Zrodzony z fantastyki

 
lolasd
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: pt wrz 17, 2010 9:48 pm

Dziwolągi

śr sty 02, 2013 7:08 pm

Witam jestem nowy na forum i chciałbym zaprezentować moje opowiadanie. Ostatnio napisałem kilka opowiadań w różnych gatunkach, szukając tego w którym najlepiej się odnajdę. I właśnie tu mam prośbę o komentarze do tego opowiadania, ponieważ fantastykę w którą starałem się wplatać trochę humoru i horroru, pisało mi się najlżej i wręcz z czystą przyjemnością. Dowodem na to jest to że napisałem je w niecałe dwa tygodnie.


Tylko padający deszcz zagłuszał ich kroki. Szli już po tych wzgórzach dobre pół dnia, a nadal bali się przystanąć gdzieś na dłużej. Ciągle mieli w pamięci, jak w nocy przebiegali przez pola Onara, a te obce stwory niemal ich ustrzeliły, z tych dziwnych, wykrzywionych w obie strony łuków.
- Czekaj - wyszeptał jeden z dwójki.
Obaj spojrzeli przed siebie. Pod wzniesieniem, na którym stali, rozciągało się bagno. A na nim, na niewielkiej zielonej wysepce, stał drobny szałas z trzciny. W środku palił się ogień.
-Diabelstwa zdążyły ustawić wartownie.
-Co się dziwisz, Egryk. Jak zajęli dwór, to co za problem postawić szałasy graniczne.
-Słyszałeś, co mówił ten głupi klawisz. Że to coś jest na dużą skale. Że walki trwają także gdzie indziej, więc małe niedopatrzenia mogą się zdarzyć.
-Ludziom to się zdarza, a to nie są ludzie. Widziałem, jak strażnicy zwozili rannych… Co teraz?
-Ty Aller jesteś starszy.
Ten starszy więzień podrapał się po rzadkiej czuprynie.
-Umiesz pływać – bardziej stwierdził, niż zapytał.
-No nie za bardzo.
-Co? Przecież byłeś rybakiem.
-No i miałem łódź.
-Czemu ta strażnicza menda musiała przydzielić mi właśnie taką łamagę?
-Chyba na odwrót. Strażnicy wzięli mnie, bo to właśnie ja znam te strony. - Aler posłał mu wymowne spojrzenie. - No to co wymyśliłeś?
-Nic konkretnego, znajdź jakąś solidną gałąź – żebyś nie utonął – i przeprowadź mnie przez bagno.
Dwa zgarbione cienie zeszły z skalistego wzniesienia i od razu wskoczyły na pierwsze kępy trawy, rysujące się powyżej poziomu wody. Po pierwszych krokach wpadli z głuchym pluskiem do wody. Dobrze że burza się zaczęła i gromy z nieba zagłuszyły ich niezdarny manewr.
Chudy Egryk, trzymał się kurczowo zabranej gałęzi. Drugi, grubszy od niego Aler, utrzymywał się na powierzchni bez żadnych pomocy.
Przemoczeni, zziębnięci przedzierali się przez nie aż tak rozległe mokradła. W czasie wędrówki kusiło ich by pójść się ogrzać do tej chatki, ale z niewielkim wysiłkiem odpierali tą chęć.
-Aler.
-Co?
-Zimno mi i zjadłbym coś.
-Żab w tym bagnie pod dostatkiem. Smacznego.
-A ta chatka nie duża, wielu ich tam nie będzie...
-…a i bez broni wiele w pałacu nie zdziałamy – przyznał, lekko zmartwiony towarzysz. -- Hm, jak myślisz, dużo ich tam jest?
-Szopka licha. Trzech to góra. Więcej ich tam nie będzie siedziało.
-Do czorta z tym. A co jeśli pościg nas ściga?
-Bez żarcia i tak nie będziemy w stanie wrócić nawet jakbyśmy szli zwykłą, wygodną drogą...
-A w dworze prawie na pewno będą nasz ścigać. Rozumiem. Na początku ty na szpicy idziesz.
-Co?
-Broń już masz i podobno za morderstwo siedzisz. To lepiej wiesz jak posługiwać się ostrzem.
-Gałąź mam...
-… i krzepę w ręku. Pamiętasz jak tamtemu dziwolągowi na farmie, zęby wybiłeś.
-Zgoda, ale ty jako kieszonkowiec, bez żarcia mi nie wracaj.
Z chatki wydobywała się poświata ognia. Przy jej świetle Egryk dojrzał dwóch wartowników. Byli przybrani w lekkie zbroje. Obok nich leżały włócznie. Z czego jedna z nich stała przy wejściu do szałasu. Podniósł przygotowany na tą okazje kamień, wybrał na cel obcego, stojącego do niego tyłem. Wycelował w głowę i cisnął kamieniem. Trafił w miejsce poniżej karku. Impet uderzenia rzucił przeciwnika prosto w ognisko. Przy akompaniamencie wrzasków, drugi dziwoląg rzucił się w kierunku Egryka. W biegu pochwycił włócznie i już przymierzył ją do pchnięcia.
Wtem nagle za drzwi, rzucił się na niego Aler. Chwycił jego lewą rękę, w której dzierżył włócznie i zamachnął się prawą, w której on trzymał kamień. Nie trafił w głowę, przeciwnik zgrabnie się wymknął spod uderzenia. Spróbował za to zamknąć najeźdźce w kleszczach ramion i przewrócić na ziemię. Obcy w całej swej furii, odepchnął skazańca i uderzył trzonkiem w opasły brzuch. Na końcu poprawił pięścią w podbródek i Aler upadł u wejścia do chaty.
Egryk wyrwał się z osłupienia i z podniesioną gałęzią pobiegł na przeciwnika. Dziwoląg poprowadził prosty sztych włócznią. Więzień odruchowo uskoczył od ostrza. Zrobił krok, zatoczył półobrót samym tułowiem i wychodząc z niego, smagnął tak mocno wroga że aż gałąź pękła. Obcy ogłuszony cofnął się o krok. Egryk zebrał siły i wyprowadził mocne pchnięcie w brzuch przeciwnika. Tępy koniec badyla nie wywarł wielkich bólów w konfrontacji z pancerzem, ale samo uderzenie powaliło przeciwnika. Skazaniec zbliżył się i kopnął przeciwnika w szyje. Ten nie zdążył się zasłonić.
W chacie skończył się skowyt przypalanego wroga. Obcy zebrał się w sobie i pobiegł na chudego skazańca, bo Aler dotychczas leżał oszołomiony w wejściu i został uznany za wyeliminowanego z zajścia. Ale to właśnie Aler chwycił za włócznie stojącą przy drzwiach i podkosił najeźdźce, gdy ten przebiegał nad nim. Ten runął na ziemie jak długi. Chudzielec przypadł do niego i zablokował mu ramiona w żelaznym uścisku.
-Aler! Szybko! Pomóż!
Zawołany podniósł się i dźgnął przeciwnika dwa razy, trafiając w pancerz. Przewalony przeciwnik rzucał się w złości i Egrykowi było coraz trudniej utrzymać go w władaniu. Aler uderzył trzeci raz, mocniej i złamał drzewce. W końcu zdenerwowany pochylił się nad przeciwnikiem i przyłożył mu trzonek przez głowę. Pociągnął do tyłu i kij zaczął wbijać się w szyje.
Gdy obcy wydobywał z siebie ostatni niemy krzyk, jakaś myśl zaświeciła w głowie Alera. Widział dwie włócznie. Jedną przy dziwolągach, drugą przy drzwiach. Jeden z nich pobiegł z włócznią, drugi także skądś miał, a trzecią ma on...
Z chwili zadumy wyrwała go strzała, która wbiła się w głowę obcego i zakończyła jego walkę o życie.
-Stójcie. Stójcie albowiem nie ręczę za siebie... - powiedział szybko, piskliwym wręcz głosem, młody osobnik innych. Stał z łukiem, w środku szałasu. - Nie ruszać się... bo odstrzelę jednego po drugim. - Założył drugą strzałę.
-Jak kpie obesrany, skoro nie panujesz nad strzałami – warknął Aler.
-Panuje, jeno przewracaliście się i jeden z drugim się mieszał.
-Łajno prawda – poparł towarzysza chudzielec.
-Egryk – wyszeptał grubszy z skazańców – masz jakiś plan?
-Ten dziwoląg – wskazał oczami na ściskanego przez nich trupa - dużo waży?
-Z zbrojom, nieco mniej niż dorosły człowiek bez zbroi.
-We dwóch zmieścimy się za nim?
-Nie tylko jeden.
-To uchodź.
-Co?
-Uciekaj!
Aler jak najszybciej mógł, uskoczył w bok, poza pole strzału łuku. Obcy młodzieniec w srebrnych włosach wypuścił strzałę. Egryk podniósł ciało pokonanego i zasłonił się za nim. Strzała odbiła się od pancerza.
Owe dziwolągi charakteryzowały się tym że ich ciała były raczej chude , wręcz wątłe w porównaniu z ludzkimi. Toteż chudzielcowi udało się bez większych problemów podnieść ciało, by skulonym zbliżyć się do przeciwnika.
Młody dziwoląg wypuścił następne dwie strzały i postanowił zmienić taktykę. Wyjął sztylet za pazuchy i pobiegł w kierunku człowieka. Egryk przeklął w myślach, odrzucił zwłoki i rozejrzał się za czymś do walki. Nie znalazł nic. Wystawił ręce, by przy przypływie szczęścia wykręcić nóż z ręki. Wtem przez ścianę z trzciny wyłonił się Aler i wskoczył na młodzieńca. Swoją masą przygniótł do ziemi obcego. Ten zaczął walić Alera rękojeściom noża po brzuchu i głowie, gdy skazaniec odskoczył od młodego, ten spróbował wyprowadzić cięcie ostrą częścią noża. Ale nie zdążył. Bo włócznia, która przebiła go na wylot, zakończyła to całe zajście.
-Egryk ty głupcze.
-Co? Pomogłem.
-Nie musiałeś go matole zabijać. Dowiedzielibyśmy się czegoś o dworze.
-Aha. Wybacz.
W chacie znaleźli zapas sucharów i nieco wieprzowiny, zarzniętej zapewne z któreś z farm. Obaj wzięli po włóczni. Egryk do tego wziął łuk z kołczanem pełnym strzał, a Aler nóż wzięty od młodzieńca. Nie zabawili długo na tej zielonej wysepce.
Nie narobili dużego hałasu, a od frontu oddalili się już znacząco, ale jednak po co kusić los. Tym bardziej że zadanie czekało.
Rozpadało się już na dobre. Deszcz lał jak z cebra, a na granatowym niebie pojawiały się co róż błyskawice. Na szczęście rozlewisko nie było za duże i w miarę szybko przedostali się na drugi brzeg. Dalej był nadal pagórkowaty teren, tylko tym razem bardziej obsypany krzakami i pomniejszymi lasami. Podróżowali właśnie pośród nich, choć starali się nie odchodzić za daleko od głównych traktów.
Dwa razy musieli oddalić się dalej w las by bezpiecznie ominąć posterunki. Jak na te pół dnia wystarczyło im emocji.
Eryk zanim trafił do kopalni, gdzie swoją drogą poznał Alera, pracował w dworze jako służący. Nie miał wprawdzie żyłki do interesów i przemytu ale był skrupulatny i ślepo wierny danemu słowu, toteż inni domownicy wciągnęli go do kartelu. Był pośrednikiem, odprowadzał konwoje na zewnątrz i niestety zdarzało się że sam przenosił niektóre towary. I w czasie takiego właśnie kursu, w którym przenosił zrabowany z portu tytoń, został złapany i przeniesiony do gorszej pracy, jaką była oddalona niedaleko kopalnia.
Trasa którą przemycali towary z górskiej posiadłości do reszty koloni karnej, została znaleziona, ale przez starych domowników dworu, a nowi pewnie o nim nic jeszcze nie słyszeli. I na to liczyli obaj.
Znowu zaczęły się wzniesienia. Na horyzoncie, pagórki zasłonięte drzewami, zamieniły się z skalistymi górkami. Wkrótce rzadkie laski odsłoniły nagie skały pasma gór Etrąs. U jego pod nurza paliły się światła w Dworze, który przypominał bardziej fortece graniczną.
Odbili jeszcze bardziej od traktu i pod osłoną ciemności przebiegali górskie polany, aż w końcu schowali się w rozpadlinie górskiej. Egryk prowadził towarzysza ścieżką pomiędzy urwiskami. Trochę czasu minęło gdy ostatnia karawana przechodziła tędy, ale skalnemu szlakowi nie groziło zatarcie lub zarośnięcie, powodujące nieczytelność drogi. Chyba że spadnie lawina, ale to już inna bajka.
Księżyc już na dobre pojawił się pomiędzy burzowymi chmurami, gdy zbliżyli się do murów siedziby o dobry rzut kamieniem.
- No Egryk, gdzie jest wejście, te którym szmuglowaliście towar?
- Wejście? Zarządca kazał zamurować.
- Co, to jak mamy wejść do środka?
- Nie wiem.
- Co?! - Aler przyłożył grot włóczni do szyi chudzielca. - To po co prowadziłeś mnie właśnie tu.
Egryk zamyślił się na chwile.
- Nie wiem w sensie że nie wiem dokładnie. Jedno z okien jest atrapą. Nikt ze straży nie interesował się nim, bo było z widokiem na gołą skałę. Nie korzystałem z nie go, bo i po co jak było wejście zwykłe.
Stali na płaskim szczycie wzniesienia, które sięgało niemal tylnej ściany dworu. Pomiędzy nimi była nieszeroka szczelina, ale wystarczająco głęboka by zabić tego kto wnią wpadnie.
- To które z tych okien jest tą atrapą? - spytał Aler, wskazując palcem trzy widoczne na tej ścianie okna.
- Żadne z nich – chudzielec podszedł do urwiska i wychylił się w bok – to ta, na bocznej ścianie.
- Ta? Jak mamy się tam dostać? - powiedział kompan, gdy dowiedział się o które z okien, na drugim piętrze chodzi. - Wielce ciekaw, jak to widzisz te nasze wspinaczki.
- W teorii miało się iść po gzymsie do okna, okno jest sztuczne i można zarówno otworzyć je klamką od zewnątrz, jak i wypchnąć. Do przodu jak i do tyłu.
- A w praktyce – Aler spoglądał co róż to na przepaść, to na gzyms, ciągnący się wzdłuż muru , nieco niżej niż okna.
- W praktyce nikt tego nie stosował, bo i po co jak było przejście zwykłe – wskazał palcem na fragment muru, na którym widać było nowszą zaprawę między cegłami niż gdziekolwiek indziej na ścianie.
- Skoro teorie znasz to i do praktyk ci nie daleko. Proszę pokaż mi. - Gdzieś w pobliżu uderzył piorun.
- Hm, zgoda. Pomóż mi... - starszy z kompanów przytrzymał chudzielca za ramiona, ten wystawił nogę na gzyms. Później odbił się drugą i znalazł się nad przepaścią. - ...dobrze, teraz sobie poradzę.
To ścienne wypuklenie, nie było szersze niż długość stopy dorosłej osoby, ale przynajmniej dzięki rozłożystemu dachowi, nie było one przemoknięte i śliskie. Egryk przywarł całym ciałem do ściany, rozłożył ręce, jakby chciał przytulić się do muru i zaczął się przemieszczać. Dość cudacznie. Zbliżał lewą nogę do prawej, prawą oddalał dalej na prawo i zgrabnością staruszka zbliżał się do krawędzi ściany. I jak ów starzec, na włóczni w prawej ręce opierał się jak na lasce.
- Otworze ci okno. Wejdziesz za mną.
Aler odpowiedział jedynie splunięciem w szczelinę.
Chudzielec doczłapał do krawędzi, po chwili wahania i nerwowego spoglądania w dół, przeszedł na drugą stronę. Tam już złapał odpowiedni rytm i doszedł szybko do okna. Nieźle go górskie wiatry przewiały, zanim znalazł i otworzył okno, ukrytą klamką.
Wszedł do środka. Przy świetle księżyca i błyskawic, zobaczył że znajduje się w korytarzu. W oddali, po prawej, gdzie rysowały się w ciemności schody, było słychać stłumione odgłosy zarówno rozmów jak i krzątaniny. Po lewej cisza. Tam były puste pokoje. Jeszcze nie zagospodarowane. Odwrócił się do okna i przy akompaniamencie burzy zaczął nawoływać towarzysza. Wśród grzmotów piorunów, usłyszał jakiś inny, mniej naturalny dźwięk. Po czym poczuł jak go coś ukuło w plecy. Przestraszony uskoczył w boki i zaczął panicznie wymachiwać włócznią.
- Gdzie jesteś? No, no chodź maskaro!
- Morda tam! Bo nas jeszcze usłyszą. - doszła do niego odpowiedź.
Usłyszał jak ktoś wchodzi oknem na korytarz, za rogiem.
- Aler, co zrobiłeś?
- Zbiłem okno. A jak miałem niby wejść. Jak małpa jakaś miałem balansować nad przepaścią? Rozbiłem i jestem.
- A hałas?
- Ciągle ryzykujemy. Teraz burza nas zagłusza... A zresztą ty większy hałas robisz.
- Co dalej - chudzielec odwrócił się by zamknąć okno.
- Strażnicy kazali wejść do dworu i dowiedzieć się co wrogie dowództwo planuje. Gdzie sztap jest pewnie dobrze pilnowany. Po czym wrócić z powrotem przez linie frontu... To niewykonalne. Strażnicy chcieli się po prostu nas pozbyć.
- Nie przesadzaj. Przedostaliśmy się przez ziemi nieprzyjaciela raz, to i drugi się nam uda.
- To co teraz? Gdzie można znaleźć jakieś papiery.
- Pewnie w bibliotece.
- Stary Gromar założył w swoim dworze bibliotekę?!
- Nie on. Jego żona. On przecież ledwo piśmienny.
Aler spojrzał w ciemność korytarza przed sobą. Nadal dochodziły z stamtąd stłumione odgłosy.
- Gdzie jest ta biblioteka?
- Kawałek obok. Nie martw się, tutaj zawsze były pustki.
Egryk minął szerokim łukiem rozbite okno i poszedł w głąb domu. Aler szedł za nim, trzymając kurczowo włócznie. Ale faktycznie, było tutaj pusto.
Minęli trzy pokoje i przy czwartym się zatrzymali. Egryk przełożył drzewce z prawej do lewej ręki i otworzył drzwi. Gdy owe się otwierały, poczuł jakiś zapach.
- Czujesz? Jakby coś się paliło.
- Cóż to – rozległo się w przeciwnym koncie pokoju.
Na stosie książek, zażyło się niewielkie ognisko, przy którym grzało się trzech żołdaków. Nie byli na służbie ponieważ nie mieli na sobie żadnej zbroi, a oręż przejawiał się jedynie w postaci krótkich kling, jakich Aler zabrał temu młodzieńcowi znad bagna.
- Kimże jesteście? - warknął jeden z gróbki, ten najwyższy.
- Nie poznajesz ich. Jedni z skazańców – odburknął drugi, stojący najdalej od dwójki ludzi.
- Nie , coś mi się oni nie podobają. Te bronie noszą tylko oddziały Asarów.
- Yyy... Egryk? - wybełkotał Aler.
- Mamy włócznie, trzymaj się blisko mnie – powiedział stanowczo chudzielec i wyciągnął przed siebie drzewce.
Kompan skopiował ten ruch. Ramie przy ramieniu zbliżali się do wroga.
- E, nie musicie tego robić. Nie wiecie... - wyjęczał trzeci, najmłodszy, a przynajmniej na takiego wyglądający.
- Dla nich nie ma ratunku! - odparł najwyższy i porwał się z obnażoną klingą na skazańców.
Krótka klinga uderzyła o włócznie Egryka i niemal nie odrąbała grota na końcu drzewca. Aler zareagował. Pchnął przeciwnika swoją bronią. Nie celował, byle by odepchnąć wroga. Losowo trafił w ramie. Obcy ryknął i odskoczył w tył.
- Ha! Nie przejdziecie przez ten żelazny mur. Chyba że po trupie – zaśmiał się grubszy z skazańców.
Najmłodszy z dziwolągów wyjął z ogniska palącą się książkę. Trzymając za jeden z niepalących się jeszcze brzegów, cisnął nią w napastników. A ci odskoczyli na boki, bo nie mieli żadnych tarcz by odbić pocisk.
- Kupą panowie!
Wszyscy trzej rzucili się w jednym momencie. Dwóch natrafiło na Egryka. Ten kręcił grotem włóczni ósemki, by utrzymać obcych na dystans.
Aler mimo jednego przeciwnika miał większe problemy. Miał małe doświadczenie z orężem, a tym bardziej z drzewcowym. Dzierżąc włócznie prosto, trzymał wroga w niepewności. W końcu zamachnął się i uderzył, tylko że z góry na dół, jakby nie włócznią a toporem uderzał. Obcy uskoczył i od razu ciął. Na szczęście stał za daleko, a klinga także krótka, toteż ostrze nie dotknęło ciała, choć blisko szło. Aler przy przypływie fantazji kucnął, przesunął po trzonku włóczni lewą rękę bliżej grota niż prawą i szarpnął do siebie. Drzewce uderzyło w tylną część kolana i zgięła przeciwnika. Aler będąc pod wpływem transu bojowego, podniósł się i wiedziony bardziej instynktem niż rozumem, wyszarpnął broń spod ciała przeciwnika. Obcy przewrócił się i zakrył nogami. Grubas postąpił krok i z całej siły wbił włócznie w chude ciało dziwoląga.
Drugi z żołdaków, ten najwyższy, wściekł się, odstąpił od Egryka i pobiegł z dzikim okrzykiem na grubszego z skazańców. Ten zdążył jedynie odrzucić drzewce, które utknęło w ciele i zasłonić się krótką klingą.
Egryk pomógł kompanowi. Zrobił włócznią duży zamach, postąpił krok i smagnął grotem drzewca w plecy biegnącego wroga. Ten, z przeszywającym wrzaskiem, runął na ziemie. Jeszcze większy hałas zrobił ostatni z przeciwników. Wrzeszcząc piskliwie minął Egryka i pobiegł do drzwi. Aler od razu za nim pobiegł.
- Nie może uciec! - wrzasnął grubas.
- Zajmę się tym - odrzekł chudzielec i sięgnął po łuk.
Naciągnął strzałę na cięciwie, szybko wycelował i wystrzelił. Obcy zgrabnością sarenki wybiegł z pokoju. Aler biegnąc za nim wpadł na ścianę, obok drzwi.
- Ała! Ty głupcze!
- Wybacz... Strzała płytko weszła... zresztą to tylko ramie, przeżyjesz.
- Angar! - rozeszły się krzyki, które oznajmiały zapewne alarm.
Pod stopami poczuli jak na dolnych kondygnacjach, spokój został zachwiany. Dziwolągi zaczęły nagle biegać, krzyczeć. W wrzawie wyłowili parę rozkazów. Z otwartych drzwi dochodziły do nich okrzyki i nawoływania.
- Czekaj wyjmę ją...
- Au!
- I po krzyku. Co dalej?
W oddali doszedł do nich stukot bieganiny na schodach.
- Co teraz? Ty znasz to miejsce lepiej. Można stąd gdzieś uciec?
- Nie.
- To chyba już po nas.
Odgłosy z schodów, przeniosły się na hol. Aler wyjął włócznie z ciała obcego.
- Ale zawsze można się schować. Jest tu skrytka na...
- Co?! Nie ważne. Szybko pokaż ją!
Chudzielec pobiegł między regałami biblioteki i w jednym z ciemnych kątów, podniósł deskę. Za nią pojawił się ciemny otwór. Egryk odstawił deskę obok i wlazł do środka. Aler wahał się chwile, ale dziwolągi były już przed wejściem do biblioteki... Wpełzł za towarzyszem i zasunął z powrotem otwór.
Do pomieszczenia wpadli strażnicy. Bez zbędnej zwłoki zaczęli przeszukiwać bibliotekę. Stukot kroków rozchodził się nad skazańcami.
- Co teraz? - wyszeptał Egryk.
Leżeli w pustej w przestrzeni pomiędzy kondygnacjami. Gdzieś na boku leżały pojedyncze skrzynie i paczki, zostawione przez szmuglerów. Aler podpełzł bliżej do kompana.
- Nie ma co wracać do biblioteki. Jak tam żołdacy grzali się przy palonych książkach, to na pewno nie znajdziemy tam żadnych planów. Trzeba dalej iść. Są tu jakieś inne ważne pomieszczenia?
- Tak, jadalnia.
- Jak jadalnia, to pewnie gdzieś poniżej – stwierdził smutno grubszy z skazańców.
- Tak na parterze.
- Jak można się tam dostać?
- Normalnie, schodami w dół, a potem...
- Tłumok! - wycharczał nieco za głośno Aler. - Stąd, jak można dojść?
- Ta kryjówka rozciąga się niemal na całej szerokości dworu. Ale tylko na szerokości. Trzeba do nocy poczekać, wyjść z ukrycia i przekraść się do jadalni. Tam jest duży stół. Pewnie mapy leżą na nim. Tak samo było za rządów Gromara. Wszystkie narady przy tym stole się odbywały.
- Kłopot w tym, że teraz jest noc. Zanim hałasu narobiliśmy, to i tak ruch na parterze panował. A po tym zamieszaniu puki nas nie schwytają to się nie uspokoi.
- Trza spróbować. Jak na razie zostaje nam tylko czekać.
Powyżej strażnicy skończyli przeszukiwać bibliotekę i przenieśli się do innych pomieszczeń.
Skazańcy leżeli pomiędzy podłogą drugiego piętra, a sufitem pierwszego. W każdej kondygnacji tego dworu, zastosowano nowatorski sposób ocieplania budynków. Jeszcze nie stosowany w powszechnym budownictwie. W taką pustą przestrzeń wkładano łodygi i liście krzewu zwanego Ładoga, który rośnie tylko na zachodnich wyspach, czyli także i na tej wyspie. Jak brakowało tej rośliny, to dodawano wełnę owcy lub bizmaka. Taka mieszanka ocieplała zarówno budynek, jak i zapobiegała uciekaniu ciepła z dołu do góry. Lecz zabrakło nieco materiału na drugie piętro i poddasze, gdzie rzadziej położono ten wyrób. Nie omieszkali tego wykorzystać przemytnicy i pozbywszy się nieco więcej tej wełny roślinnej, zrobili tu swój schowek.
- Spójrz, nasi tu byli – powiedział Egryk gdzieś w oddali.
- Ciszej mów, bo nas usłyszą. Zresztą, gdzie polazłeś. Nie widzę cię.
- Tutaj.
- Gdzie.
- Tu! Choć, zobacz.
Aler chcąc, nie chcąc, poczłapał, po deskach, do towarzysza.
- Co znowu.
- Przemyt chyba cały czas działa. Zobacz, nowa skrzynia.
- Jest ciemno, nic nie widzę.
- To zaraz zobaczysz. Spójrz - Egryk wyciągnął rękę do towarzysza.
- Nadal nie widzę.
- To zobaczysz. To chyba świeczka. Ma knot. Zaraz zapale – zaczął obszukiwać się po kieszeniach, szukając krzesiwa. - Tylko ten knot taki długi.
- Może jakiś inny, na jesienny jarmark księżyca przygotowany.
- Pewnie tak, bo jakaś zapachowa. Czujesz? Takiego zapachu jeszcze nie znałem.
Chudzielec znalazł w końcu krzesiwo. Po kilku próbach zapalił knot. Ten rozświetlił się dziwnym, czerwonym światłem. Dzięki temu, obaj skazańcy znowu się zobaczyli.
- I co teraz? - prychnął Aler.
- Czekamy, trzeba się przecież czymś zająć.
W tym czasie gdy Egryk podziwiał jak płomień biegnie po dłuższym, niż zwykle knocie, Aler zaczął studiować wygląd skrzyni, z której owa zabawka została wyjęta. Nic nie rozumiał z tych szlaczków, zwanych pismem. Wprawdzie nie był za bardzo piśmienny. Poza znajomością pisania swojego imienia, popularniejszych przekleństw i komend, umiejętność poskramiania pisma była mu obca. Ale jedno wiedział. Zgrabny ciąg liter nie był niczym z czym się spotkał on, ani inny znany mu człowiek.
- Egryk. Twoi kumowie zabrali towar chyba tym dziwolągom.
- Czemu tak sądzisz?
- Pismo jakieś obce. Czekaj, malowidła są. O jest świeca. Pokazują jak się ją podpala.
- To przecież każdy głupi umie.
- I jak się nią posługuje...
- No co według rycin można robić z świecą?
- Wyrzuć to! - krzyknął nagle Aler.
- Co?
- Wyrzuć mówię...
Aler złapał za świece i cisnął w kąt.
- Chowaj się!
- Czemu przecież tak fajnie syczy i świeci...
Gdy płomień doszedł do końca lontu, ładunek wybuchnął. Deski pod nim poszły w drzazgi, a sąsiednie, będące jedynie położone, a nie przybite do stropu, poczęły zjeżdżać do wyłomu. Który znajdował się niżej przez to że belki stropowe zostały także nadszarpnięte i obniżyły pion. Aler spadając, chwytał się wszystkiego co mu w ręce wpadło. A wpadło mu ramie towarzysza. Skazaniec, w panicze zacisnął mocno uchwyt dłoni i spadł w wyłom, pchany swoim ciężarem. Runęli w dół, wraz z pobliskimi deskami i cegłami z muru..
Przy takim hałasie nie było mowy o dyskrecji, toteż pozwolili sobie na krzyki i złorzeczenia. Wpadli do niewielkiego pomieszczenia. Ale jednak, chwile spadali, bo według dworskiej mody pomieszczenia miały wysoko uniesiony strop. Ale za to lądowanie mieli nie co lżejsze. Wszędzie na podłodze walała się słoma. Aler leżał pod kilkoma deskami, obok sterty zwalonego drewna i gruzu. Egryk bezpieczny od spadających przedmiotów, gramolił się obok drzwi do pomieszczenia.
- Egryk...
- Co?
- Zabije cię. Ty... fajtłapo...
- Panie ar Mejstenso. Czy coś się stało – dobiegł głos za drzwi. - Słyszeliśmy hałas.
Aler podniósł deskę i zza niej spojrzał wymownie na chudzielca, a ten odwzajemnił to drugim spojrzeniem, tym razem takim, które nic nie wyrażało.
- Co się stało? Wyważyć drzwi!.

XXX
Drzwi do jadalni otworzyły się i do jej wnętrza weszła grupka istot. W tym korowodzie była dwójka skazańców, reszta to dziwolągi. Więźniowie byli pod strażą, ale jednak rąk nie mieli skrępowanych – co ich niemało zdziwiło.
Grupka podeszła do środka pomieszczenia i zatrzymała się niemal przy samym stole. Stół faktycznie był duży. Mógł pomieścić dużą liczbę zastaw i jadła,a zasiądź do niego mógłby cały dwór książęcy, a nawet królewski, co pomniejszych państewek oczywiście. Lecz teraz leżały na nim mapy, a stało przy nim jedynie pięciu osobników.
Wszyscy mieli długie fryzury. W kolorach czarnym siwym bądź blondu. Każdy z nich miał charakterystyczne dla dziwolągów długie, spiczaste uszy i bodajże wrodzoną gracje przy poruszaniu się i w głosie.
Cała piątka spojrzała się na korowód. Ten który był zapewne przywódcą, uniósł rękę jako znak że mają jeszcze chwile poczekać.
- Azatonie, kończmy – podniósł głos przywódcza. - Jak długo potrwa opór ludzi na wyspie.
- Działania ogólnie związane z wyspą zakończą się za dwa, może trzy dni. - odpowiedział ten, nazwany Azatonem. - Lecz sam fort w centrum wyspy padnie w przeciągu dnia. Reszta to likwidacja portu i floty.
- Fort może paść nawet wcześniej – dopowiedział jeden z gróbki przy stole, ten w siwych włosach. - A że padnie rychło, to pewne. Zapewni to dziewiąty araus, w ostatecznym szturmie.
Przywódca przeszedł dwa kroki w bok, tam gdzie leżała mapa wysp Antaryjskich, zwanych zachodnimi. Obok niej leżała druga nieco mniejsza, podpisana Wyspa Mardej.
- Alar floty, Kasmino, przysyła nam kolejne trzy statki – odezwał się kolejny doradca - Pierścień będzie wystarczająco ciasny by nie przepuścić żadnego z okrętów przeciwnika. - pokazał na mapie port i kilka prostokątów u wejścia do portu, które symbolizowały zapewne owe statki. - Nikt się nie przebije.
- I to chciałem usłyszeć. żegnam was bracia elfowie.
Doradcy wyszli, zostawiając mapy na stole. Zanim drzwi zamknęły się za ostatnim, przywódcza przywołał nowo przybyłych do siebie. Z grupy wyszło dwóch starszych stopniem elfów.
- Panie Erwandil, ci ludzie są winni temu zamieszaniu – jeden z wojaków wskazał na dwójkę skazańców.
Przywódcza obdarzył ludzi przenikliwym spojrzeniem.
- Kim oni są?
- Pewnie są że starej służby tego dworu. Chowali się pod podłogą. Musieli po nocach myszkować, bo mieli tam niewielki zapas czerwonego pyłu. Nie wiedzieli co mają, bo odpalili go właśnie tam, pod podłogą.
- Czyli straty materialne. A jak duże?
- No, dziura w suficie i ar Mejstenso.
- Jak zginął. Był tam wraz z nimi?
- Ar Mejstenso, siedział w... wychodku...
- W toalecie – poprawił drugi elf. - i ten cały sufit zwalił się na niego.
- Zamiast na polu bitwy, zginął w wychodku, zabity przez parobków, a nie rycerstwo?
- Z grubsza, tak.
- To się nazywa gówniana śmierć.
- To co wasza wysokość zamierza zrobić z nimi?
- Jest wojna. Nie możemy pozwolić sobie na stratę czasu. Nie będzie żadnych przedstawień. Daj im pięćdziesiąt razów kijem po plecach i zrób co z resztą więźniów.
- Za śmierć ara powinni bardziej pocierpieć – upierał się przy swoim elf.
- To jest wojna. Mało. Inwazja! Nie ma czasu na szczegóły. Zabierzcie mi ich stąd. Zresztą sami słyszeliście, za trzy dni wypływamy. Dwór można spalić, a ar Mejstenso to dupa, nie dowódca.
Aler z Egrykiem stali dość blisko stołu. Widzieli na szerokiej mapie, przedstawione wyspy zachodnie. Między wyspami były narysowane strzałki, symbolizujące postępy inwazji. Jedna z nich wskazywała na wyspę na której właśnie byli, czyli Mardej. Ale większe wrażenie zrobiło na nich dwie, większe strzałki. Skierowane na wschód. Na kontynent. A dokładniej na dwa skłócone między sobą państwa. Abranie i Imperium Lazurowego Wybrzeża.
Inwazja – to słowo nie schodziło z ich myśli przez cały czas.
- A teraz zabierzcie ich. Dziewiąty araus czeka. - Powiedział głośno, władczo Erwandil. Po chwili wyprowadzono więźniów i został sam w sali – Tak, ar Mejstenso to dupa nie dowódca, no i do tego mój lichwiarz.
Na dworze, powoli burza zaczynała ustępować.
XXX
- A zatem zacznijmy to. Ty chudzielec, podejdź do dybów.
Dlaczego sam ma podejść. Nie boją się że Egryk znowu jakąś głupotę odwali? Dla czemu nie ma żadnego kordonu straży, by nas przypilnować? Tylko tych trzech kmiotków co posturą bardziej do kobiet niż do mężczyzn pasują. Myśl Aler, co to za gówniana armia. Czemu nawet głupich więzów nam nie założyli, nie boją się? Nie, to normalnie w oczy szczypie. Egryk sam w dyby wlazł. Jeszcze zamknij się na kłódkę i najlepiej sam sobie chłostę wykonaj! O jednak strażnik podchodzi i zamyka.
Hm, do wieczora fort upadnie, najlepiej było gdyby rzucili tą wyspę i od razu zabrali się do przebicia tej morskiej blokady. Trzeba im to powiedzieć. Wtedy przynajmniej jest szansa, że z nimi się zabrawszy, jakoś skórę ocalimy. No i może za zasługi, uniewinnienie od kasztelana popłynie...
Ale jak tam dojść, nim ten dziwaczny dziewiąty araus wpadnie do fortu. Większa część dnia nam zajęła podróż do tego dworu. A najlepiej byłoby w nie całe pół dnia i dobrze by było by zdobyć jakiś glejt, czy cuś, by mucz po trakcie jechać, a nie po lasach...
- Auuu – rozdarł się Egryk pod naciskiem pierwszego uderzenia.
Już ryczy? A tu nawet połowa razów jeszcze nie wymierzona.
- Przestańcieee! Aler...
Chyba kpisz. Co ja mam zrobić, potrzymać ci rzyć, by nie wierzgała za bardzo? Hm, jesteśmy na uboczu dworu – wrócił do planowania Aler. Straży ni ma, chyba licząc tych trzech łamagów. Koni tez nie ma, wprawdzie widziałem dwóch gońców, ale to pacierz już minął i jak nic są już daleko. Ale jakby takiego schwytać, to i koń jest i glejt na przemierzanie drogi, w postaci stroju gońca.
- Szybciej lej Edrwin – odezwał się elf stojący obok Alera, do tego który wykonywał wyrok. - zaraz zmiana się nam kończy. Nie przeciągajmy tego.
Egryk pod ponaglonym katem począł jeszcze głośniej krzyczeć, do tego zaczął się ślinić i czerwienić. Alerowi, trochę żal się zrobiło tego kmiotka.
- Co to ma być! - rozdarł się grubas. - Sąd czy cyrk. Jak to robisz fajtłapo obesrana! Dajcie pochodnie, niech się przyjże lepiej temu przedstawieniu – wyrwał pochodnie jednemu z dwójki elfów, stojących obok niego i poszedł do kata. - Jak bijesz, jak lejesz. Co to za ułożenie nóg. A o postawie zasadniczej to już nie wspomnę – wszyscy, wraz z chudzielcem, oniemieli – Tobie nawet żal cep dać, bo zepsujesz. Krowy kijem na łące poganiać, a nie tortury zadawać. Daj mi to... ja ci pokaże – wyrwał katowi narzędzie jego profesji, czyli kij, chyba z sosny. - Pacz, ładny zamach i ostro w dół - Egryk zacharczał głośniej niż kiedykolwiek wcześniej. Elfowie pokiwali z aprobatą.
- Dzięki Aler... - wycharczał przez zaciśnięte zęby – ulżyło mi, że zajmie się mną... au! bardziej odpowiednia osoba... au!
- Cicho kmiocie! No tyle z tortur, teraz ty spróbuj. - kat spróbował, niemal idealnie kopiując styl Alera, a przynajmniej z tym samym efektem. - Ale co to, to nawet w dyby pakować nie umiecie! - kucnął przy dybach, poświecił sobie pochodnią. - Nie no, błąd dopuszczalny jedynie żakowi. Jak można tak gwóźdź wbijać w drewno. Jeszcze paru klientów i drewno na kawałki się rozleci. Patrz jaka rysa się zrobiła – wskazał otwartą dłonią gdzieś na drewno, ale nie to było ważne co wskazywał lecz to co było na tej dłoni. A był tam, tak zwany czerwony pył, w płótnie zawiązany i z lontem przygotowany.
Grubszy z towarzyszy, wyją szybko gwóźdź z dybów, rzucił, zapalony od pochodni ładunek na dwójkę elfów i otworzył górną część dybów. Jego chudszy kolega, wyskoczył od razu z zacisku i uskoczył w bok. Na jego miejsce w narzędziu tortur spadł kij. Kat nie trafił i teraz nieco zdziwiony, nie wiedział co robić. Pośrednio przez to, że został pobrudzony czerwoną posoką, od szczątków swoich kompanów. Dwójka elfów nie zdążyła odskoczyć. Za to Aler z Egrykim, nieco przez czas ostatni wprawieni, wiedzieli co robić. Chudszy skoczył jak szczupak, prosto na nogi przeciwnika. Ten zgiął się w kolanach i obalił się. Ruszać się za bardzo nie mógł, bo skazaniec od razu przystąpił do blokowania mu rąk i nóg. Dzieło zniszczenia przyszedł dokonać Aler, okładając elfa po twarzy.
XXX
Przez las, który zaczynał się mniej więcej mile od dworu, w kierunku frontu, jechał jeździec. Miał na sobie zielony strój, zielony kapelusz i płaszcz. W ten sposób każdy elf mógł rozpoznać że to właśnie goniec bądź kurier jedzie z woli jakiegoś dowódcy i lepiej takiemu trudności nie przyprawiać.
Konia miał świeżego, pruł przez gęstwinę jakby niesiony wiatrem, lecz sam jeździec do wypoczętych nie należał. Ostatkiem sił trzymał się siodła i liczył sobie, ile to jeszcze kursów do wieczora... tfu, do południa przyjdzie mu zrobić. Miał nadzieje że do tego czasu, albo nastanie wiktoria impas na froncie albo znajdą jakiegoś zastępce. Od wczesnych godzin tego dnia, podróżował wte i wewte.
To i z rana dostarczył do piątego arau, nominacje na ara. Dostał ją Rivel, siostrzeńca Erwandila, główno dowodzącego całymi manewrami na tej przeklętej wyspie Mardej. Podobno wcześniejszy ar Mejstenso zginął wczoraj. Przeklęta wojna, dziwny, ale dobry był z niego elf. Nie pchał wojowników tak bardzo na front. Ach... dalej to kursy korekcyjne między innymi arausami. Trzeci na port ma iść, drugi zasieki stawiać pomiędzy fortem a portem, no i ten dziwny dziewiąty araus. Ten z tymi dziwolągami w w szeregach. Atakować mają. Podobno oni najlepiej wiedzą jak tą fortece podejść... Co to, ent?
Żywe drzewo, zwane entem, to nie było. Ale drzewo po trochu tak, bo gałęziom oberwał i żywe, bo ową gałąź ludzie trzymali, oczywiście także żywi.
- A nie mówiłem że się uda. A nie wierzyłeś mi. No Aler, powiedz że miałem racje.
- Miałeś Egryk. Tylko że gońcy parami nie jeżdżą. I dwa konie obok siebie i dwóch na jednym. Więc dalej traktem, jako gońcy, na jednym koniu jechać nie możemy.
- Ale dalej w ukryciu to już tak. Ważne że szybciej będzie. Bo jeszcze mila pieszo i bym musiał cie ciągnąć. Dalej noga boli?
- Ta, strzała bokiem przeszła, ale nie oto teraz chodzi. Wycofanie się z fortu to nie byle co. To czas zajmie. Lepiej będzie jak najszybciej dostarczyć wiadomość. A dostarczymy ją tylko w postaci gońca i to jadąc traktem.
- A co z drugim?
- Gońców przeważnie posyła się paru. W razie wypadku jak jeden nie dojdzie, to morze drugiemu się uda.
- Czyli jeden próbuje fortelu w postaci elfa, drugi tradycyjnie, bezdrożami?
- Tak. Taka myśl wydaje mi się najodpowiedniejsza.
Egryk spojrzał na pokrwawioną nogę kompana.
- Ty na koniu?
- Nie martw się, wiesz żebym cię nie oszukał. Będę ostatnim, który będzie wychodził z twierdzy. Będę za tobą czekał.
- Aler!
- Egryk!
Wpadli sobie w ramiona i chwile tak stali. W końcu bez dalszych ceremonii, grubszy przebrał się w strój elfa. Zasłonił uszy kapeluszem, ale dla pewności okrył je jeszcze szmatą, majaczą imitować szal, ponieważ zauważył że jesień na wyspach jest raczej dla tych dziwolągów zimną porą roku. Chudszy z skazańców, oddalił się w las, zanim Aler zdążył dosiąść konia.
XXX
Gdy popołudnie, stawało się naprawdę późnym popołudniem, Egryk zauważył na horyzoncie drewniane wały podgrodzia. Za nimi wznosił się kamienny, właściwy fort.
Był przygotowany na to że przyjdzie mu przechodzić przez cały obóz oblegających i to pomysł jak wleźć na wały, wymyśli na miejscu, chwile przed jego wykonaniem. A tutaj pustki. Na drogach, do których nieraz się zbliżał, nie widywał patroli, a sam obszar pod warownią powitał go nie tłumami elfów, a właśnie pobojowiskiem. I to takim, nie z oblężenia, gdzie ziemia powinna być poryta lejami i pozostałościami po szańcach, a po jakiejś potyczce konnej. Ziemia nieco poryta, fakt, ale żadnych śladów po machinach, pożarach podgrodzia. Jeśli na ziemi by nie leżało parę trupów, a za wału nie wyłaniały się pojedyncze smuga dymu z niedopalonych domów, to by pomyślał że żadna bitwa nie miała tu miejsca.
Ale bitwa była. A w takim razie spóźnił się. Alerowi chyba się udało. Wycofał dużą część załogi, która wycofała się do portu, a tu niedobitki zatrzymywał na dłużej elfów. Ale w takim razie co stało się z samym Alerem? Wycofał się zresztą, czy czekał na błoniach za nim? Może znajdzie jego trupa wśród zgliszczy...
O dziwo znalazł go. I to szybciej niż myślał i to nawet żywego.
- Aler? Co tu robisz?
- O jesteś wreszcie... - powiedział smutno skazaniec, siedząc na schodach prowadzących do fortu, nadal miał na sobie struj gońca.
- Co się tutaj stało.
- Tak zwany dziewiąty araus. Z marsza zdobył fort, szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Gdy tu dotarłem, akurat dokonywała się rzeź.
- Całej załogi?
- Nie. Ten głupek, wiesz ten, co tu rządził...
- Egrfik – podpowiedział chudzielec.
- Tak, on. Rano zginął, zastąpił go ten przydupas, Kruk. Ale i bez naszej pomocy domyślił co się dzieje. Duża część przedarła się do portu, wszędzie dookoła były elfy. Resztę, co się nie przedarła, została i broniła się.
- Przed czym, co to jest ten dziewiąty araus?
- Dowiedziałem się zaraz jak tu przybyłem. Pamiętasz Grima, kopacza?
- Tak. Co on tu robił?
- Służył. Araus to odpowiednik naszego pułku. Dziewiąty został świeżo co zorganizowany. Służyli w nim nasi.
- Ludzie?
- Tak więźniowie. Grim powiedział mi że jak strażnicy się cofali, pozrzucali więźniów. Dzięki czemu byli bardziej mobilni i dokopali porządniej elfom. Więźniowie byli oporni i nieskorzy do pomocy, to zostali zostawieni swojemu losowi. A los poprowadził ich do elfów. Ci za służbę w armii mieli zostać ułaskawieni i zostać pełnoprawnymi obywatelami w nowym kraju elfów. Dlatego nas wtedy nie związali, bo mieliśmy pójść zaraz do koszar. Widziałeś mapy. To inwazja. Jest ich pełno. Zajmują wyspy, by utworzyć bezpieczny kanał dla ich statków, ale główny cel to kontynent. Arbrania zostanie wyparta od morza. Tam będzie nowy kraj, gdzie my będziemy wolni.
- A nasza ojczyzna?
- Póki ścigać nas będzie prawo w nim i nie ma szans na ułaskawienie, to ojczyzny nie ma.
- Na wojnie łatwo o zasługi i likwidacje win.
- Ale po zwycięskiej stronie! A tam swobody są zapewnione.
- Na co ci wolność.
- Co?
- Gdzie reszta z załogi?
- Poszła do portu, będą się przebijać przez pierścień blokady morskiej. Ale nie mów że tam pójdziesz?
- Aler, zrozum, w wyroku mam tyle wiosen zapisanych, że na wolność wyjdę wtedy gdy moim dziatkom wnuki wyrosną, ale do kaduka po drodze na kontynent jest moja wyspa. A na niej masa ludzi których nienawidzę, ale także moja żona z dzieci. Ja jako najeźdźca nie zawitam na mojej wyspie. Zegnaj towarzyszu - odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku wejścia.
- Egryk... - zawoła za nim Aler.
- Co?! - chudzielec zatrzymał się i spojrzał na byłego skazańca.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości