Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Widz
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1215
Rejestracja: śr gru 17, 2003 8:46 pm

czw sty 05, 2006 7:56 pm

Hans "Joseph" Midrith

Joseph był zirytowany. Cholernie zirytowany i to z wielu powodów. Głupoty i nieróbstwa kompanów. Totalnego idiotyzmu Daina i jego cholernej córeczki. Głupich szlachciów, którzy bawili się w swoje gierki. W końcu był wściekły na tych co porwali Elze, czy jak tam jej było. Szlag! Czy te gierki się nigdy nie skończą? Może i lubił swoją robote, ale zdecydowanie wolał rozkazy wykonywać niż wydawać. A bezczynność całej Stormowej kompani zmuszała go do zarządzania czym się dało. Był u Pączusia całkiem sporo czasu, kompani nie zrobili w tym czasie nic. A przecież wyraźnie mówił, że trzeba zdobyć zwoje a także kobiete na podmiane. Już dawno by wysłał swoich ludzi gdyby w Blaise nie obudziło się nagle sumienie, w sumie ni z gruszki ni z pietruszki. I tak jutro może być po ptakach jak czegoś nie zrobią. Jak on czegoś nie zrobi! Cholerny świat! Załatwić Horna, znaleźć samobójczynie, kupić zwoje(i dowiedzieć się jakie są potrzebne przy okazji), uwolnić Izabel, wywołać bunt Trybunału i przy okazji zdemaskować księcia no i na końcu dowiedzieć się co tu robi Pączuś i dla kogo naprawde pracuje. Bo, że w wielu kwestiach kłamał to sam wiedział. Co to dla niego. Pfff. Aaa, no jeszcze Elza. Ale to już pryszcz na tyłku. Zresztą tym może zajmie się reszta, miał pomysł, ale po kolei.

-Jest sporo do zrobienia, grzaniem tyłków tylko zamrodzicie pomieszczenie, nic więcej. -mówił z wyraźną wściekłością, jedynie lekko hamowaną - Do mszy i uczty mamy chwile. Załatwie wam zwoje i kobiete, nawet dwie, Faith ty tylko ich użyjesz, Kliv potrzebuję conajmniej trzech misktur niewidzialności. Druga sprawa, nie wiem jak dobrać się do Horna. Moge was skierować na Pączusia, ale to kłamca. Może i nas wpuści do tego wewnętrznego zakonu czy jak to tam nazywają, ale jednocześnie napuści tych rycerzyków realizując swoje cele. To ostateczność. Na rytuale się nie znam, moge tylko spróbować po prostu zabić Horna. Gdy nic się nie uda po uczcie to zrobie, albo spróbuje zrobić. Co do Elzy. Proponuje ogłosić to na całe miasto i skierować opinie publicza przeciw księciu i Hornowi. W końcu to wytrącenie koncentracji Storma, jawny cios przeciwko nam. Im głośniej tym lepiej. Pogadam z kilkoma osobami na uczcie, porywaczami może być jedynie Trybunał i Książe z tymi co mu służą. Obstawiam za drugim. Kolejna sprawa. Izabel musi gdzieś przenocować, znależć schornienie. Zwykłe meliny chyba odpadają, magia. Faith, jak dobrze jest zabezpieczony ten dom? Pozatym, potrafisz zlokalizować osobe mając jakąś jej rzecz? Słyszałem o takich sztuczkach, niepotrzebna nawet dokładna lokalizacja. Znajdźcie sposób, niedługo wracam.

Wstał od stołu i bezceremonialnie opuścił pomieszczenie. Odnalezienie jednego ze swoich ludzi nie zabrało mu wiele, zawsze w końcu wiedział gdzie są. A jak nie to oni wiedzieli. Gdy się zbliżył, Joseph szepnął.
-Potrzebna mi chętna na wszystko, włącznie ze śmiercią, kobieta. Umyjcie to ścierwo i przyprowadźcie do domu czarodziejki. Propozycja z finansowaniem rodziny, dajcie kilka monet. Wiesz co robić.
Wiedział. Szybko oddalił się, zostawiając zastanawiającego się przez chwile Hansa. W końcu łotrzyk skierował swoje kroki do starego Gorrta, on zawsze miał od cholery magii. No i wyoskie ceny, ale innego pomysłu nie miał. Chwila stania przed drzwiami i już był w środku. Siwy staruszek, opierający się na lasce, nie pamiętał kim był. Nieważne.
-Potrzebuje polimorfii i czegoś co pozwala zlokalizować jakąś osobę na podstawie jej rzeczy, włosa, czegokolwiek.
Rzucił na ściane kilka drogocennych kamyczków. Starzec nie pytał, uśmiechnął się tylko tajemniczo i wygrzebał dwa zwoje, kładąc je przed łotrzykiem.
-Nie wiem czy zadziała tak jak sobie byś chciał. Ale to jedyne co mam.
Hans skinął głową i ruszył w droge powrotną. Było jeszcze kilka innych możliwości... było!

Wszedł do domu czarodziejki bez pukania. Nie było mu potrzebne do szczęścia. Rzucił zwoje na stół nadal z ta wściekłą miną.
-Lionelu, możesz odprawić ślub? Teraz? I czy musi być na nim obecna panna młoda? Chociaż to drugie moge zorganizować. Trzeba jeszcze spytać Martella. Blaise, chcesz żyć? Poślub Izabel. Dzisiaj. Potrzebna zgoda Martella i kapłan. No i jest jeszcze jedno rozwiązanie, zaproponowane przez Lauciana. Niech Martell przyjmie cię do rodziny, ale dziś oczywiście. wtedy nie będziesz mógłraczej wystąpić przeciw siostrze. A Horn obroni ją przed innym kandydatem. To drugie jest chyba lepsze, potrzebna tylko zgoda starego "Budowniczego" i ktoś znający się na prawie i wiedzący jak sprawić by miało to moc prawną i było bez zastrzeżeń. - spojrzał na Lionela, o nikim innym teraz nie myślał, chyba że ten się nie znał zupełnie - Tak czy inaczej trzeba ruszyć zadki do Martella. Aha, według starego maga, jeden z tych zwoi służy do szukania osób, Faith spróbuj coś z tym zrobić. Teraz się ruszcie do jasnej cholery!

Miał tylko nadzieje, że Martell się zgodzi. Księciem i Hornem zajmą się później. A raczej zajmie się. Pfff.
 
Jierdan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 655
Rejestracja: czw lis 16, 2006 12:25 am

czw sty 05, 2006 8:52 pm

Lionel Demarc
Pra³at z zaciekawieniem obserwowa³ rozw¶cieczonego szpiega, niemal nie wierz±c, ¿e ten wyzby³ siê kamiennej twarzy i otwarcie da³ upust swojej frustracji.
- Josephie, zwolnij. Dok±d ci tak spieszno? Nie pali siê... - powiedzia³ Lionel nalewaj±c sobie wina do zdobionego kielicha.
W oczach szefa wywiadu ujrza³ ¿±dzê mordu, ale specjalnie siê tym nie przej±³. Oczywi¶cie zanotowa³ w pamiêci, ¿e Midrith nie jest stale opanowany. Najprawdopodobniej do furii doprowadza³ go marazm ksiêcia i jego ¶wity.
Zdecydowanym ruchem odsun±³ krzes³o i wsta³, podnosz±c kielich ze sto³u.
Mo¿e i jeste¶ znakomitym specjalist±, ale brak ci cierpliwo¶ci - a to kluczowe w twojej profesji, przyjacielu, pomy¶la³ patrz±c na Midritha.
- Istnieje mo¿liwo¶æ usynowienia Jego Ksi±¿êcej Mo¶ci przez margrabiê Martella... £atwo mo¿na równie¿ dokonaæ podmiany korzystaj±c z kluczy i iluzji... Wszystko mo¿na. Zadajmy sobie jednak pytanie "po co"? Czy rzeczywi¶cie jest to konieczne? Ryzyko, ¿e wpadniemy, zawsze istnieje. A wtedy stryczek, lub katowski topór w przypadku szlachetnie urodzonych. - Lekko sk³oni³s siê Stormowi. - Za du¿o komplikacji przyjaciele... Musicie ch³odno kalkulowaæ... Usynowienie, podmiana... Zbyt wiele mo¿e siê nie powie¶æ...
Odstawi³ kielich na stó³ i wyjrza³ przez okno, po czym przeniós³ wzrok na Josepha. Ta lekcja jest dla ciebie - wierzê, ¿e¶ inteligentny i doskonale j± zrozumiesz.
Pra³at podszed³ do kominka i patrz±c w ogieñ kontynuowa³.
- Midrith wspomnia³ o ¶lubie Jego Ksi±¿êcej Mo¶ci z Lady Ferl. Otó¿ to... Dla wyja¶nienia dodam, ¿e chodzi o ¶lub w tej chwili, gdy Izabel jest w wiêzieniu. Posiadam wystarczaj±ce pe³nomocnictwo, wiêc pozostaje jedynie zgoda margrabiego Martella... Po co usynowienie? Czy musimy ryzykowaæ ¶mieræ lub rany Waszej Ksi±¿êcej Mo¶ci w pojedynku z Hordnem de Gordian? - powiedzia³ zwracaj±c siê do ksiêcia - Gdyby Wasza Ksi±¿êca Mo¶æ po¶lubi³ lady Ferl w wiêzieniu? Nie móg³by ju¿ walczyæ z de Gordianem, bowiem m±¿ nie mo¿e nastawaæ na ¿ycie ¿ony. W³adca Bissel musia³by wyznaczyæ kogo¶ innego do ordaliów i wynik nas przestaje interesowaæ. Albo Horn wygra i lady Ferl bêdzie ¿yæ, albo przegra - mo¿e nawet zginie - i Jego Wysoko¶æ Blaise Storm bêdzie jedynym nastêpc± niem³odego ju¿ i nieciesz±cego siê najlepszym zdrowiem Petryl Martell...
U¶miechaj±c siê cynicznie Demarc zawiesi³ g³os.
- No, ale to tylko akademickie rozwa¿nia. - dopi³ resztê wina i otar³ usta mankietem - Wiêc co z t± podmian±?
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

czw sty 05, 2006 9:04 pm

Daine

Ska³a... Tak w skrócie mo¿na by³o okre¶liæ stan, w jakim znajdowa³ siê Daine w chwili, gdy dowiedzia³ siê o znikniêciu córki. Jego twarz by³a bez wyrazu, gdy tak stawa³ naprzeciwko swego porucznika i wydawa³ mu swe rozkazy. By³ niczym automat... komandor o surowym obliczu, który beznamiêtnie koordynuje podlegaj±c± mu grupê... ¯adnych ³ez, ¿adnych cichych westchnieñ, ¿adnych krzyków cierpienia... Gdy zbrojny z Highfolk skoñczy³ wydawanie instrukcji swym podw³adnym, w pomieszczeniu nasta³a g³êboka cisza... Wibruj±ca emocjami, przyt³aczaj±ca. Bardziej wymowna ni¿ jakiekolwiek s³owa b±d¼ gesty...

Elf zastawi³ drogê zmierzaj±cemu dok±d¶ Josephowi, po czym spyta³ siê bezbarwnym tonem:

- Czy ktokolwiek z Twych ludzi zajmie siê poszukiwaniem Elzy? Moi gwardzi¶ci bêd± robiæ to, co zwykle... pozostan± przy Wybrañcu... Wiem, ¿e mo¿e prosze o zbyt wiele...

Daine prze³kn±³ ¶linê, gdy skoñczy³ mówiæ. By³ przygotowany na do¶æ ostr± odpowied¼. Jego dziewczynka by³a ju¿ doros³a. By³a wojownikiem. Umia³a o siebie zadbaæ. Gdziekolwiek siê udawa³a, sz³a tam na swoj± w³asn± odpowiedzialno¶æ... Czasem wrêcz wydawa³a siê bardziej dojrza³a, ni¿ on sam...

Hans za¶... Hansa najprawdopodobniej nic a nic nie obchodzi³ los pó³elfki. Czegó¿ innego jednak mo¿na by³o siê spodziewaæ po tym skrytym, pragmatycznym mê¿czy¼nie? Jednak musia³ spróbowaæ... Poza tym... komendant by³ rzeczywi¶cie bezradny. Nie wiedzia³ co ma pocz±æ prócz zwyczajowego wype³niania swych obowi±zków. Wywracanie do góry nogami ca³ego najbli¿szego otoczenia nie wchodzi³o w grê... Joseph za¶ zawsze zdawa³ siê mieæ znacznie szersze wejrzenie, gdy sytuacja przekracza³a wszelkie pojmowanie elfiego wojownika.

~~ Pomo¿e...?
 
Christoff
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 513
Rejestracja: pt gru 03, 2004 2:06 pm

czw sty 05, 2006 9:21 pm

Laucian

Wbrew ironii Josepha, Laucian podczas jego nieobecno¶ci nie pró¿nowa³. Wrêcz przeciwnie, zaszed³ do Orczej Budy, gdzie stacjonowali jego ludzie, i odby³ codzienn± medytacjê. Wprawdzie cichy pokój w karczmie nie móg³ mu zast±piæ lasu, ale zadowoli³ siê tym, co mia³. Niewielu jego kompanów wiedzia³o o tych sesjach, a Joseph i Daine, którzy wiedzieli, krzywili siê zawsze w dziwny sposób. Tropiciel wiedzia³ jednak, co czyni. To dziêki medytacji potrafi³ panowaæ nad sob± i zachowywa³ t± zadziwiaj±c± wszystkich zimn± krew. Wtedy te¿ czu³ dziwn± mistyczn± jedno¶æ, o której nie mówi³ nikomu. W pewnym momencie do jego pokoju wszed³ na palcach Niven i, nie mówi±c ani s³owa, po³o¿y³ na stole przygotowany raport. Laucian mrugn±³ tylko aprobuj±co i jego adiutant wyszed³. Elf spêdzi³ w bezruchu kolejne pó³ godziny, po czym spokojnie wsta³, usiad³ przy stole i przeczyta³ sprawozdanie.

Podczas wojen o Thornward, zakoñczonych w 589 r. pokojem Thornwardzkim, Ma Do Hanowie nale¿eli do tego rodu, który przewodzi³ obronie i najzajadlej walczy³ w obronie niezale¿no¶ci twierdzy. Z³o¶liwi twierdzili, ¿e przez to, ¿e wielkie interesy rodowe ulokowane by³y w tym mie¶cie. Jakie¶ udzia³y skryte, by nie hañbiæ kupczeniem honoru rodu, w handlowych kompaniach, jakie¶ faktorie. Maj±c na uwadze to w³a¶nie rycerstwo Bissel powo³a³o dwóch starszych ich rodu do Rady Regenckiej, która obradowaæ mia³a nad pokojem w Thornwardzie. Znamiennym okaza³o siê, ¿e g³osy Ma Do Hanów przewa¿y³y nad od³±czeniem od Bissel Thornwardu, w którym obecnie Ma Do Hanowie s± najpotê¿niejsz± si³± polityczn±. Jednak¿e zrobili to wszystko wespó³ z Rycerzami Stra¿nikami, którymi wówczas dowodzi³ ju¿ brat Wielkiego Ksiêcia, Morten Kollman, obecny Wielki Mistrz. G³ow± rodu jest obecnie Zakhar Ma Do Han, posiadaj±cy wielu synów i córek, zrodzonych na bakluñsk± mod³ê z rozmaitych ¿on. Na zje¼dzie reprezentuje go jego drugi syn Pandit, zwykle trzymaj±cy siê blisko Kollmanów i Gordianów.

"Pshaw", mrukn±³ Laucian. Wygl±da³o na to, ¿e pozyskanie choæby neutralno¶ci ciemnoskórych bêdzie trudne. Potrzebowa³ jakiego¶ atutu. Na przyk³ad Knauffa jako sojusznika. Zreszta jego pomoc przyda siê nie tylko przy tym problemie. - Niven! - przywo³a³ do siebie adiutanta - Id¼ rozejrzeæ siê w¶ród p³atnerzy. Zapytaj ich o Doker i przeka¿ mi, je¶li siê czego¶ dowiesz. Tylko dyskretnie. Ja udam siê teraz na naradê.

Kilka minut pó¼niej Laucian by³ ju¿ przy towarzyszach, z niezadowoleniem wys³uchuj±c relacji o znikniêciu Elzy. Na sugestiê Josepha kiwn±³ g³ow±. - Moi ludzie rozejd± siê po karczmach i puszcz± w obieg odpowiednie plotki. Do rana ca³e miasto bêdzie o tym tr±biæ. Przy okazji, mo¿e dowiedz± siê czego¶ o jej znikniêciu. Co do kryjówki, mogê wywie¼æ Izabel w le¶ne ostêpy, gdzie nikt za nami nie trafi. Tymczasem jednak, je¶li pozwolicie, udam siê po margrabiego. Zdaje siê, ¿e jego obecno¶æ tutaj bardzo siê nam przyda, niezale¿nie od decyzji. - Tropiciel uk³oni³ siê lekko i opu¶ci³ pomieszczenie. Po drodze wyda³ jednemu z ludzi rozkazy dotycz±ce plotek, po czym skierowa³ siê do kwater Martellów. - Od ksiêcia Storma do margrabiego, nieoficjalnie - o¶wiadczy³ stra¿nikom. Po chwili wpuszczono go do ¶rodka. Petryl Martell siedzia³ w ciemnym pokoju, pogr±¿ony w milczeniu. Jego twarz wyra¿a³a rozpacz. Uniós³ oczy na przybysza, z trudem przypominaj±c sobie cichego elfa, szepcz±cego co¶ do ucha Blaise Storma podczas audiencji. Laucian uk³oni³ siê z szacunkiem.
- Pamiêtacie mo¿e, Wasza Wielmo¿no¶æ, powiedzia³em Wam podczas pojedynku, ¿e nie wszystko stracone. Podtrzymujê tê obietnicê. Znale¼li¶my z lordem Blaise sposób, by unikn±æ pojedynku i ocaliæ Wasz± córkê przed ¶lubem z Hornem. Potrzebna jednak do tego Wasza obecno¶æ w jego komnatach. Zdajê sobie sprawê z naruszenia etykiety, ale to jedyne wyj¶cie. Czy bêdziesz ³askaw udaæ siê ze mn±?
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

czw sty 05, 2006 9:45 pm

Laucian:

Margrabia powstrzymał zdumienie na widok elfa. Ostatnio zdumiewało go coraz mniej. W tym siwym od niedawna, złamanym przez los człowieku trudno było dopatrzyć się osławionego "Budowniczego", który na nogi postawił Ainor. Wyglądał raczej jak jakiś statryczały dziad. Jednakże oczy starca zachowały dawny płomień. Płomień, który teraz zdawał się popielić elfa. Krótko. W końcu Margrabia skinął dłonią na swego kanclerza i udal się do swoich komnat zostawiając elfa na chwilę samego. Gdy wrócił, po niespełna kilku pacierzach, odziany był do drogi. Nie zadając wielu pytań ruszył za Laucianem wraz ze swoim kanclerzem oraz trzema wojami w barwach Martellów. Idący przodem elf słyszał ciche słowa modlitwy. Widać Margrabiemu zależało...
 
Eleanor
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: śr kwie 05, 2006 8:32 pm

czw sty 05, 2006 10:00 pm

Faith Hardley

Kobieta przyglądała się niezwykłemu poruszeniu Josepha. Poparzyła na zwoje, którymi wymachiwał jej przed nosem i wzięła je do ręki. Z zainteresowaniem wczytała się w ich treść. Zaklęcie poliformii było dosyć prostym czarem, z którym nie powinna mieć większych trudności. Natomiast czar wykrywający wymagał od niej odpowiedniego przygotowania i koncentracji.
- Nie widzę problemu jeśli chodzi o podmianę, znajdź mi tylko Josephie odpowiednią kandydatkę, a bez problemu zamienię ją w co tylko zechcesz, byle było tego samego rozmiaru. Trzeba by to jednak zrobić w celi Izabeli, tak bym widziała na kogo mam ją podmienić. Widziałam wprawdzie kiedyś lady Ferl, ale by czar zadziałał dokładnie, wolałabym mieć jej dokładny obraz przed oczami.
Myśle jednak, ze pomysł z poślubieniem lady jest o wiele lepszy i zdecydowanie bardziej prosty. No i nie ryzykujemy w nim naszych głów. Przynajmniej nie wszyscy - popatrzyła na księcia - jeśli to, o co została oskarżona jest prawdą...

Popatrzyła na zaniepokojonego zniknięciem córki elfa
- To potężny czar – wskazała na drugi zwój – jeśli masz przy sobie coś, co należy do twojej córki, myślę że uda mi się bez problemu odnaleźć miejsce, w którym się znajduje.
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

czw sty 05, 2006 10:27 pm

Daine

Us³yszawszy propozycjê Faith, elf z wdziêczno¶ci± spojrza³ siê na kobietê, po czym bez wahania odwróci³ siê do stoj±cego nieopodal Cloudsprintera:

- <Emerilu, przynie¶ mi, proszê, z karczmy wszystkie rzeczy osobiste mojej córki. Tylko b³agam Ciê, po¶piesz siê...>
 
Eleanor
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: śr kwie 05, 2006 8:32 pm

czw sty 05, 2006 10:48 pm

Faith Hardley

Przyniesiona przez służącego szkatułka zawierająca klejnoty i przybory toaletowe dziewczyny nadawała się doskonale. Na grzebieniu czarodziejka znalazła nawet długi lśniący włos.
- Tak... myślę że to się nadaje doskonale – popatrzyła na Daine’a – jeśli chcesz możesz iść ze mną, ale nikt więcej. To trudny czar i potrzebuję spokoju by się skoncentrować.
Kobieta wyszła z salonu i udała się do swego gabinetu na piętrze. Komendant podążył w ślad za nią.
Zamknęła drzwi i podeszła do stołu. Położyła rzeczy półelfki i wyciągnęła zwój. Przeczytała go dokładnie kilka razy, by zapamiętać formułkę. Odłożyła pismo na blat i dotykając prawą dłonią grzebienia, czubki palców lewej dłoni przyłożyła do skroni. Zamknęła oczy i skupiając się na wewnętrznym obrazie szepnęła:
- Buskar alguien Elza encontrarse est alquien.
Czarodziejka poczuła zawrót głowy. Widziała mgłę, która raptownie zaczęła rzednąć.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

czw sty 05, 2006 11:08 pm

Faith Hardley:

Półelfka siedziała na łożu z baldachimem gniewnie rozmasowując nadgarstki noszące wyraźne ślady powrozów. Powrozów, które teraz leżały na ziemi, pośród futra niedźwiedziej skóry zaścielającej podłogę niedużej komnaty. Komnaty z której drzwi, jedyne wychodzące na zewnątrz, wyraźnie zamknięte były od zewnątrz. Mimo otaczającego ją przepychu komnata była tym czym była. Więzieniem.

To do kogo należała okazało się wkrótce. Drzwi otworzyły się i stanął w nich zbrojny mówiący coś do półelfki anonsując kogoś, kto wszedł do komnaty w asyście kilku totumfanckich. Kogoś, kogo przedstawiać nie trzeba było. Pierwszy Namiestnik Trybunału w Pellak, Lord Bordimor, nie wymagał przedstawiania...
 
Eleanor
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: śr kwie 05, 2006 8:32 pm

czw sty 05, 2006 11:36 pm

Faith Hardley

Osłabiona kobieta usiadła na fotelu. Ból głowy rozsadzający czaszkę był ogromny. Przed oczami tańczyły jej ciemne plamki. Wyciągnęła rękę powstrzymując dłonią spieszącego do niej, zaniepokojonego elfa.
- Wszystko w porządku, musze tylko chwilę odpocząć, ale chyba wiem gdzie jest twoja córka...
Czarodziejka podniosła się i ruszyła do drzwi.
- Chodźmy do reszty! Nie wygląda to wszystko zbyt ciekawie. – Nie zważając na wyraźne zniecierpliwienie komendanta ruszyła pośpiesznie do salonu.
Gdy weszli do pomieszczenia, wszyscy obecni utkwili w niej pytający wzrok.
- Wygląda na to, ze córką Daina zainteresował się nasz „kochany” Trybunał.. Elza jest w głównej siedzibie Trybunału w Pellak, W komnacie bocznej wieży na drugim piętrze. Jak na razie nie grozi jej bezpośrednie niebezpieczeństwo i jest najwyraźniej dobrze traktowana.
Myślę więc, że możemy ją tam na razie zostawić i udać się na ucztę. Jeśli nie macie nic przeciwko pożegnam was tymczasem. Muszę się jeszcze przygotować.

Faith skinęła głową swym gościom i wołając po drodze służbę udała się do swych pokoi.
 
Blaise
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 753
Rejestracja: wt wrz 23, 2003 8:39 am

pt sty 06, 2006 12:59 am

Blaise

By³ z³y na siebie. Dok³adnie z tych samych powodów co Hans i co gorsza - wiedzia³, ze ten cyniczny sukinsyn mia³ racjê. Faktycznie nie wiedzia³ co robiæ, zagubiony w sieci politycznych intryg. Naszczê¶cie nie by³ sam. Ukradkowe spojrzenia na kamienn± twarz Daine'a odziwio przynosi³y ulgê...
~~ Co my tu robimy przyjacielu? ~~ pyta³ siê w my¶lach, s³uchaj±c coraz to nowych wie¶ci i pomys³ów na wypl±tanie siê z tej cholernej gry. najgorsze za¶ by³o to, ¿e nie mia³ zielonego pojêcia co jest jej celem? Ainor? Zdemaskowanie ³upie¿cy na bisselskim tronie? Uratowanie lady Izabell? Dla kogo to wszystko?
Niewa¿ne...
- No, ale to tylko akademickie rozwa¿nia. - Lioel dopi³ resztê wina i otar³ usta mankietem - Wiêc co z t± podmian±?
- (Przynajmniej mamy porz±dnych graczy) - rzuci³, zdecydowanie do siebie i zdecydowanie nie ¶wiadom tego co mówi - ¦lub z Izabel rzeczywi¶cie rozwi±¿e wiele problemów... - powiedzia³ po chiwli, wstaj±c z krzes³a i opieraj±c siê o stó³. - daje dobre zaplecze. Ale z pojedynku z Hornem nie wykpiê siê i tak... I wcalê nie mam zamiaru. Chcê rozgnie¶æ sukinsyna. Potem we¼miemy siê za Lorangina. (eh... nawet nie czujê kiedy rymujê...). Ale do tego potrzebna mi jest magiczna pomoc, a w³a¶ciwie jej brak u Gordiana. Spróbuj wybadaæ go na tej uczcie - rzek³ zwracaj±c siê do czarodziejki. - ja zajmê siê reszt±... - pe³en pewno¶ci siebie u¶miech zago¶ci³ na na twarzy Blaise'a. Ostatnimi czasy pojawia³ siê niezwykle rzadko...
- No ale, ale trzeba jeszcze pogadaæ z moim przysz³ym te¶ciem... problemy rodzinne to ostatnie czego teraz potrzebujê...
 
Awatar użytkownika
smaller
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1633
Rejestracja: śr lis 15, 2006 2:55 pm

pt sty 06, 2006 5:12 pm

Flowerew Kliv

Prawie nie słyszał szalejącego po pomieszczeniu Josepha. Za bardzo starał się przypomnieć sobie o wszystkich rzeczach, jakie nagromadził o które mogły się teraz przydać. Mikstury, zwoje, cała wiedza, jaką dysponował musiała w końcu znaleść jakieś zastosowanie. Co komu po mocy, jeśli nie może jej wykorzystać?
- Jasne Joseph, mikstur niewidzialności mam na pęczki... - mruknął z lekka półświadomie. Dopiero po kilku sekundach otrząsnął sie z zamyślenia i kontynuował myśl. - Jednak widziałbym je bardziej w roli ewentualnego zabezpieczenia przed zdemaskowaniem. Nie dość, że magia wyzwolona z przedmiotów nie trwa najdłużej, to jeszcze zniszczenie tego przebrania nie nastręczałoby nikomu większych trudności. Jeśli można cos zasugerować, wolałbym sam rzucić na was czar. Będzie trwalszy... A teraz przepraszam, muszę udać się po potrzebne mikstury. - mówiąc to Kliv wstał, zaś z jego oblicza nie znikało zamyślenie. Już skierował się do wyjścia, gdy nagle jakby sobie o czymś przypomniał. Obrócił się, posyłając w stronę towarzyszy zamaszysty ukłon. - Propozycja pieknej Lady Faith wydaje się być rozsądna. W imieniu całej naszej kompanii dziękuję za trud zadany sobie by wspomóc naszą sprawę. Jeśli Książe Blaise nie wynagrodzi Pani sprawiedliwie, będzie to iście dowodzić jego braku otrzaskania. - bard ponownie zamiótł podłogę swoją czupryną, po czym opuścił pokój.

Nie zamierzał bynajmniej pójść po mikstury... To mogło poczekać. Zmieszanie brakiem jakichkolwiek wyraźnych działań nieco go zmroziło, chociaż było to po części otrzeźwienie. Kliv nagle zdał sobie sprawę, że wiele wody upłynie, zanim bez żadnych trosk zasiądzie do przeciętnego cienkusza w jakiejkolwiek przydrożnej gospodzie... Westchnął ciężko do nieba. Późno sie robiło. Kliv poprawił lutnię na plecach, po czym, zręcznie lawirując pomiędzy przechodniami, skierował się do uboższej części miasta... Żeby i on zaczynał angażować w dworskie spiski i konszachty...
~ Oj, świat się kończy... ~ pomyślał melancholijnie.

Może i lista przydatnych osób, jakie znał nie była tak obfitam, jak josephowa, to jednak profesja Kliva wymagała znajomości kilku osób. Głównie ze środowiska magicznego, lecz nie tylko. Flowerew zatrzymał się przed jedną z badziewniejszych karczm w mieście. Wypuścił powietrze z płuc, zebrał odwagę, i wszedł do środka.
- Hola! Gdzie pchasz, obdartusie jeden!
Kliv zaklął. Tego się mógł spodziewać. Niektóre miejsca się nie zmieniają. Podniósł wzrok na blokującego mu przejście dwumetrowego osiłka dzierżącego w łapie sporawą lagę.
- Ja do Rena.
Na twarzy osiłka wystąpił nieładny uśmiech, co nieco zbiło z tropu Kliva.
- Do Rena, hę? Właź.
Bard wszedł z niewyraźną miną. Czyżby od jego czasów pozycja Rena aż tak podupadła?
- Tam. - ochroniarz wskazał brudnym paluchem wgłąd zadymionej karczmy. Młodzieniec ledwo zauważył kominek, lub raczej jego resztki gdzieś w kącie. Obok niego wpółleżał jakiś nędznie ubrany człowiek, z bólem wpatrując się przed siebie.
- Masz swojego Rena. - zarechotał wykidajło. Likantrop, zupełnie już oszołomiomy, skierował się w tamtą stronę.
- Czeeegoooo!? - charknął nędzarz, mrużąc krótkowzroczne oczy.
- To ja, Kliv. - powiedział niechętnie bard. Człowiek z miejsca się ożywił.
- Kliv? Flowerew?! Oż, kope lat! Wiesz, przywitałbym cię z dawnymi honorami, ale sam widzisz... - Reno ze smutkiem rozłożył ręce, dajac do zrozumienia, że sytuacja w której się znalazł nie pomaga.
- Nie mam ochoty na kolejną przydługą historię. Wiesz, potrzebuję cię.
- Typowe.
- człowiek skrzywił się. - Przypominasz sobie o znajomych tylko, kiedy czegoś od nich chcesz. Gdyby twój ojciec to widział...
- Zamknij się!
- warknął Kliv, obniżając twarz i patrząc Renowi prosto w oczy. - Mów co chcesz, ale o ojcu nie wspominaj! Nie jestem jak dawniej szczeniakiem, którym mogłeś pomiastać! Teraz szala potęgi przechyliła się na moją stronę. Nie mam ochoty ciągnąć tej rozmowy. Spytam krótko: pomożesz mi?
- To zależy...

Na podłogę obok Rena upadł mieszek ze złotem. Nędzarz rzucił się na niego łapczywie, otwierając i wysypując sobie na dłonie kilka monet.
- Jestem do twojej dyspozycji! Przy naszym pierwszym spotkaniu nigdy bym nie pomyślał, że sytuacja zmieni sie aż tak, lecz... Cóż. Kto to?
Kliv zawahał się. Dopiero teraz dotarło do niego, co zamierza zrobić. Otworzył usta, ponownie je zamknął.
- No, powiedzże!
Bard nabrał powietrza.
- Aurora. Znajdź ją... I najlepiej przyprowadź. Jest mi potrzebna...
- Do usług!
- Do rychłego zobaczenia.
- mruknął Kliv, odwracając się. Miał szczerze dosyć tej całej rozmowy. Usłyszał za sobą jedynie szept Rena.
- Do bardzo rychłego...
Młodzieniec przyspieszył.

Męczyły go wątpliwości. Czy dobrze zrobił? Aurora nie była zwykłą osoba. Sprowadzenie jej tutaj, ofiarowanie jej wolnej ręki mogło przynieść więcej szkody niż pożytku... Zbytnio mieszała, zdecydowanie zbytnio. Lecz czy miał jakiś wybór? Potrzebował kogoś, kto miał zmysł do podstępów i spisków. Kogoś, kto wspomógłby Josepha siłami innymi niż sprawnie działający wywiad i sieć szpiegowska. Kogoś, kto miałby do zaoferowania siłę dużo bardziej tajemniczą, potężną, ale przez to niebezpieczną.
Kliv potrząsnął głową. Nie czas na dumanie. Stało się, i teraz wszystko w rękach Rena. Szczęściem jego umiejętności bynajmniej nie zależały od stanu ciała. Aurora powinna się znaleść, lub przynajmniej Kliv powinien otrzymać wiadomości, gdzie przebywa.

Kilka minut później, niewidzialny, ponownie przyklejony do ściany spokojnie się koncentrował. Pomiędzy dłońmi zaczęły tańczyć mu płomyczki, pojedyńcze wyładowania energii przebiegały przez jego ciało. Potrzebował wiele mocy, jednak zdecydował się czerpać ją z siebie, nie z otoczenia, by nie wzbudzić zbyt dużych podjerzeń. W końcu ukończył czar, zaś daleko, za murami miasta nagle rozległo się... Wycie. Długie, trwające i drżące, głośne tak, że jego ślady dobiegły nawet do czułych uszu niektórych meiszkańców miasta. Chwilę później dobiegł ich wyraźniejszy skowryt, tym razem dobywający się z wielu wilczych paszcz. Likantrop westchnął, i skierował się z powrotem na dół. Jeśli Aurora ma się znaleść, to nie chciał niczego pozostawiać w ręku jednego człowieka.

Zdyszany bard wskoczył do izby akurat, by usłyszeć słowa Faith. Zdyszany, rzucił na stół torbę zawierającą liczne mikstury, które wysypały się z niej po dotknięciu powierzchni blatu. Trzy o czarnym zabarwieniu Kliv dał Josephowi, zaś kilka o mlecznym zabarwieniu do całej reszty. Po jednej.
- Starajcie się nie używać ich zbyt pochopnie... - powiedział, ale myślami był wciąż zupełnie gdzie indziej.
 
Awatar użytkownika
Widz
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1215
Rejestracja: śr gru 17, 2003 8:46 pm

pt sty 06, 2006 5:36 pm

Hans "Joseph" Midrith

Po słowach Blaisa oddychał głęboko. Przez około minute analizował to co tamten powiedizał, wciąż nie mogąc się temu nadziwić. Dopiero gdy Kliv wcisnął mu mikstury opamiętał się i spojrzał na Blaisa z politowaniem.

-Nie, nie będziesz z nim walczył. Rozumiesz co mówie czy przeliterować? Jeśli tego bardzo pragniesz to moge i łopatologicznie. Mamy dwie możliwości, które teraz są najlepsze. Pierwsza to natychmiastowy ślub z Izabel. A druga to natychmiastowe usynowienie cię przez Martella. I jedno i drugie ma tą samą własność, jako członek rodziny nie będziesz mógł wystąpić przeciwko Izabel. I nie wyśtąpisz. Zrozumiałeś czy powtórzyć? Od pojedynku się nie wykpisz pewnie, ale Horn stanie w obronie Izabel i ją obroni. A pojedynek będzie oddzielny, nie będzie to już sąd boży. Zaraz pewnie będzie tu Martell. Poprosisz go albo o rękę Izabel albo o natychmiastowe usynowienie. Przy czym ja bym był zdecydowanie przy tym drugim, daje większe możliwości. Mam nadzieje, że nie musze powtarzać? Pojedynek z Hornem na Sądzie Bożym to dla ciebie śmierć i dobrze o tym do jasnej cholery wiesz! Co do Elzy, Trybunał albo książę mają w tym jakiś interes, myśle że na uczcie się dowiemy. Teraz jedynie szarżą moglibyśmy dotrzeć do wieży. A wysuwanie teraz jawnych oskarżeń mogłoby przynieść kłopoty. Najpierw Martell.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

pt sty 06, 2006 6:24 pm

Prowadzony przez Lauciana, zdziadziały Margrabia Petryl Martell nie przypominał żadnemu z was mężnego rycerza, który sprawnie dowodził w bitwie pod Brodami. Jednakże mimo tego jak obszedł się z nim los, niestary starzec zachował dawną jasność myślenia i lotność myśli. Wprowadzony do sali w której wszyscy społem siedzieliście odpowiedział skinieniem na ukłony lekceważąc wyłącznie Prałata Lionela, po czym usiadł we wskazanym mu miejscu. Jego kanclerz, nieodłączny zausznik, który już na polu bitwy sprawił wam tyle kłopotu piętrzeniem problemów, siadł obok niego. On również się skłonił każdemu z was. I on również pominął swoim ukłonem prałata. Widać członek Świętego Oficjum nie cieszyło się u Martellów takim szacunkiem jak gdzie indziej. Nikogo to jednak nie dziwiło. Gdzieś z oddali odezwał się dzwon wzywający na mszę, która miała poprzedzać ucztę. Ucztę na ktorej oczekiwano Księcia Blaise i Margrabiego Petryla. Jednak nikt teraz o uczcie nie myślał. Przynajmniej nie oni. Starzec widząc, że Blaise chce coś rzec sam odezwał się pierwszy. Jego głos, suchy jak trzask bicza, przeciął komnatę

- Widzisz, Książe, jak mętne i zagmatwane są drogi w Pellak. Nie mam ci za złe, że jutro bronić będziesz wyroku zdradzieckiego Oficjum. Jedyne czego znieść nie mogę to fakt, iż jeden z tych fałszywych świętoszków siedzi przy jednym stole ze mną. - zawiesił głos na chwilę, po czym ciągnął - Jutro ktokolwiek by nie zwyciężył, moje serce znów po części obumrze. Gdybym miał syna... - widać było, że starość wzięła górę nad rozumem, bo rozmarzył się na dźwięk swoich ostatnich słów. Słów które wypowiedział ze smutkiem...

[center:b6d4571e53]---[/center:b6d4571e53]
 
Jierdan
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 655
Rejestracja: czw lis 16, 2006 12:25 am

pt sty 06, 2006 8:56 pm

Lionel Demarc

Pra³ata nie zaskoczy³o zlekcewa¿enie przez Margrabiego Martella etykiety i dobrego wychowania. Cz³owiek nazywany "Budowniczym", niegdy¶ znakomity polityk i w³adca, kompletnie zniedo³ê¿nia³ po stracie dzieci. Wiadomym by³o, ¿e nigdy w ¿yciu nie dopu¶ci do siebie my¶li, ¿e jego córka rzeczywi¶cie jest morderczyni± - nawet gdyby karmiæ go dowodami. Prawdopodobnie gdyby Izabel siê przyzna³a, ojciec by i tak nie uwierzy³, pomy¶la³ Lionel. Wytrzyma³ roz¿alony i pe³en gniewu wzrok Petryla Martella, a tak¿e wynios³e i pogardliwe spojrzenie kanclerza.
Zdziwi³ siê jednak, gdy Martell zaatakowa³ go werbalnie.
Powinienem siê by³ tego spodziewaæ. Zdziecinnia³y starzec...
Nie chc±c gmatwaæ ju¿ i tak zawi³ej sytuacji nie odezwa³ siê. Nie skarci³ Margrabiego za zadufanie i zapatrzenie w córkê, nie wykrzycza³ mu w twarz, ¿e sama o¶wiadczy³a, i¿ jest winna zbrodni. To wszystko mija³o siê z celem.
Wiedzia³, ¿e Martell uwa¿a go za kata swojej córki i nie zgodzi siê na nic, co on zaproponuje. I doprawdy ma³e szanse, by zgodzi³ siê na to, by ¶lubu udzieli³ w³a¶nie on. Zw³aszcza, ¿e jego córka nie zyska nic ani przy ¶lubie, ani przy usynowieniu - chyba tylko to, ¿e Horn de Gordian bêdzie potykaæ siê z kim¶ innym, z jakim¶ mniej bieg³ym wojownikiem.
Tak czy inaczej, to my zyskamy, a Martell nie. Trzeba go przekonaæ, ¿e je¶li Blaise Storm nie bêdzie móg³ walczyæ z de Gordianem, zostanie wybrany inny przeciwnik, którego Nadziak bez problemu rozniesie i lady Ferl z pewno¶ci± bêdzie ¿yæ. Ale to ju¿ zadanie szarej eminencji Dorion. Wszystko, co zaproponujê, Margrabia odrzuci z czystej nienawi¶ci. Do dzie³a, Midrith, do dzie³a. To Wasze jedyne wyj¶cie.
I niech ten cholerny ksi±¿ê przestanie siê upieraæ przy swoim...
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

sob sty 07, 2006 11:46 am

Daine

Daine z trudem zdusi³ w sobie ochotê zebrania co potê¿niejszych cz³onków swej gwardii i podjêcia natychmiastowej szar¿y w stronê siedziby Trybuna³u. Wiadomo¶æ o tym, i¿ Elza jest uwiêziona, lecz te¿ i zdrowa oraz w miarê dobrze traktowana uspokoi³a komendanta nieco. Jego serce jednak wci±¿ ³omota³o, targane obaw± o dalszy los swej latoro¶li. Ca³± rozmowê Blaise'a z Petrylem Martellem zbrojny spêdzi³ w milczeniu, stoj±c niczym waleczny g³az przy swym ludzkim przyjacielu. My¶la³. O tym, jak ostatnie dni przyczyni³y siê do jego pojednania z córk±. O tym, jak cudownie by³o us³yszeæ z jej s³odkich ust s³owo "ojcze". I teraz, gdy wszystko tak dobrze siê zaczê³o uk³adaæ, musia³ wkroczyæ ten przeklêty Trybuna³. Jak zwykle.
Wspomnienia z przesz³o¶ci zala³y Daine'a gor±c±, tragiczn± fal±. Dobrze pamiêta³ los swych poprzednich towarzyszy... Tych, z którymi przemierza³ szlaki Ket oraz Bissel jeszcze nim pozna³ dorioñsk± kompaniê.

~~ Hakkim, Reily, Samantha...

U¶mierci³ ich Trybuna³, nim zd±¿yli u¶wiadomic sobie, dla kogo pracowali. Dla buntowników. Dla bojowników o Wolny Ainor.
Wtedy w³a¶nie elfa co¶ tknê³o... Czy przez ca³y czas równie¿ i ten fakt tak go motywowa³? Czy przy³±czaj±c siê do sprawy Blaise'a chcia³ te¿ pod¶wiadomie udowodniæ sobie, ¿e ¶mieræ jego dawnych kompanów nie posz³a nadaremno? Pomnia³ to, co czu³ w dzieñ, gdy spotka³ tych, których teraz mieni swymi przyjació³mi. Na dwór Krugera Herimona II wkroczy³ jako wypalony, pragmatyczny najemnik, wci±¿ niepogodzony z utrat± swej grupy. Tego dnia jednak, los postawi³ na jego drodze nowych towarzyszy. Now± dru¿ynê.

~~ ¯ycie w ¶wiecie ludzi nie jest ³atwe... Wiele mo¿na u¶wiadczyæ dobrego... Lecz nim siê spostrze¿esz, wszystko przemija z wiatrem...

Rodzina by³a jedn± z nielicznych w ¿yciu Daine'a gwarancji sta³o¶ci. Gwarancji czego¶, na czym móg³ siê oprzeæ, na co zawsze móg³ liczyæ. Mi³o¶ci i pocieszenia, które zawsze tam by³y, gdy tego najbardziej potrzebowa³.
Stoj±cy ko³o swego lorda komendant Dorion zacisn±³ mocniej sw± piê¶æ... Wyczekiwa³ uczty z niecierpliwo¶ci± granicz±c± z szaleñstwem. Szaleñstwem, które widoczne by³o jedynie w jego po³yskuj±cych, dwubarwnych oczach...
 
Blaise
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 753
Rejestracja: wt wrz 23, 2003 8:39 am

ndz sty 08, 2006 10:02 am

Blaise

Pocz±tkowo jedynie odwzajemnij³ spojrzenie Hansa. Rozumia³ dlaczego móg³ wzi±æ jego s³owa opacznie. Nagle jednak do uszu Blaise'a dotar³o co¶ co od najm³odszych lat sprawia³o, ¿e gotowa³a siê w nim krew...
- I nie wyst±pisz. Zrozumia³e¶ czy powtórzyæ? Od pojedynku siê nie wykpisz pewnie, ale Horn stanie w obronie Izabel i j± obroni. A pojedynek bêdzie oddzielny, nie bêdzie to ju¿ s±d bo¿y. Zaraz pewnie bêdzie tu Martell. Poprosisz go albo o rêkê Izabel albo o natychmiastowe usynowienie...
Blaise nie da³ Josephowi dokoñczyæ. Zwinnie niczym tygrys wskoczy³ najpierw na krzes³o, poczym jednym susem przesadzi³ dziel±cy go od ³otrzyka stó³. Jego d³oñ wystrzeli³a z niesamowit± prêdko¶ci± chwytaj±c zaskoczonego szpiego za gard³o i dopychaj±c do ¶ciany.
- Nikt nie bedzie mi rozkazywa³... - wyszepta³ z gorej±cymi oczyma - Nigdy...
Juz po chwili jego oblicze z³agodnia³o. Blaise pu¶ci³ cz³owike i odst±pi³ o krok.
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

ndz sty 08, 2006 12:46 pm

Daine

Gwa³towna reakcja Blaise'a wyrwa³a elfa z ciszy jego rozwa¿añ. Lekko zdezorientowany, komendant jednak odruchowo zacisn±³ d³oñ na rêkoje¶ci swego sejmitara. Wybraniec w³a¶nie krzesa³ ostatnie iskry ze swej dawnej natury - agresywnej, dzikiej... i piêknej w swej nieobliczalno¶ci... Teraz jednak, spogl±daj±c na tê desperack± próbê podkre¶lenia swej pozycji, Daine zrozumia³, i¿ Storm by³ równie zagubiony, co on...

~~ Miejsce takich jak my jest na polu bitwy... nie na pokrytych jedwabiem magnackich sto³kach.

Zbrojny z Highfolk poj±³, ¿e przez ca³e swe ¿ycie - s³u¿y³. Swej rodzinie, swej wiosce, swym przyjacio³om...

~~ Miejsce ¿o³nierza jest na polu bitwy...

W pozornym spokoju i napiêciu elfi wojownik oczekiwa³ na dalszy rózwój sytuacji...
 
Eleanor
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: śr kwie 05, 2006 8:32 pm

ndz sty 08, 2006 2:41 pm

Faith Hardley

Odświeżona po kąpieli i masażu, ubrana w piękną, mieniącą się jak czarne usiane gwiazdami niebo, suknię i nienagannie uczesana kobieta siedziała przy biurku opierając głowę o oparcie wysokiego fotela. Zamknięte oczy mogły sugerować, że odpoczywa. W rzeczywistości jednak kobieta pogrążona była w bezgłośnej rozmowie:
„Cailaenie książę pytał mnie o rytuał połączenia, nie wiem czy powinnam udzielać mu jakichś informacji na ten temat? Wolałabym by nikt nie wiedział o naszej umiejętności . Po za tym doszliśmy do tej umiejętności po wielu latach ćwiczeń. Nie jestem pewna czy jakakolwiek wiedza na ten temat, będzie mu do czegoś przydatna, bez odpowiedniego przygotowania! Nie wydaje mi się też by miał dostatecznie dużo wewnętrznej dyscypliny by podjąć takie ćwiczenia. Może niektórzy członkowie jego kompanii tak, ale jakoś książę nie wygląda mi na myśliciela...”
W wysłuchaniu odpowiedzi przerwało czarodziejce gwałtowne pukanie do drzwi. „Wybacz przyjacielu, porozmawiamy później. Dziękuję za informacje! Do usłyszenia!”
- Wejść! – nieśmiała służąca uchyliła drzwi – Dlaczego mi przeszkadzasz!
- Wybacz Pani.... Właśnie przybył margrabia Petryl... Kazałaś się o tym powiadomić...
Czarodziejka machnięciem ręki odesłała spłoszoną służącą. Wstała i podeszła do lustra by ostatni raz sprawdzić swój wygląd.
Spokojnym opanowanym krokiem zeszła na dół i weszła do salonu. Skłoniła się dostojnemu starcowi i widząc, ze wciąż stoi odezwała się wskazując fotel:
- Może zechcesz usiąść Panie? Czy masz ochotę czegoś się napić? – rozejrzała się po stojących obok mężczyznach, wyglądali jakby przed chwilą rozegrała się tu jakaś gwałtowna scena. Wyraźnie widoczne było w ich oczach wzburzeni. – Proponuję byśmy wszyscy usiedli i porozmawiali spokojnie. Do uczty pozostało już niewiele czasu, a my jeszcze niczego nie ustaliliśmy.
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

ndz sty 08, 2006 3:34 pm

Wszyscy, którzy znali Księcia Lorangina Kollmana lat wiele, nie potrafili przypomnieć sobie, by coś bardziej ich jeszcze mogło zdziwić, niźli mina jego, kiedy to usłyszał z ust Margrabiego Petryla Martella fakt, iż córka jego wasala oraz Książe Blaise Storm skrycie ślub wzięli, przez co rzeczony Blaise bronić wyroku Świętego Oficjum nie może. I nie będzie. Stanęło na tym, do czego wcześniej dążył sam Książe Dorion. Na planowanym pojedynku z „Nadziakiem”, który Sądem Bożym w obronie czci niewieściej podsądnej Izabell Martell nie był. Znawcy walk, którzy widzieli któregokolwiek z nich w boju, było takich sporo bowiem kwiat rycerstwa Bissel walczył w sławetnej krucjacie oraz w bitwie pod Brodami a Horna znało jeszcze więcej, nie mogli się doczekać potyczki.

Wyjątkiem chyba był Daine, który chodził naburmuszony podczas uczty okazując w końcu swemu Księciu list. Kilka zdań spisanych na pergaminie. Zdań tak dlań ważnych, jednak zmuszających do postawienia na szali wszystkiego.

[center:0bc88a0e45]„Zgładź Storma na uczcie, lub szykuj w rodzinie pogrzeb. Jeśli Storm nie zginie na uczcie, zginie ktoś inny”. [/center:0bc88a0e45]

Zwyciężyło posłuszeństwo i miłość do władcy. Komendant wojsk Dorion miał pamiętać tę decyzję przez resztę swego długiego, elfiego życia. Krótka wymiana zdań z Josephem i Laucianem sprawiła, że dwóch krętaczy zaczęło szarpać za te swoje sznureczki, na których niczym w teatrze lalek, wisiały zastępy szpicli, szpiegów i skrytobójców. Jednak nawet ich osobiste zaangażowanie nie wystarczyło. Choć uczta upłynęła bez specjalnych ekscesów i Daine odetchnął z ulgą, to jednak w „Synowskiej” czekała nań przesyłka. Srebrna taca skryta srebrną pokrywą. Nigdy nie uwierzyli byście, że można tak szybko osiwieć. Ja’Daine „Piękny”, spoglądając na podaną mu na tacy głowę własnej córki, którą rankiem jeszcze widział, umarł. Umarło w nim wszystko co dobre i piękne. Został tylko gniew. Gniew i żądza zemsty. Jednak póki co brakło mu sił. Uśmiechnięta twarz córki spoglądała nań ze stołu, jakby nieświadoma tego co ją spotka. Tak być musiało. Chciał wierzyć, że nie cierpiała. Chociaż tyle. Nie mógł jednak. Nie mógł…

Kolejny dzień zapowiadał się mrocznie. Mrocznie, bo Daine w szale atakował wszystkich i wszystko. Krzyczał, miotał się, ledwie można było go powstrzymać przed rzuceniem się orężnie dla pomszczenia córki. Jednak trzeba było. Joseph uzyskał wieść, że to nie Trybunał stał za tym co spotkało Elzę. Wieść była pewna. Albo więc ktoś igrał z Josephem, albo sondująca magia Faith zbłądziła. Rzucać oskarżenia łatwo było. Znaleźć winnego trudniej. Zwłaszcza, że od rana myślano tylko już o jednym. O pojedynku. I tylko to teraz było istotne. Daine musiał poczekać…

Potyczka do historii pojedynków nie przeszła. Raz, z racji na wydarzenia ostatnich dni, ograniczono liczbę widzów do niezbędnego minimum. Walka odbywająca się tym razem na zamkowym dziedzińcu, miała bowiem być walką pieszą na broń białą. Stąd też wieść o niej nie wywołała takiego rozgłosu jak poprzedni pojedynek Horna z Dainem. Walka była krótka. Kto wierzył w szybkie zwycięstwo Księcia Dorion nad strasznym „Nadziakiem” zawiódł się srodze. Niemal po kilkunastu złożeniach widać było, że Horn ma przewagę. Przewagę siły i doświadczenia. Zbierając na tarczę ciosy scemitarów Księcia Blaise Książe Horn odpowiadał silnymi ciosami topora. Topora, który niczym rzeźniczy tasak w pewnej chwili rozpłatał legendarnego Wybrańca! Ci, którzy wierzyli w jego doniosłą dla Bissel rolę aż jęknęli widząc potężną ranę od obojczyka przez pierś. Prawe ramię Księcia wisiało jedynie na ścięgnach i skórze, krew obficie broczyła dziedziniec. Nieprzytomny, umierający władca Dorion, wyniesiony został niemal od razu. Na marach. Mało kto z druhów jego będących przy potyczce, zwrócił uwagę na brawa i owacje którymi Wielki Książe Lorangin Kollman nagradzał swego rycerza. Nie było to ważne, bowiem po stokroć ważniejszą była sprawa niepodległości Księstwa Dorion. Niepodległości, która teraz zawisła na włosku. Władca Dorion bowiem, nieświadom widać powagi sytuacji, nie spłodził jeszcze potomka. Jego ślub zaś z Lady Izabell Martell również nie zdążył, bo zdążyć nie mógł, przynieść ni Ainorowi ni Dorion przyszłego władcy. Niepodległość tych dwóch krain zależała teraz tylko od jednego. Czy Blaise wyżyje, lub, czy Lady Izabell zostanie oczyszczona z zarzutów.

Teraz, po całym pojedynku, kiedy Blaise wraz z prałatem leżał na marach w Hospicjum Wielkiej Świątyni otoczony opieką najlepszych medykusów w Bissel wspieranych mądrością magów, mogliście zastanowić się raz jeszcze nad tym wszystkim co w ciągu dni dwóch wydarzyło się w Pellak. I ułożyć plan, jak odpłacić za wszystkie doznane przez was krzywdy i szkody. Było za co płacić. Wiedział o tym zwłaszcza komendant Ja’Daine, zwany niegdyś „Pięknym”…



[center:0bc88a0e45]----[/center:0bc88a0e45]


[center:0bc88a0e45]
Proszę Blaise i Jierdana o nie postowanie i kontakt na PW lub GG.
[/center:0bc88a0e45]

[center:0bc88a0e45]---[/center:0bc88a0e45]
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

ndz sty 08, 2006 9:45 pm

Daine

Tego wieczoru...

Stoj±cy na przedpolach Pellak w otoczeniu swej ¶wity komendant Dorion spogl±da³ w ciszy na trzaskaj±ce na kamiennym postumiencie p³omienie.

Tego wieczoru... ¿egna³ sw± zmar³± tragicznie córkê - piêkn± Elzê... Jedyn± osobê, która mog³a byæ ¿ywym ¶wiadectwem tego, co go ³±czy³o niegdy¶ ze ¶liczn± May±... Wiernie trwaj±cy przy elfie Emeril Cloudsprinter nie kry³ swego zmartwienia, gdy tak patrzy³ posêpnie na blad± twarz swego dowódcy, i zarazem przyjaciela. Niegdy¶ ³agodne, pogodne rysy Je'Daine'a sk³ada³y siê teraz na surow±, zaciêt± maskê. Jego oczy by³y za¶ takie... smutne... przygaszone. Je¶li kiedykolwiek by³a szansa na to, by wróci³a do nich rado¶æ, przepad³a wraz z g³êbok± czerni± jego jedwabistych w³osów, które teraz by³y tak bia³e, i¿ ledwo kto móg³ ju¿ rozpoznaæ w tym mê¿czy¼nie tego czaruj±cego amanta - "Piêknego" sprzed paru dni... Odziany na czarno komendant nie uroni³ nawet jednej ³zy. Wpatrywa³ siê jedynie intensywnie na le¿±ce w ogniu, na podwy¿szeniu cia³o swej latoro¶li... Jakby wci±¿ nie móg³ uwierzyæ, ¿e ta nieruchoma, trawiona przez p³omienie postaæ by³a jego córeczk±. Jego podw³adni mogli jednak przysi±c, i¿ s³yszeli, jak wojownik krzyczy w swym wnêtrzu... bezradny... samotny w swym bezgranicznym bólu...
W jego umy¶le jednak wci±¿ dzwoni³o to jedno, jedyne imiê...

~~ Lord Bordimor...

Tego wieczora... stoj±ca pod b³yszcz±cymi gwiazdami, otoczona smuk³ymi gwardzistami sylwetka Daine'a unios³a swój wzrok, by spojrzeæ na b³yszcz±c± blado tarczê ksiê¿yca, z dr¿±cym sercem ¶l±c swe marzenia Elzie, bogom, Mai, Blaise'owi...

~~ Na Flanaess pozosta³o jeszcze tak wiele do zrobienia...

W wypalonym od ¶rodka ciele elfiego wojownika marzeñ ju¿ jednak nie by³o... By³o tylko poczucie obowi±zku... tak wobec zmar³ych, jak i ¿ywych przyjació³ oraz najbli¿szych... By³o te¿ oczekiwanie... na ¶mieræ... na do³±czenie do tych, których na tym ¶wiecie nigdy komendant mia³ ju¿ nie ujrzeæ...

Marzeñ tam ju¿ jednak nie by³o na pewno...

---

Siedz±cy w pomieszczeniu posiwia³y elf o pos±gowej, przystojnej twarzy przywdziewa³ w milczeniu sw± zas³u¿on±, magiczn± kolczugê. Igraj±ce na czarnych ogniwach refleksy odbija³y siê w jego smutnych, dwubarwnych oczach - dwóch punktach, z których zia³ przejmuj±cy... ch³ód. Na³o¿one na d³onie Daine'a czarne, skórzane rêkawiczki zaskrzypia³y, napiête, gdy te zaciska³y siê na zwieñczonej rubinem, bia³o-czarnej rêkoje¶ci sejmitara. Zawsze, gdy ciê¿ar ¿ycia stawa³ siê zbyt przyt³aczaj±cy, Stalowy Wilk ucieka³ w swój w³asny, ma³y ¶wiat, w którym istnia³ tylko on oraz jego orê¿... Ka¿dy, wyprowadzany z zabójcz± precyzj± ruch by³ wyuczony, pewny... Wykonuj±c swój zwyczajowy trening, zbrojny z Highfolk czu³ siê bezpieczniej, ni¿ gdziekolwiek. Wyciszenie oraz poczucie sta³o¶ci, chocia¿by najbardziej z³udnej, by³y tym, co w tej chwili potrzebowa³ komendant Dorion. Musia³ byæ silny.

Dla Niej.

Dla Nich.

Dla siebie...
 
Awatar użytkownika
Widz
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1215
Rejestracja: śr gru 17, 2003 8:46 pm

ndz sty 08, 2006 10:48 pm

Hans "Joseph" Midrith

Ostatnie wydarzenia były... frustrujące. O ile Storm sam sobie na to wszystko zasłużył swoją niebotyczną głupota i skrajnym debilizmem o tyle śmierć Elzy nikomu nie była na rękę. Jedynie wzmogła wściekłość Daina no i samego łotrzyka przy okazji. Przy czym Joseph nie pozwalał sobie na utrate kontroli. Illithid może i był inteligentny, ale nie znał podstawowej zasady - takie działania jedynei zwiększaja determinacje przeciwnika. Staje się nieprzewidywalny, no zazwyczaj przynajmniej. Daine zawszy był przewidywalny jak cholera. I chyba nic nie było w stanie tego zmienić. Jednak trzeba było o tym wszystkim zapomnieć i zacząć myśleć. Zdawał sobie sprawe, że jedynie on i Laucian byłli w stanie uratować kompanie Dorion przed śmiercią, kapłan spędzał czas przy Blaise, do którego ochrony zresztąoddelegował nawet Joseph swoich ludzi, reszta kompani zaś nie przejawiała kompletnie żadnych objawów inteligencji i pomysłów. Co nie było dobre, gdyż łotrzyk niebardzo wiedział co począć, poza faktem, że trzeba było chronić Izabel i Storma i jednocześnie zdemaskować księcia Bissel.

Spojrzał spokojnym i skoncentrowanym wzrokiem na siedzącego obok Lauciana.
-Wiesz co teraz zrobić? Wydajemy się bez szans. Bez sojuszników, poparcia, siły militarnej. Kompletne zero. Przeciwko dysponującemu wszystkim księciu. Bez sensu. - łotrzyk miał ochote splunąć, ale jedynie zaciągnął się fajkowym dymem i kontynuował - Niech twoi ludzie zaczną rozpuszczać plotki o wojnie i o tym, że nie ma na nią środków. Że książe chce jej z niewiadomych powodów. A także o tym, że zabił córke komendanta Dorion. Siła w ludzie. Wojska i szlachty nie przekonamy tak szybko, plotki rozprzstrzeniają się błyskowicznie. Nie jestem dyplomatą, to zostawiam tobie. Ale coś czuje, że ostatnia nadzieja w Pączusiu. Spróbuje nakłonić Trybunał, oni podobno nie mają z tym wiele wspólnego. Ale to mała szansa, książe musi mieć wszędzie ludzi. Jeśli były Trybunalczyk wpuści nas do środka - chociaż podejrzany się wydaje fakt, że ma tam dostęp, moglibyśmy namieszać. Zwłaszcza jakby wziąć Trybunał. Innych pomysłów nie mam. No chyba, że zwinąć manatki i spieprzać do Keolandii. Jeśli nie wróce, znaczy, że Trybunał nie chciał gadać. Myślałeś o wywiezieniu Storma jak najdalej stąd? Teleportacja jest droga ale skuteczna, w Mott byłby całkiem bezpieczny.

Skinął głową tropicielowi, po czym opuścił dom czarodziejki, który uważał za jedyny w miare bezpieczny, niezależnie od zdania samej kobiety. W ten sposób chociaż mogła się w czymś przydać. Klucząc po uliczkach i kilka razy zmieniajac wygląd w końcu skierował się ku siedzibie Trybunału, odkrytej przez cień. Na uczcie nikt do niego się nie odezwał, musiał więc odwiedzić ich osobiście. Jakby coś poszło nie tak, to może przynajmniej kilku utłucze. Pieprzeni idioci, wiedzą co się dzieje i praktycznie nie reagują. Szlag to wszystko. Jeśli nie uda się nic dowiedzieć to chyba zakończy służbę u Storma. Codziennie narażał życie dla byle gówna, będąc non stop na całkowicie straconej pozycji.
 
Christoff
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 513
Rejestracja: pt gru 03, 2004 2:06 pm

pn sty 09, 2006 10:02 am

Laucian

Ceremonia pogrzebowa by³a wyj±tkowo ponura. Laucian sta³ tu¿ obok odzianego na czarno komendanta. Komendanta, którego nie poznawa³. Daine znik³ zupe³nie, zosta³ posiwia³y, wypalony wrak. Tropiciel nie odezwa³ siê do niego ani s³owem. Nie dlatego, ¿e czu³ siê winny. Po prostu jak nikt wiedzia³, ¿e ka¿de s³owa bêd± teraz pustk±. Jednocze¶nie dziêkowa³ Larethianowi za swój rozs±dek, który nakaza³ mu pozostawienie ojca w Mott. Poch³aniany przez p³omienie stos pogrzebowy przypomina³ mu, ¿e ich wszystkich mo¿e czekaæ podobny los. I bêdzie czeka³, je¶li on i Joseph nic z tym nie zrobi±.

- Stan siê nie zmienia. Ca³y czas agonia - rzek³ Lionel. Kap³an, wyra¼nie poblad³y przez ostatnie dni, siedzia³ u wezg³owia ³o¿a, na którym le¿a³ obwi±zany banda¿ami Blaise Storm. S³owa by³y w³a¶ciwie zbêdne, starcza³ widok rannego. Jego oddech by³ p³ytki, niemal niedostrzegalny. Rana wprawdzie zabli¼ni³a siê z wierzchu, ale gor±czka trawi±ca cia³o Blaisa by³a potê¿na. Tropiciel sk³oni³ siê pra³atowi i opu¶ci³ pokój. Czuwaj±cy przy drzwiach stra¿nicy zasalutowali mu. Laucian przeszed³ do pokoju, w którym przebywa³ Joseph i reszta. W milczeniu nala³ sobie wina i powoli opró¿ni³ kielich, wys³uchuj±c Midritha. Nie by³o dobrze. Knauff, na którego pomoc liczy³, nie dawa³ znaku ¿ycia. W tej sytuacji rzeczywi¶cie jedyn± opcj± pozostawa³ Trybuna³. Elf rozejrza³ siê po pozosta³ych kompanach. Nie spodziewa³ siê po nich rady. Mogli jednak byæ pomocni.
- Faith, Joseph ma racjê. Zdob±d¼ zwój teleportacji, Blaise musi wróciæ do Mott. Pod opiek± Einbroda i mojego ojca bêdzie bezpieczniejszy ni¿ tutaj. Pieni±dze nie graj± roli, otrzymasz potrzebn± sumê. Kiedy bêdziesz gotowa, wezwij mnie.
- Kliv - zwróci³ siê do barda - Moi ludzie zajm± siê plotkami, ale nie pobij± w tym ciebie. S³ysza³e¶ Josepha, ca³e Pellak ma wiedzieæ z czyjego polecenia i dlaczego zginê³a Elza. A tak¿e o wojnie szykowanej po zjednoczeniu Bissel przez Kollmana. Niven, - zwróci³ siê do siedz±cego w rogu adiutanta. - nasi ch³opcy niech rozg³aszaj± to samo. Bêdziesz mia³ te¿ dwa listy do dorêczenia. Muszê siê tylko zastanowiæ nad ich tre¶ci±.
Laucian usiad³ wygodnie, przysun±³ do siebie ka³amarz i umacza³ w nim pióro. Baczny obserwator zwróci³by uwagê, ¿e choæ stawia³ znaki biegle, pos³ugiwa³ siê lew± rêk±.
Stare sojusze przynios³y wam wiele zysków. Przychylno¶æ Zakonu pozwoli³a na wiele. Wiedzcie, ¿e nie potrwa to ju¿ d³ugo. Po³udnie Bissel zmienia siê, jako i Kollmanowie. Mo¿e pó³noc by³aby tak samo przychylna, gdyby siê jej uda³o. Thornward jest neutralny, niech taki pozostanie. Inaczej sztandar Bissel mo¿e przybraæ inn± barwê, niemi³± baklunom. L
Laucian w³o¿y³ pergamin do koperty, po czym wsadzi³ tam równie¿ przygotowany zawczasu kwiat szkar³atnej ró¿y i zaklei³ j±, nie przybijaj±c ¿adnej pieczêci. Zacz±³ pisaæ drugi list.
Znacie serdeczne uczucia, jakimi obdarzaj± Was Dorioñczycy i mniej serdeczne, ¿ywione przez ich zwierzchników z Pellak. Stoi nad nami gro¼ba wojny, nieuchronnej, je¶li nie ujawnimy tego co ukryte. Przyjmiemy ka¿d± pomoc, jak± nasi przyjaciele bêd± w stanie nam zaoferowaæ.
Ten papier zaopatrzy³ tropiciel w pieczêæ rodu Stormów. - Pierwszy list dostarczysz Panditowi Ma Do Hanowi, zrób to osobi¶cie i pilnuj, by nikt ciê nie ¶ledzi³ - powiedzia³ Nivenowi. - Drugi zaniesiesz ambasadorowi Keolandii. Ja bêdê czeka³ tu na wie¶ci.
 
Eleanor
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: śr kwie 05, 2006 8:32 pm

pn sty 09, 2006 1:01 pm

Faith Hardley

Kobieta patrzyła bez słowa na mężczyzn najwyraźniej na dobre zadomowionych już w jej salonie. Słuchała ich poleceń i zastanawiała się co dalej zrobić. Wiedziała ze stoi na rozdrożu. Jeszcze mogła się wycofać z tej drogi, która stawała się coraz bardziej mętna i zagmatwana. Książę Dorion, z którym wiązała pewne nadzieje na przyszłość, leżał umierający i jego stan nie wskazywał by była wielka nadzieja na ozdrowienie. Jeśli umrze całe ich działanie ograniczy się do bezsensownej walki z wiatrakami w imię zemsty lub czego? Obrony przed nieznanym, być może wydumanym niebezpieczeństwem ze strony rodziny Kollemanów? To była droga nie dająca zbyt wielkich szans na powodzenie, to było ryzyko, prawdopodobnie utrata wszystkiego co posiadała i życia jakie znała!
Im było łatwiej! Nie mieli wiele do stracenia! Walczyli o ideały, których do końca nie rozumiała. Czy miała podjąć ryzyko przyłączenia się do tego przedsięwzięcia?
No, ale jakimś cudem książę Storm może przeżyć, a to dawało nowe możliwości...
Jej pragmatyczny umysł nie chciał podejmować takiego ryzyka, ale gdzieś głęboko w niej mała, część duszy pragnęła walczyć o coś szlachetnego. Być może zaryzykować wszystko, włącznie z własnym życiem.
Musiała się zastanowić, jeśli zdecyduje się z nimi współpracować nie będzie odwrotu. Może też umyć ręce i po prostu pożegnać się z nimi, nie była jednak pewna czy w takiej sytuacji nie wbiją jej sztyletu w plecy. Zdążyła już poznać niektórych z nich i wiedziała, że nie cofną się przed niczym.
Było jeszcze wyjście trzecie książę Lorangin Kollman... Nie była jednak przekonana czy ma ochotę na jakiekolwiek z nim kontakty po tym co usłyszała.
Zasada była prosta – jeśli ktoś raz zdradzi, już na zawsze będzie zdrajcą...
Potrzebowała rady starego przyjaciela...

Ponieważ sami dali jej pretekst do wyjścia, postanowiła zdobyć dla nich zwój teleportacji. To mogła zrobić dla księcia. Jeśli nawet nie przeżyje, lepiej jest umierać we własnym domu.
Wstała, przeprosiła swych gości i udała się do domu Cailaena.
Nie zdążyła zapukać gdy drzwi się otworzyły. Stał w nich najwyraźniej gotowy do wyjścia gospodarz:
- Wejdź. Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że przyjdziesz – przepuścił ją przodem starannie zamykając za sobą drzwi.
Bez słowa udała się do biblioteki i poczekała na gospodarza. Choć nie poruszał się już tak sprawnie jak kiedyś, jego włosy były posiwiałe, a ciało poorane zmarszczkami, ciągle jeszcze widziała w nim tego wspaniałego mężczyznę, którego kiedyś poznała. Swego mentora, nauczyciela, pierwszego kochanka.
Podeszła do niego i położyła mu głowę na ramieniu.
- Co mam robić? Jak postąpić?
Półelf przytulił ją do siebie i powiedział swym ciągle głębokim głosem:
- Nie mogę ci nic doradzić, wiesz jakie jest moje zdanie na temat udzielania innym rad...
Mimo wewnętrznego rozdarcia czarodziejka uśmiechnęła się na wspomnienie jego wypowiedzi: “Nigdy nie udzielam rad, bo ludzie zazwyczaj ich nie słuchają, a jeśli już posłuchają i coś się nie uda, cały swój gniew kierują na człowieka, który im tej rady udzielił.”
- Sama musisz odpowiedzieć sobie na pytanie czego chcesz. Czy jesteś gotowa zaryzykować wszystko by zdobyć coś naprawdę cennego? To trudna decyzja więc nie podejmuj jej pochopnie. Pamiętaj jednak, że cokolwiek postanowisz będę cię wspierał. A teraz chodźmy. Wyślemy księcia Storma do Dorion.
Podszedł do stolika, na którym stała najwyraźniej przygotowana wcześniej paczka. Ukrył ją w fałdach swej szaty i wskazując ścianę powiedział:
- Wyjdziemy tym przejściem, na wypadek gdyby ktoś cię obserwował, lepiej by nie wiedzieli że wychodzimy razem.
Faith podeszła do ściany i naciskając ukrytą sprężynę uruchomiła klapę w podłodze, ukazując widoczne poniżej kamienne schody. Jej prawa dłoń wykonała szybki prawie niezauważalny gest i w pokoju pojawiły się trzy kule napełniając pomieszczenie łagodnym światłem.
Zeszła po schodach. Znała te drogę bardzo dobrze choć nie korzystała z niej zbyt często. Po prostu uważała, że poruszanie się kanałami to ostateczność.
Westchnęła i otworzyła drzwi do podziemnego świata Pellak. Jak zwykle zapach i widok rozbiegających się szczurów napełnił ją obrzydzeniem. Przeszli kilkadziesiąt metrów i stanęli przed ścianą, która po chwili ujawniła ukryte w niej drzwi. Zaklęcie zamykające nie stanowiło większego problemy dla osoby, która sama je nałożyła i po chwili byli już w piwnicy.
Tak samo jak zeszli – weszli po kamiennych schodach i po uruchomieniu mechanizmu przeszli przez otwór w podłodze wprost do salonu w domu Faith.
Zaskoczeni Doriończycy poderwali się z miejsc, najwyraźniej oczekując nieznanego niebezpieczeństwa i z niechęcią i nieufnością spoglądali na jej towarzysza.
- To mój przyjaciel Cailaen Liadon. Przeniesie księcia Storma i gdziekolwiek sobie życzycie.
 
Awatar użytkownika
smaller
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1633
Rejestracja: śr lis 15, 2006 2:55 pm

pn sty 09, 2006 7:49 pm

Flowerew Kliv

Nie czuł się dobrze na uczcie. Pomimo suto zastawionego stołu, ogromu smakołyków, wybornego towarzystwa i miłej atmosfery nie mógł się zrelaksować. Wciąż coś boleśnie uwierało go w brzuchu, tak, że nie mógł powstrzymać się przed nerwowym obracaniem głowy we wszystkie strony, jakby lada chwila spodziewał się jakiejś tragedii, która uderzy w niego jak piorun w pogodny dzień. Przygryzł wargi.
~ Coś tutaj nie jest takim, na jakie wygląda...

Kliv drgnął. Chyba już wiedział. Joseph, Laucian oraz czasem Blaise wraz z Daine'm rozmawiali cichcem, w wyraźnym uniesieniu radząc nad czymś zacięcie. Bard nie chciał wiedzieć. Miny wyraźnie sugerowały coś niedobrego, ale młodzieniec... Zbytnio bał się prawdy, by pozwolić sobie na poznanie jej.
~ Wolę żyć w słodkiej iluzji niż w prawdziwym świecie... Co się ze mną dzieje...? ~ pomimo tych gorzkich myśli, wciąż nie odważył się dowiedzieć w czym rzecz. Drżącą dłonią sięgnął po puchar z winem. Nie pomogło. Musiał sięgnąć po ostateczność, po swoją lutnię. Dopiero wygranie kilku swobodnych taktów nieco go uspokoiło. Problem w tym, że kilku gości widząc to błyskawicznie posłało w jego stroną kilkanaście głosów domagających się zagrania jakieś ballady.
- Nie, doprawdy... - mruknął zirytowany nie na żarty. O ile palce miał już w miarę sprawne, to próba wydobycia głosu ze ściśniętego gardła nie napawała go optymizmem. Chociaż... Może to właśnie tego mu potrzeba?
- No, niech będzie... - powiedział, wzdychając ciężko i biorąc lekki akord na lutni. Przez jego głowę przeleciały dziesiątki pieśni nadających się do zagrania. Przychodziły i odchodził, dając mu szeroki wachlarz wyboru. A jednak tylko jedna nie chciała opuścić jego umysłu.
~ Niech będzie...

[center:5339ad5dd4]No sign of life did flicker
In floods of tears she cried
All hope's lost it can't be undone
They're wasted and gone[/center:5339ad5dd4]

~ Nieźle idzie... Ale to dopiero początek...
[center:5339ad5dd4]Like sorrowful seaguls they sang
"(We're) lost in the deep shades
The misty cloud brought
(A wailing when beauty was gone
Come take a look at the sky)
Monstrous it covered the shore
Fearful into the unknown"
Quietly it crept in new horror
Insanity reigned
And spilled the first blood
When the old king was slain...

Nightfall
Quietly crept in and changed us all
Nightfall
Quietly crept in and changed us all
Nightfall
Immortal land lies down in agony[/center:5339ad5dd4]

~ Jak zwykle... Nie są przyzwyczajeni...
[center:5339ad5dd4]How long shall we
Mourn in the dark
the bliss and the beauty
Will not return
Say farewell to sadness and grief
Though long and hard the road may be"
But even in silence I heard the words
"An oath we shall swear
By the name of the one
Until the world's end
It can't be broken[/center:5339ad5dd4]

~ Teraz powinni się przyłączyć... A pójdzie z górki...
[center:5339ad5dd4]Nightfall
Quietly crept in and changed us all
Nightfall
Quietly crept in and changed us all
Nightfall
Immortal land lies down in agony[/center:5339ad5dd4]


Pomimo, że występ wzbudził falę oklasków, to jednak, jak zwykle, zwolenników miał tyle co przeciwników. Kliv był przyzwyczajony. Jego pieśni zawsze takie były. Grunt, że udało się mu chociaż po części zapomnieć o troskach.

Ale powróciły, oj, powróciły... Gdy tylko powrócili do "Synowskiej" bard po raz kolejny przypomniał sobie, gdzie i dlaczego jest. I to niesamowicie brutalnie.
~ Co ja zrobiłem... ~ pomyślał w czystym przerażeniu Kliv ~ Gdy ja się bawiłem i śpiewałem Elza przeżywała koszmar... O nie... Jak ja spojrzę Daine'owi w oczy?! ~ młodzieniec przełknął ślinę, po czym oczami rozszerzonymi w strachu spojrzał na komendanta Dorion. To już koniec... Likantrop zapiszczał jak zbity pies, po czym dał nura w drzwi na zewnątrz, w noc. Nie mógł tutaj wytrzymać. Nie mógł wytrzymać... Z samym sobą. Ale przed samym sobą się nie ucieknie. Przeczucie to dorwało go dopiero, gdy zatrzymał się przed karczmą. Nie mógł odkupić swojej głupoty. Ale roztrząsanie przeszłości nic nie da. Flowerew wszedł do środka. Reno musiał się pośpieszyć, jeśli z ich kompanii ma jeszcze zostać cokolwiek.

- Wedle życzenia... - mruknął Laucianowi. Mógł rozpuścić plotki, czemu nie? Ale coś mówiło likantropowi że propaganda niewiele im da. - Słuchajcie... Nie sądzicie, że tutaj plotki niewiele dadzą...? Albo mi sie zdaje, albo trzeba tutaj konkretnych działań. Wiem, że robicie co do was należy i w ogóle macie w rękach wiele sznurków prowadzących do różnych osób, lecz... Hmmm... - zająknął się bard. Nie cierpiał przemawiać w ich gronie! Zawsze czuł, jakby jego słowa nie miały żadnej wartości. - Nie będę owijał w bawełnę. Potrzebujemy czegoś więcej, niż sprawnie działającego wywiadu. Wiecie, co mam na myśli? - kompani spojrzeli na niego. Wszyscy ze zdumieniem. Tylko, że niektórzy z niedowierzaniem, niektórzy nie rozumiejąc. Likantrop nabrał powietrza i odwagi. - Aurora. Ona pomoże. Ponieważ Blaise nie jest w stanie rozkazywać, mówię to wam - niewiele mamy do stracenia, a wiele do zyskania... Rozważcie to. Wiem, że ona może przyzporzyć więcej szkody, niż pożytku, lecz w tej chwili potrzebujemy każdego możliwego sojusznika... - zamilkł. Jakoś nie wydawało mu się, aby pomysł sprowadzenia jej spotkał się z aplauzem. Ale nie miał wyboru. Sam nie potrafił zagłębiać się w te diabelskie gmatwania. Ale pomóc musiał. Jakoś.
 
Christoff
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 513
Rejestracja: pt gru 03, 2004 2:06 pm

pn sty 09, 2006 8:17 pm

- Aurora, powiadasz? - mrukn±³ Laucian. Nie u¶miecha³o mu siê za bardzo ponowne spotkanie z t± manipulantk±. Nie zachowa³ o niej dobrych wspomnieñ. - Sprowad¼ j±, ale w nic nie wtajemniczaj - powiedzia³ w koñcu Klivowi. Ta kobieta czyta³a w my¶lach, mo¿e wiêc bêdzie w stanie zmierzyæ siê z Kollmanem. Mo¿e.
Joseph nie wraca³, wie¶ci od jego ludzi równie¿ na razie nie by³o. Tropiciel skin±³ na Faith i jej mistrza i skierowa³ siê do komnaty Blaise. Lionel w dalszym ci±gu czuwa³ u wezg³owia ksiêcia. - Zabierzecie naszego ksiêcia z powrotem do Mott, Wasza ¦wi±tobliwo¶æ, - zwróci³ siê do niego. - Tam bêdzie dalece bardziej bezpieczny ni¿ w tym gnie¼dzie ¿mij. Zaczynajcie.
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

pn sty 09, 2006 8:35 pm

Daine

Elf wkroczy³ do pomieszczenia dok³adnie w momencie, gdy odbywa³ siê podzia³ zadañ. Jego, jak zwykle ostatnio, oczywi¶cie pominiêto. Czu³ siê taki... bezradny. Krytyczny obrót, jaki przyjê³a tocz±ca siê w³a¶nie gra o tron sprawia³a, i¿ ta bezczynno¶æ frustrowa³a zbrojnego z Highfolk, pog³êbiaj±c tylko jeszcze bardziej jego depresjê zwi±zan± z utrat± dziecka. Nawet w walce siê zapomnieæ nie móg³... Potrzebowa³ wsparcia... Gdy ju¿ jego kompani zbierali siê do wyj¶cia, Daine przystan±³ w ciszy przy drzwiach i gdy mija³ go Laucian, szepn±³ jedynie cicho:

- <Czy bêdê tu wam potrzebny, mon ami? Bo je¶li nie, to chyba nie bêdziecie mieli nic przeciwko temu, bym wybra³ siê do Twierdzy razem z Blaisem...>
 
Christoff
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 513
Rejestracja: pt gru 03, 2004 2:06 pm

pn sty 09, 2006 9:09 pm

S³ysz±c Daine, tropiciel zaduma³ siê na chwilê. Faktycznie nie widzia³ dla niego szczególnej roli w obecnej rozgrywce, nie chcia³ te¿ obarczaæ go w obecnym stanie niczym wa¿nym. Jednak nie chcia³ go odsy³aæ. Zdesperowany, zdeterminowany, ¿±dny zemsty potê¿ny wojownik. Zrezygnowaæ z niego by³oby g³upot±.
- Zostañ. Bardziej mu siê przys³u¿ysz tutaj - rzek³ sucho. Nie spojrza³ pobratymcy w oczy. W pewnym sensie czu³ siê winny, ale jak zawsze wiedzia³, ¿e rozum jest po jego stronie.
 
Kiaryn'Veil Duskryn
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2940
Rejestracja: wt lip 01, 2003 11:17 am

pn sty 09, 2006 9:42 pm

Daine

Wys³uchawszy odpowiedzi Lauciana, komendant zamilk³ na chwilê, bez powodzenia usi³uj±c spojrzeæ w unikaj±ce kontaktu wzrokowego oczy ³ucznika. W koñcu, wzbieraj±ca w elfim wojowniku w¶ciek³o¶æ znalaz³a swój upust w ciosie, który sprawi³, i¿ znajduj±cy siê przy framudze drzwi fragment ¶ciany pokry³ siê grub± sieci± bruzd i pêkniêæ. W ruchu tym widaæ by³o frustracjê i gniew wynikaj±cy z samej sytuacji... nie agresjê spowodowan± samymi s³owami tropiciela. Daine obdarzy³ jeszcze raz swego pobratymca ponurym spojrzeniem, po czym sam wyszed³ z pomieszczenia. Na zewn±trz czeka³ ju¿ na niego kordon jego gwardzistów. Czu³ na sobie zmartwiony wzrok Breydena - swego rudow³osego podopiecznego.

- Skoro ju¿ tu jeste¶my, przydajmy siê na co¶. Piêciu z was wybierze siê z Blaisem do Twierdzy Mott i przeka¿e mojej ¿onie smutne wie¶ci... Reszta niech pi±tkami pilnuje Faith, Lauciana, Kliva oraz Josepha. Chyba ¿e oni sami odmówi± tej ochrony. Przez ca³y czas jednak nie spuszczajcie oka z ¿adnego z cz³onków dorioñskiej Kompanii... Ja idê do Wybrañca...

---

Wystarczy³o jedno spojrzenie rzucone na oddychaj±cego p³ytko, le¿±cego na ³o¿u, strudzonego Blaise'a, by w ró¿nobarwnych oczach zbrojnego z Highfolk pojawi³y siê ³zy... Nim Storm mia³ zostaæ zabrany z powrotem do Mott, Daine chcia³ spêdziæ choæ parê minut z nim... sam na sam...

- To nie tak mia³o byæ, przyjacielu... - wyszepta³ elf, ³kaj±c cicho - To nie tak mia³o byæ...

Zdj±wszy z szyi swój szmaragdowy amulet, komendant zawi±za³ go na szyi swego suwerena... i druha zarazem... Temu cz³owiekowi po¶wiêci³ nie tylko swoje ¿ycie, lecz te¿ i ¿ycie swej rodziny.
Jak¿e ludzki móg³ siê okazaæ kto¶ taki, jak Daine... I to po zaledwie trzech dekadach ¿ycia po¶ród tych, których elfy zwa³y "krótkowiecznymi"...
Na tê my¶l, zbrojny z Highfolk za¶mia³ siê niezwykle gorzko...

~~ Laucianie... chyba jestem zbyt uparty, by zrozumieæ Ciebie i to, co zawsze chcia³e¶ mi u¶wiadomiæ...


Idea³y i marzenia...

Jeden, wielki ci±g tragedii...
 
Bielon
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2193
Rejestracja: czw maja 06, 2004 11:28 am

pn sty 09, 2006 9:43 pm

Smutne popołudnie minęło szybko przesiedziane wspólnie i przegadane, choć tak naprawdę nikt z was ochoty na dysputy nie miał. Hans zniknął dając się jak zwykle „gdzieś”, pozostawiwszy po sobie ledwie polecenia. Ostatnio główny szpieg Dorion urósł. Zyskał na pewności siebie. Rządził Dorion gdy Blaise był na siłach rządzić. Teraz, kiedy Książe Dorion leżał na marach byliście niemal pewni, że on stanie na czele Rady, która musiała powstać do czasu odzyskania przez władcę świadomości. Lub jego śmierci o czym żaden z was wolał nie myśleć.

[center:fef8c73fc0]* * *[/center:fef8c73fc0]


Hans:

Wieczorem ulice Pellak wabiły jak zwykle gwarnym tłumem. Turniej zwabił do stolicy Bissel tłum różnorakich gości. Prym w tym towarzystwie wiedli głośni urodzeni, którzy wszem i wobec opowiadali o swoich dokonaniach, dokonaniach swoich przodków jak również o tym co jeszcze dokonają, bo mają to w najbliższych planach. Hans wiedział, że planowanie bardzo często nawala, ale nie wyprowadzał głośnych bufonów z błędu. Wrogów i tak miał dosyć a rozwiane marzenia zawsze bolą. Poza urodzonymi mnogość tu była wszelkiego rodzaju zbrojnych, którzy przybyli się „pokazać” na licznych turniejach i znaleźć sobie bogatego pryncypała. Awanturników wszelkiego autoramentu począwszy od pękatych krasnoludów o długich brodach zaplatanych wymyślnie wedle pielęgnowanej w klanach tradycji przez wszelkiego rodzaju kondotierów a skończywszy nawet na małych niziołkach, obwieszonych pociesznie wszelkiego rodzaju żelastwem, nie rezygnujących jednak z ich największej chluby – procy, w której stosowaniu ten mały lud przewodził. Jednakże liczni zbrojni nie byli w stanie przeważyć ilości kupców, którzy szukali nabywców na swe towary w sposób do jakiego zmuszała tak liczna konkurencja: głośny, krzykliwy i gwałtowny. Może przez to właśnie Hans nie usłyszał jak nieznajomy jakiś, otulony w wełniany płaszcz i kryjący swoją twarz na bakluńską modę zwiewną chustą, zachodzi go z boku. Jednak instynkt zadziałał. Zdążył uchylić się nieco przed zbliżającą się szybko ręką by jednak z ulgą spostrzec, że nie kończy się ona sztyletem a otwartą przyjaźnie dłonią.

- Musimy porozmawiać przyjacielu, prowadź do swoich. – rzekł nieznajomy poważnymi oczyma spoglądając zza bakluńskiej chusty w przenikliwe oczy łotrzyka. Ruszyli więc z powrotem..

[center:fef8c73fc0]* * *[/center:fef8c73fc0]


Wszyscy:

Hans przywiódł bakluna w chwili, kiedy komendant Daine, rozdarty bólem po stracie ukochanej osoby, prosił o możliwość towarzyszenia Księciu Dorion w drodze do Mott. Nieznajomy był wysoki i szczupły, zupełnie nie podobny do bakluńskiego rodu, lecz i tam zdarzały się odstępstwa. Nie przywitał się, choć Hans wprowadził go z krótkim poleceniem.

- Rozmawiajmy!

Milczenie trwało dosyć długo. W końcu nieznajomy, w którego postawie dostrzegliście coś znajomego, ale co trudno było powiedzieć, odezwał się cichym głosem w którym za gorsz było bakluńskiego akcentu, choć wcześniej, Hans by przysiągł, w głosie jego pobrzmiewał.

- Widzę, że najbliższe Księciu osoby są tu jedynie. To i dobrze. Mogę więc pozbyć się tego przebrania, które niezbędne mi było by dotrzeć do was nie niepokojony. – mówiąc to odrzucił burnus i chustę ukazując mocno opalone oblicze bakluna o rysach seula. Zaś jego oczy i postawa i twarz przypominały wam jedną osobę. Osobę, która wnet sama się przedstawiła. – Jestem Lord Bordimor, Pierwszy Namiestnik Trybunału w Pellak.

Był nim, teraz nie mieliście żadnych wątpliwości.


[center:fef8c73fc0]----[/center:fef8c73fc0]

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości