu państw coraz silniej rysują się tendencje do regulacji (vide utrata przez państwa elementarnego prawa do użycia siły militarnej, które obecnie zależy od ONZ, wzrost znaczenia i kompetencji organizacji regionalnych). Oczywiście rządu światowego nie powołamy, ale ogółem obrót międzynarodowy stał się znacznie mniej liberalny niż 80 czy nawet 800 lat temu.
Po drugie - intensywne stosunki gospodarcze nie wykluczają intensywnej rywalizacji militarnej, jak twierdził bodaj Huntington i nie dam głowy, ale chyba także Landes. Przykładów jest sporo, kilka z pamięci:
20-lecie, stosunki handlowe polsko-niemieckie. Niemcy prawie do końca byli naszym najważniejszym partnerem handlowym, a relacje były przez całe 20 lat fatalne i skończyły się w wiadomy sposób.
Chiny i Japonia - od wieków intensywny handel połączony z obopólnymi zakusami zaborczymi
Francja i Niemcy - handel i wojna przez ostatnie półtora wieku.
Okresy partnerstwa następują po czasach konfliktu i odwrotnie, ale związki gospodarcze pozostają nieodmiennie silne. Ergo - zyskowna wymiana gospodarcza nie jest czynnikiem, który przesądza o dobrych relacjach i pokoju.
Wspominasz o umowie społecznej - ładnie, ale nie dodajesz, że konsekwencją takich umów, jak widzimy na powyższym przykładzie obrotu internacj., jest bardzo często powoływanie rozmaitych instytucji pełniących funkcje regulacyjne oraz interwencyjne i wyposażonych w nadrzędne wobec stron umowy społecznej kompetencje. Należałoby stąd wyprowadzić wniosek, który wskutek doktrynalnego przeciwstawiania samoregulacji i regulacji chyba nam dotąd umykał, mianowicie - odgórna regulacja i interwencjonizm jest również przejawem skutecznej i pełnowartościowej samoregulacji, w ramach cyklicznie następujących okresów centralizacji i decentralizacji, i jako taka nie jest ani sprzeczna z ideą samoregulacji, ani też tak szkodliwa, jak próbujesz to przedstawić. Ja z kolei być może skupiłem się na specyficznym, wąskim pojmowaniu samoregulacji. Bo czym w istocie jest samoregulacja? Czy w szerokiej perspektywie historycznej nie zawiera się w niej tak naprawdę każde działanie podejmowane przez ludzi? Zatem również działalność organizatorska państwa, pod tym wszakże warunkiem, że państwo to wyprowadza swe istnienie z woli społeczeństwa, nie zaś jest dlań tworem obcym, zewnętrznym i narzuconym siłą.

Rukasu pisze:
Bezrobocie nie wynika tak naprawdę z braku miejsc pracy; bezrobocie wynika z tego, że oferowana na rynku praca nie spełnia oczekiwań bezrobotnych. A także z tego, że większość bezrobotnych żyje z zasiłków / zarabia w szarej strefie.
Jeśli nie mogę znaleźć pracy, bo nie mam kwalifikacji, to trudno powiedzieć, by to rynek nie spełniał moich oczekiwań. Jest raczej odwrotnie. Zatem to trzecia przyczyna.
Rukasu pisze:
Tak długo, jak ludzie mają wybór, idee socjalne uznać można za liberalne.
A jeśli ich wprowadzenie oznacza zmianę ustroju, w wyniku której ten przestaje być liberalny? Jeśli liberalizm sprowadzimy tylko do istnienia wyboru, to na upartego każdy ustrój może być nazwany liberalnym.
Rukasu pisze:
I na podobnej zasadzie: jeżeli pracownicy, którym sam płacisz, i którzy korzstają z Twoich narzędzi, pracując w Twojej fabryce, stają się w pewnym momencie niewystarczająco wydajni - to dlaczego nie miałbyś móc zastąpić ich pracownikami bardziej wydajnymi?
Bo urządzą bunt? W liberaliźmie idealnym mogą to zrobić - mają prawo walki o swój interes przy użyciu wszelkich dostępnych środków - mogą np. zrobić ściepę i zatrudnić jakichś najemników albo kupić broń przeciwpancerną i żadna teoria gier nic tu nie pomoże :). Wszyscy wiemy, że dla robotnika pochodzącego z naturalnie skłonnych do zbrodni warstw niższych nie ma słodszej rzeczy niż przejmowanie środków produkcji z rąk wyzyskiwaczy :D .
Rukasu pisze:
Interwencjonizm polega na tym, że państwo *jest* jedną ze stron.
A niekoniecznie. Interwencjonizm niejedno ma imię. Ja zazwyczaj, by wskazać o co mi chodzi posługuję się rozróżnieniem na interwencjonizm i etatyzm, choć o ile mi wiadomo nie jest ono prawidłowe na gruncie nauki. Jako interwencjonizm rozumiem sytuację, w której polityka ingerencji państwa jest na ogół raczej umiarkowana i opiera się na systemie dotacji (ale nie ratujących nierentowne zakłady, tylko stymulujących np. badania naukowe oraz implementację nowoczesnych technologii), programów aktywizacji rozmaitych dziedzin gospodarki, w razie potrzeby nakręcaniu koniunktury, ustalaniu w pewnej mierze ograniczeń zapobiegających patologiom w obrocie i zapobieganiu gwałtownym krachom, w której jednak bezpośrednie wchodzenie państwa w buty pracodawcy ma miejsce na zasadzie wyjątku (służba zdrowia, administracja, wojsko i aparat porządkowy, w pewnym stopniu być może transport, energetyka i telekomunikacja - ale tylko w takim stopniu, żeby w razie jakiejś niewyobrażalnej katastrofy nie zostać zupełnie z gołym tyłkiem). Co innego etatyzm, w którym państwo na szeroką skalą działa w różnorodnych sektorach gospodarki jako właściciel zakładów, monopolista i orkiestrator życia gospodarczego - tego nie proponuję, wprost przeciwnie.

Rukasu pisze:
Oczywiście. Tyle że u Gedeona żadnych barier nie było, a raczej silniejsi narzucali je sobie sami w odniesieniu do słabszych. A u mnie bariery są. Opierają się po pierwsze na bezwzględnie przestrzeganym prawie (co kontroluje państwo)
Pytam ponownie: jak, skoro nawet w dziedzinie siły zbrojnej zmuszone jest polegać na tych, na których ma wymuszać posłuszeństwo dla prawa?
Rukasu pisze:
, po drugie na wzajemnej kontroli (co zapewnia silna konkurencja),
Pytam ponownie: czemu silna konkurencja nie miałaby się przerodzić w silne, antyliberalne porozumienie liderów, skoro jak sam twierdzisz:
Rukasu pisze:
Bo jedynie współpracując możemy sobie nawzajem zapewniać bezpieczeństwo i zadbać o wspólny rozwój?
No to ok - ja i reszta rekinów ze szczytu łańcucha pokarmowego dogadujemy się, przeprowadzamy puczyk i robimy jakiś triumwirat, aż w końcu jeden z nas wygra albo wymiecie nas następna klika/ By się przed tym możliwie zabezpieczyć, musimy zdeliberalizować ustrój, by konkurencji nie było równie łatwo zebrać potencjał, jak udało się to nam, korzystając z naszego osobistego geniuszu. No i warto by przekazać schedę dzieciom...
Rukasu pisze:
Ja twierdzę, że jeżeli *z góry* założy się brak etyki, to *żaden* system nie wydoli
Ja nie zakładam z góry braku etyki, tylko jej erozję wskutek działania naturalnych mechanizmów w systemie, który kłóci się z etyką.
Im bardziej intensywna konkurencja, tym więcej podmiotów odpada po drodze i tym silniejsi i bardziej bezwzględni muszą być ci, co pozostają. Po co mają współpracować dla wspólnego rozwoju jakichś "wszystkich", którzy potem staną się zagrożeniem? Wszystko chcemy załatwić etyką? Ja wiem, że ona dużo może - ale przecież, jak sam zauważasz, zwalczane przez liberałów etosy kolektywistyczne są właśnie ewolucyjną konsekwencją samoregulacji:
Rukasu pisze:
To właśnie dobór naturalny sprawia, że nawet słabsze, ale współpracujące ze sobą zwierzęta "społeczne" potrafią "zdominować" te, które są silniejsze, ale działają indywidualnie. Z człowiekiem stanowiącym sztandarowy przykład siły "kolektywu".
Dlatego właśnie idealny liberalizm jest wg mnie nie do utrzymania - nawet samoregulacja działa przeciw niemu. W łonie takiego ustroju jako niezbędny czynnik stabilizacji wypączkuje kolektywizm, socjalizm, którym słabi będą się starali ujarzmić tych ze szczytu łańcucha - i pach, powrót do przeszłości. Wzrost tendencji kolektywistycznych, potem ich przerost, kryzys, kolejna epoka deregulacji i liberalizacji, przerost... Odwieczny cykl. Antyk, średniowiecze, renesans, barok, jednostka, ogół, tik, tak, tik, tak... :D . A najlepiej jest w tych czasach, kiedy wahadło jest w równowadze.
Rukasu pisze:
a po trzecie na ekonomicznej zależności silniejszych od słabszych (bo to utrzymanie przez Ciebie "klienta" decyduje o Twoim statusie "patrona").
Przecież ta istnieje od zawsze, tak w łańcuchu pokarmowym, gdzie populacja drapieżników zależy od liczebności zwierzyny, jak i w ekonomii. Pan feudalny czy latyfundysta był gospodarczo zależny od tego, kto pracował na jego ziemi. Niby skąd surowe przepisy o wychodźstwie, kary za zbiegostwo itp.? Ale wzajemna zależność ekonomiczna to jeszcze nie wszystko.
Ostatnio zmieniony pt kwie 27, 2012 12:11 am przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 02, 2012 3:18 am

armia zaciężna

Jak sam zauważyłeś, określenie armia zaciężna pochodzi od słowa "zaciąg", co osobiście przeciwstawiam określeniu "pobór". Zapewne masz rację, że w dzisiejszych czasach określenie "armia zaciężna" odnosi się *zwyczajowo* do konkretnego modelu armii najemnej - niemniej, sprawa aż tak prosta nie jest, czego dowodzą np. takie dyskusje. Wydaje mi się, że nie jest to właściwe miejsce do roztrząsania tej sprawy (zresztą jakoś strasznie się przy niej nie zamierzam upierać) - najważniejsze, że wiemy oboje o co mi chodzi. :-D

Czy przypadkiem trzech spośród tych ludzi nie straciło władzy w cokolwiek gwałtownych okolicznościach, bo zamiast stosować się do tej prostej maksymy, prężyli głupio muskuły i grali na nosie swoim narodom? To już lepiej Ty zapytaj Raegana, Churchilla albo Clemenceau, co o tym myślą :-).

Cóż... *Mieli* siłę, ale nie potrafili jej wykorzystać. To że wielu innych polityków również uważa, że *posiadanie* wielgaśnych armii czemuś służy i przed czymkolwiek zabezpiecza niczego nie dowodzi.

Już przykład wspomnianego przez Ciebie Churchilla pokazują wyraźnie, że nikt siły nie musi *mieć* - wystarczy, że potrafi ją odpowiednio szybko zdobyć/wytworzyć. Bo bądźmy szczerzy - Anglia przed IIWW nie była jakoś nadzwyczajnie silna; natomiast podczas wojny udało jej się zmobilizować bardzo dużo Brytyjczyków oraz imigrantów, a także wyprodukować/zakupić niesamowite ilości uzbrojenia. Przykłądowo na początku 1940 roku RAF miał 9000 pilotów i 5000 samolotów; zaś podczas wojny w ciągu jednego tygodnia produkowano 300 samolotów, a do służby trafiało ok. 200 nowych pilotów (z czego dużą część stanowili np. Polacy - około 8500 polskich pilotów trafiło do RAF/RAFVR tylko w samym 1940).

Zapytaj zawodowych obalaczy demokracji i zabójców liberałów. Oni uwielbiają takich polityków, którzy siłę uważają za niepotrzebną. (...) Sam oczekujesz od państwa pilnowania porządku. Po to właśnie państwa, także demokratyczne, mają instrumenty siły.

Ale ja nie uważam, że siła jest niepotrzebna. Ja uważam że siła jest po prostu dla liberałów *zwyczajnym* zasobem. I że nie ma żadnego powodu, dla którego liberałowie nie mogliby posługiwać się np. najemnikami.

Wielki Kryzys - państwa, które zaimplementowały w swoich gospodarkach różnorodne rozwiązania interwencjonistyczne (syndykalistyczny model włoski, amerykański New Deal F.D. Roosevelta) stawały na nogi szybciej niż państwa kurczowo trzymające się leseferyzmu.

To kwestia dyskusyjna - jest wiele osób, które twierdzą, że np. Nowy Ład pogłębił, nie zaś rozwiązał problem Kryzysu. W ogóle: większość współczesnych finansistów, w tym znani nobliści, jest zgodna co do tego, że keynesizm to był i jest bardzo zły pomysł.

Wniosek - liberalizm jest doskonały w warunkach swobodnego dostępu do zasobów oraz ogólnej stabilności. Do innych okoliczności nadaje się gorzej.

Wielu ludzi uważa, że w sytuacjach kryzysowych, takich jak wojna, konieczna jest ścisła hierarchia oraz autorytarny system sprawowania rządów. Temu służyć miała instytucja spartańskich królów, rzymskich dyktatorów; dlatego też większość konstytucji nadaje niektórym cywilnym urzędnikom zwierzchnictwo nad wojskiem w sytuacji gdy dochodzi do zbrojnego konfliktu. W rzeczywistości brak jest jakichkolwiek dowodów na to, że taka struktura sprawdza się w dzisiejszych czasach - a wiele dowodów wskazuje wręcz, że jest dokładnie odwrotnie.

Pierwszy przykład: najskuteczniejsze w dzisiejszych czasach okazują się luźno zorganizowane oddziały, funkcjonujące na zasadzie walki partyzanckiej i wykorzystujące rozproszoną strukturę dowodzenia (tworzy się przecież takie nawet w ramach "normalnej" struktury wojskowej). Pomijając jednak kwestię terrorystów i komandosów, dowodzi tego np. wspominana przeze mnie wielokrotnie Arabska Wiosna, w której pomimo braku ścisłej hierarchi możliwe stało się zorganizowanie ogromnych rzesz ludzi w niezmiernie silne i nośne struktury za pośrednictwem Internetu. W ten sposób pokonane zostały regularne armie złożone z zawodowych żołnierzy, dowodzone w sposób "hierarchiczny".

Inny przykład: w korporacjach, toczących pomiędzy sobą nieustanną ekonomiczną wojnę, coraz popularniejsza jest tzw. struktura pozioma oraz duża autonomia zespołów zadaniowych w ramach przyznanego budżetu / odpowiedzialności. Bardzo często wykorzystuje się także - również w strukturach państwowych - outsourcing. Udowodniono, że elastyczne formy zatrudniania oraz korzystanie z dużej liczby podwykonawców pozwala znacznie lepiej przetrwać kryzys, niż ma to miejsce w przypadku wielkich, jednolitych i skostniałych struktur.

Nie twierdzę przy tym, że hierarchia w ogóle nie powinna istnieć. Ale stwierdzenie, żę liberalizm nie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych jest IMHO nieuzasadnione i niepoparte dowodami.

Amerykanie bezpośrednio nie wspierali talibów

Hm... Biliony dolarów w sprzęcie przekazane Afgańczykom przez USA dowodzą czegoś innego. Stąd zresztą "Rambo 3". Jasne, o Talibach "per se" mówić można dopiero od 1994, jednak zawiązani zostali właśnie przez wyszkolonych i uzbrojonych przez USA "bojowników o wolność". Najbardziej znany Talib, Osama bin Laden (wraz z całą Al-Kaidą) współpracował z Amerykanami przez wiele lat broniąc Afganistanu przed sowieckimi najeźdźcami.

Afgańczycy i ochotnicy z państw islamskich walczyli z wrogiem posiadającym wielką przewagę materialną i technologiczną, wyposażonym w lotnictwo, ciężki sprzęt, siły specjalne itd. (...) Najemnicy nie wygraliby takiej wojny.

To - a także doświadczenia wyniesione z Korei, Wietnamu oraz Iraku - stanowi raczej dowód na to, że "hierarchiczna", czysto militarna siła to przeżytek. Ultra-drogie armie, w które wpompowano gigantyczną ilość pieniędzy, nie poradziły sobie z tańszymi, ale za to operującymi w mniejszej skali, autonomicznymi oddziałami przeciwnika. Czy najemnicy poradziliby sobie z nimi? Nie mam pojęcia. Ale z pewnością byliby znacznie tańsi, przy *przynajmniej* porównywalnej skuteczności.

Pretorianie - czy przypadkiem nie byli tą formacją armii rzymskiej, która stosunkowo wcześnie uległa barbaryzacji?

Pretorianie to odpowiednik japońskiego szogunatu. Byli najbardziej lojalnymi, zaufanymi, elitarnymi żołnierzami, służącymi bezpośrednio rzymskim władcom. Z czasem przestali jednak słuchać swoich przełożonych, miast tego dokonując wielokrotnych "puczów" i przejmując dla siebie całą realną władzę. Stanowią jeden z najbardziej sztandarowych dowodów na to, że nawet najwierniejsi "zawodowi" żołnierze mogą zdradzić.

Czy u podstaw ich destrukcyjnej roli politycznej nie leżał głębszy kryzys państwa i władzy, w którym bywali niejednokrotnie jedyną stabilną siłą?

Zawodowe wojsko, na którym nie można polegać w czasie kryzysu, nie jest w niczym lepsze niż wojsko najemne, które można zatrudnić/rozbudować praktycznie w każdej chwili. Jest gorsze.

Większość wojskowych zamachów stanu w nowożytnej historii miało miejsce w Trzecim Świecie i było skutkiem antagonizmów plemiennych - (...) kiedy armia jest jedyną spoistą siłą w dysfunkcyjnym państwie (...). Ogółem jednak partykularyzm, panie, a nie patriotyzm.

No to antagonizmów plemiennych (~patriotyzmu), czy partykularyzmu?

Temat rozrasta się z każdym postem, więc wolałbym nie wchodzić zbyt głęboko w przyczyny nieustającego kryzysu afrykańskich dominiów. W każdym razie warto wspomnieć o fatalnej sytuacji ekonomicznej wzmiankowanych państw, o totalitarnych (=wybitnie nie-liberalnych) rządach lokalnych kacyków, o pogromach i niewolnictwie, o szerzącym się głodzie, o etnicznej nienawiści - oraz o nakręcaniu konfliktów przez światowe mocarstwa.

Ponadto zwracam uwagę na udział w większości tych konfliktów wojsk najemnych (...).

Co dowodzi ich skuteczności. Po tym, jak najemnicy odnieśli sukces w Afryce, wykorzystanie Prywatnych Firm Wojskowych stało się "standardem" na całym świecie.

W 1921 o Warszawę nie walczyli najemnicy i chyba dzięki temu mamy ten nasz europejski liberalizm.

To były inne czasy - przy czym, skoro po stronie bolszewickiej również nie walczyli najemnicy, nie da się w żaden sposób zweryfikować Twojej tezy. Na podobnej zasadzie mógłbym stwierdzić, że gdyby nie Francis Drake, to nigdy nie doszłoby do Rewolucji Przemysłowej. Czyli gdyby nie najemnicy...

Wspomniana kamorra, najbardziej chyba liberalna, zabiła najwięcej ludzi spośród organizacji włoskich.

Bo jest znacznie liczniejsza i bardziej "trwała" niż np. hierarchiczna (sycylijska) Cosa Nostra? Ponadto nie zgodzę się z Twoimi obserwacjami. Zarówno Pierwsza, jak i Druga (Wielka) Wojna Klanów (Mafijna) dotyczyły właśnie Cosa Nostry. Camorra rzadko bywała stroną w podobnych konfliktach, zaś jeśli chodzi o dwa najkrwawsze związane z nią konflikty:
- pierwszy zapoczątkował Raffaele Cutolo, który planował przemienić Camorrę w podobną do Cosa Nostry NCO
- kryzys Scampia to "ledwie" 60 ofiar - podczas gdy w Pierwszej Wojnie Klanów, dotyczącej znacznie mniejszej organizacji, zginęło ich 75.

O etyce już pisaliśmy - fakt, żę przestępcy wykorzystują najskuteczniejsze narzędzia (liberalizm), nie oznacza że te narzędzia są złe. Wręcz przeciwnie - świadczy to o tym, że posługiwanie się w zwalczaniu tych przestępców narzędziami mniej skutecznymi jest głupie.

Przypomnę zatem, że organizacje te robią złote interesy m.in. na mleku, śmieciach, odzieży - w każdej z tych dziedzin siła militarna okazuje się nieocenionym narzędziem konkurencji ekonomicznej.

Hm... Czyżby *zawodowa armia* Włoch nie była sobie w stanie poradzić z kilkoma "rozproszonymi" liberałami?

Oczywiście masz rację. Problem polega właśnie na tym, że poszczególne rodziny Camorry kontrolowane są jedynie przez siebie nawzajem. Brak jest jakiejkolwiek siły zewnętrznej zdolnej im się przeciwstawić. Zaś ich siła wynika właśnie z wyjątkowo pragmatycznego i "liberalnego" podejścia.

Nie jestem specjalistą od mafii, i przyznam szczerze, że nie czuję się wystarczająco kompetentny, aby kontynuować dyskusję porównującą szczegółowo poszczególne kryminalne ugrupowania. Moje osobiste przekonanie jest takie, że liberalizm służy tak samo dobrze ludziom etycznym, jak i nieetycznym - a więc liberalne ugrupowania przestępcze są zdecydowanie groźniejsze niż ugrupowania wykorzystujące inne mechanizmy.

Narastanie przestępczości, zwłaszcza wśród nieletnich.

Ale co przez to rozumiesz? Większą ilość? Większy procentowy udział? Co rozumiesz przez przestępczość? Bo ja ze swojej strony, kiedy patrzę np. na tę mapkę, dochodzę do wniosku że w "cywilizowanych" krajach jest jej *znacznie* mniej niż w krajach uznawanych za mniej cywilizowane. Tutaj napisano nawet wprost, że 90% przypadków światowej przemocy "prowadzącej do śmierci" przypada na kraje nisko i średnio rozwinięte. Ponoć badania wyraźnie wykazują zależność pomiędzy przemocą a sytuacją gospodarczo-ekonomiczną w danym kraju.

Jeśli Arabowie walczą z autokracją Mubaraka czy Asada, to naturalnie przeszkadza im anty-liberalizm ustroju.

A Twoim zdaniem co im przeszkadza? *Nadmierny* liberalizm?

Rewolucje nigdy nie są prostą sprawą - niemniej wynikają zwykle z tego, że ludziom nie pozwala się na coś, co ich zdaniem powinni mieć prawo robić. Ale kiedy obali się jednego tyrana, trzeba go kimś zastąpić - i zdarza się, że jest to inny tyran, którego poglądy są po prostu bliższe ogółowi wspierających go ludzi. Ogólnie rzecz biorąc, z czasem wytwarza się "atmosfera", w której dyktator coraz bardziej liczy się ze zdaniem swoich ziomków, zdając sobie sprawę, że to oni usankcjonowali jego władzę - i że jeśli ich nie zadowoli, to mogą mu ją równie dobrze odebrać.

Jakby na to nie patrzeć, myślą przewodnią Arabskiej Wiosny jest "Ash-shab yurid isqat an-nizam" - czyli "lud obala reżim".

Jesteś absolutnie pewien, że cała ta nasza cywilizacja uśmiechu i tolerancji jest głęboka, utwierdzona raz i na zawsze?

Oczywiście że nie. Uważam, że konflikt pomiędzy socjalistami a liberałami jeszcze bardzo długo będzie psuł ludziom krew, tak jak uczynił to podczas I, a także podczas II Wojny Światowej. Uważam, że napięcia religijno-etniczne roznoszone po całym świecie przez emigrantów prowadzić będą do coraz liczniejszych i coraz groźniejszych kryzysów, które potencjalnie odwrócić mogą o 180 stopni współczesną etykę (do czego, mam nadzieję, jednak nie dojdzie). Co więcej, ciężko mi jest sobie wyobrazić, aby w najbliższym czasie udało się gdzieś komuś wprowadzić idealny liberalizm. Ale to pozostaje poza obszarem tej dyskusji, bowiem dotyczy ona idealnego ustroju - nie zaś jego wdrażania.

To co wyraźnie natomiast zauważam, to ewidentnie wyższa skuteczność liberałów, niż socjalistów.

Zazdroszczę optymizmu

You're jumping to conclusion.

Hej, oczekiwałem - i wciąż oczekuję - interesującej dyskusji intelektualnej. Nie wchodźmy, proszę, za mocno w kwestie osobiste. :cool:

Dalej - wierzysz w postęp i "humanitaryzację" ludzkości.

To bardziej skomplikowany problem. Z jednej strony: tak, *bardzo mocno* wierzę w postęp i *częściowo* wierzę w humanitaryzację ludzkości. O ile ten pierwszy proces jest dla mnie oczywisty; to już ten drugi jest dla mnie częściowo niezrozumiały - ale za to na tyle "wyraźny" w ludzkiej historii, że nie budzi wątpliwości. Osobiście podejrzewam, że humanitarym jest wtórny i wynika właśnie z postępu - ludziom żyje się coraz łatwiej, mają coraz więcej, mogą coraz więcej, w ogóle jest im coraz lepiej; w rezultacie mogą pozwolić sobie na więcej altruizmu. Istnieje także teoria o "genie altruizmu", która sugerować mogłaby, że bardzo duża część ludzi jest do niego naturalnie predestynowana - co wspierałoby tezę, że w każdej epoce jest dokładnie tyle altruizmu, na ile ludzie mogą sobie pozwolić.

Ci którzy w to wierzą, lubią zapominać, że wysoki poziom kultury i cywilizacji nie wyklucza skrajnego okrucieństwa.

Nie mam żadnej wątpliwości, że ludzkiego okrucieństwa nie da się w najbliższych wiekach wyeliminować. Gdybym uważał inaczej, zdecydowanie optowałbym za idealnym komunizmem, który sam w sobie wydaje mi się ideą znacznie bardziej "przyjemną" niż idealny liberalizm - jednak równocześnie "z założenia" całkowicie nierealną.

W liberalizmie okrucieństwo również podlega samokontroli.

Niemcy w początkach XX wieku - drugi po USA kraj na świecie w niemal każdej dziedzinie.

Niemcy w XX wieku to kraj wybitnie socjalistyczny - a więc anty-liberalny. Natomiast Niemcy w XXI wieku - zancznie skuteczniejsi niż ich przodkowie z końca I milenium - to kraj liberalny.

Liberalizm miał ponad 200 lat na to, by się przyjąć i odmienić umysły ludzi. Jakoś się nie udało.

Ależ udało się - i ciągle się udaje. Wszystkie kraje socjalne upadają; natomiast kraje liberalne trzymają się mocno. Co więcej - to właśnie je krytykuje Gedeon, kiedy krzyczy o współczesnej "globalnej etyce".

Problemem z idealnymi ustrojami prezentowanymi tutaj przez Ciebie i Gedeona jest to, że ich implementacja wymaga gruntownej przemiany człowieka

Utopia jest *niemal* niemożliwa już z samej swojej definicji - zdaję sobie z tego sprawę. Wątek dotyczy jednak idealnego ustroju, a więc niejako zapytany zostałem o to, jaki ustrój mógłby okazać się możliwie najbliższy idealnemu. Uważam, że idealny liberalizm jest *niemal* możliwy, przy *niemal* nie zmienionej naturze człowieka. To nie znaczy jednak, że uważam że ktokolwiek zdoła go kiedykolwiek zaprowadzić - uważam jedynie, że gdyby już się to komuś udało, to *powinien* działać.

Pracujemy na starym, bardzo starym sprzęcie, który ma swoje ograniczenia. Kto je lekceważy, ponosi porażkę.

Dyskusja na temat ludzkiej biologii bardzo niewiele wnosi, bowiem tak naprawdę działanie mózgu po dziś dzień pozostaje niepoznane. Można porównywać ludzi do znakomicie współpracujących ze sobą małp lub wykazywać różnice pomiędzy ludźmi a "socjalnymi" owadami; można także stwierdzić że OS-y instalowane na współczesnych telefonach komókowych także funkcjonują na bardzo podobnej zasadzie i mają bardzo podobną "objętość".

Jestem z wykształcenia inżynierem. Jeżeli czegoś nie rozumiem, to staram się zbadać zależności i zaobserować trend. Jak do tej pory zaobserwowałem:
- coraz większy i coraz gwałtowniejszy postęp naukowo-techniczny
- coraz popularniejsze wywieranie nacisków za pośrednictwem Internetu
- nieopłacalność wojny i opłacalność relacji ekonomicznych
- globalizację wolnorynkowej gospodarki
- coraz silniejsze ukierunkowanie na wolność jednostki
- długofalowa nieskuteczność myśli socjalnej
- długofalowa skuteczność myśli liberalnej.

Połączenie oraz ekstrapolacja powyższych spostrzeżeń pozwala mi sądzić, że najskuteczniejszą formą organizacji państwowej okazałby się idealny liberalizm.

Wielu ludzi uważa, że nowoczesny zamordyzm wyżył się wraz z upadkiem Rzeszy i ZSRR i teraz może być już tylko lepiej. Nie jestem tego pewien.

Ja również nie jestem tego pewien. Ale naszej rzeczywistości nie uznaję bynajmniej - i nigdy nie uznawałem - za idealną.

Obóz koncentracyjny nie oznacza wyłącznie obozu zagłady i nawet niekoniecznie jest to jego znaczenie podstawowe.

Zdaję sobie z tego sprawę. Ale - jak pisałem poprzednio - istnieją pewne oczywiste, nieprzyjemne konotacje, które obrosły wokół tego określenia. Na podobnej zasadzie bardzo niewielu polskich chłopców nosi w dzisiejszych czasach bardzo niegdyś popularne imię "Adolf". Na podobnej zasadzie "partacz" nie oznacza dziś samodzielnego rzemieślnika, a raczej kogoś, kto nie zna się na swojej robocie. Nie zmienię tego.

Znaczenie niektórych określeń po prostu ewoluuje. W dzisiejszych czasach "obóz koncentracyjny" oznacza ~"obóz zagłady".

Liberalizm jest twardy, więc można mówić o nim twardo. Zresztą liberał nie powinien bać się słów :-D.

Liberalizm pozwala mi być dokładnie tak twardym lub tak miękkim, jak tylko chcę. A bać słów powinien się każdy, kto ma wyobraźnię.

Jasne - tylko czy ideą leżącą u podłoża powstania tego systemu było zachęcać Cię do tego wychodzenia, czy też odwrotnie - zapewniamy Ci całą infrastrukturę na wyciągnięcie ręki po to, byś nie musiał oddalać się zbytnio od miejsca pracy, szybko do niej docierał i był bardziej dyspozycyjny, a ponadto silniej wiązał się z chlebodawcą? Bardzo adekwatne narzędzie przeciwdziałania gettyzacji, naprawdę.

Hm... Ujmę to tak: jestem pracownikiem korporacji; znam bardzo wielu pracowników bardzo wielu korporacji; gettyzacji jakoś nie zauważyłem. Wzrost wydajności - jak najbardziej.

Gettyzacja nie bierze się z tego, że w jednym miejscu znajduje się samowystarczalny mikro-wszechświat. Wielkie centrum handlowe to nie getto. Korporacja to nie getto. Gettyzacja bierze się z tego, że dochodzi do postępującej, samonapędzającej się dyskryminacji pewnych grup, które nie mają innej możliwości poprawy swojego losu, jak tylko wyjście "poza system". W mojej wizji OP nie pogłębiają dyskryminacji, zaś ich mieszkańcy nie tylko nie są więźniami, ale także mają wybór - i bardzo łatwo mogą swój los polepszyć (zarówno wewnątrz OP, jak i poza nim).

Okazuje się oto, że nawet pomimo postępującej automatyzacji oraz komputeryzacji, wciąż istnieją zawody, które nie wymagają nadzwyczajnych umiejętności, nie mogą być jednak wykonywane przez maszyny.

I jest ich coraz mniej.

Naprawdę? Przecież śmieci jest coraz więcej... :-D

No i to automatyczne podejrzenie, że "pariasi" mogą zachowywać się patologicznie i trzeba temu zapobiegać :-D.

To nie podejrzenie - to statystyka.

To samo mówili Jankesi o rezerwatach Indian - że chodzi o to, by Indianie byli bezpieczni.

Widzę różnicę pomiędzy kryterium rasowym, a kryterium ekonomicznym. Oczywiście masz rację, że z czasem "rdzenni liberałowie" mogliby takie kryterium w nieuzasadniony sposób "zawyżać" (aby większą część społeczeństwa skierować do przymusowej pracy), ale tutaj znowu pojawia się moje najbardziej podstawowe założeni - Teoria Gier. Liberalizm opłaca się bardziej niż socjalizm.

Zupełnie poważnie - podpucha czy nie?

Nie, to nie podpucha. Problem jest zupełnie inny: oczekujesz ode mnie, abym przedstawił Ci najskuteczniejsze liberalne rozwiązania na bardzo wielu płaszczyznach; od ekonomicznych (a ja nie jestem ekonomistą), przez prawne (a ja nie jestem prawnikiem), społeczne i penitencjarne (a ja nie jestem socjologiem), po militarne (a ja nie jestem żołnierzem). Tak naprawdę to jedyne dziedziny, których nie poruszasz to kwestie naukowo-techniczne (a ja *jestem* inżynierem) oraz - od kilku postów - medyczne (a ja *pracuję* w farmacji).

Pozwól, że jeszcze raz przedstawię Ci swój tok rozumowania: 1) uważam liberalizm za najskuteczniejszy system; 2) dostrzegam, że liberalizm może w niektórych przypadkach "zjadać swój ogon"; 3) znajduję rozwiązania, które mogłyby temu zapobiec.

To nie znaczy, że wymyślony przeze mnie system staje się natychmiast tak idealny, jak chciałbym aby był. Wręcz przeciwnie - stworzenie idealnego systemu, nawet czysto teoretycznego, wymagałoby interdyscyplinarnego zespołu oraz bardzo wielu lat pracy, dostępu do statystyk, a zapewne także przeprowadzenia stosownych badań.

Moje rozwiązanie związane z OP jest w swojej naturze najmniej liberalne, niemniej w mojej opinii jest konieczne, aby system mógł działać. Innego pomysłu nie mam, co nie znaczy, że porównania do indiańskich rezerwatów uważam za adekwatne. Jeszcze raz zwracam uwagę na dwa ważne aspekty:
- to mieszkańcy wybierają, w którym OP chcą mieszkać; jeżeli zechcą, mogą nawet założyć własny OP
- nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby dowolny mieszkaniec OP znalazł "normalną" pracę, i wrócił na łamy "normalnego" społeczeństwa; takie "wyjście z cienia" jest *wyjątkowo* łatwe.

Aczkolwiek zgadzam się z tezą, że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie, to nie zauważyłem jakoś, aby historia o tym uczyła.

Władze troszczące się o niższe warstwy (niekoniecznie jakoś super intensywnie - niech za przykład posłuży nasz Kazio Wielki) mają zwykle więcej swobody działania (nie muszą polegać tylko na elitach) i przy tym uzyskują lepsze efekty społeczno-gospodarcze, bo "niżsi" są mniej eksploatowani i mogą więcej zdziałać. Państwowa regulacja może torować drogę liberalizacji - ludzie, cuda w tej budzie.

No to napisałeś mniej więcej to samo co ja (że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie), aczkolwiek bardzo kiepsko poparłeś to historiograficznie. Bo ja uważam jedynie, że brakuje historycznych dowodów na poparcie takiej tezy - i że historia nigdy nie obchodziła się zbyt łaskawie z warstwami najniższymi.

Jeżeli chodzi o Kazimierza I, to nie jestem pewien o co Ci dokładnie chodzi - jego polityka miała na celu wzmocnienie miast oraz szlachty, co związane było *głównie* z osłabianiem kleru oraz możnowładców. Warto jednak przy tym zauważyć, że statuty wiślicko-piotrkowskie ograniczały wolność chłopów, których przywiązywały do ziemi i na których nakładały obowiązek poboru. Gdzie ta troska o najbiedniejszych?

I jeszcze organiczna niechęć do nizin społecznych (...) A może powiesz mi, co jest przyczyną tych dwóch rzeczy? Czy przypadkiem nie... bieda?

IMHO nie przejawiam jakiejś szczególnej niechęci do nizin społecznych, bowiem zdaję sobie sprawę, że postawiony "pod bramką" czułbym (zapewne) takie same ciągoty do ucieczki w patologię. Statystyka jest jednak nieubłagana - to właśnie najbiedniejsi odpowiadają za największą ilość przestępstw, to oni mają najmniej do stracenia, to oni są najbardziej niebezpieczni, i to ich należy najbardziej pilnować.

Slumsy jako patologia społeczna są konsekwencją marginalizacji problemów niższych warstw w polityce państwa, nierównomiernego i jednokierunkowego rozwoju gospodarczego, jak również wielu innych czynników takich, jak choćby demografia społeczeństwa czy kondycja rolnictwa.

Czyli w dużej mierze interwencjonizmu państwowego, czyż nie? W idealnie liberalnym systemie takiego problemu nie ma, bowiem samoregulacja sprawia, że ludzie zajmują się jedynie/aż tym, co im się opłaca. Jeżeli ktoś ląduje w OP, to znaczy że albo mu się nie udało - ale w takim razie natychmiast może zacząć od nowa w innej dziedzinie (w liberalnym państwie "przymusowe" podatki są bardzo niskie, a więc wyjście z OP nie jest zbyt trudne); albo że mu się nie chce.

Zresztą - mógłbym teraz w odpowiedzi zacząć wyciągać wszelkie brudy burżuazji, arystokracji, obszarnictwa i wielkiego kapitału - a jest ich niemało.

Oczywiście. Tyle że ja nie postuluję, aby prawo było inne dla biednych i dla bogatych; ja postuluję jedynie, aby bardziej pilnować tych drugich.

Czy jeżeli w mieście są dwie ulice - taką, na której praktycznie nie ma przestępstw, a także taką, w której brutalne przestępstwa mają miejsce codziennie; to postanowisz skierować do obydwu tak samo liczne i częste patrole policyjne? Bo ja raczej przekierowałbym część policjantów na tą ulicę, która jest bardziej kryminogenna.

Izolacja, eksploatacja, eksterminacja ubrane w eleganckie, liberalne słowa.

???

A bez ocen i uprzedzeń? Co *konkretnie* w "moich" OP nie ma prawa wyjść?

po pierwsze, w owym liberalnym bytowaniu państw coraz silniej rysują się tendencje do regulacji

Raczej do współpracy i samoregulacji. Ja utożsamiam to z Teorią Gier - razem jesteśmy silniejsi niż oddzielnie.

ale ogółem obrót międzynarodowy stał się znacznie mniej liberalny niż 80 czy nawet 800 lat temu.

Bo powstały silne organizacje *dobrowolnie* zrzeszające państwa członkowskie i dbające o wewnętrzną koniunkturę - takie jak NAFTA, UE, czy APT? Tam gdzie Ty widzisz brak liberalizmu, ja widzę jego rozkwit - bo zacieśnianie *dobrowolnej* współpracy jest IMHO znakomitym przykładem na to, że ludzie potrafią współdziałać nawet tam, gdzie nikt ich do tego nie zmusza.

Niemcy prawie do końca byli naszym najważniejszym partnerem handlowym, a relacje były przez całe 20 lat fatalne i skończyły się w wiadomy sposób.

Niemcy byli naszymi najsilniejszymi sąsiadami. Czy to dziwne, że handluje się głównie z sąsiadami, a przy tym głównie z najsilniejszymi? Nie, to nie jest dziwne. Zwłaszcza, że w 20-leciu międzywojennym transport dóbr nie stał jeszcze na takim poziomie, jak dzisiaj.

Czy Niemcy nastawiali się głównie na handel? Nie, ich uwaga ukierunkowana była na przemysł ciężki. Niemieccy liberałowie popełnili wielki błąd, dopuszczając do władzy socjalistę.

Chiny i Japonia - od wieków intensywny handel połączony z obopólnymi zakusami zaborczymi

Były tylko dwa konflikty Chińsko-Japońskie, obydwa zainicjowane przez Japończyków (chyba że cofnąć się chcesz do czasów sprzed rządów bakufu). Pierwszy o wpływy w Korei i Taiwanie, związany był z otwarciem się Japonii na resztę świata (Japonia chciała "wyjść" ze swojej wyspy, walczyła przecież także z Rosją) - przy czym *przed* Rewolucją Meiji Japonia nie czerpała żadnych *zysków* z handlu, co było wynikiem wcześniejszej polityki sakoku. Drugi, mający miejsce podczas IIWW, związany był w dużej mierze z faktem, że Chiny przestały w tamtym okresie tworzyć państwo (upadek Dynastii Qing, rozbicie dzielnicowe, ruchy nacjonalistyczne, późniejsza wojna domowa wywołana przez chińskich komunistów, itp.) - a więc właśnie fakt, że *przestała* być handlowym partnerem.

Francja i Niemcy - handel i wojna przez ostatnie półtora wieku.

Wiesz, także tutaj nie za bardzo mogę się zgodzić. Trójprzymierze pomiędzy Niemcami, Austrowęgrami i Włochami trwało od 1882, i to właśnie pomiędzy tymi państwami najsilniejsze były więzi ekonomiczno-gospodarcze. Oczywiście, istniała również wymiana handlowa między pozostałymi mocarstwami, w tym Francją, jednak u podłoża wojny leżała kwestia kolonii / strefy wpływów, czyli właśnie tego, co przynosiło w tamtym czasie największy dochód. O IIWW już pisałem.

Ergo - zyskowna wymiana gospodarcza nie jest czynnikiem, który przesądza o dobrych relacjach i pokoju.

Nie jest czynnikiem wystarczającym - niemniej bardzo istotnym. A wraz z demokratyzacją i humanitaryzacją życia na świecie - coraz istotniejszym.

Należałoby stąd wyprowadzić wniosek, który wskutek doktrynalnego przeciwstawiania samoregulacji i regulacji chyba nam dotąd umykał, mianowicie - odgórna regulacja i interwencjonizm jest również przejawem skutecznej i pełnowartościowej samoregulacji

Oczywiście że tak. Wydaje mi się zresztą, że gdzieś już tutaj o tym pisałem, stwierdzając że rozwój i postęp wymagają coraz większej współpracy i coraz szerszych rynków zbytu. Początkowo doprowadziło to do powstawania oraz rozwoju korporacji, jednak z czasem globalizacja poszła w inną stronę - i w dzisiejszych czasach opiera się o znacznie szersze i znacznie bardziej "rozproszone" mechanizmy. Globalne współdziałanie wymaga wciąż jednak wyższego stopnia zorganizowania - a więc także dodatkowych regulacji. To co jest ważne, to fakt że są to regulacje dobrowolne, które nie służą w swych założeniach interwencji, a jedynie nadzorowi i bezpieczeństwu. No i oczywiście: dobrowolnej standaryzacji.

Nie jestem może minarchistą, niemniej libertarianizm jest mi stosunkowo bliski. Także w skali makro.

Zatem również działalność organizatorska państwa, pod tym wszakże warunkiem, że państwo to wyprowadza swe istnienie z woli społeczeństwa, nie zaś jest dlań tworem obcym, zewnętrznym i narzuconym siłą.

Nie wyobrażam sobie idealnego liberalizmu narzucanego ludziom z zewnątrz. Cały czas podpieram się Teorią Gier - co znaczy, że ludzie sami muszą zrozumieć, że "w kupie siła".

Jeśli nie mogę znaleźć pracy, bo nie mam kwalifikacji, to trudno powiedzieć, by to rynek nie spełniał moich oczekiwań.

Np. wielu absolwentów tzw. "kierunków produkujących bezrobotnych", potrafi znaleźć pracę jedynie przy zamiataniu ulic, albo przy sprzedaży franczyzowych kanapk. Wielu z nich dochodzi do wniosku, że jest to praca poniżej ich możliwości - i woli siedzieć w domu. Innym nie chce się nawet iść na studia - z góry zakładają, że wyżyją z emerytury zabranej dziadkowi, zapomogi społecznej, lub zasiłku na (liczne) dzieci.

A jeśli ich wprowadzenie oznacza zmianę ustroju, w wyniku której ten przestaje być liberalny? Jeśli liberalizm sprowadzimy tylko do istnienia wyboru, to na upartego każdy ustrój może być nazwany liberalnym.

To nie jest jedyne kryterium, ale jest to kryterium najważniejsze: jeżeli przestaję mieć wybór, to nie ma mowy o liberalizmie.

Np. socjalizm, który zmusza mnie do płacenia ultra-wysokich podatków nigdy nie stanie się liberalizmem; natomiast grupa liberałów, którzy dobrowolnie "składają się" na biednych Etiopczyków, albo na odnowienie miejskiego ratusza, to wciąż system liberalny.

Bo urządzą bunt? W liberaliźmie idealnym mogą to zrobić - mają prawo walki o swój interes przy użyciu wszelkich dostępnych środków

Piszesz o anarchii, a nie o liberaliźmie. Bunt, który sprowadza się do niszczenia cudzej własności lub okupowania cudzego mienia - jest bezprawny. W każdym państwie prawa - nie tylko liberalnym - taki bunt powinien zostać ukrócony, zaś "buntownicy" powinni ponieść konsekwencje swoich działań. W ogóle, wydaje mi się że bardzo mocno utożsamiasz liberalizm z anarchią; a to zupełnie co innego - coś co znajduje się na zupełnie innej osi "strukturalnej".

mogą np. zrobić ściepę i zatrudnić jakichś najemników albo kupić broń przeciwpancerną i żadna teoria gier nic tu nie pomoże

Ponieważ złamaliby w ten sposób prawo, musieliby się liczyć z ogólnopaństwowym odwetem. Jest niezmiernie mało prawdopodobne, że byliby w stanie zatrudnić najemników, którzy mieliby jakiekolwiek szanse z armią finansowaną przez państwo, a zapewne także przez pozostałych przedsiębiorców. Nie mówiąc o tym, że byłoby niezwykle mało prawdopodobne, aby znaleźli najemników, którzy zgodziliby się złamać w ten sposób prawo, i narazić na odwet/rozwiązanie.

Jeszcze raz - liberalizm to nie anarchia. Struktury państwowe wciąż istnieją, a państwo stać na to, aby pełnić rolę "nocnego stróża".

Wszyscy wiemy, że dla robotnika pochodzącego z naturalnie skłonnych do zbrodni warstw niższych nie ma słodszej rzeczy niż przejmowanie środków produkcji z rąk wyzyskiwaczy

Pokusa z pewnością jest. Zaś fakt, że współczesne państwa sobie z tym nie radzą, prowadząc politykę ustępstw wobec co "groźniejszych" grup zawodowych, uważam za największą słabość współczesnego systemu. Nie tylko w Polsce.

Ja zazwyczaj, by wskazać o co mi chodzi posługuję się rozróżnieniem na interwencjonizm i etatyzm

Ładne. Nawet interwencjonizm opiera się jednak o przymusową redystrybucję, jest więc z gruntu nie-liberalny. :-)

Pytam ponownie: jak, skoro nawet w dziedzinie siły zbrojnej zmuszone jest polegać na tych, na których ma wymuszać posłuszeństwo dla prawa?

A ja ponownie odbijam pytanie: w jaki sposób *jakiekolwiek* państwo może wymagać posłuszeństwa od wojska, stanowiącego jedyny gwarant pozwalający na wymuszanie posłuszeństwa? Bo prawdę mówiąc, jeżeli tak bardzo gnębi Cię ten problem, to zgodzić się chyba musisz z Gedeonem, że jedynie system elitaryzacji rządzących (w tym wypadku wojskowych) może pozwolić Ci na częściowe rozwiązanie tego paradoksu. Vide Korea Północna.

...a tymczasem na świecie są setki państw, w których żołnierze są po prostu żołnierzami, i z bliżej nieznanej przyczyny wybierają posłuszeństwo zamiast buntu.

Pytam ponownie: czemu silna konkurencja nie miałaby się przerodzić w silne, antyliberalne porozumienie liderów

Bo Teoria Gier. Bo każdy tyran zostanie w końcu obalony - zaś współpracując ze sobą, możemy trwać bez końca. Bo ludzie wolą porządek od chaosu.

A dlaczego w jakimkolwiek innym ustroju niezadowolona grupa ludzi nie miałaby się zebrać i obalić istniejący porządek?

Wróć. Przecież dokładnie tak to się działo tysiące razy na przestrzeni dziejów, w setkach różnych państw, i w dziesiątkach różnych ustrojów. Czyli liberalizm nie wyróżnia się pod tym względem zbyt mocno - ani in plus, ani in minus.

...no, może jedynie tym, że najbardziej aktywni i ambitni mają w nim najlepiej; a najmniej aktywnym i ambitnym i tak nie zechce się ruszyć tyłka.

Po co mają współpracować dla wspólnego rozwoju jakichś "wszystkich", którzy potem staną się zagrożeniem?

Teoria Gier - tu nie chodzi o wspólne dobro "wszystkich". Każdy z nas współpracując z innymi zyskuje więcej, niż zyskałby działając sam. Czasami może zdarzyć się sytuacja, w której jednostka może w szybkim czasie wzbogacić się cudzym kosztem; jednak w dłuższej perspektywie *zawsze* najwięcej zyskuje się współpracując z innymi. Postrzeganie wszystkich innych jako zagrożenia jest niebezpieczne i prowadzi do niepotrzebnego, wyniszczającego zaangażowane strony konfliktu.

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nikt nie naucza w szkołach Teorii Gier.

Wszystko chcemy załatwić etyką?

Tylko i dokładnie tyle, co do tej pory.

W łonie takiego ustroju jako niezbędny czynnik stabilizacji wypączkuje kolektywizm, socjalizm, którym słabi będą się starali ujarzmić tych ze szczytu łańcucha - i pach, powrót do przeszłości. (...) Odwieczny cykl.

Bardzo prawdopodobne założenie - w dużej mierze się z nim zgadzam.

A najlepiej jest w tych czasach, kiedy wahadło jest w równowadze.

A z tym się już niekoniecznie zgadzam. Wahadło ma największą prędkość właśnie w tym punkcie, w którym znajduje się w równowadze. To właśnie wtedy przemiany są najgwałtowniejsze, najbardziej burzliwe, najtrudniej za nimi nadążyć. To właśnie w chwilach, kiedy wahadło jest w równowadze dochodzi do wojen, rewolucji i kryzysów.

Jeżeli jeden ze stanów maksymalnego wychylenia uznać można za idealny/bliski ideału - a IMHO można; to właśnie w tym punkcie żyje się najlepiej. Jest to okres bezpieczeństwa, w którym wahadło zamiera w bezruchu, w którym wszystko jest proste i zrozumiałe. Jeszcze przez długi czas wahadło pozostanie wychylone właśnie w tą stronę - jeszcze przez długi czas wszyscy będą wiedzieć na czym stoją, gdzie są, jak mają żyć.

Przecież ta istnieje od zawsze, tak w łańcuchu pokarmowym, gdzie populacja drapieżników zależy od liczebności zwierzyny, jak i w ekonomii. Pan feudalny czy latyfundysta był gospodarczo zależny od tego, kto pracował na jego ziemi.

Nie. Zarówno w łańcuchu pokarmowym, jak i w feudalizmie, nadrzędność jednych nad drugimi wynika z siły fizycznej / z siły zbrojnej. To jasne, silniejszy musi mieć komu zabrać, ale słabszy tak czy inaczej musi pracować, bo inaczej sam nie będzie nic miał. Wprawdzie jeżeli silniejszy zabierze za dużo, to słabszy nie przeżyje, a więc silny nie będzie miał potem komu zabierać - niemniej układ jest bardzo jednostronny. Natomiast w ekonomii sprzeżenie jest "znacznie bardziej" zwrotne - jeżeli mocniej zacisnę pięść, to więcej piasku mi się przesypie przez palce; jeżeli mocniej przykręcę śrubę - np. podnosząc cenę swojego towaru - to zniechęcę do siebie większą ilość potencjalnych klientów (a więc sprzedam znacznie mniej). A ponieważ nie mam jak zmusić klienta do korzystania *wyłącznie* z moich usług, zaś klient wybierać może pomiędzy bardzo wieloma dostawcami - to raczej ja zależeć będę od klientów, a nie klienci ode mnie.
 
Awatar użytkownika
yabu
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2538
Rejestracja: pt sty 18, 2008 5:34 pm

Re: Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 02, 2012 8:16 am

@Rukasu Napisz książkę, bo próbując przeczytać twoje posty można dostać wady wzroku. :wink:
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pt maja 04, 2012 2:49 pm

Rukasu pisze:
To że wielu innych polityków również uważa, że *posiadanie* wielgaśnych armii czemuś służy i przed czymkolwiek zabezpiecza niczego nie dowodzi.
Wielgaśnych? Liczebność - i to dostosowana do istniejących potrzeb - to tylko jeden z warunków skuteczności armii i każdej innej służby państwowej. Pozostałymi są - technologia, sprawna organizacja struktur i łańcucha dowodzenia, szkolenie kadr, zaplecze logistyczne, mobilność i komunikacja itd. Wiedział o tym Clemenceau, tworząc swoje Brygady Zmotoryzowane policji. Wielka a dysfunkcyjna siła to tylko widowiskowa skarbonka. Zdolność mobilizacyjna, o której wspominasz przy okazji UK - zdolność konwersji potęgi ekonomicznej w militarną, szalenie ważna. Tych dwóch sił nie można rozpatrywać oddzielnie. Natomiast, co zabawne, mówiąc o UK pomijasz kwestię roli wielkiej Royal Navy oraz doktryn demonstracji potęgi i Fleet-in-Being w brytyjskiej polityce zagranicznej oraz imperialnej :) .
Rukasu pisze:
Ja uważam że siła jest po prostu dla liberałów *zwyczajnym* zasobem.
A kto mówi, że nie jest i dlaczego miałaby nim być tylko dla liberałów? No, zależy jeszcze co rozumiemy przez "zwyczajny" zasób. Bo siła należy do kategorii zasobów, powiedzmy, strategicznych. Jeśli natomiast chodzi Ci o traktowanie siły jak każdego innego towaru w obrocie handlowym... No tu się nie zgodzę w 100% . Oczywiście siła może być przedmiotem takiego obrotu - jednak wg mnie nie powinna nim być na szeroką skalę.
Rukasu pisze:
Pierwszy przykład: najskuteczniejsze w dzisiejszych czasach okazują się luźno zorganizowane oddziały, funkcjonujące na zasadzie walki partyzanckiej i wykorzystujące rozproszoną strukturę dowodzenia (tworzy się przecież takie nawet w ramach "normalnej" struktury wojskowej).
Bo współcześnie dominują guerille oraz interwencje zbrojne, w których z państwami mamy do czynienia tylko po jednej stronie barykady. Mało mamy też obecnie wojen czysto zaborczych, w których zdolność kontroli terenu ma kluczowe znaczenie. Nacisk na inicjatywę operacyjną niższych szczebli dowodzenia jest w warunkach dynamicznych działań podstawą skuteczności sił szybkiego reagowania i wojsk mobilnych - vide Guderianowska wersja Blitzkriegu, a pierwszych rozwiązań tego typu możemy się doszukiwać w najgłębszym antyku (gdy owa inicjatywa była również wymuszona względami praktycznymi). To jednak nie skłania nikogo do rozwiązywania sztabów generalnych. Duża samodzielność oficerów taktycznych nie wyklucza zasadności jednolitego dowodzenia na szczeblu centralnym. W korporacjach chyba jest podobnie - na tym się jednak znam znacznie mniej.
Rukasu pisze:
Pomijając jednak kwestię terrorystów i komandosów, dowodzi tego np. wspominana przeze mnie wielokrotnie Arabska Wiosna, w której pomimo braku ścisłej hierarchi możliwe stało się zorganizowanie ogromnych rzesz ludzi w niezmiernie silne i nośne struktury za pośrednictwem Internetu. W ten sposób pokonane zostały regularne armie złożone z zawodowych żołnierzy, dowodzone w sposób "hierarchiczny".
Czy nie tak wyglądają rewolucje? Zaś nieskuteczność armii zawodowej w walce z masowym ruchem społecznym jest raczej korzystnym zjawiskiem, jeśli przyjmujemy że lojalność armii skupia się na państwie i narodzie, a nie rządzącej klice. Obcy najemnik nigdy nie będzie miał oporów przed strzelaniem do demonstrantów (vide brytyjski system wojsk kolonialnych), zawodowym żołnierzom-obywatelom zdarza się to częściej - na tym opierają się rewolucje. "Wojsko z ludem!" :D . Oczywiście to nie jest reguła - zwłaszcza w przypadku małych i lokalnych wystąpień i krajów o kulturze autorytarnej i/lub plemiennej, ale tam też lojalność armii wiązana jest zazwyczaj ściśle z aktualną władzą.
Rukasu pisze:
Hm... Biliony dolarów w sprzęcie przekazane Afgańczykom przez USA dowodzą czegoś innego.
Z których mułła Omar nie zobaczył zapewne zbyt wiele, pewnie nawet swoją słynną medresę w Kandaharze założył z innych środków - choć jest faktem, organizacja w której był partyzantem dostawała kasę od US i państw arabskich.
Rukasu pisze:
jednak zawiązani zostali właśnie przez wyszkolonych i uzbrojonych przez USA "bojowników o wolność".
Tak i nie. 50 ludzi Omara z Kandaharu, poza tym ludzie z afgańskich medres i obozów uchodźców w Pakistanie. Talibowie byli początkowo kroplą w morzu postmudżahedińskich ugrupowań. Trudno powiedzieć, by owe "biliony" bezpośrednio przyczyniły się do zbudowania ich potęgi - raczej zbudowały siłę rywali talibanu w walce o władzę.
Rukasu pisze:
Najbardziej znany Talib, Osama bin Laden (wraz z całą Al-Kaidą)
Najbardziej znany talib, niebędący talibem :D . Przynajmniej wg stosownych linków. Osama był sojusznikiem talibów, ale on i jego organizacja nie byli strukturalnie częścią talibanu. To może drobiazg, ale wg mnie skoro już się do tego odnosisz... Natomiast Osama miał kontakty z Jankesami - to fakt. Ukręcili na siebie bat.
Rukasu pisze:
To - a także doświadczenia wyniesione z Korei, Wietnamu oraz Iraku - stanowi raczej dowód na to, że "hierarchiczna", czysto militarna siła to przeżytek.

Nie - wyniesione stamtąd doświadczenie mówi, że wojny z ruchem partyzanckim nie można wygrać wyłącznie konwencjonalnymi środkami militarnymi dostosowanymi do wojen międzypaństwowych - zwłaszcza nie mając poparcia miejscowej ludności. Właściwe środki do właściwych celów, ot i wszystko (symbolem niech będzie sposób użycia lotnictwa strategicznego w Korei i Wietnamie). Nie dorabiałbym do tego ideologii.
Rukasu pisze:
Byli najbardziej lojalnymi, zaufanymi, elitarnymi żołnierzami, służącymi bezpośrednio rzymskim władcom.
A powinni rzymskiemu państwu :D . Poza tym
"Over time the pool of recruits expanded to Macedonia, Hispania Baetica, Hispania Tarraconensis, Lusitania and Illyricum. Vitellius formed a new Guard out of the Germanic legions, while Septimius Severus did the same with the Pannonian legions. He also chose replacements for the units' ranks from throughout the Roman Empire."
"They also received gifts of money called Donativum from the emperors." (poza regularnym, wysokim żołdem) - Prywatyzacja, barbaryzacja, korupcja. Nie pozostawały bez wpływu na esprit de corps gwardii.
Rukasu pisze:
Zawodowe wojsko, na którym nie można polegać w czasie kryzysu, nie jest w niczym lepsze niż wojsko najemne, które można zatrudnić/rozbudować praktycznie w każdej chwili. Jest gorsze.
To prawda. Ale ja nie mówię o wpływie jednostkowego, nagłego kryzysu, tylko o postępującym na przestrzeni wielu lat rozkładzie sytuacji politycznej w Rzymie. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że obsada godności cesarskiej w Rzymie niemal od samego początku opierała się na działaniach poza- i antysystemowych, kryterium czystej siły militarnej, "prywatyzacji" armii, wiązaniu wojska i aparatu państwowego z konkretnym wodzem, a nie z interesem "Res publicae". Nikt nie troszczył się o utrzymanie - a tak naprawdę nawet o stworzenie - etosu gwardii jako gwaranta stabilności cesarstwa i uniwersalnego obrońcy tronu. Pretorianie genetycznie mieli być potencjalnym batem na Senat i lud rzymski w ręku Augusta, a w ciągu swej historii stali się de facto najemnikami, zwykłym wojskiem do wynajęcia - ich degeneracja byli tylko jednym z elementów układanki. Upadek powagi państwa nie zaczął się od nich. Co powiedzieć o marionetkowym Senacie, wojskach prowincjonalnych, które znacznie częściej wysuwały kandydatów do purpury? Co wreszcie mamy powiedzieć o pretorianach epoki Odoakera, którzy w większości nie byli już nawet Rzymianami?
Rukasu pisze:
No to antagonizmów plemiennych (~patriotyzmu), czy partykularyzmu?
Porównujemy przynależność plemienną do patriotyzmu? No, no... Tego się nie da nawet porównać z patriotyzmem lokalnym, bo zupełnie inne są kryteria (w uproszczeniu Blut vs Boden :D). Trybalizm=patriotyzm tylko w państwie plemiennym, a w Afryce takich państw prawie nie ma - są głównie multiplemienne (vide Nigeria).
Rukasu pisze:
To były inne czasy - przy czym, skoro po stronie bolszewickiej również nie walczyli najemnicy, nie da się w żaden sposób zweryfikować Twojej tezy.
Inne czasy :D . Kocham ten argument za jego pojemność. No niech będzie, że nie można. A z innej beczki - pamiętasz, jak zdobyto Malbork w 1457?
Rukasu pisze:
Bo jest znacznie liczniejsza i bardziej "trwała" niż np. hierarchiczna (sycylijska) Cosa Nostra? Ponadto nie zgodzę się z Twoimi obserwacjami. Zarówno Pierwsza, jak i Druga (Wielka) Wojna Klanów (Mafijna) dotyczyły właśnie Cosa Nostry.
Obie dotyczyły w znacznej mierze USA - mój błąd, bo odwołałem się do statystyk dotyczących Europy. W każdym razie wynik kamorry wynosi około 3600-4000 osób w ciągu 30 lat. Jeśli Cosa Nostra wraz ze swoim amerykańskim odłamem przebija tę liczbę, punkt dla Ciebie.
Rukasu pisze:
O etyce już pisaliśmy - fakt, żę przestępcy wykorzystują najskuteczniejsze narzędzia (liberalizm), nie oznacza że te narzędzia są złe. Wręcz przeciwnie - świadczy to o tym, że posługiwanie się w zwalczaniu tych przestępców narzędziami mniej skutecznymi jest głupie.
Tyle że tym narzędziem jest liberalizm przemocy. Tego chcemy od idealnego ustroju?
Rukasu pisze:
Hm... Czyżby *zawodowa armia* Włoch nie była sobie w stanie poradzić z kilkoma "rozproszonymi" liberałami?
Po pierwsze armia nie jest od łapania przestępców. Po drugie, to podobna sytuacja jak z kondycją państw afrykańskich - za dużo by mówić. Po trzecie - nie kilkoma, nie rozproszonymi, a liberałowie się do nich nie przyznają - co w sumie jest hipokryzją, ale jest zrozumiałe.
Rukasu pisze:
Moje osobiste przekonanie jest takie, że liberalizm służy tak samo dobrze ludziom etycznym, jak i nieetycznym
Moje jest takie, że znacznie lepiej służy tym drugim, ponieważ samoograniczanie się etyką jest samobójcze, kiedy nie ma ograniczeń innych niż te wynikające z wolnej konkurencji. Kto odrzuca ten balast, prosperuje. Spójrz na przedsiębiorców, którzy odrzucili moralne skrupuły i współpracowali z grupami przestępczymi. Wielu zostało przy tym uznanych za "ofiary" mafii :) .
Rukasu pisze:
Ale co przez to rozumiesz? Większą ilość? Większy procentowy udział?
Niższy wiek sprawców. Czyny coraz cięższych kwalifikacji. Większą ilość czynów w obrębie grupy wiekowej.
Rukasu pisze:
Bo ja ze swojej strony, kiedy patrzę np. na tę mapkę, dochodzę do wniosku że w "cywilizowanych" krajach jest jej *znacznie* mniej niż w krajach uznawanych za mniej cywilizowane. Tutaj napisano nawet wprost, że 90% przypadków światowej przemocy "prowadzącej do śmierci" przypada na kraje nisko i średnio rozwinięte. Ponoć badania wyraźnie wykazują zależność pomiędzy przemocą a sytuacją gospodarczo-ekonomiczną w danym kraju.
Uwielbiam to podejście do statystyki na zasadzie "w Mozambiku całkowita konsumpcja ryżu jest większa niż na Vanuatu ergo - w Mozambiku głód jest mniejszym problemem niż na Vanuatu". Otóż stan rzeczy, o którym mówisz nie jest niczym dziwnym. To oczywiste, że w krajach biednych i "barbarzyńskich" odsetek przestępstw jest wyższy niż w Europie. Ale kiedy chcemy poznać tendencję występowania tych zjawisk w Europie na przestrzeni danego okresu, patrzymy na statystyki dotyczące Europy. Efekt - widzimy, że np. w UK od 1987 roku do 2007 liczba zabójstw, napadów, włamań i przestępstw seksualnych wzrosła o 77%. Niespodzianka. W informacjach dla Polaków jadących do Belgii czytam o stałym wzroście zagrożenia przestępczością. W Niemczech z kolei nastąpił spadek przestępczości - inna sprawa, że po raz pierwszy od dziesięciu lat. Potem możemy się zastanawiać, jak na te dane wpływa imigracja albo kwalifikacja czynów w metodologii statystycznej danego kraju, ale zacznijmy od adekwatnych porównań.
Rukasu pisze:
A Twoim zdaniem co im przeszkadza? *Nadmierny* liberalizm?
Myślę, że przede wszystkim władza, która ma w głębokim poważaniu ich żywotne potrzeby, strzela do nich i ogólnie traktuje jak karaluchy. O tym, czy władza była friedmanowska czy marksistowska, myślą zapewne potem (pytanie jeszcze, jak Arabowie widzą i rozumieją pojęcie liberalizmu, ale to temat do innych rozważań).
Rukasu pisze:
Ale to pozostaje poza obszarem tej dyskusji, bowiem dotyczy ona idealnego ustroju - nie zaś jego wdrażania.
Widzisz, ja widzę to inaczej - dla mnie podstawową sprawą w teorii idealnego ustroju jest możliwość jego wdrożenia. Idealny ustrój niemożliwy do implementacji jest jak ołowiana szalupa.
Rukasu pisze:
Hej, oczekiwałem - i wciąż oczekuję - interesującej dyskusji intelektualnej. Nie wchodźmy, proszę, za mocno w kwestie osobiste. :cool:
:o Nie spodziewałem się, że akurat to Cię zbulwersuje jako zbyt osobiste. Sam wspominałeś o znaczeniu osobistych poglądów i postaw w światopoglądzie. Generalny optymizm i pesymizm maja tu ogromne znaczenie, a nazwanie kogoś optymistą też nie wydaje mi się zbyt obelżywe.
Rukasu pisze:
Osobiście podejrzewam, że humanitarym jest wtórny i wynika właśnie z postępu - ludziom żyje się coraz łatwiej, mają coraz więcej, mogą coraz więcej, w ogóle jest im coraz lepiej; w rezultacie mogą pozwolić sobie na więcej altruizmu.
Niegłupie - ale z postępem jest ten problem, że ogromna większość postępu to postęp techniczny, który dokonuje się przede wszystkim wokół nas - w sferze narzędzi, którymi się posługujemy, a nie w nas samych. Dobrą ilustracją są ideologie totalitarne, które realizują stare, krwawe idee i ciągoty za pomocą supernowoczesnych instrumentów. Kiedy spotykam się ze zdecydowaną wiarą w postęp, zawsze staje mi przed oczami J.R Oppenheimer z rozłożonymi rękami i zmartwioną miną stojący na tle grzyba atomowego, mówiący "Chciałem dobrze" :D ..
Rukasu pisze:
W liberalizmie okrucieństwo również podlega samokontroli.
Boję się, że samokontrola nie wystarczy.
Rukasu pisze:
Niemcy w XX wieku to kraj wybitnie socjalistyczny - a więc anty-liberalny. Natomiast Niemcy w XXI wieku - zancznie skuteczniejsi niż ich przodkowie z końca I milenium - to kraj liberalny.
Raczej reakcyjny, z rozbudowanym socjalem. Poza tym w tamtym okresie owa skrajna reakcja ustępowała tylko niewydarzonemu liberalizmowi ówczesnego USA. Co więcej - co rozumiemy przez skuteczność? Niemcy okresu Bismarckowskiego, najbardziej zsocjalizowane i reakcyjne były w swoich czasach wręcz nadmiernie skuteczne. Natomiast w oparciu o jakie kryteria mamy zbadać obiektywny wzrost "skuteczności" przy pominięciu kwestii np. technicznych. Za mało też znam społeczeństwo i kraj, by ocenić, jak bardzo są liberalni, ale poparcie dla interwencjonistycznych metod walki z kryzysem (w tym paktu fiskalnego) oraz przekonanie, że trudno w ciągu kilku lat powojennej okupacji wykorzenić kilkaset lat tradycji intelektualnej jakoś nie skłania mnie do bezkrytycznego przyjęcia tego twierdzenia. Rewanżyzm też gdzieniegdzie podnosił głowę przez te 30 lat istnienia zjednoczonego RFN :) ... Zobaczymy, jak to będzie.
Rukasu pisze:
Ależ udało się - i ciągle się udaje. Wszystkie kraje socjalne upadają; natomiast kraje liberalne trzymają się mocno.
Wszystkie? Wszystkie trzymają się mocno? Zachód, najbardziej liberalny, przemija. Powoli i z godnością, to fakt, ale słabnie. Chiny - owszem, gospodarczo dość liberalne, ale politycznie, a przede wszystkim etycznie? Parę tysięcy lat tradycji politycznej robi swoje. Paradoksalnie siłą Chin czy niegdyś Japonii było przyjęcie liberalnych instytucji gospodarczych i dostosowanie ich do etosu kolektywistycznego. Ten etos, częściowo już uwolniony od doktrynerskich przerostów wcześniejszych epok nadaje im w obecnych warunkach polityczno-gospodarczych dynamizm, który my zawdzięczaliśmy liberalizmowi. Wspominałeś coś o logice dwuwartościowej.
Rukasu pisze:
Dyskusja na temat ludzkiej biologii bardzo niewiele wnosi, bowiem tak naprawdę działanie mózgu po dziś dzień pozostaje niepoznane.
Trzeba to było powiedzieć socjaldarwinistom czy behawiorystom :D . Wg mnie wnosi bardzo wiele, choć istotnie brak nam wielu danych. Ale tak samo jak z twoim zarzutem co do nie sprawdzania się prognoz zbiorów - nie uważam, by ryzyko błędu miało nas powstrzymywać przed próbą dociekania.
Rukasu pisze:
- coraz większy i coraz gwałtowniejszy postęp naukowo-techniczny
- coraz popularniejsze wywieranie nacisków za pośrednictwem Internetu
Owszem - widzimy, że nowoczesne narzędzia nadają się do rozbijania głów równie dobrze, co stare. Młotek nie ma moralności, a co do jego wykorzystania:
Rukasu pisze:
- nieopłacalność wojny i opłacalność relacji ekonomicznych
:D . Ostatnia wojna skończyła się... pardon, ciągle się toczy. Od II WŚ mija niecałe 70 lat, w którym to okresie mieliśmy co rusz wojenki tu i tam - lokalizacja konfliktów, lansowana jako nowy paradygmat stosunków międzynarodowych po Zimnej Wojnie.A propos - nie było ostatnio wielkiej wojny, to fakt. Czy przypadkiem nie dlatego, że druga polowa XX wieku to okres dwubiegunowej zimnej wojny, balansu potęgi atomowej i zasady "kto uderza jako pierwszy, ginie jako drugi"? Kto mówi, że ta zasada pozostanie niezmienna? Po upadku ZSRR mamy tzw. pax Americana, związany z brakiem równorzędnych rywali. Ale ta epoka też mija. Na Bliskim Wschodzie co rusz ktoś potrząsa atomową głowicą albo grozi atakiem lotniczym. W podzielonym Sudanie wojenka o ropę. Niedawno sprawa Gruzji, na progu Europy. Argentyna w kącie mruczy coś o Falklandach. Chiny umacniają swoje siły interwencyjne i czynią pewne aluzje sąsiadom. A więc - Wojna wciąż jedzie z nami i czeka na swoje 5 minut
Rukasu pisze:
- coraz silniejsze ukierunkowanie na wolność jednostki
Wzrost uprawnień inwigilacyjnych służb w państwach zachodnich spowodowany zagrożeniem terrorystycznym. Daleki Wschód ze swoja tradycją, odrodzenie islamu i jego fundamentalistyczne odpryski, z którymi od lat 70 wcale się świat nie uporał. Islamski Iran miał upadać bodaj dwa lata temu. I stoi dalej, może dlatego, że Arabska Wiosna nie ima się Persów jako etnosu indoeuropejskiego :D (żart).
Rukasu pisze:
Hm... Ujmę to tak: jestem pracownikiem korporacji; znam bardzo wielu pracowników bardzo wielu korporacji; gettyzacji jakoś nie zauważyłem. Wzrost wydajności - jak najbardziej.
Nie twierdzę, że w korporacjach ma miejsce gettyzacja. Bo tam nie ma choćby wspomnianej dyskryminacji, której po OP jednak się spodziewam.

Rukasu pisze:
Gettyzacja nie bierze się z tego, że w jednym miejscu znajduje się samowystarczalny mikro-wszechświat. Wielkie centrum handlowe to nie getto. Korporacja to nie getto. Gettyzacja bierze się z tego, że dochodzi do postępującej, samonapędzającej się dyskryminacji pewnych grup, które nie mają innej możliwości poprawy swojego losu, jak tylko wyjście "poza system". W mojej wizji OP nie pogłębiają dyskryminacji, zaś ich mieszkańcy nie tylko nie są więźniami, ale także mają wybór - i bardzo łatwo mogą swój los polepszyć (zarówno wewnątrz OP, jak i poza nim).
Wiesz - dla mnie specjalne, pilnie strzeżone skoszarowane ośrodki pracy dla liberalnych inaczej, w których pensjonariuszom nakłada się elektroniczny kaganiec albo wszczepia podskórne ID jednak pogłębiają dyskryminację. Pomyśleć, że niektórzy liberałowie sprzeciwiają się nawet powszechnym dowodom osobistym :P . Co do dobrowolności - wg mnie człowiekowi z perspektywą pobytu w takim uroczym obozie, bo nie ma np. talentu wcale nie tak wstrętnym byłoby wyjść poza system i np. zasilić szeregi gangu albo prywatnej bojóweczki. Ryzyko jest, ale przynajmniej nosi się głowę wysoko (do czasu), bo lepiej być nawet pomagierem u bossa niż zaczipowanym, skoszarowanym "cieciem" na luksusowym osiedlu dla liberałów.
Rukasu pisze:
Naprawdę? Przecież śmieci jest coraz więcej... :-D
Tanich maszyn do szambonurkowania też.
Rukasu pisze:
Oczywiście masz rację, że z czasem "rdzenni liberałowie" mogliby takie kryterium w nieuzasadniony sposób "zawyżać" (aby większą część społeczeństwa skierować do przymusowej pracy), ale tutaj znowu pojawia się moje najbardziej podstawowe założeni - Teoria Gier. Liberalizm opłaca się bardziej niż socjalizm.
Nie wiem co powiedziałaby o tym teoria gier, ale chłopski rozum mówi mi, że jeśli w liberalnym społeczeństwie tworzy się elita i zaczyna uciskać mnie - masę (a przynajmniej ja czuję się w swej masie uciskany), to mi jako masie socjalizm zaczyna się opłacać znacznie bardziej niż liberalizm. Zresztą - czy nie tak to było?
Rukasu pisze:
Nie, to nie podpucha. Problem jest zupełnie inny: oczekujesz ode mnie, abym przedstawił Ci najskuteczniejsze liberalne rozwiązania na bardzo wielu płaszczyznach; od ekonomicznych (a ja nie jestem ekonomistą), przez prawne (a ja nie jestem prawnikiem), społeczne i penitencjarne (a ja nie jestem socjologiem), po militarne (a ja nie jestem żołnierzem). Tak naprawdę to jedyne dziedziny, których nie poruszasz to kwestie naukowo-techniczne (a ja *jestem* inżynierem) oraz - od kilku postów - medyczne (a ja *pracuję* w farmacji).
Problem jest zupełnie inny - próbujesz spełniać te oczekiwania :P , choć sam wiesz, że jest to ryzykowne. W kwestiach medycznych czy technicznych po owych paru postach Twoje stanowisko dla mnie - laika wygląda mocno, więc, co mogę rzec - składam broń, tutaj potrzeba ewentualnej dyskusji ze specjalistą w stosownej dziedzinie, którym nie jestem. Natomiast przyczyną, dla której np. fizycy atomowi nie rządzą światem jest to, że zawsze są jeszcze te inne płaszczyzny - medycyna dla mnie, prawo dla Ciebie. Niestety ekonomia, socjologia, prawo, teoria wojskowości są nieodłącznie związane z teorią ustroju i żadne rozważania na ten temat nie obędą się bez nich. Dalej - skoro rozważamy ustrój idealny, to siłą rzeczy interesują nas konkretne (do pewnego stopnia) i optymalne sposoby na rozwiązywanie rozmaitych problemów o kluczowym znaczeniu dla życia społecznego. Na tym polega szukanie idealnego ustroju, prawda? Nie miej do mnie zatem pretensji, że oczekuję, czego oczekuję. Jeśli nie pytasz o konsekwencje stosowania danej teorii w praktyce, kończysz jak marksista-ideowiec w dniu demolki muru berlińskiego. Jeśli wchodzimy na nieznany teren, musimy się liczyć z tym, że będą kłopoty.
Rukasu pisze:
- to mieszkańcy wybierają, w którym OP chcą mieszkać; jeżeli zechcą, mogą nawet założyć własny OP
- nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby dowolny mieszkaniec OP znalazł "normalną" pracę, i wrócił na łamy "normalnego" społeczeństwa;

-ze swoim plemieniem, rzecz jasna
-a ponadto ochrzcił się, zaczął nosić dżinsy i flanelę oraz uwierzył w marksizm :D .
Rukasu pisze:
Jeżeli chodzi o Kazimierza I, to nie jestem pewien o co Ci dokładnie chodzi - jego polityka miała na celu wzmocnienie miast oraz szlachty, co związane było *głównie* z osłabianiem kleru oraz możnowładców. Warto jednak przy tym zauważyć, że statuty wiślicko-piotrkowskie ograniczały wolność chłopów, których przywiązywały do ziemi i na których nakładały obowiązek poboru. Gdzie ta troska o najbiedniejszych?
Mówiłem o niższych, nie najniższych :) . Żartuję, mój błąd.

Rukasu pisze:
Liberalizm pozwala mi być dokładnie tak twardym lub tak miękkim, jak tylko chcę.
Nie - w liberaliźmie jesteś twardy albo umierasz.
Rukasu pisze:
to właśnie najbiedniejsi odpowiadają za największą ilość przestępstw, to oni mają najmniej do stracenia, to oni są najbardziej niebezpieczni, i to ich należy najbardziej pilnować.
Nie znam żebraka, który zdołałby zagazować 6 mln ludzi, nie stawszy się wcześniej kanclerzem Rzeszy :) . Im większa władza, tym większa zdolność czynienia zła - a skłonność wcale nie musi być mniejsza, zmienia się głównie rodzaj przestępstw i modus operandi. Wg tej logiki elita powinna być pilnowana co najmniej równie uważnie, co biedota. Co prowadzi nas do państwa policyjnego :) .
Rukasu pisze:
Jeszcze raz - liberalizm to nie anarchia. Struktury państwowe wciąż istnieją, a państwo stać na to, aby pełnić rolę "nocnego stróża".
Nocny stróż nie zakłada obroży magnetycznych - coś takiego robi tylko "socjalistyczny", paranoiczny i nie znający teorii gier wielki brat-militarysta. Utrzymywanie porządku zawsze wiąże się z kontrolą i odgórnym ograniczaniem rozmaitych wolności. Im mniejsze ograniczenia wolności, tym większa zdolność grup antysystemowych do naruszania porządku publicznego - tym silniejsze zatem muszą być kontrśrodki państwa. A w sumie -czym nocny stróż różni się od Wielkiego Brata? Przecież Wielki Brat tylko patrzy :) .
[/quote]
Rukasu pisze:
Czy jeżeli w mieście są dwie ulice - taką, na której praktycznie nie ma przestępstw, a także taką, w której brutalne przestępstwa mają miejsce codziennie; to postanowisz skierować do obydwu tak samo liczne i częste patrole policyjne?
Postanowię sprawdzić - dlaczego tak jest i co poza wysyłaniem biednych ojców rodzin na taką ulicę można zrobić dla redukcji zjawiska. Tak w każdym razie postąpiłby współczesny, niedowarzony liberał :D .
Rukasu pisze:
Raczej do współpracy i samoregulacji.
No difference. Regulacja ma swe źródło w samoregulacji. Vide:
UE, o której wspominasz. Dobrowolna wspólnota - owszem. Gdybym jednak próbował wkleić tu listę regulacji, które wiążą państwa członkowskie na mocy nieratyfikowanych przez nie decyzji organów UE... :) . W ramach organizacji międzynarodowych rośnie znaczenie odgórnych instrumentów oddziaływania. Ale dalej podstawą dla nich jest suwerenna i dobrowolna decyzja państwa o przystąpieniu do organizacji i poddaniu się jej prawu. Podobnie z grubsza powstaje interwencjonizm państwowy oraz odgórna regulacja wg teorii umowy społecznej - dajemy wam władzę i godzimy się, byście interweniowali. Jak się nam nie spodoba, to was usuniemy. Ta jedna decyzja staje się legitymacją interwencjonistycznych działań władzy aż do powołania nowej. Odbierzesz mi - narodowi moje suwerenne prawo do żądania interwencjonizmu i odgórnej regulacji :D ?
Rukasu pisze:
Np. socjalizm, który zmusza mnie do płacenia ultra-wysokich podatków nigdy nie stanie się liberalizmem
A grupa ludzi, którzy dają swojej władzy prawo do nakładania na nich ultra-wysokich podatków i płacą je?
Rukasu pisze:
Tam gdzie Ty widzisz brak liberalizmu, ja widzę jego rozkwit

Inaczej - gdzie Ty widzisz regulację, ja widzę tylko liberalizm realizowany innymi środkami :D .
Rukasu pisze:
Niemcy byli naszymi najsilniejszymi sąsiadami. Czy to dziwne, że handluje się głównie z sąsiadami, a przy tym głównie z najsilniejszymi? Nie, to nie jest dziwne.
Dla mnie to nie jest dziwne - czy jest dziwne, że z największymi sąsiadami i jednocześnie partnerami handlowymi toczymy zaciekłe wojny? Dla mnie nie, dla Ciebie, skoro wierzysz w nieopłacalność wojen - powinno.
Rukasu pisze:
Były tylko dwa konflikty Chińsko-Japońskie, obydwa zainicjowane przez Japończyków (chyba że cofnąć się chcesz do czasów sprzed rządów bakufu).
Jasne że tak, bo era szogunatu to w obu krajach okresy narastania izolacjonizmu, ograniczenia także w dziedzinie zarówno ekspansji militarnej jak i obrotu handlowego i akurat wtedy się niewiele ciekawego mogło wydarzyć..
Rukasu pisze:
że Chiny przestały w tamtym okresie tworzyć państwo (upadek Dynastii Qing, rozbicie dzielnicowe, ruchy nacjonalistyczne, późniejsza wojna domowa wywołana przez chińskich komunistów, itp.) - a więc właśnie fakt, że *przestała* być handlowym partnerem.
Nie przestały - w epoce warlordów handel trwał w najlepsze.
Rukasu pisze:
Wiesz, także tutaj nie za bardzo mogę się zgodzić. Trójprzymierze pomiędzy Niemcami, Austrowęgrami i Włochami trwało od 1882, i to właśnie pomiędzy tymi państwami najsilniejsze były więzi ekonomiczno-gospodarcze.
Dzięki, byłbym zapomniał:
-rywalizacja prusko-habsburska o prymat w Rzeszy
-1859 i 1866 oraz późniejsza irrydenta Tyrolu i Triestu.
W zasadzie cała historia Europy, a wkrótce zapewne Azji, jest jednym wielkim przykładem.
Rukasu pisze:
Nie jest czynnikiem wystarczającym - niemniej bardzo istotnym. A wraz z demokratyzacją i humanitaryzacją życia na świecie - coraz istotniejszym.
Na jakim świecie? Bo na tym to tylko gdzieniegdzie jest tak różowo.
Rukasu pisze:
Piszesz o anarchii, a nie o liberaliźmie. Bunt, który sprowadza się do niszczenia cudzej własności lub okupowania cudzego mienia - jest bezprawny.
Gdyby ktoś pozwolił mi w majestacie prawa kupować broń i najmować ludzi, a potem powiedział, że korzystanie z tych instrumentów jest bezprawne, zastrzeliłbym go z czystej przekory :) . A poważnie - w sytuacji kiedy prawo zdaje się krzywdzić nasze interesy i faworyzować konkurencję, skłonność do jego obchodzenia i łamania wzrasta.
Rukasu pisze:
Ponieważ złamaliby w ten sposób prawo, musieliby się liczyć z ogólnopaństwowym odwetem. Jest niezmiernie mało prawdopodobne, że byliby w stanie zatrudnić najemników, którzy mieliby jakiekolwiek szanse z armią finansowaną przez państwo, a zapewne także przez pozostałych przedsiębiorców.
Ever heard of terrorism? Minimum kosztów, maksimum efektów. Coraz bardziej mi się podoba ten idealny liberalizm :) . Jest tak uroczo XIX-wieczny.
Rukasu pisze:
Bo prawdę mówiąc, jeżeli tak bardzo gnębi Cię ten problem, to zgodzić się chyba musisz z Gedeonem, że jedynie system elitaryzacji rządzących (w tym wypadku wojskowych) może pozwolić Ci na częściowe rozwiązanie tego paradoksu. Vide Korea Północna.
Przeciwnie - w państwach takich jak ww. armia jest aparatem ucisku, uprzywilejowaną grupą wyniesioną ponad szarą masę narodu, de facto bardzo podobną do najmitów albo Gedeonowskiej militarnej arystokracji w skorumpowanym wydaniu (jak np. afrykański lumpenmilitariat) - wyobcowani z ogółu wojskowi opłacani wyższym standardem życia w zamian za poparcie dla władzy przeciw narodowi, uczeni często pogardy i wrogości dla tych, których powinni bronić.
Rukasu pisze:
...a tymczasem na świecie są setki państw, w których żołnierze są po prostu żołnierzami, i z bliżej nieznanej przyczyny wybierają posłuszeństwo zamiast buntu.
Bo są po prostu żołnierzami i obywatelami, a nie najemnikami?
Rukasu pisze:
Bo ludzie wolą porządek od chaosu.
A monopol gwarantuje porządek.
Rukasu pisze:
Czasami może zdarzyć się sytuacja, w której jednostka może w szybkim czasie wzbogacić się cudzym kosztem; jednak w dłuższej perspektywie *zawsze* najwięcej zyskuje się współpracując z innymi. Postrzeganie wszystkich innych jako zagrożenia jest niebezpieczne i prowadzi do niepotrzebnego, wyniszczającego zaangażowane strony konfliktu.
Niepotrzebnego? To przecież tylko zwykła samoregulacja.
Rukasu pisze:
Tylko i dokładnie tyle, co do tej pory.
Znacznie więcej.
Rukasu pisze:
Natomiast w ekonomii sprzeżenie jest "znacznie bardziej" zwrotne - jeżeli mocniej zacisnę pięść, to więcej piasku mi się przesypie przez palce; jeżeli mocniej przykręcę śrubę - np. podnosząc cenę swojego towaru - to zniechęcę do siebie większą ilość potencjalnych klientów
Nie wiem czemu, ale w feudaliźmie było tak samo. Kto za bardzo eksploatował swoje włości, ten wpędzał je w ruinę. Kto żądał zbyt wysokich cen, myt i taryf, zniechęcał klienta. Ekonomia feudalna to wciąż ekonomia ze wszystkimi tego konsekwencjami. Co więcej:
Rukasu pisze:
A ponieważ nie mam jak zmusić klienta do korzystania *wyłącznie* z moich usług, zaś klient wybierać może pomiędzy bardzo wieloma dostawcami - to raczej ja zależeć będę od klientów, a nie klienci ode mnie.
Ponownie odsyłam do działalności przedsiębiorstw związanych z mafią. 98% rynku lokalnego w rękach jednego producenta - tak, to możliwe dzięki użyciu kombinacji potęgi militarnej i instrumentów ekonomicznych. Użyci tylko jednego z tych narzędzi daje gorsze efekty, więc aby osiągnąć sukces, należy korzystać z obu.
Negowanie znaczenia siły w ekonomii nie jest mądrym pomysłem, zważywszy na fakt, że są to kwestie bardzo mocno wzajemnie ze sobą związane, a twarda siła stron obrotu niejednokrotnie jest ważnym czynnikiem kształtującym warunki, w jakich obrót się odbywa.
Rukasu pisze:
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nikt nie naucza w szkołach Teorii Gier.
Bo uczy jej samo życie? W końcu teoria gier, jak każda inna teoria bierze swój początek w opisywaniu zjawisk zachodzących w świecie. Ludzie stosowali teorię gier, zanim ją sformułowano. Co więcej, kiedy ją sformułowano, okazało się, że ludzie osiągają najlepsze wyniki, grając niezgodnie z teorią.
No i być może dlatego, że jak zauważył ongiś J.M. Smith:
"paradoxically, it has turned out that game theory is more readily applied to biology than to the field of economic behaviour for which it was originally designed" - czyli bardziej mieszałaby dzieciakom w głowach, niż pomagała podejmować dobre decyzje :). A poważnie, nigdy nie studiowałem Teorii Gier zbyt kompleksowo, ale nie odniosłem wrażenia, by dało się ją streścić w prostym stwierdzeniu:
Rukasu pisze:
Cały czas podpieram się Teorią Gier - co znaczy, że ludzie sami muszą zrozumieć, że "w kupie siła".

Rukasu pisze:
Teoria Gier - tu nie chodzi o wspólne dobro "wszystkich". Każdy z nas współpracując z innymi zyskuje więcej, niż zyskałby działając sam.

Podpierasz się nie tyle teorią gier, co tą jej częścią, która wspiera Twoje stanowisko. Jak mówiłem - nie jestem znawcą Teorii Gier i mogę się mylić, ale powiedziałbym, że powyższe Twoje stwierdzenia są słuszne co do wielu gier o sumie zerowej oraz gier kooperacyjnych. Ale gry są różne. W przypadku np. chicken-game optymalną strategią jest strategia szaleńca (która nie jest do końca tożsama z konfrontacją, bo opiera się w znacznej mierze na blefie) lub złamanie reguł gry (np. przez wrzucenie wstecznego w wersji z samochodami) - natomiast czysta teoria gier wskazuje na konfrontację jako najlepsze wyjście. W dylemacie więźnia strategia kooperacji pomiędzy graczami jest najbardziej korzystna dla nich obu, ale dla każdego z osobna korzystne jest zerwanie współpracy z drugim graczem. W wariancie iterowanym tego dylematu zgodnie z teorią wciąż opłaca się zdradzić w ostatniej rundzie. Teoria gier w ujęciu racjonalnym nie jest optymalnym kryterium podejmowania decyzji w sytuacjach praktycznych. Konsekwencją tego było wprowadzenie do niej pojęcia tzw. nadracjonalności - oparte na niej strategie istotnie często premiują współpracę, ale też nurt nadracjonalistyczny jest obecnie wciąż trochę na marginesie badań nad teorią gier. Co ciekawe, strategie nadracjonalne stosują mniej więcej po równo ludzie znający teorię gier, jak i ci, którzy nigdy o niej nie słyszeli. Nie wiem, jak teoria gier zapatruje się na kwestie motywacji i postrzegania natury danej gry przez jej uczestników (krojenie pizzy wygląda zupełnie inaczej, kiedy poza pragnieniem największego kawałka wszyscy chcemy mieć ponadto jak najwięcej pepperoni na swoim :) ), a także na stosowanie strategii irracjonalnych w celu wymuszenia na przeciwniku odstąpienia od stosowanej przez niego optymalnej strategii (teoretycznie powinno być to niemożliwe w grach, dla których istnieje equilibrium Nasha, ale w sytuacjach rzeczywistych ciężko jest spełnić przesłanki zaistnienia takiego equilibrium - kwestie niedoskonałej informacji, skończoności strategii itp.). Wreszcie rola randomizacji w rozwiązywaniu strategicznych problemów z zakresu teorii gier - ludzie nie radzą sobie zbyt dobrze z randomizacją bez pomocy stosownych narzędzi - generatorów.

Zatem - jakiej Teorii Gier mamy uczyć w szkołach? Chyba całej - a to wg mnie niczego specjalnie nie zmieni. W istocie obecnie też uczy się nas i wychowuje pod hasłami współpracy i zgody, tyle że bez podbudowy matematycznej (która z kolei w swej czystej formie niejednokrotnie świadczy na niekorzyść współpracy). Na szczęście życie jest skomplikowane.

Na marginesie - skuteczność strategii kooperacyjnych nie musi okazać się wcale filarem liberalizmu. Doskonałym przykładem strategii kooperacji w ekonomii jest chociażby wałkowany już syndykat cenowy albo, z innej beczki - klika polityczna.

Rukasu pisze:
Bardzo prawdopodobne założenie - w dużej mierze się z nim zgadzam.
Tylko czy idealnemu ustrojowi powinno się to zdarzyć, jeśli jest idealny? Osiągnąwszy ideał, nie powinniśmy chcieć go odrzucić.
Rukasu pisze:
To kwestia dyskusyjna - jest wiele osób, które twierdzą, że np. Nowy Ład pogłębił, nie zaś rozwiązał problem Kryzysu. W ogóle: większość współczesnych finansistów, w tym znani nobliści, jest zgodna co do tego, że keynesizm to był i jest bardzo zły pomysł.
Za to wątpliwości co do pozytywnej roli korporacjonizmu w wyprowadzeniu z kryzysu gospodarki faszystowskich Włoch dyskusje są już mniejsze. Czy to znaczy, że grzechem New Dealu był niedostateczny interwencjonizm :D ?
Ostatnio zmieniony pt maja 04, 2012 4:21 pm przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 4 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn maja 07, 2012 1:16 am

@yabu

Nie sądziłem po prostu, że ktoś jeszcze czyta ten wątek poza mną i Jeanem. ;-)

A na jaki temat miałaby być taka książka? Bo wiesz, wbrew pozorom, to ja nie za bardzo wierzę w utopię. Wierzę raczej w to, że jeśli zbierze się razem kilku dobrych ludzi, to mogą stworzyć na Ziemi coś dobrego, bez względu na system; a jeżeli ludzi zbierze się kilku złych, to bez względu na system, zrobić mogą innym na Ziemi piekło...

@Jean de Lille

Natomiast, co zabawne, mówiąc o UK pomijasz kwestię roli wielkiej Royal Navy oraz doktryn demonstracji potęgi i Fleet-in-Being w brytyjskiej polityce zagranicznej oraz imperialnej

Ostatnimi czasy doszło u mnie do sporych zawirowań IR, i mam znacznie mniej czasu na Poltera, niż bym chciał. A że i tak mam skłonność do rozwlekłego pisania, to staram się obcinać te wątki, które IMHO wiele nie wnoszą. A ten wątek wiele IMHO nie wnosi.

Podczas IIWW wojna na morzu sprowadzała się w dużej mierze do blokowania konwojów alianckich przez Niemieckie "wilcze stada". To nie znaczy, że nie było morskich bitew (zwł. na Pacyfiku), że nie doszło do kilku morskich desantów, itp., ale ogólnie... Ogólnie Alianci przecenili odrobinę znaczenie konwencjonalnej wojennej marynarki. Zaś bitwa o Anglię toczyła się w powietrzu. :-(

To jednak nie skłania nikogo do rozwiązywania sztabów generalnych. Duża samodzielność oficerów taktycznych nie wyklucza zasadności jednolitego dowodzenia na szczeblu centralnym. W korporacjach chyba jest podobnie - na tym się jednak znam znacznie mniej.

Tak, jest podobnie. Tyle, że ja nie twierdzę, że należy rozwiązywać sztab generalny - ja jedynie twierdzę, że państwo może posługiwać się wojskiem "najemnym", a nie tylko "zawodowym". Takie państwo wciąż musiałoby mieć nadzór nad żołnierzami, a więc wciąż musiałoby posiadać pewną niewielką kadrę strategów i generałów. Zapewne pracujących "bezpośrednio" dla odpowiedniego ministerstwa.

Zaś nieskuteczność armii zawodowej w walce z masowym ruchem społecznym jest raczej korzystnym zjawiskiem, jeśli przyjmujemy że lojalność armii skupia się na państwie i narodzie, a nie rządzącej klice.

To znaczy: nieskuteczność armii jest pozytywnym zjawiskiem? To dosyć wywrotowe stwierdzenie.

Oczywiście rozumiem, że wychodzisz z założenia, że skoro to masy legalizują władzę, to władza powinna być nieskuteczna w kontrolowaniu mas. Nie zgadzam się z takim założeniem. Jeżeli władz jest nieskuteczna w kontrolowaniu mas, to znaczy, że nie jest żadną władzą. To znaczy, że to masy poprzez swoje widzimisie targają państwem to w jedną, to w drugą stronę, bez jakiegokolwiek planu, bez jakiejkolwiek ciągłości, bez jakiegokolwiek celu. I choć jestem zwolennikiem minimalnego ingerowania przez państwo w kwestie zwykłych ludzi, uważam że ktoś musi za społeczny ład i porządek odpowiadać. W przeciwnym razie mamy do czynienia nie z liberalizmem, a z anarchią.

Przy czym w liberalizmie sytuacja jest znacznie prostsza: jeżeli władza posunie się zbyt daleko w walce z ludem, to nie będzie potem miała za co utrzymywać najemników. Destabilizacja nikomu się w liberalizmie nie opłaca.

Najbardziej znany talib, niebędący talibem (...) To może drobiazg, ale wg mnie skoro już się do tego odnosisz...

OK, faktycznie za bardzo uprościłem. :-)

Nie - wyniesione stamtąd doświadczenie mówi, że wojny z ruchem partyzanckim nie można wygrać wyłącznie konwencjonalnymi środkami militarnymi dostosowanymi do wojen międzypaństwowych

Wiesz, po zakończeniu IIWW to te "konwencjonalne środki" praktycznie nigdzie nie przyczyniły się do odniesienia sukcesu. Bo IMHO czasy się zmieniły. Bo w dzisiejszyczh czasach doszliśmy do takiego poziomu "państwowości", że nie da się prowadzić wojny jedynie za pomocą konwencjonalnego wojska. Bo w dzisiejszych czasach nie da się kontrolować zwykłych ludzi *wyłącznie* za pomocą wojska. Są wprawdzie wciąż tacy, którzy próbują, ale niemal zawsze im to *nie* wychodzi.

Dlatego skuteczniejsi są w dzisiejszych czasach najemnicy. I terroryści.

Pretorianie genetycznie mieli być potencjalnym batem na Senat i lud rzymski w ręku Augusta, a w ciągu swej historii stali się de facto najemnikami, zwykłym wojskiem do wynajęcia - ich degeneracja byli tylko jednym z elementów układanki.

Hm... Kiedy czytam o starożytnym Rzymie, to nie mam wątpliwości, że bardzo dbano właśnie o stworzenie esprit de corps. Niezliczona ilość tyczących się wyłącznie żołnierzy praw, pobór, indoktrynacja na niespotykaną skalę, dziesiątkowanie tchórzliwych, krzyżowanie nielojalnych, uprawomocnienie plądrowania, wykorzystywanie żołnierzy do prac cywilnych w czasach pokoju... Nie, to raczej nie był ten problem. Podobnie jak kwestia "prywatyzacji" i "korupcji" - bowiem elitaryzacja niemal zawsze opiera się o taką czy inną korupcję, czyli o nadawanie "elicie" większych uprawnień, niż jej się zwyczajowo należy.

Dużo bardziej prawdziwe wydaje mi się stwierdzenie, że to po prostu głupota rządzących Rzymem cesarzy oraz generałów (w końcu stopień oficera zazwyczaj się w Rzymie kupowało za pieniądze) - czyli degradacja roli państwowych urzędników - doprowadziła do sytuacji, w której wojskowi przestali szanować swoich przełożonych. A bez szacunku nie ma lojalności.

Gdyby władcy walczyli pomiędzy sobą o władzę w inny sposób, to zapewne wojsko pozostawałoby mniej lub bardziej neutralne. Ale skoro coraz bardziej skretyniali cesarzowie próbowali wykorzystywać w tej walce żołnierzy... Cóż, prędzej czy później musieli się na tym przejechać.

Porównujemy przynależność plemienną do patriotyzmu?

A jakże! Jeden z moich znajomych jest kibolem... :-P

IMHO to wyłącznie kwestia skali. Nawet pomimo faktu, że kryteria są nieco inne.

A z innej beczki - pamiętasz, jak zdobyto Malbork w 1457?

Masz na myśli, że Polacy "zapłacili" krzyżackim najemnikom zaległy żołd? Nieopłacany żołd to bardzo częsta przyczyna licznych "zdrad", także w armiach zawodowych i poborowych. Przykładowo przejście "polskich" chorągwii tatarskich na stronę turecką w XVII wieku; wydanie Karola I Stuarta Anglikom przez Szkotów; czy chociażby stosunkowo niedawna sprawa buntu gruzińskiej gwardii narodowej.

Jeżeli ktoś chce prowadzić wojnę, to musi mieć czym płacić żołnierzom. Bez względu na to, czy posługuje się najemnikami, czy też wojskiem zawodowym. Dlatego zresztą napisałem wcześniej, że osobiście nie dostrzegam istotnych różnic pomiędzy wzmiankowanymi rodzajami armii.

Moje osobiste przekonanie jest takie, że liberalizm służy tak samo dobrze ludziom etycznym, jak i nieetycznym

Moje jest takie, że znacznie lepiej służy tym drugim, ponieważ samoograniczanie się etyką jest samobójcze, kiedy nie ma ograniczeń innych niż te wynikające z wolnej konkurencji. Kto odrzuca ten balast, prosperuje. Spójrz na przedsiębiorców, którzy odrzucili moralne skrupuły i współpracowali z grupami przestępczymi.

Wiele współczesnych opracowań wskazuje, że wielkie korporacje stwarzają znacznie bardziej etyczne środowisko pracy - a więc znacznie bardziej dbają o zwalczanie dyskryminacji, mobingu, o urlopy macierzyńskie, o przeciwdziałąnie korupcji, itp. - niż małe i średnie przedsiębiorstwa. Czy to znaczy, że korporacje nie prosperują?

Nie, nie zgodzę się z Twoimi wnioskami. Teoria Gier dowodzi, że współpraca zawsze okazuje się (długofalowo) lepszym modus operandi niż jej brak.

Dlaczego w dzisiejszych czasach na całym świecie mamy emerytury, urlopy macierzyńskie, związki zawodowe i prawo pracy? Dlaczego skrępowane etyką firmy funkcjonują lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i same narzucają sobie wzmiankowany "balast"?

Ale co przez to rozumiesz? Większą ilość? Większy procentowy udział?

Niższy wiek sprawców. Czyny coraz cięższych kwalifikacji. Większą ilość czynów w obrębie grupy wiekowej. (...) Uwielbiam to podejście do statystyki na zasadzie "w Mozambiku całkowita konsumpcja ryżu jest większa niż na Vanuatu ergo (...)

No to odwróćmy sytuację: sprawdzam. Podaj mi proszę źródła na podstawie których twierdzisz, że wiek sprawców jest coraz niższy, kwalifikacja coraz cięższa, itp. Byłbym wdzięczny, gdyby uzwględniona została w nich zamożność młodocianych przestępców / ich rodzin; oraz ich przynależność etniczna.

Efekt - widzimy, że np. w UK od 1987 roku do 2007 liczba zabójstw, napadów, włamań i przestępstw seksualnych wzrosła o 77%.

Chodzi o wartości bezwzględne, czy per capita? Bo przez ten czas populacja UK wzrosła o około 10%.
Czy chodzi o ilość przestępstw zgłaszanych, czy popełnionych? Bo od tego czasu znacznie wzrosła społeczna świadomość oraz zaufanie do policji.
Czy przez ten czas zmieniło się prawo oraz kwalifikacja danych czynów? Bo jeśli tak (a tak właśnie było), to coś co kiedyś nie było przestępstwem, współcześnie jest za nie uznawane...

Zapomniałeś także dodać, że pomiędzy 1995 a 2008 udało się ograniczyć prawdopodobieństwo że statystyczny John Smith stanie się ofiarą z 40% do 22%. A to z kolei oznacza, że ten gwałtowny wzrost przestępczości jest ściśle ograniczony do wybranych regionów. Np. do slumsów.

Warto także dodać, że UK jest Europejską stolicą przestępczości, a więc krajem który ciężko wpasować jest w globalną statystyczną analizę.

Potem możemy się zastanawiać, jak na te dane wpływa imigracja albo kwalifikacja czynów w metodologii statystycznej danego kraju, ale zacznijmy od adekwatnych porównań.

Tyle, że ja piszę o zjawisku globalnym (wzrost "ucywilizowania" ludzkości), zaś Ty pochylasz się nad "drobnymi" lokalnymi zawirowaniami. IMHO moje podejście jest znacznie bardziej "adekwatne".

A Twoim zdaniem co im przeszkadza? *Nadmierny* liberalizm?

Myślę, że przede wszystkim władza, która ma w głębokim poważaniu ich żywotne potrzeby, strzela do nich i ogólnie traktuje jak karaluchy.(...)

Czyli... "interwencjonizm"? :-P

Nie spodziewałem się, że akurat to Cię zbulwersuje jako zbyt osobiste. Sam wspominałeś o znaczeniu osobistych poglądów i postaw w światopoglądzie.

Bardziej bulwersuje mnie "imputowanie" poglądów, których nie przejawiam. I nie poczułem się obrażony; raczej zagrożony.

Jeszcze raz chciałbym też zwrócić uwagę, że ja traktuję swoją "wizję" / toczoną dyskusję jako swoiste intelektualne ćwiczenie, nie zaś jako *ścisłe* opisanie moich własnych poglądów.

ale z postępem jest ten problem, że ogromna większość postępu to postęp techniczny, który dokonuje się przede wszystkim wokół nas - w sferze narzędzi, którymi się posługujemy, a nie w nas samych.

Myślę, że postęp społeczny także jest gigantyczny. Spróbuj wyobrazić sobie różnice pomiędzy światopoglądem średniowiecznego chłopa pańszczyźnianego, a światopoglądem współczesnego rolnika. Dyskusja na temat tego, jak bardzo ludzie nie zdają sobie z tego "skoku", miała miejsce m.in. tutaj (na temat punktu 3 toczyła się potem przez wiele stron całkiem interesująca dyskusja).

Dobrą ilustracją są ideologie totalitarne, które realizują stare, krwawe idee i ciągoty za pomocą supernowoczesnych instrumentów.

...i które są coraz rzadsze i coraz szybciej załamują się pod własnym ciężarem.

Paradoksalnie siłą Chin czy niegdyś Japonii było przyjęcie liberalnych instytucji gospodarczych i dostosowanie ich do etosu kolektywistycznego.

To nie jest paradoks - Teoria Gier uczy nas, że współpracując jesteśmy znacznie silniejsi, więc to właśnie etyka kolektywistyczna najlepiej współgra z liberalizmem. :-)

- nieopłacalność wojny i opłacalność relacji ekonomicznych

:-D . Ostatnia wojna skończyła się... pardon, ciągle się toczy.

Niestety. Zwróć jednak uwagę, że fakt występowania wojny, nie oznacza, że ona się opłaca. Np. USA wychodzi na kolejnych wojnach jak Zabłocki na mydle. To fakt, że na podobieństwo np. hitlerowskich Nieiec, Amerykanom udaje się w ten sposób pozyskać trochę strategicznych zasobów, zająć czymś obywateli, i wmówić im, że żyją w najlepszym państwie na świecie; jednak w rzeczywistości gospodarka USA przeżywa od wielu lat ciężki kryzys, którego rok 2008 był jedynie przedsmakiem. Amerykanie zbyt wiele pieniędzy pompują właśnie w wojsko - i m.in. dlatego coraz mniej liczą się na światowej arenie.

Dla odmiany sukces UE dowodzi, że idea pokojowej koegzystencje jest sama w sobie bardzo nośna i skuteczna. Obecny kryzys jest naturalną konsekwencją próby wykorzystania sojuszników przez walczących o własne / partykularne interesy "lokalnych" polityków, ale IMHO bardzo szybko okaże się, że np. Grecja na całym tym procederze zbyt dobrze nie wyjdzie. Być może nawet dojdzie do częściowego rozbicia UE - co nie zmienia faktu, że stosunkowo szybko jej obecni członkowie dojść powinni do przekonania, że współpraca *jest* znacznie bardziej opłacalna.

Niestety, w rzeczywistym świecie ludzie kierują się różnymi motywacjami. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z ekonomicznych i gospodarczych zależności, miast tego kierując się etnicznymi, bądź religijnymi ideologiami. Tego nie da się łatwo, ani szybko zmienić. W mojej wizji już od przedszkola nauczać powinno się ludzi Teorii Gier. Przykład polskich przedsiębiorców dowodzi, że nawet pomimo początkowych uprzedzeń, da się przekonać większość ludzi do tego, że współpraca się *opłaca*.

pomyśleć, że niektórzy liberałowie sprzeciwiają się nawet powszechnym dowodom osobistym :-P

Wiesz to jest właśnie to przenikanie się różnych ideologii, o których pisałem wcześniej. Liberalizm to ideologia, którą realizować można na różnych poziomach, i zwyczajowo zaczyna się jej wprowadzanie od sfery ekonomicznej. Kwestie związane ze stopniem inwigilacji, surowością prawą, czy uprawnieniami służb specjalnych to kwestia zupełnie inna - co nie znaczy, że nie przenika się np. z gospodarką.

Na samym początku napisałem, że państwo idealnie liberalne wyobrażam sobie jako państwo ścisłego respektowania prawa. Oznacza to, że dopuszczam, że uprawnienia państwa w kwestii inwigilowania obywateli, nadawania uprawnień policjantom, itp. - musi być *wszędzie* odpowiednio wysokie. Równocześnie jest to jednak temat na zupełnie osobną dyskusję - bowiem dotyczy onae tak naprawdę zupełnie innych zagadnień, rozwiązań, a także zupełnie innego rodzaju poglądów. Na ten moment przyjmijmy na chwilę, że w D&D miałbym charakter wybitnie praworządny, zaś w kontaktach z mieszkańcami Mechanusa nie potrzebowałbym żadnego tłumacza. To znaczy niestety, że moje poglądy na prawo, przestępczość oraz system penitencjarny są - z czego zdaję sobie sprawę - mocno skrzywione. A to z kolei rzutuje na pozostałe moje poglądy.

Co do dobrowolności - wg mnie człowiekowi z perspektywą pobytu w takim uroczym obozie, bo nie ma np. talentu wcale nie tak wstrętnym byłoby wyjść poza system i np. zasilić szeregi gangu albo prywatnej bojóweczki. Ryzyko jest, ale przynajmniej nosi się głowę wysoko (do czasu), bo lepiej być nawet pomagierem u bossa niż zaczipowanym, skoszarowanym "cieciem" na luksusowym osiedlu dla liberałów.

Skutkiem ubocznym mojego podejścia do prawa oraz porządku publicznego, jest swoista trudność w zrozumieniu ludzi, którzy jej nie przejawiają. W systemie idealnie liberalnym nie widzę np. żadnego powodu, dla którego ktoś posiadający ciągoty do agresji, nie mógłby spożytkować swojego jednak-talentu, np. wstępując do najemniczej armii, do drużyny sportowej, czy też np. organizując straż sąsiedzką. Osobiście upatruję przyczyny przestępczości w:
a) nieskuteczności prawa; czemu "skuteczny" liberalizm powinien zapobiegać (zwłaszcza, że na OP zwracam pod tym względem szczególną uwagę)
b) nierówności prawa; czemu przeciwdziałać powinno w dużej mierze zniesienie interwencjonizmu
c) obustronnej dyskryminacji; czemu dający wszystkim takie same szanse liberalizm powinien zapobiegać.

Naprawdę? Przecież śmieci jest coraz więcej... :-D

Tanich maszyn do szambonurkowania też.

Masz rację, że maszyny są coraz skuteczniejsze, i coraz bardziej wydajne. Wielki sukces np. Chin wskazuje jednak, że praca ludzi wciąż potrafi być znacznie tańsza. Większość maszyn ma np. wciąż problem z segregacją, rozróżnianiem kształtów, kolorów i materiałów - zaś np. recycling oraz segregacja śmieci wydają się w dzisiejszych czasach coraz istotniejsze.

Nie potrafię przewidzieć, jaka będzie struktura rynku pracy za 50 lat, niemniej jestem niemal pewien, że bardzo duża grupa ludzi pracować będzie wciąż przy monotonnych, prostych pracach, nie wymagających zbytniego wykształcenia. Bo wciąż jeszcze będą tańsi niż wykonujące analogiczną pracę maszyny.

Nie wiem co powiedziałaby o tym teoria gier, ale chłopski rozum mówi mi, że jeśli w liberalnym społeczeństwie tworzy się elita i zaczyna uciskać mnie - masę (a przynajmniej ja czuję się w swej masie uciskany), to mi jako masie socjalizm zaczyna się opłacać znacznie bardziej niż liberalizm. Zresztą - czy nie tak to było?

Dokładnie tak. Dlatego właśnie Teoria Gier uczy liberałów, aby nie dokręcali zbyt mocno śruby - bo więcej mogą stracić, niż zyskać.

Nie, to nie podpucha. Problem jest zupełnie inny: oczekujesz ode mnie, abym przedstawił Ci najskuteczniejsze liberalne rozwiązania na bardzo wielu płaszczyznach (...)

Problem jest zupełnie inny - próbujesz spełniać te oczekiwania :-P, choć sam wiesz, że jest to ryzykowne.

Zgoda. :-D

Dalej - skoro rozważamy ustrój idealny, to siłą rzeczy interesują nas konkretne (do pewnego stopnia) i optymalne sposoby na rozwiązywanie rozmaitych problemów o kluczowym znaczeniu dla życia społecznego. Na tym polega szukanie idealnego ustroju, prawda?

Zgoda. Ale spróbujmy może trochę innego podejścia: skoro Ty znasz się na dziedzinach, na których ja się nie znam, to może spróbuj *sam* zaproponować liberalne rozwiązania, które Twoim zdaniem mogłyby się sprawdzić. Zgadzam się oczywiście, że skoro to ja proponuję jakieś rozwiązanie, to ja powinienem go bronić, zaś pozostali mają pełne prawo grać rolę advocatus diaboli; niemniej znacznie *więcej* uzyskać moglibyśmy wypracowując rozwiązanie wspólne i wspólnie zatykając potencjalne luki. Czyli zgodnie z Teorią Gier: współpracujmy. :-)

Nie miej do mnie zatem pretensji, że oczekuję, czego oczekuję.

Nie mam. Po prostu tłumaczę, dlaczego nie na wszystko mam tak dobrą odpowiedź, i dlaczego niektóre aspekty trudniej jest mi bronić niż inne. Być może nawet, niektóre proponowane przeze mnie rozwiązania są zupełnie chybione (choć mam nadzieję, że jednak nie są - bo zwykle staram się dosyć dokładnie i kompleksowo przemyśleć wszystkie swoje poglądy i teorie).

I dlatego: jeżeli z czymś się nie zgadzasz, to nie wyskakuj, proszę, z "krwią na rękach", tylko konkretnie wypunktuj, co i jak. :-)

Liberalizm pozwala mi być dokładnie tak twardym lub tak miękkim, jak tylko chcę.

Nie - w liberaliźmie jesteś twardy albo umierasz.

Skąd takie przekonanie? Liberalizm naprawdę nie oznacza, że ludzie nagle przestaną chcieć nieść charytatywną pomoc, zakładać fundacje wspomagające potrzebujących, czy ponosić koszty poprawy losu całego społeczeństwa. Przeciwnie - to właśnie wielkie korporacje odpowiadają w największym stopniu za współczesną globalną redystrybucję; to właśnie "kartele" takie jak UE wykładają olbrzymią kasę, aby poprawić gospodarkę swych słabszych sąsiadów...

Współpraca jest znacznie bardziej opłacalna, kiedy Twój współpracownik jest silny. A współpraca jest (niemal) zawsze lepsza niż jej brak.

Wg tej logiki elita powinna być pilnowana co najmniej równie uważnie, co biedota. Co prowadzi nas do państwa policyjnego :-) .

Jak pisałem wcześniej - państwo liberalne może być równocześnie państwem policyjnym; te dwa pojęcia nie wykluczają się.

Osobiście nie dostrzegam zagrożenia "uliczną przemocą" ze strony elity - a w każdym razie nie takie, jak ze strony warstw biedniejszych. W przypadku elity większym zagrożeniem są rzeczywiście korupcja, defraudacje, przestępstwa czynione "w białych rękawiczkach" - i zakładam, że w idealnym liberalizmie również na to trzeba byłoby zwrócić odpowiednią uwagę. Tyle, że na to nie pomoże skoszarowanie oraz wszczepiony pod skórę GPS; zaś na "uliczną przemoc" - pomoże.

Czy to nie Ty pisałeś o adekwatnych środkach?

Nocny stróż nie zakłada obroży magnetycznych - coś takiego robi tylko "socjalistyczny", paranoiczny i nie znający teorii gier wielki brat-militarysta.

Chcesz powiedzieć, że np. wielkorynkowa korporacja nie instaluje na komputerach służbowych spyware'u, albo nie montuje GPS'ów w służbowych samochodach?

Postanowię sprawdzić - dlaczego tak jest i co poza wysyłaniem biednych ojców rodzin na taką ulicę można zrobić dla redukcji zjawiska.

Słusznie. W takim razie co proponujesz zrobić, aby zredukować zagrożenie przestępczością wśród warstw niższych - w *dowolnym* systemie?

Raczej do współpracy i samoregulacji.

No difference. Regulacja ma swe źródło w samoregulacji.

Ciekawe spostrzeżenie. Tyle, że podążając za takim rozumowaniem, nie ma żadnej różnicy pomiędzy liberalizmem a socjalizmem - występują jedynie różne stopnie zorganizowania. Jeżeli rzeczywiście prezentujesz taki światopogląd, to rozumiem już czemu tak usilnie próbujesz powiązać "mój" liberalizm z anarchią.

Dla mnie różnica jest oczywista:
- Sytuacja 1 / Interwencjonizm: dany układ stanowi prawo zewnętrzne, narzucone. Jego złamanie oznacza złamanie prawa oraz odpowiedzialność prawną. Prawo jest nieelastyczne, bowiem zwykle aparat państwowy nie nadąża z jego aktualizowaniem.
- Sytuacja 2 / Liberalizm: dany układ stanowi wewnętrzne, dobrowolne porozumienie. Jego złamanie prowadzić może do stygmy, a może nawet do odpowiedzialności finansowej za złamanie podpisanych umów. Prawo jest jednak elastyczne, bowiem zaangażowane podmioty mogą je w każdej chwili w dowolnym stopniu modyfikować - zarówno w skali makro, jak i mikro.

Nie przestały - w epoce warlordów handel trwał w najlepsze.

W epoce, kiedy warlordzi zdominowani zostali wpierw przez nacjonalistyczny KMT, a potem komunistyczny CCP? W której Chińczycy próbowali podważyć Japońskie "prawa" z Shandong? W czasach chińskiej wojny domowej?

Cóż... Nie jestem w stanie wyobrazić sobie państwa toczonego przez permanentną wojnę domową, które byłoby silnym partenerem handlowym.

Trójprzymierze pomiędzy Niemcami, Austrowęgrami i Włochami trwało od 1882 (...)

(...)
-1859 i 1866 oraz późniejsza irrydenta Tyrolu i Triestu.

Hm... Czy tylko ja patrzę na historię przez pryzmat postępu oraz chronologii? :-P

A poważnie - w sytuacji kiedy prawo zdaje się krzywdzić nasze interesy i faworyzować konkurencję, skłonność do jego obchodzenia i łamania wzrasta.

To interwencjonizm sprzyja faworyzowaniu oraz dyskryminacji. Liberalizm jest znacznie bardziej "apolityczny".

...a tymczasem na świecie są setki państw, w których żołnierze są po prostu żołnierzami, i z bliżej nieznanej przyczyny wybierają posłuszeństwo zamiast buntu.

Bo są po prostu żołnierzami i obywatelami, a nie najemnikami?

Ale dostają za swoją służbę pieniądze, a słuchać mają zawsze nie jakiegoś tam ministra, tylko swojego oficera / bezpośredniego przełożonego? Bo finansowani są z budżetu przyznanego przez te same ministerstwo? Bo współpracują z sojuszniczymi armiami oraz grupami najemników?

Sorry, ja wciąż nie dostrzegam różnicy.

Ponownie odsyłam do działalności przedsiębiorstw związanych z mafią.

Hm... To czemu te "powiązane" przedsiębiorstwa nie radzą sobie w *każdych* warunkach, i mimo wszystko funkcjonują na znacznie węższym rynku niż "zwykłe" międzynarodowe korporacje?

A poważnie, nigdy nie studiowałem Teorii Gier zbyt kompleksowo, ale nie odniosłem wrażenia, by dało się ją streścić w prostym stwierdzeniu: (...) Każdy z nas współpracując z innymi zyskuje więcej, niż zyskałby działając sam.

Oto kilka najciekawszych spostrzeżeń z wiki: In addition to being used to describe, predict, and explain behavior, game theory has also been used to develop theories of ethical or normative behavior and to prescribe such behavior. In economics and philosophy, scholars have applied game theory to help in the understanding of good or proper behavior. Game-theoretic arguments of this type can be found as far back as Plato. (...) On the other hand, some scholars see game theory not as a predictive tool for the behavior of human beings, but as a suggestion for how people ought to behave. Since a Nash equilibrium of a game constitutes one's best response to the actions of the other players, playing a strategy that is part of a Nash equilibrium seems appropriate. (...) In ethics, some authors have attempted to pursue the project, begun by Thomas Hobbes, of deriving morality from self-interest. Since games like the Prisoner's dilemma present an apparent conflict between morality and self-interest, explaining why cooperation is required by self-interest is an important component of this project. This general strategy is a component of the general social contract view in political philosophy (for examples, see Gauthier (1986) and Kavka (1986). Other authors have attempted to use evolutionary game theory in order to explain the emergence of human attitudes about morality and corresponding animal behaviors. These authors look at several games including the Prisoner's dilemma, Stag hunt, and the Nash bargaining game as providing an explanation for the emergence of attitudes about morality (see, e.g., Skyrms (1996, 2004) and Sober and Wilson (1999)).

Jeżeli ktoś będzie chciał, to przetłumaczę - ale w tej chwili nie mam niestety na to czasu.

Podpierasz się nie tyle teorią gier, co tą jej częścią, która wspiera Twoje stanowisko. (...) Ale gry są różne.

Masz sporo racji - Teoria Gier to "po prostu" metoda, zaś jej wykorzystanie może być *teoretycznie* różne. To trochę tak jak np. z Metodą Naukową. Tyle, że podobnie jak Metoda Naukowa pozwala zwalidować, które teorie naukowe są prawdziwe, a które nie; tak Teoria Gier pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa określić, co się ludziom opłaca, a co nie. I większość ludzi związanych z Teorią Gier jest zgodna co do tego, że dowodzi ona tego, że współpraca się ludziom opłaca.

Weź przy tym pod uwagę, że wskazywane przez Ciebie pojedyńcze gry, to oderwane od rzeczywistości modele, które stworzone zostały początkowo właśnie dla celów "gry ekonomicznej". Jak sam jednak wskazałeś, ich zawodność okazała się (początkowo) stosunkowo duża, bowiem rzeczywista ekonomia przeplata się z polityką, gospodarką, zaś (a propos iterowanego Dylematu Więźnia) "ostatniej rundy" nie ma i nigdy nie będzie. Co więcej - interwencjonizm państwowy oraz złożona sieć międzynarodowych norm i przepisów bardzo utrudniły transkrypcję prostych modeli. Tymczasem podstawowe założenia TG okazały się prawdziwe i udowadnialne - m.in. właśnie w biolgii, która uczy nas, m.in. że zwierzęta społeczne radzą sobie lepiej, reagują szybciej, i opanowują środowisko skuteczniej niż zwierzęta-samotnicy.

To trochę tak jak z modelem Kopernika - chociaż był początkowo znacznie mniej dokładny niż rozwijany przez całe wieki model Ptolemeusza, to posiadał liczne przewagi i stosunkowo prosto było wykazać jego prawdziwość. Co nie znaczy, że nie było potrzeba pracy kolejnych pokoleń, aby go w pełni wykorzystać i doprowadzić do podobnego stopnia szczegółowości co w przypadku wcześniejszego - nieprawidłowego - modelu.

Zatem - jakiej Teorii Gier mamy uczyć w szkołach?

Najbardziej podstawowej: zasady, aby przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji, zastanowić się nie tylko nad krótkofalowymi skutkami, jaki wywrze ona na nas samych; ale również nad dalekosiężnymi skutkami, jakie wywrze ona na innych - i *poprzez to* na nas samych. Na tej zasadzie nauczać można dosłownie wszystkiego: historii, etyki, ekonomii. Natomiast z czasem TG obudowywać można o coraz bardziej złożone przykłady oraz interpretacje. Chociaż w większości przypadków nawet to nie będzie potrzebne.

Na marginesie - skuteczność strategii kooperacyjnych nie musi okazać się wcale filarem liberalizmu. Doskonałym przykładem strategii kooperacji w ekonomii jest chociażby wałkowany już syndykat cenowy albo, z innej beczki - klika polityczna.

Oczywiście - to są modelowe przykłady skuteczności współpracy w Teorii Gier. Przy czym np. filozofowie oraz socjologowie poszerzają "przykład" o *resztę społeczeństwa*...

Tylko czy idealnemu ustrojowi powinno się to zdarzyć, jeśli jest idealny? Osiągnąwszy ideał, nie powinniśmy chcieć go odrzucić.

Och, ale przecież sam pisałeś, że pisząc o ideale, nie możemu zakładać, że będzie on działał tylko dla "zmodyfikowanych genetycznie" ludzi. A człowiek tak już ma, że zawsze chce coś poprawić...

Za to wątpliwości co do pozytywnej roli korporacjonizmu w wyprowadzeniu z kryzysu gospodarki faszystowskich Włoch dyskusje są już mniejsze. Czy to znaczy, że grzechem New Dealu był niedostateczny interwencjonizm :-D ?

Nie, to raczej kolejny dowód na skuteczność Teorii Gier. Korporacjonizm = pracownicy i właściciele mają identyczne cele oraz interesy, dlatego będą wspólnie dążyć do sukcesu. Weź przy tym pod uwagę, że osobiście opowiadam się za rządami w dużej mierze technokratycznymi.
 
Awatar użytkownika
Jean de Lille
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1156
Rejestracja: śr paź 21, 2009 2:21 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn maja 14, 2012 5:09 pm

<Nie ma mnie wśród żywych do końca czerwca, uprasza się o cierpliwość. Natknąłem się jednak na coś, co rozbawiło mnie na tyle, że musiałem wrzucić już teraz: http://konflikty.wp.pl/kat,125594,title ... omosc.html >
Ostatnio zmieniony pn maja 14, 2012 5:09 pm przez Jean de Lille, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

pn maja 14, 2012 10:25 pm

Akurat niczego zabawnego tutaj nie zauważyłem, raczej przykrą szarą rzeczywistość po rewolucji, którą wszyscy tak wychwalali jako upadek dyktatorskiego reżimu.
 
Awatar użytkownika
yabu
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2538
Rejestracja: pt sty 18, 2008 5:34 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

wt maja 15, 2012 12:21 am

Można się było spodziewać.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 12:07 pm

Moja babcia zawsze mówiła: "każda rewolucja zjada swoje dzieci" oraz "gdy w garnku wrze, to szumowina zawsze wypływa na wierzch". Co nie znaczy, że rewolucje są nieskuteczne / niepotrzebne / nic nie wnoszą.

Tak przy okazji: przejrzałem ostatnio odnośną literaturę, i doszedłem do wniosku, że stosunkowo uniwersalne jest (przynajmniej w tej bardziej sensownej literaturze) ukazywanie utopijnej/dystopijnej rzeczywistości nie tyle ze względu na ustrój (choć nie pozostaje on bez znaczenia), co raczej właśnie ze względu na rozwój technologii / wiedzy. Tak więc albo mamy światy, w których grupa wybrańców sprawuje rząd dusz, za pomocą hi-fi techniki / super-socjo-wiedzy podporządkowując sobie wszystkich innych; bądź też hi-fi technika umożliwia wszystkim szczęśliwe koegzystowanie.

To bardzo ciekawe podejście, które też chyba zasługuje na rozważenie - i które przypomina wspominaną tu już teorię, że ludzie "są skuteczni" nie dzięki działaniom władzy, a pomimo działań władzy. W tym wypadku dochodzi jedynie gloryfikacja rozwoju technologicznego i cywilizacyjnego.
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 5:04 pm

Jedyne, wg mnie, dobre rewolucje to tzw. rewolucje technologiczne. Chociaż i one nie obywają się bez ofiar w postaci wielu ludzi zagubionych, którzy nie potrafią sobie poradzić w nowej rzeczywistości i są spychani na margines. Co więcej, ci, co przyczyniają się do tych rewolucji i są ich zwolennikami, zapominają często o owych "zapóźnionych" rodakach. Dlatego tak ważna jest edukacja, dostosowana do bieżących potrzeb, pozwalająca na dość sprawne i w miarę bezbolesne przygotowanie do nowych warunków życia.
 
Awatar użytkownika
gacoperz
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1397
Rejestracja: sob paź 01, 2011 8:44 am

Re: Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 5:22 pm

earl pisze:
Jedyne, wg mnie, dobre rewolucje to tzw. rewolucje technologiczne. Chociaż i one nie obywają się bez ofiar w postaci wielu ludzi zagubionych, którzy nie potrafią sobie poradzić w nowej rzeczywistości i są spychani na margines. Co więcej, ci, co przyczyniają się do tych rewolucji i są ich zwolennikami, zapominają często o owych "zapóźnionych" rodakach. Dlatego tak ważna jest edukacja, dostosowana do bieżących potrzeb, pozwalająca na dość sprawne i w miarę bezbolesne przygotowanie do nowych warunków życia.

Problem w tym, że technologia zmienia się wielokrotnie w ciągu ludzkiego życia. Do dziś są ludzie, którzy nie umieją zaprogramować magnetowidu. A przecież technologia VHS to już dziś przeszłość.
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 5:31 pm

Oczywiście. Niemniej jednak nie zwalnia to elit od obowiązku organizowania szkoleń czy kursów, by chociaż w podstawowym stopniu ci ludzi poznali zasady obsługi telefonów komórkowych, komputerów itd. Może się okazać, że część z tych ludzi nie umie tego zrobić, bo nikt im wcześniej nie wytłumaczył.
 
Awatar użytkownika
gacoperz
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1397
Rejestracja: sob paź 01, 2011 8:44 am

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 5:58 pm

Owszem, choć czasami jest to też kwestia indywidualnych zdolności poznawczych, lub wieku. Sama edukacja trwa też kilkanaście lat (nie wliczając ewentualnej wyższej), co w świecie współczesnej technologii jest olbrzymim skokiem.
 
Awatar użytkownika
Rukasu
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 737
Rejestracja: wt kwie 26, 2011 10:24 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 23, 2012 9:48 pm

@earl

Jedyne, wg mnie, dobre rewolucje to tzw. rewolucje technologiczne.

Rewolucja jest zwykle wynikiem bardzo głębokich zaniedbań, nieuzasadnionej dyskryminacji, nadmiernego wykorzystywania pewnych grup przez inne. Rozpala je bezsilność i brak nadzieji na zmianę sytuacji, w której "przyrodzone" prawa wybranych jednostek są bezwzględnie łamane.

To jasne, że nie ma "dobrych" rewolucji, bo rewolucje są zawsze złe. Negatywne emocje tłumione przez kolejne pokolenia ujawniają się w karnawale pogromów - melanżu nienawiści i zemsty. Niemal zawsze dyskryminowani zaczynają dyskryminować dyskryminujących. W jednej chwili wcześniejasza zła sytuacja obraca się o 180 stopni - ale wciąż jest zła. Tak działa rewolucja.

Ale to nie znaczy, że rewolucje nie są czasami potrzebne. Niemal zawsze trwanie w przed-rewolucyjnym złym systemie jest znacznie gorsze i prowadzi do znacznie większej ilości ofiar (nieustannie się powiększającej). Rewolucja pozwala wprowadzić nowy ład, który *zwykle* - i z długofalowej perspektywy - sprawdza się jednak lepiej niż ten wcześniejszy. Czasami udaje się uniknąć rewolucji, poprzez dobrowolne oddanie władzy nowym przywódcom, bądź też przez wprowadzanie zmian korzystnych dla dotychczasowych "pokrzywdzonych" / poprzez stopniowe rozładowywanie nagromadzonych emocji. Po części tak właśnie udało się dokonać "bezkrwawej" rewolucji w Polsce - i wbrew opiniom niektórych, ja zawsze oceniać będę Okrągły Stół jako wielki sukces *obydwu* stron. Ale to nieczęste przypadki.

Czy lepsze byłoby dla Polaków trwanie w monopartyjnym socjalizmie, podległość wobec radzieckiego, a potem ew. rosyjskiego reżimu? Nie wydaje mi się. Alternatywą była rewolucja - albo ewolucja. I gdyby Jaruzelski wybrał tak, jak robił to w przeszłości (np. w 1970), zginęłoby znacznie więcej ludzi. Większość despotów, tyranów i innych "wykorzystywaczy" wybiera jednak inaczej - i dlatego właśnie rewolucje *bywają* potrzebne. Nawet jeśli same w sobie są złe.

Dlatego tak ważna jest edukacja, dostosowana do bieżących potrzeb, pozwalająca na dość sprawne i w miarę bezbolesne przygotowanie do nowych warunków życia.

To nie takie proste. Jest takie powiedzenie, że starego psa nie da się nauczyć nowych sztuczek - i jest ono w dużej mierze prawdziwe. Po prostu szlaki neuronowe w mózgu nie są na stare lata zdolne do całkowitego "przeprogramowania", co objawia się np. tym, że dzieci, które nie nauczą się odpowiednio wcześnie ludzkiego języka, nie są w stanie nauczyć się go później; natomiast ludzie, którzy nie nauczą się odpowiednio wcześnie "abstrakcyjnej" matematyki, niemal nigdy nie będą w stanie zrozumieć jej w późniejszym wieku - jak bardzo by się nie starali i jak dużo wysiłku nie wkładaliby w naukę. (mój ulubiony przykład: czy potrafisz sobie wyobrazić liczbę trzy? a liczbę trzy dziesiąte? a pierwiastek sześcienny z trzech? a trzy pi? -> a to wszystko wynika z tego, że liczby całkowite poznałeś bardzo wcześnie, ułamki stosunkowo wcześnie, natomiast pierwiastki i liczby niewymierne zdecydowanie za późno dla Twojego mózgu, aby zdołał je sobie dobrze przyswoić)

Na podobnej zasadzie, wiele osób po prostu *nie jest w stanie* nauczyć się nowych technologii. To nie zawsze jest tak, że "młodzi" nie chcą ich uczyć - znacznie częściej to sami zainteresowani nie chcą się uczyć, bądź też poddają się zaraz po pierwszych niepowodzeniach. Zwróć uwagę, że większość systemów operacyjnych (np. Windowsy) ewoluuje właśnie w taki sposób, aby były coraz prostsze, coraz bardziej intuicyjne, coraz łatwiejsze w obsłudze. I co z tego? I nic z tego. Ci którzy potrafią myśleć algorytmicznie, którzy wykazują zainteresowanie nowymi technologiami, jakoś sobie radzą; pozostali nie radzą sobie nawet z interfejsem, który tworzony jest *specjalnie* dla nich...
 
Awatar użytkownika
polterka
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 108
Rejestracja: czw maja 24, 2012 2:41 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

czw maja 24, 2012 3:22 pm

Przysłowia są mądrością narodów,to prawda...ucz się ucz,bo nauka to potęgi klucz.....ale do czego ten klucz? w dzisiejszych czasach?.Wykształceni uciekają za Zachód za pracą,bo w kraju nie mogą jej znaleźć .Prędzej gdzieś na zmywaku,lub jako barman,niż w swoim zawodzie,a tyle obiecywano mlodym,zdolnym. Chociaż niektórzy mają szczęście,np były prezydent,proszę elektryk a prezydent, ale to szczęście nie każdy ma.A tak swoją drogą czy jest takie państwo idealne,czy w ogóle ono istnieje?
 
Awatar użytkownika
earl
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9047
Rejestracja: śr mar 21, 2007 4:10 pm

Organizacja i ustrój państwa idealnego

śr maja 30, 2012 9:23 pm

@ Rukasu

Niemal zawsze dyskryminowani zaczynają dyskryminować dyskryminujących. W jednej chwili wcześniejasza zła sytuacja obraca się o 180 stopni - ale wciąż jest zła. Tak działa rewolucja.


Przede wszystkim rzadko kiedy dyskryminowani zaczynają dyskryminować innych. Raczej są oni wykorzystani przez grupę manipulatorów do obalenia starego porządku a potem ponownie, a może nawet bardziej niż wcześniej, są ciemiężeni przez nową władzę. Przykład sytuacji chłopów i robotników w Rosji carskiej i ZSRR czy cesarskich i ludowych Chinach jest tu najlepszym przykładem.

Niemal zawsze trwanie w przed-rewolucyjnym złym systemie jest znacznie gorsze i prowadzi do znacznie większej ilości ofiar (nieustannie się powiększającej).


Monarchia francuska czy rewolucja francuska? Cesarstwo Rosyjskie czy rewolucja bolszewicka? Który z tych ustrojów przyczynił więcej ofiar wśród społeczeństwa? Raczej jednak rewolucje zbierały krwawe żniwo zaś monarchie wprawdzie ciemiężyły poddanych, niemniej jednak w znacznie mniejszym i dotkliwszym stopniu. I nie były one nastawione na mordowanie tych, którzy inaczej myślą.

I gdyby Jaruzelski wybrał tak, jak robił to w przeszłości (np. w 1970), zginęłoby znacznie więcej ludzi. Większość despotów, tyranów i innych "wykorzystywaczy" wybiera jednak inaczej - i dlatego właśnie rewolucje *bywają* potrzebne. Nawet jeśli same w sobie są złe.


W przypadku ustrojów totalitarnych (Niemcy, ZSRR, Chiny) upadek lub ewolucja nie były wynikiem rewolucji, lecz raczej przegranej wojny militarnej, gospodarczej lub zmieniającej się sytuacji międzynarodowej. W przypadku ustrojów autorytarnych to upadek ich przywódców wiązał się raczej z obaleniem ich przez pucz wojskowy (np. kraje Ameryki Łacińskiej i Bliskiego Wschodu) lub dobrowolnym oddaniu władzy (Chile, Hiszpania, Portugalia). Rewolucje w obalaniu XX-wiecznych systemów odgrywały niewielką rolę.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości