Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

pt wrz 14, 2012 10:58 pm

Słowo wstępu: napisałem na próbę opowiadanie, które jest w większości ściągnięte z jednej z kampanii, którą prowadzę od dłuższego czasu. Generalnie mamy mnóstwo śmiechu w czasie gry i moi gracze namówili mnie, żebym się "podzielił" tym na forum, w formie opowiadania. Co prawda mam wątpliwości, ponieważ klimat i poczucie humoru wydaje mi się dosyć specyficzne i prawdopodobnie tylko my rozumiemy wszystkie motywy z opowiadania, ale co mi tam. Akcja rozgrywa się w autorskim świecie, system to DnD.
Dodatkowo ostrzegam, że opowiadanie zawiera wulgaryzmy, więc jeżeli ktoś brzydzi się grzeszeniem w tenże sposób wobec języka ojczystego, niech dalej nie czyta ;)

***

Nadszedł niespodziewanie, jak gwałtowna wiosenna burza. Generalnie dziwnym byłoby, gdyby ktokolwiek się go spodziewał. Wieśniacy z Silent Wood żyli sobie spokojnie, w zgodzie z bogami, naturą i poborcami podatków. Ot, zwykła wieśniacka egzystencja. Żaden z nich nie spodziewał się wojny, zarazy, głodu. A już na pewno nie smoka.
Bestia nadleciała smoczym zwyczajem od strony gór i na dzień dobry poczęstowała płomieniem szereg drewnianych chat, które minęła w locie.
- To smooook!!! – wrzasnął głośno jakiś wyjątkowo spostrzegawczy wieśniak, gdy jaszczur zatoczył koło i zaczął wracać w kierunku obory sołtysa.
- Wszystko spali! – uwaga kolejnego z wieśniaków była wcale nie mniej bystra.
Smok spełnił proroczą przepowiednię drugiego wieśniaka i ział ogniem jak oszalały we wszystkie strony. Gdy wszyscy wieśniacy zaczęli biegać wokół w panice jak żacy godzinę przed egzaminem, starając się ugasić płomienie, gad z impetem wylądował na karczmie. Jednym uderzeniem ogona zburzył kawał wciąż płonącego dachu, po czym sięgnął do środka. Wyjął stamtąd zębami jakiś przedmiot i wyraźnie z siebie zadowolony machnął parę razy skrzydłami, wzbijając się do lotu. Wieśniacy w swej trwodze nawet nie zauważyli tego incydentu. Panika to absorbujące zajęcie.

***

Douglas Frey, płatny morderca ze stołecznego miasta Usgard wlókł się traktem niemiłosiernie powoli, zamiatając gościniec długim, czarnym płaszczem.
- Co za cholerny upał – jęknął żałośnie spod swojej maski – Nawet w cieniu napierdala jak w kiszkach Mefistofelesa.
- Nie narzekaj tak – rzekł radośnie Nalfein – Jak jeszcze mieszkałem w Podmroku byłem na stażu w takim miasteczku, Grimfire, które leżało dokładnie nad rzeką magmy. Tam to było ciepło, że ojej!
Mroczny elf podkreślił swoje „ojej” zamaszystym gestem dłoni.
- Elfie, czy ty masz świadomość jak wszystkich wpierdalasz? – zainteresował się Rush – Naprawdę zastanawiam się, jak bardzo daleko może posunąć się twoje gejostwo, ale ty zawsze mnie zaskakujesz.
Krasnolud-sabotażysta trzymał się w upale lepiej, niż dwójka jego zakapturzonych towarzyszy. Był ubrany zaledwie w płócienne spodnie i koszulę oraz w swoją nieodłączną kamizelkę z ładunkami wybuchowymi. Co prawda dźwigał więcej od pozostałych gratów w ekwipunku, ale był krasnoludem, co tam parę dodatkowych funtów złomu. O, przepraszam, chciałem rzec - "wynalazków".
- Bracia, nie kłóćmy się – rzekł podniesionym głosem wielebny Rolandus, ostatni z wędrowców na trakcie. Gruby kapłan był zakuty w stalową zbroję płytową, dźwigał też buzdygan i tarczę. Wszystko to było ciężkie i nagrzewało się jak odbyt smoka, który zjadł potrójne burito, tak więc pocił się wprost niemiłosiernie.
- Pozwólcie, że przyniosę ulgę waszym umęczonym ciałom – powiedział kapłan i zaczął głośno śpiewać – O Cuthbercie, ogniem wiary rozpal moje serce, heretyka spalę ci w podzięce! I wszyscy razem, o Cuthbercie…!
Douglas westchnął z rezygnacją. W tej radosnej atmosferze cała barwna grupka podróżników zbliżyła się do wioski.
- Silent Wood – przeczytał szyld Douglas – Co tu się stało? Wszystko wygląda na sfajczone, albo przynajmniej nadpalone.
- Na mnie nie patrz – rzucił odruchowo Rush – Tutaj jeszcze nie byłem.
Widok faktycznie nie napawał optymizmem. Cała wioska składała się ledwie z kilkunastu mniejszych lub większych chat i innych budynków gospodarczych, z czego obecnie większość była osmalona i poważnie uszkodzona, a kilka doszczętnie zniszczonych. Najlepiej zachowała się stojąca pośrodku wioski karczma. Pomijając rozwalone w drzazgi pół dachu, rzecz jasna.
- Ty, wieśniak – zagadał przyjaźnie do jednego z mieszkańców wioski Rush – Otrzyj smarki z nosa i gadaj, co się tu stało.
- Panie! – załkał chłop – Ja tu pół dobytku stracił, a pan mi rozpaczać zabrania?
- Uspokój się, dobry człowieku – próbował załagodzić sytuację Nalfein – Opowiedz nam o swych troskach. Co się wydarzyło?
- Ło panie, co się wydarzyło! – wieśniak aż się zapowietrzył z przejęcia – SMOK! Panie, smok się wydarzył! Bestyja sroga, łogniem zionąca! Panie, wioskę spalił i łodleciał stąd. Panie, ja żem dwie krowy stracił przez tą poczwarę, Mućke łogniem przysmażył, a Łaciata łoczadziała! A i bidna, stara Krycha dymu się tak nawdychała, że może i nie zdechła, ale głupia się jeszcze bardziej porobiła.
- Krycha to pańska trzecia krowa?
- A gdzie by tam, panie! Krycha toć je żona moja.
Skończywszy tę jakże pouczającą pogawędkę z wieśniakiem towarzysze ruszyli w stronę karczmy. Jak stwierdził Douglas, co jak co, ale ciężko, żeby się piwo spaliło.
W karczmie „Pod Obornikiem” śmierdziało nie tylko obornikiem, ale i spalenizną. Mimo to nie brakowało tu wieśniaków rozpaczających przy piwie nad swoim smutnym i niesprawiedliwym losem. Douglas miał rację, piwo nie spaliło się. Zamówili więc po kufelku.
- Panowie, cała ta sytuacja śmierdzi mi questem – Rush postanowił zagrać w otwarte karty.
- Czy chociaż raz, jeden jebany raz, możemy przejść z miasta do miasta nie wpadając w jakieś naciągane gówno? – Douglas wzniósł błagalnie oczy ku niebu, jakby szukał tam odpowiedzi od jakiejś wyżej siły. Sufit nie odpowiedział na głos, ale zabójca mógłby przysiąc, że usłyszał wyraźnie słowa „takiego chuja”. Potrząsnął głową i spojrzał na towarzyszy.
- Tajemniczy nieznajomy w trzy, dwa, jeden….
- Dzień dobry państwu, czy mogę się dosiąść? – ubrany w długie, jasnobrązowe szaty staruszek wyłonił się obok ich stolika jak spod ziemi.
- Jeśli stawiasz drugą kolejkę, to siadaj.
Starzec uśmiechnął się szeroko, skinął na karczmarza i dosunął sobie krzesło.
- Tak… - odchrząknął – Ta część zawsze brzmi banalnie, jakby się nie zaczęło. Przejdę więc lepiej do rzeczy i wszyscy będziemy mieć to za sobą szybciej. Smok, choć wyda wam się to dziwne, zabrał mi coś z pokoju. Szukam teraz kogoś, kto pomoże mi to odzyskać.
- Zaraz, chwila – Douglas powstrzymał starca gestem i ponownie wzniósł oczy do góry – Smok-łotrzyk zrobił nalot na jakieś zadupie i podpierdolił staruszkowi siatkę z zakupami?! Kurwa, to tak na poważnie? Znowu zapomniałeś wziąć leków?
„Wypierdalać jak nie pasuje” – obruszył się sufit – „Miałem jedno popołudnie, żeby coś sklecić na szybko, czego się spodziewałeś? Władcy Pierścieni?”
- Dobra, dobra – burknął Douglas, odwracając się znowu do starca – Kontynuuj, o zacny panie.
- Ahem – starzec ponownie odchrząknął, nie okazując zdziwienia sytuacją – Wracając, smok zabrał z mojego pokoju pewien pakunek. Ot, małą skrzyneczkę z ciemnego metalu, pięknie zrobioną i ozdobioną pięcioramienną gwiazdą przy zamku. Potrzebuję jej.
- Ile? – Rush nie znał słowa „subtelność”.
- Och. Może… 1000 sz dla każdego z panów?
- Koleś – sapnął Rush – Co ja sobie kurwa za to kupię? Zestaw małego chemika? Wiesz, jak czarny proch podrożał? Że o nitro nie wspomnę. A coś czuję, że na smoka będzie trzeba zużyć więcej, niż jeden skromny granat. Chcę 3000 sz i połowę zysku z tego, co będziesz miał z tej skrzynki.
- Ależ, mości krasnoludzie – zafrasował się staruszek – Zapewniam, że zawartość skrzynki nie ma wartości materialnej. Zgodzę się na 2000 sz. Drugie tyle dostaniecie za skórę smoka. Że o smoczym skarbcu nie wspomnę.
- To dostalibyśmy i tak – zauważył Douglas – Bez przyjmowania bzdurnego zadania. Możemy zabrać skrzyneczkę i tyle nas będziesz widział.
- Nie tak łatwo! – uśmiechnął się starzec – Jak znajdziecie smoka?
- Ma trochę racji – zmartwił się Nalfein – Trochę ciężko jest tropić coś, co lata.
Staruszek z dumą wyciągnął zza pazuchy bransoletę z brązu. Na jej środku znajdował się kryształ, który w swoim wnętrzu zawierał smoczą łuskę.
- Udało mi się znaleźć łuskę smoka szczątkach dachu – pochwalił się.
- I na szybko skleciłeś GPS-a? – Rush aż gwizdnął z podziwu – Szacun, dziadek. Nie doceniłem cię.
- To mamy umowę? – staruszek potarł ręce – Świetnie! W takim razie do zobaczenia i powodzenia życzę!
Starzec ulotnił się szybciej, niż się pojawił. Rush westchnął i popatrzył na Rolandusa, który w czasie rozmowy nie odezwał się ani słowem. Zdążył za to w tym czasie pochłonąć pół wieprzka, dwa kurczęce udka, miskę bigosu i trzy kufle piwa.
- Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ty tak ciągle wpierdalasz? – spytał Rush – Jako kapłan nie masz jakichś ślubów, postów czy cokolwiek?
- Me ciało to świątynia – wyjaśnił Rolandus, jak tylko przełknął olbrzymi kęs baraniego udźca – A ten, kto więcej ofiar przyniesie do domu bożego, w zaświatach wynagrodzony będzie.

***

- Och, cóż za wspaniały dzień! – szczebiotał Nalfein – Zwłaszcza w lesie! Ptaki śpiewają, wokół zieleń, spokój, co za jedność i harmonia!
- Harmonię to będziesz miał z ryja, jak się nie zamkniesz, geju – warknął Rush – Patrz lepiej na tą bransoletę. Jesteś tropicielem. Masz tropić, a nie pierdolić głupoty.
- Ależ, mój krasnoludzki przyjacielu – obraził się elf – Ja tylko wyrażam swój podziw dla wspaniałości świata, cieszę się dniem i życiem w ogóle! Cóż jest w tym złego?
- No nie, zaraz mu wsadzę w dupsko trotyl z krótkim lontem, jak swoją strzelbę kocham…
Atmosfera wśród towarzyszy była wesoła jak na rodzinnym pikniku. Rolandus jak zwykle zaczął śpiewać, podgryzając w międzyczasie kiełbasę, którą zabrał sobie na drogę z karczmy. Douglas zaś, swoim zwyczajem, miał ochotę ich wszystkich zajebać. Albo samemu umrzeć.
Nie ma jednak sensu dłuższe opisywanie tej niewątpliwie fascynującej podróży przez las. Zawarte wyżej parę słów daje z grubsza wyobrażenie o tym, jak ona przebiegła, każdego z czterech dni jej trwania. Ciekawskim można powiedzieć, że jednego z wieczorów Rush ściągnął śpiącemu Nalfeinowi gacie, narobił do nich i nałożył mu je z powrotem. Ot, taki krasnoludzki żart. Nie wiedzieć czemu Nalfein nie śmiał się.

- Dotarlimy – sapnął z wysiłkiem Rolandus, ocierając tłustą łapą spocone czoło – Czas najwyższy, prowiant mi się skończył.
Smocza jaskinia nie robiła jakiegoś szczególnego wrażenia. Ot, dziura w skale. Spora dziura, ale tylko dziura. Położona co prawda w ukrytym miejscu i bez bransolety staruszka pewnie nigdy nie znaleźliby ukrytej górskiej ścieżynki. Ale jak dla smoka jakaś taka…zwykła.
- To na pewno tu? – spytał Nalfein.
- A czego się spodziewałeś? – zirytował się Douglas - Fanfar? Neonu? Kamerdynera? Bransoleta pokazuje, że tu. Włazimy.
Zabójca miał już serdecznie dość tej podróży. Po tych wszystkich komarach, krzakach z kolcami, pajęczynach i robactwie nigdy, przenigdy nie będę narzekać na podróżowanie traktem, skłamał w duchu.
- W końcu poznam prawdziwego smoka! – ucieszył się Nalfein, wkraczając do jaskini – Wyobrażacie sobie, ile on zna ciekawych historii? Na pewno można się wiele od niego dowiedzieć!
- Nalfein, ty masz mu wetknąć miecz w dupę, a nie ją wylizać – jęknął Rush.
- Co stoi na przeszkodzie, żeby z nim porozmawiać? – obruszył się Nalfein.
- Czterdzieści funtów ładunków wybuchowych w mojej kamizelce – warknął Rush – Ale idź pierwszy, gadaj z nim, może wypali ci głupotę z ryja. Bo brzydszy już i tak nie będziesz.
Nalfein założył ręce na piersi i strzelił focha. Jak zawsze, gdy to robił, błyskawicznie rozmył się wśród cieni. W jednym ten długouchy pajac jest dobry, pomyślał Douglas. W znikaniu. Nie znam nikogo, kto by się potrafił lepiej ukrywać. Nawet ja sam tego tak świetnie nie potrafię zrobić.
Mroczny elf bezszelestnie ruszył na szpicy. Douglas wyciągnął z pochwy swój olbrzymi, ponad dwumetrowy miecz zwany Zangradaszem. W końcu skrytobójca musi być subtelny. Rush ruszył trzeci, skradając się całkiem przyzwoicie. W ręku trzymał już załadowaną Lucy, swoją wspaniałą strzelbę, jeden z jego lepszych wynalazków. Co prawda w przypadku Rusha „lepszy” oznacza „działający”, ale to taki nieistotny szczegół. Na plecy zaś krasnolud nałożył swój steampack, służące do latania urządzenie napędzane parą. Duże, hałaśliwe, zawodne, ale latało! To znaczy zwykle latało. I to jak na złość gdy nikt nie patrzył.
Trójka towarzyszy niczym trzy cienie ruszyła w mrok jaskini.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. Klang, klang, klang. Kapłan ruszył za nimi, poszczękując zbroją i sapiąc z wysiłkiem.
Kurwa, jęknął w duchu Douglas, nie ma jak dywersja.
- Ciszej, grubasie! – warknął przez zęby.
- Jak sobie życzysz, Douglasie, postaram się iść ostrożniej! – krzyknął mu w odpowiedzi Rolandus, uśmiechając się radośnie.
Douglasa po raz kolejny ogarnęło zwątpienie. Jakim cudem ja jeszcze żyję? Zabójca szybko skręcił w bok jaskini. Niech gruby weźmie smoka na klatę. Kto wie, może go zje? To znaczy Rolandus gada, żaden smok nie dałby rady na raz zjeść całego Rolandusa. Douglas pokręcił głową po raz kolejny i zatopił się w cieniach jaskini.
Smok musiał chyba chodzić na kółko teatralne dla gadów. Albo przynajmniej lubić dobre kino akcji, bo wejście miał niezłe. Dosłownie w sekundę przeprowadził szaleńczą szarżę na pobrzękującego zbroją kapłana, niszcząc wystające skalne elementy jaskini, po czym zionął ogniem. Rolandus zatrzymał się, ale nie zdążył podnieść tarczy, nim pochłonął go płomień. Douglas ze zdziwieniem zauważył, że kapłan pozostał mimo to nietknięty. Skurczybyk rzucił na siebie jakiś czar ochronny. A to samolubny skurwiel, o sobie zawsze pamięta, ale żeby rzucić chociaż proste błogosławieństwo przed walką to sępi jak Żyd sucharów w getcie. Zabójca poderwał się i zaczął biec w kierunku bestii. Wyprzedził go jednak Nalfein, który wyłonił się z przeciwnej strony.
- Panie smoku, helooooł – pomachał smokowi elf – Niech pan „ostudzi” emocje, hihi, chcemy tylko poro…
Smok uderzył łapą na odlew, trafiając mrocznego elfa w brzuch. Nalfein wydał z siebie dziwny dźwięk i przeleciał pięknym łukiem parę metrów, uderzając w ścianę. Douglas nie czekał by zobaczyć, czy tropiciel wstanie. Odbił się od występu skalnego i zamachnął się mieczem. Już miał wyprowadzić straszliwy cios prosto w odsłonięte miejsce między smoczymi skrzydłami, gdy usłyszał huk i poczuł uderzenie w plecy. Zamiast wbić miecz w smoka, rąbnął w niego z rozpędu całym ciałem.
- Rush, do chuja! – wrzasnął wściekle, podrywając się.
- To nie moja wina! – odkrzyknął krasnolud, który właśnie przeładowywał strzelbę – Miałem boczny wiatr!
Smok zamachnął się ogonem i zabójca jedynie cudem zdołał go uniknąć. Jednocześnie bestia młóciła pazurami Rolandusa, który wyprowadzał niemrawe ataki buzdyganem. Douglasowi nie chciało się nawet po raz kolejny przekonywać kapłana, by może jednak spróbował skorzystać z jakichś czarów. Tymczasem obok smoka ponownie pojawił się Nalfein.
- Panie smoku, to było bardzo nieładne! – pogroził smokowi palcem tropiciel – Przecież mówiłem, że chcemy tylko poro…
Smok po krótkim „wrau” kłapnął szczękami i… połknął elfa w całości. Nie wygramy z nim, zrozumiał nagle Douglas. Ta banda idiotów tylko się pozabija, a sam nie pokonam smoka!
- Panowie, spokojnie, zaraz wypróbuje moją nową taktykę! – krzyknął Rush – Zajmijcie go chwilę!
Douglas zbladł. Jeśli Rush zdetonuje celowo albo przez przypadek w czasie szarży w płonącą paszczę smoka swoje ładunki wybuchowe, cała jaskinia zawali im się na głowy. Rush miał rasową odporność na wszelką perswazję, więc zabójca rzucił się w jego kierunku. Zauważył, że krasnolud trzyma w ręku jakiś zwój i mrużąc oczy recytuje głośno zapisane na nim słowa. Na zwoju zaś powoli rozpalały się magiczne runy. Kurwa, kurwa, kurwa, myślał gorączkowo Douglas, starając się przyspieszyć. Może zdążę. Może zdążę!
Nie zdążył. Dokładnie na metr przed dobiegnięciem do Rusha postać krasnoluda otoczyło okrągłe pole siłowe. Douglas rozpłaszczył się o nie. Sprężysta Kula Otiluka. Nie do przebicia.
- TAK! – krzyknął Rush – Udało się! Oczywiście nigdy w to nie wątpiłem. Okej, wdrażam fazę beta planu „Atak chomika”! Odsunąć się!
Rush zaczął szybko przebierać nogami. „Nogi za pas”, pomyślał Douglas. Specjalna umiejętność Rusha, zwana „nogi za pas”. Sabotażyści używali jej, żeby szybko uciec od aktywowanego ładunku wybuchowego. Pozwalała wielokrotnie zwiększyć szybkość…Co on kombinuje?
Tymczasem krasnolud rozpędzał się, krążąc w kółko. Faktycznie przypominał biegającego w kuli małego chomika. Gdy Rush uznał, że ma wystarczającą prędkość, ruszył w stronę smoka, który wciąż okładał Rolandusa. W ostatniej chwili, tuż przed dobiegnięciem do gada, Rush podskoczył i odpalił steampack, maksymalnie zwiększając moc. Z niesamowitym impetem uderzył w nic nie spodziewającego się jaszczura. Siła natarcia była tak wielka, że smoka poderwało z ziemi i spowodowało u niego odruch wymiotny – bestia wyrzygała Nalfeina w jednej chwili. Na tym się nie skończyło. Nacierając Rush wbił bestię w przeciwległą ścianę, tuż obok właśnie podnoszącego się z ziemi obrzyganego Nalfeina.
- To niemożliwe… - zdołał powiedzieć Douglas – To niemożliwe, to jest zbyt głupie…
- Jeśli coś jest głupie, ale działa, to znaczy, że nie jest głupie! – zacytował porzekadło krasnoludzkich wynalazców Rush – Ej, chyba skręciłem mu kark…
Faktycznie, smok miał przetrąconą szyję. Umarł szybko, ale w smoczych zaświatach muszą mieć z niego niezły polew.
Tymczasem Rolandus zdążył już zapakować co wartościowsze przedmioty ze skarbca smoka do swego plecaka. Nalfein zajął się obdzieraniem gada ze skóry, a Douglas dał grubemu kapłanowi w ryj, zabrał mu skarby i towarzysze przystąpili do dzielenia łupów. Gdy było już po wszystkim, pozostała tylko mała, metalowa skrzyneczka.
- Ot, znaleźliśmy dziadkową zgubę – stwierdził Rush – To jak, otwieramy?
- Czyn to nieprawy i godny potępienia! – Nalfein był oburzony takim pomysłem – Nie nasza to rzecz!
- Nie pierdol, elfie – uciszył go Rush – Idź nakarmić sarenki w lesie czy coś. Douglas, otwieraj to.
Zabójca wyjął swój zestaw wytrychów i zaczął mocować się z zamkiem. Mechanizm był skomplikowany, ale po paru próbach poradził sobie z nim. Zamek szczęknął i wieko uchyliło się lekko.
- No, ciekawe – zatarł ręce Rush – Co też smok mógł chcieć podpierdolić naszemu dziadkowi?
Powoli otworzyli wieko skrzyneczki. Wewnątrz na aksamitnej poduszeczce leżała oprawiona w skórę księga. Douglas wyjął ją i otworzył okładkę, żeby zobaczyć stronę tytułową.
- „Tęczowe przygody Swawolnego Elfika” – przeczytał na głos – „Wersja ilustrowana”.
Zabójca z obrzydzeniem odrzucił księgę do skrzyni.
- Poważnie?! – wykrzyczał, wznosząc oczy do góry – Zabiliśmy smoka, żeby odzyskać dziadkowi jego gejowkie porno?!
„Trolololololo” – zanucił sufit.
Nalfein zdołał w końcu przepchać się miedzy resztą kompanii.
- Oddajcie! To nie jest nasze! – krzyknął, kładąc na skrzynce rękę, na której miał bransoletę od ich zleceniodawcy.
W tym momencie między bransoletą a skrzyneczką przebiegła iskra. Oba przedmioty zniknęły z rąk zdębiałego elfa. W chmurze dymu, parę metrów od drużyny, pojawił się staruszek, trzymając w ręku skrzynię, jak i bransoletę.
- No, udało się wam – uśmiechnął się szeroko – Odzyskaliście moją własność. Proszę, oto wasza zapłata! Interesy z wami to przyjemność!
Starzec rzucił w ich kierunku cztery sakiewki i zniknął.
- Ty chuju… - wycedził w stronę sufitu Douglas.
- Jaki mamy morał z naszej przygody? – zamyślił się Nalfein.
- Że nadal mnie zajebiście wkurwiasz? – warknął Rush.
- Że heretycy spłoną? – zapytał z nadzieją Rolandus.
- Że ja przez was ocipieję? – Douglas nie miał już siły.
- Błąd – odrzekł sufit – Morał jest taki, że następnym razem dwa razy się zastanowicie, zanim zmusicie mnie szantażem do pisania scenariusza.
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

ndz wrz 16, 2012 2:01 pm

Opowiadanie niezbyt odkrywcze, ale nie jest złe . Co prawda nieco już się przykrzą te postmodernistyczne gierki (epatowanie nawiązaniami do współczesności, "sztucznością" świata i generalnie tak intensywne mruganie okiem do czytelnika, że rzęsy się mogą urwać) ale w trakcie czytania kilka razy uśmiech się pojawił na twarzy, a chyba o to chodziło :D Styl jest nienajgorszy. Co prawda, tekst moim zdaniem byłby dużo lepszy bez wymuszonych żartów o GPS, ale to już rzecz gustu.

Ot, zwykła wieśniacka egzystencja. Żaden z nich nie spodziewał się wojny, zarazy, głodu.

Mam wrażenie, że w zakres "zwykłej wieśniackiej egzystencji" człowieka czasów "średniowiecza" jak najbardziej wchodziły wojna, zaraza i głód... Ale to w sumie zależy od kreacji świata.

I przeginasz z tym wieśniactwem :D Ciągle wieśniak, wieśniak. Na 10 "wieśniaków" przypada od czasu do czasu jako rodzynek jakiś "chłop". Niedawno ktoś mi zwrócił uwagę, że nadużywam cały czas tego samego określenia wobec bohatera (i słusznie zrobił) a teraz ja zwracam Tobie :wink:

Czemu Silent Wood, a nie Cichy Las?
 
Awatar użytkownika
Namrasit
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2079
Rejestracja: ndz maja 21, 2006 11:12 pm

Kroniki Wolnych Krain

ndz wrz 16, 2012 9:07 pm

Całkiem przyjemnie się czytało. Jako że opowiadanie bardzo lekkie, to specjalnie się mu nie przyglądałem (choć rozwalający jest fakt grubego kapłana idącego piechotą w zbroi płytowej...,skoro za grosze mógłby choć osiołka kupić) No ale rozumie, że to z sesji, to nie takie rzeczy się dzieją :D.
Wytłumaczenie kapłana, dlaczego tyle je, kapitalne.
Za dobry jesteś dla swoich graczy, u mnie smok by takich raz dwa pozabijał.
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 8:49 am

Dzięki za komentarze :)
Styl miał być możliwie luźny, bo takie są sesje. Wprowadzenie klimatu na sesji z ludźmi, z którymi obecnie gram, jest na dłuższa metę niemożliwe. Próbowałem, uwierzcie.
Jeżeli chodzi o nawiązania do współczesności... cóż, pojawiają się czasem w trakcie gry, poza tym skoro na sesji gracze wprost potrafią odnosić do świata realnego, czyli do MG ("sufit": :P), to uznałem, że nie będzie to miało negatywnego wpływu na całokształt. Opowiadanie jest o sesji DnD, a nie o przygodzie bohaterów w fantastycznym świecie, na co wskazują powyższe elementy.
Jeżeli chodzi o wieśniaków, łażenie kapłana w zbroi, zabicie smoka pojebanym sposobem... pewne rzeczy zostały przekoloryzowane, żeby było śmieszniej, a pewne już były w trakcie sesji naciągnięte, bo dławiliśmy się ze śmiechu i dany motyw udzielił nam się na tyle, że zezwoliłem na nagięcie zasad ;) Opisywanie walki na poważnie, gdzie trzymam się sztywno reguł z podręczników, nie pasowałoby do opowiadania w tym stylu, dlatego choć owszem, tutaj byłem łagodny, nie jest tak, że robię tak zawsze ;)
A czemu nazwa jest anglojęzyczna? Moim i graczy zdaniem "Silent Wood" brzmi lepiej niż "Cichy las" albo "Cicholas" w kontekście nazwy wioski. Nazwy własne są na moich sesjach bardzo często angielskie, jeśli nie są całkowicie fikcyjne, bo mają fajniejsze brzmienie. Ale to chyba kwestia gustu.
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 8:52 am przez Kilik Lodowa Zamieć, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 10:21 am

Jeżeli chodzi o nawiązania do współczesności... cóż, pojawiają się czasem w trakcie gry, poza tym skoro na sesji gracze wprost potrafią odnosić do świata realnego, czyli do MG ("sufit": ), to uznałem, że nie będzie to miało negatywnego wpływu na całokształt. Opowiadanie jest o sesji DnD, a nie o przygodzie bohaterów w fantastycznym świecie, na co wskazują powyższe elementy.

Rozumiem konwencję i w jej ramach wszystko gra. Po prostu czysto subiektywnie nie przepadam za takim stylem.

Moim i graczy zdaniem "Silent Wood" brzmi lepiej niż "Cichy las" albo "Cicholas" w kontekście nazwy wioski. Nazwy własne są na moich sesjach bardzo często angielskie, jeśli nie są całkowicie fikcyjne, bo mają fajniejsze brzmienie. Ale to chyba kwestia gustu.

To dokładnie odwrotnie niż ja. Skąd w świecie fantasy angielski? Dobra, wiem, że tak naprawdę to polskiego też tam nie ma, ale nie rozumiem, czemu normalne wypowiedzi postaci "tłumaczyć" z fantastycznego "wspólnego" na ziemski polski, a nazwy własne na ziemski angielski.
Oczywiście to jest szczegół i nie wpływa za specjalnie na ocenę opowiadania.

Wytłumaczenie kapłana, dlaczego tyle je, kapitalne.

Tu się w pełni zgadzam. To jeden z tych tekstów, na widok, których najpierw się cieszę (bo są dobre i mnie śmieszą), a potem smucę (bo są dobre i mnie zazdrość zżera, że to nie ja je wymyśliłem) :wink:
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 10:39 am przez Gedeon, łącznie zmieniany 3 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 3:19 pm

I chociaż mamy z Gedeonem odmienne zdania i gusty, to jednak nie doszło rozbiliśmy sobie ryjów ani nie zwyzywaliśmy się od takich owakich :P Ponoć o gustach się nie dyskutuje, ale o czym wtedy dyskutować? Naprawdę aż muszę zwrócić na to uwagę, bo kultura dyskusji jest rzeczą rzadką w dzisiejszych czasach :P
Co do używania j. angielskiego - ja na to patrzę tak, są pewne nazwy własne, których się nie rusza. Dlaczego nie przekładasz na polski język Volkswagena, Mustanga, Nutelli, Milky Waya etc.? Czasem używamy języka obcego zupełnie nie zwracając na to uwagi. Ba, wiele słów polskich to skopiowane zwroty angielskie, np. komputer. W dawnych czasach też ludzie tak robili, zdarzało się mnóstwo zapożyczeń z angielskiego, francuskiego, niemieckiego, rosyjskiego - zależnie od regionu i klasy społecznej. Rozumiem, że Ci to może nie odpowiadać, ale chciałem jedynie zwięźle uzasadnić moje podejście ;)
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 3:20 pm przez Kilik Lodowa Zamieć, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 9:44 pm

Co do używania j. angielskiego - ja na to patrzę tak, są pewne nazwy własne, których się nie rusza. Dlaczego nie przekładasz na polski język Volkswagena, Mustanga, Nutelli, Milky Waya etc.? Czasem używamy języka obcego zupełnie nie zwracając na to uwagi. Ba, wiele słów polskich to skopiowane zwroty angielskie, np. komputer. W dawnych czasach też ludzie tak robili, zdarzało się mnóstwo zapożyczeń z angielskiego, francuskiego, niemieckiego, rosyjskiego - zależnie od regionu i klasy społecznej. Rozumiem, że Ci to może nie odpowiadać, ale chciałem jedynie zwięźle uzasadnić moje podejście

Ok, to co piszesz ma sens, ale w naszym świecie. W Faerunie czy innym świecie fantasy nie ma zapożyczeń z angielskiego, bo nie ma angielskiego :D Jeśli postacie w dialogach mówią po polsku, to znaczy, że "faeruński" (czy inny) "wspólny" tłumaczysz na polski... W każdym przypadku oprócz nazw własnych :D
To trochę tak jakbyś pisał opowiadanie o starożytnych Rzymianach - ich wypowiedzi tłumacząc z łaciny na polski, żeby czytelnik zrozumiał... Ale nazwy miast tłumaczył nie wiadomo dlaczego na chiński.
Co innego gdybyś dawał całkiem "fantastyczne" nazwy. Wtedy by to miało sens "Dialogi tłumaczę z faeruńskiego na polski, nazwy własne zostawiam w faeruńskim, bo nazw własnych się nie tłumaczy". Ale sensu w "Dialogi tłumaczę z faeruńskiego na polski, a nazwy własne na angielski" nie ma.

" I live in Baldur's Gate" - spoko.
"Mieszkam we Wrotach Baldura" - spoko.
"Mieszkam w (tu fikuśna nazwa fantasy w wymyślonym języku)" - spoko.
"Mieszkam w Baldur's Gate" - potworek. Taki sam jak "I live in Wrota Baldura".

Jeśli masz dosyć offtopu, daj znać, to zakończę temat (aczkolwiek radziłbym się zastanowić, zawsze to trochę przedłuży zainteresowania Twoim tematem :wink: - niestety, niewiele osób chyba czyta teksty z tego działu). Tym bardziej, że jak wspominałem, jest to szczegół i czepiam się go... cóż, z wrodzonego czepialstwa :wink: W sumie jest to kwestia bardziej do przedyskutowania w temacie "Angielski"
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 9:50 pm przez Gedeon, łącznie zmieniany 5 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 9:58 pm

Rozumiem Twój punkt widzenia, ale kwestia jest taka, że ja nie traktuję w prowadzeniu j. angielskiego jako obcego, ale podkreślającego to, że nazwa fajnie brzmi. Może posłużę się przykładem - grałeś w Skyrima? Ja grałem, przeszedłem nawet. Świetna gra, ale miałem nieszczęście kupić wersję z polskim dubbingiem... totalna porażka. "Battle born" brzmi o niebo lepiej, niż "dziecięta wojny". "Solitiute" lepiej niż "samotnia". Wreszcie "dragon born" bije na głowę "smocze dziecię"... itd, itp. Pewnych nazw po prostu nie wolno tłumaczyć, mimo, że Polacy nie gęsi, np. Neverwinter, Lonelywood, Good Mead, Easthaven, Waterdeep. I możesz mnie zabić, ale wolę, by mój krasnolud zwał się Gorin Shieldtwister zamiast Gorin Kręcitarcz :P Dobry przykład to też przekład "Władcy Pierścieni" - porównaj wersję Mistrzyni (tak, duże "M") Marii Skibniewskiej do żałosnej wersji Jerzego Łozińskiego - czyli Bagoszo zamiast Bag End, Bilbo Bagosz, Hobbitów... I tak dalej.
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 10:01 pm przez Kilik Lodowa Zamieć, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

pn wrz 17, 2012 10:36 pm

Dobry przykład to też przekład "Władcy Pierścieni" - porównaj wersję Mistrzyni (tak, duże "M") Marii Skibniewskiej do żałosnej wersji Jerzego Łozińskiego - czyli Bagoszo zamiast Bag End, Bilbo Bagosz, Hobbitów... I tak dalej.

Pewnie. Bagosz to też potworek. Takie nie wiadomo czy tłumaczenie, czy nie. Powinno być jak już "Torbowski". Albo "Torbacz" :D Tolkien udawał, że tłumaczy z języków Śródziemia, dlatego nazwy "tłumaczył" na angielski. Tak samo Polak udający, że tłumaczy faeruńskie nazwy, powinien je "tłumaczyć" po polsku.
Poza tym, akurat Shire miał być "swojski", dlatego Tolkien nadawał miejscom w nim położonym angielskie nazwy. Czy raczej, jak sam twierdził, tłumaczył prawdziwe hobbickie nazwy na angielski. Osobiście uważam, że tą "swojskość" najlepiej byłoby właśnie oddać, idąć w ślady Tolkiena i tłumacząc je - tym razem na polski. Nie tłumacząc ich, zaprzeczasz intencji Mistrza, bo zamiast prostych nazw w języku rodzimym czytelnika zostawiasz egzotycznie brzmiące nazwy w obcym języku.
Poza tym Skibniewska np. przydomek Aragorna też tłumaczyła. I dlatego w polskiej wersji mamy Obieżyświata a nie Stridera, dzięki Eru i wszystkim Valarom Jego. White City, Falls of Rauros, Fangorn Forest, Black Gate of Mordor, Undying Lands czy wreszcie Middle-Earth w polskiej wersji nie uświadczysz. I bardzo dobrze. One mają swoje zaszczytne miejsce - w angielskim oryginale. W polskiej wersji wyglądałyby cudacznie.

Rozumiem Twój punkt widzenia, ale kwestia jest taka, że ja nie traktuję w prowadzeniu j. angielskiego jako obcego, ale podkreślającego to, że nazwa fajnie brzmi.

Ależ Ci Rzymianie nazywający swoje miasta po chińsku też mogą brzmieć fajnie. Co nie znaczy, że ma to sens. :D
grałeś w Skyrima? Ja grałem, przeszedłem nawet. Świetna gra, ale miałem nieszczęście kupić wersję z polskim dubbingiem... totalna porażka. "Battle born" brzmi o niebo lepiej, niż "dziecięta wojny". "Solitiute" lepiej niż "samotnia". Wreszcie "dragon born" bije na głowę "smocze dziecię"...

Nie grałem. Ale nie szkodzi. Widzisz, rzecz w tym, że może "battle born" samo w sobie brzmi lepiej niż "dziecię wojny" (Ja tak nie uważam. Nawiasem mówiąc, ja bym przetłumaczył raczej jako "Z bitwy zrodzony"). Ale "Ja jestem battle born", "Spotkałem battle borne'a" brzmi tragicznie. Jak jakaś nowomowa dziecka neo grającego nałogowo w tibię.

I możesz mnie zabić, ale wolę, by mój krasnolud zwał się Gorin Shieldtwister zamiast Gorin Kręcitarcz

Pod warunkiem, że w czasie sesji Twój krasnolud będzie używał angielskiego jako krasnoludzkiego. Bo jeśli krasnoludy cały czas mówią po "po polsku" ale kiedy dochodzi do nadawania przydomków nagle przestawiają się na angielski, to jest to bez sensu. Poza tym, jeśli śmieszy Cię "Kręcitarcz" to tak samo powinno Cię śmieszyć "Shieldtwister", skoro znaczy to samo. Poza tym, że to pierwsze brzmi po prostu zabawnie, a to drugie - głupio. Jak dla mnie cały klimat szlag trafia, jak czytam, że elfy czy krasnoludy swoje miasta nazywają we współczesnej angielszczyźnie. No dobra, już nie trafia, bo nauczyłem się prześlizgiwać nad tym dziwactwem.

Oczywiście, nie mam za złe Anglosasom, że stosują takie nazewnictwo. Ale jeśli tak, to Polacy powinni stosować swoje. Jeśli w angielskim oryginale zamek nazywa się "Targozdul" co znaczy "Wieża Czaszki" w języku starożytnych żabojaszczurów, w polskiej wersji powinien też być "Targozdul".
Ale jeśli zamek w oryginale nazywa się "Skull's Tower" to w polskiej wersji może nazywać się "Wieża Czaszki" "Baszta Czerepu" czy jakoś tak. Ale w żadnym wypadku nie "Skull's Tower", co byłoby bez sensu. Co gorsza, jeśli to polski jezyk jest oryginalnym językiem dzieła a i tak figuruje w nim od razu "Skull's Tower" to jak dla mnie wkraczamy na wyżyny absurdy przewyższające twórczość Monthy Pythona.

Pewnych nazw po prostu nie wolno tłumaczyć, mimo, że Polacy nie gęsi, np. Neverwinter, Lonelywood, Good Mead, Easthaven, Waterdeep.

Ale widzisz, dla Ciebie "Neverwinter" brzmi fajniej niż "Nigdyzima". Ale Angilk patrząc na ten wyraz nie widzi "fajnej nazwy fantasy" tylko właśnie "Nigdyzimę". I szczerze mówiąc, mnie znienacka "Neverwinter" w tekście pisanym po polsku razi. Co innego, gdyby to było prawdziwe anglosaskie miasto - wtedy spoko, nazw własnych się na ogół nie tłumaczy. Ale jeśli już tłumaczysz ( w tym przypadku z faeruńskiego wspólnego) to ma to być przetłumaczone na ten sam język, jak reszta tekstu. Bo założyciel miasta nie chciał, żeby miało fajną nazwę w innym języku. On mu nadał nazwę "Nigdyzima" po swojemu. Bo równie dobrze Twój kapłan zamiast święty Cuthbert mógłby swego boga nazywać Saint Cuthbert. A książka zaprezentowana w Twym opowiadaniu powinna się zwać "Adventures of Little Perverted Elf". I czemu wielebny Rolandus? Przecież reverend brzmi dużo fajniej. No i ten smok, taki przaśny. Dragon to jest to. Jak konsekwencja to konsekwencja. "Jesteśmy na szklaku już od Times of Troubles. Podróżowaliśmy po całych Forgotten Realms, byliśmy nawet w miastach należących do sun elves i spotkaliśmy Choosen of Mystra Elminstera, który dał nam Sword of Something. Teraz jesteśmy gotowi na wyprawę do Underdark"

Jak piszesz tekst o Nowym Yorku po polsku, to możesz go w tym tekście nazywać "New York" (nazwa oryginalna) albo "Londyn" (nazwa przetłumaczona na ten sam język co reszta tekstu). Ale jeśli z niewiadomego powodu tłumaczysz tą nazwę jako "Nueva York" albo "Niu-Jork" albo "Nova Iorque" to jaki w tym sens?

Nie obraź się, proszę. Zresztą, ja rozumiem, że ktoś może lubić język angielski, jego brzmienie itd. Ale mieszanie polskiego i angielskiego brzmi tragicznie.

Dobra, klamka zapadła, ostatnie posty ewidentnie zasługują na przeniesienie ich do tematu "Angielski" o co niniejszym proszę.
Ostatnio zmieniony pn wrz 17, 2012 11:08 pm przez Gedeon, łącznie zmieniany 8 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

wt wrz 18, 2012 8:39 am

Dyskutujemy, czemu miałbym się obrażać? Że masz odmienne zdanie? Czy ja wyglądam na prezesa PIS-u?
Hm, argumenty, które przedstawiłeś, pokazują ideę, której ja się trzymam w sposób przekoloryzowany. Nadużycie we wszystkim będzie miało śmieszny albo tragiczny wydźwięk. Tak, jak to zrobił wskazany przeze mnie "tłumacz" Łoziński.
Nie jestem za tym, żeby tłumaczyć takie nazwy, jak sword, tower, city, priest... Bo to nie są nazwy własne. Ale już Soul Reaper jako nazwa miecza, albo wspomniane Neverwinter jako nazwa miasta to co innego. Nie chcę bełkotu dziecka neo i mieszania polskiego z angielskim, ale używania pewnych słów tam, gdzie pasują. Angielski ma inną konstrukcję, czasem słowa w tym języku dają się zgrabniej składać, można tworzyć zlepki niemożliwe do osiągnięcia w polszczyźnie.
Odniosę się do kilku rzeczy, które wspomniałeś.
Battleborn to w Skyrim nazwa rodu, dlatego wg mnie nie powinno się tego tłumaczyć, ani nawet odmieniać. Nie można powiedzieć "spotkałem battleborna" albo "jestem battlebornem", bo to faktycznie brzmi beznadziejnie, ale "spotkałem człowieka z rodu Battleborn, Morgrima Battleborn", albo "Jestem Morgrim Battleborn" brzmi już nieźle. A powtarzanie wciąż "Jestem Morgrim Zrodzony z Bitwy" brzmi dziwnie, jest za długie i jakieś takie przesycone patosem.
Neverwinter - słyszysz i wiesz, o co chodzi mając nawet nikłe pojęcie o fantasy. To samo nie przejdzie z Nigdyzimą.
To, że nazwy znaczą to samo nie jest równoznaczne z koniecznością ich tłumaczenia. Co z tego, że Shieldtwister jest Kręcitarczem, to pierwsze brzmi lepiej i już. Pewnych nazw nie powinno się tłumaczyć, to działa w obie strony, np. Bogurodzica brzmi lepiej, niż Godbreeder... Kiedy da się nazwę dobrze przetłumaczyć (np. Podmrok, Wrota Baldura, Thorin Dębowa Tarcza, Obieżyświat) to należy to zrobić, ale czasem się tego nie robi, bo wychodzą potworki, jak wspomniane Nigdyzima, Kręcitarcz.

Twój zasadniczy argument to ten, że angielskiego nie powinno się używać, bo nie ma go w krainach fantasy. Dlaczego niby nie? Dlaczego traktować to jak obcy język, skoro każdy w zasadzie go rozumie? Czasem na pewne obiekty język oferuje po kilka nazw, wtedy wybierasz tę, która lepiej brzmi, subiektywnie bardziej Ci odpowiada. Skoro wśród polskich słów nie znajduję zadowalającego wyrazu, sięgam po język obcy, w ostateczności wymyślam nowe słowo, "fantastyczne". I stawiam je wszystkie na równi, bo dla mnie Gondor (słowo fantastyczne), Waterdeep (słowo anglojęzyczne) i Królewska Knieja (bez wątpienia polskie) brzmią dobrze i dlatego się nimi posługuję.
Ostatnio zmieniony wt wrz 18, 2012 11:32 am przez Kilik Lodowa Zamieć, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

wt wrz 18, 2012 8:48 pm

Dyskutujemy, czemu miałbym się obrażać? Że masz odmienne zdanie? Czy ja wyglądam na prezesa PIS-u?

To między innymi na skutek takich żartów postanowiłem zostać pisowcem :D

Hm, argumenty, które przedstawiłeś, pokazują ideę, której ja się trzymam w sposób przekoloryzowany. Nadużycie we wszystkim będzie miało śmieszny albo tragiczny wydźwięk.

Z tym że właśnie trzeba się zdecydować. Albo tłumaczymy wszystkie nazwy, albo żadne.

Neverwinter - słyszysz i wiesz, o co chodzi mając nawet nikłe pojęcie o fantasy. To samo nie przejdzie z Nigdyzimą.

E? Kompletnie nie rozumiem.

Bo to nie są nazwy własne. Ale już Soul Reaper jako nazwa miecza, albo wspomniane Neverwinter jako nazwa miasta to co innego.

No widzisz. Dla mnie Żniwiarz Dusz brzmi mroczno. A Soul Reaper w otoczeniu polskich słów brzmi, jakby gracz w Tibię chwalił się nowym itemem.

Kiedy da się nazwę dobrze przetłumaczyć (np. Podmrok, Wrota Baldura, Thorin Dębowa Tarcza, Obieżyświat) to należy to zrobić, ale czasem się tego nie robi, bo wychodzą potworki, jak wspomniane Nigdyzima, Kręcitarcz.

Nie. Tłumaczenie części na polski, a w częście pozostawianie po angielsku jest nielogiczne. Bo jeśli mamy krasnoludów Thorina Dębową Tarczę, Gimlego.. dajmy na to Gimlego Ostry Topór i Gorina Shieldtwistera, to trzeba dojść do oczywistego wniosku, że ten trzeci krasnolud jest jakiś dziwny. Pochodzi z innego kraju, podrasy czy co. Skoro jego nazwisko jest zapisane w innym języku niż pozostałych. Jeśli już chce się używać języków obcych z realnego świata, to konsekwentnie. Np. Warhammerze poszczególne kraje "udają" kraje/regiony realne - stąd niemiecki "udaje" mowę Reiku, francuski "udaje" bretoński, pseudosłowiański "udaje" kislevski itd. W D&D sprawa powinna być prosta - faeruński wspólny jest udawany przez angielski, albo po przetłumaczeniu - język graczy z danego kraju. Natomiast nielogiczną jest sytuacją, kiedy ten sam fikcyjny język (wspólny) jest raz oddawany przez inny język zależnie od tego, co fajniej brzmi. Bo jeśli postacie zamieszkujące Faerun na Twoje sesji rozmawiają po polsku, a swojąwioską nazywają po angielsku, to należy logicznie założyć, że "wewnątrz świata" nazwa wioski jest w innym języku, niż używają na codzień jej mieszkańcy.

Twój zasadniczy argument to ten, że angielskiego nie powinno się używać, bo nie ma go w krainach fantasy. Dlaczego niby nie? Dlaczego traktować to jak obcy język, skoro każdy w zasadzie go rozumie?

Ale co ma jedno do drugiego?

Skoro wśród polskich słów nie znajduję zadowalającego wyrazu, sięgam po język obcy, w ostateczności wymyślam nowe słowo, "fantastyczne". I stawiam je wszystkie na równi, bo dla mnie Gondor (słowo fantastyczne), Waterdeep (słowo anglojęzyczne) i Królewska Knieja (bez wątpienia polskie) brzmią dobrze i dlatego się nimi posługuję.

Ale jak już wybierzesz jedną metodę, musisz się jej trzymać. Ewentualnie wprowadzić jakieś czytelne rozróżnienie - np. nazwiska tłumaczysz na angielski, nazwy geograficzne na polski. Albo odwrotnie. Albo np. miejsca położone w krainie X gdzie mówią po ixiańsku nazywasz po angielsku, miejsca położone w kraju Y gdzie mówią po ygrekańsku - nazywasz po polsku. Natomiast kompletne mieszanie nazewnictwa polskiego i angielskiego w zależności jedynie od tego, co w danej chwili subiektywnie lepiej brzmi, w efekcie tworząc mieszaninę bez ładu i składu, gdzie w tej samej krainie egzystują obok istoty i miejsca o stylistyce nazw zależnej od kaprysu.
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

śr paź 03, 2012 2:51 pm

Gedeonie, przede wszystkim wybacz za pisanie z takim opóźnieniem, ale zmagałem się z egzaminem na aplikację adwokacką, co trochę mnie pochłonęło ;)
Wracając do meritum. Rozumiem Twoje podejście, chcesz być konsekwentny. Wszystko albo nic. Jasne, takie podejście ma sens, jeśli chcesz bronić się przed tym, o czym już mówiliśmy - nadmiernym przeplataniem obu języków.
Jednak zauważ następujące kwestie:
- w języku polskim często używamy zapożyczeń z angielskiego i nie jesteśmy w tym konsekwentni. Mówimy "sorry" tak samo często (lub częściej), jak przepraszam. Podobnie ze słowami np. fuck, pub, lunch...
- ja nie używam angielskich słów nagminnie, ale wyjątkowo. Ponadto staram się zachować konsekwencję we własnym odczuciu, np. na moich sesjach wszystkie szlacheckie rody krasnoludów mają angielsko brzmiące nazwiska.
- odnośnie czytelnego rozróżnienia - zgadzam się co do zasady. Ale moim zdaniem nic wielkiego się nie stanie, jeżeli będą od niej wyjątki. Pod warunkiem, że nie są zbyt liczne. W końcu słowa to tylko słowa, obcojęzyczne pochodzenie nie musi aż tak bardzo razić, skoro słyszymy je codziennie. W końcu DnD to forma rozrywki, trzymanie się sztywnych zasad mija się z celem. Gdyby postać gracza chciała mieć angielskie imię czy nazwisko, zabroniłbyś tego?
 
Gedeon

Re: Kroniki Wolnych Krain

śr paź 03, 2012 9:22 pm

Gedeonie, przede wszystkim wybacz za pisanie z takim opóźnieniem, ale zmagałem się z egzaminem na aplikację adwokacką, co trochę mnie pochłonęło

Coś widzę, że na Polterze jest sporo prawników/studentów prawa (w tym ja sam). Egzamin zdany? Jeśli tak, to gratuluję.

w języku polskim często używamy zapożyczeń z angielskiego i nie jesteśmy w tym konsekwentni. Mówimy "sorry" tak samo często (lub częściej), jak przepraszam. Podobnie ze słowami np. fuck, pub, lunch...

1. W języku potocznym. Tak może być napisana rozmowa dwóch kolegów, w poważnej fabule, zwłaszcza "epickiej" i "średniowiecznej" nie uchodzi. Co prawda Twoje opowiadanko z pewnością nie jest poważne, no ale i tak już zeszliśmy z dyskusji na jego temat, na kwestie ogólne.
2. Co innego zapożyczenie tego typu, co innego wszystkie nazwy własne. Jeśli w kraju wszyscy mówią w języku X, nigdy w języku Y, a jednocześnie nazwy własne w tym kraju są w języku Y to dla mnie dysonans jest.
Chyba, że uznamy np. że język Y to jakiś starożytny język, którego dziś się już nie używa, ale który przetrwał w wielu nazwach, ewentualnie ma jakieś znaczenie ceremonialne i stąd nazwiska w nim zapisywane.
ja nie używam angielskich słów nagminnie, ale wyjątkowo. Ponadto staram się zachować konsekwencję we własnym odczuciu, np. na moich sesjach wszystkie szlacheckie rody krasnoludów mają angielsko brzmiące nazwiska.

Ok, to już ma pewien sens (choć subiektywnie i tak mi się nie podoba). Tylko, że wtedy należy uznać, że w świecie Twojej sesji angielski = "starożytny język krasnoludów".
Gdyby postać gracza chciała mieć angielskie imię czy nazwisko, zabroniłbyś tego?

Owszem. Tak samo, jak zabroniłbym napisać w karcie postaci, że w młodości pracowała w McDonaldzie.
Swego czasu sam umieściłem parę angielskich nazw - ale to było w podstawówce i wtedy nie zwracałem uwagi na to, że nie powinno być zapożyczeń z naszego świata, dlatego np. dawałem chrześcijańskich paladynów i kapłanów, czy znajomość łaciny jako umiejętność. Teraz mnie takie rzeczy rażą.
Ostatnio zmieniony śr paź 03, 2012 9:26 pm przez Gedeon, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

czw paź 04, 2012 7:59 am

Zdany, zdany :) dzięki :) Studiujesz czy praktykujesz prawo? Jaka uczelnia/miasto?

Btw. wybacz, że tak starannie nie cytuję jak Ty, kiedy odpowiadam na posta, ale komputery w mojej pracy to zabytki, firefoxa mam sprzed japońskiej wojny i przy cytatach potrafią się krzaczyć :P a aktualizacji nie mogę zainstalować :P

Hm, ale większość rozmów w DnD też jest prowadzona w tamtejszym języku potocznym. Poza tym Ty wciąż traktujesz angielski jako język będący czymś nienaturalnym, co nie powinno pojawiać się w świecie fantasy, ponieważ do niego nie należy. Trochę tak, jakby na ulicy dwójka ludzi w rozmowie wrzucała wstawki z klingońskiego.
Mam jednak wrażenie, że gdyby, dajmy na to, gnom używał elfich słów, to nie miałbyś do niego pretensji. Ja podobnie traktuję angielski. Tak na marginesie to nie wierzę, że udaje Ci się pozbyć wszystkich angielskich słów z sesji :P Choćby słowo "OK" jest tak mocno zakorzenione we współczesnym języku, że nie sposób go nie używać :P

Cóż, widzę, że cała nasza rozmowa sprowadza się przede wszystkim do uznaniowości. To, co mi nie przeszkadza, dla Ciebie jest rażące. Chyba dlatego, że przez 8 lat grania głównie w jednym składzie i jednej kampanii przyzwyczaiłem się do bardzo luźnego podchodzenia do dedeka, bez nacisku na klimat (który udaje mi się wprowadzić zaledwie raz na 4-5 sesji). A gdy gra jest nastawiona na lekką treść, to wiele rzeczy się wybacza, chociażby nawiązania do współczesności.
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

pt paź 05, 2012 9:43 pm

Zdany, zdany :) dzięki :) Studiujesz czy praktykujesz prawo? Jaka uczelnia/miasto?

Studiuję. W sumie w pewnej mierze też praktykuję (oczywiście nie jako pełnomocnik procesowy).
UW, V rok.
Jeszcze raz gratuluję.

Mam jednak wrażenie, że gdyby, dajmy na to, gnom używał elfich słów, to nie miałbyś do niego pretensji. Ja podobnie traktuję angielski.

Oczywiście, możesz w swoim uniwersum traktować na równi elfi i angielski. Pod warunkiem, że w Twoim uniwersum elfy występują tak samo często jak Anglicy.
Na serio nie widzisz różnicy pomiędzy używaniem w trakcie sesji języka, który egzystuje w świecie gry i takim, który w nim nie istnieje?

Tak na marginesie to nie wierzę, że udaje Ci się pozbyć wszystkich angielskich słów z sesji :P Choćby słowo "OK" jest tak mocno zakorzenione we współczesnym języku, że nie sposób go nie używać :P

To, że coś się zdarza, nie znaczy, że jest dobre. I nie znaczy, że należy celowo zwiększać częstotliwość popełniania takich lapsusów :D

Cóż, widzę, że cała nasza rozmowa sprowadza się przede wszystkim do uznaniowości. To, co mi nie przeszkadza, dla Ciebie jest rażące.

Widzisz, tylko, że dla mnie wplatanie angielszczyzny do świata fantasy jest:
1. rażące i psujące klimat (i to jest element uznaniowy)
2. kompletnie nielogiczne (i to jest element obiektywny :D )
Chyba dlatego, że przez 8 lat grania głównie w jednym składzie i jednej kampanii przyzwyczaiłem się do bardzo luźnego podchodzenia do dedeka, bez nacisku na klimat (który udaje mi się wprowadzić zaledwie raz na 4-5 sesji). A gdy gra jest nastawiona na lekką treść, to wiele rzeczy się wybacza, chociażby nawiązania do współczesności.

No tak, jeśli sesja jest z góry nastawiona na olewanie logiki i klimatu, to angielszczyzna raczej nie razi... Co prawda mnie by raziła, bo uważam takie wplatanie za po prostu bardzo nieestetyczne.
 
Awatar użytkownika
Kilik Lodowa Zamieć
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 75
Rejestracja: ndz paź 26, 2008 6:28 pm

Kroniki Wolnych Krain

wt paź 09, 2012 8:24 am

Skoro V rok, to życzę powodzenia na Twoim egzaminie, jeśli się zdecydujesz :) A miasto mamy to samo ;)

Odnośnie logicznego wytłumaczenia - nie widzę w tym braku logiki. Uważasz, że nie ma miejsca na angielski w świecie gry, bo to język realnego świata. Ale grając nie używamy języków fantastycznych, tylko naszych. Zapożyczenia angielskie w trakcie gry automatycznie stają się jej częścią i nie trzeba wg mnie budować do tego doktryny, że angielski ma być krasnoludzkim, a francuski elfim, bo inaczej nie można ich używać. Angielski wcale nie jest gorszy od własnych, wymyślonych słów, którym samo nadajemy autorskie znacznie. Zwłaszcza, że brzmienie słowa ma olbrzymie znaczenie. Kompletnie nie zgadzam się z Tobą, że między Kręcitarczem a Shieldtwisterem nie ma różnicy, bo znaczą to samo. Dla mnie jedno jest śmieszne, a drugie nie. Jeśli to nie ma takiego znaczenia, to dlaczego automatycznie uśmiechamy się oglądając chociażby Gwiezdne Wojny po czesku? Legendarne "Luke, I am your father!" powinno mrozić krew w żyłach dokładnie tak samo, gdy jest tłumaczone na czeski. Przecież "Luke, ja sem twoj tatinek" (czy tam ja sem twoj otec) oddaje dokładnie tę samą informację. Ale efekt jest taki, że się śmiejemy i cały urok i moc filmowej sceny upada. Podobnie by było, gdyby polscy tłumacze pojechali po bandzie i z Luke'a Skywalkera zrobili Łukasza Niebołazika. Pewne nazwy się tłumaczy, a pewnych nie. A pewne brzmią lepiej w obcym języku, tak po prostu.

Jest jeszcze inna kwestia. Uważam, że Twoje podejście jest niesamowicie rygorystyczne. Narzucenie aż takich karbów na zachowanie graczy i świat gry dla mnie byłoby męczące. Mam dość wchodzenia w narzucone schematy w pracy, pracując przy przepisach, robienie sobie ich samemu w czymś, co ma być rozrywką, jest dla mnie trochę na siłę. Wolę się zrelaksować i nie musieć uważać na słowa aż tak bardzo. A cena, jaką trzeba za to zapłacić, czyli nieeleganckie użycie języka, jest dla mnie bardzo mała.
 
Gedeon

Kroniki Wolnych Krain

ndz lis 11, 2012 7:09 pm

Sorry, że dopiero odpisuję. Umknął mi Twój post - być może po takim czasie mój umknie Tobie, ale na wszelki wypadek odpiszę.

Zapożyczenia angielskie w trakcie gry automatycznie stają się jej częścią i nie trzeba wg mnie budować do tego doktryny, że angielski ma być krasnoludzkim, a francuski elfim, bo inaczej nie można ich używać.

Trzeba. Bo to prowadzi do absurdu.
Założmy, że np. jedno krasnoludzkie miasto nazywa się Złota Ruda, a drugie dajmy na to Khazad-Dum. Odbiorca myśli "Ok, logiczne. Khazad-Dum to w orgyinalnym języku krasnoludów. Złota Ruda też na pewno ma jakąś swoją nazwę po krasnoludzku i "naprawdę" krasnolud używa nazwy krasnoludzkiej, tylko MG/autor mimochodem tłumaczy tą nazwę graczom/czytelnikom).
Ale jeśli jedno miasto krasnoludów nazywa się Złota Ruda, inne Khazad-Dum, a inne Great Forge, to mamy burdel i brak logiki.

Kompletnie nie zgadzam się z Tobą, że między Kręcitarczem a Shieldtwisterem nie ma różnicy, bo znaczą to samo. Dla mnie jedno jest śmieszne, a drugie nie.

No widzisz, dla mnie też jest różnica. Np. taka, że Kręcitarcz mnie nie razi, a Shieldtwister - tak.

Jeśli to nie ma takiego znaczenia, to dlaczego automatycznie uśmiechamy się oglądając chociażby Gwiezdne Wojny po czesku? Legendarne "Luke, I am your father!" powinno mrozić krew w żyłach dokładnie tak samo, gdy jest tłumaczone na czeski. Przecież "Luke, ja sem twoj tatinek" (czy tam ja sem twoj otec) oddaje dokładnie tę samą informację. Ale efekt jest taki, że się śmiejemy i cały urok i moc filmowej sceny upada.

A teraz sobie wyobraź, że jesteś Czechem. Oglądasz sobie jak Luke i Vader nawijają po czesku. A potem nagle z ust (czy raczej z wokodera) Vadera pada "I am your father" po czym jak gdyby nigdy nic dalej rozmowa toczy się po czesku. Nie raziłoby Cię to?
Jest jeszcze inna kwestia. Uważam, że Twoje podejście jest niesamowicie rygorystyczne. Narzucenie aż takich karbów na zachowanie graczy i świat gry dla mnie byłoby męczące.

Skąd? Przecież świat gry kreuje MG na podstawie podręczników, nie widzę dlaczego brak anglosaskisch nazw lokacji czy NPC miałby być jakimś strasznym obciążeniem dla graczy? Ewentualnie jedynym wymaganiem pod ich adresem jest to, żeby nie tworzyli nazwisk postaci korzystających z angielskich wyrazów. A jeśli dla kogoś stworzenie nieanglosaskiego nazwiska/przydomka jest straszliwym karbem i męką, to najwyraźniej jego kreatywność jest na takim poziomie, że powinien dać se spokój z RPG i poszukać jakiegoś lepiej dopasowanej do jego charakteru i predyspozycji hobby.

Podobnie by było, gdyby polscy tłumacze pojechali po bandzie i z Luke'a Skywalkera zrobili Łukasza Niebołazika. Pewne nazwy się tłumaczy, a pewnych nie. A pewne brzmią lepiej w obcym języku, tak po prostu.

1. Notabene zauważ, że w SW niemal nie ma anglosaskich nazwisk. Chyba jedyne to właśnie Skywalker oraz Darklighter (Biggs Darklighter, przyjaciel Luke'a z Tatooine, sceny z jego udziałem zostały wycięte z "Nowej Nadziei"). A tak to mamy nazwiska typu Antilles, Palpatine, Dodonna, Organa, Kenobi itd. Jak widać twórcy Gwiezdnych Wojen, choć jak sądzę wszyscy na czele z Lucasem są anglojęzyczni, wychodzą z założenia 'Skoro to inna galaktyka, nie powinno być angielskich nazw".
2. Polacy są chyba jednym z nielicznych narodów, który przy tłumaczeniach nie tłumaczy nazwisk postaci. Swego czasu miałem w rękach książkę nt. Harry'ego Pottera - było tam porównanie, w tabelce, jak poszczególne postaci się nazywają. I co się okazało? Wszędzie, poza Polską tłumaczono te nazwiska, które przetłumaczyć się dało (poza samym głównym bohaterem - nie należy psuć marki). Akurat tego nie pochwalam, bo książka dzieje się w UK (nie piszę w Anglii, bo Hogwart ponoć jest w Szkocji) więc angielskie nazwiska są na miejscu. Ale pokazuje to, że to raczej jaranie się "fajnością" angielskiego jest skrajnością, a nie sceptycyzm wobec takiej postawy.
 
Kaa'ghos
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: sob mar 30, 2013 6:17 pm

Re: Kroniki Wolnych Krain

śr kwie 03, 2013 9:48 pm

O tak, to jest zdecydowanie mój typ humoru. Nieszczególnie ambitny, ale za to bardzo abstrakcyjny. Dość powiedzieć, że śmiałem się prawie cały czas czytając Twoje dzieło. :-)

Na błędy, nawet jeśli jakieś były, i tak nie zwracałem uwagi, bo po prostu uznałem, że nie warto. Rzucił mi się w oczy tylko jeden malutki błąd dotyczący dialogów. Chodzi o to, że zapominasz o kropce. Zamiast tak:

- Co za cholerny upał – jęknął żałośnie spod swojej maski – Nawet w cieniu napierdala jak w kiszkach Mefistofelesa.


Powinieneś pisać tak:

- Co za cholerny upał – jęknął żałośnie spod swojej maski. – Nawet w cieniu napierdala jak w kiszkach Mefistofelesa.


Ale to naprawdę mały szczegół. Ogólnie bardzo mi się podobało i jeśli jeszcze tu kiedyś zaglądniesz, to z chęcią poczytam inne Twoje opowiadania w tym stylu.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość