Jest taka stareńka (ma ponad 10 lat) gra "The Legacy", bodajże ze stajni Microprose. Wpisuje się ona w klimaty Zewu Cthulhu jak chyba żadna inna, którą miałem okazję poznać. I wlaśnie grając przed laty w tę właśnie grę bałem się najwięcej. Praktycznie od pierwszego do ostatniego momentu przechodziły mnie ciarki. A raz, grając nocą autentycznie krzyknąłem na cały głos ze strachu, gdy niespodziewanie spadłem przez dziurę w podłodze na poziom poniżej parteru i raptem wylazł na mnie potwór niepodobny do żadnego, jakie widziałem wczesniej na wyższych poziomach.
Pamiętam obrzydzenie jakie odczuwałem w trzewiach łażąc po poziomie stylizowanym na oddział szpitalny. Białe kafelki, a na nich krew ... facet (pacjent) z siekierą ... brrr
Tajemnice niewytłumaczalne i niewyobrażalne dla umysłu zwykłego śmiertelnika. Przedmioty, które nie wiadomo do czegos lużą, ale budzą grozę samą swoją obecnością.
Im dalej w głab scenariusza, tym bardziej wszystko staje się bardziej wypaczone. Niesamowite. Nieludzkie.
Jeśli dobrze pamiętam, były tam też fragmenty pamiętnika "głównego szaleńca", odkrywane stopniowo i odsłaniające krok po kroku przerażającą prawdę o świecie ukrytym za bramą pozornie zwyczajnej posiadlości.
A wszystko to VGA i jakaś podróba Sounblastera 16 Może właśnie dzięki tak ubogiej grafice i szczątkowemu dźwiękowi moja wyobraźnia pracowała wtedy na maksymalnych obrotach strasząc mnie tak, jak nigdy wcześniej i nigdy potem w żadnej grze.
Na dokładkę "The Legacy" jest TRUDNA i pełna zagadek, co bardzo lubię. Bohater jest cienki, a potwory silne i niewybaczające najmniejszych nawet błędów. Prawdziwe wyzwanie.
Scenarzyści innych gier z dreszczykiem powinni (i być może to robili) uczyć się od tych, którzy zrobili "The Legacy". Minęło już tyle lat, a ja nadal pamiętam intro do gry,a w nim zbliżenie na zwyczajny dywan, z którego nagle wystrzeliwuja w stronę obserwatora macki. Makabra