Sztylet był misternego wykonania i zawierał w sobie potężną magię. Dużo potężniejszą niż ten używany przez Nyarlę do tej pory. Brosza zawierała magię pomocną w konkretnych sytuacjach, co nie zmieniało jednak faktu, że niezwykle potężną. Nyarla wątpiła, by sama potrafiła wywołać taką iluzję. Wszak nie była to jej ulubiona dziedzina magii. Natomiast jasnolawendowy kamień był prawdziwą perełką. Moc pochłaniania zaklęć była nie do przecenienia. Nyarla musiała zastanowić się, czy nie podarować kamienia Ur'Thogowi. Zawsze w pierwszej linii był najbardziej narażony na wrogie czary. Z drugiej strony - magów zwykle eliminowano jako pierwszych. Póki co zawiesiła więc kamień nad swoją głową, pozwalając mu krążyć swobodnie dookoła.
Czarownica ucieszyła się niezmiernie, widząc Thoga o na powrót funkcjonującym umyśle. Jego pytanie o Wiktorię wybiło ją totalnie z równowagi, na szczęście z pomocą przyszedł Gabriel, więc Nyarla mogła tylko uśmiechać się ładnie na potwierdzenie słów męża.
Nazajutrz powróciła do nich Wiktoria. Zachowanie kapłanki i półorka utwierdziło Nyę w przekonaniu, że wybór był właściwy. Znów byli w czwórkę i każde z nich wiedziało, że nie trzeba tu żadnych dodatkowych wyjaśnień. Kilka porozumiewawczych spojrzeń między Wiki i Nyą wystarczyło. Nie tracąc czasu, zebrali się w dalsza drogę.
Zgodnie z obietnicą Youri wierzchowce czekały na nich przed klasztorem. Pogoda uspokoiła się i choć wszędzie zalegały wciąż śnieżne zaspy, podróż nie była już takim utrapieniem. Nyarla nie czuła się najlepiej z faktem, że wszyscy tak się dla niej poświęcają. Uważała również, że zdobywanie Warowni wcale nie było warte życia Armanda czy Wiktorii. Nie sądziła, by takie forsowanie się wyszło na dobre jej towarzyszom. Czasem jednak należało po prostu przemilczeć pewne zachowania. Tak jak powiedział Gabriel - to był ich wybór.
13 dzień Szponu zimy 1373 roku Rachuby Dolin
Sprawa Warowni stale gnębiła czarownicę. Dotyczyło to przede wszystkim jej towarzyszy i tego, co zrobią po zdobyciu twierdzy. Nie miała jednak pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. Takie hordy potworów mogły wymagać całych tygodni walki i wytrzebienia co do ostatniego. Najgorsze było jednak to, że ona wcale nie chciała w tej Warowni zamykać się na zawsze. Miała jeszcze tyle do zrobienia, osób do odnalezienia, tajemnic do rozwiązania... Wszystko to miało się wkrótce wyjaśnić. Wciąż długa droga pozostawała przed maleńką drużyną, ale z każdym dniem byli coraz bliżej celu.
Rozmowa na temat podziału obowiązków z komentarzem Wiktorii na czele ubawiły Nyarlę. Na moment poczuła, że jest dokładnie tam, gdzie być powinna; w otoczeniu dokładnie takich osób, z jakimi przebywać chciała. Wezwała moce splotu, by przygotować schronienie dla grupy. Niestety uczucie zadowolenia szybko zostało zastąpione przez irracjonalny niepokój. Jeśli ktoś faktycznie je obserwował, z pewnością nie był przyjacielem. Wtedy go dostrzegła.
Stał tam samotnie, bez ruchu, patrząc w jej stronę. Wspomniała nawiedzony las, który ominęli, pozwalając by znajomy paladyn zajął się tą sprawą. Tu nie było aż tak przerażająco, a jednak widok Gabriela wywołał ciarki na plecach Nyarli.
- Wiki - zaczęła ostrożnie. - Wiki, coś jest bardzo nie tak. - powiedziała szeptem, zbliżywszy się do kapłanki.
- Czujesz coś? Zło? Jakąś moc? Widziałam Gabriela... Bez Thoga.
Nyarla była silną, pewną siebie i swoich umiejętności kobietą, nie miała w zwyczaju panikować. Tym razem również zachowywała jako taki spokój.
- Najchętniej poczekałabym, aż wrócą. Obawiam się jednak że to może nie nastąpić zbyt szybko... A nie mogę stracić żadnego z nich.
Nyarla szybko utkała kolejne zaklęcie, by przesłać wiadomość do ukochanego.
- Gabrielu, idziemy was szukać. Widziałam cię samego w pobliżu chatki. Będę zaznaczać naszą drogę. Jeśli znajdziecie chatę lub któryś ze znaków, nie oddalajcie się. - powiedziała, korzystając z prawie całego limitu słów, i pozwoliła, by magia poniosła jej słowa wraz z wiatrem.
- Jeśli będzie mógł, odpowie - wyjaśniła Wiktorii. - Ruszajmy.
Kiedy tylko magiczna chatka zaczęła zniknąć im z oczu, Nyarla sięgała po moc splot, by prostą sztuczką oznaczyć pobliski pień drzewa lub większy głaz. Pod jej dłonią rysował się symbol w kształcie smoka i jaśniał delikatnie, znacząc przebytą drogę. Za każdym razem gdy oznaczone miejsce zaczynało znikać z widoku, czarownica wyczarowywała kolejnego smoka. Wiedziała, że jej zdolności są ograniczone, a na dodatek posuwały się przez to dużo wolniej, wolała jednak nie pozostawiać wszystkiego przypadkowi.