sob lut 12, 2011 7:43 pm
Trzeba włączyć sprawdzanie pisowni i gramatyki (w OpenOffice jest od tego przycisk na pasku zadań) tak, żeby się pytał po kolei o każde słowo, i wtedy można wybrać "Dodaj". Chyba że w nowym Wordzie strasznie się zmieniło.
No i tak poprawiłem pierwszą część, chociaż nie wiem, czy nic nie zepsułem. Ze spraw, w których słownik nie pomoże - przymiotniki, jak "trakiski", powinny być chyba z małej litery, a do tego w jednym miejscu trafiłem chyba na brak przecinka przed "co".
-----
Księga czerech aspektów. tom pierwszy – zrozumienie
Prolog
107 rok Wielkiego Exodusu
Pościg trwał od piętnastu minut. Zdobycz się nie poddawała, lecz nie miała szansy przed nim uciec. Był drapieżnikiem, a ona ofiarą. Wynik był z góry przesądzony. Jedynie kwestią czasu było to, kiedy schwyta ją w uścisk swych silnych rąk. Prawdę mówiąc, bawił się. Gdyby chciał, mógłby to zakończyć już dawno. Ale nie miał powodu się spieszyć. W szarości nocy dostrzegł swą zdobycz. Wysoka, może dziesięcioletnia samica dwunogiego stworzenia nazywanego niekiedy człowiekiem. Biegła z całych sił, ale to nie miało większego znaczenia. Gwałtownie przyspieszył i w paru susach znalazł się przy ofierze. Napiął wszystkie mięśnie do skoku, który miał ją przygwoździć do ziemi. Jednak gdy był już bardzo blisko, zdobycz zatrzymała się, zawróciła i podbiegłszy parę kroków w jego stronę, kopnęła go z półobrotu. Oberwał w oko. Zawył przeciągle, lecz prawdziwy ból poczuł, gdy otrzymał cios w nozdrza
- Au! – zawołał przyciskając dłonie do pyska – nie przesadzasz siostrzyczko?
- Tata mówił, że zawsze trzeba dawać z siebie wszystko – odparła dziewczynka z przesadną powagą typową dla dzieci
- Serak, Senes, wracajcie do domu. – usłyszeli srogim głos dobiegający ze strony pobliskiego domu
- Arkaz, czy ty zawsze musisz marudzić? – rzekła dziewczynka obrażonym tonem
Kondotier
Rok 120 Wielkiego Exodusu.
Kondotier Serg Utro wyszedł właśnie z portalu znajdującego się w cytadeli Zerde – Akam. Jego jasnobrązowy koń zarżał. Trakis dotkną koniuszkami szponów jego karku
- Spokojnie – Wyrwało się z zębatych szczęk. Ruszył przed siebie. Za nim z portalu wychodzili pozostali członkowie wolnej kompanii Krwawych Ostrzy. Tak jak ich dowódca, wszyscy byli Trakisami. Serg zsiadł z wierzchowca, i stanął na kamiennej podłodze całej swej okazałości. Miał szarą szorstką skórę, wydłużoną czaszkę, z dwoma niewielkimi otworami zamiast nosa i z potężnymi szczękami pełnymi trójkątnych kłów. Pięciopalczaste dłonie zakończone były zakrzywionymi szponami. Okrągłe, głęboko osadzone czarne oczy posiadały kocie źrenice, teraz zwężone z powodu błękitnego blasku padającego z portalu. Postąpił kilka kroków do przodu, ciągnąc swego konia za lejce, , szponami. Nosił barwioną na czerwono zbroję łuskową, tył głowy chroniła mu stalowa misiurka. Gdy znalazł się w cieniu, świat wokół niego przybrał kojący szary kolor. Z zadowolenia dotknął podłużnym językiem końcówki swoich ostrych zębów. Podszedł do zarządcy portalu, mijając skupionego na podtrzymywaniu drogi międzyświatowej portalmistrza. Biurokrata nosił długie szaty, najprawdopodobniej koloru niebieskiego, choć Serg w ciemnościach nie rozróżniał kolorów. Lekko się pokłonił i powiedział w złożonej mowie Trakisradu
- Czy mógłbym prosić o dane osobowe – po czym usiadł przy drewnianym biurku stojącym na lewo od kondotiera. Leżało na nim kilka zwitków papieru.
- Wystarczą skrócone? - zapytał
- Tutaj tak, ale przy bramie będzie trzeba podać wszystko, zgodnie z ustaloną procedurą. – Rzekł urzędnik
- Rozumiem. Jestem Serg Utro z osady Sekel-Achatere położonej na równinach Simos. Aktualnie dowodzę prywatnym oddziałem płatnych ostrzy. Moi żołnierze tworzą kompanię konnych łuczników, ale w razie potrzeby mogą walczyć jako lekka piechota. – odpowiedział uprzejmie najemnik.
- A wolno zapytać, czy wielce szacowna kompania posiada jakąś nazwę? Potrzebna jest do papierów
- Krwawe ostrza, choć jeśli będzie trzeba, to zmienię ją. Chyba nie łamie ona żadnego tabu tutejszej Reszty? – Zapytał.
- Chyba nie. – odpowiedział urzędnik – Chociaż trudno powiedzieć. Dla nich samo nasze istnienie narusza ustalony porządek rzeczy
- Ale nasze towary i miecze pozwalają im przetrwać wszystkie problemy egzystencjalne? – dowódca najemników podwiną wargi w trakiskiej odmianie uśmiechu - Zda – przytaknął zarządca Serg parsknął - Reszta - Reszta – przytaknął urzędnik. Potem jednak powiedział poważniej
- Do koloni Akam nie wolno wpuszczać nie Trakisów Ani zerd-ludzi, ani aliantów, ani innej Reszty. Jak już mówiłem, nasze istnienie jest dla kapłanów słońca j wystarczająco problematyczne.
- Rozumiem – rzekł ze zdziwieniem w głosie – na szczęście z nie Trakisów towarzyszą nam tylko konie – „Przesadne procedury bezpieczeństwa. Wystarczy, że pytają o to samo gdy przekraczamy wrota wejściowe” – Czy już mogę iść dalej?
- Tak, ale twoich towarzyszy też przepytam.
- Oczywiście - odparł Serg. W tej samej chwili wrota portalu zgasły i szarość otoczyła najemnika
- Serg! Mężu kochany, ile będziesz się guzdrał z tym urzędnikiem? – usłyszał od strony portalu
- Już wszystko załatwiłem – Odkrzyknął – Poczekam na was przy bramie fortecznej!
Ruszył przed siebie. Kopuła pomieszczenia ochraniającego portal była niewiele wyższa niż dwa monolity tworzące międzyświatową bramę. Przejścia pilnowało dwóch ubrany w długie brązowe szaty Wykonawców, elitarnych magów wojowników podległych bezpośrednio Khartowi. Obaj spokojnie, ze zmrużonymi oczami opierali się o ścianę. Serga nieco zdziwił widok znakomitych żołnierzy pilnujących bramy, zwłaszcza, że po drugiej stronie musiało czekać dwóch kolejnych. Na dodatek nie mogli tutaj stać całą dobę. Oddelegowanie przynajmniej ośmiu Wykonawców, gdy w mieście takim jak Akam służyć mogło co najwyżej trzydziestu, musiało wiele oznaczać. A Serg, jak każdy Trakis, lubił zagadki. „By odnaleźć Klucz, musisz zrozumieć” głosiły przecież Ważne Księgi. Odpowiedź była prosta. Ten świat był na tyle niebezpieczny, że rada zdecydowała się na pozostawienie na straży elitarnych żołnierzy. Serg parsknął z zadowolenia. Nim więcej zagrożeń, tym większa szansa na to, że zostanie zatrudniony przez samowyniesionych, a zawsze lepiej pracować dla swoich niż dla Reszty. Czerpanie radości z problemów Jedynego Państwa nie było zgodne z trakiską etyką, ale najemnik bardzo potrzebował zatrudnienia. Wystawienie trzydziestu jeźdźców pochłonęło większą część jego funduszy. Jeśli szybko nikt go nie wynajmie, będzie miał problem. Mijał właśnie jednego ze strażników, gdy tamten powiedział
- Jeden jest naród…
- Który musi przetrwać – Dokończył bezwiednie. Gdy wyszedł z budynku pierwszym, co przykuło jego uwagę, był zapach wody. Starej i stęchłej, pełnej mułu i piachu. Potem poczuł inne wonie. Żelazo, przyprawy, sól, pachnidła i wiele innych dóbr, które eksportowali do tej koloni. Jednak woń wody dominowała. Głośny szum drażnił wrażliwe uszy najemnika. Cytadela Zerde-Akam była spowita w szarości. Wszystko było oświetlone za pomocą świetlistych kamieni, których używano tam, gdzie nie można by użyć tradycyjnych pochodni, na przykład z powodu wilgoć tak jak tutaj, Dawał one jednak nikłe światło, wystarczające dla oczu samo wyniesionych. Jedna długa ulica biegła aż do bramy znajdującej się w oddali. Po lewej widział głównie magazyny i chyba jakąś karczmę. Koszary oraz zabudowania mieszkalne znajdowały się najprawdopodobniej w głębi, być może wykute w kamiennej ścianie. Jego czuły słuch wychwycił szmery rozmów. Po prawej widział wysoki kamienny mur. Był zbyt cienki by wytrzymać ostrzał za pomocą machin oblężniczych. Nie zbudowano go jednak po to, by chronił przed wrogiem. Spojrzał w górę, i zobaczył jeden z cudów tego świata. Ponad murem ujrzał jednolitą ścianę wody. Cytadelę bowiem wybudowano na półce skalnej znajdującej się pod wodospadem, którego wody wpadały w bezdenną otchłań. Kolejny dowód na słuszność ścieżki jaką podążali. Szedł przed siebie mijając rozgorączkowanych robotników. Jego wierzchowiec był niespokojny, ale Serg dobrze go wytresował i wiedział, że nie poniesie. Po paru chwilach był już przy bramie. Kilkunastu strażników z czarnymi opaskami na ramionach uważnie przyglądało każdemu kto usiłowałby przejść przez żelazne wrota. Najemnik cmoknął z irytacji. środki bezpieczeństwa jakie zdecydowała się podjąć rada były jego zdaniem wybitnie przesadzone. Nie narzekał jednak głośno gdy go przeszukiwano, ani gdy kolejny urzędnik wypytał go o jego dane
- Czołem płatne ostrze – usłyszał na lewo od siebie. Gdy tam spojrzał zobaczył ubranego na czarno Trakisa. Sądzą po stroju, musiał być czarnym legionistą, na przepustce. Jego pysk wyrażał wesołość. Dla podkreślenia tej emocji pstryknął palcami
- Witaj żołnierzu Kharta – odparł kłaniając się nieznacznie – Jestem Serg Utro, dowódca kompani Krwawych ostrzy
- Krewniak Akeste Utro? – zapytał tamten podkreślając zaciekawienie uniesieniem powieki, jednocześnie nadając wypowiedzi uprzejmy ton za pomocą delikatnego ruchu dłonią.
- Tak, Akeste Utro była moją ciotką, ale niestety zginęła gdy drugi legion Stamiego tłumił powstanie Chzargrasu
- Niech narodzi się ponownie w Jedynym Państwie – Pociągnął łyk z butelki z dzióbkiem z jakich pili Trakisi – Jestem Halraze Nosteme. Jak byłem w najemnikiem służyłem w ciężkiej piechocie Akeste razem z nią. Dobry był z niej łucznik, choć zbyt emocjonalnie podchodziła do życia. Takie zachowanie nie przystoi Trakisowi, prawda? - Uniesienie ramienia mówiące, że pytanie ma wprawić w zakłopotanie
- Zda – potwierdził najemnik, czując się nieco skrępowany. Jemu także często zarzucano brak powściągliwości. Chcąc zmienić temat zapytał czarnego legionistę – Długo już służycie w Akam?
- Jakieś pięć lat, ale tutaj łatwo stracić poczucie czasu. Rozumiesz, tutaj nie mamy pór roku – odparł żołnierz
- Żadnych? – zapytał Serg
- Żebyś wiedział. Kilka lat temu przez pół dawnego roku zaczynało padać o tej samej porze, a równo po godzinie przestawało. Podobno niektórzy zaczynali nastawiać zegary podług deszczu. – Halraze przekręcił głowę niczym pies – ale o takich sprawach powinieneś już wiedzieć skoro się tutaj wybrałeś, prawda?
- Powinienem – Przytaknął z westchnieniem najemnik. Prawda była taka, że na pomysł by udać się ze swą kompanią wpadł pod wpływem chwili, gdy usłyszał jak kupiec z Trakisradu sprzedał jakiemuś księciu nomadów miecz ze „stopu” stali i esencji ziemi sprowadzanej z Akam za równowartość jego trzyletniego żołdu. A Serg nie był tani. Porozmawiał potem z kupcem. Dowiedział się, że jego zysk nie był tak duży jak można by przypuszczać. Mieszkańcy świata w którym pozyskiwano esencję ziemi, kazali sobie słono płacić za ten cenny surowiec, a samodzielne wydobędzie było ryzykowne. Każdy najemnik wiedział, że gdzie ryzyko tam zysk. Serg miał wtedy dużo pieniędzy. Kampania przeciwko księciu Rangirowi była nad wyraz udana i Serg, który służył wtedy w oddziałach innego kondotiera Heresto, którą z kolei ludzcy książęta wynajęli by wspomógł ich w walce z półdemonem, przywiózł z tej wyprawy znaczne bogactwo. Heresto wycofała się wtedy z zawodu i kontrakt Serga wygasł. Spieniężył następnie cały swój majątek, ożenił się ze swoją zastępczynią, skrzyknął żołnierzy ze swojej dawnej chorągwi i założył własną kompanię. Początkowo wydawało mu się, że wpadł na wspaniały pomysł. Teraz jednak rozmawiając z legionistą nie był już tego taki pewien.
- Masz może trochę czasu? Jestem na przepustce do wieczora, ale nie za bardzo mogę się ruszyć z cytadeli.
- I tak muszę czekać na żonę i resztę mojego oddziału
- To dobrze, miło byłoby pogadać z kimś z poza Sarateku. – widząc zdziwienie na twarzy – odsuń się na bok bo zaraz zaczniesz blokować ruch.
Serg, ciągnąc za sobą swojego wierzchowca, odsunął się na lewo. Znaleźli się między dwoma magazynami
- Czym jest Saratek? – zapytał kondotier przebierają palcami, co miało dać do zrozumienia, że pragnie by jego rozmówca rozwiną temat
- Saratek to rzeka. Możesz ją zobaczyć, gdy tylko spojrzysz w górę. Ale to coś więcej – odparł żołnierz
- W jakim sensie?
- Tylko dwa razy wypłynąłem po za obszar jaki nam ofiarowano. Raz byłem w hrabstwie Samotnej góry ochraniać ładunek esencji, za drugim razem odwiedziłem Koronę, ale nie o tym. Widzisz, Saratek to ogromna rzeka. Przepływa przez pół tego świata. Wokół niej znajdują się najżyźniejsze ziemie, największe miasta i tak dalej…
- Sekel, miasto z którego pochodzę też jest położone na rzeką, która przebiega przez równiny Simos. Nie widzę nic niezwykłego w tym co mówisz. – Odparł najemnik
- A czy zmienia ona tego, który wędruje wzdłuż jej brzegów, jakby rzuc0no nań czar – westchnął Halraze – Trudno znaleźć właściwie słowa, aby to dokładnie opisać. Nie jestem uczonym, i nie potrafię ci tego dobrze wytłumaczyć, ale widzisz… ta rzeka jest magiczna. My, na szczęście, tego nie odczuwamy, ale wszyscy resztowi, którzy nie są Dziećmi Słońca i czterech jego synów muszą unikać jej wód. A nawet gdy są tylko blisko niej to chorują. Oczywiście, to działa w dwie strony. Zabierz dziecię słońca w Dzicz to oszaleje, zaprowadź go na Zniszczone Ziemie to zwiędnie. Prawdę mówiąc, to chyba dzięki temu, że jesteśmy odporni na ten efekt tolerują nas
- To nie jest żaden przesąd? – Zapytał najemnik podejrzliwie
- Wiem to od członków Trakisradu, nie zaufałbym słowom Szaleńców – obruszył się żołnierz
Serg zamyślił się. Halraze na pewno wiedział dużo na temat tego świata, czego nie mógł powiedzieć o sobie. Alwastra nie miała świadomości jak uboga była jego wiedza i lepiej dla niego żeby się nie dowiedziała.
- Powiedz mi coś o tych „Dzieciach Słońca” – poprosił
- Powiedzieć? Lepiej ci pokażę – rzekł legionista. Wszedł na chwilę do jednego z magazynów, wykrzyczał jakieś słowo. W drzwiach pojawiła jakaś drobna postać. Trakis pociągnął ją do siebie. Oczom Serga ukazał ludzki chłopiec. Może dziesięcioletni. Halraze wziął do ręki świetlisty kamień zatknięty na kij od pochodni. Potarł go dłonią, biały, zimny blask oświetlił chłopca. Serga kląsknął językiem z zaciekawienia. Chłopiec wyglądał z jak zwyczajne ludzkie dziecko. Prawie. Miał bowiem czerwonoróżową cerę, ogniście rude włosy, i czerwone oczy, które patrzyły na najemnika z zaskakująco silną niechęcią. Słyszał przyspieszone bicie jego serca.
- To Uzar Drecht, sierota, którego przygarnął sobie jeden z magazynierów. Ale to nas nie interesuje, dotknij jego skóry
Serg zrobił tak jak powiedział legionista. Chłopiec chciał odsunąć od dłoni najemnika, która zbliżyła się do jego policzka. Jedno spojrzenie legionisty wystarczyło, by nieco spokorniał. Gdy zaopatrzone w szpony palce dotknęły policzka, Serg, zaklął. Skóra była znacznie cieplejsza niż powinna być u zdrowego dziecka, u chorego zresztą też.
- Co to znaczy? – zapytał zaskoczony
Żołnierz spojrzał na niego z dezaprobatą. Kondotier zachował się nieco zbyt impulsywnie.
- Chłopak jest dzieckiem płomienia. Jego krew jest znacznie gorętsza od ludzkiej – dał znak dziecku żeby odeszło – temperament też mają gorętszy. Po prostu są niczym ogień
- Zda – przytaknął najemnik nie do końca wiedząc jak ma rozumieć słowa żołnierza
- Istnieje pięć ludów rzeki, jak wolimy ich między sobą nazywać. Są to- dzieci światła, płomienia, ziemi, wód, i wichrów. Nie muszę chyba tłumaczyć czym się charakteryzuje każdy z tych ludów
- Zdarkara! Przecież żywioły zawsze były metaforą na opisanie świata. Uczeni przecież… - rzekł najemnik uderzając się w kolana
- Nie wiem co dokładnie na ten temat mówią nasi uczeni – przerwał mu Halastre – Będę musiał jakiegoś zapytać. Bo resztowi to oczywiście plotą same bzdury, ale tego na pewno się domyślasz. Hmm, chyba nachodzą twoi ludzie.
Serg spojrzał za siebie. Zobaczył jak cała kompania idzie gęsiego, prowadząc za konie za uzdy. Na przedzie szła jego żona, Alwastra, za nią podążał jej brat, który był odpowiedzialny za zdrowie ich wierzchowców.
- O czym rozmawiacie ze strażnikiem? – Zapytała Trakiska swego męża z pewną podejrzliwością
- O zwyczajnych sprawach – odparł tamten wymijająco niewinnym tonem. Następnie pożegnał się z Halastre i zaprowadził swoich jeźdźców za bramę. Powitał ich tam grzmot w wodospadu. Serg ukazał ostre jak brzytwy zęby wyrażając w ten sposób irytację. Zanim dotrą do widocznej w oddali rampy wykutej w skale będzie cały mokry. Mocno szarpnął wierzchowca za uzdę.
Rampa była stroma, droga na górę długa. Domyślał się, że zajęła im wszystkim ponad dwie godziny. Gdy znaleźli się na powierzchni piękne złote słońce właśnie zachodziło. Było inne, niż te, do których przywykł kondotier. Praktycznie nie oślepiało. Miodowo złoty dysk wydawał się piękny nawet niezdolnej do poetyckich uniesień trakiskiej duszy Serga. Jego promienie oświetlały rozpostarte po dwóch stronach rzeki miast. Akam – miasto końca. Kontemplację pięknego widoku przerwała mu jego żona
- Serg, a załatwiłeś już papiery naszym koniom, by mogły zgodnie z prawem opuścić kolonię? Bo wiesz, tutaj obowiązuje takie prawo…
Kondotier sapnął, zdając sobie sprawę, że znowu o czymś zapomniał