Po rocznej przerwie muszę przyznać, że R-kon trochę się zmienił. Na drugiej i trzeciej edycji bawiłem się rewelacyjnie, ale to nie znaczy, że teraz było inaczej. Sam konwent był trochę inny, ale wcale nie gorszy. Tradycyjna ekipa R-konowa jak zwykle mnie nie zawiodła, program jak zwykle stał na przyzwoitym poziomie, a nocny wypad do Pubu 12 to była w ogóle rewelacja, szkoda że już po 2 zacząłem nieco podsypiać przy stoliku
tyle tak pokrótce, jakąś bardziej szczegółową relację zdam na WW, a na koniec dzięxy i pozdroxy (bloga nie prowadzę, to się tu muszę uzewnętrznić
):
- wyjątkowo licznej ekipie lubelskiej, zarówno z LSF, Grimuaru, jak i niezrzeszonych, szczególnie Spidera, Bacziego, Laska i Goratha – za wspólną podróż, wyprzedzanie ciągników i śpiewanie Manowara.
- publiczności z mojej prelekcji o fandomie cthulhowym – za to, że przyszli, nie musiałem siedzieć w pustej sali, i nawet dali z pół godziny pogadać na temat : )
- drużynie od pierwszonocnej eskapady po tonic. Było warto!
- zdecydowanie wszystkim uczestnikom imprezy sobotnio-niedzielnej u Matrixa, szczególnie Puszonowi, który to jest bardzo złym człowiekiem i innych do złego namawia, i reszcie ludzi „spod drzwi”
- organizatorom R-konu, którzy nam to wszystko umożliwili.