pt sty 07, 2005 10:38 am
Bortok
Zanim jeszcze pierwsza orcza strzała wylądowała na ziemi kobold już zbierał się do ucieczki chowając pośpiesznie swą broń... Na szczęście znajdował się on na tyle daleko aby bez problemu uniknąć gradu strzał lecącego w kierunku drużyny...
Mimo ,iż nie lubił elfów to tym razem przychylił się do rady jednego z nich i począł uciekać. Małe stworzenie biegło bardzo szybko. O dziwo wszelkie korzenie ,kamienie i nierówności nie stanowiły dla rozpędzonego kobolda żadnego problemu. Mknął zwinnie przez gąszcz lasu klnąc jednocześnie krasnoluda za jego przewlekłą i jak zdawało się nieuleczalną głupotę. Szybko sobie jednak przypomniał ,iż to właśnie niespecialnym zdolnościom intelektualnym krasnoluda zawdzięcza swe życie. Wtedy przestał już myśleć i całe swe siły skupił na ucieczce..
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szybko przedzieraliście się przez leśną głuszę tak by wyjść z zasięgu orczych strzał. Nie byli wprawnymi łucznikami na szczęście, bo gdyby było inaczej już większość z was by nie żyła. Wspinając się na lekką pochyłość stoku pozostawialiście za sobą szum wodospadu. Pierwszy przedzierał się El Morphe wyraźnie chyżością nóg górujący nad wami. Zaś wasz pochód zamykali Bortok i sapiący, kulejący na ranną nogę krasnolud.
Byliście już na szczycie zalesionego wzniesienia, gdy od strony wodospadu doszło was granie rogu. Niskie, przeciągłe, niosące się echem po górach. Przypominało rycerskie nawoływania podczas łowów. I dodawało otuchy.
Gdzieś po waszej stronie rzeki odpowiedziało mu granie innego rogu. Równie przeciągłe, niskie i niosące się echem po górach. I bliskie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tolberti
Odwrócił się do towarzyszy i powiedział:
Nieźle wpadliśmy, jeśli to nie są orkowie na swoich wargach w co wątpie to coż może to być ? Boje się nawet o tym myśleć. Lecz biegnąc z odwróconą głową wpadł na jakiś kamień i padł na ziemie waląc głową o jakiś korzeń. Szczęście w pechu- przez ten pechowy upadek nabawił się tylko olbrzymiego guza na głowie i cały był poobijany,jego ciężki miecz dodatkowo zwiększył siłę upadku a na dodatek jego blizna na pachwinie zaczeła niemiłosiernie piec, ale nadal żył. Czemu nikt mi nie powiedział żeby nie biegać z odwróconą głową?To wszystko wasza wina! Powiedział elf z lekkim uśmieszkiem na twarzy i ruszył obolały dalej starając się nadążać za wszystkimi.
Mam też taką nadzieje że oni jeszcze nie dosiedli swych "wierzchowców" i nie leci za nami chmara wargów która zaraz nam się rzuci do gardeł.A jeśli jednak przyleci to szybko wejdziemy na drzewa i ci którzy potrafią walczyć z daleka posprzątają łuczników i nic nam nie zrobią, no chyba że orki mają w swojej hordzie coś na miarę drwala to wtedy będzie z nami kiepsko Powiedział i lekko się uśmiechnął sam nie wiedząc jak może w takiej chwili żartować.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tormund
Krasnolud biegł co sił. Był wściekły. Nigdy jeszcze nie uciekał przed nikim i przyzwyczajeń nie miał zamiaru zmieniać, lecz zginąć od orczej strzały, to nie była śmierć godna chwały. Sapiąc z wysiłku zatrzymał się na chwilę i nie zwracając uwagi na towarzyszy, którzy odsadzili go znacznie, ułamał brzechwę strzały tuż przy udzie. Paroksyzm bólu wykrzywił jego twarz a on sam zachwiał się przez chwilę. Był świadom, że grot tkwiący w nodze musi poczekać na odpowiedniejszą porę.
Wreszcie ruszył śladem kompanów. W panującym mroku trudno mu było ich wypatrzyć, lecz wyraźnie słyszał ich odgłosy. Ruszył za nimi świadom tego, że musi być bardzo ostrożny. W lesie łatwo było zbłądzić. Granie rogu dodało mu trochę otuchy, lecz nadal był pełen rezerwy. Nie zawsze ten co grał musiał być przyjaźnie nastawiony.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tolberti
Elf zobaczywszy co zrobił krasnolud, przystaną na chwilę czekając na swego towarzysza gotowy pomóc mu w potrzebie. Gry Tormund zbliżył się elf dołączył do niego i powiedział:
Jeśli napadnie cię chmara orków i przyjdzie ci walczyć to pamiętaj że nie będziesz sam i zawsze możesz liczyć na moje strzały oraz ostrze mego miecza! Chociaż nie jestem w pełni sprawny fizycznie mogę ci pomóc dogonić towarzyszy i nie myśl o odmowie bo tu chodzi o twoje życie a jeśli chcesz zginąć to czemu nie całą paczką ? Przynajmniej będzie nam się raźniej umierało. Teraz ruszajmy.
Po czym pomógł krasnoludowi iść i wybierał ścieżke gdzie było najmniej przeszkód.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bez większego trudu udało wam się wspiąć na szczyt kolejnego wzgórza. Szum wodospadu był tutaj znacznie przytłumiony, lecz nadal słyszalny. Poczekaliście na siebie wszyscy, wiedząc, że w mroku łatwo się pogubić. Gdy tylko byliście w komplecie ruszyliście przez las w dół, oddalając się z każdą chwilą od rzeki. W oddali znów zagrały rogi, lecz grały zdawało by się bliżej was. Tak jakby dochodzące od rzeki nawoływania rogu wzywało pozostałe. Oczami wyobraźni widzieliście scenę walki kilku rycerzy otoczonych przez dziesiątki orków. Dzicy zielonoskórzy miotający się na pancernych, niesionych przez ogromne rumaki, rycerzy. Odległe dźwięki wyraźnie mogły być brzekiem stali. W waszych wyobrażeniach osaczeni przez dziką hordę rycerze odcinali się swoim prześladowcom a stojący najbardziej w środku rycerz na białym rumaku dął w róg wzywając pomocy. Z daleka zaś odpowiadali mu ewentualni oswobodziciele.
El Morphe idący na przedzie wskazał coś przed wami i ukazał się wam zarys ścieżki. Trudno było powiedzieć czy była wydeptana przez ludzi czy przez idące do wodopoju zwierzęta. Jedno było jednak pewne. Wiodła w dobrym kierunku i ... była.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Joseph
Dobiegł zdyszany do ścieżki i zatrzymał się gwałtownie łapiąc oddech. Rozważał nawet padnięcie na ziemie i przespanie się, lecz niedalekie dzwięki rogów szybko wybiły mu z głowy ten pomysł. Zamiast tego krzyknął do towarzyszy:
-Najpierw cholera cały dzień machania rękami a teraz czeka nas noc przebierania nogami... no pieknie. Mam nadzieje, że nikomu nie wpadnie do głowy tak beznadziejny pomysł, jak sprawdzenie kto gra na tych rogach!
Joseph splunął, po czym ruszył w dalszą droge. Trzymał się jednak mniej więcej w środku biegnącej drużyny, jego znajomość lasu opierałą się jedynie na chodzeniu po nich w czasie dnia i to z dokładnie wytyczoną trasą podróży i celem. W takich warunkach jak te sam zgubiłby się zapewne dość szybko. Biegł jedynie starając się nie potykać i nie tracić sprzed oczu tego, który biegł przed nim.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bortok
Kobold biegł nieustannie. Jednak z każdym krokiem było mu ciężej. Powieki coraz bardziej ciążyły a przed zaśnięciem ratowały go jedynie wciąż dające się słyszeć odgłosy walki za jego plecami. Ktoś właśnie toczył tam bitwę ,lecz czemu niby on miał im pomagać? Obchodziło go jedynie własne życie ,nic poza nim.... biegł więc bez wytchnięnia nie zwracając uwagi na swych znajdujących się nieopodal towarzyszy.
Nagle dobiegli do ścieżki. Była on wąska i nie wiadomo dokąd prowadząca. Jednak nie było czasu na żadne rozważania. Zrazu więc wbiegł on w nią nie zauważając komentarzy Josepha. Gdy szybko przemierzał kolejne jej metry mimo zmęcznia rozglądał się bacznie nie pozwalając aby coś umknęło jego uwadze...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tormund
Krasnolud biegł powoli, z każdym krokiem coraz wolniej. Sapał jak miech a płuca paliły go żywym ogniem. "Długo już tak nie pociągnę" - pomyślał. Wiedział, że może być w tym ziarno prawdy. Nie oglądał się przez ramie, ale był pewien, że odgłos pościgu mu nie umknie.
- Mam dość!! W dupie mam to czy ktoś nas goni czy nie. Staję mości panowie, bo jak zaraz nie dychnę to padnę z wyczerpania.!!!
Słowa te wykrzyczał po czym zwolnił i stanął na leśnej ścieżce. Nie zważając na kompanów ciężko oddychając stał odpoczywając. W ciemności mógłby ich zgubić, zwłaszcza w lesie, tak więc miał nadzieję, że również staną.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sapiąc coraz ciężej z wysiłku parliście naprzód leśną ścieżką. Ciężkie gałęzie drzew chyliły się nad nią czyniąc z niej w kilku miejscach prawdziwy tunel, to znów rozstępując się by ukazać błyszczące nad waszymi głowami gwiazdy. Kimkolwiek był twórca ścieżki, nie miał pojęcia o transporcie kołowym, bowiem ścieżka była cała rozsadzana przez guzowate korzenie drzew.
Wasza grupa coraz bardziej rozciągnęła się czyniąc ucieczkę podobną do wyścigu gęsi. Tak również biegliście. Pierwsze elfy, które w mroku leśnym czuły się jak u siebie w domu, później Blaise, który umiejętnością wyszukiwania najłatwiejszej drogi niczym elfom nie ustępował i tylko wzrok człeka nie pozwalał mu dorównywac im chyżością. Później reszta z zamykającym pochód kulejącym Tormundem i pomagającym mu w ucieczce Tolbertim. Odgłos walki już zupełnie zniknął wam z słyszalnych lesnych odgłosów. Podobnie jak szum wodospadu. Zostało w zasadzie jedynie wasze sapanie, klątwy krasnoluda i tupot waszych butów. Już mieliście zwolnić, by dać odpocząć strudzonym ciałom, gdy nagle ścieżka za waszymi plecami wybuchnęła gwarem. Gdzieś na jej końcu, na skraju widoczności, pojawiły się ogromne sylwetki pędzące wyraźnie w waszą stronę. Słyszeliście chrapliwe przekleństwa i jakby tętent, nie będący jednak odgłosem pędzących wierzchowców.
Czem prędzej rzuciliście do dalszej ucieczki wyciągając nogi ile się tylko dało. Nawet Tormund, który nie pamiętał chwili, kiedy by uciekał przeciwnikowi, pod wpływem impulsu rzucił się za wami. Mimo tego pościg zbliżał się wyraźnie co słyszeliście po jego coraz bliższych odgłosach. Kiedy już gotowaliście się w myślach na starcie z nie znanym napastnikiem El Morphe krzyknął "W las!!" i rzucił się w lewą stronę mknąc na złamanie karku przez gąszcz i krzewy. Pod wpływem impulsu pomknęliście za nim. Las opadał w dół zboczem wzgórza dodając wam impentu, lecz jednocześnie narażając na upadek. Nie dbając o to prtzebijaliście się przez gęstwinę nie bacząc na bijące w twarz gałęzie i korzenie podkładające wam sękate nogi.
Nagle ogarnął was spokój. Nie wiedzieć czemu? Mknęliście dalej. Pędząc przez las wypadliście na małą polankę. Polankę na środku której stał potężny posąg. Owiany pasmami mgły i porośnięty dziką różą oraz mchami i bluszczem. Duży. Wyższy od was. Stojący w dodatku na postumencie. Przedstawiał zakutego w prymitywną zbroję i okrytego płaszczem rycerza wspierającego się na wbitym w postument mieczu. Ukruszone jedno ramie niemal skrył płaszcz mchu i różanych kwiatów. Niemal. Zapach róż był w tym miejscu tak intensywny, że aż zakręciło wam się od niego w nozdrzach.
Z leśnej gęstwiny, niemal na waszych karkach, wypadła sfora ogromnych wilków, które dosiadały wielkie, uzbrojone potwory. Potężne bestie warczeniem oznajmiły swe przybycie a ich opancerzeni jeźdźcy, siedzący na siodłach niczym na rumakach bojowych, odpowiedzieli im charkotliwymi pokrzykiwaniami. To był język podobny do tego, którym mówiły Orki. To zresztą też były chyba orki, ale ciemność i ich pęd nie dały wam czasu na przyjrzenie się im dokładnie. Wsparci o posąg, bez cienia strachu, czekaliście na atak.
Jedna z bestii uniosła do ust prymitywny róg i zadęła gromko wydając zeń głośne i ponure "Tuuuuuurrrrrrruuuuuuuuuuuuutttttttuuuuuuuuuurrrruuuuuuuuuu!!!!!"
Reszta napastników, których było chyba kilkanaście, rzuciła się do wściekłego ataku, pewna że odsiecz nadejdzie.