Jeffrey Harris alias White Driver - długo- i czarnowłosy chudzielec
White Driver zdawał sobie sprawę, że nie został powołany do walki magicznymi sztyletami. Właściwie w ogóle nie był stworzony do żadnej walki w której prędkość i świst uciekającego w tył pędu powietrza nie miały znaczenia. A mimo to walczył. Walczył gdy skoczył na piekielnego stwora, walczył gdy tamten blokował jego ciosy, walczył gdy został zepchnięty do defensywy a także wtedy gdy w końcu zagłębił sztylet w piersi potwora. A gdy to nie przyniosło żadnego efektu... Wciąż walczył. Gdy pazury monstrum rozorały mu pierś i rękę wrzasnął z bólu ale wciąż walczył. Widział, że to już długo nie potrwa ale nie zamierzał ustąpić wrogiej sile do ostatniego dechu ciała w którym gościł.
Nagle coś wyrwało go z tego beznadziejnego pojedynku i znalazł się za kólkiem. Trzymał w ręku swoją ukochaną kierownicę swojej ukochanej niezniszczalnej fury! Ktoś się darł na niego by jechał naprzód. Nietrzeba było mu tego powtarzać ani się drzeć, White Driver miał pęd zapisany w genach.
- Patrzcie co znaczy prawdziwy pęd kmioty! - warknął przez zaciśnięte zęby. Poprzez maskę którą miał na sobie widać było właściwie tylko jego oczy ale to starczyło by wiedzieć, że kierowca tego pojazdu jest w swoim żywiole. I nie miało znaczenia z czym i gdzie przyjdzie mu się zmierzyć był gotów w wyścigu stawić czoło każdemu!
Więc ruszyli. Pojazd i jego kieorwaca zdawali się być jedną zespoloną częścią ciała, ducha i maszyny. Maszyna stworzona kiedyś w fabryce Dodge na planecie zwanej Ziemią, następnie kupiona przez jej obecnego właściciela i podrasowana w sposób który czynił z niej wyjątkową i niepowtarzalną maszynę, mknęła teraz ulicami piekieł. Wyglądało że jej i jej kierowcy nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać ani dogonić. Nawet piekło i jej mieszkańcy.
Pomarańczowa furgonetka podskakiwała na kościanych wertepach trzęsąc pasażerami i manelami na pace niemiłosiernie. Gdy trzeba było White Driver bez zawahania skierował pojazd na rozsypujący się most wskazany mu przes współpasażera. Most wyglądał na skalnokościaną konstrukcję która zawali się nie tylko od ciężaru pojazdu ale nawet od zwykłego pieszego. I faktycznie zawaliła się ale pojazd już przebył najwyższy punkt na moscie traktując go jak skocznie. Dziwna materia mostu wciąż spadała w otchłań gdy pojazd bezpiecznie uderzył kołami po drugiej stronie przepaści.
Tak samo było z gejzerami lawy. Wyglądało jak pole minowe gdy tak co chwila z któregoś wybryzgiwał słup ognia, dymu i lawy zalewając cała okolicę. Przebicie się na drugą stronę wydawało się niemożliwe. I było. Ale dla demonów i śmiertelników a nie dla żywego wcielenia motoryzacji.
- Jaaazdaaa frajerzy! - wydarł się wyzywająco White Driver gdy ruszył naprzeciw lawinie ognia i roztopionej skały. Przez moment zbliżali się do pola lawowego i nagle już byli w nim.
Gejzery wybuchały wokół nich, przed nimi, za nimi, nad nimi i pod nimi, ryk i błysk był wprost ogłuszający. Jesli nawet ktoś próbował by coś krzyczeć pewnie nie zostałby usłyszany, z trudem słychac było warkot potężnego niezawodnego silnika. Okruchy lawy zalewały powierzchnię po której jechał pomarańczowy pojazd, spadały na jego dach i szybę. Wydawało się, że pojazd w końcu się roztopi a i w środku zaczęło się robić co raz goręcej. Było gorąco jak wpiekle. Zdawało się, że jedno spóźnione depnięcie hamulca czy za wczesny skręt spowoduje, że samochód wpadnie do wnętrza gejzera grzbiąc go ostatecznie w piekle na zawsze lub przynajmniej zderzą się z jakimś większym fragmentem roztopionej skały albo taki po prostu spadnie na nich miażdżąc ich równie skutecznie jak szpony potwora wcześniej. Ale White Driver jechał bezbłędnie, zupełnie jakby znał całą trasę na pamięć, każdy zakręt i pułapkę na trasie. Skręcał w ostatnim momencie, hamował w ostatniej chwili i przyśpieszał od razu potem.
Raz gdy zdawało się, że już po nich i po prostu trafili w ślepy zaułek po prostu z rozpędem przeskoczył nad jednym z gejzerów.
- Nie zatrzymacie mnie! Nikt i nic mnie nie zatrzyma! - wrzasnął butnie kierowca pojazdu. Na moment Dodge zanurzył i zniknął w smilistym dymie a moment później wyłonił się po drugiej stronie twardo lądując w raźnych podskokach. Byli poobijani ale cali a White Driver śmiał się opętańczo bo wygrał i pruli dalej!
W końću dojechali do jakiejś przepaści. Szczelina między ścianą a urwiskiem była może dobra dla motoru czy pieszego ale na pewno nie na pojad o rozmiarach furgonetki. Wydawało się, że muszą poszukać innej drogi albo zawrócić. White Driver jednak nie miał w zwyczaju ani zawracać ani szukać innych dróg. To on był drogą i on tworzył nowe drogi!
- Ha! Patrz tera na to! - wrzasnął wesoło do swojego współpasażera po czym użył niedużego kamienia jak odskoczni, potem drobny i pewny ruch kieorwnicy i już jechali na dwóch kołach. Prawie połowa maszyny była nad piekielną przepaścią ale kierowca świetnie czył swoją brykę i po mistrzowsku wykorzystał jej możliwości. Mkneli tak na dwóch kołach zamaist czterech pokonując kolejne wiraże, górki, hopsy aż wyjechali po drugiej stronie. - Ja tak mogę całymi dniami! - wrzasnął tonem luźnej pogawędki do swojego drucha stawiając maszynę z powrotem na cztery koła.
Jeff obudził się. Był wypompowany. Czuł specyficzny szum w głowie. Widział, co to oznacza. Znów Go przywołał. Jak zawsze "po tym" czuł się słaby, zmęczony i spragniony. Z trudem wyłapywał informacje płynące z radia bo ciężko mu było się skupić. Najchętniej walnąłby się w kimę. Siedział chwilę osowiały wpatrując się tępo w widok przed przednią szybą.
- To mnie kiedyś zabije... - mruknął sam do siebie. Miał spierczchnięte usta jakby zeżarł całe wiadro wiórów. Rozejrzał się słabym powolnym ruchem po kokpicie. Gdzieś tu powinien mieć jakiś sok albo wodę a jak nie to na pace z tyłu.
Gdy wzrok padł mu na pakę z tyłu tylko jęknął z rozpaczy.
- O ja pierdolę... Jaki kurwa burdel... - w głowie od razu pojawiły mu się oblicznia ile czasu mu zajmie żeby to sprzątnąć. Nie żeby normalnie Jeff utrzymywał tu porządek. To znaczy utrzymywał ale taki swój czyli wiedział gdzie co ma. Tak mniej wiecej. Teraz zaś cały tył po prostu tonąl we "wszystkim co jest potrzebne" porządnemu kierowcy i mechanikowi. Zupełnie jakby...
~ Przejchał przez piekło... ~ ta myśl spowodowała, że obrazy jakie mu krązyły wyrwane z kontekstu gdzieś na pograniczu świadomości nagle zrobiły się wyraźniejsze i zaczęły się układać w jakiś w miarę logiczny ciąg. Przypomniał sobie swoje rozpoznanie tego opuszczonego magazynu, walkę z tym spaślakiem, i to, że chujek złamał mu klucz!, i pojawienie się Ghost'ego, i ten durny rytuał, i ten nagły atak tej demonicznej bestii, iii... rajd przez piekło? Nieee... To chyba przesada! Na pewno nie zrobiłby czegoś tak głupiego! A poza tym... Jak tak to gdzie jest Ghosty?
Rozejrzał sie po okolicy. Nigdzie jednak nie widział ani podjaranego szkieletu ani jego motoru ani śladów po nich. Przypomniał sobie, że miał zamiar zrobić mu fotkę i odnalzał po krótkich poszukiwaniach swój aparat. Trochę z rozczarowaniem a trochę z ulgą stwoerdził, że nie ma żadnych nowych zdjęć. A właściwie są jakieś ale na ekranie pojawał się komunikat, że error i że nie można wyświetlić. Jak tak się zastanowił już spokoniej to stwierdził, że wspomnienia sa prawdziwe do momentu spotkania z kultystą. Tego że spotkał Ghostego nie był już pewny. W końcu zawsze chciał go spotkać więc może jakaś autosugestia na prochach albo co... W końću ten diler u którego się stołował ostatnio coś mówił, że ma nowe extra źródło i cena była niezła to może to o to chodziło? No i ten rajd przez piekło. Przecież na pewno nie zrobiłby takiej głupoty! Znaczy... Nie żeby nie dał rady... No ale skakać przez wrzący gejzer?! Jechać na dwóch kołach nad przepaścią? Albo po walącym sie moście? Co prawda bardzo chciałby wykonać każdy z tych numerów i właściwie... Może jakby tak poćwiczyć... Ale to właśnie pewnie tak działało! Podjarał się jakimś pomysłem i pewnie na prochach przjechał przez miasto jak szaleniec. Na pewno tak było. Nie pierwszy raz zresztą ostatnio. To było logiczne i spójne i...
- Co to kurwa jest? - spytał zaskoczony sam siebie gdy sięgając po gałkę radia aby nastawić na policyjny kanał spojrzał odruchowo w dół na drążek kierowniczy. Tylko, że ten drążek kierowniczy w ogóle nie wyglądał jak drązek który użwyał ostatnio gdy np. wyjeżdżał z dziupli Roninowców i w ogóle. Wyglądał jakby ktoś go wyrwał i wbił jakiś debilny sztylet!
Po chwili dopiero rozpoznał, że to był TEN sztylet. Ten od tego spaslaka co mu klucz połamał, chujek jeden. Wahał się chwilę ale spróbował sięgnąć i wyjąc ten przerobiony bagnet. Ale siedział mocno. Nawet jak Jeff zaparł się nogami też nie pomogło. A nawet to jak przeszedł na romowisko narzędzi jakie miał teraz na pace i znalazł co trzeba to za ich pomocą też nie udało mu się wydobyć ostrza z mocowania. W końću znalazł lupę i przyjżał się bliżej. Wydawało mu się, że sztylet jakoś wtopił się i wniknął w bazowy metal wozu.
- O kurwa... To chyba jednak było tak na serio... - mruknął zmęczony ale całkiem już rozbudzony "Patyk". Zastanawiał się jakie to przyniesie mu reperkusje w przyszłości. Wersja z prochami była fajna i wygodna i wiarygodna. Wersja z piekłem i Ghostym... Była za to cholernie ciekawsza i niebezpieczna no i pewnie nikt w nią nie uwierzy.
Znalazł w końcu butelkę wody i opróżnił ją jednym chaustem a pustą rzucił na pobojowisko na pace. W takim bałaganie nie jedna pusta butelka w tę czy we w tę nie robiła żadnej różnicy. Nastawił radio słuchajac chwilę newsów i policyjnych komunikatów. Wiedział, że jeśli przebił się w jakikolwiek sposób przez realne miasto to pewnie zostałby jakiś odzew w eterze. Zastanawiał się co robic dalej. Postanowił wrócić na molo i sprawdzić co z grubasem. Jeśli polazł do piachu to mógł spokojnie staremu chytrusowi zameldować, że wykonał zadanie i zgarnąć nagrodę. Poza tym z ciekawości chciał jeszcze raz zobaczyć miejsce gdzie to wszystko się zaczęło. Po drodze jednak zamierzał coś zamówić se na wynos bo umierał z głodu i pragnienia. Aha, i musiał wrzucić jakąs kawkę albo dwie. I mozę jakiegoś spida bo już mu się skończyły a musiał się obudzić No i spalić jakiegoś skręta by się jednak wyluzować po tym wszystkim.