Mamy rysy głównych klas-wypadałoby poczekać jeszcze do ukazania się duchownego, ale chyba już za długo milczę
Technicznie tekst jest dobry, za wyjątkiem dwu czy trzech przejęzyczeń i jednego powtórzenia, ale to nic istotnego. Miło się czyta i daje ogólne pojęcie o tym, co nas czeka.
A czeka nas wiele-przynajmniej ja tak uważam. Podejście do magii sugeruje, że klasa rzucajaca czary nie będzie li tylko artylerzystą na zawołanie, ale wprowadzi nowa jakość do gry.
Interesująco prezentuje się magia jako całość-jako coś niebepziecznego, niszcyzcielskiego i-przeklętego. Posiadanie w drużynie rzucającego czary może sie nagle okazać niebezpieczne-jakaż miła odmiana po ściśle panujących nad sobą magach z standardowych światów D&D...
Nurtuje mnie jednak kwestia, czy zawsze praktyka magii będzie zagrożona jakimś procentem niepowodzenia-czy odpowiednia ostrożność, rozsądek, doświadczenie wreszcie nie sprawią, że zagrożenie spadnie do zera? Trudno bowiem sobie wyobrazić, by np. czarodziej 18 poziomu został nagle pokonany przez czar, któy sam rzucił... Co podważałoby sens awansu. Sugerowałbym, by mniej więcej od 14-15 poziomu zagrożenia spadały do jak najniższego poziomu, by zniknąć dzięki samokontorli, którą oczywiście należałoby rozwijać. Nie pragnę tutaj usunąć pierwiastka niepewności-po prostu wskazuję, że można by ułożyć zagrożenia gradacyjnie. Wraz z wzrostem poziomu mniej staje się prawdopdoobne to, ze pierwszopoziomowy czar wyrwie dusze z naszego śmiałka. Takiego zagrozenia raczej należałoby doszukiwać się w wyższopoziomowych zaklęciach. Nadto odpowiednie wyszkolenie czy czary, rytuały, a nawet wiara ("omodlenie") mogłyby chronić maga przed wyniszczeniem-a jakiż to daje popis jego przeciwnikowi, który moze opracowac kontr-rytuał, który adwersarza tarczy ochronnej pozbawi...
Chodiz mi po prostu o to, by ruzcający czar wpsomniany 18 levelowiec nie musiał obawiac się, że czar zerowego poziomu zrobi mu oględnie mówiąc bubu. Za to teog bubu mozna jak najbardizje spodizewać się po czarze np. 7 poziomu. Nadto powstaje pytanie, czy wspomniane agrożenia kumulują się, powoli wyniszczając czarodzieja, czy też moga spowodowac jednorazową katastrofę? a moz ei ejdno, i drugie? przy pierwszej mozliwosc wypada zrezygnować z mojego pomysłu, uznajac, ze nawet rzucajac 0-poziomwy czar, mag "wydrąża" siebie i zwiększa prawdopodobieńwstwo, choćby o bardzo mały stopień, zejscia z tego świata.
Notabene połacznie jednorazowego zagrożenia z powolnym drenażem duszy i ciała sprawia, że magia nagle staje się towarem deficytowym, którego nie można nadużywać, gdyż może sie to kiepsko skończyć. Sprytny czynnik ograniczajacy i zgrabnie tłumaczący, dlaczego po świecie nie walaja sie setki Mścicieli + 50 i pierwiastek z dwóch.
Zaklinacz-niepokoi mnie to, że jego talent jest całkowicie "dziki" i od wszystkiego niezalezny. Jakoś nie pasuje mie do Serdone myśl (znana skąd inąd np. z FR), że czarodziej musi studiować latami jakieś zaklecie, a zaklinacz po prostu rzuci je, tylko o nim myśląc. Ja zaklinacza widzę inaczej. Być może moja propzycja do czegoś się nada:
Zaklinacze mają wrodzony talent do posługiwania się magią. Potrafią za jego pomoca wywołać przeróżne efekty, które na nasze potrzeby można nazwać paramagią. Nie wymaga to wiedzy, wymawiania inkantacji, gestykulowania, używania jakichkolwiek komponentów. Zaklinacz po prostu siłą sowjej woli kształtuje pole magiczne (obojętnie czy on jest jego źródłem, czy otoczenie-gdyż nie wiem,czy twórcy Serdone wybiorą ten czy ten wariant) i wymusza manifestację mocy. Może kopnąć błyskawicą, posłużyc się pirotechniką czy przeusnać przedmiot na odległosć nie dotykając go-wszystko jak za użyciem analogicznych zaklęć, ale bez typowych dla nich elementów. Zaklinacz chcąc oiągnąć dany efekt po prostu myśli o jego osiagnieciu-i to mu się udaje. Nie zastanawia się nad tym, czy taki czar istnieje i czy może go rzucić. Jego magia pozbawiona jest fajerwerków, za to szybka i śmiertelnie skuteczna. Poddana odpowiedniemu szkoleniu pozwala się lepiej wykorzystać. Niewyszkolony zaklinacz nie będzie mógł rzucać skomplikowanych czarów, wymagających komponentów, inkantacji zbyt długich i poteżnych, za to swój repertuar czarów będzie mógł wykorzystywać bez ograniczeń, szybko. Model który proponuję wygląda tak:
Zaklinacz może rzucać pewne określone zaklęcia tak, jakby były zdolnościami czaropodobnymi. Poświęca wymagane PD, ale nie może używac tych, które wymagaja komponentów materialnych. Czas rzucania zostaje skrócony. Lista zaklęć będzie więc obejmowała najprostsze czary. Można ja wydłużyc o kilka innych, po prostu pozbawiając je określników komponentów etc. Do reszty zaklęć Zaklinacz, aby móc je rzucać, będzie potrzebował pomocy dydaktycznej-być może innego zkalinacza, który pomoże mu lepiej zapanować nad swoją mocą. W ten sposób, po odpowiednim procesie nauczania, który raczej z tym znanym czarodziejowi niewiele będzie miał wspólnego, zaklinacz będzie mógł rzucać te zaklęcia, które uprzednio nie były mu dostępne-długie rytuały, czary wymagające komponentów etc. których poprzednio jego lista nie uwzględniała. Będzie ich się uczył szybko, przy odpowiednio potężnym talencie magicznym być może wystarczy mu tylko pokazać, jak się go rzuca,aby pojął jego istotę i wpoił ją sobie. Te zaklecia będa traktowane tak, jak u czarodzieja. Te z poczatkowej "pierwotnej" listy będa szybsze, intuicyjne, ale ucieprią na mocy. Te "normalne", z racji pojęcia ich cąłosciowo, beda mogły podlegać modyfikacjom, tkaich jak zastąpienie jednego komponentu mateiralnego innym, jedną inkatnację drugą-gdyż tak anrpawdę (i to rozumieją zkalinacze) sa to elementy nie istotne. Mechanicznie wyglądąłoby to po prostu tak, że komponent materialny nalezy zastąpić równie rzadkim/drogim, inkantację krótką i wściekłą inkantację o takiej samej długości i nacechowaniu emocjonalnym. Dla czarodziejów takie użytkowanie magii byłoby oczywiscie niemożliwe.
Jeśli chodzi o fabularne, nie emchaniczne ujecie talentu zkalinacza należy uznac, że on sam zaklęc sensu stricte nie ruzca, tylko po prostu posługuje się magią.
Wszystko to sprawia, ze zkalinacz staje sie jeszcze rzadszy. I tworzy wiele ciekawych sytuacji (np. źli magowie, lub po prostu rżandi wiedzy mogą zaklinaczy więzić, chcąc poznać ich tajemnicę, przeprowadzać eksperymenty etc)
Sugestia odnośnie czarodzieja: system magii, w którym czary są "zapamiętywane" w pewnym sensie kłóci się z zdrowym rozsądkiem, jednak wbrew pozorom nieźle balansuje grę i sprawia, że jest bardziej wymagająca. Czego mi było brak w podstawowych zasadach D&D to możliwość zmiany zapamiętanych czaów-wzorów , bez konieczności odpoczynku. Być może odpowiednio uzdolniony/przeszkolny czarodziej (np. dzięki odpowiedniemu atutowi) potrafiłby to zrobić przy odpowiednich warunkach (np od 10 min spokoju do kilku godzin-w zależności od potęgi czaru i ilości zmian wprowadzanych). To oddawałoby róznice między zaklinaczem a czarodziejem, znacznie bardziej obrazując kontrolę nad swoimi umiejętnościami czarodzieja i podkreślajacy różnice między tymi klasami.[/b]