śr lis 30, 2005 12:52 pm
Paulie, Ethernal:
Padło tylko jedno ciało, inkantującego zaklęcie Saarma, który nie zdążył go utkać i musiał wdać się w bój na miecze i sztylety z dwójką napastników gdy od lasu wyjechali kolejni. Zdekapitowane ciało kopało jeszcze piach sikając krwią z kikuta szyji, kiedy na pole bitwy wpadli kolejni napastnicy. Rycerz w błękitnym płaszczu i ta bezbronna dziewka, pewnie czarodziejka. I to właśnie ona powstrzymała Ethernala swym krzykiem:
- Stójcie! Wstrzymajcie walkę! – Krzyknęła Elisa widząc kim jest jeden z ich przeciwników. Szybko zeskoczyła z konia i ruszyła w kierunku młodego czarodzieja.
– Ethernalu! To ja Elisa! Proszę przestańmy walczyć! Czy po tym wszystkim co razem przeżyliśmy, mamy się teraz pozabijać?! Byliśmy przyjaciółmi... Ja ciągle uważam cię za przyjaciela...
Rycerz jakby na potwierdzenie jej słów też się dołączył. Tyle, że on niestety był idiotą, co w rycerskim fachu było dość częstą przypadłością.
-Stać do cholery!! Czy wam odbiło do końca?! Dlaczego atakujecie się nawzajem?! STAć, to ROZKAZ! - ryczał wściekle, tak jakbyście to wy atakowali!
Zatrzymał się dopiero przy was osadziwszy rumaka w miejscu. Miecz miał wyciągnięty, lecz nie zaatakował, wyczekująco na was patrząc. Chyba chciał odpowiedzi. Bo wnet dodał.
-Kim jesteście? I dlaczego także chcieliście tej walki?
Wy chcieliście walki? Bandziory napadające na trakcie podróżnych pytają czemu ci ostatni chcą walki!?
Ten który ściął się z Saarmem skoczył i w kilka susach stanął przed Elisą z wyciągniętym mieczem i nożem, gotów wziąć na siebie ewentualny atak, Spoglądał nieufnie i czujnie. I czekał na odpowiedź. Cokolwiek by jednak o nich nie mówić... mięli przewagę...
Reno, Dorian, Zaonor, Ivellios:
Kopnięty w szyję wojownik zakonu runął na lód, który wnet pod nim pękł zmuszając go do desperackiej walki o pozostanie na nim, ślizgając się okrutnie zsuwał się bowiem podobnie jak jeden z rżących dziko rumaków do czerniejącej czeluści pęknięcia. I kipieli wodnej, która dla człeka w zbroi oznaczać mogła tylko jedno, śmierć. Wy sami, rzuciliście się w tył, ku brzegowi świadomi tego, że każda chwila dłużej na tafli lodu oznaczać może śmierć.
Obciążony dwoma ciałami, Reno i Wiedzącego, rumak rycerza zaczął rozjeżdżać się na śniegu, potykać i wnet rycerz uświadomił sobie, że może nie zdążyć. Z tyłu, zza pleców ryczał tonący rycerz, rżał wściekle koń, trzaskał pękający lód. I naraz skorupa pod nogami wierzchowca Reno zadrżała. Spiął wierzchowca modląc się w tym jednym ułamku chwili o Boskie zmiłowanie i pomoc wszystkich diabłów. Koń wpadł zadnimi nogami w wodę, lecz odbił się jeszcze od tafli lodu, lecz już z przodu, przed pędzącym rycerzem pękała tafla lodu wzburzona kopytami uciekających przed nim kompanów. Wiedzący zaś podrygujący na szalejącym rumaku jął zsuwać się z objęć rycerza z krzykiem sunąc nogami po zaśnieżonej tafli lodu.
Wbijając bez litości ostrogi w boki rumaka Reno skulił się za jego szyją, zaciskając prawicę na karku Wiedzącego i jego opończy, świadom tego, że jeśli wyjdzie z tego cało będzie to cud najprawdziwszy. Koń rżał wściekle, lód już popękał odsłaniając wielkie szczeliny czarnej wody, rycerz za plecami przestał walczyć o życie zniknąwszy pod wodą. Za nic w świecie Reno nie chciał doń dołączyć. Koń susami pokonywał szczeliny z trudem łapiąc rytm na rozhuśtanych płatach popękanego lodu. I naraz Reno poczuł ulgę w obciążeniu, której towarzyszył trzask rwanej opończy i ludzki krzyk. I plusk. Kątem oka dostrzegł jak w ciemnej kipieli niknie Wiedzący, lecz teraz już nawet demony nie mogły mu pomóc. Reno walczył o swoje życie. Koń sadził susami, chwiał się, ślizgał, przysiadał na zadnich nogach zadem ciągnąc po lodzie i naraz...
Chlupot i trzask pękającego lodu uzmysłowiły Reno, że to już koniec, że właśnie Bogowie spisali go na straty! Co to za śmierć, w leśnym bajorze utonąwszy pod lodem! Lorifarn de Blight nie mógł tak zginąć! czując jak pod koniem otwiera się wodna czeluść Reno już miał wyrzucać nogi ze strzemion, kiedy nagle z ulgą poczuł, jak koń staje na nogach po pierś w ciemnej i lodowatej wodzie. Wszystkie litanie płynące przez myśli rycerza wnet zostały przegnane. Pognał rumaka do ostatniego już wysiłku i nie zważając na lodowate zimno przeszywające jego skryte pod wodą nogi aż po uda, ruszył ku brzegowi. Te dwa pacierze pokonywania odległości kilkudziesięciu kroków zdały się Reno wiecznością. Kiedy dotarł do kompanów, podobnie jak on zziębniętych, choć z pewnością nie tak bardzo, osunął się na śnieg. Był przemoczony, przemarznięty, lecz szczęśliwy. Że żyje.
Nad jeziorem zakrakał spłoszony kruk, najtrafniej komentując los pozostawionych w wodzie Wiedzącego i zbrojnego. Nie było bowiem po nich śladu, poza wyraźnymi pęknięciami białej lodowej tafli i czerniejących dziur, gdzie walczyli przez chwilkę o życie. Nawet koń zniknął pod wodą zmrożony na kość lodowatą wodą. Reno zaś czuł dziwny gorąc w przemoczonych nogach. I radość z życia, którego utrata była na prawdę bliska...
[center:93021fef4c]---[/center:93021fef4c]