Zrodzony z fantastyki

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 8
 
Amras
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 460
Rejestracja: ndz wrz 24, 2006 1:59 pm

wt lis 29, 2005 9:15 pm

Saarm

Saarm ucieszył, sie z faktu, że nie musi jechać na przodzie gdyż nie znał sie zbytnio na tropieniu, choć gonitwa za świeżymi śladami nie była taka trudna. A poza tym był mniej narażony na pułapkę gdyż jechał po samy środku. Saarm miał dziwne przeczucie, że to pułapka i być może ten trop ma za zadanie pokonać część jego kompanów w tym jego samego, lecz miał nadzieje, że sie myli. Dotknął ręką swego barku gdzie był ranny i wyraźnie czuł, że niema żadnego śladu, co go ucieszyło. - Cień mi sprzyja... - pomyślał - Oby nie przestawał i sprawił że moje przeczucia są nie prawdą. - Czuł że jego koń sie męczy, jednak wiedział że nikt z jego grupy nie może sie zatrzymywać i brnął dalej z innymi po śladach będąc czujnym.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

wt lis 29, 2005 10:18 pm

Paulie, Saarm, Ethernal:

Wparliście konie w ciężki, głęboki śnieg prąc do przodu po widocznych śladach słysząc jak wasi towarzysze ruszają stępa śladami uciekających traktem obwiesi. I naraz, kiedy tętent druhów ucichł, do waszych uszy doszło skrzypienie śniegu od strony jaru, który niedawno opuściliście. Naraz dotarło do was, że zbójcy mogli okrążyć wzgórze i teraz lada moment wyjdą wam na tyły!

Na gwałt rzuciliście się z powrotem do jaru świadomi tego, że tylko na barykadzie ułożonej z ciał zbójców i konia, możecie dać odpór napastnikom. Jednak wpadając w wąskie gardło ośnieżonego wąwozu zdaliście sobie sprawę, że nikogo tam nie ma! Chyba, że któryś ze zbirów żył jeszcze?! Zsiedliście z koni i ostrożnie rozglądając się dookoła podeszliście do leżących ciał. I wówczas ich dostrzegliście. Kilka zakrytych opończami postaci czekających na koniach na dogodną do ataku chwilę w cieniu drzew! Nie doceniali was, choć wyraźnie błyszczały ich miecze. I naraz dwoje z nich rzuciło się do szarży wpierając swoje rumaki w głęboki śnieg. Z mieczami w górze. Reszta spóźniła się najwidoczniej, lecz i w ich dłoniach lśniła broń! Dwóch straceńców pędziło prosto ku Saarmowi czyniąc zeń przedmiot ataku…



[center:59e7b579f4][Tę walkę proszę opisywać zawieszając skuteczność działań BG. Ja o skutku działań zadecyduję tym razem, większe wyzwanie!][/center:59e7b579f4]
 
Amras
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 460
Rejestracja: ndz wrz 24, 2006 1:59 pm

wt lis 29, 2005 10:48 pm

Saarm

Obawy Saarm'a okazały sie niestety prawdziwe aż przeklną w krzyku.
- Niech Cień przeklnie tych cholernych skur****** - Widząc jak dwóch z napastników zmierza prosto na Saarm'a, Czarna Aura ogarnęła go niezwykle szybko i bardzo burzliwie do tego stopnia, że śnieg, na którym stał Saarm stopił sie odsłaniając gołą ziemie.
Saarm bardzo szybko wykonał skomplikowaną gestykulacje rąk i posłał elektyczno-błyszczący pocisk w stronę jednego z napastników. Pocisk trafił nie napastnika, lecz w konia, który to sie wywrócił potrącając drugiego konia z jeźdźcem. Saarm na myśl o tym, że pokonał dwóch przeciwników jednym pociskiem uśmiechnął się bardzo złowieszcze, jednak ku jego niemiłemu zaskoczeniu z martwych ciał koni wyłonili sie obaj jeźdźcy cali i zdrowi a na dodatek wściekli. Saarm sie przeraził, jednak postanowił spróbować jeszcze raz wykonując kolejną w takim sam sposób gestykulacje posłał kolejny pocisk w ich stronę, jednak obaj napastnicy zdołali uniknąć magicznego pocisku uderzając gdzieś w pobliskie drzewo. Napastnicy zbliżali sie coraz bardziej, Saarm nie widział innego wyjścia jak walczyć w ręcz, wysunął więc ostrze ze swej Protezy oraz z pasa wyciągnął drugą ręką sztylet gotowy do otwartej walki.
- Tych dwóch Skur***** zostawcie mi! Wy zajmijcie sie resztą tego ścierwa! - Po czym ostrze miecza poleciało w jego stronę próbując przedzielić Saarm'a w pół, ten jednak zdołał uniknąć ostrza i kopniakiem uderzył napastnika w plecy a drugi próbując wykonać to samo Saarm sparował atak, broniąc sie swych sztyletem i ostrzem jednocześnie.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

wt lis 29, 2005 11:12 pm

Reno, Dorian, Zaonor, Ivellios

Tym razem nie traciliście więcej czasu na głupstwa, marnotrawiąc go dosyć w jarze na pustych dyskusjach. Gnając na złamanie karku, przez wąski, leśny dukt mieliście tylko nadzieję, że zdążycie nim uciekający zorganizują jakąś zasadzkę, lub co gorsza dotrą do jakichś posiłków! Jednak nie było czasu na takie gadanie, jazda galopem była dostatecznie uciążliwa. Wiatr świstał koło skulonych za końskimi łbami uszu. Gałęzie uderzały raz po raz w twarz. Wpierw nieruchome, lecz z każdą chwilą, z każdym pokonywanym zakrętem, coraz bardziej rozhuśtane. Ktoś kto jechał przed wami je trącał!

Konie dostawszy ostrogę skoczyły jeszcze bardziej do przodu, lecz to już było niemal wszystko czego można było od nich żądać. Jednak… wystarczyło.

Wpierw ukazał się ostatni, jadący na chrapiącym głośno koniu. Smagając go płazem miecza zmuszał do resztek wysiłku, do desperackiej galopady, która nie miała szans powodzenia. Jednak smagał zwierzę dalej. Bał się! Odwrócił się raz, później po raz drugi i … to go zgubiło. Potężna gałąź uderzyła go wysadzając z siodła i powalając w śnieg obok traktu z rozkrzyżowanymi ramionami i głową sterczącą pod dziwnym kątem. Przemknęliście jak duchy obok niego nie zwalniając na moment. Minęliście zwalniającego już rumaka i pognaliście dalej…

Dwójka uciekających jeźdźców oraz wy, ścigający ich nieubłaganie, wpadła na most drewniany, później przemknęła jarem, wzdłuż brzegu leśnego stawu by w końcu na nim samym, zamarzniętym zakończyć pościg. Konie ślizgając się i rozjeżdżając zmusiły was wszystkich do szybkiego zeskoku, każda chwila na nich groziła upadkiem, zaś ten…

Dwaj uciekinierzy stali przerażeni widząc was, czterech, gotowych na wszystko z orężem w dłoni. I naraz jeden z nich wystąpił na przód i odezwał się drżącym, zmęczonym głosem, jednak wyraźnie nawykłym do posłuchu:

- Stójcie! Nie wiecie kim jestem! Jestem Wiedzącym, w służbie Pani Księżyca! Mój zakon wam za mnie zapłaci. Tak jak i za tego rycerza! Nie zabijajcie! – mówił ciężko sapiąc, lecz musiał coś zrobić by ratować się przed zbójcami!


[center:b1f4aadb07]----[/center:b1f4aadb07]
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

wt lis 29, 2005 11:22 pm

Paulie, Saarm, Ethernal:

To był moment, chwila. Zbyt krótka by nad nią zapanować. Dwaj pędzący ku Saarmowi jeźdźcy spadli z koni, które spłoszone nagle padły w wąski rów przydrożny, zgubiły rytm i przewróciły się. Jednak jeźdźcy nie stracili animuszu. Wyskoczyli z siodeł w porę, by w kilku susach dopaść inkantującego półdrowa. Świsnęły miecze i w jednej chwili zdało się, że czarodziej obroni się parując wszystkie ciosy ciężkich oręży na sztylety. Że wykpi się z walki jak na klasztornym dziedzińcu!

Cios mieczem posłał głowę butnego czarodzieja do rowu a jego sikający krwią korpus na ziemię, gdzie jeszcze chwilkę miotał rękoma jakby kontynułując pośmiertną inkantę. Dwaj zbrojni ruszyli ku wam, stojącym nieco z boku. Byli z każdym krokiem coraz bliżej.

Od strony lasu ku zbrojnym rzuciła się trzecia postać. Ta jednak nie miała broni. Szła też wolniej wyraźnie trzymając się tyłów wojowników, którzy tak sprawnie rozprawili sie z Saarmem. Dziewka, bo dostrzegliście jej smukłą sylwetkę i kibić, spoglądała podejrzliwie. Może była magiem?

Ethernal:

Coś w tej dziewce było znajomego. Coś, co krążyło na granicy poznania. Jak ukłucie w sercu. A i w posturze jednego z wojów coś budziło wspomnienia. Jakby kaczkowaty chód dziwnie znajomy, lecz to musiała być iluzja. Lub wyobraźnia. Marynarski chód zresztą mógł mieć każdy. Sam taki miałeś po zejściu z okrętu...


Amrasa proszę o nie postowanie i kontakt na PW lub GG


[center:720059a042]---[/center:720059a042]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

wt lis 29, 2005 11:22 pm

Reno (Lorifarn)

Na s³owa mê¿czyzny, ¶nie¿nobia³e brwi Rena unios³y siê w niek³amanym zdziwieniu.

- Ale¿ my nie zamierzamy wam czyniæ ¿adnej krzywdy... Je¶li w rzeczy samej to, co mówisz jest prawd±, to je¶li grzecznie wyjawicie tre¶æ waszej przepowiedni, to byæ mo¿e nawet pu¶cimy was wolno. Namy¶limy siê jeszcze... Zatem?

Wyczekuj±cy, ¶widruj±cy wzrok najemnika wbi³ siê w dr¿±cego "Wiedz±cego", gdy ten przetrawia³ to, co w³asnie us³ysza³ z ust szarookiego.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

wt lis 29, 2005 11:36 pm

Reno, Dorian, Zaonor, Ivellios:

Podający się za Wiedzącego uciekinier spojrzał na was zdumionym wzrokiem. Jakby szukał zrozumienia w szaleństwie, ktorego zrozumieć nie mógł. I odpowiedział:

- To dla poznania słów Wyroczni goniliście moich ludzi? Dla poznania Jej słów zabiliście tylu mężnych synów Pani Księżyca?! Bądźcie przeklęci! Wystarczyło wszak zapytać! Powiedział bym wam przecie, że jej słowa brzmią:

"Zmarly za życia, żyje w krwawej ranie ziemi. On jeden zna prawdę, która jest jego tarczą, Ona wskaże miejsce spoczynku Korony Królów. Moc jej ma siłę zjednoczenia korony. Tylko Król prawdziwy jest jej godzien. Oto nadchodzą Królewskie Dni!"

Jednak nie pytajcie mnie czy coś z tego rozumiem. A wy? Mordercy?


Jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. Odpowiedział los. Zmuszając was wszystkich do szybkiego działania. Trzask. Cichy, lecz połączony z drżeniem, przeto zauważalny. Lód pękał! Lód, którego tafla znajdowała sie pod waszymi stopy!


[center:c1b5d67106]___[/center:c1b5d67106]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

wt lis 29, 2005 11:51 pm

Reno (Lorifarn)

Wys³uchane od mê¿czyzny s³owa przepowiedni Lorifarn powtórzy³ sobie szybko w g³owie trzy razy... Trzy razy nim rycerz nie popêdzi³ swego konia i nie z³apa³ s³ugi Wyroczni, by go zaraz potem usadziæ przed sob± na siodle. Wyciskaj±c ze swego rumaka ostatnie poty, Reno podda³ siê desperackiej ucieczce przed w³a¶nie ukazuj±ca swój gniew natur±. Po drodze jednak nie omieszka³ kopn±æ z ca³ej si³y zakutym butem w szyjê towarzysza Wiedz±cego, posy³aj±c go, jak mia³ nadziejê, martwego na pêkaj±cy lód.

Nie mogli zostawiæ po sobie ¿adnych wa¿niejszych ¶wiadków. W sumie najemnik czyni³ to bardziej dla swych towarzyszy, ni¿ dla siebie samego. On w ka¿dej chwili móg³ zmieniæ swój wygl±d...

~~ To przes³uchanie siê jeszcze nie skoñczy³o... Nie ma gwarancji, i¿ to, co ten cz³owiek muówi³, jest prawd±... Zapytamy go jeszcze raz... uprzejmiej... - na tê my¶l usta wojownika wygiê³y siê w okrutnym u¶miechu - Pó¼niej za¶... Pó¼niej s³ugus wieszczki do³±czy do swych martwych przyjació³...
 
Awatar użytkownika
joseph__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 361
Rejestracja: czw mar 25, 2004 3:45 pm

śr lis 30, 2005 11:17 am

Paulie Dahlberg

Decyzja o powrocie na trakt byla jedyną rozsądną decyzją jaką mogli podjąć. Widok atakujących z zaskoczenia bandziorów wprowadzil Pauliego w stan jaki towarzyszyl mu podczas śmierci braci. Cholerni niewolnicy zabili ich wlaśnie z zaskoczenia. Przygotowal się na atak, rzucil tylko do Ethernala

Oslaniajmy się wzajemnie, inaczej nas wyrżną! A gdy nadaży się sposobność wsiadmay na rumaki i jedziemy za resztą traktem.

Nim skończyl mówić cialo Saarma staczalo się do rowu, ~~Stracil glowę dla swojej magii, nigdy go nie lubilem, ale szkoda mniej rąk do walki tym gorzej dla mnie samego.~~ Czekal na nadchodzących przeciwników nie mial zamiaru zginąć. Gdy Ci zbliżyli się na tyle, że broń poszla w ruch, Paulie począl mylić przeciwnika, jak tylko pozwalaly mu na to umiejętności jakich nabyl w walkach przeciwko ludziom. Markowal uderzenia, zaraz potem wracal do obrony, czekal na stosowny moment, aby zadać śmiertelny cios lub chociaż otworzyć sobie drogę do ucieczki.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

śr lis 30, 2005 12:52 pm

Paulie, Ethernal:

Padło tylko jedno ciało, inkantującego zaklęcie Saarma, który nie zdążył go utkać i musiał wdać się w bój na miecze i sztylety z dwójką napastników gdy od lasu wyjechali kolejni. Zdekapitowane ciało kopało jeszcze piach sikając krwią z kikuta szyji, kiedy na pole bitwy wpadli kolejni napastnicy. Rycerz w błękitnym płaszczu i ta bezbronna dziewka, pewnie czarodziejka. I to właśnie ona powstrzymała Ethernala swym krzykiem:

- Stójcie! Wstrzymajcie walkę! – Krzyknęła Elisa widząc kim jest jeden z ich przeciwników. Szybko zeskoczyła z konia i ruszyła w kierunku młodego czarodzieja.
– Ethernalu! To ja Elisa! Proszę przestańmy walczyć! Czy po tym wszystkim co razem przeżyliśmy, mamy się teraz pozabijać?! Byliśmy przyjaciółmi... Ja ciągle uważam cię za przyjaciela...

Rycerz jakby na potwierdzenie jej słów też się dołączył. Tyle, że on niestety był idiotą, co w rycerskim fachu było dość częstą przypadłością.

-Stać do cholery!! Czy wam odbiło do końca?! Dlaczego atakujecie się nawzajem?! STAć, to ROZKAZ! - ryczał wściekle, tak jakbyście to wy atakowali!

Zatrzymał się dopiero przy was osadziwszy rumaka w miejscu. Miecz miał wyciągnięty, lecz nie zaatakował, wyczekująco na was patrząc. Chyba chciał odpowiedzi. Bo wnet dodał.

-Kim jesteście? I dlaczego także chcieliście tej walki?

Wy chcieliście walki? Bandziory napadające na trakcie podróżnych pytają czemu ci ostatni chcą walki!?

Ten który ściął się z Saarmem skoczył i w kilka susach stanął przed Elisą z wyciągniętym mieczem i nożem, gotów wziąć na siebie ewentualny atak, Spoglądał nieufnie i czujnie. I czekał na odpowiedź. Cokolwiek by jednak o nich nie mówić... mięli przewagę...



Reno, Dorian, Zaonor, Ivellios:

Kopnięty w szyję wojownik zakonu runął na lód, który wnet pod nim pękł zmuszając go do desperackiej walki o pozostanie na nim, ślizgając się okrutnie zsuwał się bowiem podobnie jak jeden z rżących dziko rumaków do czerniejącej czeluści pęknięcia. I kipieli wodnej, która dla człeka w zbroi oznaczać mogła tylko jedno, śmierć. Wy sami, rzuciliście się w tył, ku brzegowi świadomi tego, że każda chwila dłużej na tafli lodu oznaczać może śmierć.

Obciążony dwoma ciałami, Reno i Wiedzącego, rumak rycerza zaczął rozjeżdżać się na śniegu, potykać i wnet rycerz uświadomił sobie, że może nie zdążyć. Z tyłu, zza pleców ryczał tonący rycerz, rżał wściekle koń, trzaskał pękający lód. I naraz skorupa pod nogami wierzchowca Reno zadrżała. Spiął wierzchowca modląc się w tym jednym ułamku chwili o Boskie zmiłowanie i pomoc wszystkich diabłów. Koń wpadł zadnimi nogami w wodę, lecz odbił się jeszcze od tafli lodu, lecz już z przodu, przed pędzącym rycerzem pękała tafla lodu wzburzona kopytami uciekających przed nim kompanów. Wiedzący zaś podrygujący na szalejącym rumaku jął zsuwać się z objęć rycerza z krzykiem sunąc nogami po zaśnieżonej tafli lodu.

Wbijając bez litości ostrogi w boki rumaka Reno skulił się za jego szyją, zaciskając prawicę na karku Wiedzącego i jego opończy, świadom tego, że jeśli wyjdzie z tego cało będzie to cud najprawdziwszy. Koń rżał wściekle, lód już popękał odsłaniając wielkie szczeliny czarnej wody, rycerz za plecami przestał walczyć o życie zniknąwszy pod wodą. Za nic w świecie Reno nie chciał doń dołączyć. Koń susami pokonywał szczeliny z trudem łapiąc rytm na rozhuśtanych płatach popękanego lodu. I naraz Reno poczuł ulgę w obciążeniu, której towarzyszył trzask rwanej opończy i ludzki krzyk. I plusk. Kątem oka dostrzegł jak w ciemnej kipieli niknie Wiedzący, lecz teraz już nawet demony nie mogły mu pomóc. Reno walczył o swoje życie. Koń sadził susami, chwiał się, ślizgał, przysiadał na zadnich nogach zadem ciągnąc po lodzie i naraz...

Chlupot i trzask pękającego lodu uzmysłowiły Reno, że to już koniec, że właśnie Bogowie spisali go na straty! Co to za śmierć, w leśnym bajorze utonąwszy pod lodem! Lorifarn de Blight nie mógł tak zginąć! czując jak pod koniem otwiera się wodna czeluść Reno już miał wyrzucać nogi ze strzemion, kiedy nagle z ulgą poczuł, jak koń staje na nogach po pierś w ciemnej i lodowatej wodzie. Wszystkie litanie płynące przez myśli rycerza wnet zostały przegnane. Pognał rumaka do ostatniego już wysiłku i nie zważając na lodowate zimno przeszywające jego skryte pod wodą nogi aż po uda, ruszył ku brzegowi. Te dwa pacierze pokonywania odległości kilkudziesięciu kroków zdały się Reno wiecznością. Kiedy dotarł do kompanów, podobnie jak on zziębniętych, choć z pewnością nie tak bardzo, osunął się na śnieg. Był przemoczony, przemarznięty, lecz szczęśliwy. Że żyje.

Nad jeziorem zakrakał spłoszony kruk, najtrafniej komentując los pozostawionych w wodzie Wiedzącego i zbrojnego. Nie było bowiem po nich śladu, poza wyraźnymi pęknięciami białej lodowej tafli i czerniejących dziur, gdzie walczyli przez chwilkę o życie. Nawet koń zniknął pod wodą zmrożony na kość lodowatą wodą. Reno zaś czuł dziwny gorąc w przemoczonych nogach. I radość z życia, którego utrata była na prawdę bliska...

[center:93021fef4c]---[/center:93021fef4c]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

śr lis 30, 2005 2:45 pm

Reno (Lorifarn)

Zimno? Zimno - jak dot±d jego najlepszy przyjaciel - mia³o mu odebraæ ¿ycie? Le¿±cy na ziemi obok swych towarzyszy rycerz za¶mia³ siê charkotliwie, czê¶ciowo z rado¶ci z odzyskanego ¿ycia, cze¶ciowo z ironii, jak± by by³a jego ¶mieræ w mro¼nych toniach. Czy w³a¶nie taki móg³ byæ jego koniec? Nie w bitwie, nie w pojedynku, lecz w przeklêtym przez bogów ¶nie¿nym pustkowiu?

Reno skrzywi³ siê, czuj±c ból w swych odretwia³ych nogach. Prosz±c Beshabê o zmi³owanie, najemnik zdj±³ spoczywaj±ce na nich p³yty i, oderwawszy parê pasów materia³u od swej bia³ej opoñczy, pocz±³ przewi±zywaæ nimi zziêbniête koñczyny. Naraz w tym momencie Lorifarn w swej piersi równie¿ poczu³ osobliwe ciep³o. Powietrze wokó³ niego zafalowa³o, za¶ ¶nieg gwa³townie stopnia³, by po paru sekundach zamieniæ siê w lód. Nie minê³a minuta, jak ból w stopach wojownika ust±pi³ zupe³nie... Skwitowawszy zadowolonym u¶miechem wracaj±ce czucie, bia³ow³osy zbrojny za³o¿y³ z powrotem swe p³yty, po czym wsta³ i otrzepa³ siê ze ¶niegu. Wiedzia³. Wiedzia³, i¿ gdyby wpad³ do zimnej wody, przyczyn± jego ¶mierci by³oby utoniêcie, nie mróz. Drzemi±ce wci±¿ w jego wnêtrzu ziarno Auril nie pozwoli³oby na to. Jakby wtóruj±c my¶lom swego pana, lodowy miecz Azureus zapulsowa³ rado¶nie, emituj±c przy tym aurê przyjemnego ciep³a.

- No to los sam podj±³ za nas sw± decyzjê... - rzek³ cierpko Reno, spogl±daj±c w pêkniêt± taflê, pod któr± spoczywa³ Wiedz±cy wraz z jego kompanem.

- "Zmar³y za ¿ycia, ¿yje w krwawej ranie ziemi. On jeden zna prawdê, która jest jego tarcz±, Ona wska¿e miejsce spoczynku Korony Królów. Moc jej ma si³ê zjednoczenia korony. Tylko Król prawdziwy jest jej godzien. Oto nadchodz± Królewskie Dni..." - wyrecytowa³ rycerz zapamiêtan± przez siebie przepowiedniê - Jak na razie nie jestem pewien tego, o czym mówi± s³owa Wyroczni. Pewnym jednak wydaje mi siê fakt, i¿ miejsce,w którym siê w³a¶nie znajdujemy chyba nie jest najlepsze do planowania naszych dalszych posuniêæ... Sugerowa³bym udanie siê do najbli¿szej wioski, która NIE by³aby ¦wieciami. Nasi towarzysze zrozumiej±. Z umiejêtno¶ciami Pauliego powinni nas z ³atwo¶ci± wytropiæ. My za¶ bêdziemy w tym czasie siê grzaæ w jakiej¶ mi³ej i przytulnej ober¿y. Kto¶ ma lepsze propozycje?
 
Khadgar
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 114
Rejestracja: sob paź 22, 2005 4:29 pm

śr lis 30, 2005 4:17 pm

Zaonor Ashenedge

Spoglądał w zadumie na otwór w stawie, w którym przed momentem zniknął Wiedzący i jego towarzysz. Mało brakowało, a Ashenedge i i reszta też doznaliby przymusowej, jakże nieprzyjemnej kąpieli. Zaonorowi nie uśmiechała się taka idiotyczna śmierć na dnie jakiegoś bajora. Gdy tylko usłyszał stęknięcie lodu pod kopytami konia, popędził w stronę brzegu, z pewnym trudem wymijając co niebezpieczniej wyglądające pęknięcia. Wierzchowiec Rena zaś tytanicznym wysiłkiem rzucił się w stronę przybrzeżnych zasp. Jakoś się udało. To drużyna wydostała się na ląd, a kleryk Selune zatonął w lodowatej wodzie. -Inni mężni synowie Pani Księżyca cieszą się chyba większą łaską Bogini... Cóż, bywa i tak. - powiedział jakby sam do siebie szermierz.

W końcu Zaonor odwrócił się i zaczał rozmyślać nad przepowienią i propozycją Rena.`Korona, królewskie dni...- wiedział, że sam nic nie wymyśli. Nie potrafił nawet rozszyfrować tych zimnych, straszliwych słów, które ongiś sam.. Szermierz znów odepchnął od siebie okropne wspomnienia, które nawet dziś, po tak długim czasie przypominały o sobie, burząc czasem jego sen.
Co to Reno mówił? Ciepła gospoda, odpoczynek, świeże szaty być może- tak, wojownik wpadł na najlepszy pomysł, jaki Ashenedge słyszał od przyjazdu do Tantras.

Zaonorowi przebiegła co prawda przez myśl wizja walczących albo wciąż goniących uciekinierów Pauliego, Ethernala i Saarma, ale przecież oni nie są w ciemię bici! Z pewnością sobie poradzą i szybko dotrą do pozoastałych. Moze nawet już zmierzają w naszą stronę? -Odpoczynek w gospodzie i chwila oddechu- zaiste tego najbardziej nam teraz potrzeba. O wiele przyjemniej będzie nam się czekało na naszych kompanów przy misie ciepłej strawy. To mówiąc, szermierz przejechał dłońmi po włosach i rozluźnił nieco rzemienie napierśnika i pas. W końcu udało im się zakończyć ten iście teatralny pościg.
 
Awatar użytkownika
joseph__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 361
Rejestracja: czw mar 25, 2004 3:45 pm

śr lis 30, 2005 4:54 pm

Paulie Dahlberg

To co usłyszał mało nie zrzuciło go z nóg. Jakaś panna zna jego kompana i nazywa go przyjacielem. Jej towarzysze bez ceregieli właśnie obcięli łeb Saarmowi. I dodatkowo jakby tego było mało łaskawie zapytują dlaczegóż to Paulie i Ethernal chcą walki. Jak na rozum krasnoluda to było trochę nie do pojęcia, z resztą wątpił żeby ktokolwiek na jego miejscu rozumiał coś więcej. Po chwili zdziwienie przeszło w rozdrażnienie

~~Cholera~~ - pomyślał po czym odezwał się


Wybaczcie, alem zaskoczony wielce... Czy, aby wszyscy mają tu w swych szlachetnych łbach po kolei? Jaśnie oświecony, pasowany, czy jak tam się do ciebie zwracać nie przypominam sobie, żebym pod tobą służył. Rozkazywać to możesz swojej dziewce, albo jak wolisz chłopcu, a nie mnie! I do jasnej cholery, kto tu chciał walki. Czyżbym pierwszy udeżył? Żeby was psia mać! Bezbronnych na szlaku atakować, cholernie szlachetniście! Nawet moja babka zanim rózgi używała to krzyknęła dla ostrzeżenia że portki trzeba ściągać. Pieprzeni rycerze...

Po tych słowach, szczególnie głośno i ostro wypowiedzianych Paulie odwrócił się i podszedł do swojego konia, który nie mniej niż on zdziwiony był zaistniałą sytuacją. Poprawił zapięcia przy siodle, poklepał konia po chrapach i wskoczył na siodło.

Nie wiem jak ty Ethernalu, ale ja nie mam zamiaru tłumaczyć się szlachetnie wychędożonym z tego co tu robię, dokąd jadę ani czy przy szczaniu mam problemy. Jedziesz ze mną czy masz ochotę na to jak szlachetne towarzystwo?

Paulie przypomniał sobie właśnie o towarzyszu, który z nimi podróżował i stracił głowę dla swej szlachetnej sztuki. Zaś szczególnie o jego przydziale jaki na starcie każdy otrzymywał. Podjechał bliżej, odciął sakiewkę nie sprawdzając zawartości i spojrzał pytającym wzrokiem w kierunku swojego kompaniona. Bez względu na jego decyzje nie miał zamiaru pozostawać tu ani chwili dłużej.
 
CJ111
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 132
Rejestracja: śr wrz 01, 2004 10:56 am

śr lis 30, 2005 7:22 pm

Ivellios

Wreszcie. To jedno s³owo wyra¿a³o ca³± postawê Ivelliosa. Wreszcie uda³o im siê dogoniæ Wiedz±cego. Wreszcie wyci±gn± z niego potrzebne informajcje, przeka¿± je ich pracodawcom i odbior± nagrodê. Wreszcie czeka ich ciep³a strawa i wygodne ³ó¿ko, zamiast gonitw po wertepach. Pó³elf pocieraj±c dla ogrzania rêce z zadowoleniem przys³uchiwa³ sie rozmowie kompanów. "Dowódca" doskonale wiedzia³ ¿e nie ma tak naprawdê ¿adnej w³adzy i ¿e zosta³ jedynie u¿yty w jakiej¶ tajemniczej rozgrywce miêdzy dwoma wojownikami. Powinien w zasadzie czuæ siê oburzony ... ale je¿eli da³o siê z tego wyci±gn±æ korzy¶ci, niech i bêdzie marionetk±. Na razie Reno by³ bez w±tpienia dajbardziej dominuj±c± osob± w dru¿ynie. Us³yszawszy s³owa Wiedz±cegp wygi±³ pogadliwie wargi. Dobre sobie. Gdyby to by³o takie proste, nie p³aciliby tyle za to. Zreszt±, za martwego Wiedz±cego cena nie bêdzie o wiele ni¿sza ni¿ za ¿ywego. Mê¿czyzna pomy¶la³ o bogactwie, które wkrótce stanie siê jego udzia³em i u¶miechn±³ siê do siebie. Có¿ za ironia losu, teraz to on bêdzie móg³ podpalaæ karczmy i zabijaæ czyje¶ matki.

G³êboki odg³os dochodz±cy spod wody. Trzask, z pocz±tku s³aby, potem coraz mocniejszy i mocniejszy. Wreszcie zauwa¿alne dr¿enie tafli lodu i od³amuj±ce siê czê¶ci kry. Nie by³o czasu do stracenia. Ivellios wskoczy³ na swojego konia i usi³owa³ zmusiæ go do galobu w stronê grzbietu. Mimo, ¿e nie wyznawa³ ¿adnego boga w my¶lach pojawi³a mu siê spora ilo¶æ modlitw, jakie zas³ysza³ podczas swych podró¿y. Na s³odk± Selune, na pani± Tymorê, na sze¶æset sze¶dziesi±t sze¶æ poziomó Otch³ani niech ta cholerna szkapa poderwie siê do galopu. Wierzchowiec jednak instynktownie wyczuwa³ gro¿±ce mu niebezpieczeñstwo i nie oponowa³ swemu panu. Rozpocz±³ siê szaleñczy wy¶cig z czasem. Gdzie¶ niedaleko do wody wpad³o jakies cia³o. Nie by³o czasu na zastanawianie siê, czy jest to jeden z jego towarzyszy, czy te¿ mo¿e Wiedz±cy, lub jego towarzysz. Bij±c p³asem miecza o koñski zad pó³elf zmusi³ go do zwiêkszenia i tak ju¿ olbrzymiego tempa biegu. Lód zacz±³ siê ca³kiem za³amywaæ. Koñskie kopyta ¶lizga³y siepo opadaj±cych i unosz±cych siê taflach lodu. To by by³o na tyle je¿eli chodzi o ciep³± strawê pomy¶la³ z odrobin± czarnego humoru Ivellios. Czu³, ¿e koniec jego podró¿y jest blizej, ni¿ siê spodziewa...

Zziajany pó³elf niemal spad³ usi³uj±c zsun±æ siê z konia po czym pad³ na ¶nieg. Nigdy jeszcze sta³y l±d nie by³ mu a¿ tak mi³y. Za sob± s³ysza³ r¿enie konia i krzyki cz³owieka. Odwróci³ sie widz±c koniec swojego towarzysza. Biedny Reno... Zaraz, czy to by³ faktycznie jego koniec? Olbrzymim wysi³kiem jego koñ rzuci³ siê do przodu l±duj±c prawie na przybrze¿u. Wyczerpany wojownik wyskoczy³ na brzeg przez chwilê nie bêd±c zdolny do niczego. Po chwili jednak uda³o mu siê doj¶æ do siebie na tyle, by zdo³a³ przemówiæ. Ivellios w stu procentach siê z nim zgadza³, dlatego nie oponowa³.
-Przyda nam siê wreszcie odrobina cywilizacji, zamiast walania sie po cholernych wertepach. Kto¶ siê orientuje, gdzie le¿y najbli¿sza osada? - spyta³ poprawiaj±c mocowanie siod³a...
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

śr lis 30, 2005 7:40 pm

Paulie i Ethernal:

Z mroku lasu wyjechało wpierw pięć postaci. Odziani w czarne kolczugi i czerwone tuniki z naszytymi nań żółtymi jastrzębiami zbrojni, którzy zatrzymali się na obrzeżach puszczy, jakby na kogoś czekali. I się doczekali. Chwilę później dołączyli do nich czterej następni jeźdźcy.

Towarzyszył im zaś szczupły rycerz o ciemnych, sięgających do ramion kręconych włosach. Jego jastrzębią twarz wykrzywiał arystokratyczny uśmiech, gdy tak odgarniał do tyłu poły swego czerwonego płaszcza i spoglądał na całą scenę ponad wysokim kołnierzem swej zdobionej zbroi.

- Czyżby to byli ci bandyci, o których mówicie? - rzekł do jednego z grubo odzianych ludzi, którzy stali koło niego. Wzrok jednak, nie wiedzieć czemu, miał wbity w miotającego się na swym białym rumaku rycerza w błękitnym płaszczu.

-Nie panie... - odparł mężczyzna w zimowym ubraniu - Rozpoznaję jednak czerwone włosy tego tam... czarodzieja. Martwy mroczny elf również chyba wśród nich był.
- Oh... rozumiem... Pozwólcie, iż zajmę się tym kłopotem... Wy ruszajcie za tym swoim Wiedzącym. Może właśnie desperacko potrzebować waszej pomocy... - odpowiedział ciemnowłosy rycerz, po czym wyjął swój miecz i odwrócił się do swych pięciu gwardzistów - Ebben, Ashton, Wallace... Zajmiecie się pozostałymi przy życiu zbójami. Dean, Bradford... jedźcie przy mnie i bądźcie czujni. W końcu go odnaleźliśmy... Lesham...

Wydawszy swe rozkazy, szlachetny zbrojny w obstawie swych dwóch ludzi ruszył w stronę Daire Leshama, podczas gdy trzech pozostałych wojowników w czerwonych tunikach ruszyło ku Ethernalowi, którego rycerzowi wskazano jako zbója. Siedzący zaś w tle na swych wierzchowcach mężczyźni w grubych szalach ruszyli dalej traktem, mijając stłoczoną grupkę, jakby ta w ogóle nie istniała...

Słowa Pauliego i odcięcie sakiewki tylko utwierdziło ich w zamyśle. Jednak Ethernal nie mógł odpowiedzieć. W napięciu spoglądał na zbliżających się zbrojnych. Byli coraz bliżej i wyraźnie zamierzali się doń dobrać. Na ostro.

Rycerz w błękitnym płaszczu zwany przez nowych rycerzy Leshamem rozejrzał się po towarzyszach, po czym wydał szybkie rozkazy.
- Lucian do mnie, Selena i Elisa do tyłu. Flawia ty też. Verel, Saris osłaniajcie je. Atakujcie dopiero jak zaatakuja tamci, nie oddalać się daleko.
Dopiero wtedy spiął lekko konia, podjeżdżając bliżej szalachcica.
-De Ville tak? Czemuż mnie szukałeś? Chodzi o ten pocałunek skradziony pięknej Margaret? To skłoniło cię do ganiania mnie po całej okolicy i pałania... żądzą? Do czego dążysz? Do mojej śmierci? - Daire roześmiał się cicho, to było tak idiotyczne! - Cóż naopowiadała ci droga Margaret?
Koń kręcił się niespokojnie a miecz w dłoni Leshama błyszczał złowrogo.

Wtem jednak de Ville zaniósł się sardonicznym śmiechem, wprawiając niemal wszystkich stojących w pobliżu w stan głębokiej konfuzji.

W tle słychać było tumult szarżujących na Eternala gwardzistów.

Rycerz spoważniał równie nagle, jak zaczął się śmiać... Tym razem jednak jego wzrok był wzrokiem szaleńca - delikatność łez mieszała się z bijącą z jego spojrzenia nienawiścią. Przez cały czas jednak... Patrzył przed siebie... prosto na siedzącego przed nim tak dumnie na swym rumaku Daire'a. Gdy ciemnowłosy zbrojny znów się odezwał, jego usta drżały, zaś słowa z trudem przechodziły mu przez ściśnięte gardło:

- A więc nawet nie wiesz? Typowy Lesham! Umysł w obłokach i nie widzi nawet, co się na ziemi dzieje! Margaret NIE ŻYJE!! - ostatnie słowa de Ville wręcz wykrzyczał, co też spowodowało, że nawet jeden z towarzyszących mu ludzi zerknął na swego przywódcę z niekłamanym niepokojem - Dwa dni temu znalazłem ją, roztrzaskaną, pod skałami Dumy Reginalda. Zabiła się... Z miłości... do ciebie... Jej spojrzenie... Takie radosne... - powiedziawszy to, rycerz ukrył swą twarz w opancerzonej dłoni. Po chwili jednak znów uniósł swe oczy, w których wibrował wręcz oskarżycielski wyraz.

- Smutek... Jedyne, co w nich pozostało, to smutek.. i cierpienie... Zapłacisz za to, Lesham!

De Ville zamachnął się swym mieczem i uderzył... W momencie, gdy ostrza dwóch przedstawicieli Wielkich Rodów starły się, tryskając iskrami, otaczający ich kompani cofnęli się odruchowo. Powietrze wypełnił donośny brzęk oręża.

Ethernal wiedział, że ma mało czasu na decyzję. Elissa, stara dobra Elissa, wyjęła z kieszeni niewielki gwizdek i powiedziała półgłosem do stojących obok niej mężczyzn, w tym Ethernala:

- Natychmiast zasłońcie sobie czymś uszy

Zaś Paulie dostrzegł ostatnią już szansę na ucieczkę z tego przeklętego jaru…


[center:f3d93f60cb]---[/center:f3d93f60cb]
 
Awatar użytkownika
smaller
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1633
Rejestracja: śr lis 15, 2006 2:55 pm

śr lis 30, 2005 10:21 pm

Dorian

Pościg zakończył się zadziwiająco szybko. Osaczeni na zamarzniętym jeziorze, ludzie nie mieli najmniejszych szans. O ile rumaki Doriana i jego kompanów porządnie już robiły bokami zmęczone zdrowo, o tyle konie Wiedzącego i jego towarzysza musiały już znajdować się na skraju wyczerpania. Czarnowłosy wojownik skrył uśmiech pod kapturem, jako jeden z ostatnich wjeżdżając na lód. Niechęć do zimna i wody walczyła w nim z żądzą zabijania. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowie Wiedzącego i Lorifarna, zaś krew w jego żyłach zaczynała się gotować coraz bardziej z każdym słowem wypowiedzianym przez tę dwójkę. Nie będzie zabijania!? Dorian zaczynał być naprawdę wściekły...

Jako jeden z pierwszych zauważył małe pęknięcie i usłyszał trzask lodu, ponieważ jeśli jego uwaga była skupiona w jakimś punkcie, to raczej nie był nim Wiedzący. W tej chwili dla czarnowłosego wojownika znaczył tyle co nic. Rumak Doriana niepokojąco stukał o lód, najwyraźniej przeczuwając niebezpeczeństwo. Wojownik spojrzał na niego koso, jednak szybko jego oblicze się rozpogodziło, a nawet przeciął je nieładny uśmieszek.
~ Jeśli będę miał szczęście... ~ urwał, gdyż nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie. Rycerz ostatkami sił walczył o utrzymanie się na lodzie, zaś Wiedzący, wleczony przez Lorifarna był doskonałą okazją. Dorian dał rumakowi ostrogę, zebrał wodze, zmuszając konia do szaleńczego zatańczenia na lodzie. Krzyknął, pozorując panikę.
- Ratować się, w długą! - wciąż zmuszał konia do nerwowego tańca, a sam przybrał maskę zaskoczenia i przerażenia. Teraz faktycznie stopniowe rozbijanie lodu przez kopyta wierzchowca mogło wydawać się przypadkowe. Kiedy wyrwa w lodzie była już niebezpiecznie blisko Doriana, ten skończył popisy i, szybko sprowadzając konia z powrotem na cztery kopyta, pognał w stronę brzegu. Nie miał ochoty spoglądać za siebie. Mógłby się rozczarować.

Z trudem stłumił przekleństwo, widząc jak ostatkiem sił Lorifarn zapda się w wodę sięgającą zaledwie do kolan. W milczeniu obserwował jego wysiłki, by się rozgrzać.
- Racja. - powiedział spokojnie. - Nie ma co chędożyć po gościńcach. Lećmy, i to jak najszybciej. I jak najdalej od tego miejsca. - Dorian zerknął za siebie. Faktycznie, nie miał ochoty wiecej widzieć tego miejsca. Bardzo go rozczarowało.
 
CHICK-en__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 583
Rejestracja: sob sie 21, 2004 11:08 am

śr lis 30, 2005 10:23 pm

Ethernal Fire

To wszystko zaczê³o siê tak szybko. Najpierw niby zbójcy, okr±¿aj±cy wzgórze, potem ten wzrok. Te szare oczy. W dodatku ten g³os do którego zd±¿y³ siê ju¿ przyzwyczaic. Wszystko to jako¶ wydawa³o mu siê znajome. Ta osoba. Kim ona by³a? ~~ Nie... Niemo¿liwe... To nie mo¿e byc ona... ~~ przez chwilê Ethernal odwróci³ wzrok od Elisy. Nie chcia³ by to by³a ona, wiedzia³, ¿e mo¿e przyj¶c mu walczyc. Co wtedy ona zrobi? Tego Ethernal nie wiedzia³. Ale on wiedzia³, ¿e najprawdopodobniej bêdie musia³ siê bronic, przed atakami tego co w³a¶nie teraz stan±³ przed Elis±, a tak bardzo przypomina³ mu Verela. Czy¿by to by³ on? Ale kim¿e, by³a reszta? Ethernal musia³ zdobyc trochê czasu.
- Witaj Eliso, jakbym móg³ Ciê zapomniec? - zapyta³ smutnym g³osem, staraj±c nie zwracac swojej uwagi na Verela, który móg³ mu w tym momencie przeci±c gardziel swoim mieczykiem. - Przepraszam, Was najmocniej, ale to Wy rozpoczeli¶cie na nas atak... A my tymczasem eskortowali¶my, tego o to drowa - Popatrzy³ na trupa mrocznego elfa z obrzydzeniem - Do wiêzienia... Jednak nam siê nie uda³o. - w tym czasie stara³ siê pokazac Pauliemu, by siê zgodzi³ z wersj± maga.

Zaraz t± mi³± pogawêdkê przeszkodzi³ nadci±gaj±cy patrol ludzi najprawdopodobniej z klasztoru, poniewa¿ szybko rozpoznali drowa i Ethernala. Czarodziej ju¿ nie mia³ ochoty siê sprzeczac z nowo przyby³ymi, którzy zreszt± chcieli tylko walki i pojmania Fire'a. Trzech typków na koniach ruszy³o ku niemu. Czarodziej musia³ siê jako¶ bronic, jednak zatrzymac trójkê zbrojnych nie bêdzie ³atwe. Naraz us³ysza³ g³os Elisy:
- Natychmiast zas³oñcie sobie czym¶ uszy - Mag szybko zatka³ sobie uszy. Patrzy³ jednak ci±gle na je¼d¼ców i zobaczy³, ¿e jeden w³a¶nie zgin±³, drugi by³ bez konia - którym zreszt± zaj±³ siê ju¿ Verel, natomiast trzeci ci±gle pêdzi³ w kierunku Ethernala. Ten musia³ szybko dzia³ac. Powiedzia³ cicho s³owa inktanty i wypchn±³ jak±¶ magiczn± energiê w kierunku trzeciego z nadci±gaj±cych zbrojnych.
~~ Ale co czynic potem? ~~ Zada³ sobie pytanie w my¶lach...

<span style='font-size:15pt;line-height:100%'>

Czar: Oszo³omienie</span>
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

czw gru 01, 2005 8:56 am

Ethernal, Paulie:

W tym wąskim, przeklętym przez Bogów i ludzi jarze właśnie rozpętało się piekło. Świstały wystrzeliwane przez gwardzistów De Ville'a bełty kusz, szczękały miecze. Elissa, która swoim zaklęciem ocaliła życie Ethernalowi, padła sama uderzona przez ostatniego z trzech szarżujących na Ethernala gwardzistów. Dwóch pierwszych padło od utkanych przezeń i przez kapłankę zaklęć. Teraz jednak, nie było już czasu na nic. Czarodziej widział już swoją śmierć nadlatującą wraz z kręcącym młyńce mieczem, gdy nagle nogi się pod nim ugięły i sam nie wiedząc kiedy runął w śnieg!

To go ocaliło i otrzeźwiło! Nie było już czasu na nic. Pognał na czworakach ku stojącemu na skraju lasu Pauliemu dziękując Bogom za gwar bitewny, szczęk mieczy i ogólny charmider uniemożliwiający zajęcie się nim samym. Nie było czasu do stracenia! Za plecami Ethernala krzyczał Verel i Elissa, lecz czarodziej zrozumiał, że pozostanie na polanie oznacza w tej chwili śmierć. Szczęśliwie wierzchowców było pod ręką pod dostatkiem. Gwardzista, który jeszcze przed chwilą toczył bój z Ethernalem zwarł się teraz w starciu z kim innym. To była szansa. Szansa, której nie sposób było nie wykorzystać!

Pognaliście obaj z Pauliem w las pozostawiając za sobą szczękającą orężem polanę, krzyk walczących i mordowanych. Teraz liczyło się jedno. Własna, cała skóra! Jej całość była priorytetem...
 
CHICK-en__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 583
Rejestracja: sob sie 21, 2004 11:08 am

czw gru 01, 2005 9:29 pm

Ethernal Fire

Czar mu nie wyszed³, zreszt± pierwszy raz w dniu dzisiejszym. Wojownik pêdz±cy ku Ethernalowi by³ coraz bli¿ej.
Czarodziej nie wiedzia³ co pocz±æ. Cofaj±c siê powoli i przypominaj±c sobie jak±¶ jeszcze jedn± i pomocn± inkantacjê, potkn±³ siê na kamieniu lub korzeniu i upad³ w ¶nieg. Puch podskoczy³ lekko do góry i zas³oni³ twarz Ethernala sprawiaj±c ulgê jego rozpalonej emocjami skórze. Przed chwil± jeszcze by³ bardzo spocony i ledwo oddycha³, teraz le¿a³ z przymkniêtymi oczami i...
Nagle uprzytomni³ sobie, gdzie siê znajduje! Przecie¿ jest w samym sercu bitwy, a w jego kierunku szar¿uje zbrojny na koniu!
Czerwonow³osy mê¿czyzna otworzy³ szybko oczy i zobaczy³ tu¿ nad swoj± g³ow± miecz. Miecz, który teraz tylko ¶mign±³ w powietrzu nad twarz± czarodzieja, daj±c mu szansê na szybkie powstanie i wycofanie siê wraz z Pauliem.
Czarodziej szybko uprzytomni³ sobie, ¿e powstanie by³oby teraz g³upim pomys³em, gdy¿ móg³by przypomnieæ komu¶ o swoim istnieniu. Szybko przeczo³ga³ siê do krasnoluda. Podniós³ siê i ruszy³ pospiesznie ku najbli¿szemu wierzchowcowi. Nie wygl±da³ on na zbyt ³agodnego, ale dla Ethernala by³o to nawet lepsze, gdy¿ taki koñ, bêdzie szybciej mkn±³ ni¿ jaka¶ wychodzona i leniwa szkapa. Szybko wskaza³ Pauliemu drugiego wolnego konia i czeka³ patrz±c jeszcze chwilê na pole walki.

S³ysza³ jeszcze krzyki Elisy, widzia³ jak kobieta pada na ziemiê i zaczyna krwawiæ. Mia³ ochotê wróciæ i jej pomóc, ale to tylko przez chwilê. Ona odrzuci³a jego samego i propozycjê mi³o¶ci... Mi³o¶ci, która mog³a byæ najpiêkniejsz± rzecz± w ¿yciu czarodzieja. Ona jednak tego nie chcia³a, a Ethernal musia³ o tym uczuciu szybko zapomnieæ!
Mocno ¶cisn±³ bok konia piêtami i zacz±³ galopowaæ za krasnalem. Po kilkunastu sekundach, ledwo ³api±c oddech czarodziej wysapa³:
- Paulie! Mam nadziejê, ¿e potrafisz okre¶liæ po³o¿enie w jakim znajduj± siê nasi towarzysze! Musimy zrobiæ dwie rzeczy: zgubiæ po¶cig, który niew±tpliwie za nami ruszy i szybko dogoniæ grupê.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

pt gru 02, 2005 12:40 am

Dzień bladym świtem wdzierał się w mroki nocy, kiedy po długiej tułaczce dotarliście do śladów cywilizacji, osady przycupniętej na skraju gęstej leśnej głuszy. Zresztą to, że do niej trafiliście, było też dziełem przypadku. Omyłka na trakcie, prozaiczne pomylenie szlaku, przywiodło was do tej liczącej kilkadziesiąt chałup osady, otoczonej niskim wałem i koronującym go częstokołem. Wszystko skrywał biały puch, lecz osada nie była wyludniona. Z kominów chałup snuł się dym a psy już wykryły waszą obecność i obwieściły ją całemu światu. Nawet Paulie, który z Ethernalem doszli was w połowie nocy, chwalący się czasami swoimi łowieckimi umiejętnościami, zimą psów podejść nie był w stanie. Nie w orszaku kilku zbrojnych, konno.

Okrzyknięci przez niemrawe, zaspane straże czekaliście bez mała godzinę na decyzję grododzierżcy, burgrabiego Najmana, otwierać czy też nie. Czasy do spokojnych nie należały. Miejsce również nie. Jednak widać było w was coś, co przekonało starego, wąsatego człeka, że warto was ugościć. Coś lub ktoś. Wwiedzeni przez dwóch pachołów i poprowadzeni do jedynej w osadzie gospody, mieszczącej się, a jakże?!, w samym jej centrum, byliście przyczyną pobudki czeladzi i gospodyni, Heleny. Niemłoda aczkolwiek zgrabna wdówka aż pokraśniała na widok Reno, jednak jej wzrok dłużej zatrzymał się na Ethernalu. W net na stół wypłynęły wszelkie smakołyki, które zarezerwowano dla wybitnych gości a miła gospodyni otoczyła was opieką graniczącą z domowym ciepłem i rodzinną przytułą.

Nim się spostrzegliście nadszedł ranek a wy, strudzeni nocnymi eskapadami już mieliście iść z pełnymi brzuchami spać, kiedy z pięterka gdzie w karczmie mieściły się izby gościnne, zlazło kilku zbrojnych ludzi o paskudnych mordach, które w najgorszych slumsach wzbudziły by popłoch. Trzech osiłków, którzy głośnym rechotem i sążnistymi klapsami w "niewymowne" poganiało dwie dziewki służebne oraz półelf o smutnym spojrzeniu i długich, w przeciwieństwie do swoich łysych kompanów, włosach spiętych w kuc, który nieustannie świdrował was swoimi małymi oczkami. W końcu zaś do biesiadnej zlazł jeszcze jeden, odziany w prosty wams i ciasne, dopasowane spodnie jegomość któremu z oczu patrzyło nad wyraz podle. Spojrzawszy na was krzywo zatrzymał się nawet chwilę by dłużej zerknąć na Reno, po czym usiadł przy swoim stoliku z kompanami wdając się z półelfem w szeptaną, jednak żywiołową dysputę. I w jej właśnie najwidoczniej efekcie, półelf wstał od stołu i podszeł do was zamaszystym krokiem.

- Czołem! Hrvatt de'Reigi jam jest! Senior mój kazali pytać się, czy ci z was co mieczem robią nie ruszyło by z nami? O ile tchórzem nie podszyte te wasze futreka, hehehehehe - zaśmiał się paskudnie. Był paskudny. Jak i jego kompani, którzy wskazywali sobie coś przez okno rechocąc wesoło.

[center:565500e1f6]---[/center:565500e1f6]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

pt gru 02, 2005 1:12 am

Reno (Lorifarn)

Przez niemal ca³± drogê rycerz zastanawia³ siê nad sensem zas³yszanej od Wiedz±cego przepowiedni. Nie zna³ dobrze lokalnej geografii. Nie na tyle, by zdo³aæ rozszyfrowaæ s³owa Wyroczni tak dobrze, jak by to zrobi³ który¶ z miejscowych... Go¶cinê w pobliskiej osadzie przyj±³ z niema³± ulg±, acz wiedzia³, i¿ nastepne godziny bêd± dla niego bardzo d³ugie... Jak wiele ostatnich nocy... Znowu...

Nie zwracaj±c nawet najmniejszej uwagi na przymilaj±c± siê wdówkê, rycerz zabra³ siê za pa³aszowanie tego, co jemu na stó³ przyniesiono. A by³o tego du¿o. U¶miechn±³ siê przy okazji na widok gospodyni przenosz±cej swe afekty na Eternala.

~~ Ch³opak w rzeczy samej nie ma szczê¶cia do kobiet...

W momencie, gdy zbiry zesz³y na dó³, opalon± twarz Rena wykrzywi³ grymas niechêci. Nawet nie s³ucha³ tego, co draby mia³y im do powiedzenia. By³ na to zbyt zmêczony. Potrzebowa³ odpoczynku. Wszyscy potrzebowali. Pozosta³ jednak w swym miejscu, nieruchomy, obserwuj±c reakcje swych towarzyszy. Tak jak przez ostatnie dwa miesi±ce, nie on tu by³ mówc±. Nie by³ charyzmatycznym Lorifarnem de Blight. Jego imiê brzmia³o Reno z Sembii. A Reno by³ cz³owiekiem asertywnym, acz oszczêdnym w s³owach, gdy znajdowa³ siê w obcym towarzystwie. Niezbyt reprezentatywny, zdawaæ by siê mog³o na pierszy rzut oka. Gapi±cego siê nañ ³otra zignorowa³, daj±c wyra¼nie do zrozumienia, i¿ nie on tu mia³ decyduj±ce s³owo. Jego szare oczy spoczywa³y na Ivelliosie. Czasem jedynie przeskakuj±c na siedz±cego w pobli¿u Doriana...
 
CJ111
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 132
Rejestracja: śr wrz 01, 2004 10:56 am

pt gru 02, 2005 3:43 pm

Ivellios

"Zmarly za ¿ycia, ¿yje w krwawej ranie ziemi. On jeden zna prawdê, która jest jego tarcz±, Ona wska¿e miejsce spoczynku Korony Królów. Moc jej ma si³ê zjednoczenia korony. Tylko Król prawdziwy jest jej godzien. Oto nadchodz± Królewskie Dni!" Dziwne s³owa przepowiedni ca³y czas d¼wiêcza³y mu w uszach. Krwawa rana ziemi ... pó³elf szybko przetasowa³ w g³owie wszelkie olbrzymie kopalnie, wyrwy w ziemi które mog³y pasowac do opisu. Po chwili niemal waln±³ siê rêk± w czo³o. S³owa Wiedz±cego, brzmi±ce tak nietypowo i skomplikwanie by³y jedynie sprytn± gr± s³ów. Mê¿czyzna przypomnia³ sobie jedn± ze swoich podró¿y...

Smród. W tym miejscu wszystko straszliwie ¶mierdzia³o. Le¿±cy pod ¶cian±, zakuci w kajdanki, straszliwie wychudzeni niewolnicy nie wykonywali prawie ¿adnego ruchu usi³uj±c zebraæ resztki si³. Mija³ kolejny, zwyk³y dzieñ pracy w tym piekle. Przez w±ziutkie okna do pomieszczenia wpada³y resztki s³onecznego ¶wiat³a. Niedaleko rozleg³ siê wysoki, kobiecy krzyk. Jedna z wyczerpanych kobiet uczepi³a sie szaty przyjezdnego prosz±c o kromkê chleba. Natychmiast podbiegli do niej stra¿nicy i kopi±c oraz uderzaj±c bole¶nie p³azami mieczy zagnali do s±siedniego pomieszczenia. Po chwili dobieg³y stamt±d nieludzkie krzyki. Ma³y ch³opiec przytuli³ siê do sukni matki szukajac pociechy. Ta, g³aszcz±c go po g³ówce wyprowadzi³± stanowczo z pomieszczenia.
- Wszystko dobrze, Ivelliosie. Zaraz st±d odjedziemy. Nie martw siê...


Mê¿czyzna podniós³ gwa³townie g³owê. Krwawe Sztolnie To musia³y byæ Krwawe Sztolnie. Stworzone na krwi tysiêcy niewolników kopalnie doskonale pasowa³y do przepowiedni. W oddali, poprzez padaj±cy ¶nieg da³o siê dostrzec ¶wiat³a jakiej¶ mie¶ciny. Niebo zaczyna³o szarzeæ. Widaæ Tymora sprzyja³a dzisiaj grupie, najpierw pozwalaj±c wyj¶æ ca³o z dwóch powa¿nych opresji, a potem pokazuj±c zagubionym wêdrowc± ma³±, zaciszn± osadê. Mimo d³ugiego oczekiwania przed bramami Ivellios by³ szczê¶liwy, ze wreszcie odpocznie. Jego niez³y humor poprawi³ sie jeszcze gdy do³±czyli do nich Paulie i Ethernal. Wchodz±c do karczmy poczu³ cudowne ciep³o rozlewaj±ce sie po ca³ym jego zziêbniêtym ciele. Usiad³ przy stoliku wraz z kompanami, zamówi³ rozgrzewaj±ce wino z korzeniami i delektowa³ sie jego smakiem i aromatem. Wkrótce na stó³ posypa³y sie wszelkie smako³yki, prawdopodobnie widywane w osadzie tylko w czasie wielkich ¶wi±t. Po chwili, upewniwszy siê ¿e nikt ich nie pods³uchuje zadawkowo powiedzia³ kompanom :
-S³uchajcie, chyba wiem o czym mówi³a przepowiednia. - jeszcze raz sprawdzi³ ca³e pomieszczenie, po czym zni¿ywszy g³os kontynuowa³ - Krwawa Rana ziemi... czy nie koja¿y sie to wam z czym¶? Nie wiem na ile znacie geografiê rejonu, lecz ja parokrotnie odwiedzi³em Krwawe Sztolnie. Jest to olbrzymi kompleks kopalni wybudowany na krwi niewolników. Có¿ innego mo¿e pasowac do s³ów Wiedz±cego?

Pó³elf wrócil do zajadania siê pysznym orzechowcem, gdy do izby wesz³o kilku osi³ków. Obudzi³ siê jego instynkt zachowawczy, sprawdzi³ niepozornie czy ostrze g³adko wychodzi z pochwy. Jego obawy powiêkszy³o nag³e podej¶cie do nich nieznajomego. By³ paskudny. Podobnie jak i jego kompani. Mo¿na to by³o wyczuæ z daleka. Na dosyæ dziwn± wypowied¼, czy mo¿e propozycjê Ivellios odpowiedzia³ ch³odnym i opanowanym g³osem
-O co ci chodzi, nieznajomy. Kim jest twój senior i czego od nas chce... ?
Mêzczyzna by³ spokojny, jednak zacz±³ niepostrze¿enie przygotowywac siê do mo¿liwego starcia. Przeniós³ ciê¿ar cia³± na jedn± nogê, by ³atwiej by³o mu poderwaæ siê z miejsca i przygotowa³ siê na wyszarpniêcie miecza z pochwy. Wygl±da³o na to ¿e nie do¶æ by³o na dzi¶ przygód...
 
Khadgar
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 114
Rejestracja: sob paź 22, 2005 4:29 pm

pt gru 02, 2005 5:43 pm

Zaonor Ashenedge

Tułaczka po vaastińskich bezdrożach była długa i uciążliwa. Drużyna, do której dałączyli w międzyczasie Paulie i Ethernal ledwo znalazła jakieś osiedle. Nieduża wioska nie wróżyła luksusów, ale gospoda w niej była. Całkiem niezła jak na takie zabite dechami sioło. Zaonor wraz z towarzyszami wszedł do oberży, zwalając się niezgrabnie na krzesło. Zapomniał na chwilę o wyuczonych dobrych manierach, o tym jak nieświeżo musi wyglądać. Łapczywie jadł ichnią, jarzynową zupę, zagryzając dużą pajdą chleba. Potem zabrał się za jakieś mięsiwo, położone na stół przez gospodynię. `Nadzwyczaj miłe przyjęcie`- rozmyślał z wrodzoną podejrzliwością szermierz, popijając obfity posiłek kubkiem wody. Dopiero Ivellios przerwał błogie milczenie, twierdząc, że wie o czym mówią słowa przepowiedni. Krwawe Sztolnie, o których wspomniał półelf pasowały do słów Wiedzącego, sprytnie to sobie wykombinował. Zaonor nie wiedział jaki "zmarły za życia" mógłby mieć powód żeby zaszyć się w kompleksie kopalni, ale trop Ivelliosa mógł być dobry. Poza tym- Ashenedge nie znał się za brdzo na geografii Vaast, podróżował po tej krainie pierwszy raz. - Wydajesz się słusznie prawić. Sztolnie, o których mówisz mogą być godne sprawdzenia. Opinia innych, z Vaast pochodzących jednak na losach wyprawy zaważy, gdyż nie znam ci ja dobrze owego kraju i na jego temat wiele powiedzieć nie mogę.

Rozmowę przerwało wejście grupki jakichś obwiesi. Zlazłszy z góry, usiedli przy stoliku, a zaraz potem jeden z nich- wyjątkowo obleśny podszedł do stołu, przy którym posilał się Zaonor i reszta. `Karczmianej burdy tu jeszcze nie było`- pomyślał kwaśno szermierz. Poprawił się na krześle, co by wstać lub przypaść do ziemi mógł szybko. Ostrożnie opuścił też prawicę w kierunku rapiera. Nowo przybyły gbur nie szukał jednak zwady- przynajmniej na razie. Złożył za to podejrzaną propozycję jakiejś zbrojnej wyprawy. Pierwszy odezwał się Ivellios, chcąc wybadać draba. Szermierz zawtórował mu: -Niebezpieczne są vaastańskie szlaki. Dopiero co zawitaliśmy do tej wioski, utrudzeni uciążliwą podróżą. Nie zdążyliśmy się nawet nacieszyć gościną gospodarza. Wybacz panie naszą podejrzliwość, ale pierwiej musimy się czegoś więcej o twej ofercie dowiedzieć nim decyzję podejmiemy. Ashenedge obrzucił drużynę szybkim spojrzeniem i zatrzymał swój wzrok znów na osiłku, czekając na jego reakcję.
 
Awatar użytkownika
joseph__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 361
Rejestracja: czw mar 25, 2004 3:45 pm

pt gru 02, 2005 5:45 pm

Paulie Dahlberg

Gdy zobaczył, że na polanie zaczyna się robić nazbyt tłoczno, uderzył w boki konia i ruszył jak najprędziej mógł w las. Chwilę później dołączył do niego Ethernal, zziajany i nie lada wystraszony. Popędzili jeszcze w las myląc jak się da ewentualny pościg, później skręcili w kierunku, który jak się później okazało był słuszny. W połowie nocy dopadli towarzyszy. Paulie był już dość zmęczony nocnym ganianiem po lesie. Ale oczekiwanie na wjazd do osady rozjuszyło go na tyle, że krew poczęła żywo buzować w jego żyłach. Był niemal wściekły. Już chciał powiedzieć parę niemiłych aczkolwiek prawdziwych słów na temat działalności miejscowych władz, ale dał na wstrzymanie. Kolejna bitka nie była najmądrzejszym pomysłem.

Ciepło jakie uderzyło go w twarz, po przekroczeniu progu karczmy, było niezwykle przyjemne. Mroźna noc dobra rzecz, można ją spędzić w ciepłej gospodzie, ale nie na zewnątrz. Humor Pauliego miał ciekawą właściwość zmieniał się wraz z wchodzeniem bądź wychodzeniem z karczmy. Chwilę wcześniej gotów był wybić głową drewniany palisadę, teraz z błoga miną zajadał smakołyki jakie pojawiały się na stole i zaraz niknęły w gardłach strudzonych wojów. Gdy nasycił pierwszy głód chwycił duży kufel, który podsunęła mu pod nos cycata dziewka służebna. Pił szybko, smakując przyjemny dla podniebienia trunek. Kiedy ostatnie krople piwa spływały mu po brodzie do stołu podszedł jakiś kiep o straszliwie kaprawym ryju. Paulie niezwykle nie lubił takich gęb, wręcz miał na nie alergię. Jednak w tym momencie chyba jak i reszta towarzystwa nie miał ochoty na zwadę. Więc póki co darował sobie dyskurs w jaki niechybnie włączyłby się gdyby nie sytuacja w jakiej się grupa znajdowała.
 
Awatar użytkownika
smaller
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1633
Rejestracja: śr lis 15, 2006 2:55 pm

pt gru 02, 2005 7:58 pm

Dorian

Przepowiednia. Męczyła go w drodze niesamowicie, dużo bardziej niżby chciał przyznać sie przed sobą czy nie daj bóg przed kimkolwiek innym. Chciał zapomnieć, chciał nie zwracać uwagi na tę błachostkę. Bo co takiego łączyło go z tym zadaniem? Z tym miejscem? Z tym światem? Zgoła niewiele. I zapewne udało by mu się zupełnie zignorować słowa Wyroczni, gdyby nie pewna nurtująca, dziwna analogia...
~ Zmarły za życia? Jestem do dyspozycji! ~ Dorian nie mógł powstrzymać uśmiechu. Po prostu niesamowicie go to bawiło. Każda przepowiednia była niesamowicie mglista, zaś rzadko kiedy okazywała się mówić dosłownie. Krwawa rana ziemi? Czyż Dorian nie żył za sprawą swego Mistrza, ten zaś nie był krwawą raną wszystkoego co żywe? ~ On jeden zna prawdę, która jest jego tarczą. Znam mojego mistrza tylko ja. On jest moją tarczą, on mnie chroni i osłania od przeciwności. Czyż nie jest on prawdą? ~ na więcej Dorian się nie odważył. Po prostu bał się, że nie uda mu sie zapanować nad śmiechem, który już teraz rozpierał go od środka. Podróż minęła mu szybko.

Powitanie było dla niego zupełną niespodzianką. Najpierw niechęć co do chociażby wpuszczenia ich do środka, a następnie podjęcie nadzwyczaj sutym posiłkiem. Dorian wyczuwał podstęp. Jadł mało, pił jeszcze mniej. Wydawało się, że więcej uwagi poświęca ścianom niż jedzeniu. Coś nie dawało mu spokoju. Przygryzł wargę, starając się nie zwracać uwagi na swoje domysły. Starał się.

Słysząc pogawędkę dotyczącą treści przepowiedni, czarnowłosy wojownik tylko się skrzywił.
- Nie brałbym tego tak dosłownie. - powiedział również szeptem. - Niewiele wiem o czarach, lecz jednego jestem pewien - rzadko kiedy przepowiednie mówią o czymkolwiek dosłownie. Raną w ziemi może równie dobrze być miasto na powierzchni, pojedyncza istota, jak i kolejny, średniej jakości burdelik. Moim bardzo nieskromnym zdaniem te tropy prowadzą donikąd, ale jako że nie jestem w stanie określić własnego, zdaję się na wasz osąd.

No tak, jego obawy właśnie personifikowały się schodząc po schodach na dół. Mężczyzna zaklął pod nosem, szybko rzucając okiem czy nie ma aby jakiegoś łatwiejszego wyjścia z karczmy. Było. Okno. Jakieś trzydzieści stóp dalej. W milczeniu przyglądał się parszywemu rozmówcy. Nic nie powiedział. Bał się, że gdy otworzy usta, zaleje idiotę wyzwiskami, czego raczej nie pożądał. Zamiast tego podrapał się po potylicy, jakby od niechcenia dotykając broni. Drgnął silnie, całym ciałem. Nabrał powietrza w płuca, w których nagle zabrakło tlenu.
~ Ja już to kiedyś widziałem...! ~ Dorian rzucił okiem na Ethernala. Karczma. Bójka, która stała się rzezią. Czarnowłosemy wojownikowi zaschło w gardle. To się nie może powtórzyć! W lekkim rozkojarzeniu natrafił na wzrok Lorifarna i w jego sercu coś drgnęło. Niepokój.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

pt gru 02, 2005 8:55 pm

Hrvatt de'Reigi powiódł wzrokiem po was, niezdecydowanych i pełnych obaw, pytań, uwag i glos. Chwilę myślał dłubiąc słomką w wypiłowanych w szpic kłach, które odsłonił przy tym higienicznym zabiegu po czym spojrzał niepewnie ku swemu stołowi, gdzie odziany w prosty wams i ciasne, dopasowane spodnie jegomość, któremu z oczu patrzyło nad wyraz podle spoglądał teraz uważnie w waszą stronę. Jego chude dłonie bawiły się widelcem w oczekiwaniu na posiłek. Jednak on nie spoglądał z niecierpliwością ku kuchni. Patrzył na was by wreszcie skinąć lekko głową. Niemal niezauważalnie, lecz o ile wielu kmiotom uszedł by ten delikatny ruch, wam już nie. Nie uszedł również uwadze półelfa.

- Pytacie mnie kim senior mój? To Wielmożny Turresorn Ak'Abba, najpotęzniejszy ze znanych mi magów, władający sztukami tak mrocznymi, że gdyby choć otarły się o nie wasze myśli mogli byście oszaleć. - mówił z emfazą wierząc szczerze w to co mówi. Jego oczy zalśniły blaskiem fanatyzmu. I jeszcze jakimś. - Pan mój i senior chciałby wiedzieć, czy są wśród was tacy, co udali by się z nami na wyprawę do krasnoludzkich kopalń w poszukiwaniu Korony Królów o której wspomina Wyrocz...

- Milcz głupcze! - siedzący przy stole człek o podłym spojrzeniu syknął na tyle głośno, że przerwał erudyczny popis swego sługi i przerwał rechot osiłków. Spurpurowiały na twarzy patrzył twardo na półelfa a w oczach jego lśnił blask szaleństwa.

- Wybacz Wszechmocny... - szepnął półelf z uniżonością chyląc się w ukłonie. Turresorn Ak"Abba spojrzał na was wypranym już z emocji wzrokiem i odezwał się chłodno - Szukam najemników, którzy za udział w łupie i sowitą nagrodę zapewnią mi opiekę w podróży do ruin kopalni Tarn Nu Sutin, położonej na skraju cywilizacji w górach. Bez zbędnych pytań. Wchodzicie w to, lub nie?

Nie pytał już z ciekawością, raczej z obowiązku. Jego sługus już rzekł zbyt wiele...


[center:609231ed94]----[/center:609231ed94]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

pt gru 02, 2005 11:31 pm

Reno (Lorifarn)

S³owa oprycha sprawi³y, i¿ Reno wyra¼nie siê o¿ywi³. W jego szarych oczach ca³a reszta ujrza³a znacznie wiêkszy entuzjazm. Choæ na opalonej twarzy najemnika nie poruszy³ siê nawet jeden miêsieñ, widaæ by³o, i¿ spogl±da na siedz±cych przed nim mê¿czyzn ze zdecydowanie wiêkszym zainteresowaniem.

- Ja nie mia³bym nic przeciwko... - wyszepta³ do siedz±cego ko³o niego Eternala - Je¶li oczywi¶cie reszta na to przystanie. Jak to siê mówi, w kupie ra¼niej.

Bia³ow³osy wojownik zamilk³, choæ w g³owie wci±¿ analizowa³ wszelkie mo¿liwe implikacje takiego sojuszu. Z ca³± pewno¶ci± te ³otry wiedzia³y o czym mówi±, albowiem w ich wypowiedzi pojawi³a siê nazwa, któr± wspomnia³ ich czarodziej - krasnoludzkie kompalnie... To musia³y byæ owe Krwawe Sztolnie, o których mówi³ Ivellios. Niezale¿nie od decyzji swych towarzyszy, Reno zamierza³ przystaæ na tê propozycjê...

~~ Korona... W³adza...

Któ¿ jej nie pragn±³? Któ¿ jej nie po¿±da³? Nawet najbardziej stracony cz³owiek na ¶wiecie zastanowi³by siê dwa razy, gdyby przed nim pojawi³a siê taka okazja...

~~ B±d¼ szczery wzglêdem siebie, Lori... - rzek³ do siebie w my¶lach rycerz - Ty równie¿ tego pragniesz...

Zdobêdziesz j±... Dla swej bogini... dla siebie...

Dla siebie...
 
CJ111
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 132
Rejestracja: śr wrz 01, 2004 10:56 am

sob gru 03, 2005 9:56 am

Ivellios

Pó³elf uwa¿nie przetasowa³ wzrokiem wszystkich znajduj±cych siê w pomieszczeniu. Jego oczy spoczê³y szczególnie na Renie, który wydawa³ siê byæ zadowolony z oferty. Czy ten sojusz w ogóle wchodzi w grê? Czy potêzny mag przesiadywa³by w karczmie w takiej zabitej dechami dziurze? Czy naprawdê silny czarodziej potrzebowa³ jakiejkolwiek ochrony? Brzmia³o to wszystko trochê nieprawdopodobnie. Trzeba rozwa¿yæ wszystkie mo¿liwo¶ci...

Z pewno¶ci± ewentualny sojusz z t± grupk± bêdzie tylko tymczasowy. Po osi±gniêciu celu sie ich zabije. Nie mo¿na przebywac w towarzystwie takich paskudnych osób. W sumie paru dodatkowych ludzi przyda siê w wyprawie, lecz by³o spore prawdopodobieñstwo ¿e byli oni zdrajcami i zamierzali wykorzystaæ dru¿ynê do w³asnych celów.~~ Ba, na pewno byli zdrajcami i bêd± próbowali wykorzystaæ nas do naszych celów. Tylko ¿e my chcemy to samo zrobiæ im~~ pó³elf delikatnie u¶miechn±³ siê do siebie wobec tych wzajemnych wybiegów.

Trzeba by³o co¶ ustaliæ. Widz±c niezdecydowanie swoich towarzyszy zdecydowa³ siê mówiæ w ich imieniu.
- Turresornie Ak'Abba, jak mia³aby wygl±daæ taka wyprawa. Co chcesz osiagn±æ w kopalniach i gdzie one w ogóle le¿±?
- pó³elf nie zamierza³ popisywaæ siê swoj± wiedz± -Jakie bêdziemy mieli wynagrodzenie i na co my mo¿emy liczyæ... ? - zapyta³ podnosz±c do ust wype³niony doskona³ym winem kielich.
 
Awatar użytkownika
joseph__
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 361
Rejestracja: czw mar 25, 2004 3:45 pm

sob gru 03, 2005 10:56 am

Paulie Dahlberg

Siedział rozparty na ławie i rozważał dość długo słowa półelfa i jego pana. Propozycja na pierwszy rzut oka brzmiała niezwykle kusząco. Ale tylko ślepy i stary kiep mógł uwierzyć w szczere intencje tej bandy. Z resztą i Paulie nie miał we zwyczaju wierzyć w zapewnienia napotkanych na drodze przybłedów, zwłaszcza mających takie parszywe aparycje. Koncypował jednak dalej

~~Kija warta ta ich propozycja. Ani się przy nich nie wyśpimy bezpiecznie ani nie zjemy nie bojąc się o własne wnętrzności. Niby w kupie raźniej, ale ta wyjątkowo śmierdząca. Szalony cholera pomysł, zupełnie pozbawiony logiki. Tylko czy ja kiedyś podjąłem się jakiejś logicznej działalności?~~

Pytanie jakie zadał sobie w głowie Paulie zdawało się należeć do tych retorycznych. Podrapał się jeszcze parę razy po głowie, przysłuchał pomysłom kompanów, spojrzał na ryje osiłków, którzy mieli wyjątkowo chamski śmiech. Plunął pod stół. Zrozumiał, że wielki czarodziej nie ma zamiaru rozmawiać o szczegółach nim nie podadzą mu jednoznacznej odpowiedzi. I jak to miał we zwyczaju wziął się do rzeczy.

Jaśnie oświecony czarodzieju, wraz z mymi towarzyszami przystaniemy na twoje warunki, jak mniemam niezwykle chojne i szlachetne. Cieszymy się, że czynisz nam tą łaskę i w ogóle zwracasz się do nas tak jej niegodnych. Zapraszamy Cię tedy do stołu naszego i aby świętym prawem podejmowania umów wszystkiemu stało się zadość, napijmy się kapkę. My siedzący przy tym stole, uczciwi i gotowi na wielkie poświęcenia dostrzegamy, że twe propozycje są wielce szlachetne i równie uczciwe jak my więc przyjmujemy propozycję.

Po popisie oratorskim Paulie nalał wszystkim do ich dzbanów, kielichów odpowiednie trunki i zaproponował toast za podjęcie umowy. Widząc zbliżających się do stołu osiłków, którzy zdawali się chcieć popić razem z nimi, rzekł

A wy chamy dokąd? Co wolno nam to nie wam. Wielmożny chyba nie pozwolisz, aby to bydło piło razem z nami. Niech znają swoje miejsce na starcie, z chołota się nie kumamy.

Wypowiedziana mowa, była łgarstwem jakich mało. Ale przecie nie zamierzali się dzielić skarbem o którym wspomniał imć Ak'Abba. W odpowiedniej chwili da się komu trzeba toporem między oczy. I żal nawet nie będzie.
 
CHICK-en__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 583
Rejestracja: sob sie 21, 2004 11:08 am

sob gru 03, 2005 11:47 am

Ethernal Fire

Czarodziej wielce ucieszy³ siê ze spotkania ze swymi kompanami. Wreszcie móg³ byc przez chwilê mniej czujny, ni¿ przez ten ca³y okres gubienia tropu, oraz poszukiwania reszty grupy. Móg³ chwilkê odpocz±c siedz±c na koniu. Lorifarnowi opowiedzia³ co siê dzia³o w jarze, do którego zapêdzi³a jego, drowa i krasnoluda uciekaj±ca trójka. Opowiedzia³ o walce, o ¶mierci drowa, o Elisie, Verelu oraz Sarisie. Ethernal po opowiedzeniu historii tego co siê sta³o jecha³ w ciszy opodal Rena, patrz±c ci±gle w mrok przed siebie.

Po jakim¶ czasie dojechali do niewielkiej wioski, przed któr± musieli d³u¿ej czekac. Nie byli chyba mile widzianymi go¶cmi. Po jakiej¶ godzinie zostali zaprowadzeni do gospody. Ethernal rozsiad³ siê wygodnie na krze¶le i rozgl±da³ siê ciekawie po karczmie w oczekiwaniu na wino i jakiego¶ pieczonego kurczaka. Nagle dojrza³ ciekawe spojrzenie karczmarki - Heleny na sobie. Ethernal spojrza³ w oczy Heleny, po czym lekko podniós³ praw± brew do góry i pokiwa³ lekko g³ow±, bior±c du¿y kês z udka kurczêcia, popijaj±c to czerwonym winem. Czarodziej po jakim¶ czasie zauwa¿y³ schodz±c± z góry bandê. Jeden z nich wystosowa³ propozycjê wspólnej wêdrówki po Koronê Królów. Nagle jego senior o którym mowa by³a uspokoi³ tego fanatycznego pó³elfa.
Ethernal sam nie wiedzia³ co o tym my¶lec, ale chyba lepiej bêdzie je¶li rusz± wraz z t± grup± opryszków, a gdy dojdzie do odkrycia owej Korony wtedy pozbyc siê niechcianych towarzyszy - je¶li mo¿na by³o ich tak okre¶lic.
- Dobry pomys³ Reno. Ale trzeba pamiêtac, ¿e oni bêd± chcieli Koronê zachowac dla siebie... - mówi³ to takim szeptem, ¿e nawet Lorifarn siedz±cy obok ledow go s³ysza³.
Po chwili wys³ucha³ jeszcze przemowy krasnoluda i Ivelliosa i czeka³ na reakcjê Ak'Abba.
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 8

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości