Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
MrJaceq
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: pt wrz 27, 2013 5:03 pm

Wspomnienie

ndz paź 27, 2013 11:12 pm

Kolejne z moich opowiadań. Zapraszam do lektury!

Wspomnienie

Nigdy więcej! Mała aluminiowa puszka pofrunęła w powietrze. Pchnięta nagłą siłą pędzącego buta. Wraz za nią, jakby zazdroszcząc, w powietrze wzbiła się paczka papierosów, w swojskim towarzystwie zapałek.
Kamil usiadł na ławce. Nie śledził już wzrokiem odchodzącej Lidii. Nie było sensu tego robić. Zdenerwowany ściskał plastikową bryłę telefonu. Piszczącego rozpaczliwie, szeregiem tłamszonych przycisków. Znów to samo, kolejny raz, został sam. Minęła chwila nim odważył się spojrzeć w tamtą stronę. Bał się, że jeśli zrobiłby to wcześniej, nie byłby w stanie się jej oprzeć. Wbiłby pełen rozpaczliwej nadziei wzrok, w jej plecy. Do połowy okryte kotarą kruczoczarnych włosów i znów byłby jej niewolnikiem. Bezmyślnie zakochanym, obdartym z woli, wrakiem mężczyzny. Nie, tym razem!
Już jej nie było. W żołądku Kamila wyrosła lodowa bryła, tchnięta do życia nagłym, arktycznym powiewem, zawodu. Z trudem powstrzymał się by nie wstać i nie pobiec za nią.
W powietrze wzbił się czarny prostokącik, łukiem szybując nad parkową fontanną, by z trzaskiem upaść na beton alejki i rozpaść się na części. Nie mogło pozostać nic, nic co mogłoby mu o niej przypominać. Papierosy, napój a w końcu i telefon. To wszystko musiało zniknąć. Zbyt wiele emocji, wspomnień. Przerażających swoją świeżością, do tego stopnia, że nienawidził ich równie bardzo, jak samego siebie. Jej twarz. Ciągle miał ją przed oczami, ten wyraz pogardy i smutku. Ile razy go już widział?
Gdyby tylko potrafił być kimś innym. Nie być sobą. Kamilem, nędznym kasjerem z supermarketu. Planktonem w łańcuchu pokarmowym warstw społecznych. Może w tedy Lidia, spojrzałaby na niego inaczej? Nie! Zganił się, nim ta z pozoru ulotna myśl zamieniła się w katastrofalne w skutkach pragnienie. Dość już upokorzeń! Czas najwyższy skończyć ze służalczością. Musi być przecież jakieś życie „Bez Lidii” na tym świecie! Inny scenariusz, nowy początek. Trzeba było go tylko poszukać.
Wstał powoli, zmuszając się by skręcić w przeciwnym niż Lidia kierunku. Dałby głowę, że nawet teraz, czuł wyraźnie zapach jej perfum. Słodki i świerzy, lekko torujący sobie drogę w powietrzu. Niczym nić, zdradziecko snująca za właścicielką. Zignorował go, choć szumiał w głowie a płuca wypełniał żarem. Nie tym razem, powtórzył do siebie. Dziś będzie inaczej.
Dlaczego było tak pięknie? Zapytał samego siebie. Czy nie uczciwszy od błękitnego nieba byłby deszcz, wypełniający niebo gęstym puchem brudnych chmur? Czy nie sprawiedliwsze od delikatnych promieni, byłby grzmoty, rozrywające drzewa z brutalnością, z jaką każda sekunda bez Lidii rozrywała jego serce? Dlaczego musiał mijać te szczęśliwe pary? Obejmujące się nawzajem z taką miłością, jakby od zawsze były jednym ciałem, a jedynie biologiczny kaprys atomów sprawił, że wyglądały jak dwa organizmy.
Kamienie. Zwykle latały daleko, ten jednak, jakby na przekór woli rzucającego wylądował tuż przed brzegiem stawu, zaledwie parę metrów od miejsca, z którego poderwał się do kurzego lotu.
Kamil, wykrzywił się z niesmakiem. Dziś nawet kamienie nie miały ochoty latać. Jak więc coś mogło pójść właściwie? Gdzieś podział się żebrak, zwykle okupujący ławkę przy stawie. Znikł jakby ktoś wymazał go gumką, wraz z brunatnym kartonem i starym brezentem, wyścielającym część trawnika, na podobieństwo fundamentów. Kamil miał nadzieje, że nic mu się nie stało. Lubił go. Zawsze, gdy Lidia kończyła ich kolejny, ulotny związek, dokarmiał z nim łabędzie. To sprawiało, że choć na chwile, zapominał o złamanym sercu i mógł się poczuć wolny od trosk.
Zabawne jak kilka szorstkich okruchów, starej bułki, potrafiło przestawić wagon ciężkich myśli na bocznice melancholijnej zadumy. Szkoda, że dziś, nie nadarzyła się sposobność, by zatracić się w tym prostym zajęciu.
Tafla stawu, zdawała się być twarda jak skała, przez jednolitość lustra i atramentowy mrok wody. Wydobywająca się z głębiny czerń, hipnotyzowała. Była niczym zaklęte zwierciadło, kuszące a zarazem budzące skrywany głęboko w sercu lęk. Czego się bał? W zasadzie zadawał sobie to pytanie za każdym razem, gdy stawał tu ponownie. Tak bardzo chciał pokazać Lidce ten staw. Wcisnąć do maleńkiej dłoni garść okruchów i wraz z nią karmić łabędzie. Drobinkami chleba, podobnymi do pojedynczych słów. Z pozoru, suchych i pozbawionych znaczenia, lecz razem zdolnych wykarmić dusze głodne uczucia. Jak niewiele było trzeba… niestety nawet milion okruchów, nie był w stanie niczego wskórać, jeśli nie było w pobliżu, nikogo chcącego się nimi posilić.
Kamil zganiał się ponownie. Nigdy więcej. Już nie będzie o niej myślał,! Teraz był tylko on i czarne oko wody. Płaskie i nieruchome, jak tafla lodu. I on musi być jak to jezioro. Ukryć swoją tęsknotę za szklistą warstwą, odciąć się od promieni nadziei. Skryć wśród toni zapomnienia i zachłystnąć nią.
Chłodny wiatr, poderwał do lotu liście, złocący się dywan, wzbił się w powietrze, niczym za sprawą zaklęcia by gładko opaść na powierzchnie stawu. Tak samo jego serce, okryje się, z czasem, całunem obojętności. A jego czarna, gładka jak marmurowy blok, powierzchnia, nie będzie już nikogo straszyć.
Szedł dalej. Park opustoszał, gdzieś zniknęli staruszkowie i zatracone w sobie pary. Nad nagie korony drzew jak szara kawaleria, nadciągnęły burzowe chmury. Maszerujące równym tempem, pod batutą jesiennego wiatru. Zanosiło się na deszcz. Kamil przyśpieszył kroku. Miał nadzieje, że Lidia zdąży dojść do samochodu, nim zacznie padać. Nie miała przecież parasola. Skręcił w jedną z licznych alejek. Szukał schronienia przed kroplami coraz śmielej opadających na ziemie.
Udało mu się dotrzeć do niewielkiej altanki. Deszcz rozpadał się na dobre, wyśpiewując swoją chaotyczną melodie na blaszanych rynnach. Kamilowi przyszło na myśl, że jest rozbitkiem, a ciasna kolista altanka, niewielką, łodzią ratunkową. Wciśniętą w sam środek wodnego błękitu. Skazaną na zniszczenie, przez złośliwą naturę, ale jednak, nadal trwającą. Ściana deszczu przesłoniła park szarą kotarą. Za chwiejnej burty altanki, nie w sposób było dojrzeć lądu. Kamil osunął się na drewniany parkiet i przygarnął kolana do piersi. Dryfował. Płynął gdzieś, wbrew własnej woli, wyrzucony w sam środek wzburzonego oceanu. Z wypaloną pod powiekami wizją, spokojnego lądu, szepcząc do siebie jego nazwę, jak największy sekret.
- Lidia.

Szumy na ekranie monitora, całkiem zatarły wizję. Ubrany w biały kitel mężczyzna zmarszczył czoło w przejawie niezadowolenia i wymownie spojrzał na swojego przełożonego. Ten milcząc dał przyzwalający znak skinieniem głowy. Rubinowy przycisk, jak admirał, przyzwał do boju setki swych podwładnych. Migoczących paletą barw na hebanowym pulpicie. Mechaniczne ramię, do tej pory zastygłe i zimne jak ramię trupa. Pochwyciło kapsułę i z delikatnością podobną matce, po raz pierwszy trzymającej swoje dziecko, przeniosła ją z szeregu innych, na stalowy piedestał. Z wnętrza, zadałoby się, jednolitej konstrukcji, wysunęły się cztery wysięgniki. Przywodzące na myśl potężne macki Krakena. Nie tracąc czasu zacisnęły się w stalowym uścisku na szklanej powierzchni kapsuły i gdy wydawało się już że ją zmiażdżą, zastygły w bezruchu. W ogromny pomieszczeniu nie śmiało drgnąć chociażby łożysko. Cisza rozpoczęła swoje niepodzielne panowanie tylko raz niepokojona przez krótki radiowy komunikat.
- Sekwencja czyszczenia wspomnień. Skazany numer AF21398. Za brutalne morderstwo na Lidii Mikulskiej. Próba 274.

Koniec
Ostatnio zmieniony pn gru 02, 2013 4:31 pm przez MrJaceq, łącznie zmieniany 3 razy.
Powód:

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości