czw sie 16, 2012 9:04 pm
- Ehh, no dobra… - Jed, widząc, że gadanie go nie ominie, zwilżył gardło napojem – po kolei…
- Tych, którzy nazywają się Rettuon, jest w zasadzie garstka osób, która gromadzi wokół siebie licznych popleczników i najemników. Jest głowa rodu, Heinrage, jego żona, Kiara, jego dwóch braci Koleos i Gravis, no i kilkoro dzieci i wnuków. Zależy nam na DNA któregoś z facetów lub ich potomków, Kiara pochodzi ponoć z innej rodziny. Nie ma różnicy, z czego pobierzemy materiał – włosy, skóra, wydzieliny… - ale potrzebujemy co najmniej dwie różne próbki w celu weryfikacji.
- Poza Heinrage’m, którego raczej nie uda wam się tknąć, reszta rzadko opuszcza teren rezydencji, którą otrzymali w posiadanie od Solenni. Mimo to, da się ich czasem spotkać na mieście, choć oczywiście nie samych. Ale przy odrobinie szczęścia i zaskoczenia, powinniście dać radę poturbować ich na tyle, żeby zdobyć próbki… - tu zrobił przerwę na zaczerpnięcie oddechu i wypicie kilku łyków. Zauważyliśmy, że kufel opróżniał dużo szybciej od każdego z nas.
- Chyba, że poszukacie ich w rezydencji… Do której i tak powinniście się wybrać. Rettuon dbają o swoje bezpieczeństwo i teren jest dość dobrze chroniony, m.in. przez droidy bojowe. Mamy jednak plan posiadłości i samego budynku, powinniście więc znaleźć jakiś słaby punkt, przez który najłatwiej będzie się zakraść do środka. Podkreślam – zakraść, a nie atakować frontalnie z użyciem ciężkiej broni, bo to oznaczałoby wojnę domową na Alderaanie, a tego sobie nie życzymy. Jasne? – obrzucił wszystkich spojrzeniem, a nie widząc sprzeciwu, znów podniósł kufel do ust, który jednak okazał się już pusty. – Szlag by to… No dobra, może na razie starczy…
- Podejrzewamy, że w samej rezydencji możecie nie znaleźć nic, co by było dowodem przeciwko tym uzurpatorom – choć pewności nie ma – ale jest spora szansa na zdobycie namiarów na tę bazę, czy też przyczółek Imperium, jeśli faktycznie on istnieje. Jeśli udałoby się wam zdobyć informacje o lokalizacji siedziby wroga, wówczas my zajmiemy się uderzeniem na nich w odpowiedni sposób. Oczywiście, jeśli będziecie zainteresowani i tego dożyjecie, też będziecie mogli wziąć udział w tej akcji…
- No i generalnie im szybciej weźmiecie się do roboty, tym lepiej – kiwnął głową Johnowi, który uśmiechnął się na jego słowa. – No i musicie liczyć się z tym, że jeśli zwrócicie na siebie za dużą uwagę, a tym bardziej, jeśli dacie się złapać u Rettuonów, nie macie co liczyć na to, że was ktoś z tego bagna wyciągnie…
Wyglądało na to, że Jed skończył mówić i jednak uznał, że napije się jeszcze czegoś więcej. W momencie, gdy zaczął się znów odwracać do interkomu, siedzący naprzeciwko Vayr Do’An, dotąd milczący, przemówił:
- A co z siłami Sithów w samej Alderze? Czy podejmują oni jakieś kroki w celu dekonspiracji waszej działalności tutaj? I, przede wszystkim – czy są tu inni Jedi? W czasie lotu nad miastem wyczuwałem delikatne echa, sugerujące, że gdzieś tu znajdują się osoby wrażliwe na Moc, ale nie mogłem dokładnie wyczuć ich natury…
Porzucając chwilowo potrzebę zaspokojenia pragnienia, Jed odpowiedział:
- Cóż… Kilka dni temu niedaleko za miastem rozbiliśmy niewielki statek patrolowy, który niewątpliwie szpiegował dla Imperium. Od moich ludzi na mieście dostaję sygnały, że kręci się tu i ówdzie sporo podejrzanych typów. Ale przecież przy tej ilości najemników i wrogich sobie band nie sposób jest sprawdzić każdego, czy przypadkiem nie ma powiązań z Sithami. No i – jeśli o to pytasz – żadnego gościa wymachującego czerwonym mieczem świetlnym tu nie widziałem. Jedi zaś oficjalnie nie ma od czasów secesji od Republiki, wiem jednak, że dla Toellich – rodu przyjaznego Organom – pracuje jeden, ale raczej w charakterze konsula i doradcy. Zwie się bodajże Harlan Bogey. Jeśli chciałbyś się z nim spotkać, John może was umówić. Prawda John?
- Jasne, da się załatwić. – odpowiedział młody taktyk. – Dobra, czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania?...