Solo - krótkościęty brunet o kocich ruchach
- Wręcz przeciwnie komandorze, wasza pomoc byłaby jak najbardziej przydatna. Przesyłam wam własnie koordynaty floty przeciwnika. Mam nadzieję, że przyda wam się trochę ćwiczeń w strzelaniu do ruchomego celu. - uśmiechnął się do Kaina. Uznał, że dla nich to ćwiczenia bo niczym nie ryzykowali. W końcu flota Obcych w żaden sposób nie mogła im odpowiedzieć na ostrzał. A taki test bardzo by pomógł w ocenie lojalności tronowców skoro byłe tyle wątpliwości co do tego.
- Zaraz się zacznie Marcus. Trzymajcie się. - odpowiedział krótko kamratowi - telepacie. Nie wiedział co jeszcze dodać. Mimo pozorów spokoju w głębi duszy był spięty. Miał w końcu dowodzić pierwszą w historii Ziemii kosmiczną bitwą i cholernie mu to ciążyło. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Tak naprawdę czułby się dużo lepiej będąc z resztą grupy i plasterkując wrogów. Obecnie dodatkowo miał poczucie, że zrobił co mógł i teraz wszystko zależało od innych wykonujących jego rozkazy, kontrakcji przeciwnika no i szczęścia. Pozostawało mu to co często się głównie robi na wojnach: czekać. I prywatnie strasznie szarpało mu to nerwy choć na zewnątrz starał się tego nie okazywać.
- Dziękuję kapitanie. - Zwrócił się do oficera dyżurnego. ~ No to do dzieła! ~ ponaglił sam siebie w myślach biorąc nieco głębszy oddech. Żałował, że nie wolno było palić na mostku. - Sojusznicy z Shiar niech czekają w pogotowiu i nie dadzą się wykryć chyba, że Obcy będą próbowali zwiać. - rzekł pewnie i pozornie spokojne do dyżurnego. Planował dzięki aliantom odciąć drogę ucieczki Obcym lub uderzyć na nich od tyłu gdy już będą związani walką z siłami głównej floty.
Trochę się rozczarował, że markery jeszcze nie są gotowe. Niestety było ich trochę i nawet Sentry musiał mieć czas na to by wykonać te zadanie. Zwłaszcza, że mimo wszystko mieli dosć mało czasu na wykonanie tego punktu planu. Wolał namieszać wrogim dowódzcom już teraz w głowie no ale najwyraźniej będą mieli nad czym główkować później. Przynajmniej pole minowe było założone jak trzeba i miał nadzieję, ze namiesza w szykach wroga tak jak planwał. Na to już jednak nie bardzo miał wpływ więc przestał się chwilowo tym zamartwiać.
Obserwował jeszcze chwilę na holoekranie mapę pola bitwy która właśnie się zaczynała. Widział oznaczone na niebiesko siły floty głównej zmierzającej niepowstrzymanie od wnętrzna Układu ku jej najdalszej planetce. Obcy, wyśfietlani na czerwono, zajęli klasyczną pozycję obronną na drodze do bazy najwyraźniej zdeterminowani jej bronić. Od całkiem zewnętrznej strony orbity Plutona jarzyły się na żółto flota sojuszników z Shiar. Solo uznał, że skoro Obcy nie zmienili szyku to najwyraźniej jeszcze nie wiedzieli o ich obecności. Zapewne sądzili, że mają do czynienia tylko z flotą główną. Celem Ziemian i ich sojuszników było zniszczenie przyczółku Obcych na Plutonie i ich floty. Wymuszało to na nich bardziej agresywną taktykę. Obcym własciwie wystarczyło zachowanie obecnej pozycji. Solo nie miał nic przeciwko agresywnym formom ataku.
Teraz czekała go najważniejsza decyzja. Obie strony miały podobną liczbę okrętów. Zapowiadało to więc wyrównaną i zażartą bitwę. Wedle wywiadu Ziemianie mieli lepsze sensory i systemy celownicze mieli więc większe szanse na trafienie. wroga. Mógł więc wydać rozkaz by każdy okręt wybrał sobie oddzielny cel. Wówczas powinno dać się odczuć tą przewagę i powinni stopniowo zyskać przewagę. Zapewne zaowocowałoby to większą ilością uszkodzeń okrętów bo pojedynki trwałyby dłużej i pozwoliłoby mieć nadzieję, że ocalałe okręty uda się wyremontować do czasu głównej bitwy. W połaczeniu z zaskakującym atakiem Shiar, polem minowym i dalekim ostrzałem Tronowców powinno wystarczyć do wygrania bitwy z pewnym marginesem bezpieczeńśtwa co do poniesionych strat. Z drugiej strony mógł skoncentrować ogień kilku okrętów na jednym okręcie wroga. Dawałoby to odpowiednią siłe ognia do szybkiego zniszczenia tego okrętu. Relatywnie zaś zmniejszało ilość zaangażowanych w walkę wrogich okrętów dając im swobodę manewru i ostrzału. W tym wariancie walki zapewne byłyby szybsze ale i straty i to nieodwracalne byłyby większe. W końcu się zdecydował.
- Dobra kapitanie, zrobimy tak... - rzekł do swojego pomocnika i poprzez niego a dalej poprzez zewnętrzne nadajniki flagowca "John Doe" popłynęły w cichą, mroczną i zimną próżnię kosmosu kolejne rozkazy. Flota przyjęła dość szeroki szyk by maksymalna ilość okrętów mogła bez przeszkód włączyć się do walki. Okręty miały się połaczyć w grupki gdzie każda para obierała za cel jeden okręt przeciwnika. Dzięki temu powinni mieć odpowiednią przewagę ognia i celności nad każdym przeciwnikiem i mieć realna szansę na szybkie wyłaczenie go z walki. Tamci prawdopodobnie postąpią tak samo. Wkrótce wroga flota dotrze w rejon zasobników i powinna być dodatkowo poszarpana przez ich pociski. Tronowcom przydzielił aktualne cele największych,nie związanych walką wrogich okrętów nie chcąc by tracili zasoby na strzelanie do drobnicy. O ile to co mówił Delgado o ich możliwościach nie było czczymi przechwałkami to przy ich sile ognia powinni dość szybko likwidować kolejne okręty. Sam na pokładzie swojego flagowego "John Doe" wraz okrętem o zbliżonej klasie obrali za cel okręt który wedle namiarów, obserwacji i analizy danych powinien być wrogim okrętem flagowym. Zamierzał go wyeliminować z walki jak najszybciej. Miał też co do niego szczególne plany.
Przez jeden z ekranów obserwował chwilę zgromadzonych na jednym z pokładów psy łańcuchowe Osborne'a czyli Thunderbolts. O ile dobrze widział znów się wdali w jakąś pyskówkę między sobą. Przynajmniej więc na nadmiar energii nie mogli więc narzekać. Szponiarz był im bardzo niechętny tak samo jak ich szefowi. Biorąc pod uwagę ogólną sytuację był zdecydowany użyć ich w bitwie bez względu na jej przebieg. Mieli zbyt duży potencjał by go nie użyć. Ale wolał go użyć na terytorium przeciwnika niż na swoim. Przejęcie wrogiego okrętu flagowego wydawało mu się odpowiednim zadaniem.
Miał zamiar wydać im rozkaz przez komunikator ale ostatecznie postanowił załatwić sprawę osobiście. Daleko nie miał zwłaszcza przy jego prędkosci. Po chwili wszedł do pomieszczenia zajmowanego przez grupę Osborne'a. - Jestem Solo, dowodzę naszymi jednostkami floty. Mam dla was szczególne zadanie. Macie przejąć wrogi okręt flagowy, najlepiej tak szybko by nie zdążył pisnąć słowa do reszty swojej floty. Co do środków zostawiam wam wolną ręke. - rzucił im krótk. Wahał się przed konsekwencjami ostatniego zdania jednak ostatecznie uznał, że przyda im się coś motywującego na zachętę.
Wiktor "Alfa" Stiepanowicz
Ukrainiec był nawet zadowolony gdy dostali wezwanie gdzieś w kosmos. Zapowiadało się, że Osborne w końcu wysłał ich tam gdzie powinien od początku zamiast sprzątać własne podwórko ze zbędnych elementów. Trochę jednak nudno było na tym okręcie flagowym i już go trochę nosiło, zwłaszcza w obecności takich "przyjaciół" jak Barlog. No w końcu ile można z nim tak po doboroci wytrzymać? Nareszcie jednak dostali konkretne zadanie co było przyjemną odmianą. Gdy okazało się, że w przeciwieństwie do O'Briana, ich chwilowy dowódca pofatygował się osobiście zrobiło się ciekawie. Gdy powiedział, że mają zdobyć okręt flagowy tych cholernych Itruzów był bardzo ucieszony. Gdy tamten dał im wolną rękę Wiktor po prostu tryskał entuzjazmem do tego zadania. A najfajniejsze było to czego nie powiedział a co w dość naturalny sposób przyszło do głowy byłemu Specnzazowcowi. Po zdobyciu okrętu Thunderbolts będą mieli go na własność. Flagowy kosmiczny krążownik! może wreszcie nadarzyła się okazja by prysnąć z tego burdlu? - Spoko szefuńciu, masz to jak banku! - pod matowym, pancernym szkłem hełmu nie było widać szczerzącego usmiechu Ikraińca ale było go jak najbardziej słychać przez głośnik jego czarnego pancerza. Tak samo jak było widać jak najszczersze radosne klepnięcie tego byłego zbiega i terrorystę który obecnie dochrapał się stołka w ramię. Alfa jak najbardziej i jak najszczerzej miał ochotę wykonać powierzone im zadanie.