[center:7e0fe49310]
Egzekucja de Molaya[/center:7e0fe49310]
18 marca A.D 1314 - Paryż - Cela de Molaya.
Zaraz po torturach Jakub de Molay, ostatni oficjalny Wielki Mistrz zakonu Templariuszy, został zabrany do swojej nowej celi. Dla odmiany ta przypominała naprawde luksusową komnatę. Cały ten przepych utwierdził tylko rycerza w przekonaniu że szykuje się najgorsze. Nie zdążył obejżeć całego pomieszczenia, nim przyszła obsługa, która umyła go, gdyż on sam po torturach, miał sparaliżowane nogi. Kiedy już skończyli obmywanie z krwii, potu i innych substancji z czego większość była elementem tortur, ubrali go w piękne ubrania, których nie powstydziłby się nawet sam król. Gdy tylko skończyli, służący natychmiast opuścili pokój, zostawiając de Molaya samego w fotelu. Rycerz został sam około godziny, rozmyślając nad tym co się stało, i co ma się stać. W tej ciężkiej chwili nawet duch nawiedzający ciało Jakuba nie odzywał się, a warto zauważyć że czasem prowadził konwersacje z zakonnikiem, a tylko naprawde bardzo potężne duchy mogły robić coś podobnego, większość milczała, i tylko przekazywała magię... oczywiście jeśli osoba związana z duchem chciała tylko magii używać. Jakub nie żałował że przyjął dar od ducha, był dzięki niemu potężny, na tyle potężny że mógł ukrywać fakt używania przez templariuszy magii tajemnej bardzo długo. Prosty lud wierzył że ich magia pochodzi od istot boskich, reszta była oszukiwana podstępnymi zaklęciami rady zakonu, a ci którzy nie dawali się oszukać, byli zastraszani.. lub załatwiani na miejscu. Jednak niedawno o wszystkim dowiedział się król Filip, a niebył on osobą którą można by zabić szybko i cicho, zastraszyć też nie bardzo się dało. Pertraktacje też nie wchodziły w gre, gdyż Filip chciał zniszczyć zakon, i teraz miał pretekst by pomógł mu w tym sam papież. Dzięki zniszczeniu templariuszy jako heretyków, Filip Piękny pokazał się w oczach ludu jako obrońca wiary, zaskarbił sobie ufność wszystkich... i nikogo nie obchodzilo że król ma zamiar przy okazji zagarnąć cały dobytek. Nastały ciężkie czasy dla rycerzy zakon, został im wytoczony proces i zostali skazani na śmierć. Wielu zostało potajemnie zamordowanych, część aresztowano, a 55 rycerzom wyznaczono uroczystą egzekucję, jako formalne "zamknięcie" zakonu, a wśród tych 55 zakonników musiał być Wielki Mistrz, czyli de Molay. Jakub pocieszał się jedynie faktem że ani król, ani papież niewiedzą jak bardzo mały odsetek rycerzy poszedł pod miecz. Bardzo wielu uciekło, jeszcze wielu zmieniło tożsamość i zlało się z ludem... jednak cokolwiek by nie zrobili, wciąż działali, tyle że już nie jawnie. Mając tą świadomość rycerz odczuwał bardzo ponurą satysfakcję, a przy tym łatwiej było mu się pogodzić ze śmiercią, która go niewątpliwie czeka. Z tych rozmyślań wyrwał go odgłos otwieranych drzwi, przez które wszedł sam Klemens V, papież był do niedawna bliskim przyjacielem de Molaya. Król kościoła ubrany był w odświętne szaty, białe, zdobione złotem. Podszedł do fotela w którym siedział z dumną miną okaleczony rycerz. Ustawił drugie siedzenie tak, by mód usiąść dokładnie na przeciwko templariusza. Gdy tylko usadowił się wygodnie zanucił coś w tajemnym języku, a jego oczy zapłonęły wewnętrznym blaskiem. Gdy skończył, on i rycerz byli otoczeni czymś na kształt bańki. Jakub spojżał na niego bez zrozumienia, na co Klemens machnął dłonią i rzekł:
-
To tylko czar wyciszający, nie chcę by nas ktoś podsłuchał, przyjacielu. - zaczął niepewnie stary już zakonnik.
-
Nie mów do mnie tak, "przyjacielu" - syknął Jakub młodym głosem, gdyż pomimo iż miał ponad 60 lat, odmładzał się magią - w
ydałeś cały mój zakon temu sępowi. I śmiesz nazywać się moim przyjacielem ? - gdyby de Molay mógł się ruszyć, to pewnie udusiłby Klemensa tu i teraz.
-
Jakubie, wiesz jakie mamy czasy, wszędzie chowają się heretycy, władza kościoła się uszczupla, nawet ja muszę tańczyć jak mi Filip zagra. Dla mnie, śmierć twoich rycerzy to jedno, ale wystawienie przyjaciela na śmierć to już zupełnie inna sprawa. Chcę Ci pomóc. Wszystko jest zorganizowane. - rzekł szybko papież, nerwowo zacierając ręce -
Jeśli chcesz przedstawię Ci mój plan wydostania Cię stąd. - spojżał z nadzieją na rycerza.
-
Nie, nie zostawię moich ludzi, tylko dla tego że TY będziesz miał wyrzuty sumienia... z resztą, dobrze Ci tak. Jeśli to wszystko co masz do powiedzenia to dobrze. - tu odwrócił głowę w stronę drzwi, uniósł słabo rękę i wyszeptał pojedyncze słowo, magiczna bańka pękła -
Bo filip właśnie nadchodzi - zakończył dokładnie w momencie w którym drzwi ponownie się otworzyły i wszedł sam król. Filip odziany był w srebrny napierśnik, i biały płaszcz. A na jego twarzy zagościł radosny uśmiech. Nie zrażajac się grobową ciszą w pomieszczeniu zapytał szybko, głosem pełnym entuzjazmu:
-
To co de Molay ? Gotów na bal ?- na ustach króla zagościł szczery uśmiech.
Sześć godzin później - Plac egzekucyjny w Paryżu:
Na wielkim placu stało kilka stosów z czego wszystkie oprócz jednego juz kończyły się palić, szubienica na której wisiał zastępca Jakuba, cztery szafoty, zakrwawione, obok nich leżały głowy, duże klatki z psami, gdzie głodne bestie kończyły obrzerać ciała i wiele pali z nabitymi na nie rycerzami. Od pięciu godzin trwał ów obrzydliwy "bal" o którym mówił Filip, templariusze byli mordowani długo, boleśnie w grupach po kilku. W końcu z grupy 55 rycerzy został tylko ich przywódca, Jakub de Molay, Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy. Był już przywiązany do pala, wokół którego ułożono stos, na którym miał dokonać żywota rycerz. Stos był ustawiony dokładnie na przeciw loży, w kórej zasiadali członkowie najbogatszych rodów, król Filip z rodziną, a także Klemens V wraz z trzema wysokimi rangą zakonnikami, przedstawionymi reszcie jako bracia Tintranel.
W końcu Filip wstał, po czym sam odczytał oskarżenie:
-
Jakubie de Molay, zostałeś powołany przed sąd w związku z oskarżeniem o herezję, czy chcesz coś zmienić w swoich zeznaniach ? - zapytał przymilnym tonem Filip.
-
Nic co by wpłynęło na wyrok, z resztą, twoja chęć zagarnięcia skarbów zakonu jest silniejsza od całej magii tego świata, więc nie ma rzeczy ktora by teraz mogła cokolwiek zmienić - powiedział z pogardą w głosie mistrz zakonny.
-
W takim razie wszystko jasne - Filip rozejżał się po zebranych, by sprawdzić czy żaden nie chce zabrać głosu. Jednak wszyscy milczeli, więc król usiadł i wydał tylko rozkaz -
Spalić.
Zza loży wyszło kilku zamaskowanych inkwizytorów, wymówili dziwne inkantacje, po czym stos zapłonął srebrzystym płomieniem. Ów płomień objął cały stos i urósł do wysokości około 3-4 metrów. Wszyscy zgromedzeni zdziwili się, że pomimo ogromnego bólu, który niewątpliwie odczuwał de Molay, którego ciało spalało się w zastraszającym tępie, nie wydał żadnego jęku, tak jakby ogień mu nie przeszkadzał, rycerz był spokojny, miał zamknięte oczy, a jego twarz zdradzała że na czymś się mocno koncentruje. W końcu otworzył oczy, które pełgały błękitną energią. Wtym samym momencie zerwał się mocny wiatr, który sprawił że srebrny ogień "położył się" odsłaniając wszystkim sylwetkę skazańca, by mógł swobodnie przemówić:
~ Odwołuję swoje zeznania, które zostały na mnie wymuszone torturami ~ - krzyknął, a wiatr poniósł jego głos po całym Paryżu, potem zwrócił się do Filipa i Klemensa:
~ Przeklinam was ! Ciebie Klemensie, sędzio niesprawiedliwy, powołuję przed Sąd Boży w 40 dni od dnia dzisiejszego,
a ciebie królu Filipie, równie niesprawiedliwy, w ciągu roku jednego ~ - i te słowa wiatr zabrał ze sobą do każdego, kto chciał ich wysłuchać. Zaś blask oczu Jakuba przygasł, rycerz osunął się, a wiatr, który oddzielił go od płomieni słabł z każdą sekundą. W tym momencie de Molay wypowiedział swoją ostatnią wolę, a raczej wyszeptał, tak cicho że nikt go nie słyszał:
-
Filipie, zginiesz z ręki mojego potomka, będziesz ginąć tyle razy, ilu zginęło tu moich ludzi, odczujesz ból, jaki odczuli oni wszyscy... i ja. - moc rycerza-czarownika osłabła na tyle że czuł już prawie żar ognia inkwizycji. -
Baphomecie, przekazuję potężnego ducha wiatru, którym mnie obdarowałeś, mojej rodzinie, niech pilnuje on wykonania wielokrotnej egzekucji na Filipie, choćby to miało trwać wieki. - Gdy wypowiedział ostatnie słowa, z jego piersi wyrwał się błękitny obłok, uformowany na kształt pięknej kobiety, duch strzelił wysoko w górę, i zniknął wszystkim z pola zasięgu. Zaś Jakub, pozbawiony mocy, nie mógł juz trzymać płomieni zdala od siebie. Srebrmny ogień uderzył w niego, z taką siłą, że oddał życie w tej samej chwili.
Dwie godziny później - komnaty gościnne braci Tintranel:
-
Belizariusz będzie zadowolony, dopilnowaliśmy by wybraniec tego zasmarkanego Baphometa zginął w cierpieniach. - rzekł z dumą najstarszy.
-
Sam niewiem, mam pewne wątpliwości -westchnął najmłodszy -
ten duch de Molaya mnie zastanawia, a jeśli tajemne moce Baphometa przekazywane są przez tego ducha ?
-
Nie jęcz, napewno wszystko zrobiliśmy dobrze - odparł znów najstarszy z braci.
-
Ale.. - jęknął najmłodszy ale trzeci, który się nie odzywał dotychczas mu przerwał:
-
Zamknijcie swoje diabelskie pyski, ten stary grzyb Klemens idzie, tylko brakuje by nas podsłuchał.
Jakub de Molay spłonął wraz z templariuszami. Życie potoczyło się dalej, klątwa którą rzucił sprawdziła się, Klemens zmarł krótko po egzekucji na poważną chorobę. Filipa zaś spotkał wyznaczony mu los.
18 marca A.D 1315 - Paryż - Komnata Filipa - południe:
Służacy wszedł do komnaty, król był tego dnia roztrzęsiony, zamknął się w jednym pokoju, obawiając się zemsty Mistrza Tempariuszy. Filip był do tego stopnia wystraszony że co chwile coś psuł. Tak więc służący był potrzebny dość często. Tym razem król zbił dwie zabytkowe wazy. Sprzątacz szybko się z nimi uporał, po czym podszedł do wspaniale zdobionego zegara, i przestawil go o około pięć minut w przód, a zrobił to tak, by król nie widział. I wyszedł. Gdy wrócił do swojego pokoju, blask jego oczu zgasł, a sam służący upadł bezwładnie na ziemię.
18 marca A.D 1315 - Paryż - Komnata Filipa - około północy:
Filip klęczał rozmodlony w małej kapliczce ustawionej w komnacie królewskiej. Był wystraszony.
-
Klemensa spotkała kara, więc i mnie powinna spotkać... dziś mija rok... - szepnął zduszonym głosem monarcha. -
Ale już prawie północ.. może klątwa nie zadziała.. może czary rzucone przez kleryków uchronią mnie... tak uchronią, jestem bezpieczny.... nie umrę... O ! - prawie krzyknął gdy jego zegar pokojowy wybił północ. Wstał i szczęśliwy wybiegł na balkon.
-
Francjo ! - wykrzyknął, a jego głos poniósł się po paryżu -
Ja żyję ! - Filip znów był tym samym Filipem co zawsze -
Ja oszukałem przeznaczen.... - głos uwiązł mu w gardle, przed nim z błękitnej mgły zmaterializował się młody mężczyzna, około dwudziestoletni, ubrany całkowicie na czarno. Uwagę przerażonego króla przykuły oczy przybysza, znał je... błękitna moc tliła się w oczach, które wyrażały jedynie obrzydzenie.
-
Nie, nie udało Ci się oszukać przeznaczenia, jego nikt nie może oszukać - syknął młodzienieć. Król chciał krzyczeć, ale napastnik przyłożył mu szybko palec do usta i szepnął dziwne słowo... król co prawda krzyczał, ale żaden głos nie wydobywał się z jego gardła.
-
Coś się stało ? - zapytał mężczyzna, chwytając Filipa, gdy ten chciał się wycofać. Potomek de Molaya kopnął króla w brzuch, aż ten się zaczął zwijać na posadzce balkonu. Następnie zerwał z niego wszelkie odzienie i wyciągnął małą pieczęć, przedstawiającą znak templariuszy. Przyłożył ją do ciała Filipa 54 razy, za każdym razem pieczęć pozostawiała wypaloną ranę. Monarcha zwijał się z bólu, ale to nie wystarczyło napastnikowi, ten wyciągnął jeszcze jedną pieczęć ale większą, przedstawiającą symbol templariuszy, tajemny znak czcicieli Baphometa, i herb rodu de Molay. Tą pieczęć odcisnął mocno na policzku Filipa. Następnie podciągnął go do góry, by mógł mu spojżeć w oczy. Zaklęcie uciszenia już mijało i król mógł wyszeptać.
-
Niewiem co się stało, północ minęła, juz jestem wolny od klątwy ale błagam, nie zabijaj mnie, oddam co zechcesz. Pieniądze, ziemię, koronę... tylko mnie nie zabijaj... co zechcesz - jęknął żałośnie monarcha.
-
To miło z twojej strony, ale jedyne czego pragne to twój zgon - młodzieniec spojżał w oczy ofierze. Wyciągnął z połaci płaszcza sztylet i wbił go z ogromną siłą w gardło władcy. W tym momencie Filip usłyszał dzwony kościelne, dzwoniły w całym mieście. -
Północ - pomyślał król i oddał życie.
Deven i David
David
To było straszne. Widać coś zrobiłeś nie tak jak trzeba było. Deven straciła bardzo dużo krwi, gdy krwawienie pod wpływem eliksiru ustało, myślałeś że to już koniec, że będzie dobrze.... ale nie było. Deven lezała coraz bardziej blada. Ogarnęło Cię przerażenie
~ Nie, nie, nie mogę jej stracić ~ myślałeś rozpaczliwie.
Jednak ona już nie oddychała, wszystko na nic, odeszła. Twoje oczy napełniły się łzami, pierwszy raz od tak dawna, teraz załowałeś że poświęciłeś życie Oficjum, zamiast poświęcić je miłości, zamiast poświęcić je Deven.
Jednak to nie koniec nieszczęść. Usłyszałeś jedynie szmer za sobą, gdy się odwróciłeś ujżałeś..... trudno to nazwać inaczej niż strach. Stała przed tobą humanoidalna bestia złożona z cienistej masy, miała duże, ostre jak brzytwa szpony, i parę dziwnych rubinowych oczu. Na swoje nieszczęście spojżałeś w te mroczne ślepia, poczułes zawrót głowy a później zobaczyłeś całe swoje życie, wszystkie najgorsze sceny migotały Ci przed oczyma,a potem..... scena która wydażyła się ledwie kilka sekund temu. Deven raniona nożem padła na ziemię... była taka blada.. była martwa.
W tym momencie zrozumiałeś co stoi przed tobą, miałeś przed oczami strach, on ukazał Ci to czego najbardziej się bałeś..... najbardziej bałeś się stracić ukochaną.....
Mimowolnie zacząłeś krzyczeć, w odpowiedzi na to i potwór krzyczał, a z jego oczu wydobyły się wiązki czerwonej mocy, które Cię przeszyły po kilka razy. Poczułeś kłucia w sercu, jakby wkłuwało się w nie tysiąc strzał, ból był nie do wytrzymania. Osunąłeś się na kolana, a bestia wyszeptała głosem.... identycznym jak Deven.
-
Spokojnie, grzecznie, bez walki - szepnął cienisty potwór, patrząc jak padasz koło swojej ukochanej -
odejdź z tego świata. - dokończył, gdy bezwładne ciało Davida spoczeło martwe na ziemi.
Deven
Wszystko to widziałeś z ciemności, stałaś obok, ale nie mogłaś się ruszyć. Już raz, w lochach królewskiego pałacu doświadczyłać tego stanu. Wszystko wokół ciebie było rozmazane, twoja sylwetka półprzezroczysta. Teraz ponownie byłaś zdala od swojego ciała, jednak widziałaś jak potwór zabija twojego ukochanego, i nie mogłaś nic na to poradzić, więc niewiele satysfakcji przyspożyło Ci to iż monstrum również upadło na ziemię i zaczeło zwijać się w potwornym bólu i zmieniło się w wijący kłąb ciemnej masy. Nie mogłaś już na to patrzeć, jednak wciąż nie byłaś w stanie się ruszyć. Stałaś tak jeszcze przez kilka sekund. I nagle usłyszałaś głos.... znajomy, z pewnością należał do tej samej osoby lub istoty, tego niewiedziałaś.... widziałaś jednak że ostatnim razem bardzo wam pomógł. W tym samym momencie poczułaś że możesz się ruszać.....
-
Odwróć się, nie patrz - powiedział dobrodusznie głos -
Postaram się pomóc Ci, najlepiej jak będę mógł. Odwróć się i biegnij, biegnij do wioski, tam w gospodzie znajdziesz pomoc........
Ty zrobiłaś jedyną rozsadną rzecz jaką mogłaś zrobić, odwróciłać się i biegłaś.....
Deven proszę o kontakt na priv.
Am'Sarin
Przeszywał go potworny ból, tak jak przy każdej przemianie. Nie łatwo było mu żyć z tym darem.... przekleństwem, czy jakby to nazwać. Umiejętność przeistoczenia się w czysty strach, potrafiący zabijać, to była rzecz której wielu mogło pragnąć. Sarin był pewien, że gdyby tacy ludzie doświadczyli bólu towarzyszącego przemianie, szybko by zrezygnowali z tej potęgi, jednak zabójca nie mógł z niego zrezygnować, to było jego brzemię, które musiał nosić. Gdy z mieszaniny cienia wrócił do swojej normalnej postaci, rozejzał się po pokoju. Przed nim leżały dwa trupy.
-
Tak, to oni, mistrzyni będzie zadowolona - pomyślał z satysfakcją Sarin. -
To by było w ich sprawie wszystko, a teraz idziemy po książkę - mimo bólu który przeżywał jeszcze przed chwilą, assasyn był bardzo zadowolony. Wyciągnął przed siebie złoty medalion, i wzniósł go nad siebie. Następnie wyszeptał kilka słów, a z medalionu trysnęły czerwono-czarne wązki energi, tworząc wokół niego swego rodzaju pole energetyczne.
-
Ostrożności nigdy za wiele - pomyślał Sarin, który był wdzięczny swojej pani za medalion do przepędzania umarłych. Zabójca skoncentrował się na medalionie, magiczne pole nieco urosło. Ponieważ nie poczuł żadnego oporu, to znaczy że był bezpieczny, a w pobliżu nie było żadnego nieumarłego. Tajemniczy assasyn ruszył pewnym krokiem w labirynt korytaży w posiadłości czarnoksiężnika.
David
~ Uznał mnie za martwego ~ pomyślałeś, gdy zabójca twojej ukochanej zniknął za zakrętem. Choć widziałeś że to twoje ostatnie chwile, miałeś dziwną satysfakcję. Mogłeś dokładnie zobaczyć medalion z którego kożystał potwór. Byłeś zaskoczony iż na medalionie widniał herb Filipa Pięknego, króla francji sprzed około 250 lat, jednak nie mogłeś się już nad tym dłużej zastanawiać.... zapadła ciemność.
Proszę Davida o niepostowanie i kontakt na priv (to zaczyna mi wchodzić w krew )
Mantz Glav'rin
Musiał przyznać iż moc amuletu zrobiła na nim wrażenie. Energia przeszyła jego umarłe, niematerialne ciało. Jednak dzięki sile swojego umysłu był w stanie oszukać medalion, i nie dał się wykryć. Zastanowiło go co herb fancuskiego króla robi tutaj, ale nie to było teraz najważniejsze.Wiedział też że David żył jeszcze w momencie gdy zabójca odchodził. I wiedział też o tym że David rozpoznał medalion, w końcu cień był potężnym telepatą. Mantz odczekał więc chwilę, aż ex-inkwizytor wyzionie ducha. Potem wyszedł z ściany i przemieścił się w stronę ciał. Gdy upewnił się iż dwójka leżąca przed nim jest faktycznie martwa.
Następnie stanął na środku pomieszczenia i rzekł:
-
Chodźcie tu moje drogie dzieci - rzekł cicho, a nieumarłe cienie w tym pomieszczeniu zebrały się wokół ojca. Psion poczekał chwilę po czym rzekł:
-
Coś dziwnego się tu dzieje, muszę zawiadomić pana. Wy tu pilnujcie i dajcie znać jakby coś się stało - szepnął krótko po czym skoncentrował się. Moc jego umysłu nagieła rzeczywistość. Psion-cień powoli zdematerializował się, by chwilę później pojawić się przed swoim panem.
~ Pan bedzie ze mnie zadowolony ~ pomyślał, po czym opowiedział sytuację swojemu mistrzowi.
Wieszcz z Islandi
Coraz mniej rozumiał z tego wszystkiego. Niewiedział już kto z kim i dlaczego, i to go niepokoiło.
~ Najpierw ten dziwny zabójca zabija dwójkę tak ważną dla ratowania korony, a potem pojawia się ten cień w pełnym pancerzu, władający dziwną mocą, i co do tego wszystkiego ma Filip Piękny ? ~ - myślał karzeł - Muszę wysłać list do arcymagów wiernych koronie.... oni muszą coś z tym zrobić... - szepnął do siebie mag, po czym rozpoczął pisanie listu.
Bartolomew i Harald
Chwil rozmawialiście o dziwnej kobiecie gdy nagle stanęła ona przed wami. Obaj poczuliście potężną aurę mocy, promieniującej z kobiety. Mimo wszystko uraczyła was swoim wyglądem. Była kobietą, której uroda przyćmiewała wszystkie inne. Jej złote oczy wpatrywały się w was z przyjaźnią i dobrocią.
-
Witam was, nazywam się Laria Glav'rin, przypuszczam że jesteście tu by wspomóc Koronę - tu zrobiła pauzę i uśmiechnęła się tajemniczo - n
ie wnikam z jakich pobudek chcecie pomagać królowej, ale by naprawde pomóc, musimy działać razem. Więc chciałabym byście dołączyli do mnie i mojej grupy, i razem odnajdziemy Davida i Deven. - w tym momencie mistyczka odwróciła się w stronę swojej grupy i wskazując ręką przedstawiła -
Tamci dwaj w zbrojach - wskazała dwóch sztywno stwojących mężczyzn w pełnych zbrojach płytowych -
to magiczne konstrukty, nie mają własnej woli, w sumie naszą drużynę tworzę ja, jestem uzdrowicielką, Albert - wskazała na człowieka w czarno-zielonych szatach -
jest czarodziejem, no i Erm - mówiąc to imię, kobieta zmarszczyła brwi -
nie znam go dobrze, przydzielono mi go poprostu, jest specjalistą od zabezpieczeń..... miło by mi było gdybyście i wy do nas dołą... - i urwała, po czym odwróciła się do wejścia, a jej ręka spoczęła na sakiewce z siarką.
Laria Glav'rin
Widziała że coś się tu zbliżało, co gorsza, czuła że to nie jest żywe. Jej mistrz, Maxime nie powiedział jej że mogą wystąpić aż takie komplikacje. Normalnie już by spopieliła dużą część karczmy, razem z tym czymś co tu nadciąga, jednak życie nauczyło ją że nienależy odrazu chwytać za miecze. Jednak dla bezpieczeństwa przygotowała się do rzucenia czaru...
Tajemniczy wędrowiec
- Laria dobrze sobie radzi.... mój mały piesek na posyłki - pomyślał czarownik siedzący w najciemniejszym kącie karczmy. - Ale to dobrze, dużo ją nauczyłem, teraz mi się przyda....
Grupa przebywająca w Londynie
Henrik Arlaband
Nieznajomy ponownie się odezwał chóralnym głosem:
-
Na próżno Henriku ukrywasz swoje emocje, ja przenikam twoją duszę, wiem o tobie wszystko, wszystko Henriku - tajemnicza postać dokończyła prawie szeptem. W tej samej chwili usłyszałeś przekaz swojego ducha opiekuńczego. ~ Uważaj.... ta istota... czuje od niej taką moc.... mogła by oddzielić mnie od twej duszy, i potem miesiącami zabijać nasze esencje życiowe.... uważaj, postępuj roztropnie i nie daj temu czemuś powodu, do zabicia nas, a i on niewie o mnie ~ ostatnia wypowiedź była naznaczona zaskoczniem samego ducha. Jednak zanim zdążyłeś zareagować, zamaskowana istota kontynuowała.
-
Daję Ci wybór, wyplączę Cię z tego morderstwa i unikniesz śmierci, ale wzamian wykonasz dla mnie zadanie..... albo niezgodzisz się i twój los przestanie mnie interesować. - mruknął wielogłosem nieznajomy, po czym nagle dodał z ożywieniem. -
A za pół minuty będa tu magowie którzy wykonają egzekucję... więc znikamy czy mam zniknąć sam ? To co powiedziała zamaskowana istota przeraziło Cię, ale jeszcze straszniejsze były kroki na korytarzu.... kroki zbliżającej się do ciebie śmierci.
Jonatan MacPherson
To wszystko było bardzo dziwne. Gdy usiadłeś, nie mogłeś się powstrzymać by obejżeć się za siebie, w stronę karczmarza. Gdy zobaczyłeś iż biała istota zmaterializowała się za karczmarzem, chciałeś wstać, ale ona była szybsza, błyskawicznie pojawiła się koło ciebie. Nie mogłeś uwierzyć w to co widzisz, stał przed tobą duch żony karczmarza. Kobieta była zatroskana i smutna, w końcu przemówiła.
-
Ehhh i pomyśleć że własny mąż mnie zabił.... - zamyśliła się -
cóż, widać tak musiało być, sama kusiłam los, spotykając się z kochankiem w karczmie swojego męża - teraz jej oblicze rozpogodziło się -
nakrył nas na.... - tu jednoznacznie urwała -
on uciekł, a mąż mnie zabił.... ale ja nie o tym, jeszcze za życia miałam pewną wizję, widziałam w niej własną śmierć..... i Ciebie - zrobiło Ci się głupio, rozmawiałeś z duchem, którego nikt inny nie widzi. Jednak ona dalej mówiła. -
Ja i Kartius chcemy Ci pomóc - szepnęła.
Tak samo niespodziewanie jak pojawił się duch, nagle pojawił się obok ciebie około 18 letni blady młodzieniec. Ubrany był w czarne, eleganckie ubrania. Odrazu domyśliłeś się że masz doczynienia z kimś bardzo bogatym.
-
To ja jestem Kartius - szepnął do ciebie chłopak, a gdy mówił, zauważyłeś że ma małe kły. -
Chcę Ci pomóc... w sumie to muszę, mogę Ci pomóc w odzyskaniu pamięci, rodziny, bogactwa, statusu... jeśli tylko chcesz oczywiście, zainteresowany ?
Tombe d'Lirant
Dochodziła północ, stałeś pod szubienicą. Oprócz ciebie był tam jeszcze starzec, który nie był zdolny do dłuższego chodzenia. Nastepnie pojawił się młody płomienno włosy człowiek odziany w zbroję krytą, wykonaną z nieznanego ci metalu promieniującego błękitną aurą. Przybysz miał przy sobie wspaniałej roboty korbacz. Narzucony miał na siebie czarny płaszcz z czerwonymi obszyciami. Zbliżył się i stanął koło Ciebie opierając się o jedną z szubienic.
-
Ignus Flamel - mruknął po czym zamyślił się.
Zann
Teraz już miałeś do towarzystwa dwóch dziwaków. Jakiś obrzydliwy oprych i milczący, zapewne mało inteligentny rycerzyk. Ale wiedziałeś że to konieczność, musiałeś z nimi iść, gdziekolwiek się wybierają. Lepsze takie towarzystwo, niż gniew twojego pana...
Bastian Herebe
Widziałeś z okna rynek jak na dłoni. Widziałeś że przybyło już trzech osobników. A właśnie dochodziła północ, czas najwyższy by sprawdzić o co wogóle tu chodzi......
Tombe, Zann, Bastian
Wszyscy trzej poczuliście nagle ogromną ilość mocy, która zmierzała w kierunku rynku.... coś się tu zblizało...