armia zaciężna
Jak sam zauważyłeś, określenie armia zaciężna pochodzi od słowa "zaciąg", co osobiście przeciwstawiam określeniu "pobór". Zapewne masz rację, że w dzisiejszych czasach określenie "armia zaciężna" odnosi się *zwyczajowo* do konkretnego modelu armii najemnej - niemniej, sprawa aż tak prosta nie jest, czego dowodzą np.
takie dyskusje. Wydaje mi się, że nie jest to właściwe miejsce do roztrząsania tej sprawy (zresztą jakoś strasznie się przy niej nie zamierzam upierać) - najważniejsze, że wiemy oboje o co mi chodzi.
Czy przypadkiem trzech spośród tych ludzi nie straciło władzy w cokolwiek gwałtownych okolicznościach, bo zamiast stosować się do tej prostej maksymy, prężyli głupio muskuły i grali na nosie swoim narodom? To już lepiej Ty zapytaj Raegana, Churchilla albo Clemenceau, co o tym myślą
.
Cóż... *Mieli* siłę, ale nie potrafili jej wykorzystać. To że wielu innych polityków również uważa, że *posiadanie* wielgaśnych armii czemuś służy i przed czymkolwiek zabezpiecza niczego nie dowodzi.
Już przykład wspomnianego przez Ciebie Churchilla pokazują wyraźnie, że nikt siły nie musi *mieć* - wystarczy, że potrafi ją odpowiednio szybko zdobyć/wytworzyć. Bo bądźmy szczerzy - Anglia przed IIWW nie była jakoś nadzwyczajnie silna; natomiast podczas wojny udało jej się zmobilizować bardzo dużo Brytyjczyków oraz imigrantów, a także wyprodukować/zakupić niesamowite ilości uzbrojenia. Przykłądowo na początku 1940 roku RAF miał 9000 pilotów i 5000 samolotów; zaś podczas wojny w ciągu jednego tygodnia produkowano 300 samolotów, a do służby trafiało ok. 200 nowych pilotów (z czego dużą część stanowili np. Polacy - około 8500 polskich pilotów trafiło do RAF/RAFVR tylko w samym 1940).
Zapytaj zawodowych obalaczy demokracji i zabójców liberałów. Oni uwielbiają takich polityków, którzy siłę uważają za niepotrzebną. (...) Sam oczekujesz od państwa pilnowania porządku. Po to właśnie państwa, także demokratyczne, mają instrumenty siły.
Ale ja nie uważam, że siła jest niepotrzebna. Ja uważam że siła jest po prostu dla liberałów *zwyczajnym* zasobem. I że nie ma żadnego powodu, dla którego liberałowie nie mogliby posługiwać się np. najemnikami.
Wielki Kryzys - państwa, które zaimplementowały w swoich gospodarkach różnorodne rozwiązania interwencjonistyczne (syndykalistyczny model włoski, amerykański New Deal F.D. Roosevelta) stawały na nogi szybciej niż państwa kurczowo trzymające się leseferyzmu.
To kwestia dyskusyjna - jest wiele osób, które twierdzą, że np.
Nowy Ład pogłębił, nie zaś rozwiązał problem Kryzysu. W ogóle: większość współczesnych finansistów,
w tym znani nobliści, jest zgodna co do tego, że keynesizm to był i jest bardzo zły pomysł.
Wniosek - liberalizm jest doskonały w warunkach swobodnego dostępu do zasobów oraz ogólnej stabilności. Do innych okoliczności nadaje się gorzej.
Wielu ludzi uważa, że w sytuacjach kryzysowych, takich jak wojna, konieczna jest ścisła hierarchia oraz autorytarny system sprawowania rządów. Temu służyć miała instytucja spartańskich królów, rzymskich dyktatorów; dlatego też większość konstytucji nadaje niektórym cywilnym urzędnikom zwierzchnictwo nad wojskiem w sytuacji gdy dochodzi do zbrojnego konfliktu. W rzeczywistości brak jest jakichkolwiek dowodów na to, że taka struktura sprawdza się w dzisiejszych czasach - a wiele dowodów wskazuje wręcz, że jest dokładnie odwrotnie.
Pierwszy przykład: najskuteczniejsze w dzisiejszych czasach okazują się luźno zorganizowane oddziały, funkcjonujące na zasadzie walki partyzanckiej i wykorzystujące rozproszoną strukturę dowodzenia (tworzy się przecież takie nawet w ramach "normalnej" struktury wojskowej). Pomijając jednak kwestię terrorystów i komandosów, dowodzi tego np. wspominana przeze mnie wielokrotnie Arabska Wiosna, w której pomimo braku ścisłej hierarchi możliwe stało się zorganizowanie ogromnych rzesz ludzi w niezmiernie silne i nośne struktury za pośrednictwem Internetu. W ten sposób pokonane zostały regularne armie złożone z zawodowych żołnierzy, dowodzone w sposób "hierarchiczny".
Inny przykład: w korporacjach, toczących pomiędzy sobą nieustanną ekonomiczną wojnę, coraz popularniejsza jest tzw. struktura pozioma oraz duża autonomia zespołów zadaniowych w ramach przyznanego budżetu / odpowiedzialności. Bardzo często wykorzystuje się także - również w strukturach państwowych - outsourcing. Udowodniono, że elastyczne formy zatrudniania oraz korzystanie z dużej liczby podwykonawców pozwala znacznie lepiej przetrwać kryzys, niż ma to miejsce w przypadku wielkich, jednolitych i skostniałych struktur.
Nie twierdzę przy tym, że hierarchia w ogóle nie powinna istnieć. Ale stwierdzenie, żę liberalizm nie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych jest IMHO nieuzasadnione i niepoparte dowodami.
Amerykanie bezpośrednio nie wspierali talibów
Hm...
Biliony dolarów w sprzęcie przekazane Afgańczykom przez USA dowodzą czegoś innego. Stąd zresztą "Rambo 3". Jasne, o Talibach "per se" mówić można dopiero od 1994, jednak zawiązani zostali właśnie przez wyszkolonych i uzbrojonych przez USA "bojowników o wolność". Najbardziej znany Talib,
Osama bin Laden (wraz z całą
Al-Kaidą) współpracował z Amerykanami przez wiele lat broniąc Afganistanu przed sowieckimi najeźdźcami.
Afgańczycy i ochotnicy z państw islamskich walczyli z wrogiem posiadającym wielką przewagę materialną i technologiczną, wyposażonym w lotnictwo, ciężki sprzęt, siły specjalne itd. (...) Najemnicy nie wygraliby takiej wojny.
To - a także doświadczenia wyniesione z Korei, Wietnamu oraz Iraku - stanowi raczej dowód na to, że "hierarchiczna", czysto militarna siła to przeżytek. Ultra-drogie armie, w które wpompowano gigantyczną ilość pieniędzy, nie poradziły sobie z tańszymi, ale za to operującymi w mniejszej skali, autonomicznymi oddziałami przeciwnika. Czy najemnicy poradziliby sobie z nimi? Nie mam pojęcia. Ale z pewnością byliby znacznie tańsi, przy *przynajmniej* porównywalnej skuteczności.
Pretorianie - czy przypadkiem nie byli tą formacją armii rzymskiej, która stosunkowo wcześnie uległa barbaryzacji?
Pretorianie to odpowiednik japońskiego szogunatu. Byli najbardziej lojalnymi, zaufanymi, elitarnymi żołnierzami, służącymi bezpośrednio rzymskim władcom. Z czasem przestali jednak słuchać swoich przełożonych, miast tego dokonując wielokrotnych "puczów" i przejmując dla siebie całą realną władzę. Stanowią jeden z najbardziej sztandarowych dowodów na to, że nawet najwierniejsi "zawodowi" żołnierze mogą zdradzić.
Czy u podstaw ich destrukcyjnej roli politycznej nie leżał głębszy kryzys państwa i władzy, w którym bywali niejednokrotnie jedyną stabilną siłą?
Zawodowe wojsko, na którym nie można polegać w czasie kryzysu, nie jest w niczym lepsze niż wojsko najemne, które można zatrudnić/rozbudować praktycznie w każdej chwili. Jest gorsze.
Większość wojskowych zamachów stanu w nowożytnej historii miało miejsce w Trzecim Świecie i było skutkiem antagonizmów plemiennych - (...) kiedy armia jest jedyną spoistą siłą w dysfunkcyjnym państwie (...). Ogółem jednak partykularyzm, panie, a nie patriotyzm.
No to antagonizmów plemiennych (~patriotyzmu), czy partykularyzmu?
Temat rozrasta się z każdym postem, więc wolałbym nie wchodzić zbyt głęboko w przyczyny nieustającego kryzysu afrykańskich dominiów. W każdym razie warto wspomnieć o fatalnej sytuacji ekonomicznej wzmiankowanych państw, o totalitarnych (=wybitnie nie-liberalnych) rządach lokalnych kacyków, o pogromach i niewolnictwie, o szerzącym się głodzie, o etnicznej nienawiści - oraz o nakręcaniu konfliktów przez światowe mocarstwa.
Ponadto zwracam uwagę na udział w większości tych konfliktów wojsk najemnych (...).
Co dowodzi ich skuteczności. Po tym, jak najemnicy odnieśli
sukces w Afryce, wykorzystanie
Prywatnych Firm Wojskowych stało się "standardem" na całym świecie.
W 1921 o Warszawę nie walczyli najemnicy i chyba dzięki temu mamy ten nasz europejski liberalizm.
To były inne czasy - przy czym, skoro po stronie bolszewickiej również nie walczyli najemnicy, nie da się w żaden sposób zweryfikować Twojej tezy. Na podobnej zasadzie mógłbym stwierdzić, że gdyby nie Francis Drake, to nigdy nie doszłoby do Rewolucji Przemysłowej. Czyli gdyby nie najemnicy...
Wspomniana kamorra, najbardziej chyba liberalna, zabiła najwięcej ludzi spośród organizacji włoskich.
Bo jest znacznie liczniejsza i bardziej "trwała" niż np. hierarchiczna (sycylijska) Cosa Nostra? Ponadto nie zgodzę się z Twoimi obserwacjami. Zarówno
Pierwsza, jak i
Druga (Wielka) Wojna Klanów (Mafijna) dotyczyły właśnie Cosa Nostry. Camorra rzadko bywała stroną w podobnych konfliktach, zaś jeśli chodzi o dwa najkrwawsze związane z nią konflikty:
- pierwszy zapoczątkował Raffaele Cutolo, który planował przemienić Camorrę w podobną do Cosa Nostry NCO
- kryzys Scampia to "ledwie" 60 ofiar - podczas gdy w Pierwszej Wojnie Klanów, dotyczącej znacznie mniejszej organizacji, zginęło ich 75.
O etyce już pisaliśmy - fakt, żę przestępcy wykorzystują najskuteczniejsze narzędzia (liberalizm), nie oznacza że te narzędzia są złe. Wręcz przeciwnie - świadczy to o tym, że posługiwanie się w zwalczaniu tych przestępców narzędziami mniej skutecznymi jest głupie.
Przypomnę zatem, że organizacje te robią złote interesy m.in. na mleku, śmieciach, odzieży - w każdej z tych dziedzin siła militarna okazuje się nieocenionym narzędziem konkurencji ekonomicznej.
Hm... Czyżby *zawodowa armia* Włoch nie była sobie w stanie poradzić z kilkoma "rozproszonymi" liberałami?
Oczywiście masz rację. Problem polega właśnie na tym, że poszczególne rodziny Camorry kontrolowane są jedynie przez siebie nawzajem. Brak jest jakiejkolwiek siły zewnętrznej zdolnej im się przeciwstawić. Zaś ich siła wynika właśnie z wyjątkowo pragmatycznego i "liberalnego" podejścia.
Nie jestem specjalistą od mafii, i przyznam szczerze, że nie czuję się wystarczająco kompetentny, aby kontynuować dyskusję porównującą szczegółowo poszczególne kryminalne ugrupowania. Moje osobiste przekonanie jest takie, że liberalizm służy tak samo dobrze ludziom etycznym, jak i nieetycznym - a więc liberalne ugrupowania przestępcze są zdecydowanie groźniejsze niż ugrupowania wykorzystujące inne mechanizmy.
Narastanie przestępczości, zwłaszcza wśród nieletnich.
Ale co przez to rozumiesz? Większą ilość? Większy procentowy udział? Co rozumiesz przez przestępczość? Bo ja ze swojej strony, kiedy patrzę np. na
tę mapkę, dochodzę do wniosku że w "cywilizowanych" krajach jest jej *znacznie* mniej niż w krajach uznawanych za mniej cywilizowane.
Tutaj napisano nawet wprost, że 90% przypadków światowej przemocy "prowadzącej do śmierci" przypada na kraje nisko i średnio rozwinięte. Ponoć badania wyraźnie wykazują zależność pomiędzy przemocą a sytuacją gospodarczo-ekonomiczną w danym kraju.
Jeśli Arabowie walczą z autokracją Mubaraka czy Asada, to naturalnie przeszkadza im anty-liberalizm ustroju.
A Twoim zdaniem co im przeszkadza? *Nadmierny* liberalizm?
Rewolucje nigdy nie są prostą sprawą - niemniej wynikają zwykle z tego, że ludziom nie pozwala się na coś, co ich zdaniem powinni mieć prawo robić. Ale kiedy obali się jednego tyrana, trzeba go kimś zastąpić - i zdarza się, że jest to inny tyran, którego poglądy są po prostu bliższe ogółowi wspierających go ludzi. Ogólnie rzecz biorąc, z czasem wytwarza się "atmosfera", w której dyktator coraz bardziej liczy się ze zdaniem swoich ziomków, zdając sobie sprawę, że to oni usankcjonowali jego władzę - i że jeśli ich nie zadowoli, to mogą mu ją równie dobrze odebrać.
Jakby na to nie patrzeć, myślą przewodnią Arabskiej Wiosny jest "Ash-shab yurid isqat an-nizam" - czyli "lud obala reżim".
Jesteś absolutnie pewien, że cała ta nasza cywilizacja uśmiechu i tolerancji jest głęboka, utwierdzona raz i na zawsze?
Oczywiście że nie. Uważam, że konflikt pomiędzy socjalistami a liberałami jeszcze bardzo długo będzie psuł ludziom krew, tak jak uczynił to podczas I, a także podczas II Wojny Światowej. Uważam, że napięcia religijno-etniczne roznoszone po całym świecie przez emigrantów prowadzić będą do coraz liczniejszych i coraz groźniejszych kryzysów, które potencjalnie odwrócić mogą o 180 stopni współczesną etykę (do czego, mam nadzieję, jednak nie dojdzie). Co więcej, ciężko mi jest sobie wyobrazić, aby w najbliższym czasie udało się gdzieś komuś wprowadzić idealny liberalizm. Ale to pozostaje poza obszarem tej dyskusji, bowiem dotyczy ona idealnego ustroju - nie zaś jego wdrażania.
To co wyraźnie natomiast zauważam, to ewidentnie wyższa skuteczność liberałów, niż socjalistów.
Zazdroszczę optymizmu
You're jumping to conclusion.
Hej, oczekiwałem - i wciąż oczekuję - interesującej dyskusji intelektualnej. Nie wchodźmy, proszę, za mocno w kwestie osobiste.
Dalej - wierzysz w postęp i "humanitaryzację" ludzkości.
To bardziej skomplikowany problem. Z jednej strony: tak, *bardzo mocno* wierzę w postęp i *częściowo* wierzę w humanitaryzację ludzkości. O ile ten pierwszy proces jest dla mnie oczywisty; to już ten drugi jest dla mnie częściowo niezrozumiały - ale za to na tyle "wyraźny" w ludzkiej historii, że nie budzi wątpliwości. Osobiście podejrzewam, że humanitarym jest wtórny i wynika właśnie z postępu - ludziom żyje się coraz łatwiej, mają coraz więcej, mogą coraz więcej, w ogóle jest im coraz lepiej; w rezultacie mogą pozwolić sobie na więcej altruizmu. Istnieje także teoria o "genie altruizmu", która sugerować mogłaby, że bardzo duża część ludzi jest do niego naturalnie predestynowana - co wspierałoby tezę, że w każdej epoce jest dokładnie tyle altruizmu, na ile ludzie mogą sobie pozwolić.
Ci którzy w to wierzą, lubią zapominać, że wysoki poziom kultury i cywilizacji nie wyklucza skrajnego okrucieństwa.
Nie mam żadnej wątpliwości, że ludzkiego okrucieństwa nie da się w najbliższych wiekach wyeliminować. Gdybym uważał inaczej, zdecydowanie optowałbym za idealnym komunizmem, który sam w sobie wydaje mi się ideą znacznie bardziej "przyjemną" niż idealny liberalizm - jednak równocześnie "z założenia" całkowicie nierealną.
W liberalizmie okrucieństwo również podlega samokontroli.
Niemcy w początkach XX wieku - drugi po USA kraj na świecie w niemal każdej dziedzinie.
Niemcy w XX wieku to kraj wybitnie socjalistyczny - a więc anty-liberalny. Natomiast Niemcy w XXI wieku - zancznie skuteczniejsi niż ich przodkowie z końca I milenium - to kraj liberalny.
Liberalizm miał ponad 200 lat na to, by się przyjąć i odmienić umysły ludzi. Jakoś się nie udało.
Ależ udało się - i ciągle się udaje. Wszystkie kraje socjalne upadają; natomiast kraje liberalne trzymają się mocno. Co więcej - to właśnie je krytykuje
Gedeon, kiedy krzyczy o współczesnej "globalnej etyce".
Problemem z idealnymi ustrojami prezentowanymi tutaj przez Ciebie i Gedeona jest to, że ich implementacja wymaga gruntownej przemiany człowieka
Utopia jest *niemal* niemożliwa już z samej swojej definicji - zdaję sobie z tego sprawę. Wątek dotyczy jednak idealnego ustroju, a więc niejako zapytany zostałem o to, jaki ustrój mógłby okazać się możliwie najbliższy idealnemu. Uważam, że idealny liberalizm jest *niemal* możliwy, przy *niemal* nie zmienionej naturze człowieka. To nie znaczy jednak, że uważam że ktokolwiek zdoła go kiedykolwiek zaprowadzić - uważam jedynie, że gdyby już się to komuś udało, to *powinien* działać.
Pracujemy na starym, bardzo starym sprzęcie, który ma swoje ograniczenia. Kto je lekceważy, ponosi porażkę.
Dyskusja na temat ludzkiej biologii bardzo niewiele wnosi, bowiem tak naprawdę działanie mózgu po dziś dzień pozostaje niepoznane. Można porównywać ludzi do znakomicie współpracujących ze sobą małp lub wykazywać różnice pomiędzy ludźmi a "socjalnymi" owadami; można także stwierdzić że OS-y instalowane na współczesnych telefonach komókowych także funkcjonują na bardzo podobnej zasadzie i mają bardzo podobną "objętość".
Jestem z wykształcenia inżynierem. Jeżeli czegoś nie rozumiem, to staram się zbadać zależności i zaobserować trend. Jak do tej pory zaobserwowałem:
- coraz większy i coraz gwałtowniejszy postęp naukowo-techniczny
- coraz popularniejsze wywieranie nacisków za pośrednictwem Internetu
- nieopłacalność wojny i opłacalność relacji ekonomicznych
- globalizację wolnorynkowej gospodarki
- coraz silniejsze ukierunkowanie na wolność jednostki
- długofalowa nieskuteczność myśli socjalnej
- długofalowa skuteczność myśli liberalnej.
Połączenie oraz ekstrapolacja powyższych spostrzeżeń pozwala mi sądzić, że najskuteczniejszą formą organizacji państwowej okazałby się idealny liberalizm.
Wielu ludzi uważa, że nowoczesny zamordyzm wyżył się wraz z upadkiem Rzeszy i ZSRR i teraz może być już tylko lepiej. Nie jestem tego pewien.
Ja również nie jestem tego pewien. Ale naszej rzeczywistości nie uznaję bynajmniej - i nigdy nie uznawałem - za idealną.
Obóz koncentracyjny nie oznacza wyłącznie obozu zagłady i nawet niekoniecznie jest to jego znaczenie podstawowe.
Zdaję sobie z tego sprawę. Ale - jak pisałem poprzednio - istnieją pewne oczywiste, nieprzyjemne konotacje, które obrosły wokół tego określenia. Na podobnej zasadzie bardzo niewielu polskich chłopców nosi w dzisiejszych czasach bardzo niegdyś popularne imię "Adolf". Na podobnej zasadzie "partacz" nie oznacza dziś samodzielnego rzemieślnika, a raczej kogoś, kto nie zna się na swojej robocie. Nie zmienię tego.
Znaczenie niektórych określeń po prostu ewoluuje. W dzisiejszych czasach "obóz koncentracyjny" oznacza ~"obóz zagłady".
Liberalizm jest twardy, więc można mówić o nim twardo. Zresztą liberał nie powinien bać się słów
.
Liberalizm pozwala mi być dokładnie tak twardym lub tak miękkim, jak tylko chcę. A bać słów powinien się każdy, kto ma wyobraźnię.
Jasne - tylko czy ideą leżącą u podłoża powstania tego systemu było zachęcać Cię do tego wychodzenia, czy też odwrotnie - zapewniamy Ci całą infrastrukturę na wyciągnięcie ręki po to, byś nie musiał oddalać się zbytnio od miejsca pracy, szybko do niej docierał i był bardziej dyspozycyjny, a ponadto silniej wiązał się z chlebodawcą? Bardzo adekwatne narzędzie przeciwdziałania gettyzacji, naprawdę.
Hm... Ujmę to tak: jestem pracownikiem korporacji; znam bardzo wielu pracowników bardzo wielu korporacji; gettyzacji jakoś nie zauważyłem. Wzrost wydajności - jak najbardziej.
Gettyzacja nie bierze się z tego, że w jednym miejscu znajduje się samowystarczalny mikro-wszechświat. Wielkie centrum handlowe to nie getto. Korporacja to nie getto. Gettyzacja bierze się z tego, że dochodzi do postępującej, samonapędzającej się dyskryminacji pewnych grup, które nie mają innej możliwości poprawy swojego losu, jak tylko wyjście "poza system". W mojej wizji OP nie pogłębiają dyskryminacji, zaś ich mieszkańcy nie tylko nie są więźniami, ale także mają wybór - i bardzo łatwo mogą swój los polepszyć (zarówno wewnątrz OP, jak i poza nim).
Okazuje się oto, że nawet pomimo postępującej automatyzacji oraz komputeryzacji, wciąż istnieją zawody, które nie wymagają nadzwyczajnych umiejętności, nie mogą być jednak wykonywane przez maszyny.
I jest ich coraz mniej.
Naprawdę? Przecież śmieci jest coraz więcej...
No i to automatyczne podejrzenie, że "pariasi" mogą zachowywać się patologicznie i trzeba temu zapobiegać
.
To nie podejrzenie - to statystyka.
To samo mówili Jankesi o rezerwatach Indian - że chodzi o to, by Indianie byli bezpieczni.
Widzę różnicę pomiędzy kryterium rasowym, a kryterium ekonomicznym. Oczywiście masz rację, że z czasem "rdzenni liberałowie" mogliby takie kryterium w nieuzasadniony sposób "zawyżać" (aby większą część społeczeństwa skierować do przymusowej pracy), ale tutaj znowu pojawia się moje najbardziej podstawowe założeni - Teoria Gier. Liberalizm opłaca się bardziej niż socjalizm.
Zupełnie poważnie - podpucha czy nie?
Nie, to nie podpucha. Problem jest zupełnie inny: oczekujesz ode mnie, abym przedstawił Ci najskuteczniejsze liberalne rozwiązania na bardzo wielu płaszczyznach; od ekonomicznych (a ja nie jestem ekonomistą), przez prawne (a ja nie jestem prawnikiem), społeczne i penitencjarne (a ja nie jestem socjologiem), po militarne (a ja nie jestem żołnierzem). Tak naprawdę to jedyne dziedziny, których nie poruszasz to kwestie naukowo-techniczne (a ja *jestem* inżynierem) oraz - od kilku postów - medyczne (a ja *pracuję* w farmacji).
Pozwól, że jeszcze raz przedstawię Ci swój tok rozumowania: 1) uważam liberalizm za najskuteczniejszy system; 2) dostrzegam, że liberalizm może w niektórych przypadkach "zjadać swój ogon"; 3) znajduję rozwiązania, które mogłyby temu zapobiec.
To nie znaczy, że wymyślony przeze mnie system staje się natychmiast tak idealny, jak chciałbym aby był. Wręcz przeciwnie - stworzenie idealnego systemu, nawet czysto teoretycznego, wymagałoby interdyscyplinarnego zespołu oraz bardzo wielu lat pracy, dostępu do statystyk, a zapewne także przeprowadzenia stosownych badań.
Moje rozwiązanie związane z OP jest w swojej naturze najmniej liberalne, niemniej w mojej opinii jest konieczne, aby system mógł działać. Innego pomysłu nie mam, co nie znaczy, że porównania do indiańskich rezerwatów uważam za adekwatne. Jeszcze raz zwracam uwagę na dwa ważne aspekty:
- to mieszkańcy wybierają, w którym OP chcą mieszkać; jeżeli zechcą, mogą nawet założyć własny OP
- nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby dowolny mieszkaniec OP znalazł "normalną" pracę, i wrócił na łamy "normalnego" społeczeństwa; takie "wyjście z cienia" jest *wyjątkowo* łatwe.
Aczkolwiek zgadzam się z tezą, że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie, to nie zauważyłem jakoś, aby historia o tym uczyła.
Władze troszczące się o niższe warstwy (niekoniecznie jakoś super intensywnie - niech za przykład posłuży nasz Kazio Wielki) mają zwykle więcej swobody działania (nie muszą polegać tylko na elitach) i przy tym uzyskują lepsze efekty społeczno-gospodarcze, bo "niżsi" są mniej eksploatowani i mogą więcej zdziałać. Państwowa regulacja może torować drogę liberalizacji - ludzie, cuda w tej budzie.
No to napisałeś mniej więcej to samo co ja (że niższym warstwom społecznym należy się "specjalne" traktowanie), aczkolwiek bardzo kiepsko poparłeś to historiograficznie. Bo ja uważam jedynie, że brakuje historycznych dowodów na poparcie takiej tezy - i że historia nigdy nie obchodziła się zbyt łaskawie z warstwami najniższymi.
Jeżeli chodzi o Kazimierza I, to nie jestem pewien o co Ci dokładnie chodzi - jego polityka miała na celu wzmocnienie miast oraz szlachty, co związane było *głównie* z osłabianiem kleru oraz możnowładców. Warto jednak przy tym zauważyć, że statuty wiślicko-piotrkowskie ograniczały wolność chłopów, których przywiązywały do ziemi i na których nakładały obowiązek poboru. Gdzie ta troska o najbiedniejszych?
I jeszcze organiczna niechęć do nizin społecznych (...) A może powiesz mi, co jest przyczyną tych dwóch rzeczy? Czy przypadkiem nie... bieda?
IMHO nie przejawiam jakiejś szczególnej niechęci do nizin społecznych, bowiem zdaję sobie sprawę, że postawiony "pod bramką" czułbym (zapewne) takie same ciągoty do ucieczki w patologię. Statystyka jest jednak nieubłagana - to właśnie najbiedniejsi odpowiadają za największą ilość przestępstw, to oni mają najmniej do stracenia, to oni są najbardziej niebezpieczni, i to ich należy najbardziej pilnować.
Slumsy jako patologia społeczna są konsekwencją marginalizacji problemów niższych warstw w polityce państwa, nierównomiernego i jednokierunkowego rozwoju gospodarczego, jak również wielu innych czynników takich, jak choćby demografia społeczeństwa czy kondycja rolnictwa.
Czyli w dużej mierze interwencjonizmu państwowego, czyż nie? W idealnie liberalnym systemie takiego problemu nie ma, bowiem samoregulacja sprawia, że ludzie zajmują się jedynie/aż tym, co im się opłaca. Jeżeli ktoś ląduje w OP, to znaczy że albo mu się nie udało - ale w takim razie natychmiast może zacząć od nowa w innej dziedzinie (w liberalnym państwie "przymusowe" podatki są bardzo niskie, a więc wyjście z OP nie jest zbyt trudne); albo że mu się nie chce.
Zresztą - mógłbym teraz w odpowiedzi zacząć wyciągać wszelkie brudy burżuazji, arystokracji, obszarnictwa i wielkiego kapitału - a jest ich niemało.
Oczywiście. Tyle że ja nie postuluję, aby prawo było inne dla biednych i dla bogatych; ja postuluję jedynie, aby bardziej pilnować tych drugich.
Czy jeżeli w mieście są dwie ulice - taką, na której praktycznie nie ma przestępstw, a także taką, w której brutalne przestępstwa mają miejsce codziennie; to postanowisz skierować do obydwu tak samo liczne i częste patrole policyjne? Bo ja raczej przekierowałbym część policjantów na tą ulicę, która jest bardziej kryminogenna.
Izolacja, eksploatacja, eksterminacja ubrane w eleganckie, liberalne słowa.
???
A bez ocen i uprzedzeń? Co *konkretnie* w "moich" OP nie ma prawa wyjść?
po pierwsze, w owym liberalnym bytowaniu państw coraz silniej rysują się tendencje do regulacji
Raczej do współpracy i
samoregulacji. Ja utożsamiam to z Teorią Gier - razem jesteśmy silniejsi niż oddzielnie.
ale ogółem obrót międzynarodowy stał się znacznie mniej liberalny niż 80 czy nawet 800 lat temu.
Bo powstały silne organizacje *dobrowolnie* zrzeszające państwa członkowskie i dbające o wewnętrzną koniunkturę - takie jak NAFTA, UE, czy APT? Tam gdzie Ty widzisz brak liberalizmu, ja widzę jego rozkwit - bo zacieśnianie *dobrowolnej* współpracy jest IMHO znakomitym przykładem na to, że ludzie potrafią współdziałać nawet tam, gdzie nikt ich do tego nie zmusza.
Niemcy prawie do końca byli naszym najważniejszym partnerem handlowym, a relacje były przez całe 20 lat fatalne i skończyły się w wiadomy sposób.
Niemcy byli naszymi najsilniejszymi sąsiadami. Czy to dziwne, że handluje się głównie z sąsiadami, a przy tym głównie z najsilniejszymi? Nie, to nie jest dziwne. Zwłaszcza, że w 20-leciu międzywojennym transport dóbr nie stał jeszcze na takim poziomie, jak dzisiaj.
Czy Niemcy nastawiali się głównie na handel? Nie, ich uwaga ukierunkowana była na przemysł ciężki. Niemieccy liberałowie popełnili wielki błąd, dopuszczając do władzy socjalistę.
Chiny i Japonia - od wieków intensywny handel połączony z obopólnymi zakusami zaborczymi
Były tylko dwa konflikty Chińsko-Japońskie, obydwa zainicjowane przez Japończyków (chyba że cofnąć się chcesz do czasów sprzed rządów bakufu). Pierwszy o wpływy w Korei i Taiwanie, związany był z otwarciem się Japonii na resztę świata (Japonia chciała "wyjść" ze swojej wyspy, walczyła przecież także z Rosją) - przy czym *przed* Rewolucją Meiji Japonia nie czerpała żadnych *zysków* z handlu, co było wynikiem wcześniejszej polityki sakoku. Drugi, mający miejsce podczas IIWW, związany był w dużej mierze z faktem, że Chiny przestały w tamtym okresie tworzyć państwo (upadek Dynastii Qing, rozbicie dzielnicowe, ruchy nacjonalistyczne, późniejsza wojna domowa wywołana przez chińskich komunistów, itp.) - a więc właśnie fakt, że *przestała* być handlowym partnerem.
Francja i Niemcy - handel i wojna przez ostatnie półtora wieku.
Wiesz, także tutaj nie za bardzo mogę się zgodzić. Trójprzymierze pomiędzy Niemcami, Austrowęgrami i Włochami trwało od 1882, i to właśnie pomiędzy tymi państwami najsilniejsze były więzi ekonomiczno-gospodarcze. Oczywiście, istniała również wymiana handlowa między pozostałymi mocarstwami, w tym Francją, jednak u podłoża wojny leżała kwestia kolonii / strefy wpływów, czyli właśnie tego, co przynosiło w tamtym czasie największy dochód. O IIWW już pisałem.
Ergo - zyskowna wymiana gospodarcza nie jest czynnikiem, który przesądza o dobrych relacjach i pokoju.
Nie jest czynnikiem wystarczającym - niemniej bardzo istotnym. A wraz z demokratyzacją i humanitaryzacją życia na świecie - coraz istotniejszym.
Należałoby stąd wyprowadzić wniosek, który wskutek doktrynalnego przeciwstawiania samoregulacji i regulacji chyba nam dotąd umykał, mianowicie - odgórna regulacja i interwencjonizm jest również przejawem skutecznej i pełnowartościowej samoregulacji
Oczywiście że tak. Wydaje mi się zresztą, że gdzieś już tutaj o tym pisałem, stwierdzając że rozwój i postęp wymagają coraz większej współpracy i coraz szerszych rynków zbytu. Początkowo doprowadziło to do powstawania oraz rozwoju korporacji, jednak z czasem globalizacja poszła w inną stronę - i w dzisiejszych czasach opiera się o znacznie szersze i znacznie bardziej "rozproszone" mechanizmy. Globalne współdziałanie wymaga wciąż jednak wyższego stopnia zorganizowania - a więc także dodatkowych regulacji. To co jest ważne, to fakt że są to regulacje dobrowolne, które nie służą w swych założeniach interwencji, a jedynie nadzorowi i bezpieczeństwu. No i oczywiście: dobrowolnej standaryzacji.
Nie jestem może
minarchistą, niemniej libertarianizm jest mi stosunkowo bliski. Także w skali makro.
Zatem również działalność organizatorska państwa, pod tym wszakże warunkiem, że państwo to wyprowadza swe istnienie z woli społeczeństwa, nie zaś jest dlań tworem obcym, zewnętrznym i narzuconym siłą.
Nie wyobrażam sobie idealnego liberalizmu narzucanego ludziom z zewnątrz. Cały czas podpieram się Teorią Gier - co znaczy, że ludzie sami muszą zrozumieć, że "w kupie siła".
Jeśli nie mogę znaleźć pracy, bo nie mam kwalifikacji, to trudno powiedzieć, by to rynek nie spełniał moich oczekiwań.
Np. wielu absolwentów tzw. "kierunków produkujących bezrobotnych", potrafi znaleźć pracę jedynie przy zamiataniu ulic, albo przy sprzedaży franczyzowych kanapk. Wielu z nich dochodzi do wniosku, że jest to praca poniżej ich możliwości - i woli siedzieć w domu. Innym nie chce się nawet iść na studia - z góry zakładają, że wyżyją z emerytury zabranej dziadkowi, zapomogi społecznej, lub zasiłku na (liczne) dzieci.
A jeśli ich wprowadzenie oznacza zmianę ustroju, w wyniku której ten przestaje być liberalny? Jeśli liberalizm sprowadzimy tylko do istnienia wyboru, to na upartego każdy ustrój może być nazwany liberalnym.
To nie jest jedyne kryterium, ale jest to kryterium najważniejsze: jeżeli przestaję mieć wybór, to nie ma mowy o liberalizmie.
Np. socjalizm, który zmusza mnie do płacenia ultra-wysokich podatków nigdy nie stanie się liberalizmem; natomiast grupa liberałów, którzy dobrowolnie "składają się" na biednych Etiopczyków, albo na odnowienie miejskiego ratusza, to wciąż system liberalny.
Bo urządzą bunt? W liberaliźmie idealnym mogą to zrobić - mają prawo walki o swój interes przy użyciu wszelkich dostępnych środków
Piszesz o anarchii, a nie o liberaliźmie. Bunt, który sprowadza się do niszczenia cudzej własności lub okupowania cudzego mienia - jest bezprawny. W każdym państwie prawa - nie tylko liberalnym - taki bunt powinien zostać ukrócony, zaś "buntownicy" powinni ponieść konsekwencje swoich działań. W ogóle, wydaje mi się że bardzo mocno utożsamiasz liberalizm z anarchią; a to zupełnie co innego - coś co znajduje się na zupełnie innej osi "strukturalnej".
mogą np. zrobić ściepę i zatrudnić jakichś najemników albo kupić broń przeciwpancerną i żadna teoria gier nic tu nie pomoże
Ponieważ złamaliby w ten sposób prawo, musieliby się liczyć z ogólnopaństwowym odwetem. Jest niezmiernie mało prawdopodobne, że byliby w stanie zatrudnić najemników, którzy mieliby jakiekolwiek szanse z armią finansowaną przez państwo, a zapewne także przez pozostałych przedsiębiorców. Nie mówiąc o tym, że byłoby niezwykle mało prawdopodobne, aby znaleźli najemników, którzy zgodziliby się złamać w ten sposób prawo, i narazić na odwet/rozwiązanie.
Jeszcze raz - liberalizm to nie anarchia. Struktury państwowe wciąż istnieją, a państwo stać na to, aby pełnić rolę "nocnego stróża".
Wszyscy wiemy, że dla robotnika pochodzącego z naturalnie skłonnych do zbrodni warstw niższych nie ma słodszej rzeczy niż przejmowanie środków produkcji z rąk wyzyskiwaczy
Pokusa z pewnością jest. Zaś fakt, że współczesne państwa sobie z tym nie radzą, prowadząc politykę ustępstw wobec co "groźniejszych" grup zawodowych, uważam za największą słabość współczesnego systemu. Nie tylko w Polsce.
Ja zazwyczaj, by wskazać o co mi chodzi posługuję się rozróżnieniem na interwencjonizm i etatyzm
Ładne. Nawet interwencjonizm opiera się jednak o przymusową redystrybucję, jest więc z gruntu nie-liberalny.
Pytam ponownie: jak, skoro nawet w dziedzinie siły zbrojnej zmuszone jest polegać na tych, na których ma wymuszać posłuszeństwo dla prawa?
A ja ponownie odbijam pytanie: w jaki sposób *jakiekolwiek* państwo może wymagać posłuszeństwa od wojska, stanowiącego jedyny gwarant pozwalający na wymuszanie posłuszeństwa? Bo prawdę mówiąc, jeżeli tak bardzo gnębi Cię ten problem, to zgodzić się chyba musisz z
Gedeonem, że jedynie system elitaryzacji rządzących (w tym wypadku wojskowych) może pozwolić Ci na częściowe rozwiązanie tego paradoksu. Vide Korea Północna.
...a tymczasem na świecie są setki państw, w których żołnierze są po prostu żołnierzami, i z bliżej nieznanej przyczyny wybierają posłuszeństwo zamiast buntu.
Pytam ponownie: czemu silna konkurencja nie miałaby się przerodzić w silne, antyliberalne porozumienie liderów
Bo Teoria Gier. Bo każdy tyran zostanie w końcu obalony - zaś współpracując ze sobą, możemy trwać bez końca. Bo ludzie wolą porządek od chaosu.
A dlaczego w jakimkolwiek innym ustroju niezadowolona grupa ludzi nie miałaby się zebrać i obalić istniejący porządek?
Wróć. Przecież dokładnie tak to się działo tysiące razy na przestrzeni dziejów, w setkach różnych państw, i w dziesiątkach różnych ustrojów. Czyli liberalizm nie wyróżnia się pod tym względem zbyt mocno - ani in plus, ani in minus.
...no, może jedynie tym, że najbardziej aktywni i ambitni mają w nim najlepiej; a najmniej aktywnym i ambitnym i tak nie zechce się ruszyć tyłka.
Po co mają współpracować dla wspólnego rozwoju jakichś "wszystkich", którzy potem staną się zagrożeniem?
Teoria Gier - tu nie chodzi o wspólne dobro "wszystkich". Każdy z nas współpracując z innymi zyskuje więcej, niż zyskałby działając sam. Czasami może zdarzyć się sytuacja, w której jednostka może w szybkim czasie wzbogacić się cudzym kosztem; jednak w dłuższej perspektywie *zawsze* najwięcej zyskuje się współpracując z innymi. Postrzeganie wszystkich innych jako zagrożenia jest niebezpieczne i prowadzi do niepotrzebnego, wyniszczającego zaangażowane strony konfliktu.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nikt nie naucza w szkołach Teorii Gier.
Wszystko chcemy załatwić etyką?
Tylko i dokładnie tyle, co do tej pory.
W łonie takiego ustroju jako niezbędny czynnik stabilizacji wypączkuje kolektywizm, socjalizm, którym słabi będą się starali ujarzmić tych ze szczytu łańcucha - i pach, powrót do przeszłości. (...) Odwieczny cykl.
Bardzo prawdopodobne założenie - w dużej mierze się z nim zgadzam.
A najlepiej jest w tych czasach, kiedy wahadło jest w równowadze.
A z tym się już niekoniecznie zgadzam. Wahadło ma największą prędkość właśnie w tym punkcie, w którym znajduje się w równowadze. To właśnie wtedy przemiany są najgwałtowniejsze, najbardziej burzliwe, najtrudniej za nimi nadążyć. To właśnie w chwilach, kiedy wahadło jest w równowadze dochodzi do wojen, rewolucji i kryzysów.
Jeżeli jeden ze stanów maksymalnego wychylenia uznać można za idealny/bliski ideału - a IMHO można; to właśnie w tym punkcie żyje się najlepiej. Jest to okres bezpieczeństwa, w którym wahadło zamiera w bezruchu, w którym wszystko jest proste i zrozumiałe. Jeszcze przez długi czas wahadło pozostanie wychylone właśnie w tą stronę - jeszcze przez długi czas wszyscy będą wiedzieć na czym stoją, gdzie są, jak mają żyć.
Przecież ta istnieje od zawsze, tak w łańcuchu pokarmowym, gdzie populacja drapieżników zależy od liczebności zwierzyny, jak i w ekonomii. Pan feudalny czy latyfundysta był gospodarczo zależny od tego, kto pracował na jego ziemi.
Nie. Zarówno w łańcuchu pokarmowym, jak i w feudalizmie, nadrzędność jednych nad drugimi wynika z siły fizycznej / z siły zbrojnej. To jasne, silniejszy musi mieć komu zabrać, ale słabszy tak czy inaczej musi pracować, bo inaczej sam nie będzie nic miał. Wprawdzie jeżeli silniejszy zabierze za dużo, to słabszy nie przeżyje, a więc silny nie będzie miał potem komu zabierać - niemniej układ jest bardzo jednostronny. Natomiast w ekonomii sprzeżenie jest "znacznie bardziej" zwrotne - jeżeli mocniej zacisnę pięść, to więcej piasku mi się przesypie przez palce; jeżeli mocniej przykręcę śrubę - np. podnosząc cenę swojego towaru - to zniechęcę do siebie większą ilość potencjalnych klientów (a więc sprzedam znacznie mniej). A ponieważ nie mam jak zmusić klienta do korzystania *wyłącznie* z moich usług, zaś klient wybierać może pomiędzy bardzo wieloma dostawcami - to raczej ja zależeć będę od klientów, a nie klienci ode mnie.