Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt cze 12, 2015 2:31 pm

Nyarla była pod wrażeniem przedmiotów, które zdobyli w jaskini Romana. Gdyby tylko mogła, podziękowałaby nieznajomemu illithidowi za pomoc. Szala walki była zdecydowanie po stronie psionika i mogli nie wyjść cało, gdyby nie tajemniczy łupieżca. Zarówno brosza, sztylet, jak i kamień wydawały się bardzo przydatne i Nyarla zamierzała zatrzymać sobie wszystkie.
Sztylet był misternego wykonania i zawierał w sobie potężną magię. Dużo potężniejszą niż ten używany przez Nyarlę do tej pory. Brosza zawierała magię pomocną w konkretnych sytuacjach, co nie zmieniało jednak faktu, że niezwykle potężną. Nyarla wątpiła, by sama potrafiła wywołać taką iluzję. Wszak nie była to jej ulubiona dziedzina magii. Natomiast jasnolawendowy kamień był prawdziwą perełką. Moc pochłaniania zaklęć była nie do przecenienia. Nyarla musiała zastanowić się, czy nie podarować kamienia Ur'Thogowi. Zawsze w pierwszej linii był najbardziej narażony na wrogie czary. Z drugiej strony - magów zwykle eliminowano jako pierwszych. Póki co zawiesiła więc kamień nad swoją głową, pozwalając mu krążyć swobodnie dookoła.

Czarownica ucieszyła się niezmiernie, widząc Thoga o na powrót funkcjonującym umyśle. Jego pytanie o Wiktorię wybiło ją totalnie z równowagi, na szczęście z pomocą przyszedł Gabriel, więc Nyarla mogła tylko uśmiechać się ładnie na potwierdzenie słów męża.

Nazajutrz powróciła do nich Wiktoria. Zachowanie kapłanki i półorka utwierdziło Nyę w przekonaniu, że wybór był właściwy. Znów byli w czwórkę i każde z nich wiedziało, że nie trzeba tu żadnych dodatkowych wyjaśnień. Kilka porozumiewawczych spojrzeń między Wiki i Nyą wystarczyło. Nie tracąc czasu, zebrali się w dalsza drogę.
Zgodnie z obietnicą Youri wierzchowce czekały na nich przed klasztorem. Pogoda uspokoiła się i choć wszędzie zalegały wciąż śnieżne zaspy, podróż nie była już takim utrapieniem. Nyarla nie czuła się najlepiej z faktem, że wszyscy tak się dla niej poświęcają. Uważała również, że zdobywanie Warowni wcale nie było warte życia Armanda czy Wiktorii. Nie sądziła, by takie forsowanie się wyszło na dobre jej towarzyszom. Czasem jednak należało po prostu przemilczeć pewne zachowania. Tak jak powiedział Gabriel - to był ich wybór.

13 dzień Szponu zimy 1373 roku Rachuby Dolin


Sprawa Warowni stale gnębiła czarownicę. Dotyczyło to przede wszystkim jej towarzyszy i tego, co zrobią po zdobyciu twierdzy. Nie miała jednak pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. Takie hordy potworów mogły wymagać całych tygodni walki i wytrzebienia co do ostatniego. Najgorsze było jednak to, że ona wcale nie chciała w tej Warowni zamykać się na zawsze. Miała jeszcze tyle do zrobienia, osób do odnalezienia, tajemnic do rozwiązania... Wszystko to miało się wkrótce wyjaśnić. Wciąż długa droga pozostawała przed maleńką drużyną, ale z każdym dniem byli coraz bliżej celu.

Rozmowa na temat podziału obowiązków z komentarzem Wiktorii na czele ubawiły Nyarlę. Na moment poczuła, że jest dokładnie tam, gdzie być powinna; w otoczeniu dokładnie takich osób, z jakimi przebywać chciała. Wezwała moce splotu, by przygotować schronienie dla grupy. Niestety uczucie zadowolenia szybko zostało zastąpione przez irracjonalny niepokój. Jeśli ktoś faktycznie je obserwował, z pewnością nie był przyjacielem. Wtedy go dostrzegła.

Stał tam samotnie, bez ruchu, patrząc w jej stronę. Wspomniała nawiedzony las, który ominęli, pozwalając by znajomy paladyn zajął się tą sprawą. Tu nie było aż tak przerażająco, a jednak widok Gabriela wywołał ciarki na plecach Nyarli.
- Wiki - zaczęła ostrożnie. - Wiki, coś jest bardzo nie tak. - powiedziała szeptem, zbliżywszy się do kapłanki.
- Czujesz coś? Zło? Jakąś moc? Widziałam Gabriela... Bez Thoga.
Nyarla była silną, pewną siebie i swoich umiejętności kobietą, nie miała w zwyczaju panikować. Tym razem również zachowywała jako taki spokój.
- Najchętniej poczekałabym, aż wrócą. Obawiam się jednak że to może nie nastąpić zbyt szybko... A nie mogę stracić żadnego z nich.
Nyarla szybko utkała kolejne zaklęcie, by przesłać wiadomość do ukochanego.
- Gabrielu, idziemy was szukać. Widziałam cię samego w pobliżu chatki. Będę zaznaczać naszą drogę. Jeśli znajdziecie chatę lub któryś ze znaków, nie oddalajcie się. - powiedziała, korzystając z prawie całego limitu słów, i pozwoliła, by magia poniosła jej słowa wraz z wiatrem.
- Jeśli będzie mógł, odpowie - wyjaśniła Wiktorii. - Ruszajmy.

Kiedy tylko magiczna chatka zaczęła zniknąć im z oczu, Nyarla sięgała po moc splot, by prostą sztuczką oznaczyć pobliski pień drzewa lub większy głaz. Pod jej dłonią rysował się symbol w kształcie smoka i jaśniał delikatnie, znacząc przebytą drogę. Za każdym razem gdy oznaczone miejsce zaczynało znikać z widoku, czarownica wyczarowywała kolejnego smoka. Wiedziała, że jej zdolności są ograniczone, a na dodatek posuwały się przez to dużo wolniej, wolała jednak nie pozostawiać wszystkiego przypadkowi.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt cze 12, 2015 5:30 pm

Kobiety maszerowały -o ile ich kroki można było nazwać marszem- w kierunku gdzie Nya widziała odchodzącego avariela. Zapadający zmrok nie był dla kobiet problemem, albowiem zarówno jedna jak i druga dzięki swojemu rodowodowi potrafiły widzieć w mroku.
-To Gabriel!- Wiktoria syknęła wskazując palcem oddalającego się elfa -Nya to pułapka. Twój mąż nie wiódł by nas tak jak on to robi. To jakaś iluzja.- dodała po chwili.
-Czujesz zło?- spytała ponownie Nyarla. Wiktoria skinęła jej głową i odmówiła krótką modlitwę. Gdy ostatnie słowa formułki wypowiadanej w imię rudowłosej bogini piękna zostały wypowiedziane, Wiktoria wzdrygnęła się nieco. Jej oblicze pobladło w mgnieniu oka. Zaniepokojona przełknęła ślinę i spojrzała na Nyarlę.
-Cała okolica aż tętni złą mocą. Nya wracajmy!- syknęła ponownie. Czarownica spojrzała przed siebie. Gabriel stał tam między drzewami w połowie skryty za sporą sosną raz po raz poruszając nerwowo skrzydłem jakby chciał zostać zauważony.

Nagle gdzieś z oddali z niewiadomego kierunku kobiety dobiegł dźwięk rżenia koni.
-Mam złe przeczucie Nyarlo...- aasimarka rzadko ukazywała swoje obawy. W jej żyłach tętniła krew niebiańskiej istoty i nie sposób było taką osobę zniechęcić do walki ze złem, jednak Wiki musiała przeczuwać, że tym razem może się to dla dwójki kobiet skończyć tragicznie. Tętent koni był coraz głośniejszy a po chwili kobiety usłyszały również zbliżający się harmider łańcuchów. Nyarla rozejrzała się dookoła, a gdy jej wzrok skierował się w kierunku, gdzie przed chwilą widziała Gabriela, jego już tam nie było. Nagle wszystko ucichło jak na pstryknięcie palca. Kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo.
-Wracajmy. Bez Thoga i Gabriela jesteśmy łatwym celem.- radziła Wiktoria i w momencie gdy kończyła zdanie harmider łańcuchów powrócił z oszałamiającą siłą a rżenie koni zdawało się dobiegać ze wszystkich stron.
-Tam!- aasimarka wskazała po raz kolejny palcem co dostrzegła.

Płonący rumak o czarnej jak smoła maści, buchający z nozdrzy rozgrzaną parą o czerwonych jak świeżo utoczona krew oczach pędził w ich kierunku przewracając co mniejsze drzewa stojące mu na przeszkodzie. Choć bestia miała straszne oblicze to i tak nie budziła takiego niepokoju jak dosiadający jej stwór. Budową ciała przypominał humanoida, lecz jego ciało było kompletnie owinięte żeliwnymi łańcuchami.
-To diabeł! Kyton!- warknęła Wiktoria i prędko odmówiła modlitwę do Sune. Czart zatrzymał się parę metrów od dwójki kobiet a płonącogrzywy wierzchowiec zarżał głośno i straszliwie.
-Akhtuur'kharass.- warknął grubym, gardłowym głosem czart.
-Czego chcesz przeklęty Baatezu!- Wiktoria dobyła buzdyganu stając krok przed Nyarlą. Aasimarka wiedziała, że jeśli obie będą korzystać z magii czart będzie miał dużo łatwiej.

-Jestem lordem cytadeli Avernusu, lecz nie przejmujmy się konwenansami- rzekł lekko się pokłaniając -A jak myślisz anielski pomazańcu, po cóż mogłem tu przybyć z czeluści samego piekła?- spytał a po okolicy rozniósł się echem jego szyderczy śmiech.
-Avernus. To pierwsze z dziewięciu piekieł.- rzuciła Wiktoria jakby do ogółu. Kyton zeskoczył z grzbietu płonącego rumaka a śnieg pod jego stopami w mgnieniu oka stopniał zaś odmarznięta gleba poszarzała a z pod jego owiniętych łańcuchami stóp poczęły wypełzać wszelkiej maści robaki. Kyton emanował aurą zła, tak silną, że kobiety czuły mdłości i pewnie gdyby nie odmówiona przez Wiktorię modlitwa czart pokonałby je samym swym obrzydliwym majestatem.
-Nim jednak przejdę do spraw ważnych, poznaj moich kompanów!- czart rozłożył ręce a kobiety błyskawicznie dostrzegły wyłaniające się z mroku, z pomiędzy drzew kolejne bestie.

Trzy Cornugony, zwane potocznie Rogatymi diabłami mierzyły ponad dziesięc stóp wzrostu. Ich ciała były pokryte zbrojami z naturalnych łusek o kolorze ciemno szarym. Stwory te miały potężne, nietoperze skrzydła o rozpiętości znacznie większej niż te które miał Gabriel czy nawet Eryk. Zbliżały się niespiesznie jakby miały świadomość że ofiary i tak im nie umkną szczerząc przy tym paskudne kły. Z drugiej strony Nyarla dostrzegła kilku osobników zwanych Piekielnymi Czartami. Te bestie były bardzo podobne do Cornugonów, lecz ich łuski miały kolor krwistej czerwieni. Z ich paskudnych paszcz wystawały zakrzywione niczym sztylety zębiska. Za plecami Nya dostrzegła kilkunastu Kościanych Diabłów. Te stwory z kolei miały ciemne ciała chronione grubą skórą. Na ich plecach, rękach i głowie znajdowała się niezliczona masa kolców a ostre jak brzytwy pazury tylko czekały by rozpruć ofiarę w strzępy. W końcu zza jednego z drzew wyłoniła się diablica o ludzkim wyglądzie zwana Erynią. Uśmiechała się ponętnie przyglądając się Nyarli i Wiktorii.
-Ładniutkie. Zabawimy się z nimi?- spytała.
-Nie teraz. Wiedźma ma trafić do Avernusu, pan zdecyduje co dalej.- odrzekł kyton, po czym spojrzał na Nyę -Chyba nie jesteś na tyle głupia by stawiać opór?- spytał uśmiechając się przy tym.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt cze 12, 2015 10:27 pm

- Wiem, Wiki - odpowiadała córka smoka na ostrzeżenia aasimarki.
- My jesteśmy bez nich łatwym celem, ale oni też nie są nieśmiertelni - przypomniała kapłance. - A jeśli to któryś z nich jest w niebezpieczeństwie? Nie możemy ich tak zostawić…
Martwił ją brak odpowiedzi od męża. Magia zawiodła, nie zadziałała czy po prostu nie mógł odpowiedzieć?

Nagle wszystko ucichło, choć niepokój nie opuszczał Nyarli. Gdy dźwięki powróciły ze zwielokrotnioną mocą, niemal ogłuszyły czarownicę. Chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Wiktoria pierwsza dojrzała kytona. Nya zastawiła się kosturem gotowa bronić się bez użycia magii. Im bliżej podchodził lord Avernusu, tym Salvani czuła się gorzej. Żaden z do tej pory spotkanych wysłanników piekieł nie wydawał się tak potężny.

Kiedy do kytona dołączyły cornugony, smocza córa wciąż była pewna, że zaraz dojdzie do walki. Skapitulowała dopiero, gdy dojrzała piekielne czarty, kościane diabły i erynię. Odruchowo sięgnęła po całun boskiej mocy, którym okryła się, wzmacniając swoją odporność na ich aurę i magię.
- Ze sobą się zabaw - odpowiedziała Nyarla diablicy, zachowując mimo targającego nią niepokoju perfekcyjny spokój.
- Widzę, że twojemu panu znudziło się wysyłać po mnie byle płotki - odpowiedziała kytonowi. - I tak mnie pojmiecie, jeśli doszłoby do walki - wzruszyła lekko ramionami. - Niepotrzebny nam taki rozlew krwi.

Dotknęła ramienia Wiktorii, wyminęła ją i stanęła przed nią. Przytuliła kapłankę.
- Znajdź ich. Powiedz im. Powiedz Erykowi, mnie już nie słyszy… Nie róbcie nic głupiego - przestrzegła aasimarkę.
Najwyraźniej musiała tym razem poradzić sobie sama. Odwróciła się na powrót do lorda pierwszego z Dziewięciu Piekieł.
- Skoro przyszliście tylko po mnie, zostawcie moich przyjaciół. Prowadź do swego pana.
Zachowanie klasy i powierzchownego spokoju kosztowało ją dużo wysiłku. Wcale nie chciała zostać sama na obcym planie wśród wrogów. Nie miała jednak wyboru. Spojrzała przez ramię w kierunku Wiktorii i rzuciła jej ostatni uśmiech.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

sob cze 13, 2015 10:00 am

Wiktoria spojrzała przyjaciółce głęboko w oczy. Nya dostrzegła w pięknych, błękitnych źrenicach aasimarki cisnące się łzy. Kobieta musiała być kompletnie rozdarta na pół. Pewnikiem z całych sił chciała pomóc czarownicy, lecz mimo wszystko lękała się o swoje życie. Z resztą słowa Nyi były jasne. Czarownica chciała by czarty pozostawiły Wiktorię przy życiu, od niej samej zaś chciała by przekazała Gabrielowi informacje o tym czego była naocznym świadkiem.
Brzęk stali wyrwał Nyarlę z zamyślenia. Jeden z piekielnych czartów złapał służkę Sune za ramię a ta nawet nie stawiała zbyt wielkiego oporu, wlepiając swoje puste spojrzenie w przygotowaną na wszystko Nyarlę.
-Oshkuden dra?- syknął stwór przykładając swój ząbkowany miecz do szyi kobiety.
-Nah a'skendurioon, araleniko. Umoi esse porun.- odrzekł kyton. Czart puścił Wiktorię która jakby tracąc siły w nogach upadła na kolana.
-Wielka szkoda. Była z was taka śliczna parka...- zakpiła Erynia. Nagle obraz przed oczami Nyi pociemniał.

~***~


Nyarla stała na skraju klifu, patrząc tam gdzie błękit nieba zlewał się z błękitem oceanu. Znała to miejsce doskonale, bywała tu nie raz i nie dwa. Za każdym razem gdy w snach szukała swego przeznaczenia trafiała na szczyt klifu, gdzie rzucała się w przepaść. Silny wiatr szarpał jej długimi, czarnymi włosami. Gdzieś nad jej głową rozbrzmiewał koncert wesołych skrzeczeń białych jak śnieg mew. Z uśmiechem na ustach uniosła głowę wodząc za nimi wzrokiem. Nagle poczuła na biodrach dłonie. Silne i szorstkie dłonie prawdziwego wojownika.
-Najpiękniejsza kobieta Torilu.- ciepły głos Gabriela był muzyką dla jej uszu. Mężczyzna przylgnął do jej pleców piersią zaś jego dłonie delikatnie powiodły wzdłuż tali ku górze by po chwili znaleźć się na jej foremnych piersiach, które elf namiętnie dotykał całując ją przy okazji po odkrytej szyi.
-Najpiękniejsza kobieta Torilu...- powtórzył.

~***~


-Otwiera oczy! Jednak nie zdechła.- parszywy zachrypnięty głos zadudnił w głowie Nyarli wprowadzając ją w stan świadomości. Tępy ból głowy, który nagle poczuła uświadomił ją, iż utrata pamięci była niczym innym jak następstwem silnego uderzenia w potylicę. Gdy czarownica złapała głębiej oddech poczuła ciężkie powietrze aż gęste od smrodu siarki i nieprzyjemnego smrodu fekaliów. Gdy otwarła oczy ujrzała kamienne sklepienie o kształcie łuku. Obraz wciąż wirował jej w głowie, lecz z całych sił starała się ponownie nie stracić świadomości. Zimna posadzka na której leżała dała jej jasno do zrozumienia gdzie w tym świecie jest jej miejsce. Powoli i ostrożnie odwróciła głowę w bok. Cela, w której się znajdowała nie miała jednej ściany, za to od ponurego korytarza oddzielały ją solidne, grube kraty, przez które widać było kilka sąsiednich cel. Mętnym wzrokiem dostrzegła przy każdej z nich po jednym osobniku. Jeden z nich był rosłym mężczyzną o długich kręconych włosach, które w okolicach ramion mieszały się z bujnym zarostem.

Jego umięśnione ciało odkryte od pasa w górę pełne było tatuaży i blizn. Osobnik szczerzył pożółkłe zębiska gapiąc się obleśnie w jej stronę. Drugi, którego dostrzegła był jednookim krasnoludem o łysej głowie. Pół jego twarzy zdobiła blizna od poparzeń i w przeciwieństwie do sąsiada nie miał żadnych zębów.
Kolejnym, który bacznie jej się przyglądał był mroczny elf. Szczupły i niższy od kudłatego człowieka. Jego smukłe ciało nie przypominało muskulatury wojownika. Mężczyzna miał białe włosy sięgające łopatek, a jego oczy były krwiście czerwone i choć skupiały się w całości na półprzytomnej Nyarli to nie zerkał na nią jak dwójka osobników z cel obok. Po krótkiej chwili drow spuścił wzrok i odwrócił się do niej plecami a następnie usiadł pod ścianą tak, że Nya widziała tylko jego podkulone nogi.
-Jak myślisz czamu tu trafiła?- burknął krasnolud nie odrywając od czarownicy łapczywego spojrzenia.

-Pierdoli mnie to, ale wiem jedno. Jeśli dorwę jej cipę to polecą iskry! Ha ha ha!- zagrzmiał gromko, zaś stojący obok krasnolud zawtórował mu ze śmiechem.
Nyarla z trudem uniosła się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz dostrzegła, że leżała zupełnie naga i choć dogmaty Sune nakazywały jej wyzbycia się uczucia wstydu, tutaj pod czujnym wzrokiem rozpalonych do czerwoności mężczyzn czuła, się nago i fatalnie. Ręce jej drżały, odmawiając posłuszeństwa. Czuła jak całe jej ciało się trzęsło. Czy to z zimna, czy wycieńczenia, trudno było jej określić. Po chwili dostrzegła że jej długie, zadbane do tej pory włosy całe były oblepione z jej własnej krwi. Mętnym wzrokiem spojrzała na kudłatego człowieka, który zamieszkiwał celę dokładnie po drugiej stronie i gdy ujrzała jak mężczyzna bez cienia krępacji zwyczajnie się masturbuje gapiąc się parszywie na jej nagie, poobijane ciało Nyarla zwymiotowała i straciła przytomność.

~***~


Zbudziła się z gromkim krzykiem, gdy ktoś chlusnął ją wiadrem zimnej wody. Po korytarzu niosło się donośne parsknięcie śmiechu. Nya szybko przypomniała sobie śmiech, który należał do krasnoluda bez zębów.
-Zbudź się cukiereczku. Ile można tak spać.- Gdy czarownica otworzyła oczy ujrzała erynię. Tę samą, którą widziała w lesie nim została pojmana. Jej ciało było piękne i jędrne, lecz w paru miejscach, widać było drobne łuski czy rogi. Odziana była skąpo w skórzaną bieliznę i gorset ukazujący jeszcze bardziej kształtność jej piersi. Diablica miała rude włosy a z ponętnych ust wystawały dwa długie i ostre kły. Erynia zbliżyła się do Nyarli i przyklękła obok przyglądając się jej uważnie.
-Biedactwo. Pewnie jesteś głodna co? Zaraz cię ciocia nakarmi, ale najpierw obowiązek.- odezwała się kuszącym i zniewalającym głosem, po czym niespodziewanie dobyła zza pasa ostrego jak jej paznokcie noża.

Diablica docisnęła Nyarlę kolanem do ziemi, lewą dłonią przytrzymała jej twarz wbijając ją boleśnie w kamienną posadzkę. Nyarla miała zasłonięte czarcią dłonią oczy, lecz dźwięk noża szczękającego po kamieniu tuż obok ucha mógł oznaczać tylko jedno. Diablica właśnie pozbawiała czarownicy włosów.
-Widzisz? Nie bolało, prawda?- spytała puszczając twarz kobiety. Nya złapała głęboki wdech i spojrzała Erynii głęboko w oczy, ta zaś parsknęła śmiechem pełnym pogardy.
-Spójrz jak się trzęsę. Jak Philip, kiedy pierwszy raz cię dojrzał.- syknęła a z przeciwnej celi rozniosło się udawane przez kudłatego człowieka wycie wilka, oraz śmiech krasnoluda.
Diablica zeszła kolanem z klatki piersiowej Nyarli dając jej odetchnąć z ulgą. Głowa wciąż bolała i pulsowała niemiłosiernie. Dopiero po chwili Nya poczuła na szyi lekko uciskającą obrożę.

-Glut! Glut do mnie!- krzyknęła erynia, a po chwili do celi wpełzł najmniej znaczący w hierarchii diabłów lemure. Stwór miał około pół metra wzrostu, lecz po za chwytnymi rękami nie posiadał żadnych humanoidalnych cech. Jego ciało przypominało ogromną kupę śmierdzącej mazi i brei o pomarańczowym odcieniu.
-Apfffbleeee...- stęknął żałośnie stwór trzymając w ręku drewniane wiadro, z którego wystawała spora chochla.
-Więc wracając do sprawy obiadu...- diablica wstała i wyprostowała się, po czym sięgnęła reką do wiadra nabierając chochlą sporą porcję jasnoszarej papki. Erynia odwróciła chochlę a papka spadła z obrzydliwym dźwiękiem plaśnięcia na ziemię.
-Życzę smacznego hi hi hi...- syknęła puszczając czarownicy oczko.
-Dalej cholerna paskudo rusz się.- ponagliła lemure. Stwór opuścił celę Nyarli zbliżając się do celi krasnoluda, który już czekał przy kratach z drewnianą miską w ręku.

Lemure nałożył mu porcję papki, po czym to samo uczynił sunąc pod celę bezzębnego człowieka i drowa, który rzucił krótkie, badawcze spojrzenie Nyarli.
-Aha, bo bym zapomniała. Nie próbuj mi tu korzystać z magii, bo ta błyskotka która zdobi twoją śliczną szyjkę obróci splot przeciwko tobie i twoja własna magia cię usmaży.- wzruszyła ramionami i zatrzasnęła kratę za sobą znikając w korytarzu...
Ostatnio zmieniony sob cze 13, 2015 10:01 am przez Nefarius, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

ndz cze 14, 2015 4:48 am

~ To tutaj wszystko się zaczęło ~ przewinęło się jej przez myśl, gdy spoglądała ku horyzontowi.
Doskonale pamiętała wszystkie sny, które przeniosły ją w to miejsce. Ceniła sobie zarówno te pierwsze, gdy jeszcze roztrzaskiwała się na skałach w dole, jak i te, w których potrafiła już wzbić się w przestworza. Wspomniała spacery po wyśnionej plaży i jej ukochanego w oddali; walkę avariela z kimś podobnym do drowa...

Wtem jednak usłyszała głos Gabriela i wszystko uleciało w niepamięć. Znów była w ramionach męża i o nic nie musiała się martwić. Tak dobrze było mieć go u boku, czuć, że ją kocha.

Gdzieś głęboko w uśpionej świadomości wiedziała, że to tylko sen.
Nie chciała się jednak obudzić.
Bała się.

***


W końcu przyjemny sen rozmył się, ustępując miejsca ciemności i bólowi. Resztki sennej mary skutecznie przegnał zachrypnięty głos, rozlegający się gdzieś nieopodal. Pierwszy głęboki, świadomy oddech sprawił, że nieomal zwymiotowała. Nie potrafiła w tej chwili określić, czy kiedykolwiek czuła taki fetor. Zmusiła się jednak do opanowania odruchów. Musiała ocenić swoje położenie. Miała świadomośc, że było fatalne, nie wiedziała tylko jeszcze, jak bardzo... Rozejrzała się ostrożnie, czując się jak po beczce krasnoludzkiego samogonu. Powoli obejrzała swoje więzienie. Nim jednak zakończyła oględziny, jej uwagę - chcąc, nie chcąc - przykuli współwięźniowie.

Była słaba. Była bezradna. Była bezsilna. Najbardziej na świecie nienawidziła właśnie tych trzech odczuć. W tej chwili jednak nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet iskry dawnej siły. Kontrast między cudownym snem a powalającą rzeczywistością dodatkowo odbierał jej energię. Gdy dotarło do niej, że jest naga i tylko dostarcza rozrywki towarzyszom niedoli, miała ochotę się rozpłakać. Trzęsące się dłonie i wstrząsające nią raz po raz mdłości nie pomagały. Zdołała jednak powstrzymać łzy i zachować resztki godności. To było już za dużo dla jej ciała. Torsje zgięły ją w pół, a potem ciemność przyjęła ją znów w swe ramiona.

***


Wciąż zdezorientowana i obolała Nyarla była bezbronna wobec erynii, która bezceremonialnie przycisnęła ją do posadzki i ścięła jej włosy. Zresztą nawet w pełni sił miałaby wątpliwe szanse w czysto fizycznym pojedynku. Nie zareagowała jednak w żaden widoczny sposób, by nie dawać diablicy dodatkowej przyjemności. Była pewna, że sięgnięcie po moc Splotu źle się skończy - diabły musiały się zabezpieczyć, by więzić kogoś takiego jak ona. Gdy erynia w końcu opuściła celę czarownicy, potwierdziła jedynie jej domysły. Jak się okazało, obroża na szyi miała zwrócić magię przeciwko niej samej. Została więc bez magii, bez przyjaciół, bez ekwipunku... Zdana tylko na siebie i swoją słabą, ludzką powłokę.

Nya siedziała na środku celi głucha na wycia i jęki dobiegające z sąsiednich pomieszczeń. Niemrawo uniosła dłoń do włosów, łapiąc pojedyncze, nierówne, sterczące na wszystkie strony kosmyki. Niewidzące oczy patrzyły na szarą papkę, która miała być jej posiłkiem. Zawsze uważała, że samobójcy są głupi; że pozbawienie się życia jest najłatwiejszym sposobem na radzenie sobie z problemami. Niestety przez chwilę miała ochotę rozwalić sobie głowę o kamienną ścianę.

Szybko jednak porzuciła ten pomysł. Musiała żyć. Jeśli nie przeżyje, nigdy się stąd nie wydostanie. Aby przeżyć, musi jeść... Nie miała jednak najmniejszej ochoty na branie do ust tego świństwa. Z drugiej strony - wątpiła, by pozwolono jej się zagłodzić. Zapewne prędzej czy później przyjdą i wepchną jej to obrzydlistwo siłą do gardła albo jeszcze dalej. Na klęczkach przysunęła się do kleistej brei i zgarnęła odrobinę palcami. Zatkała sobie nos i przysunęła oblepioną mazią dłoń do ust. Żołądek czarownicy aż skręcał się w proteście. Gdyby miała czym, pewnie by zwymiotowała.

Paradoksalnie siły dodały jej drwiny dolatujące z pobliskich cel. Słyszała że drwią, ale nie rozróżniała słów. Nie chciała ich słyszeć. Popatrzyła ku Philipowi, jak nazwała go erynia, i zlizała szarą maź z dłoni. Wzdrygnęła się, przełknęła, poczuła kolejne skręty żołądka, ale wytrwała. Zgarnęła kolejną porcję papki... Powoli, powolutku zjadła z posadzki, ile była w stanie. Jej żołądek po kilku kolejnych kęsach przestał protestować.
~ Może już nie żyje ~ pomyślała ponuro.

Nyarla odeszła w najdalszy kąt swojego więzienia i usiadła pod ścianą, przeczesując raz po raz nową fryzurę. Wolała nie myśleć, jak wygląda. Nie to teraz było ważne. Musiała dokładnie przeanalizować swoją sytuację.

Jeśli wierzyć kytonowi, znajdowała się w twierdzy gdzieś na Avernusie - Pierwszym z Dziewięciu Piekieł. Dopiero teraz oświeciło Nyarlę, że skoro była w jednym z Dziewięciu Piekieł i pojmały ją zastępy diabłów, to nie mógł ich wysłać Demogorgon. To był już jakiś postęp!

Idąc dalej... Z diabłami miała już do czynienia - Mefistofeles zabiegał o pakt z nią. Jeśli nic nie pomieszała, to Mefisto był władcą Ósmego Piekła. Mało więc prawdopodobne, by została tu ściągnięta z jego rozkazu. Zresztą kto jak kto, ale Mefistofeles przynajmniej prezentował jakieś maniery i z pewnością nie zamknąłby jej w ten sposób.

Co więc pozostawało? Zachodziła w głowę, kto może władać pierwszym poziomem. Pamiętała, że ostatnio miał tu miejsce jakiś przewrót, ale ból głowy i ohydne wrzaski Philipa skutecznie utrudniały jej koncentrację.
~ Bel ~ pojawiło się znikąd w jej myślach.
Bel... Aktualny władca Pierwszego Piekła. Pokonał i uwięził w swej cytadeli swoją poprzedniczkę. Gdyby Nyarli udało się uciec, mogłaby jej poszukać w myśl zasady o wrogu wroga. Bel podobno nie trzymał sojuszu z żadnym innym arcydiabłem. Być może z którymś miał więc na pieńku? Może pozazdrościł Mefistofelesowi możliwości kontaktu z czarownicą klasy Nyi? Było to cokolwiek egoistyczne i pełne zarozumiałości podejście, ale kto wie, jaką logiką kierowały się diabły. Gdyby spojrzeć jednak inaczej - Bel był największym taktykiem spośród wszystkich władców Dziewięciu Piekieł. Może więc potrzebował czempionów do wygrania Wojny Krwi? Tylko dlaczego przyszłego czempiona miałby traktować w taki sposób? Jako zwolennik rozwiązań siłowych powinien mieć większy szacunek do siły innych...

Te myśli pozwoliły Nyarli odpocząć nieco od przytłaczającej atmosfery tego miejsca. Zachodziła w głowę o powód jej uprowadzenia, ale nie potrafiła na razie rozwiązać zagadki. Wciąż brakowało jej zbyt wielu elementów. Na szczęście jej siła tkwiła nie tylko w urodzie, ale również w inteligencji. Zdawała sobie sprawę, że samo utrzymanie się przy życiu będzie ją bardzo dużo kosztowało. Nie wiedziała tylko, ile zasad przyjdzie jej złamać, nim posunie się choćby o krok ku wyrwaniu się z okowów. Wstała chwiejnie, wciąż słaba fizycznie, ale czując się odrobinę lepiej psychicznie.

~ Masz smoczą krew w żyłach ~ powtarzała sobie z każdym krokiem, który prowadził ją bliżej grubych krat zagradzających przejście.
Philip już dostawał małpiego rozumu, o ile w ogóle jakiś miał, i zaczynał odstawiać swoje harce. Popatrzyła na niego z pogardą i z myślą o Sune pozwoliła mu gapić się na siebie. Miała nadzieję, że za jakiś czas zupełnie przestaną ją ruszać jego wybryki. Ot, pierwszy krok na drodze do normalności w tym popieprzonym świecie. Jak bardzo popieprzona sama będzie musiała się stać?

- Jak ci na imię? Dlaczego tu trafiłeś? - słowa swe skierowała w mrok celi należącej do drowa.
Jeśli nie chciała oszaleć i miała z kimkolwiek rozmawiać, on wydawał się najodpowiedniejszym wyborem. Choć bawiła ją ta myśl. Na powierzchni nigdy nie wdałaby się z własnej woli w rozmowę z mrocznym elfem.
- Porozmawiaj ze mną, proszę - powiedziała w ciemność, w której się krył.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

wt cze 16, 2015 8:22 pm

-Ha ha ha! Słyszysz ją Młocie?! Słyszysz?!- kudłaty człek parsknął tak śmiechem, że omal nie stracił równowagi na śliskiej od swojego moczu posadzki. Chwilę później do krat zbliżył się krasnolud uśmiechając się szeroko.
-Taaa słyszałem.Widzisz, że to baba. Toć to głupie jak but kowala.- skwitował kręcąc głową z niedowierzaniem i pogardą.
-Ha ha ha! Prosiem, prosiem!- papugował ją człowiek, lecz ona głucha na obelgi i udawanie jej, wbijała wzrok w widoczny kawałek nogi mrocznego elfa. Noga nawet na sekundę nie drgnęła, a Nya powoli traciła zmysły.
-Prędzej dogadasz się z moim gównem niż tym popierdoleńcem. Myślisz, że gdzie Ty kurwa jesteś? To nie targ niewolników. Tu się nie handluje byle zdobyczami! A ten za ścianą skinął głową w prawo, gdzie znajdowała się sąsiednia cela z mrocznym elfem -To nie jakiś przypadkowy rzezimieszek.- wyjaśnił po krótce Nyarli.

-Słyszałaś legendy o Drizztzie? Ten śmieć jest nowicjuszem przy naszym koledze!- krzyknął krasnolud, lecz drow wciąż milczał a Nyarla była pewna, że żaden mroczny elf nie nazwałby kogoś takiego jak ten brodacz kolegą. Nya czuła jak opada z resztek sił tracąc to co pozostawiają ją przy życiu, a miała świadomość, że to dopiero początek. Gdy śmiechy dwójki mężczyzn umilkły Nya usłyszała dźwięk otwierających się drzwi w głębi korytarza. Ciężkie kroki, oraz dźwięk łańcuchów sprawił, że przeszły ją dreszcze. Wszędzie dookoła nastała cisza jak makiem zasiał.
-Ruszać dupska. Idziemy na trening.- usłyszała a po chwili dostrzegła sporych gabarytów czarta o purpurowej skórze i długich kręconych rogach na głowie. Stwór trzymał w ręku batog, a jego paskudny ogon wił się na lewo i prawo. Tuż za nim stał kyton, którego Nya już doskonale kojarzyła. Czerwonoskóry spoglądał na każdego z więźniów z pode łba, zaś kyton zatrzymał się przy celi Nyarli.

-Odziej się. Twoje ciało mnie nie podnieca, ale tym dwaj kutasy łby urwią w końcu.- rzucił w dość ładnej, wspólnej mowie, po czym cisnął kobiecie szare i podarte w wielu miejscach łachmany, które musiało mieć na sobie już wiele osób. Nasiąknięte smrodem potu, krwi i uryny budziły w Nyarli wszystkie najgorsze uczucia, lecz było to lepsze od śliskich spojrzeń współwięźniów. Pospiesznie założyła odzienie, kątem oka obserwując stojącego przy kratach swej celi drowa. Miał szczupłą, przystojną twarz. Jego wyrzeźbioną pierś zdobiło parę blizn. Czerwonoskóry czart począł otwierać kraty każdej z cel wyprowadzając korytarzem w prawo kilkunastu więźniów, którym jednak Nya nie miała czasu się przyglądać.
-Wstawaj i chodź za mną.- rzekł diabeł zapraszając ją gestem ręki. Stwór odwrócił się na pięcie i ruszył w tym samym kierunku, gdzie drugi z czartów wyprowadził więźniów.
Wciąż osłabiona Nyarla ruszyła za kytonem raz po raz podpierając się ręką o mijane kraty cel.

W końcu doszli do rozwidlenia korytarza i skręcili w prawo. Kyton maszerował prędko niczym żołnierz o bardzo długim stażu służby. Łańcuchy, które chroniły jego ciało brzęczały i podbijały się wesoło o brukowaną kostkę, po której stąpał. Po chwili dotarli do skrawka korytarza, w którym znajdowały się niewielkie okna. Nya nie mogła się powstrzymać od wejrzenia przez nie. Serce jej mocniej zabiło. Niebo tutaj było pomarańczowo czerwono żółte, a wyjący gdzieś wysoko wiatr wzbijał w powietrze tumany piasku i pyłu.
Niżej rozciągały się posępne budynki będące częścią jednej, olbrzymiej fortyfikacji. Kilka metrów niżej znajdowała się ogromna arena, gdzie dziesiątki niewolników pod czujnym okiem diabelskiej straży i ich batogów trenowało między sobą walkę.
-Chodź. Nie marnuj mojego czasu.- ponaglił ją. Nya ruszyła dalej korytarzem a po chwili dotarła do miejsca, gdzie kyton się zatrzymał.

Kobieta ujrzała sporą kuźnię gdzie pracę pełną parą wykonywało kilku osobników z obrożami na karkach. Stanowisk kowali było kilka i żaden z mężczyzn nie wchodził sobie w drogę. Byli duergarzy, było kilku ludzi, był stwór który z całą pewnością miał w swej krwi smoczy rodowód. Ogromne błoniaste skrzydła, łuskowa skóra i gadzi łeb były tego najjaśniejszym dowodem. Kyton wszedł do środka pierwszy i rozłożył ręce na boki.
-Oto kuźnia mego pana. Tutaj pracujemy nad jednymi z najlepszych oręży w dziewięciu piekłach. Nie martw się, to nie miejsce dla Ciebie.- uspokoił ją. Nyarla rozglądając się poczuła na sobie czyjś wzrok i gdy wejrzała przez ramię dostrzegła jak smoczy potomek przygląda jej się bacznie, poruszając nerwowo nozdrzami. Być może podobnie jak wywern z samego początku jej przygody za murami Silverymoon wyczuł i jej rodowód.

-Widzisz?- wskazał ręką ogromny pentagram namalowany na ścianie. W środku znajdował się skrzyżowany sejmitar i topór zaś w tle widniała litera "B". Oto symbol rozsławionej we wszystkich planach szkoły gladiatorów mojego pana Bela, władcy Pierwszej. To ten sam, który za parę chwil będzie widniał na twoim ciele. Rozsiądź się wygodnie i odkryj plecy.[/i]- nakazał, ruchem ręki zapraszając na drewniany stołek, który stał nieopodal jednego z pieców. Nyarla ujrzała w rozżarzonym węglu nagrzewający się pręt z tym samym symbolem, który widniał na ścianie. Miała zaraz zostać oznaczona niczym bydło w zagrodzie. Tym właśnie tutaj była. Kyton nie zmuszał i nie poganiał. Spoglądał tylko cierpliwie nie ruszając się jak strażnik w czasie musztry. Po chwili do pieca podszedł niski, grubawy człek, który od razu wlepił w kobietę oczekujące spojrzenie.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt cze 19, 2015 11:39 am

Nyarla nie była pewna, co bardziej ją dobija. Atmosfera miejsca czy jej położenie. Obstawiała jednak, że to pierwsze. Była zbyt silna, by załamać się w sytuacji bez wyjścia; była zbyt inteligentna, by pozwolić głupim docinkom współwięźniów na zatruwanie jej umysłu. Skoro mroczny elf nie chciał z nią rozmawiać, dobrze... Poradzi sobie sama. Udowodni wszystkim, że jest w stanie. W końcu mówi się, że nadzieja umiera ostatnia.

Niestety tę odrobinę silnej woli i iskrę lepszego nastroju, jaką udało jej się w sobie wzbudzić, szybko rozwiali kolejni goście. Nie potrafiła jednak nie uśmiechnąć się krzywo na widok kytona pilnującego jej celi. Nie dość, że nałożyli obrożę, która miała ukrócić jej magiczne wybryki, to jeszcze przysyłali diabła, którego odporność na magię niemal dorównywała jej własnej. Zapowiedź treningu brzmiała bardzo niepokojąco. Czyżby faktycznie sprowadzono ją tutaj celem użycia jej zdolności w Wojnie Krwi?

Odziała się w przyniesione łachmany z rosnącym niepokojem. Trening treningiem, ale jeśli poślą przeciwko niej takiego drowa... Albo jeśli nie pozwolą jej korzystać z magii. Kiepsko to widziała. Przynajmniej jej męki mogły zostać szybko ukrócone. Powlokła się za kytonem, głucha i ślepa na wszystko dookoła. Nie dbała o to, jak szybko idzie diabeł. Rozglądała się po twierdzy będącej jej więzieniem, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Przyjrzała się też arenie w dole. Nie zapowiadało się na to, by nawet gdyby była w stanie wywalczyć sobie zwycięstwo pomiędzy innymi, przyniosło jej to jakąś realną poprawę warunków. Nie potrafiła jednak poddać się tak po prostu.

Jej uwagę zwrócił smokopodobny osobnik z kuźni. Najwyraźniej z wzajemnością. Zareagował podobnie jak wywern z okolic Silverymoon. I podobnie jak wtedy czas między nimi zwolnił na chwilę. Gdyby tylko mogła powiedzieć mu kim jest; gdyby było ich tu więcej... Wszystko momentalnie wróciło do normy i Nyarla musiała skupić uwagę na powrót na kytonie i otoczeniu. Po jego słowach popatrzyła na niego, jakby żartował. Ale on nie żartował. Czarownica wbiła wzrok w stołek, na którym miała usiąść. Zastanawiała się przez chwilę, co robią Gabriel, Ur'Thog i Wiktoria. Ile właściwie czasu minęło? Czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczy?

Smoczy rodowód odzywał się wzburzoną wściekłością w jej krwi, dławiąc przerażenie wywołane myślą o nadchodzącym bólu. Choć nie wiedziała co gorsze - ból czy niewolnicze piętno, które będzie nosić już do końca życia. Niestety ludzkie ciało nie było w stanie walczyć z przytłaczającym ją przygnębieniem. Zsunęła tunikę poniżej ramion i usiadła na stołku. Jeśli już musiała cierpieć, mogła cierpieć godnie i z klasą. Jak przystało na córkę smoka. Pusty wzrok wbiła gdzieś w ścianę przed sobą, a najważniejsze elementy swojego "ja" schowała głęboko w umyśle, by wrócić do nich, gdy nadejdzie pora.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

sob cze 20, 2015 7:22 pm

Kyton uśmiechnął się złowieszczo przyglądając się jej nagim plecom. Diabeł uniósł rękę i pstryknął palcem, a po chwili obok pieca i Nyarli znalazł się łysy duergar w kowalskim fartuchu z grubej skóry, chroniącej jego ciało przed odpryskującymi kawałkami rozgrzanego metalu przy uderzaniu młotem. Duergar pokłonił się przed kytonem, Nya zaś kątem oka dostrzegła jak czart daje znak swemu niewolnikowi zgodę do działania. Krasnolud uśmiechnął się złowieszczo.
-Poboli tylko chwilę.- syknął po czym złapał rączkę znacznika. Czarownica zamknęła oczy, zacisnęła pięści i zagryzła zęby wyczekując nieuniknionego bólu. Poczuła jak krasnolud dociska wyrzeźbiony symbol Bela, lecz po chwili konsternacji doszło do niej, że uczucie, które czuła nie było bólem. Gdy otwarła oczy dostrzegła jak brodacz przygląda jej się z niemałym zdziwieniem. Takim samym, jak te które wstąpiło na posępną gębę czarta. Przez sekundę jej spojrzenie zderzyło się z chłodnym wzrokiem kytona, który tylko zmrużył brwi i wziął głęboki wdech. W końcu krasnolud odsunął od ciała zaklinaczki swoje narzędzie i przyjrzał mu się z bliska. Kobieta czuła smród spalonej skóry, lecz uczucie bólu wciąż do niej nie docierało.
-Odbiło się idealnie.- burknął brodacz.

-Asskhuru karam!- rzekł czart wskazując energicznym ruchem ręki inne stanowisko pracy. Brodacz niemalże pobiegł za rozkazem, chcąc uniknąć gniewu swego pana.
-Ubieraj się.- dodał po chwili po czym odwrócił się na pięcie i zbliżył się do drzwi kuźni. Nyarla wciąż zdezorientowana wstała i prędko wciągnęła na ramiona podartą szatę. Zmierzając do drzwi, za diabłem rzuciła krótkie spojrzenie w stronę smoczej istoty i mogłaby przysiąc, że stwór lekko skinął jej głową.
-Wracasz do celi. Gdy nabierzesz w pełni sił i przyzwyczaisz się do klimatu tego miejsca zaczniesz treningi.- syknął do czarownicy, po czym ruszył korytarzem w kierunku lochów, gdzie znajdował się jej aktualny dom. Idąc za kytonem Nya ponownie rzuciła nieco mętne spojrzenie na arenę. Dostrzegła na krótką chwilę drowa, który trzymając w ręku jakieś dwa miecze mierzył się z znacznie większą od siebie istotą przypominającą potomka człeka z ogrem.
-Ciekawi cię, co się tam dzieje? Nie martw się. Niebawem się przekonasz.- kyton wskazał kobiecie ręką jej celę po czym zatrzasnął za nią kraty i bez słowa więcej odszedł w kierunku, z którego przyszedł.

Nyarla została sama w kondygnacji pełnej pustych cel, z wyjątkiem jej celi. Usiadła pod ścianą i dotknęła dłonią delikatnie przypalonej znacznikiem łopatki. Czuła śliską ranę od krwi i wzbierającej ropy, lecz bólu nadal w ogóle.
W końcu po paru godzinach z snu wyrwał ją dźwięk kroków. Czart z batogiem odprowadził więźniów do swych cel. Zmęczeni i poobijani powłóczyli nogami, jakby treningi z każdym dniem były coraz trudniejsze. Nya dostrzegła mrocznego elfa, który miał rozbity łuk brwiowy, a także krasnoluda zwanego młotem i kudłatego barbarzyńcę z masą tatuaży. Żaden z nich nawet nie spojrzał na kobietę. Domyślała się co i ją będzie czekać, skoro oni byli tak bardzo zniszczeni ćwiczeniami na arenie. Chwilę później w korytarzu pojawiła się erynia, z towarzyszącym jej lemure. Stwór jak zwykle trzymał w rękach wiadro z wystającą zeń chochlą. Gdy bezmózgie stworzenie nakładało więźniom porcję kleistej papki, erynia zbliżyła się do krat Nyarli i przytknęła twarz do nich po czym zrobiła skwaszoną minę.
-Źle się czujesz złotko?- spytała, po czym uśmiechnęła się złośliwie -Czekaj jak wrócisz z pierwszych ćwiczeń. Z pewnością ci się spodobają. Ha ha ha...-

~***~


Gdy Nyarla się zbudziła, pierwszą rzeczą, którą ujrzała był człek z celi na przeciwko sikający na korytarz. Barbarzyńca dostrzegł, że kobieta otwarła oczy i posłał jej zalotny uśmiech.
-Co tak paczysz? Spodobało Ci się, co? Chciałabyś do dzioba?- zarechotał chowając genitalia do spodni.
-Młocie! Hej Młocie! Śpisz?- krzyknął a po chwili bezzębny krasnolud wstał z ziemi i zbliżył się do krat zawieszając na nich ręce.
-Nie, co jest?-
-Patrzaj tylko jak dziwka na mnie się gapi. Teraz pewnie sobie myśli: na bogów! Ale on ma wielkiego kobyra! Ha ha ha!- zagrzmiał śmiechem wraz z krasnoludem.
-Sklej pizde obsrańcu bo już nie mogę cię słuchać.- syknął zza ściany mroczny elf. Barbarzyńca zrobił poważną minę momentalnie zamykając usta. Brodacz z celi obok również wartko zniknął w półmroku swej "kwatery". Barbarzyńca posłał Nyarli pełne pogardy spojrzenie, po czym uśmiechnął się szyderczo i usiadł na ziemi, nie odzywając się już słowem.

~***~


Jakiś czas później z głębi korytarza uszu Nyarli dobiegł dźwięk kroków. Po chwili ujrzała kytona w towarzystwie dziwacznej istoty w eleganckiej, czarodziejskiej szacie. Osobnik miał ciało człowieka, lecz jego głowa była łudząco podobna do tygrysiej. Nyarla słyszała o tych stworzeniach zwanych rakszasą. Te bestie były ponoć świetnymi magami, lecz większą sławą od czarodziejskiego drygu cieszyła się ich niegodziwość i wrodzone zło. Mężczyzna stanął obok kytona i rzucił Nyarli badawcze spojrzenie.
-Będzie co z niej?- spytał diabeł, na co rakszasa wzruszył ramionami i pokazał palcem zamek krat.
-Przekonamy się mój przyjacielu. Wpuść mnie do środka.- poprosił, na co diabeł bez wahania przystał.
-Mów do mnie pan Aphin. Zrozumiałaś? Pan Aphin.- odezwał się do czarownicy zaraz po wejściu do celi. Aphin złapał zaklinaczkę za podbródek i przyjrzał jej się dokładnie, jakby wybierał sobie towar na straganie.
-Wstawaj niewolnico. Idziemy na spacer.- polecił Nyarli. Czarownica dostrzegła kątem oka wpatrującego jej się kytona.

Czart i rakszasa ruszyli przodem zaś Nyarla kroczyła jak zwykle z tyłu. Gdy dotarli do rozwidlenia korytarza, kyton skręcił w prawo w stronę kuźni zaś Aphin w lewo.
-Rusz że się żwawiej. Nie mam całego dnia.- warknął do kobiety. Jego kocia twarz nie zdradzała żadnych uczuć i emocji, lecz ton w zupełności nadrabiał. W końcu korytarz kończył się na schodach w górę i w dół. Aphin ruszył na wyższe piętro łapiąc się misternie wykonanej poręczy. Dopiero teraz zaklinaczka dostrzegła że jego dłonie były odwrócone zgięciami palców do zewnątrz, zupełnie inaczej niż u człowieka, elfa czy jakiejkolwiek innej znanej Nyi istocie. Gdy dotarli na wyższe piętro rakszasa powiódł Nyarlę korytarzem do końca, do pierwszego rozwidlenia, po czym skręcił w prawo i po chwili kobieta znalazła się prawdopodobnie w pomieszczeniu nad kuźnią.
Komnata była równie wielka, jednak urządzona w ciekawy na swój sposób styl. Z sufitu zwisały ogromne żyrandole ze świecami. Pod ścianą na przeciwko wejścia znajdował się kilku metrowy regał z książkami. Wszędzie roiło się od wypchanych eksponatów. Nya szybko przyjrzała się makabrycznej kolekcji wypchanych i zabezpieczonych przed gniciem ciał różnych humanoidów w tym ludzi i wielu innych.

Każda wolna przestrzeń w tym pomieszczeniu była wypełniona donicami z kwiatami paproci czy dziwacznych palm. Aphin przeprowadził czarownicę przez swoją komnatę po czym dotarł do sporych drzwi, otwartych na oścież. Człowiek - tygrys stanął przed nimi i skinięciem głowy nakazał Nyarli przejść przez próg. Było to wyjście na ogromny taras, zabezpieczony półtora metrową barierką w wielu miejscach zniszczoną i uszkodzoną. Pierwszy raz od czasu jak zbudziła się w piekle ujrzała nad głową coś co potocznie można było nazwać niebem. Pomarańczowe sklepienie tego świata budziło w niej niechęć i odbierało entuzjazm. Ten plan był dla czarownicy bardzo przytłaczający. Z daleka widziała ogromne tornado piasku szalejące gdzieś po odległych pustkowiach.
Aphin wyszedł za nią i podszedł do barierek jakby chciał rozejrzeć się po okolicy. Nya miała chwilę by rozejrzeć się dookoła. Prędko dostrzegła kilka ludzkich szkieletów w płytowych zbrojach, zadbanych jakby należały do władców i króli. Każdy z nich trzymał w ręku jakiś oręż, również misternie wykonany. Jeden trzymał włócznię inny topór dwuręczny, kolejny miecz z dwoma ostrzami, jeszcze jeden halabardę.
-Merkilus wspominał mi, że nie tylko nie zlękłaś się pieczętowania, ale również nawet nie drgnęłaś w jego trakcie.-

Rakszasa odwrócił się do Nyarli i splótł ręce na piersi. Porywisty wiatr targał jego szatą.
-Słudzy naszego pana donieśli mi, że potrafisz władać nieprzeciętną już magią.- stwór uniósł lekko głowę, jakby chciał przyjrzeć się czarownicy z góry. Był od niej wyższy o dobrą stopę.
-Mało tego. Doszły mnie słuchy, że utłukłaś ze swoją bandą Nerionekrementuresa. Mało tego!- niemal krzyknął ukazując ostre, kocie kły -Odmówiłaś współpracy samemu Mefistofelesowi! Jestem pod wrażeniem, dawno się tak nie uśmiałem słuchając o dokonaniach moich podopiecznych. Wiem o tobie bardzo wiele. Zrobię z Ciebie prawdziwego czempiona aren, lecz nim to nastanie...- zrobił przerwę, po czym podszedł do kobiety i zdjął jej z szyi magiczną obrożę.
-Pokażesz mi, na co Cię stać.- syknął półszeptem, znów ukazując zębiska jakby się uśmiechał. Rakszasa odsunął się parę kroków w tył, uniósł dłoń i pstryknął palcem w kierunku Nyarli. Czarownica usłyszała za plecami dźwięk szczęku metalu, a gdy się odwróciła ujrzała jak cztery kościeje w płytowych zbrojach uniosły oręż jak jeden mąż i ruszyły energicznym krokiem w jej kierunku.
Ostatnio zmieniony pn cze 22, 2015 9:12 am przez Nefarius, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

wt cze 23, 2015 5:26 am

Nyarla, zasiadając na stołku w kuźni, była przygotowana na nadchodzący ból. Obiecała sobie, że nie będzie krzyczeć. Mieli juz wystarczająco dużo satysfakcji z poniżania jej. Nie chciała im tego jeszcze uprzyjemniać. Zdziwił ją duergar, który wspomniał jedynie o chwilowym bólu. Czyżby pozostały w nim resztki empatii? A może próbował tylko dać znać jej złudzenie, by potem brutalnie rozwiać je rozżarzonym znacznikiem? Gdy gorący metal zetknął się z jej skórą, poczuła jedynie mdlący smród palonego mięsa i lekkie dotknięcie w okolicach łopatki. Była chyba nie mniej zaskoczona, niż wszyscy dookoła. Zmierzyła chłodnym spojrzeniem duergara, a następnie popatrzyła na kytona. Diabeł wydał jej się wręcz zły za to, że choćby nie pisnęła.
Gdy opuszczała kuźnię, wydawało jej się, że smokopodobne stworzenie ledwie dostrzegalnie skinęło jej łbem. Nie, nie wydawało jej się - była tego pewna! Na całym tym planie była więc co najmniej jedna istota, z którą mogłaby spróbować współpracy. Pod warunkiem, że kiedykolwiek będzie mogła z nią porozmawiać. Iskra nadziei zgasła równie gwałtownie jak rozbłysła, gdy Nyarla wlokła się korytarzem za diabłem.

Czarownica, wbrew słowom kytona, wcale nie była ciekawa areny. Co mogło dziać się w takim miejscu? Tylko walka i walka, tej Nya fanką nie była. Nawet gdyby zabrali tę paskudną obrożę, to jak niby miała walczyć magią z mieczem i brutalną siłą? Do tej pory Gabriel i Thog trzymali przeciwników z dala od niej i mogła w spokoju rzucać zaklęcia. W chaosie wojny przecież magów eliminowano w pierwszej kolejności jako najłatwiejsze i zarazem najgroźniejsze cele. Nie wątpiła, że z areny wyjdzie ledwie żywa; wątpiła, czy o własnych siłach. Z tymi nieprzyjemnymi myślami zapadła w niespokojny sen.
Przebudziwszy się, przyglądała się powracającym z areny mężczyznom. Skoro oni tak wyglądali, w jakim stanie wróci ona? Radość erynii na wzmiankę o pierwszych ćwiczeniach tym bardziej nie zachęcała. W Nyarli tylko burzyła się krew i miała ochotę zetrzeć tej idiotce wredny uśmieszek z buźki...

***


Docinki tych idiotów z drugiej strony coraz mniej ją irytowały. Nie czuła potrzeby reagować na nie w jakikolwiek sposób. Wielu znała już mocnych w gębie, a ostatni, którzy próbowali się do niej dobierać, skończyli jako skwarki otoczone stopionym metalem. Była pewna, że z tymi kretynami nie pójdzie tak łatwo. Wiedziała również, że w żaden inny sposób nie zyska ich szacunku, jak tylko spuszczając sromotny łomot i pokazując swoją siłę. Taka już była specyfika prymitywów. Jakby na potwierdzenie jej myśli, odezwał się drow i nagle w celach zapadła błogosławiona cisza.
Musiała być silna. Musiała jeść tę obrzydliwą papkę, godnie znosić durne zaczepki, a gdy przyjdzie do walki - walczyć z całych sił. Tylko w ten sposób mogła utrzymać się tu przy życiu.

***


Miło było w końcu spotkać kogoś, kto nie był diabłem i prezentował jako takie maniery. Nawet jeśli chodziło o przedstawiciela rasy owianej tak złą sławą jak rakszasa. Inna sprawa, że przy kytonie traktował ją Jakby miała mózg Philippa. Wystarczyło by raz jej powiedział, jak ma się do niego zwracać. Nie musiał powtarzać. Zrozumiała natychmiast. Cóż mogła poradzić, zapewne przyzwyczaił się do przebywania w towarzystwie, któremu wiele brakowało pod względem intelektu. Ona zaś musiała przyzwyczaić się do takiego traktowania. Oględziny zniosła ze spokojem. Możliwość wyrwania się z celi choć na krótko była warta kilku niedogodności. W milczeniu powędrowała więc za Aphinem i z ulgą przyjęła fakt, że kyton odłączył się od nich po drodze.
Nyarla obserwowała i uczyła się. Zastanawiała się w duchu, czy twarz rakszasy nie wyraża emocji, bo jest kocia i ciężko mu to przychodzi, czy też sam po prostu uznał to za najlepszą taktykę na przetrwanie w tym miejscu. Wątpiła, by miała okazję kiedykolwiek zapytać o to, ale czymś musiała zajmować myśli, by całkiem nie zwariować. A skoro o ucieczce mowy nie było, łapała się każdej bzdury.

Z komnaty Aphina mogłaby nie wychodzić. W porównaniu do śmierdzących, ciemnych i pustych cel na dole, tu było wręcz pięknie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wszędobylską zieleń. Nyarla nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo tęskniła choćby do takiej odrobiny piękna, jaką można było znaleźć w naturze. Żyrandole ze świecami były wspaniałe, a biblioteczka była wręcz cudna. Dopiero kolekcja wypchanych eksponatów wyrwała ją z niejakiego zachwytu.

Kiedy znaleźli się pod otwartym niebem, Nyarla odniosła wrażenie, że na tym planie nie ma nic poza pustkowiami zdewastowanymi wojną. Nawet niebo wyglądało jak ogień walki przemieszany z krwią utoczoną wrogom. Że też diabłom i demonom w ogóle chciało się tyle walczyć... Nie potrafiła tego zrozumieć. To nie było miejsce dla niej. Rozejrzała się po tarasie, a gdy jej spojrzenie padło na szkielety, była przekonana, że wkrótce będą jej przeciwnikami. Nie wiedziała tylko, jak ma ich pokonać gołymi rękami.
Przez cały ten czas nie odezwała się ani razu. Wciąż milcząc słuchała wywodu rakszasy. Na Faerunie było wielu potężniejszych magów od niej, a pokonanie Nero było zasługą całej drużyny. Odmówiła Mefistofelesowi, a ten miał na tyle manier, by nie targać jej na siłę do Ósmego Piekła, mimo że wtedy nie dysponowała jeszcze taką mocą. Była ciekawa, czy kotowaty wie, kim jest jej ojciec. Nie dowiedziała się jednak. ~Czempion aren, więc o to jednak chodziło ~ przebiegło jej jeszcze przez myśl, nim obroża przestała trzymać ją w ryzach.

To było niczym skok do wody po tygodniu suszy, światło świecy w najgorszej ciemności, podmuch wiatru w upalny dzień. Znów mogła bezpiecznie sięgnąć po Splot, otworzyć nań swe jestestwo i czerpać zeń, ile chciała. Czarownica w dużej mierze korzystała z magii przydatnej w podróży i różnego rodzaju zadaniach, nie specjalizowała się jakoś w magii bojowej. Znała kilka zaklęć, umiała nimi manipulować, ale na tym kończył się morderczy repertuar. Powoli odwróciła się w stronę nadciągających szkieletów. Wiatr targał jej łachmanami i szarpał nierówno przycięte włosy.
Krótki ruch dłonią i pięć błękitno-fioletowych kul czystej energii zmaterializowało się w powietrzu. Nyarla przesłała ku nim więcej esencji Splotu, by uderzyły z maksymalną siłą. Jedna myśl wystarczyła, by pomknęły ku przeciwnikom. Trzech zostało trafionych pojedynczym magicznym pociskiem, a czwarty dwoma. Smocza córka miała jednak świadomość, że to będzie za mało. Nim więc magiczne pociski uderzyły, tworząc barwny deszcze iskier, intonowała już kolejne zaklęcie.

Chrzęst kości i zbroi został stłumiony przez huk ognia, gdy niewielka kulka płomieni wybuchła pomiędzy nieumarłymi. Na moment niemal cały taras został skąpany w pomarańczowym blasku, który w niczym nie ustępował choremu kolorowi nieba. Kościotrupy i to uderzenie przetrwały, choć trafiony dwoma pociskami zachwiał się na chwilę. Ledwie przeciwnicy uszli kolejne dwa kroki, a powietrze wypełniło się zapachem ozonu. Nyarla splatała jedno zaklęcie po drugim, a to należało do jej ulubionych. Wyciągnęła dłoń i jaskrawa, nieregularna kreska energii z trzaskiem połączyła czarownicę i pierwszego trupa. Następnie błyskawica przeskoczyła na drugiego kościeja, potem na trzeciego i czwartego. Każdemu wyładowaniu towarzyszył oszałamiający łoskot. Nagle wszystkie zarysowane do tej pory łuki zaświeciły z mocą, z kolejnym hukiem tworząc istny łańcuch błyskawic. Szkielety wręcz eksplodowały, sypiąc odłamkami na wszystkie strony. Gdy powidok po uderzeniu energii minął, na tarasie dało się dojrzeć jedynie stopione grudki metalu, które niegdyś były zbrojami i broniami. Był to jedyny ślad, jaki został po szkieletach Aphina. Nyarla popatrzyła tylko na rakszasę, wciąż milcząc. Przeciwnicy nie byli trudni, nie było więc nad czym święcić triumfów. Z pewnością koto-człowiek miał w zanadrzu dużo więcej paskudnych niespodzianek.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

wt cze 23, 2015 1:37 pm

Rakszasa stał z założonymi na piersi rękami przypatrując się obojętnej, wręcz zimnej twarzy Nyarli. Istota zbliżyła się na parę kroków przyglądając się posturze czarownicy. Stwór wziął głęboki wdech i ze stoickim spokojem założył zaklinaczce obrożę na szyję. Kobieta wiedziała, że to nieuniknione, że bez tego nikt jej nie wypuści a ucieczka z cytadeli chyba nie wchodziła w grę. Nie teraz i nie w pojedynkę. Aphin odwrócił się w stronę barierek, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszonki w szatach niewielki rulon pergaminu uważnie mu się przyglądając.
-Widziałem twój asortyment, gdy cię pojmano. Był całkiem ciekawy. Miecz magów, kostur, który przy odrobinie farta z skupioną w nim mocą potrafi unicestwić nawet najpotężniejszego przeciwnika. Widziałem kamienie ioun. Szata i brosza też niczego sobie. To nie byle pierdołki kupione w thayskiej enklawie.- skomentował po czym schował pergamin do kieszeni i spojrzał na Nyarlę przez ramię.

-Bądź grzeczna. Staraj się na treningach, nie próbuj żadnych numerów a przekonam mojego przyjaciela, by wydawał ci z depozytu twoje rzeczy na czas igrzysk na arenach.- syknął -Wiem, że dzięki nim będziesz skuteczniejsza, lecz nim to nastanie musisz ciężko na to zapracować.- dodał po chwili. Rakszasa odwrócił się i ruszył powoli w kierunku swej komnaty. Czerwoną poświatę nieboskłonu zastąpił półmrok i delikatny blask świec.
-Masz sporo szczęścia. Pierwsze igrzyska za osiem dni. Jeśli się przyłożysz na treningach i pokażesz się z dobrej strony na arenie trafisz do cel czaromiotów. Tutaj są łóżka a jedzenie nie śmierdzi jak gówno gelugona.- wzruszył ramionami.
-Kto wie, jeśli będziesz osiągać dobre wyniki, może damy ci okazję do wykonywania innych misji. Widzisz dziecko, świat diabłów to jedna wielka drabina hierarchii. Tutaj można dotrzeć niemalże na sam szczyt, lecz nie wystarczy zabić silniejszego przeciwnika jak w robią to tanar'ri. Tutaj trzeba wykazać się ambicją oddaniem i finezją. Spokojnie. Jeszcze to pojmiesz.-

Rakszasa otworzył powolnym krokiem zbliżył się do drzwi prowadzących na korytarz po czym otworzył drzwi na oścież i ruchem ręki zawołał piekielnego czarta przechodzącego do siebie.
-Zechcesz odprowadzić moją podopieczną do celi w lochu poniżej?- spytał z szacunkiem. Rakszasa był tutaj kimś, lecz najwyraźniej nie czuł się na tyle pewnie by rozkazywać diabłom w ich domu. Czerwonoskóry czart warknął tylko gardłowo, po czym wskazał Nyarli kierunek, który już znała.
Niedługo potem kobieta wróciła do celi zastanawiając się jak będą owe treningi wyglądać, jak zmienią się warunki gdy trafi do lochów czaromiotów. W końcu z kim przyjdzie jej się mierzyć w pierwszej potyczce na igrzyskach.
Gdy drzwi celi zatrzasnęły się, smocza córa usiadła na ziemi wbijając wzrok gdzieś w pustą przestrzeń.

~***~


-Zbudź się dziwko!- kobiecy głos erynii wyrwał ją z błogiego snu. Nyarla podniosła się nieco a opierająca się na kratach jej celi diablica powitała ją parszywym uśmiechem.
-Słyszałam że ten kretyn chce Cię wystawić na najbliższych igrzyskach.- pokręciła głową z politowaniem -Widzisz tych za moimi plecami? Oni są szkoleni do walki na arenie od paru miesięcy jak wy to nazywacie ten okres czasu w Faerunie. Codziennie mordują się na treningach żeby tylko nie zdechnąć w parę sekund. Ty zdechniesz. Szkoda, bo nie ma tu drugiej takiej ślicznotki, której mogłabym pluć do żarcia.- wyszczerzyła zęby -Ale nic to. Codziennie do lochów Avernusu trafia kilka takich ścier jak ty. Z chęcią zobaczę jak przeciwnicy porżną cię na kawałki.- wzruszyła ramionami po czym zniknęła gdzieś w korytarzu a po chwili na jej miejscu pojawił się lemure, który nabrawszy porcję papki spojrzał w dość inteligenty nie podobny mu sposób na czarownicę, jakby dokładnie rozumiał jej położenie.

-Słyszałeś Młocie? Ta kurwa jest tu od paru dni a już ją wytypowano do walki na arenie! Ha ha ha!- zagrzmiał wytatuowany kudłacz.
-Słyszałem, słyszałem.- odrzekł krasnolud z celi obok.
-Jak myślisz ile przetrwa? Ja jej daję minutę!-
-Eh tam! Nawet połowy tego czasu nie przetrwa he he he.- Nya w milczeniu słuchała słów współwięźniów, lecz nie to skupiło jej uwagę najbardziej. Kątem oka dostrzegła drowa, który przyglądał jej się uważnie z lekko zmrużonymi oczami, jakby oceniał jej realne szanse na arenie. Gdy jednak zauważył, że kobieta czuje jego wzrok na sobie odwrócił się i usiadł tak jak zwykle, że po chwili czarownica widziała tylko kawałek jego nóg.
-Jak myślisz Młocie. Na kogo my trafimy?-
-Mam nadzieję, że na tych igrzyskach będzie gościł diabolista Asmodeusa ze swoją świtą. Jego horda slaadów będzie wyśmienitym kąskiem do pożarcia.-
-No raczej!-

~***~


-Wstawaj. Czas trochę się poruszać.- zachrypnięty głos człowieka zbudził Nyarlę ze snu. Błogiego stanu, który nie pozwalał jej myśleć dręczącymi ją kwestiami. Był to niski człowiek, tak szczupły, że aż budził obrzydzenie. Jego członki ledwie się trzymały na samej skórze i ledwie zauważalnych ścięgnach. Policzki zapadały się do środka otworu gębowego. Był odziany jedynie w kawał szmaty przewieszony przez pas, zasłaniający intymną strefę. Nogi i ręce miał chude jak patyki, zaś brzuch tak wklęsły jakby nie jadł od dekad.
-Pan Aphin wzywa.- rzekł. Nadszedł zatem czas na pierwszy trening. Kobieta czuła lekki skok adrenaliny. Maszerując za wychudzonym człekiem nie musiała się spieszyć, gdyż jego ruchy były wręcz anemiczne. Osobnik poprowadził ją piętro wyżej, lecz na rozwidleniu korytarza skręcili w lewo. Po paru chwilach dotarli na miejsce. Ta arena była mniejsza niż miejsce treningu wojujących wręcz. Nyarla przeszła przez ogromne wrota i znalazła się pod gołym niebem. Od razu dostrzegła szereg podobnych jej niewolników stojących w równej linii. Kobieta stanęła obok dziwacznej istoty o głowie słonia.

Stwór zerknął na nią kątem oka nerwowo poruszając przy tym wielgachnym uchem. Na środku placu znajdowało się kilka manekinów, zaś mury oddzielające arenę od pozostałych części fortyfikacji były w wielu miejscach osmolone i uszkodzone od magicznych wyładowań.
-Dundrag Krwaworęki. Ulubieniec władcy dziewiątej będzie gościem specjalnym naszych igrzysk. Ten parszywy skurwiel chełpi się osiągnięciami swoich podopiecznych tak jakby żaden z nich nigdy nie padł trupem z pod naszego miecza.- głos rakszasy dobiegł ich zza pleców. Aphin minął kilkunastu czarokletów i stanął parę metrów przed nimi.
-Nasz pan tym bardziej pragnie utrzeć mu nosa a wy macie w tym główny udział. Czempionem miecza Dundraga jest zabójczy slaad o imieniu Kha'kiin. Czempionem magii Dundraga jest beholder, którego nazywają po prostu obserwatorem. Ten stwór jest pozbawiony swego największego oka, przez co potrafi korzystać z magii, także wy będziecie mogli z niej korzystać w walce z nim.- Rakszasa wzruszył ramionami -O waszych indywidualnych przeciwnikach i taktykach porozmawiam z każdym z osobna. A teraz... Zaczynamy ćwiczenia!-
Ostatnio zmieniony wt cze 23, 2015 1:37 pm przez Nefarius, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

czw cze 25, 2015 9:24 am

Nyarla dzielnie znosiła wzrok Aphina. Przez moment zastanawiała się, co by było, gdyby cisnęła w niego całą swoją mocą. Poruszyła palcami ledwie zauważalnie, szybko jednak zrezygnowała. Nawet gdyby go zabiła, na jej drodze stanęliby kolejni jemu podobni, zapewne i silniejsi, i dużo mniej mili, choć rakszasa uosobieniem uprzejmości również nie był. Widząc jego zachowanie, przyszło jej na myśl, że spodziewał się ataku; może nawet obawiał się go? Powrót obroży na szyję przyjęła z rezygnacją. Nieświadomie zgarbiła się odrobinę i posmutniała - wyglądało to, jakby nagle uszło z niej całe powietrze. Słuchała jego słów, nie reagując w żaden sposób na wymieniane przedmioty. To nie tych brakowało jej najbardziej. Zbroja, która była domem Sethira, i kosmyk włosów Nobaniona, mimo że nigdy nie udało jej się przywołać sługi - to na tych dwóch rzeczach zależało jej najbardziej. Przynajmniej miałaby poczucie, że nie jest tak do końca sama i zdana tylko na siebie.

Odprowadzono ją na powrót do celi. Usiadła w kącie na gołej ziemi, przyglądając się kamieniom tworzącym przeciwległą ścianę. Wciąż od nowa analizowała słowa Aphina. Jedno było pewne - nie miała na razie żadnego ruchu. Gdyby dała się zabić, i tak trafiłaby do piekła, w końcu zawarła pakt z inny piekielnym sługą. Na razie musiała skupić się na poprawie swojej sytuacji. Być grzeczną, starać się na treningach, nie próbować żadnych numerów, by trafić do cel czaromiotów i mieć dostęp do przedmiotów przynajmniej na czas walki na arenie. Wtedy rzeczywiście mogła mieć jakieś szanse. Nyarla w swoich przygodach nigdy nie bazowała na czystej sile, gdyby tak było, znacznie większa część jej zaklęć należałaby do repertuaru stricte bojowego. Być może jednak Aphin miał na myśli coś trochę innego.

***


~ Znowu ta idiotka ~ pomyślała Nyarla, widząc diablicę za kratami swej celi.
Jednym uchem wpuszczała słowa erynii, a drugim wypuszczała. Nie zamierzała dać się zastraszyć. Aphin z pewnością wiedział, co robi. Skoro chciał ją wystawić na najbliższych igrzyskach, widocznie uznał, że się do tego nadaje.
~ Albo chce się szybko pozbyć ewentualnej konkurencji ~ przeszło jej przez myśl.
Spojrzenie lemure'a, który podawał jej jedzenie, zaskoczyło ją tak bardzo, że niemal zapomniała podsunąć mu leżący w kącie talerz. W porę przypomniała sobie o naczyniu i zbliżyła się do krat. Uśmiechnęła się blado do pomniejszego diabła, podsuwając talerz pod chochlę. Musiała jeść, nawet te szare gluty, jeśli miała dożyć walki na arenie. Nie odezwała się słowem do diabła, po co niszczyć tę wątłą nić porozumienia nic nie niosącymi słowami. Jeszcze miałby przez nią problemy...

- Zazdrościsz, kretynie? - zwróciła się do Philippa, gdy ten znowu zaczął swoje jakże inteligentne wywody.
- Widać jestem warta dla nich nieco więcej od ciebie - rzuciła mu spojrzenie pełne pogardy. - Mam nadzieję, że pojawi się też Mefistofeles. Dawno się nie widzieliśmy, z pewnością ucieszy go mój widok. Choć może nie do końca w takiej sytuacji - dodała po słowach krasnoluda.
Co prawda nie sądziła, by Mefistofeles ją pamiętał. Jeśli jednak pamiętał, z pewnością miałby niezły ubaw, widząc ją na igrzyskach u Bela.

***


Nyarla poszła za przeraźliwie chudym mężczyzną, który prowadził ją na wezwanie Aphina. Może był kiedyś magiem, na którego stawiał rakszasa, ale zawiódł? A może po prostu był niegodziwym człowiekiem i trafił do piekła za karę? W każdym razie jego wygląd budził w Nyarli przede wszystkim litość. To nie było jednak miejsce na okazywanie takich uczuć.
Cieszyła ją wizja zdjęcia obroży choć na chwilę i stanowienia znów jedności z własną mocą. Znalazłszy się na arenie, pod gołym niebem, pozwoliła sobie nawet na nikły uśmiech. Dokładnie przyjrzała się okolicy i oczekującym na trening niewolnikom. Z tego co zrozumiała ze słów Aphina, jej pierwszym przeciwnikiem miał być rzeczony obserwator.

Popatrzyła po pozostałych magach. Nie wyglądało na to, by mieli walczyć przeciwko sobie. Przynajmniej na razie. Cieszyło ją to. Oznaczało bowiem, że mogła na treningu użyć pełnego repertuaru zaklęć, by rakszasa miał co omawiać z nią indywidualnie. Nie musiała ukrywać, że najczęściej używa elektryczności ani do jakiego stopnia potrafi manipulować magią. Na polecenie wszyscy ustawili się na wprost ćwiczebnych manekinów. Było ich mniej niż niewolników, więc każdy przypadał na dwoje czarokletów. Nyarla trafiła do pary ze stworzeniem o głowie słonia. Na początek wyczarowała strefę niewidzialności, ukrywając wszystkich na obszarze zaklęcia przed wzrokiem reszty. Zamierzała pokazać im, że nie tylko bojowe zaklęcia są użyteczne. Okryta niewidzialnością rzuciła również wykrycie myśli, być może mogła wyłowić coś, co przydałoby się jej w przyszłości.

Na rozgrzewkę rzuciła dwa magiczne pociski. Wzmocnione magią manekiny bez problemu wytrzymały taki ostrzał. Okryła się zbroją maga i przyzwała moc boskiego całunu na wypadek gdyby jakiś zabłąkany czar miał zupełnym przypadkiem trafić akurat w nią. Gdy jej tymczasowy partner zaatakował sztucznego przeciwnika zaklęciem trującej chmury, Nyarla rozwiała po prostu opary podmuchem wiatru. Mężczyzna z głową słonia jednak nie ustawał w staraniach. Wyczarował deszcz kolorów, tym razem czarownica pomogła mu, rzucając na manekina ciemność. Gdyby któryś z kolorów trafił i zdezorientował przeciwnika, magiczna ciemność dookoła jeszcze bardziej utrudniłaby mu poruszanie.

Zaklęcie rozwiało się, a manekina nie było nigdzie widać. Nie było śladu po nim. Nyarla kątem oka dojrzała krzywy uśmiech na pysku Aphina. Zrozumiała w lot. Wywołała skrzący pył, który oblepił kontur niewidzialnej kukły, czyniąc ją na powrót celem dla zaklęć. Smocza córka wyczarowała kilka zwykłych błyskawic, rzuciła ze dwie kule ognia, których działanie rozszerzyła i wzmocniła; w końcu sięgnęła nawet po magię z innej półki - najpierw do ataku ruszył przywołany miecz maga, a potem trzy stojące obok siebie manekiny zostały objęte pryzmatycznym deszczem.
Dalej w trakcie treningu Nyarla skupiła się na przećwiczeniu innych użytecznych zaklęć. Przenosiła się z jednego końca areny na drugi z użyciem teleportacji, a za każdym razem wyglądała inaczej dzięki polimorfii.

Po treningu była więc cała i zdrowa. Być może ani erynia, ani kyton nie mieli pojęcia jak wyglądają treningi magów. Była jednak całkiem wyczerpana. Obroża wróciła na swoje miejsce, a ten sam okropnie wychudły sługa odprowadził ją do celi. Wlokła się za nim powoli - zmęczona, ale w gruncie rzeczy zadowolona. Nie użyła tylko najpotężniejszego z zaklęć, jakie znała i kilku pomniejszych zupełnie nieprzydatnych. Jeśli Aphin miał coś innego na myśli, mówiąc o staraniu się na treningach, to powinien jej to chyba wytłumaczyć w inny sposób.
Nyarla weszła do swojej celi, zwinęła się w kłębek w kącie przeciwległym do wejścia i momentalnie zasnęła.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

czw cze 25, 2015 11:55 am

-Do igrzysk pozostało jeszcze trochę czasu.- przechadzający się między stojącymi w szeregu niewolnikami Aphin trzymał ręce splecione za swoimi plecami wbijając swój koci wzrok w piaszczyste podłoże areny. Od momentu jak Nyarla zawitała na tę arenę pierwszy raz, minęły już cztery treningi. Każdy z nich wyczerpujący i niezwykle męczący. W tym czasie kobieta zdążyła poznać kilku czaromiotów, z którymi przyszło jej współpracować, lecz Aphin do tej pory nie odwiedził jej w celi, ani nie wezwał do siebie by omawiać strategię. W duchu zastanawiała się dlaczego. Czy wciąż wnosi zbyt mało do walki aby być na tyle przydatną? A może rakszasa zwyczajnie widzi, że czarownica adekwatnie do treningu sama potrafi w mgnieniu oka ustalić taktykę walki, albowiem każdy z treningów które do tej pory przeszła wyglądały inaczej. Raz czarokleci skupiali się na wspomaganiu swych partnerów używając szerokiego wachlarza zaklęć do chronienia i wzmacniania swoich partnerów. W tym czasie smocza córa zdążyła "poznać" pozostałych czarokletów z areny. Było ich dokładnie jedenastu, z nią tuzin.

Dwoje ludzi. Jeden o dzikich rysach i ciemnej karnacji ciskający magią wywołania, drugi zaś blady i szczupły jakby większość życia przesiedział przy księgach gdzieś na szczycie wieży specjalizował się w magii ochronnej. Kolejny, chyba najlepiej Nyarli znany był przedstawicielem rasy Loxo, istoty o cechach człowieka i słonia, pochodzący wprost z Lśniącego południa. Kolejną istotą był blady człek, który jak Nyarla zdążyła zauważyć nie oddychał. Kobieta zrozumiała, że w tym wypadku ma do czynienia z wampirem. Ten był specjalistą od magii nekromancji i przywoływania umrzyków zza światów. Następnym niewolnikiem czaromiotem był Imaskari. Istota, o której Nyarla wiedziała bardzo niewiele. Te stworzenia były ponoć spadkobiercami jakiejś pradawnej rasy, która ze względów historycznych musiała umknąć do czeluści Podmroku, gdzie żyjąc w tajemnicy przed innymi ludami praktycznie została zapomniana przez świat. Stwór przypominał człowieka o skórze jakby z marmuru, siwych włosach i wysokiej, szczupłej sylwetce. Imaskari parał się magią iluzji i choć po prawdzie niewiele wnosił do walki to Nya czuła, że odegra jakąś ważną rolę na igrzyskach.

Siódmą na arenie istotą była orkowa szamanka. Kobieta o zielonoszarej skórze i barbarzyńskich rysach twarzy była nieokiełznana i wciąż zdarzało się że próbowała działać bardzo indywidualnie. Jej magia była dość prosta, lecz niektóre z zaklęć z jej repertuaru robiły wrażenie. Szczególnie gdy przybierała postać potężnych bestii i rzucała się na manekiny własnym ciałem. Trzecią i ostatnią kobietą wśród czaromiotów był półczart o ludzkim ciele, wielkich błoniastych skrzydłach i białych jak drow oczach. Na jej głowie wyrastały dwa małe roki a palce uzbrojone były w długie i ostre jak u prawdziwej bestii pazury. Ta istota władała różnymi rodzajami magii zupełnie jak Nyarla. Najbardziej obrzydliwym z podopiecznych rakszasy był mężczyzna, którego ciało zdawało się być domem dla rzeszy robali, zaś jego najwierniejszym sługą był pająk wielkości ludzkiej dłoni, do którego nie raz przemawiał. Był też zawsze uśmiechnięty satyr. Istota o ludzkim torsie i nawet przystojnej twarzy z długimi, kręconymi, kozimi rogami, oraz nogami, kończącymi się grubymi kopytami. Satyr wspomagał towarzyszy niedoli pieśniami jakby był bardem. Ostatnia dwójka czaromiotów to dwa krasnoludy. Jeden łudząco podobny do drugiego, lecz gdy Nyarla im się przyglądała dostrzegła kilka istotnych różnic. Pierwszy z nich był pogodny i opanowany, drugi zaś miał wyraz twarzy jakby wciąż był zły i rozgoryczony. Pierwszy miał zadbane włosy i rozczesaną brodę a drugi poszarpane kudły i masę farfocli poplątanych w zarost. Choć byli bliźniakami dzieliło ich wiele.

Niewolnicy nie rozmawiali ze sobą, Aphin nie zezwalał na to. Na arenie każdy z nich miał poświęcać sto procent swojej uwagi i koncentracji walce i działaniom. Nyarla chciała nie raz zamienić parę słów czy to z którymś z krasnoludów, czy też zaklinaczem o tethyrskich rysach twarzy. Nawet satyr sprawiał wrażenie chętnego rozmowy, lecz koniec końców czarownica musiała obejść się smakiem.
Treningi, które przeprowadzał rakszasa były bardzo zróżnicowane. Jednym razem kompani dzieleni byli na pary. W każdej parze był wytypowany jeden osobnik, który używał magii i drugi, który miał zakaz jakby skończyła mu się moc zaklęcia. Tak musieli współdziałać by przeżyć. Innym razem trening był czysto fizyczny, wydolnościowy. Bieganie godzinami, podawanie rzutem głaz ważący tyle co półroczne dziecko. Innym razem na arenę wpuszczano jakieś stwory, które czarokleci musieli wyeliminować jak najszybciej. Rakszasa był pomysłowym nauczycielem to trzeba było mu przyznać. W końcu dwa dni do igrzyska Aphin ogłosił iż jego podopieczni mają ostatni dzień zwolniony z treningu by odpocząć i zebrać siły.
Gdy niewolnicy zaczęli schodzić się do swych cel, rakszasa zawołał Nyarlę do siebie i powiódł ją do swej komnaty, czego wcześniej z nikim nie robił.

-Dobrze się spisujesz. Widzę że Ci zależy a to oznacza plusy u mnie, zaś plusy u mnie oznaczają plusy u Bela. Rozumiesz to?- stwór usiadł wygodnie za biurkiem i przyjrzał się czarownicy.
-Wystąpisz na otwarciu areny w pierwszej walce. Jeśli przeżyjesz, zawalczysz w wieczornej bitwie par. Z tych, którym uda się przetrwać dobiorę kogoś z kim będziesz współpracować. Walka czempionów odbędzie się drugiego dnia igrzysk, lecz to już nie twoja broszka. Wciąż jesteś za słaba. Ale spisz się a z pewnością to docenię. Masz jakieś pytania?- spytał unosząc brew.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

sob cze 27, 2015 9:54 pm

Nyarla podczas każdego treningu skrzętnie odnotowywała w pamięci każdy szczegół dotyczący jej współtowarzyszy. Największą sympatię odczuwała do przedstawiciela rasy loxo, z którym ćwiczyła na samym początku; orczej szamanki, która kojarzyła jej się uparcie z Thogiem, i imaskariego, bo zawsze doceniała szkołę iluzji. Sympatia nie oznaczała jednak jeszcze zaufania czy choćby opuszczenia gardy wobec nich. Nya musiała być gotowa na wszystko, nawet na to, że któreś z nich będzie chciało wyeliminować i ją w którymś momencie. Tak jak chciał Aphin - poświęcała całą uwagę i skupienie na treningi, starając się wypaść jak najlepiej. Na arenie najbardziej podobały jej się - o ile tak w ogóle można było określić jej odczucia - ćwiczenia w parach. To lubiła najbardziej - współpracę, której choćby możliwości tutaj była brutalnie pozbawiona od samego początku.

Na spotkanie z Aphinem Nyarla poszła z sercem lekkim od ulgi. Mogła porzucić wszelkie niepokojące myśli, wszystko szło jak powinno. Mocno zaskoczyło ją, że ma wystąpić na otwarciu areny, a jednocześnie nieco żałowała, że nie może od razu zmierzyć się z czempionami. Im szybciej odbije się od dna, tym lepiej.
- Dziękuję. I rozumiem, panie Aphinie - odpowiedziała spokojnym, wyważonym tonem, nazywając go dokładnie tak jak chciał.
Rakszasa po raz pierwszy miał okazję usłyszeć jej głos w wydaniu innym niż intonacja zaklęcia.
- Chciałabym dowiedzieć się, czy na arenie panują jakiekolwiek zasady? I czy walka jest na śmierć i życie? Nie trzeba się wstrzymywać lub uważać? - wolała się upewnić, nim zabije kogoś przez przypadek.
-Zasady pytasz? Walczysz by przeżyć. Jeśli oszczędzisz przeciwnika a wiesz, że chwilę później nie wbije ci noża w plecy to twoja sprawa. - dodał po chwili.
- Czy wiadomo, z kim przyjdzie mi walczyć? Beholder, o którym mówiłeś, panie Aphinie, jest wszak czempionem? - zapytała Nyarla.
-Tak, to czempion i on będzie przeciwnikiem naszych czempionów. To osoby, które przetrwały już nie jedną potyczkę na igrzyskach. Trenuj tak sumiennie jak do tej pory a również do nich dołączysz. Jeśli nasz pan będzie łaskaw, dostaniesz celę z prawdziwym łóżkiem, normalny posiłek a kto wie, może na coś więcej zasłużysz.- odpowiedział.
- Jeśli ja wystąpię bez magicznych przedmiotów, to czy i tak samo wystąpi mój przeciwnik? - zadała kolejne pytanie.
-Oczywiście. Lecz nie mogę ci powiedzieć kim będą twoi przeciwnicy. Dla czaromiotów z najniższego stopnia hierarchii są przypisani tacy sami po drugiej stronie barykady. Oni też nie korzystają z magicznych przedmiotów. Skupiają się tylko i wyłącznie na swoich umiejętnościach. Lecz nie oczekuj walki z kimś podobnym do Ciebie, bo może cię to zgubić. Możesz trafić na maga, ale to nie jest reguła.- odpowiedział ewidentnie zadowolony z pokory Nyarli.

Czarownica pokiwała lekko głową. Na razie więcej pytań nie przychodziło jej do głowy.
- To wszystko, panie Aphinie. Dziękuję - powiedziała, po czym tradycyjnie już została odprowadzona do swojej celi przez jednego z czarcich sługusów.
Pozostało jej oczekiwanie na dzień występu na arenie.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

ndz sty 10, 2016 2:36 pm

-Wróciła! Wróciła! Auuuu!- barbarzyńca z nieskrytym zadowoleniem przywitał Nyarlę w chłodnym korytarzu, prowadzącym do cel.
-Patrzaj Młocie! Sapie, jakby ją horda orków wyjebała! Ha ha ha!- zagrzmiał po chwili, lecz jednooki krasnolud przemilczał ten komentarz. Brodacz chyba zrozumiał jak ciężko kobieta musiała się wysilać na treningu, a mimo wszystko kroczyła butnie z wypiętą do przodu piersią. Wchodząc do celi poczuła na sobie wzrok drowa, lecz tym razem podarowała sobie szukanie kontaktu wzrokowego, wszak mężczyzna dość razy ją ignorował. Czerwonołuski czart, który odprowadzał Nyę do celi, zatrzasnął za nią solidne stalowe kraty, po czym bez słowa odszedł w swoją stronę.
-Ty kurewko! Mówię do Ciebie! Jak było? Ilu Cię wychędożyło? No ilu kurwa?!- krzyczał Philip.

-Jeszcze nikt, mój oszalały kolego...- głos Erynie rozszedł się echem po korytarzu -Ale wiesz co? Obiecuję ci, że kiedy moi słudzy ściągną jej żałosne ścierwo z piasków areny, nakażę im przywlec je do Ciebie.-
-Haaaa! Słyszysz?! Słyszysz?! Tak Cię wyrucham, że jeszcze tydzień będziesz ciepła!-
-Rakszasa wspominał, że się starasz. Że dobrze ci idzie. Nie rób sobie zbędnej nadziei. Igrzyska to nie jakieś tam bójki w tej twojej ludzkiej szkole magów. To bój na śmierć i życie. To setki godzin ciężkich treningów, litry utoczonej krwi i potu. To coś, czego taka żałosna, krucha istotka nie przetrwa dłużej niż trzy uderzenia serca. Dam sobie rękę uciąć, że nie przetrwasz pierwszych pięciu minut...- syknęła diablica uśmiechając się ciepło w stronę Nyarli.
-Przyjmuję zakład.- niespodziewanie rozległ się głos mrocznego elfa. Czarcica zmrużyła oczy i wejrzała na drowa rozgoryczona jego zuchwałością.

-Co żeś powiedział bękarcie pająka i demona?!-
-Przyjmuję zakład. Jeśli przetrwa pierwszy pojedynek, to przeniesiesz mnie do górnych cel.-
-A jeśli zdechnie, to obojętnie od swojej walki dołączysz do niej.- zaproponowała pewna siebie Erynia.
-Umowa stoi diablico.- drow uśmiechnął się złowrogo do pięknej erynii, po czym usiadł pod ścianą tak, jak miał to w zwyczaju.
-Szkoda mi cię elfie. Zapowiadał się z ciebie dobry materiał na gladiatora. Diablica posłała Nyarli złowrogie spojrzenie po czym opuściła korytarz. Nya mogła spokojnie odetchnąć i odpocząć. Pomijając głupawe spojrzenia ludzkiego barbarzyńcy z celi na przeciw niej. Najwyraźniej zakład drowa nieco zbił go z tropu, gdyż po za samymi spojrzeniami człek nie uraczał czarownicy swoją szaleńczą mową.

~***~


-[i]Nyarlo... Nyarlooo...
- gdy smocza córa przebudziła się, pierwsze co dostrzegła to przeklęta Erynia stojąca przy kratach do jej celi, ściskająca w dłoni pochodnię. Minęła krótka chwila, gdy czarownica odzyskała w pełni świadomość. Dopiero teraz dostrzegła, piękne anielskie skrzydła rozpostarte tuż za plecami diablicy. Nyarla w ułamku sekundy skojarzyła fakty i błyskawicznie zerwała się z ziemi podbiegając do krat celi. Erynia posłała zaklinaczce uśmiech politowania po czym odsunęła się o krok i ukazała jej nagiego i dotkliwie pobitego Gabriela. Elf zdawał się być odurzony lub kompletnie otumaniony po pobiciu.
-Przyprowadziłam ci gościa Nyarlo.- syknęła diablica -Ale chyba bardziej woli moje pieszczoty...- dodała po czym uklęknęła i złapała w dłoń przyrodzenie avariela, biorąc je bez cienia krępacji w usta. Wtedy nagle z półmroku sąsiedniej celi wyłonił się Philip i złapał lewą ręką elfa za szyję, przyciągając go do krat, drugą ręką zaś wbił mu ostrze tępego sztyletu w pierś śmiejąc się przy tym do bólu brzucha. Ciosy powtarzał raz po raz, tak że elfia krew niczym deszcz zwilżyły ciało klęczącej niżej diablicy.

~***~


-Wstawaj!- czarownica przebudziła się skulona w rogu celi. Łachmany, które miała na sobie całe były przepocone i a zaniedbane paznokcie miała pozdzierane i popękane, jakby przez sen próbowała przekopać się rękami przez kamienną posadzkę. Gdy podniosła wzrok ujrzała znajomą sylwetkę kytona, który dla zabawy wymachiwał jednym z wielu łańcuchów, oplatających jego ciało.
-Pan będzie przemawiał.- stwór ruszył przodem a Nyarla dołączyła do pozostałych współwięźniów na korytarzu. Marsz trwał kilkanaście minut, zaś co jakiś czas do grupy jeńców dołączali kolejni i kolejni. Nyarla w końcu przestała ich zliczać. Koniec końców czarty prowadzące swoich wojowników wyprowadzili ich na główną arenę, gdzie za kilka dni miały odbywać się igrzyska. Arena była ogromna, wręcz przytłaczająca. Nyarla nigdzie takiej budowli nie widziała. Więźniowie niczym mięso armatnie na świętej wojnie diabłów i demonów stali w kole, pozostawiając na środku kilkadziesiąt metrów dla Bela.

Ogromna brama na przeciwko miejsca, gdzie właśnie stała Nyarla otworzyła się z impetem. Więźniowie zrobili dość miejsca, by ogromny czart mógł przejść nie depcząc nikogo po drodze. Stąpał dumnie, trzepocząc przy tym błoniastymi skrzydłami raz po raz. Miał kilka metrów wzrostu, masę rogów i łusek. Paskudne zębiska mogłyby rozszarpać Nyarlę w mgnieniu oka, a jego ogromny tasak płonął niczym serce kuźni. Arcydiabeł stanął na środku i uniósł ramiona.
-Każdy z was jest niczym więcej jak ścierwem! Każdy z was kiedyś zdechnie. Jednak każdy z was katuje się na treningach aby ten przykry dzień nie nastąpił za cztery dni. Każdy z was jest moją własnością i nie ma żadnych praw po za prawem do służby mojej... skromnej... osobie...- pokłonił się teatralnie.
-Za cztery dni spojrzycie śmierci w oczy, ale Ci którzy złapią kurwę za kościsty zad i wyruchają ją na moich oczach nie stracą, o nie.-

Diabeł obrócił się wokół własnej osi spoglądając energicznie na otaczającą go tłuszczę -Walczcie i przynieście mi chlubę a tylko na tym zyskacie!- krzyknął tak, że Nya poczuła ciarki na plecach. Majestat czarta, choć w złym tego słowa znaczeniu był ogromny i nie do opisania. Nie był jak Mefistofeles, był dzikszy, znacznie większy i robił wrażenie potężniejszego. Diabeł udał się do miejsca, z którego przybył, a więźniowie powoli zaczęli wracać do cel. Nya spodziewała się nieco dłuższego przemówienia.
-Wracać do cel. Za godzinę zaczynacie treningi!- ponaglił ich kyton, podobnie jak wielu innych czarcich trenerów. Nagle Nya poczuła trącenie barkiem, kątem oka zauważyła drowa z celi na przeciwko, po chwili zrozumiała, że siwowłosy wsunął jej coś do kieszeni. Kobieta przez materiał łachmanów poczuła niewielką, zakorkowaną fiolkę. Drow wejrzał ukradkiem przez ramię by upewnić się czy kobieta jest świadoma paczki, którą jej podrzucił.
-Ruchy ścierwa!- batog kytona załomotał w powietrzu.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pn sty 11, 2016 8:37 pm



Nie wiedziała, skąd czerpie siłę. Nie miała pojęcia, skąd ta wola przeżycia.
Tamta Nyarla, która ruszyła z Silverymoon na Wybrzeże w pogoń za snem o lataniu, nigdy nie dałaby sobie rady w podobnych warunkach.
Tamta Nyarla upadłaby na duchu, gdy zdzierali z niej szaty i obcinali jej piękne, długie włosy.
Tamta Nyarla dałaby się pogrążyć drwinom i wyzwiskom, którymi ją obdarzano.
Jednak tamta Nyarla nie znała jeszcze siły, która w niej drzemała. Nie wiedziała, że jej krew jest krwią smoka i nie znała jej mocy. Nie znała uczuć, które obudził w niej Gabriel. Nie miała przyjaciół, którzy oddali za nią życie. Nie doznała nigdy straty tak dotkliwej ani radości tak wielkiej jak śmierć i powrót ukochanego.
Teraz za każdym razem, kiedy wracała do celi, ignorowała zaczepki innych. Obracała w głowie kolejne wspomnienia. Rozmyślała nad tym, jak wiele nauki wyciągnęła z różnych zdarzeń. I nie chodziło wyłącznie o umiejętności bojowe. Całe jej życie... Zawody, wzloty, upadki, smutki, radości, miłość. Wszystko dało jej tak wiele.
Ale teraz została tylko pustka. Czarna, zimna dziura ziejąca w jej duszy. To tam spychała wszelką rozpacz, ból, smutek i tęsknotę.
I czekała...
A potrafiła być cierpliwa.

Czasami docierały do niej pojedyncze słowa Erynii czy Philipa. Wiedziała jednak, że nie ma sensu na nie odpowiadać. Aktualnie nie była w stanie im zagrozić, a nie miała ochoty zniżać się do ich poziomu. Bywało, że ją bawili... Jak choćby wzmianka o ludzkiej szkole magów. Widać, że diablica nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia. Nyarla doskonale pamiętała, że spędziła w szkole magów ledwie kilka dni, nim podpaliła bibliotekę. A bojów na śmierć i życie stoczyła już naprawdę dużo. Tym nie mogli jej wystraszyć.
Tak naprawdę dopiero zgoda mrocznego elfa na zakład zaproponowany przez strażniczkę wyrwał Nyarlę z odrętwienia. Zmrużyła lekko oczy, ale zwalczyła pokusę spojrzenia w stronę celi naprzeciwko. Dalszym słowom przysłuchała się jednak dokładnie. Jak się okazało, nawet tutaj w tej otchłani rozpaczy, był ktoś, kto mimo wszystko uwierzył w jej możliwości.
Pozwoliła sobie na iskrę nadziei.
A potem nadszedł ten sen...

***


Kiedy się obudziła, spazmatycznie łapała przez chwilę powietrze. Na swoje dłonie wręcz nie mogła patrzeć. Wszystko to, od czego za wszelką cenę próbowała się odgrodzić nagle wróciło ze zdwojoną siłą. Poczuła się mała, beznadziejna i bezsilna - złamana i pokonana. Zawiodła wszystkich. A teraz oddzielona od ukochanego i przyjaciół nie potrafiła poradzić sobie sama. Zupełnie tak, jak ktoś kiedyś powiedział. Bez nich była nikim. Nic nie mogła bez nich osiągnąć. A Gabriel...
Nie, nie mogła tak myśleć.
~ To sen. To tylko sen ~ zaczęła powtarzać sobie w duchu, choć obrazy wracały do niej raz po raz i stawały się nienaturalnie wyraźne.
Paradoksalnie to właśnie wspomnienie dotkliwie pobitego Gabriela, odurzonego czy też otumanionego... Klęcząca przed nim Erynia, Philip zanurzający tępy sztylet w piersi avariela. Właśnie to dodało jej sił.
~ Tylko sen ~ powtórzyła sobie po raz kolejny.
Wiele miała już snów, które nigdy się nie spełniły. Mogły być alegorią, mogły być ostrzeżeniem, ale nigdy nie stały się jawą.

Nyarla zignorowała wszelkie negatywne uczucia. Pozwoliła, by pustka ziejąca w jej duszy karmiła się nimi. A tam przeradzały się w złość... Prawdziwą chaotyczną wściekłość, która buzowała gdzieś tam na dnie, karmiąc się kolejnymi odpadami beznadziei. Nadejdzie czas, by ją wykorzystać. Nadejdzie moment, kiedy cała ta Erynia z Philipem będą mogli iść pieprzyć się nawzajem, bo tam gdzie ona ich wyśle nie znajdą już nikogo więcej.
Karmiąc się własną złością, nabrała sił, by dalej ciągnąć ten teatrzyk. Podniosła się chwiejnie, ale już po chwili stała pewnie na nogach gotowa na apel Pana tego poziomu piekieł.

***


Trudno było powiedzieć, co zrobiło na czarownicy większe wrażenie - liczba podwładnych, ogrom głównej areny czy też sam arcydiabeł. Po prostu nie można było zignorować rozmachu, z jakim całość została zorganizowana. Nyarla nie dopuszczała jednak do siebie zwątpienia czy lęku. Spokojnie obserwowała wszystko dookoła, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Któż wie, jaki detal mógł jej wkrótce uratować życie...
Wręcz ucieszyła się, że wraca do celi. Ciągły huk, harmider i hałas męczył ją niepomiernie. Musiała wykorzystać tę godzinę do treningu na odrobinę odpoczynku. Musiała się dobrze sprawić.
Ba!
CHCIAŁA się dobrze sprawić. Chciała im pokazać, że sobie poradzi.
Prezent od drowa wprawił ją w nie lada zdumienie, ale starała się tego po sobie nie okazać. Pozwoliła sobie jedynie na krótki kontakt wzrokowy z mężczyzną, by wiedział, że ona wie. Z miejsca wyczuła, że zawartość fiolki nie jest magiczna, ale nic poza tym nie potrafiła o niej powiedzieć. Nie sądziła, by miała niebawem okazję przekonać się, co jest w środku. Nie była też pewna, czy chce ot tak zaufać mrocznemu elfowi. Może i założył się na jej rzecz z Erynią, ale to nie był jeszcze powód, by przyjmować prezenty i korzystać z nich bez pomyślunku.

W celi usiadła w najdalszym kącie. Odwróciła się plecami do korytarza.
Pielęgnując stale przybierającą na sile złość i irytację, czekała...
A potrafiła być cierpliwa.
Ostatnio zmieniony pn sty 11, 2016 8:42 pm przez Amanea, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pn sty 11, 2016 9:36 pm



Trening tego dnia był zabójczo wyczerpujący. Lecz, siedząca w kącie celi Nya raz po raz uśmiechała się z satysfakcją. Bogowie jedni wiedzieli, czy to miejsce działało tak bardzo motywująco, że chciała wyjść z tej śmierdzącej celi, czy też chęć odwetu, udowodnienia Erynii, barbarzyńcy i wszystkim innym kim tak na prawdę jest. Cokolwiek jej nie napędzało, działało coraz lepiej, a Nya sama podkręcała obroty tej nienawistnej maszyny karmiąc się negatywnymi uczuciami, jak wspomnienia koszmaru, czy też drwiny i docinki odwiedzającej jej diablicy. Przez moment przeczesała dłonią krzywo poobcinane włosy na głowie, lecz mimo iż była za pan brat z dogmatami Sune nie czuła się brzydka. Wręcz przeciwnie. Pewność siebie, poczucie własnej wartości sprawiało, że momentami zdawało jej się jakby jej ciało świeciło anielską poświatą, blado białą łuną nie do opisania słowami.

Czarownica ułożyła się do snu, choć akurat nadchodzący sen budził w niej największy niepokój. Lękała się tego co ujrzy. W głębi duszy wiedziała, że przekuje to w swój oręż, lecz mimo wszystko każda kolejna wizja, którą miała ujrzeć budziła w niej niepokój. Philip i Młot już spali, równie mocno wyczerpani po całodziennych treningach. Ona sama czuła jak powieki stają się ciężkie od zmęczenia i same opadają. Kobieta wzięła głęboki wdech i już miała próbować ułożyć się najwygodniej jak to możliwe, gdy usłyszała szmer kroków. Ponownie otworzyła oczy i ujrzała stojącego pod kratami drowa. Elf spoglądał na nią pustym wzrokiem jakby nie brudna Nyarla leżała przed nim a wygodne domostwo gdzieś w Podmroku, dobra brendy w szklance pod ręką i wachlujący go niewolnik. Dopiero po chwili elf się wzdrygnął i spojrzał czarownicy w oczy.

Mężczyzna poklepał delikatnie swoje biodro dając czarownicy do zrozumienia że chodzi mu o fiolkę, którą kobieta miała w kieszeni szat. Drow uniósł dłoń zupełnie jak robił to Thog pijąc krasnoludzki bimber w jednym z szynków które po drodze kiedyś odwiedzili. Elf udał że wypija zawartość fiolki, a następnie przejechał dłonią po szyi, przekazując bez słów kobiecie iż zawartość małego naczynia jest śmiercionośna. Chwilę później drow odwrócił się i Nyarla standardowo mogła poobserwować tylko jego ugięte przy medytacji nogi.
Przez chwilę zastanawiała się jak kiepsko musi czuć się długowieczny elf w niewoli, lecz szybko zmieniła tok myślenia, ściskając w dłoni kieszeń a w niej ukrytą fiolkę.

~***~


Trzy dni treningów minęły Nyarli błyskawicznie. Nie wiedzieć czemu, każdego kolejnego dnia czuła większą satysfakcję. Zawsze była silnym duchem, kimś kto nie dbał o polecenia nauczycieli i chciał robić po swojemu. Tutaj sytuacja zmuszała ją do słuchania rakszasy a polecenia, które wykonywała zdawały jej się z perspektywy czasu bardzo przydatne i cenne. Stwór uczył podopiecznych walki z nieumarłymi, odsyłania przyzwanych istot, sposobów unikania magii wywołań oraz tego jak się bronić przed magią oczarowań. Pokazywał jak należy korzystać z iluzji, aby była jeszcze bardziej realistyczna, tak by niezorientowany przeciwnik myślał iż iluzja jest autentycznie przyzwaną bestią. Aphin nie stawiał jednak wszystkiego na jedną kartę. Na jego morderczych treningach, wszyscy musieli wykonywać masę ćwiczeń fizycznych, a także musieli walczyć wręcz, gdyby przyszedł moment, że braknie im spamiętanych zaklęć.

Ostatniego dnia zaraz po treningu Aphin wygłosił mowę, w której przestrzegł swoich podopiecznych. Przestrzegł przed zbyt wielką pewnością siebie, przed pozorami i co najważniejsze przed unikaniem śmierci. Rakszasa każdemu, zniewolonemu czaroklecie podsumował listę popełnianych błędów oraz talentów, które powinni wykorzystać dla zwycięstwa na arenie. Na koniec Aphin oznajmił iż był to ostatni trening przed igrzyskami i do wieczora, czyli do czasu ich rozpoczęcia czarokleci będą mogli odpoczywać, zbierać siły i mobilizować się w duchu. Nya miała sporo czasu dla siebie, choć myślami zdawała się być już na arenie w czasie walki. Ciszę na korytarzu przerwały kroki erynii. Nya już potrafiła je rozpoznać, nim diablica wyłoniła się zza ściany. Erynia stanęła przed kratami jej celi, wywijając nerwowo ogonem. Jej chłodne spojrzenie niemal wierciło dziurę w czole Nyarli. Czarcia służka prychnęła nerwowo i odeszła nie mówiąc ani słowa.

Kilkanaście godzin później


-Szykujcie się ścierwa! Szykujcie się!- krzyki kytona chyba miały ich motywować, lecz nie do końca słowa, które od niego słyszeli działały tak jak powinny. Nyarla widziała strach na twarzach niektórych niewolników, na twarzach innych widziała pewność siebie a na jeszcze innych objawy szaleństwa. Philipa, Młota czy drowa z celi na przeciwko nie widziała już od kilku godzin. Wojownicy mieli swoje walki, czarokleci zaś swoje.
-Jesteście gotowi?- w wąskim korytarzu nieopodal ogromnej bramy, przez którą jeszcze kilka dni temu wyszedł na arenę sam Bel by przemówić, pojawił się Aphin. Jak zwykle odziany w najlepszej jakości szaty. Za nim wmaszerowała grupa niewolników z kuźni. Kilku mężczyzn trzymało spore kosze, w których znajdowały się sztylety, pałki z gwoździami, pojedyncze karwasze, czy naramienniki. Nic co mogłoby w znaczącym stopniu pomóc w walce, lecz zawsze dawało cień szansy na przeżycie.

Nya spoglądała jak grupa kilkunastu czaromiotów, z którymi brała lekcje u rakszasy dobywa różnorakiego oręża. Nagle przed nią stanął postawny smoczydło. Stwór zmarszczył czoło i spojrzał wielkimi, zielonymi, gadzimi oczami prosto w oczy Nyi. Jego głowa była dużo większa niż głowa człowieka, z resztą jak całe jego ciało. Błoniaste skrzydła z pewnością bez problemu mogły go unieść w powietrzu, nawet z kolczugą na piersi. Smoczydło prychnęło nozdrzami, po czym sięgnęło pazurzastą i muskularną łapą do wiklinowego koszta, z którego wyjęło piękny hełm, który chronił całą głowę, czoło i policzki. Na jego czubku znajdowały się dwa rogi jak u czarnego smoka. Nyarla przyjęła hełm z niemałym zaskoczeniem, a krótką chwilę później smoczydło wyjęło z kosza falujący sztylet, który miał być jedyną bronią czarownicy, w razie gdyby magia zawiodła.

Niewolnicy z kuźni prędko porozdawali cały sprzęt i zniknęły tam skąd przyszli, zaś Aphin uśmiechnął się zadowolony, ukazując szereg żółtych, kocich kłów. Zza wielkiej bramy rozległ się dźwięk rogu, który przynajmniej Nyarlę przysporzył o szybsze bicie serca.
-To wasza chwila prawdy! Zwyciężcie lub gińcie w imię Bela!- krzyknął zza pleców rakszasy kyton a ogromne wrota powoli drgnęły i ospale zaczęły się otwierać.
Chłodny powiew wiatru wpuścił do korytarza tuman piachu z areny. Nyarla podobnie jak pozostali zasłonili oczy rękami. Gdy czarownica opuściła ramię ujrzała widok, jakiego nawet sobie nie wyobrażała. Arena była dosłownie zasłana trupami. Słyszała o takich miejscach, lecz na czas igrzysk zwłoki pokonanych sprzątało się z miejsca bitwy, tu zaś nikt o to nie dbał. Trupy, krew i czerwone niebo pierwszego z dziewięciu piekieł. To był widok, który miała zapamiętać do końca życia...
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

ndz sty 17, 2016 12:44 pm



Kolejne dni zlały się w jedną bezkształtną masę walki, wyczerpania, satysfakcji i oczekiwania. Nyarla skrupulatnie korzystała z każdej rady Aphina, wszystko mogło się jej przydać, wszystko mogło pomóc jej przeżyć pierwsze starcie. Od jego wskazówek mogło zależeć jej życie. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z błędów, jakie zdarzało jej się popełniać w przeszłości. Jak choćby zaatakowanie wampirzycy zaklęciem ze szkoły nekromancji. Porażki zaklinaczki zawsze mocno zapadały jej w pamięć, a tutaj w pierwszy kręgu piekła nie było miejsca na błędy. Była pojętną uczennicą i bardzo ceniła wiedzę na wszelkie tematy. Choć znała swoją wartość, wiedziała, że może być jeszcze lepsza. A do tego potrzebowała dobrego nauczyciela. Być może trafiła tutaj nie przez przypadek, a przez jakiś śmieszny zbieg okoliczności? Jak wielu magów Faerunu mogło ją jeszcze uczyć wykorzystywania jej zdolności? Tutaj mogła trafić nie tylko na zdolnych nauczycieli - jak Aphin - ale także na wymagających przeciwników. A każdy trening, każda zbliżająca się walka na arenie, choć kosztowały i kosztować ją miały wiele, równie wiele mogły ją nauczyć.
A umieć musiała sporo.
Wierzyła, że wróci do Gabriela, Demona, Thoga i Wiktorii. Wierzyła, że w końcu odnajdą Zachodnią Warownię. Wierzyła, że zniszczy Kult Smoka... Ale najpierw musiała przeżyć. Aby zaś przeżyć, musiała zwyciężać.

Treningi były wymagające i wyczerpujące. Być może Nyarla radziłaby sobie na nich lepiej, gdyby nie jakiś wewnętrzny nakaz nie pokazywania wszystkich swoich zdolności. Potrafiła kształtować swoją magię na wiele różnych sposobów. Aphin wiedział z pewnością trochę więcej, bo na prywatnym teście pokazała mu co nieco ze swoich zdolności. Jednak na treningach wolała zachować pewne atuty dla siebie.
Raz nawet została trafiona błyskawicą. Nie poczuła nic poza przyjemnym łaskotaniem mocy, ale i tak zdecydowała się na zagranie trafionej. Nie była pewna, czy teatrzyk w postaci chwilowego osunięcia się na kolana w drgawkach był przekonujący, ale być może mógł dać jej jakiś moment zaskoczenia w prawdziwej walce na arenie. Nawet jeśli Aphin poznał się na jej grze, być może nie zdradził jej tajemnic nikomu innemu.

Codziennie przed snem obracała w dłoni fiolkę od mrocznego elfa. Znała już jej każdą krawędź, rysę, zmatowienie szkła. Zachodziła stale w głowę, po cóż był ten prezent. Czy jednak nie wierzył w nią do końca i wolał dać jej coś na wypadek, gdyby śmierć miała być jej ostatecznym ratunkiem przed dużo gorszym losem? A może liczył na to, że uda jej się wykorzystać fiolkę przeciwko komuś innemu? Komuś wyżej niż Philip czy Młot, którzy byli tak blisko niego? Być może liczył na to, że uda jej się zajść dalej... Wolała ufać tej wersji, niż tej w której sama wypija zawartość fiolki, by uchronić się przed jeszcze gorszym upokorzeniem i bólem, niż to co spotkało ją dotychczas. Nie wątpiła w zdolności mieszkańców piekła w tej materii.

***

Kiedy obserwowała innych niewolników, widziała na ich twarzach - czy też pyskach - całą gamę różnych uczuć. Sama starała się zachować spokój.
Była pewna siebie, ale nie przesadnie - wiedziała, że to mogłoby ją zgubić. Była zdolna i potężna, ale wcale nie była najlepsza. Z pewnością na piekielne igrzyska nie trafiał byle kto. Spodziewała się, że już ta pierwsza walka mocno nadweręży jej siły. Mimo to jednak wierzyła w siebie i wiedziała, że da z siebie wszystko, by przeżyć i móc dalej snuć plany powrotu na północ Faerunu.
Bała się. Nie bólu czy żądnego krwi tłumu - bała się porażki. Jeśli przegra, pewnie nie dożyje już powrotu do celi, a erynia spełni swe groźby. Nie pozwalała jednak, by strach ją paraliżował. Widziała już wiele, a spotkania z Aphinem i innymi niewolnikami przygotowały ją co nieco na kolejne walki o śmierć i życie.

W przeciwieństwie do wielu innych niewolników Nyarla nie musiała wybierać broni sama. Smokopodobne stworzenie, które stanęło przed nią, samo dobrało dla niej hełm i sztylet. Czy powinna mu ufać? Przez chwilę odwzajemniała spojrzenie wielkich, gadzich oczu. Pięknych, zielonych oczu smoka - zielonych niemal jak jej własne. Przez chwilę poczuła, jakby czas się zatrzymał. Choć ich spojrzenia połączyły się tylko na moment, Nyarla miała wrażenie, że trwało to dużo dłużej. Zupełnie jak wtedy, gdy na początku swej podróży trafiła na wyvernę, która po przyjrzeniu się czarownicy odleciała, pozostawiając karawanę bez szwanku. To był jeden z jej gatunku, a ona była jednym z nich. Wiedziała, że musiał coś wyczuć. Obiecała sobie w duchu, że jeśli wygra i gdy tylko zdobędzie więcej swobody, odnajdzie smoczydło z kuźni i postara się zamienić z nim choć dwa słowa.

***

~ W imię Bela ~ prychnęła Nyarla w myślach.
Przesunęła dłonią po brudnych, krzywo obciętych włosach i nasunęła hełm na głowę.
~ W imię Sune pokażę wam, co znaczy piękno walki ~ pomyślała, zdecydowana nadać dogmatom wiary Ognistowłosej nieco innego wydźwięku.
Dźwięk rogu i mozolnie otwierające się drzwi sprawiły, że jej serce zaczęło bić szybciej. Oto nadchodziła jej szansa na udowodnienie swych zdolności i pokazanie, że jest kimś więcej niż pierwszym lepszym ludzkim magiem.
Chwilę potem jej serce zamarło na widok, który roztoczył się przed tłumkiem niewolników. Wszędzie leżały trupy w różnym stopniu rozkładu. Ziemia była nimi wręcz zaścielona. Gdzie nie było akurat ciał, tam piach areny zbrukała krew. Tu i ówdzie świeża, gdzie indziej - brunatna i zaschnięta.
Teraz już tylko od niej zależało, czy wyjdzie z areny o własnych siłach, czy też dołączy do tych, którzy już nigdy jej nie opuszczą...
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pn sty 25, 2016 11:42 am

23 dzień Czasu kwiatów 1372 roku rachuby dolin. Gdzieś na zachód od Silverymoon


Nyarla siedziała na wozie poświęcając sporo uwagi na przyglądanie się i ocenianie umiejętności swych nowych kompanów. Moc, która w niej drzemała była jeszcze tajemnicą, zarówno dla niej samej jak i otaczających ją mężczyzn. Strzaskane Niebiosa oddał wodze Rurikowi i wygodnie rozsiadł się przy skrzyniach. Jego gniewny i pozbawiony uczuć wzrok błądził gdzieś po błękitnym bezkresie nieba.
-Słyszałem, że bardziej niż teraźniejszość, czcicie przeszłość.- Formit zwrócił się do Bruna. Kapłan uniósł krzaczastą brew i spojrzał Kaylowi głęboko w oczy.
-To nie tak, że czcimy przeszłość. Czcimy naszych przodków. Dbamy o to by ich czyny nie poszły w zapomnienie, hołdujemy ich legendy i strzeżemy kurhanów, by pozostały nietknięte przez pazerność innych.- wyjaśnił krótko Bruno.
-Aha rozumiem. Masz swojego ulubieńca w tych waszych historiach i legendach?- wścibski Formit nigdy nie odpuszczał do czasu aż nie dowiedział się tyle ile chciał.

-Mawia się, że największym bohaterem Uthgarskiego rodu był Ludomir zwany Grzmotem. Jedni twierdzili, że miał w żyłach krew giganta, a to przez jego wzrost. Inni twierdzili, że był samym Uthgarem, który postanowił zejść na Toril i przeżyć życie śmiertelnika. Ja sam twierdzę, że Ludomir był wybranym pośród setek przez naszego boga.-
-No dobra, dobra. Konkrety. Czym się tak rozsławił ten cały Ludomir?- niziołek był bardzo niecierpliwy jeśli chodziło o zaspokojenie jego ciekawości. Strzaskane Niebiosa wejrzał tylko złowrogo na Formita by przestał przerywać Brunonowi.
-Walczył z biesami. Nie tylko odsyłał ich do czeluści otchłani za sprawą potęgi wiary, ale również zabijał swym bojowym młotem. Nie imał się przyjąć żadnej pracy, jeśli tylko miał sposobność walki z czartami. Nie straszne mu były żadne kreatury. Niejedna bitwa była spacerem na krawędzi, bo nie raz ryzykował życiem. Legenda głosi, że ból który cierpiał w wszystkich bitwach i potyczkach odebrał mu rozum i koniec końców odszedł do Otchłani by zaspokoić coraz większą żądzę zabijania czartów. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, lecz na Północy ma swój własny kurhan i tam też stoi obelisk na jego cześć...-

Arena Diabłów, pierwsze z Dziewięciu Piekieł. Dzisiaj.


Kolejna eksplozja magicznej energii wyrzuciła kilkanaście trupów w powietrze rozrywając je przy okazji na straszliwe kawałki. Nyarla ciężko dyszała. Spodziewała się trochę innej walki. Na trupiej arenie panowało istne pandemonium. Choć szkoleni przez Aphina próbowali współpracować, to jednak chaos walki sprawił iż mało kto działał zespołowo. Nyarla i jej towarzysze niedoli mieli na przeciwko siebie mieszankę różnorakich kreatur. Nyarla spojrzała w prawo. Jeden z bliźniaczych krasnoludów, których zdążyła poznać jako Duingan i Foingan wymachiwał energicznie rękami konstruując kolejne zaklęcie. Gdy spojrzała w drugi bok dostrzegła jak orcza szamanka tuż po magicznej transformacji w ogromnego niedźwiedzia dopadła maga Kuo-toa rozszarpując go w strzępy. Krzyki i jęki rannych które słyszała dookoła nie wpływały korzystnie na skupienie czarownicy, lecz nie raz walczyła w trudnych warunkach i nie raz widziała rannych kompanów a mimo to nie traciła kontroli.

Pech chciał, że ktoś z przeciwnej drużyny upatrzył ją sobie jako główny cel swych zaklęć. Thayski czarnoksiężnik, którego twarz była w większości pokryta tatuażami. Choć nie miał czerwonej szaty, Nya od razu rozpoznała w jego rysach twarzy Thayską krew. Człek zdawał się specjalizować w magii wywołania albowiem ciskał raz po raz piorunami i ognistymi kulami, lecz większość ich kierował w Nyarlę. Czarownica całe szczęście była ciągle ubezpieczona magią ochronną Wundraga - czarodzieja o bladej cerze, który na treningach Aphina starał się jak nikt inny. Jego zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa pozostałym członkom drużyny. Nya nie odniosła jeszcze żadnej poważniejszej rany, lecz ciągłe unikanie zaklęć na przemian z ciskaniem swoich czarów w przeciwników było strasznie męczące fizycznie. Lecz do tego właśnie była przygotowywana kilka dni pod czujnym okiem rakszasy.

Nya zastanawiała się w duchu jakiego zaklęcia użyć w następnej kolejności gdy poczuła jak moc nekromantycznej magii skupia się za jej plecami. Czarownica wartko wejrzała za plecy, gdzie stał wysoki i dobrze zbudowany wampir, który również służył Aphinowi. Nieumarły skoncentrował nekromantyczną moc wokół siebie lecz sekundę później magia rozproszyła się a za plecami Thayczyka pojawiła się mumia, która błyskawicznie zaatakowała łysego maga.
-Tamten drow!- krzyknął wampir wskazując szczupłego elfa stojącego za plecami wszystkich przeciwników uczniów Aphina -Korzysta z magii wieszczenia! Jest zawsze krok przed nami i ostrzega resztę! Odwrócę jego uwagę a Ty zniszcz skurwiela!- krzyknął po czym ruszył w lewo, mijając nieopodal orczycę przemienioną w niedźwiedzia, która od kilku chwil szarpała się z ogrowym magiem. Nyarla musiała minąć kilku oponentów lub ruszyć na około prawą stroną areny. Tak czy siak ryzykowała, że ktoś ją zauważy i stanie się celem kolejnych zaklęć.

Na szczęście z ratunkiem przyszedł Imaskari, który musiał dosłyszeć słowa wampira i w mgnieniu oka sprawił iż Nya stała się niewidzialna. Czarownica domyślała się, że iluzja długo nie potrwa więc musiała szybko zadziałać.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt lut 05, 2016 3:51 pm

21 dzień Czasu Kwiatów 1371 roku Rachuby Dolin. Świątynia Sune w Silverymoon.


W zielonym zakątku ciszy i spokoju, przeznaczonym do odpoczynku i niewinnych flirtów wylegiwało się dwoje pięknych i młodych. Zielonookie dziewczę wyjątkowej urody i przystojny półelf ze świętym symbolem Sune na piersi półsiedzieli, półleżeli pod rozłożystym drzewem. Promienie słońca przeświecały między listkami w górze, barwiąc parę złocisto-czarnym cieniem.
- Żarty się ciebie imają - roześmiała się Nyarla.
- Przyrzekam na mą wiarę, że to sama prawda - odparł Silathiel bez cienia jej rozbawienia.
- Ja? Królową? Pośród lodu i gołej skały? - parsknęła rozbawiona, mimo wszystko nie wierząc w to, co usłyszała.
- Wiesz, że kapłani potrafią wieszczyć! - półelfa zaczynał irytować jej brak powagi w tak ważnej dla niego materii. - Przecież sobie tego nie wymyśliłem. To widziałem!
- Chyba mnie znasz. Jestem zbyt wygodna na takie miejsce. Złocona sala i tron wyłożony poduszkami. To jeszcze bym zrozumiała...
- Pamiętaj, że przepowiedni nigdy nie traktuje się dosłownie - kapłan skarcił łagodnie dziewczynę. - To może oznaczać cokolwiek.
- Na przykład? - zapytała, w końcu okazując należne zainteresowanie sprawą.
- Na przykład - zamyślił się na chwilę - że zajdziesz daleko, ale smak zwycięstwa będzie niczym zima pośród nagich szczytów... Ponury i nieprzyjemny.
Nyarla naburmuszyła się i wydęła usta z niezadowoleniem.
- Nie chcę się męczyć po to, żeby potem nie móc się cieszyć z tego, co osiągnęłam - burknęła niezadowolona z takiego wytłumaczenia.
Półelf uśmiechnął się na jej słowa i objął przyjaciółkę, przytulając ją lekko.
- Wcale nie musi się spełnić. Ostatecznie to my sami wybieramy własną ścieżkę, uzyskana wizja może być tylko konsekwencją obecnych decyzji lub decyzji, które prawdopodobnie podejmiesz w przyszłości. Jeśli jednak nagle zmienisz zdanie lub gwałtownie zmienią się okoliczności, zmieni się i wizja, i przyszłość - wyłumaczył jej zgodnie z naukami, jakie sam pobierał.
- Mówisz, że wszystko w moim rękach? - wymamrotała dziewczyna, przesłaniając dłonią oczy, gdy wiatr poruszył listkami i wprawił w taniec plamki cienia.
- Wszystko w twoich rękach - przytaknął kapłan.

***

Arena Diabłów, pierwsze z Dziewięciu Piekieł. Dzisiaj.


Z takim chaosem, jaki zapanował na arenie, gdy już wszyscy włączyli się do walki, Nyarla jeszcze nigdy się nie spotkała. Walczyła już w różnych warunkach, potrafiła rzucać zaklęcia w obliczu śmiertelnego zagrożenia, ale przenikające się stale inkantacje, eksplozje, huki, syki, krzyki konających, wrzawa na widowni... Nie wiedziała, ile jeszcze wytrzyma. W duchu dziękowała bogom, że przynajmniej musi martwić się tylko o własne przeżycie. Nikt nie był tu przyjacielem; wśród tych, których miała po swojej stronie, z pewnością byli tacy, którzy niebawem staną po stronie przeciwnej. Nawiązywanie przyjaźni nie miało sensu, na rozmyślanie nie było okazji, na planowanie nie było czasu. Tylko instynkt i wyuczone odruchy. Na szczęście Nyarla uczyła się szybko i w ciągu kilku dni treningu pod okiem Aphina zrobiła całkiem niezłe postępy. Była już zmęczona i zdyszana, ale oszczędzała zaklęcia i wciąż miała pokaźny zasób mocy. Jej przeciwnicy nie znali także jej pełnego potencjału; przynajmniej taką miała nadzieję Pomijając więc fakt, że znajdowała się na Arenie Diabłów wśród zbieraniny stworzeń uważanych tu za najpośledniejsze i najniższe stanem; była w całkiem nie najgorszej sytuacji.

A jakby nie było - jeszcze żyła.

Wraz ze słowami wampira dotarło do niej, że uformował się w jej grupie jakiś pomniejszy plan. Wziąwszy pod uwagę, że magia wieszczenia potrafiła zapewnić kolosalną przewagę, był to plan bardzo dobry. Miał jedną zasadniczą wadę. Wymagał od Nyarli przemieszczenia się samotnie za linie wroga. Niezależnie od wyniku starcia z drowem, czarownica miała znaleźć się samodzielnie za plecami przeciwników. Nim jednak zdążyła jakkolwiek zareagować na pospiesznie wydane polecenie, znalazła się pod wpływem zaklęcia niewidzialności. Nie było sensu tracić ani chwili. Czym prędzej ruszyła naprzód, lawirując pomiędzy walczącymi. Poszło całkiem gładko, poza tym że raz musiała uskoczyć przed wybuchem kuli ognia, a drugim razem potknęła się o jakieś truchło, niemal upadając na podłoże i upuszczając sztylet. Na szczęście utrzymała zarówno równowagę, jak i broń, i mogła dalej kierować się w stronę drowa, przy okazji szybko przerzucając w myślach repertuar dostępnych zaklęć.

W końcu znalazła się za ostatnimi walczącymi i nikt nie zagradzał jej już drogi do wrogiego wieszcza. Nyarla uniosła dłonie, by wykonać odpowiedni gest do zaklęcia błyskawicy, ale nim zaintonowała zaklęcie, zawahała się. Był zdolnym jasnowidzem, musiał więc wiedzieć, co zbliża się także do niego, nie tylko do istot, nad którymi czuwał. Z pewnością zadbał przede wszystkim o swoje bezpieczeństwo; musiał przewidzieć, że ktoś prędzej czy później skupi na nim cała swoją moc. Był przygotowany. Słowa zaklęcia dodatkowo mogą ostrzec go przed tym, co nadchodzi. To były uderzenia serca, ale skoro zawsze był o krok przed wszystkimi...

Czarownica podupadła lekko na duchu. Nie było jednak czasu na dalsze wahanie, niewidzialność miała zniknąć lada chwila. Zacisnęła dłoń na sztylecie, lecz nim podjęła ostateczną decyzję przypomniała sobie słowa wypowiedziane dawno temu przez jej przyjaciela. Było to tak dawno i tak daleko stąd, jakby słowa te usłyszał ktoś zupełnie inny.
~ Ostatecznie to my sami wybieramy własną ścieżkę, uzyskana wizja może być tylko konsekwencją obecnych decyzji lub decyzji, które prawdopodobnie podejmiesz w przyszłości. Jeśli jednak nagle zmienisz zdanie lub gwałtownie zmienią się okoliczności, zmieni się i wizja, i przyszłość ~
Nie wahając się już dłużej, Nyarla podeszła do mrocznego elfa. Ustawiła się za jego plecami i obróciła sztylet o pofalowanym ostrzu w dłoni. Być może nie była Ludomirem, o którym wspominał niegdyś Bruno; być może nie została wybranką boga jak on; być może nie posiadała wielkiej siły fizycznej i bojowego młota... Ale była córką smoka, która sama decydowała o swoim losie, i choć w dłoni dzierżyła tylko zwykły sztylet, nie zamierzała tu zginąć.

Zamachnęła się, by wbić ostrze prosto w serce wrogiego czaroklety...
Ostatnio zmieniony pt lut 05, 2016 3:52 pm przez Amanea, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

pt lut 05, 2016 11:51 pm

Czas na sekundę zatrzymał się w miejscu. Wszystkie te dźwięki, które wyprowadzały Nyę z koncentracji i równowagi umysłowej nagle ucichły. Mimo iż kątem oka widziała wyrzucone potężną eksplozją zwłoki zamordowanych we wcześniejszych walkach, jej oczy raził błysk magicznie wywołanego piorunu, którym Thayski czarnoksiężnik ciskał w przywołanych nieumarłych - Nya nie słyszała żadnych dźwięków po za biciem własnego serca. Nawet wrzawa oglądającej igrzyska tłuszczy nie była w stanie przerwać jej skupienia. Wszak było to jej być albo nie być. Nawet nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby drow w porę zdążył uniknąć śmiertelnego ciosu. Przez chwilę przez głowę przemknęła jej myśl, że walka o przetrwanie potrafi zapędzić nawet najbardziej honorowych ludzi do haniebnych czynów. W końcu wbijanie komuś noża w plecy nie dało się wychwalać w pieśniach i wierszach. Ona jednak nie miała wyboru, doskonale o tym wiedziała.

Czarownica lekko odgięła się do tyłu prawym bokiem i pchnęła z całych sił. Czas znów się zatrzymał na sekundę. Kobieta jeszcze nie była pewna, czy trafiła w serce. Drow zesztywniał w mgnieniu oka, przerywając w międzyczasie inkantację. Błyskawiczne ruchy dłoni niezbędne przy wykorzystaniu splotu zacisnęły się w pięści a ciało mrocznego elfa zadrżało delikatnie. Czarodziej chciał się odwrócić, by spojrzeć swemu oprawcy w oczy, lecz Nyarla mając już pewność iż trafiła do celu przekręciła agresywnie ostrze. Drow raz jeszcze się wzdrygnął po czym upadł na kolana. Zaklinaczka chwilę mu się przyglądała. Wieszcz wciągał łapczywie ostatnie hausty powietrza po czym w końcu zesztywniał i osunął się twarzą do areny, kładąc się na zmasakrowanym wielkim obuchem trupie. Wykonała zadanie. Bardzo ważne dla zwycięstwa grupy Aphina. Smocza córa wyszukała wzrokiem wampira, który stał po drugiej stronie areny. Dopiero teraz do niej dotarło, że coś do niej krzyczał i nerwowo pokazywał gestem ręki jej lewą flankę.

Nyarla spojrzała w tamtym kierunku dostrzegając lewitującego Thayczyka. Iluzja, która sprawiła wiedźmę niewidzialną przestała działać chwilę po tym jak zadała śmiertelny cios mrocznemu elfowi. To dało dość czasu Thayczykowi na zauważenie jej i długą inkantację. Znała te gesty doskonale. Ognista kula, lecz znacznie potężniejsza. Nyarla nie miała szans na ucieczkę. Pocisk pofrunął prosto w jej kierunku. Kobieta przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Smoczy rodowód sprawiał iż jej ciało było odporne na magię w jakimś stopniu, lecz przed wzmocnionym pociskiem nie mogła jej całkowicie uchronić. Czas znów się zatrzymał na sekundę. Malutka kulka z płomieni z każdym przebytym metrem rosła a przed samym uderzeniem w czarownicę była wielkości powozu. Huk eksplozji lekko ją ogłuszył. Miała zamknięte oczy, lecz twardo stała na nogach.

Cisza. Wszechobecna cisza. Zmysły zaczęły do niej wracać. Nie czuła bólu, pokiereszowane kości nie bolały, czuła tylko swąd spalenizny. Kiedy w końcu podniosła powieki zrozumiała, że cisza to nie efekt oszołomienia po eksplozji. Dotarło do niej, że większość gawiedzi na arenie zwyczajnie ucichła chyba nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Wybuch sprawił, że wszystkie zwłoki w promieniu kilkunastu metrów wokół Nyarli porozrzucało w każdy skrawek areny, ona jednak wciąż stała twardo na nogach, a ból nadal nie przychodził. Łachmany, które miała na sobie dosłownie zostały z niej zdarte, tylko popalone strzępy zwisały tu i ówdzie na jej pobladłym od braku słońca ciele. Nya uniosła lekko ręce, lecz nie dostrzegła najmniejszych śladów poparzeń na sobie. Owszem była naga, lecz żyła. Była naga, lecz jej ciało kompletnie zignorowało magiczny ogień. Tego się nie spodziewała nawet w najśmielszych fantazjach.

Gdy w kuźni została oznakowana gorącym metalem nie poczuła bólu, lecz nawet trochę nie spodziewała się, że owa odporność na poparzenia będzie również skuteczna przeciwko magicznym płomieniom.
Tłum na widowni znów zaczął wrzeszczeć a ona poczuła w sobie narastający gniew. Oto przyszła najwyższa pora by rozprawić się z kolejnym oponentem.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

śr mar 09, 2016 5:22 am

To było dziwne uczucie. Nyarla jeszcze nigdy nie odczuła autentycznej radości z zabicia kogoś - do tej pory oczywiście. Zresztą nie przypominała sobie, żeby często miała okazję stawać do walki w zwarciu. Chociaż ciężko było to nazwać walką - zwykłe morderstwo, nóż wbity w plecy, ostrze uderzające znikąd. Czy tak czuli się zabójcy, dopadający nieświadome zagrożenia ofiary? Odrobina strachu, czy nie zauważy jej w ostatniej chwili; radość, gdy ostrze zagłębiło się w miękkie ciało; satysfakcja z wykonanego zadania. Jeszcze niedawno takie myśli wydałyby się Nyarli odrażające, teraz jednak były zupełnie naturalne. Być albo nie być. Czuła na dłoni ciepłą krew płynącą tętniącym strumykiem ze świeżej rany. Przyglądała się, jak ostatnie tchnienie opuszcza pierś mrocznego elfa, a jego oczy gasną na zawsze. Radość ją oszołomiła. Radość i potrzeba zameldowania o wykonanym zadaniu. Triumfalny uśmiech wypłynął na usta czarownicy, ale gdy jej wzrok napotkał wzrok wampira, jej uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Widząc nadlatującą kulę ognia, kobieta pożałowała swej beztroski. Tak silnego zaklęcia nawet niedawno odkryta odporność mogła nie wytrzymać. Przeżyć nie miała szans, na ucieczkę też było za późno. Pocisk był tuż tuż.
~ A więc tak to się skończy... ~ przebiegło jej przez myśl.
Wyprostowała się dumnie, jak przystało na jej pochodzenie i osiągnięcia. Zamknęła oczy, czekając na ból. A może umrze tak szybko, że nawet go nie poczuje? Czy jej dusza odnajdzie drogę z piekła ku ogrodom Sune lub świetlistej twierdzy Eryka? Wtem ryk ognia pochłonął czarownicę i przepędził wszelkie myśli z jej głowy. Eksplozja płomieni jaśniała oślepiającym światłem, które sięgało oczu Nyarli nawet przez zamknięte powieki. Oczekiwany ból jednak nie nadszedł. Może było odrobinę za gorąco, śmierdziało palonym mięsem i coś dziwnie łaskotało tu czy tam, ale po bólu nie było ani śladu. A skoro czuła to wszystko, to nadal żyła.

Powoli córka smoka doszła do siebie i otworzyła oczy. Naprawdę żyła. Wokół niej zaś roztaczał się okrąg wyczyszczonej z trupów areny. Piach pokrywający podłoże przesiąknięty był krwią. Smród spalenizny pochodził od rozrzuconych ciał, nie od niej. Łaskotanie też szybko zidentyfikowała. Resztki tkaniny, które stanowiły jej okrycie, wciąż tliły się delikatnie. Zrzuciła je niedbale, nie mogąc nadziwić się temu, co zaszło. Była w nie mniejszym szoku niż cała widownia i wszyscy na arenie. Sądziła, że jest w pewnym stopniu odporna na ogień, przeżywszy jednak coś takiego musiała być po prostu niewrażliwa. Pozostawało jej dziękować w duchu ojcu na odleglej Maztice, który wśród wielu zalet smoczego rodowodu przekazał jej i tę. Pewnie sam byłby zaskoczony...

Nie był to jednak czas na czcze rozważania. Ogień nie mógł uczynić jej krzywdy, ale wciąż pozostawało wiele innych żywiołów i mocy, które mogły ją zabić oraz masa sposobów, na które mogła zginąć. Nie przejmowała się w najmniejszym stopniu swoją nagością. W jej mniemaniu mało kogo tutaj obchodził jej wygląd. Czuła się piękna jak zawsze.
Nie.
Czuła się piękniejsza niż zawsze. Ta duma, wewnętrzna siła, narastająca złość i energia buzująca we krwi zdawały się tworzyć wokół niej delikatną aurę. Może niewidoczną, ale na pewno wyczuwalną. Nawet jeśli Sune nie mogła czuwać nad nią w piekielnych czeluściach, to na pewno w jakiś sposób była obecna. Mimo że Nya nie została ostatecznie wybrana przez boginię, nadal niosła ze sobą jej wartości.
Zazwyczaj; niekoniecznie przy mordowaniu ciosem sztyletu w plecy...
Nagle urok, pod którym jakby znalazła się widownia prysnął. Wybuchła wrzawa. Początkowo nieco nieśmiała, rozpoczęta przez tych bardziej krwiożerczych gości, którzy dość mieli bezruchu na arenie; szybko przybrała jednak na sile, a Nyarla nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zdecydowana większość obecnych kibicuje właśnie jej. Uniosła dłoń, by spleść własne zaklęcie.

Niestety magiczny talent Nyarli tylko w niewielkim stopniu był prawdziwie bojowy, dlatego też musiała pokonać przeciwnika sprytem i kunsztem w Sztuce, a nie wyłącznie brutalną siłą zaklęć. Pamiętała też, że inni przeciwnicy nie będą stać i patrzeć, jak magowie wymieniają się kolejnymi czarami. Wypowiedziana w pośpiechu inkantacja powołała do życia miecz utworzony z czystej mocy. Unosił się przed Nyarlą i jaśniał błękitną aurą. Czarownica nakazała mu bronić jej życia. Taki był wstępny plan, przynajmniej dopóki nie uda jej się ściągnąć Thayańczyka na ziemię. W powietrzu miał zbyt dużą mobilność; tego musiała pozbyć się w pierwszej kolejności. Ledwie skończyła swoje zaklęcie, a już w jej stronę mknęły promienie we wszystkich kolorach tęczy. Znała ten czar i lubiła go. Wiedziała jednak, że mag był zbyt doświadczony, by chybić, i nie mogła uniknąć uderzenia przynajmniej jednym promieniem. Na nieszczęście oberwała najgroźniejszym - fioletowym. Czuła jak niewidzialna siła próbuje przepchnąć ją między światami. Arena, widownia, przeciwnik... Wszystko na chwilę rozmazało się i pociemniało, ucichło i oddaliło. Efekt jednak szybko minął i Nyarla dalej stała twardo na polu walki. Widziała złość w oczach czarodzieja i wiedziała, że to nie koniec jego możliwości.

Podczas kiedy ona próbowała obrać jakąś strategię, on nie zamierzał dać jej wytchnienia. Kolejną inkantację również rozpoznała od razu. Na jego nieszczęście lubował się w magii ognia i elektryczności. Pierwsza na nią nie działała, o częściowej odporności na drugi rodzaj energii jeszcze nie wiedział. I Nyarla nie chciała, by się dowiedział; a wraz z nim cała publiczność, wszyscy sojusznicy i wrogowie. Szybko splotła własną błyskawicę i wzmocniła ją odpowiednio, by wyrównać siłę uderzenia obu piorunów. Tak lubiany przez nią zapach nadchodzącej burzy rozszedł się w powietrzu. Dwa lsniące promienie zderzyły się w oślepiającym blasku i ogłuszającym huku. Nyarla była na to przygotowana, więc czym prędzej zaczęła inktantować rozproszenie magii, by ściągnąć przeciwnika na ziemię. Tamten nie był gotowy na tak spektakularny efekt i niemal natychmiast po jej zaklęciu runął w dół. Zanim jednak uderzył o podłoże... zniknął. Nyarla zaklęła pod nosem i ostrożnie ruszyła w tamtą stronę, jednocześnie tkała czar, który pozwoli jej dostrzec to, co niewidoczne. I dostrzegła. Człowiek właśnie skończył swoje zaklęcie i tym razem szczęście już jej nie pomogło. Wielka przezroczysta, zaciśnięta pięść jaśniejąca mocą mknęła w jej stronę. Uderzyła z pełną siłą, nim Nyarla zdążyła zrobić cokolwiek. Wyrwała powietrze z piersi kobiety i posłała ją na ziemię.

Miecz zareagował natychmiast zgodnie z życzeniem Nyarli i zaraz znalazł się przy czarodzieju, by utrudnić mu kolejną inkantację. Ostrze utkane z czystej mocy cięło głęboko, niemal do kości, skutecznie przerywając nowy zaśpiew. Czarownica nie wiedziała nawet, co to było, bowiem kolejne uderzenie pięści nie pozwoliło jej wstać. Czuła się zapędzona w kozi róg i pozbawiona możliwości. Nie była w stanie rozproszyć magii, będąc stale posyłana na ziemię. Magiczny miecz zaś był tylko chwilową dywersją i raczej nie środkiem do pokonania przeciwnika.
Bezradna.
Bezsilna.
Zaszła tak daleko, tyle przeżyła i miała przegrać w magicznym pojedynku z czarodziejem z Thay?
~ Nigdy ~ pomyślała, czując, jak frustracja miesza się z gniewem.
Dołączyła do nich złość gromadzona i starannie pielęgnowana przez ostatnie dni. Może tygodnie? Miesiące? Uczucia, którymi Nyarla tak długo się karmiła, w końcu musiały znaleźć ujście. Pech chciał, że w tej chwili Nya wcale nie chciała nad nimi zapanować. Czuła pulsowanie w skroniach i doskonale wiedziała, czym to się skończy. Miała jednak wrażenie, że jest to właśnie moment na ostateczne rozwiązania - takie jak to.

Ból zaczął rozsadzać jej czaszkę. Iskry przeskakiwały między palcami kobiety i pełgały po jej nagim ciele. Nierówno ścięte włosy stanęły dęba na wszystkie strony. Charakterystyczny zapach ponownie wypełnił powietrze, a gdzieś - pod ziemią? w murach? w kościach martwych i żywych? - narastał głuchy pomruk zwiastujący nadejście potężnej mocy. Czarodziej zauważył, że coś się święci, ale nie potrafił zidentyfikować źródła. Już przygotowywał kolejne zaklęcie, już magiczny miecz uderzał kolejny raz, już zaciśnięta pięść wznosiła się ponownie... Nagle wzbierające od pewnego czasu napięcie uszło w potężnym, rozczapierzonym wyładowaniu elektrycznym, które wstrząsnęło całą areną. A jego źródłem była Nyarla. Oślepiające światło zalało arenę i zgasło po chwili, pozostawiając po sobie jedynie zapach naelektryzowanego powietrza i dzwonienie w uszach. Nie było magicznej pięści, nie było maga z Thay, nie było wielu ciał, które wcześniej ponuro zdobiły arenę. W ich miejscu były tylko kupki popiołu i wypalone, szklące się słabo plamy w piachu.

Nyarla osunęła się na ziemię, przywołując swój miecz do obrony. Nigdy nie udało jej się w pełni opanować drzemiącej w niej mocy. Może i lepiej, bowiem korzystanie z niej sprawiało jej dużą przyjemność, nawet jeśli okupowała to sporą dawką bólu, a czasem i utratą przytomności. Lepiej, by jej nie nadużywała... Tym razem nie zemdlała, choć ledwie stała na nogach. Niewiele byłaby w stanie jeszcze zrobić. Oblizała usta, czując na nich smak krwi spływającej z nosa. Uśmiechnęła się do siebie - to przywodziło tak wiele wspomnień. Powoli zaczynały do niej docierać kolejne odgłosy, wrzawa na arenie wcale nie cichła. Czyżby to nie był jeszcze koniec walki? Wtem padł na nią czyjś cień. Uniosła wzrok i zobaczyła bladego Wundraga. Z drugiej strony zbliżył się wampir wraz z Imaskarim. Nie powiedzieli ani słowa, ale utworzyli wokół niej maleńki kordon, zupełnie jakby zamierzali jej bronić? Nie do końca mogła w to uwierzyć, ale wiedziała, że musi się szybko podnieść, jeśli chcą zwyciężyć. Kto jak kto, ale ona nie lubiła, gdy inni nadstawiali za nią karku.
Nawet jeśli za kilka dni mieliby stanąć po przeciwnej stronie barykady.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

czw mar 24, 2016 12:13 pm

Dwa tygodnie później


Drzwi do komnaty zamknęły się za ostatnim z gladiatorów na naukach u Aphina. Rakszasa kątem oka odprowadził wychodzącego za Nyarlą iluzjonistę po czym wrócił do swej pracy przy alchemicznym stole. Nie potrafił ukryć zadowolenia z przebiegu walki na igrzyskach, zaś najbardziej był dumny z tego jak tłuszczę na trybunach rozruszał pokaz Nyarli. Od zakończenia tamtej walki minęło kilka tygodni, lecz Aphin w czasie szkolenia nie raz podkreślał zasługę czarownicy w zwycięstwie. Choć z drugiej strony ów zasługi przypisywał tylko i wyłącznie swoim treningom, lecz koniec końców to Nya stała się tak szybko jego ulubienicą. Smocza córa błyskawicznie przekonała się o jego nie tyle wdzięczności co inwestowaniu w jej talent na przyszłość. Aphin jeszcze tego samego "wieczora", zaraz po walce na arenie przydzielił zwycięzcom komnaty na wyższym poziomie. Nya pożegnała przeklętą celę, gdzie przez kraty obserwowali ją zboczeni i nieokrzesani barbarzyńcy. Choć był w tym wszystkim jeden minus w postaci braku obecności tajemniczego, mrocznego elfa.

Teraz jednak miała znacznie lepiej. Choć izba, która została jej przydzielona była dwukrotnie mniejsza od celi w lochach, to jednak znajdowało się wszystko by w miarę normalnie żyć. Nocnik, misa na wodę, lustro (choć pęknięte), niewielka szafka i przede wszystkim łóżko. Zwyczajne, jak w najtańszej karczmie na szlaku, lecz było niczym raj w porównaniu ze spaniem na twardej i zimnej posadzce w lochu. Izba była przeznaczona tylko dla niej. Mało tego nie musiała już nosić podartych szmat i łachmanów, a normalne spodnie i koszulę, oraz w miarę wygodne buty. Nyarla nie mogła również narzekać na jedzenie. To już nie była śmierdząca breja podawana przez bezmózgiego Lemure, lecz normalna kasza, czasem z kawałkiem mięsa, a czasem była to zupa. Choć obroża na szyi ciągle lekko uciskała, Nyarla dawno się do niej przyzwyczaiła. Mimo tak znacznej poprawy Nyarla wciąż była niewolnicą i mięsem armatnim którego celem było walczyć i umrzeć dla czartów. Nie mogła o tym zapomnieć choćby przez wzgląd na odwiedzającą ją nawet tutaj Erynię.

Diablica kilka razy w tygodniu wchodziła do komnaty Nyarli obrażając ją i przypominając o roli jaką tutaj pełni. Czarownica jednak dawno temu znalazła sposób na żałosne gadanie diablicy, zwyczajnie ją ignorując. Smocza córa odwracała wtedy wzrok i rozmyślała. Przypominała sobie pierwsze dni w celi. Potem do głowy przychodził jej czas walki na arenie. Zasztyletowanie wieszcza, oraz pojedynek z thayskim magiem. Doskonale pamiętała jak jej "kompani" otoczyli ją aby zapewnić dostateczną ochronę. Pamiętała doskonale dalsze losy walki, krzyki i euforię tłumu na trybunach, potyczkę z ogrem który wywijał swoim olbrzymim młotem bojowym. Pamiętała jak nekromanckie twory wampira pojedynkowały się z bestiami przyzywacza z przeciwnej drużyny. A kiedy ostatni z tamtych padł dostrzegła z oddali jak przyglądający im się uważnie rakszasa uśmiecha się z dziką satysfakcją, świętując swój mały triumf.

Jedną z rzeczy, które najbardziej zapadły jej w pamięci był powrót do lochu, tuż po potyczce. Ujrzała wtedy w celi na przeciw tylko wytatuowanego barbarzyńcę, zaś jego sąsiad - krasnolud był nieobecny, co oznaczało, że nie podołał w trakcie walk na arenie. Był też drow. Gdy naga Nyarla została wprowadzona do celi, mroczny elf posłał jej porozumiewawcze spojrzenie i tajemniczy uśmiech, po czym tak jak zawsze zniknął za ścianą siadając do medytacji. Pyskaty i wygadany barbarzyńca milczał. Być może milczał po utracie kamrata, a może był zaskoczony powrotem Nyarli. Wiedział to już tylko on sam.
Następnego dnia Kyton, który osobiście sprowadził czarownicę do przeklętej twierdzy przyszedł po nią osobiście by zaprowadzić do jej prywatnej komnaty. Wtedy po raz ostatni widziała mrocznego elfa i barbarzyńcę.

Nyarla przetarła dłonią twarz. Z niewielkim uśmiechem satysfakcji spojrzała na stalowy hełm w kształcie smoczego łba, który kyton pozwolił jej zachować po igrzyskach. Czarownica usłyszała kroki za drzwiami komnaty. Spodziewała się czarciej dziwki, jak zwykła nazywać Erynię w myślach. Gdy drzwi otwarły się na oścież a jej oczom ukazał się Aphin, poczuła lekką ulgę, że nie będzie musiała słuchać drętwej i nudnej gadki czarcicy. Rakszasa pierwszy raz odwiedził ją osobiście, a nie wezwał do siebie. Stwór rozejrzał się po celi w milczeniu po czym skupił swój wzrok na Nyarli.
-Mówi się, że inteligentne istoty nigdy się nie nudzą.- zaczął spokojnym głosem -Jak tu się jednak nie nudzić, jeśli jest się ciągle zamkniętym w czterech ścianach i w dodatku na tak małej przestrzeni. Eh...- robił wrażenie, jak gdyby współczuł czarownicy.

-Zrobisz coś dla mnie. Udasz się do najbliższego miasta Ephiryth. Odnajdziesz tam handlarkę niewolnikami - Khalistę i zabijesz ją. A kiedy wrócisz udostępnię ci moją bibliotekę.- zaproponował. Nyarla odwiedziła prywatną komnatę rakszasy nie raz i za każdym razem czuła ten sam podziw do tak sporego zbioru ksiąg, jaki posiadał tygrysiogłowy stwór.
-Dostaniesz swoją szatę i kostur, które zabrałem Ci po twym schwytaniu. Tak co byś nie wyglądała jak najzwyklejszy niewolnik. Udasz się do Ephiryth i odnajdziesz Khalistę. To mroczna elfka, sprytna i śmiertelnie niebezpieczna. Lecz to zadanie myślę idealne dla Ciebie. Wyruszysz jeszcze dzisiaj. Straże przyniosą ci szatę i kostur, a następnie odprowadzą do bram twierdzy. Gdy je miniesz udasz się szlakiem aż do skrzyżowania, gdzie skręcisz w prawo i będziesz maszerować aż dotrzesz do Ephiryth.- wyjaśnił.

-Obrożą się nie przejmuj. Większość istot z twojego świata w tych okolicach to niewolnicy. Różni was tylko status i przydatność.- dodał obojętnym tonem -Jedzenia na drogę ci nie damy, gdyż szybko się zepsuje. Piekielne wiatry źle wpływają na stal i żywność.- rakszasa wyjął z kieszonki niewielki pierścień, po czym wręczył go czarownicy -Dzięki temu nie poczujesz głodu, lecz odpoczynek będzie nieunikniony. Miej to na uwadze. A teraz... Masz jakieś pytania?- ukazał rządek żółtych kłów.
 
Awatar użytkownika
Amanea
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1629
Rejestracja: wt sty 05, 2010 1:31 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

sob kwie 16, 2016 4:01 pm

Komnacie na wyższym poziomie daleko było do luksusów. Jednak Nyarla miała tu wszystko, co znaleźć mogło się w zwykłej, przydrożnej karczmie. Biorąc pod uwagę jej obecną sytuację, było to aż nadto. Miło było też odziać się w coś innego niż śmierdzące łachmany i zjeść normalny posiłek. Normalny, bo dało się zidentyfikować jego składniki. Brak obleśnych mord dookoła był także plusem, a domniemana śmierć krasnoluda była wręcz powodem do radości. Niestety cichego sprzymierzeńca w postaci tajemniczego mrocznego elfa zabrakło, ale czarownica była niemal pewna, że jeszcze się spotkają. Poza tym jednak wszystko pozostało na swoim miejscu. Erynia dalej wygadywała swoje, a Nyarla dalej po swojemu ją ignorowała. Diablica nie mogła powiedzieć jej niczego ponad to, co smocza córka już wiedziała. Doskonale znała swoje miejsce na tej marnej, piekielnej drabince. Przeżyła już swoje ciężkie załamanie i choć zbudowała w sobie mur, za którym zbierała siły w oczekiwaniu na odpowiedni moment, była gotowa na chwile jeszcze gorsze. Czarcia dziwka nie mogła jej nic zrobić.

Nyarla przetarła dłonią twarz. Siedziała przed lustrem, a z odbicia spoglądały na nią piękne, zielone oczy. Uśmiechnęła się do siebie nieznacznie. Na swój sposób pocieszające było, że mimo wszystko zachowała urodę, która na tle tego mrocznego, brutalnego miejsca zdawała się jaśnieć jeszcze bardziej. Do tego udało jej się zrobić pierwszy, maleńki kroczek na piekielnej drabinie niewolników. Z pewnością czekała ją jeszcze długa droga.
Spojrzała na stalowy hełm w kształcie smoczego łba i dotknęła go delikatnie. Przesunęła dłonią po krawędziach, czując pod palcami chłód stali, każde złobienie i rysę. Mroczny elf, smoczy stwór, tymczasowi kompani spod skrzydeł Aphina... Jak wielu cichych sojuszników może jeszcze spotkać? Kto jeszcze odważy się jej pomóc? Jaki mieli w tym cel? Przecież tutaj nikt nie robił nic za darmo. Drzwi otworzyły się, a w nich stanął jej mistrz. Choć ciężko jej było myśleć o nim w ten sposób. Musiała jednak grać swoją rolę. W końcu poprawę sytuacji zawdzięczała i jemu. W pewnym stopniu.

Zgodnie z jego słowami, Nyarla nie nudziła się. Miała wiele wspomnień, do których z przyjemnością wracała. A także wiele planów, które snuła wśród godzin samotności. Erynię zamordowała już wiele razy, za każdym razem w inny sposób - w wyobraźni. Zamknięcie w żaden sposób jej nie przeszkadzało, chociaż wolałaby być zamknięta w swojej magicznej chatce z Gabrielem i przyjaciółmi. To musiało jednak poczekać.
Słuchała uważnie słów rakszasy. Oto przyszedł do niej z poleceniem, choć mógł po prostu wezwać ją do siebie, jak zwykł to czynić do tej pory. Wydawać się więc mogło, że sprawa była dla niego dość istotna.
~ Test czy lekcja ~ zastanawiała się Nyarla.
Sprawdzał ją, czy będzie posłuszna, czy będzie w stanie przechytrzyć mroczną elfkę, czy wróci? A może wysyłał ją celowo na zbyt silnego przeciwnika w ramach nowej lekcji pokory?
Tak czy inaczej Nyarla nie szukała w tym zleceniu szansy na ucieczkę.
~ Za szybko ~ pomyślała, bębniąc palcami o kolano.

Wzmianka o nagrodzie wywołała u niej uśmiech. Przypomniała jej się dawna baśń o bestii z olbrzymią, zasobną biblioteką i pięknej dziewczynie, która w jej sidła wpadła. Nyarla nie była niestety bohaterką baśni, zresztą swoją skrzydlatą bestię (poślubioną!) miała gdzieś tam na Planie Materialnym; była za to bohaterką istnego koszmaru i musiała walczyć o swoje. Poprawę sytuacji zawdzięczała też samej sobie. W pewnym stopniu. Zapytała więc wprost:
- Czy - jak już wrócę - dałoby się zrobić coś z tą małą, irytującą dziwką, która tu włazi jak do siebie - zapytała równie obojętnym tonem, odwracając się od lustra w stronę Aphina. - Panie Aphinie? - dodała posłusznie.
W końcu rakszasa nie byłby tam, gdzie się znajdował, gdyby nie dbał odpowiednio o swoje zasoby. Oczywiście w ramach rozsądku. Czymże było pozbycie się natrętnej erynii z okolic Nyarli dla mistrza niewolników, który właśnie wygrał etap walk na arenie? Zdaniem smoczej córy takie posunięcie idealnie mieściło się w granicach rozsądku.
Osobiste animozje rakszasy z niejaką Khalistą nie interesowały jej specjalnie. Miała kogoś zabić dla swojej bezpośredniej korzyści? Proszę bardzo.
- Mogę ruszać od razu - wstała z krzesła, aby potwierdzić swoją gotowść do wykonania zadania.
Desperackie czasy wołają o desperackie metody.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

Re: Jestem legendą [D&D 3,5ed. FR] sesja solowa

sob lip 02, 2016 12:07 pm

-No cóż...- rakszasa wzruszył ramionami i zrobił skwaszoną minę -Chciałbym. Mnie również irytują człapiące tu pokraki, które uważają się za lepsze tylko dlatego, że cały ten przeklęty plan jest ich domem. Każdy z nich od bezmózgiego lemure, po samego Bela gardzi wszystkim co nie jest Baatezu. Ekhem...- odkaszlnął, po czym w momencie zmienił temat. Być może dotarło do niego, że powiedział kilka słów za dużo, a Nyarla nie jest kimś komu mógłby się zwierzać.
-Mogę porozmawiać z kytonem, lecz wątpię by nawet i moja interwencja coś dała. A teraz ruszaj już. Nie trać czasu. Zabierz ze sobą bandanę, bo pustynne wichry zatkają ci gębę piaskiem!- polecił. Nyarla skinęła głową Aphinowi po czym odwróciła się na pięcie i opuściła jego komnatę. Od razu po wyjściu na hol ujrzała szalejącą burzę piaskową gdzieś w oddali. Wiatr wiał z taką prędkością, że mógłby zdmuchnąć całą karawanę. Nyarla nie zastanawiała się jak zabić mroczną elfkę, a jak dotrze do wyznaczonego celu.

Obrazek


Wysoki i masywny strażnik komnaty Aphina odprowadził Nyarlę pod samą bramę u podnóża twierdzy, lecz wcześniej zatrzymali się pod drzwiami kolejnej z setek komnat w twierdzy, gdzie przewodzący smoczej córze diabeł zniknął na chwilę, szukając jej prywatnych rzeczy. Gdy wyszedł na zewnątrz trzymając jej szatę i kostur, Nyarla poczuła zastrzyk dziwnych uczuć w sercu. Przypomniało jej się jak zdobywała ów broń, jak zdobywała każdy przedmiot w czasie swojej wędrówki z Gabrielem i resztą kompanów. Po kilku chwilach marszu, dotarli pod bramy, a Nyarla wyśliznęła się na zewnątrz i ruszyła szlakiem przed siebie zgodnie z instrukcjami swego "pana". Niebo, jeśli tak to można było nazwać było pomarańczowo purpurowe. Wysoko nad jej głową raz po raz błyszczały bladoniebieskie pioruny. Wiatr silny wzbijał w powietrze tumany kurzu i piachu, to też Nya od razu zasłoniła twarz bandaną. Jeszcze przez chwilę skupiła uwagę na pierścieniu, który miała na palcu. Magia sprawiała, że nie poczuje głodu tak długo jak nie ściągnie błyskotki z palca.

~***~


Czarownica dawno straciła rachubę czasu. Nie potrafiła oszacować ile już maszerowała godzin, a może dni. Samotny marsz, oraz pustkowia Baatoru sprawiały, że jej umysł powoli zaczynał popadać w obłęd. Nyarla przyłapała się kilka razy jak mówi sama do siebie, bądź rozmyśla nad rzeczami, które kompletnie nie miały sensu. Kobieta maszerowała wciąż dziarsko, choć powoli opadała z sił. Nagle potężny wiatr ustąpił a Nyarla mogła sięgnąć wzrokiem dalej niż na kilkanaście kroków do przodu. Gdy uniosła wzrok ujrzała oddalone o milę od niej mury Ephiryth. Przypominały nieco z oddali linię obronną Silverymoon, lecz znacznie bardziej posępne i złowieszcze. Nad miastem krążyło wiele skrzydlatych stworów, zaś na murach znajdowała się niejedna obronna maszyna. Być może miasto było chronione w jakiś sposób magią, jak i Silverymoon, dzięki czemu pustynne burze nie były takie straszne.

Ogromna na kilkanaście metrów brama stała otworem dla wszystkich gości Ephiryth. Już z oddali Nya widziała tętniące życiem arterie miasta. Setki, jeśli nie tysiące mijających się istot idących za swoimi celami. Architektura tego miasta była największą mieszanką styli jakie Nya w ogóle widziała. Każdy dom, każdy budynek czy magazyn różnił się wyglądem od pozostałych. Nyarla była w zupełnie obcym miejscu, które musiała szybko poznać i rozpracować, aby nie stracić tutaj zbyt wiele czasu i szybko wrócić do Aphina. Priorytetem było odnalezienie Khalisty. Dziesiątki portali, łączących Ephiryth z innymi piekielnymi miastami, rzesza diabłów, oraz cała mieszanka istot z innych światów sprawiała, że Nyarla czuła się nieco zagubiona, lecz jak na smoczą córę przystało nie dawała po sobie poznać niczego.

Obrazek

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość