Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

[Planescape] Symfonia Dusz

wt paź 30, 2007 6:22 pm

[c]Symfonia Dusz
[/c]
Zasady są proste:
- Plany są nieograniczone
- Wyobraźnia jest nieograniczona
- Poglądy i wiara kształtują światy
- Czas jest względny i równie dobrze może nie istnieć
- Mechanika nie istnieje; jest tylko ułudą, której ulega umysł

-----------------------------------------------------------------------------

Grają [lista otwarta, można wejść, można i wylecieć]:

Ar0n jako Amalcus
Dreamwalker jako Sir Fantarin Kain de Reno
Nefarius jako Elkaldimer
Sir Baldur jako Azrael
Sierak jako Rasiel Rikumai

------------------------------------------------------------------------------

Wskazówki warte zapamiętania:

- Jakość postów jest priorytetem. lepiej dać jednego posta w tygodniu, ale takiego, by zwalił z krzesła niż pisać co dzień bez jaja i polotu.

- Bylejakość i tendencyjność będzie skutecznie tępiona. Pomysłowość i inicjatywa będą nagradzane.

-------------------------------------------------------------------------------
Ostatnio zmieniony ndz sty 13, 2008 11:36 pm przez Agnostos, łącznie zmieniany 3 razy.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

czw lis 01, 2007 2:45 am

[c]Prolog

czyli ostatnie wspomnienia

Ambient music: Lingering Memories.[/c]

Amalcus
-Tyranka Tu’narath legnie, a Kroczący Pośród Pustki rozłamie Niebo na troje. Ostrze wyłupi ząb Chaosu po to tylko, by roztrzaskać kraty jego więzienia…
Czy to sen? Czy to już koniec? Gdzie ja jestem? Krzyki ludu mego, zew walki, odgłos kadłubów astralnych statków trzaskających i pękających od uderzeń mocy. Słyszysz, jak Twoi ostatni wierni generałowie wydają rozpaczliwe rozkazy odwrotu. A pośród jęku umierających słyszysz Ją. Sunącą pośród pożogi niczym sama śmierć. Przypływa do Ciebie otoczona swą mocą i bijącą od niej stęchlizną nieumarłej klątwy. Chwyta twe konające ciało, łapie Cię za gardło swą kościstą ręką i wtedy… i wtedy czujesz, że coś jest nie tak.
Czegoś tu brak, jej chwyt jest słaby, tak żałośnie bezsilny. Twe niezywkłe odkrycie okazuje się prawdziwe, gdy tylko słyszysz jej głos. Jest odległy, jakby zanikający i drży niczym głos zagubionego dziecka. Ledwo słyszysz ten delikatny, chrapliwy szelest:
- Zaprzepaściłeś… unicestwiłeś nas wszystkich…
Zasłona ciemności opada na Ciebie. Słyszysz jeszcze tylko, jak korpus Liczej Królowej Vlaakith upada obok Twego.

Elkaldimer
Ysgard. Nieskończone pola bitewne Muspelheimu.
- A więc wróciliście tu. O, nawet jest was więcej. Dobrze, po kolei proszę!
Splunąłeś w stronę trójki Glabrezu. Z każdym kolejnym pobytem na tym planie coraz to lepiej odnajdywałeś się w jego rzeczywistości. Co za ironia losu. Chaotyczne, targane zimnym wichrem Thora równiny, stały się miejscem tak bliskim Tobie. W sumie już nawet te zaplute bestie chaosu mają większe prawo bycia tu niż Ty. Ale co tam. Zatarłeś tylko łapska i rzuciłeś się z impetem do przodu. Pomimo najszczerszych chęci twe ciosy szybko okazały się jednak wyjątkowo beznadziejne.
-Cóż jest? Walczycie całkiem nieźle, jak na glebrezu.
- Gdyż my nie jesteśmy glabrezu…
Nienaturalny syk zburzył Twe myśli i spokój twego serca, którego nigdy zresztą nie było.
Nagle bestie wykonały krótki przeskok w czasie, otoczyły Cię ze wszech stron. Poczułeś pazury, lodowate, długie pazury przebijające Twe ciało z każdej możliwej strony. Czułeś, że odpływasz z tego planu. Ysgard nie próbował nawet Ciebie zatrzymać. A to nie wróżyło dobrze.

Fantarin Kain de Reno

- Taaa. Nawet dużo - powiedział gnom po czym przekręcił bransoletę.
Świat dookoła zaczął się rozmywać, jednak coś w tym wszystkim wyglądało… inaczej niż zwykle. To falowanie, rzeczywistość uginała się nieznośnie, poczułeś, jakbyś miał zaraz bełtnąć. Gorzej niż po bazyliszkowym omlecie…
Ocknąłeś się pośród mroku uderzająco pustych, pełnych mroku uliczek Sigil. Zaraz, zaraz, w Sigil nigdy nie jest tak ciemno. Jednak architektura nie dawała wątpliwości co do Twej lokalizacji; znałeś te uliczki, choć nie byłeś w stanie precyzyjnie określić swej lokacji ni nawet dystryktu. Zupełnie jak we śnie, w którym miejsca znane mają pozór bezkształtny i tajemniczy. I wtedy ujrzałeś go. Twego zakapturzonego znajomego, jak stoi w odległości kroków kilkunastu. Machał, przywołując Cię bliżej.
- Myślałem, że nigdy Cię nie znajdę, de Reno. Musimy uważać, opanowali wszystko, każdą myśl, każdy klucz i każdy portal. Nie wiem, ilu jeszcze pozostało wolnych od wpływu Jedynego.
Nic tutaj nie miało sensu. Ty jednak bez słowa zapytania akceptowałeś wszystko, co mówił tajemniczy kapturnik. Jakby było to takie jasne. Jakby to był sen, gdzie logika ugiąć się musi bezwiednie wyobraźni.
- Pamiętaj, musisz odnaleźć Zasobnik! Ty, nikt inny. Pod żadnym pozorem, nie przekazuj go szponom, skrzydłom, ani zagubionym duszom!
Przytakiwałeś tylko wpół świadomie. I wtedy uleciałeś jakby ze swego ciała. Widziałeś siebie stojącego posłusznie i pokornie obok mężczyzny wciąż skrytego. Naszła Cię ciekawość, by zerknąć, co jest pod kapturem. Podlatujesz bliżej, coraz to bliżej, już już zerkasz za rąbek tkaniny… I wtedy… Pustka! Pod kapturem nie ma nic, absolutne, wielkie Nic! Ziejąca pustka. Krzyczysz z przerażenia, lecz pustka pochłania wszystko, włącznie z Twym krzykiem osamotnionym.

Gharrel Sferopław

~ Jakież to moce zawładnęły mym losem, rzucając mną nieporadnym do świata obcego, w którym jedynym mi znanym jest wróg najstraszliwszy? Burze czasu rzadkim są zjawiskiem. Muszą być. Zapewne. Chyba. A może więcej istot pośród światów targanych jest wspomnieniami, które dopiero nadejdą? Może mój los nie jest tak bardzo odosobniony, jak mi się wydaje?
Mężczyzna rozmyślał pośród mroku, pustki i samotności.
~Jak możliwym być może, że istoty żywe przewijają się nas tak blisko, są tuż obok, tak samo zagubione jak my, a wciąż pozostają odległymi… niczym gwiazdy. Może właśnie taki jest cel istnień, sens egzystencji? Prowadzić się wzajem swym światłem, być dla siebie gwiazdami, co drogę wskazują pośród nieznanego?
W tych rozmyślaniach snutych cierpliwie Gharrel nawet nie spostrzegł, że w zasadzie, to jego istnienie jest zawieszone pośród pustki. Że uwięzionym jest przez moc, której tak dzielnie próbował się opierać.
Wspomnienia czasem budziły się w Twej wyjałowionej pamięci. Były jednak liche, niepełne i coraz odleglejsze. Śmierć dla nadziei, umiejętnie wlewana w Twój umysł przez siłę jakąś przemożną, z Zewnętrza samego.
~Jesteśmy tymi, którzy obserwują. Którzy byli, są i będą. Zdobywamy światy. Opór jest daremny… Gharrel, powstrzymuj ich, my musimy zakłócić więź telepatyczną albo wszyscy będziemy zgubieni… Gharrel, dzieje się coś dziwnego, czujniki zaczęły szaleć, Foster nie ma pojęcia co do cholery się dzieje; bariera, zasilanie główne, generatory plazmy, wszystko jest martwe… Słyszysz, Gharrel?! Wycofaj się, uciekaj, musisz uciekać, to coś… to wyładowanie… ono idzie prosto na Ciebie!!... Jesteśmy tymi, którzy obserwują. Którzy byli, są i będą. Zdobywamy światy. Opór jest daremny…

Irena Astarosa
- Cieszę się niezmiernie, że zdołałaś mnie odnaleźć. Usiądź, proszę, Ireno. Irene czy Irena wolisz, by Cię zwać? Wybacz, że nie mam żadnego wina, ale po ostatnim ataku mój skład nieco ucierpiał. A zresztą nigdy nie podniecał mnie wina smak… jest takie puste, ubogie i mało treściwe, ekhem, przepraszam, zapominam że mogłaś nie jeść od dosyć dawna…
Mężczyzna był niezwykle dystyngowany, o nienagannych manierach. Gabinet jego pełen był ksiąg bez najdrobniejszego śladu kurzu na którejkolwiek z półek czy też grzbietach samych książek. Długa szata jego przykuwała wzrok metalicznym blaskiem oraz wykonaniem z niegniotącej, doskonale układającej się tkaniny.
- Zwą mnie Oświeconym, jak zapewne doskonale już wiesz. A przydomek ten zyskałem sobie nie bez powodu. Chyba jesteś w stanie sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Wielkie Konsylium Serca Śmierci zorientowało się, iż ukrywam się na terenie miasta, tuż pod ich samiusieńkim nosem? Twa misja jest szczytna i doskonale ją rozumiem. Sam niegdyś byłem takim idealistą, który wierzył, że jedna śmierć, jedna zbrodnia może wszystko zmienić, może mieć jakiekolwiek znaczenie. Może zbawić duszę Twą czy czyjąkolwiek inną. Muszę jednak Ciebie rozczarować. Jego śmierć byłaby czymś więcej niż niepowetowaną stratą. To byłby początek kresu dla nas wszystkich! Ja mogę być „Oświeconym”, Ty możesz być determinowana zawiścią, tą zwykłą ludzką zawiścią… Jeśli jednak wszyscy z nas mieliby stać się tacy, wówczas pogrążymy się w otchłani Planu Energii Negatywnej, zatracając się na zawsze!
Wampir uniósł się gniewem świętym i straszliwym. Szybko jednak powrócił do zwykłego stanu głębokiego, refleksyjnego spokoju i pełnej kontroli nad sobą. Uśmiechnął się szyderczo, choć Ty w tym uśmiechu dostrzegłaś przez moment nutkę podziwu dla Ciebie i bliżej nieokreślonego pragnienia…czegoś w rodzaju ekscytacji…
- Wróć do mnie, kiedy tylko to zrozumiesz. Teraz jednak jestem zmuszony Ciebie zabić… znowu.
Nie zdołałaś dopaść do niego, przerwać zaklęcia. Magiczne kajdany skrępowały Ciebie momentalnie, skazując na łaskę bądź niełaskę Twego oprawcy. Wypowiedział kolejną inkantację i podówczas z jego osoby zaczęły wypływać płomienie światła. Jasne, błyszczące języki, które lizały Ciebie boleśnie. Twa tolerancja nic tu nie mogła poradzić. To nie było zwykłe światło.
- Dryfuj samotnie pośród materii i śmieci Astralu, sama ze swymi przemyśleniami. Nie podnoś ręki na silniejszych od siebie, aż nie dojrzejesz do prawdy. I nie daj się wykorzystywać na przyszłość. Nawet bogowie mają krew, której można upuścić.

Queille
Księga, którą wygrzebałeś po wielu dniach tułaczki pośród ruin Ulcastera nie prezentowała się nadzwyczajnie. Tytuł przetłumaczyłeś jako „Annał Niepoznanego”. Księga ta, zgodnie z zapiskami samego autora, którego jednakże nie zidentyfikowałeś, miała prezentować każdemu czytającemu wrażenia, doznania i wiedzę, której jeszcze nigdy nie poznał i nie doświadczył.
Zaraz dnia następnego z zapałem i żarłocznością zabrałeś się za pochłanianie księgi. Na pierwszych stronicach nie było niczego, co byłoby Ci nowe. Zawiodło Cię to nieco, ale i zmobilizowało do tym szybszego czytania dalej. Im dalej zagłębiałeś się w teksty, tym mniej z nich jednak rozumiałeś. W końcu zaczęło ogarniać Cię dziwne uczucie. Pojawiło się, gdy chciałeś przerwać lekturę, ale… nie mogłeś. Wolumin zaczął pochłaniać Twoją wiedzę, czytać z Ciebie. Zamiast dawać Ci nowe doświadczenia, szerszy ogląd zrozumienia świata, wyjaławiał on Twą wiedzę i znajomość wszelkich rzeczy. Przerażony ślęczałeś dalej, tracąc zmysły, tracąc mądrości gromadzone pieczołowicie tymi całymi latami ciężkiej pracy.
W końcu łzy zacząłeś ronić w obfitości coraz to większej. Inkaust rozmywał się i nikł w miejscach, w których słone krople spadały na stronice. Aż w końcu, nim choćby do połowy objętości księgi dotrzeć zdążyłeś, rozmywać poczęły się już nie tylko litery i inicjały poszczególne, ale cała księga. A Ty wraz z nią. Tonąłeś w cieniu wiedzy, którą Annał ten przeklęty zdołał pochłonąć, wyssać w ciągu stuleci swego istnienia. Aż sam zostałeś wessany cały, w sam środek nienzanego.

Rasiel Rikumai
Szaleńczy bieg. Oglądasz się za siebie, oddział artyleryjski Baatezu właśnie splunął w Twą stronę kanonadą ognia. Rozpływając się w powietrzu znikasz z widoku pomniejszych czartów, przeskakując raźno płomienie. Żałosne gady. Odwracasz się pretensjonalnie w ich stronę. ~Zaraz poznasz drugą stronę lustra, Alicjo… – myśląc to spoglądał na poznaczonego setkami bitew osylutha dowodzącego oddziałem diablich pomiotów.
- Przybywajcie Kapłani Cienia…! Oto szykuję wam ucztę z baatoriańskiej krwi i ciepłego mięsa…
Plugawy uśmiech zajaśniał na Twej twarzy. Poczułeś jednak ukłucie. Dziwne. Odległa reminiscencja niebezpieczeństwa długo zapomnianego i… zlekceważonego? Twe wierne sługi nie raczyły przybyć, ale mimo tego coś się materializowało. Diabły zbliżały się z każdą sekundą, a Ty z przerażeniem zdawałeś sobie sprawę, że nie jesteś w stanie się poruszyć. Zasłona cienia próbowała Cię przygnieść, miast przywołanych stworów pojawiły się natomiast obłoki mgły rozwijającej się w cieniste wiry energii…
Ból rytuału, którego nie dopełniono, dał o sobie znać.
- My wciąż cierpliwie czekamy na Ciebie, Rasielu…
Chłodny, beznamiętny głos rozbrzmiał w Twej głowie. By ucichnąć... na długo… bądź zawsze.

Strzaskane Niebiosa
- Jestem w stanie zaoferować Ci wszystko, czego pragniesz, czego poszukiwałeś przez wieki swej nadaremnej egzystencji. Oddalałeś się od początku, z każdą kolejną chwilą istnienia zapominałeś o tym, kim byłeś przedtem. Jakbyś zaczynał coraz to nowe wcielenia swej egzystencji…
- Czego oczekujesz zatem w zamian?
- Aaach, w zamian…

Istota skrzywiła się, przedłużając każde słowo ostatniej wypowiedzi. Jej głos był chrapliwy, jakby wydobywała go z jakichś czeluści krtani obcej, z którą czuła się jeszcze nieswojo. Nad głową przybysza, którego poszukiwałeś przez lat dziesięć, sto, nieważne to zresztą dla Ciebie, migotały obrazy rozmaite. Przemawiały do Twej wyobraźni, dostrzegałeś w nich enigmatyczne zachęty i zapewnienia o szczerej chęci pomocy. Widziałeś jednak dobrze, że to tylko sprytny pozór. Byle on nie odkrył prawdy o Twym przybyciu…
- Otóż w zamian… oczekuję tego, czego nigdy nie miałeś, bądź co już dawno utraciłeś. Uczciwa wymiana, przyznasz? To, czego najbardziej pragniesz, za to, czego najpełniej Ci brak. Chcę Twej pamięci, Twych wspomnień, a na deser jednego drobiażdżku… głowy Pani!
Stało się. Jednym gestem rozmontowujesz zabezpieczenia planarnego więzienia. W tej samej chwili chmura ostrzy zamienia twego adwersarza w kupkę trzewi i posoki. W Twej głowie usłyszałeś jeszcze, jak mówiła bez słów. Mówiła! Do Ciebie… rozumiałeś każde pojedyncze słowo, rozbrzmiewające niczym gong, skupiając zarazem cały swój wysiłek, by nie uronić ani jednego, by wszystkie wyryć w pamięci Twej tak ulotnej. Pośród tego usilnego zamierzenia zacząłeś sam odpływać, w objęcia nieświadomości.

*******************************************************
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

czw lis 01, 2007 3:17 am

[c]Epizod I

Meandry rzeki Στύξ pośród bezgwiezdnych szarości pustkowi krainy Ἅιδης

Main theme music: Underground Wastes[/c]

Odsłona I

Grząski, miękki grunt, piach i ił w kolorze nocy. Rzeka samotnie snuje swój bieg leniwy pośród szuwarów, trzcin o ostrym, metalicznym zabarwieniu cynobru i burgunda. Trzciny falują, drgają owiewane eteryczną bryzą czasu, jakby snuły opowieści rozliczne, zapomniane. Z każdym, najlżejszym choćby ruchem, odcienie i koloryty tejże nadwodnej roślinności zmieniają się, jakby dziecko świata ciekawe bawiło się tym całym kosmicznym kalejdoskopem. Nagle trzciny zamierają w oczekiwaniu. Ich zabarwienie uspokaja się i faluje już tylko nieznacznie w rytm pulsującego nurtu rzeki, co łachy piaszczyste obmywa.

Samotna nimfa stoi na brzegu. Nenufary lgną do jej zanurzonych po kolana nóg, jakby desperacko pragnęły ciepła, tak obcego i rzadkiego w tej krainie. Przepiękna to doprawdy jest istota. Nawet przepasanie prostą, skromną szatą nie jest w stanie skryć jej wdzięków i powabu, który emanuje z niej, roznosząc się bez przeszkód po spokojnej rzecznej toni. Kobieta trzyma na rękach jakieś małe zawiniątko, czule obejmuje je rękoma, a trzciny aż skręcają swe podłużne liście w niemym wyrazie tęsknoty za bliskością i uczuciem. Zawiniątko nie jest stertą odzienia wymagającego przeprania, nie znajdują się w nim również naczynia, które po uczcie dobra gospodyni nie omieszka nigdy przepłukać. Rzeka ta bowiem świętą jest i nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się zbliżyć do niej w tak przyziemnym i prozaiczny celu. Paradoks to zaiste, bowiem żadna inna woda po tej stronie Wielkiego Koła nie obmywa tak skutecznie z brudów i nieczystości. Nie obmywa raz na zawsze…

Nenufary zadrżały, gdy dobiegło ich ciche kwilenie. Płacz dziecka, które odczuć musiało chłód bijący od tafli śmiertelnie lodowatej wody, gdy jego matka zrzuciła okrywające je prześcieradełko. Z pietyzmem zbliżyła maleństwo do wody, zanurzając w cichym nurcie jedną tylko jego piętę…

Gdy tylko dokonała tego czynu, krzyk malca ucichł, a za kobietą, zaraz na brzegu, wyrósł niczym z podziemi piękny, rosły młodzian. Sunął majestatycznie, unosząc się tuż nad ziemią zapewne dzięki mocy swych skrzydlatych sandałów z wiązaniami przetykanymi drogocennymi kruszcami. Złocone szaty biły blaskiem natarczywym aż, lecz łagodzonym jego delikatnymi rysami oraz ujmującym obejściem.

- Dokonało się. Już czas, droga Siteht.

Nimfa, odwróciła się bez słowa i wyszła na brzeg. Krople lodowato zimnej wody rozpaczliwie próbowały przylgnąć do jej stóp na dłużej, lecz nienaruszalne prawa Ziem Niewidzianych kazały im wyparować w ułamku sekundy zaledwie.
Wtem mężczyzna drgnął, tknięty nadnaturalnym przeczuciem. Uniósł się wyżej, szybując ponad ciemne, granatowe wody, a jego wzrok przebił taflę nieoczekiwanie burzącej się wody, przebił magiczne bariery, by natrafić w końcu na Wasze błagalne, nieme spojrzenia. Spojrzenia uwięzione poza czasem, poza istnieniem.

Wahał się, toczył walkę w swym wnętrzu, której jedynym świadkiem była Rzeka. W końcu wzniósł swą dłoń, ugniótł palcami magiczną tkaninę, rozpościerającą się gęsto w tym miejscu i szybkim ruchem nadgarstka rozerwał ją. Jeszcze tylko kilka słów mocy przebić musiało ciszę, by w końcu, wysiłkiem mężnym i nielichym, przenieść garść dusz z tego przemyślnego planarnego więzienia na ziejące pustką, aczkolwiek bezpieczne wybrzeże w zakolu rzeki.
Budziliście się pośród wilgotnego piasku i ciężkiego, odurzającego powietrza, powracając do zmysłów powoli i ospale. Nienaturalna mgła otępienia stopniowo ustępowała z waszych umysłów. Dziwna była z was kompania, aż mężczyzna zacmokał ni to ze zdumienia, ni to z obrzydzenia. Wychudzony przeraźliwie gith o twardym, czarnym i beznamiętnym spojrzeniu; rogaty czart z piekielnych czeluści, zapewne o znacznej randze w szeregach Baatezu; szlachetnie odziany gnom o rozbieganym spojrzeniu i stercie klamotów i drobiazgów, które aż porozsypywały się dookoła; przepiękny przybysz nienaturalnych rozmiarów z jednym tylko skrzydłem, które na wypalone wyglądało, kobieta o bladej cerze, lecz wielkiej sile w swej drobnej figurze, mężczyzna o stroju iście błazeńskim i urządzeniach podręcznych o niespotykanej złożoności, człowiek ze znamieniem pentagramu na czole, wreszcie kolejny zwykły, wątły i wystraszony człeczyna, w którego oczach płonęła jednak żądza i determinacja wprost niesłychane.

Wasz wybawca zmrużył oczy i począł mówić, a głos jego rozbrzmiewał donośnie, nosząc się po równinach pustki i nocy.

- Wędrowcy samotni, zagubione dusze. Widzę po waszych oczach, że wody Styxosu obmywały was przez długi czas, choć nie mogliście byś tego świadomi. Szczęście w nieszczęściu spadło na was, zapewniam was. Me oczy nie widziały jeszcze tak zmyślnego więzienia, tak rozpaczliwego wzroku istot uwiezionych szalenie złośliwą i potężną magią. Ktoś musiał o tym wszystkim dobrze wiedzieć, Byty obserwują każde istnienie, a moja obecność w tym miejscu o tej porze, choć wynikła z innych spraw – tu wskazał na przecudną nimfę stojącą wciąż na brzegu, ściskającą swe dziecko i drżącą delikatnie z chłodu – stała się nieoczekiwanie waszym zbawieniem. Znak to, że macie patrona znamienitego, przyjaciela gdzieś w oddali, albo po prostu wroga waszych wrogów… a zresztą, co ja będę tłumaczył, wici i sieci planów, powiązań, spisków i zamierzeń nas wszystkich oplątują w sposób nieznany tak naprawdę ani mnie, ani mym zwierzchnikom…

Zamilkł na chwilę, w zamyśleniu. Gładził się długimi, wypielęgnowanymi palcami prawej dłoni po kształtnym podbródku.

- Me imię brzmi Semreh. W tym miejscu przynajmniej. Mieliście bowiem przyjemność trafić do Królestwa Podziemi, świata odwróconego, gdzie egzystencja staje się cieniem samej siebie, wiara zapada się niczym waląca się lepianka, a z myśli zostają tylko pokraczne szkielety. Nawet mój blask ledwo jest w stanie rozświetlać mroki niepamięci wokół nas. Czy pamiętacie kim jesteście? Czy wiecie, jak brzmią wasze imiona? Na mój gust, gdyby wasz oprawca, siła, która was tu sprowadziła chciała pozbawić was wspomnień i jestestwa, po prostu zatopiłaby was w odmętach tej rzeki. Widziałem już nieraz ciała biedaków dryfujące pośród mroźnej toni Styxu. Powykręcane i puste skorupy, których nie da się wydobyć z przepastnej toni bez dna, dopóki taka nie będzie wola dusz w nich wegetujących. A jeśli dryfuje się zbyt długo, wówczas nurt nieodparty wymywa z istot nawet pamięć o tym, jak to jest własną wolę posiadać…

- Ach, widzę nutę zdziwienia w waszych spojrzeniach, słyszę pytanie, które przewija się właśnie w waszych myślach. Otóż uwolniłem was, ponieważ nie tolerują zbędnych krępacji. Co więcej, wasz widok w tym miejscu przejął mnie dreszczem, jakiego nie odczułem od eonów. Dziwne to było uczucie. Spoglądać na istoty zanurzone pośród nicości niczym owady w bursztynie, a mimo to ciągle żywe, tak bardzo, bardzo, rozpaczliwie i żałośnie żywe…


Byt zwący się Semreh aż wzdrygnął się cały, lecz szybko zrzucił to niewidzialne brzemię, otrząsnął się z niego.

- Jam jest Semreh, opiekun uczciwych złodziei, nieporadnych dyplomatów, kupców hojnych i rozrzutnych oraz wędrowców domatorów… przynajmniej w tym miejscu.- szelmowski uśmiech przeciął w jednej chwili jego jaśniejącą, sympatyczną twarz – Dzięki mnie z odmętu niepamięci wydobyci zostaliście na mieliznę zapomnienia. Nie zazdroszczę wam w żadnej mierze. Tym bardziej nie czujcie się wobec mnie dłużni. Jak to powiedział pewien wędrowiec nadzwyczaj mądry i pogodny, którego spotkałem na odległej pustyni, potraktujcie mnie jako waszego Samarytanina. Co wam mogę jeszcze ciekawego powiedzieć, nie zbliżajcie się pod żadnym pozorem do Rzeki. Wiedzcie, że ona żyje, a by żyć, pożerać musi. Miała was w swej paszczy przez sam nie wiem jak długo, lecz pożreć was nie mogła. Jej apetyt rósł zapewne z każdym dniem…

Nieoczekiwanie urwał w pół zdania. Zwiesił głos, a oczy jego rozbłysły białym blaskiem. Blaskiem, który zakrył, co było zapisane, aż z mroku nie wyłonił się nowy kształt przyszłości…

[c]Theme music: The Prophecy[/c]
Wspomnienie, co powracać będzie bez ustanku,
jest tym co połączy was na czas nocy bez poranku…

Ofiary zdrady, ograbione z życia, mocy, wpływów i majątku,
dotrzeć do waszych oprawców musicie, by odnaleźć siebie… u początku…

Poszukiwanie to ze znojem i cierpieniem związane jest wraz,
a zdrajca i wróg waszych poczynań przebywa teraz i przebywać będzie… pośród was.

Jam jest pierwszym z pierwszych z trzech zaufania godnych,
których napotkacie nim umknięcie w wir wspomnień ulotnych.

Czerpcie z wszelkich źródeł, ile tylko zdołacie,
czas pokaże, iż z każdego okruchu cienia skorzystacie.



Jasność odpłynęła miękko i płynnie. Semreh odwrócił się beznamiętnie do swej podopiecznej.

- Dokonało się. Już czas, droga Siteht.

Nimfa odwróciła się bez słowa i wyszła na brzeg. Krople lodowato zimnej wody rozpaczliwie próbowały przylgnąć do jej stóp na dłużej, lecz nienaruszalne prawa Ziem Niewidzianych kazały im wyparować w ułamku sekundy.

Semreh nagle, na krótki moment odwrócił wzrok raz jeszcze w waszą stronę. Przez ułamek chwili dostrzegliście w jego spojrzeniu obraz niebywale wymowny, obraz egzystencji przygniecionej niewyobrażalnym cierpieniem. Morze, ocean, nieskończona pożoga cierpienia poza ludzkim wyobrażeniem. Czy było to wasze cierpienie, które znalazło tylko zwierciadło, w którym mogło się odbić? Czy może jakaś cząstka was uwiązła w sercu Semreha, bytu tajemniczego, o aparycji młodziana mężnego? A może aparycja ta była po prostu ułudą, skrywającą prawdę dużo straszniejszą i szkaradną?

Nim ogniki męki zniknęły z jego oczu, wyszeptał jeszcze do was, jakby ostatkiem sił jakichś nadziemskim:
- Strzeżcie się… Uv àjéd…

A głos, który to wyrzekł nie należał do niego.

Wziął na ręce drobniutką przy jego rosłej figurze Siteht i spojrzeniem błądzącym wpierw po horyzoncie omiótł was jeszcze na krótko, rozpływając się w nicość. W miejscu jego odejścia z ziemi wyprysnął gąszcz trzcin, które w jednym momencie spłonęły karmazynowym płomieniem.

Wasza konfuzja jednak nie spłonęła, podsycana nieustannie gorejącym ogniem ciekawości. I lęku.

**********************************************************
Ostatnio zmieniony śr lis 07, 2007 12:13 am przez Agnostos, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

pt lis 02, 2007 2:37 am

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Gdy jest się poszukiwanym przez tajemniczą, istotę, owianą aurą grozy i respektu, najgorsza staje się niewiedza - czego też owa istota może chcieć. Myśli o tej tematyce mogą doprowadzić do szaleństwa. Podstawowe potrzeby takie jak posiłek czy sen powoli są wypierane, dominowane przez ciekawość? Strach? Niemożność? Bo jak inaczej nazwać to uczucie? Takowy stan może przejść w dwa kolejne etapy, w zależności od poszukiwanego, czyli nas. Pierwszym etapem jest czekanie (które może doprowadzić wręcz do szaleństwa). Drugim etapem jest zamienić strach czy ciekawość w determinację i zrobić to co w takiej sytuacji zdaje się najlepszym choć najtrudniejszym rozwiązaniem. Odszukać tego, który nas szuka, a najlepiej przed nim... Pierwszym krokiem w poszukiwaniach jest dojście do tego, dlaczego ktoś nas chce odnaleźć i jaki ma interes. Bo przecież ktoś o dobrych intencjach nie zadałby sobie tyle trudu, że odnaleźć wyrzutka. Być może to członek starej świty, która obserwując poczynania wygnanego doszła do wniosku, że ten swoim zachowaniem hańbi czy też psuje opinię całej rasie, jaką reprezentuje. Więc czy tajemniczy osobnik jest zabójcą? Opis wyglądu nie świadczy o nim jako o dobrodusznym trubadurze, który poszukuje wspaniałej historii życiowej by ułożyć kolejną pasjonującą pieśń. Wyglądem przypomina innego wyrzutka, łowcę głów, któremu nie zależy na niczym po za pieniędzmi, więc śmiało może ścigać kolejne potężniejsze ofiary, nawet diabły...

Urocza polana, -która rozpościerała się na niewysokich wzgórzach, których kolor ograniczał się jedynie do różnych odcieni zieleni trawy- kończyła się w miejscu, gdzie stała niemalże pionowa góra, o skalistym zboczu, którego nie dało się pokonać w żaden sposób wspinaczki. Szczyt tej góry raczej nie istniał, gdyż tak samo jak góra u swego podnóża się zaczynała, tak pewnie też się kończyła. Być może pojmowanie tego widoku było błędne? Bo przecież patrząc od dołu, rozpościerająca się wzwyż skała jest w naszym mniemaniu górą, jednak gdy spojrzymy z jej szczytu w dół, to już nie myślimy o niej jak o górze a jak o ostrym klifie, z którego widać dolinę zapełniającą widok nisko pod nami. Po co jednak myśleć, jak wygląda szczyt, skoro nie tam chcemy się dostać?...

Między źdźbłami trawy wyrastał śliczny żółty kwiat, który kojarzył się z prawdziwą niewinnością czy cnotą. Kwiat jednak nie musiał piąć się w górę w szaleńczym wyścigu o promienie, które go żywiły. Na całym wzgórzu tylko on jeden sięgał nad trawą, więc nie miał powodów. Był wyjątkiem czy ozdobą... Był, gdyż to właśnie na nim ogromna szponiasta stopa stanęła. Właściciel stopy zupełnie nie pasował do krajobrazu, nie tylko z racji koloru swej skóry, ale również z racji aury jaką emanował. A aura ta wyczuwana była nawet przez wiatr, który huczał i wył próbując jakby odstraszyć nieproszonego w te okolice gościa. Głowa przyozdobiona w cztery dość sporych rozmiarów kozie rogi, -które wiły się i wykrzywiały w dwóch kierunkach - ku górze i podłożu- spojrzała się w górę. Z oczu biło delikatne światło w kolorze czerwieni, patrząc w nie można było się zlęknąć, lub odczuć dziwne poczucie bezpieczeństwa, że ta istota, która jest właściciele owych oczu nie zaatakuje podstępem, gdyż jest honorowa. Tors wysokiego na ponad dwa i pół metra osobnika zakryty był przez stalową poniszczoną zbroję, która jak widać niejednokrotnie uratowała właścicielowi życie od gniewnej i zimnej stali wroga, z jakim trafiło mu się zmierzyć. Uda jego były pokryte nagolennikami, które niegdyś musiały być częścią pełnej zbroi płytowej, lecz z nieznanych nikomu powodów właściciel postanowił rozebrać właściwy pancerz i połączyć jego część z częściami innego pancerza. Kolana świetnie chronione były przez wypukłe płyty w kształcie ludzkiej czaszki, z kolcem na środku czoła. Przy lewym udzie od strony zewnętrznej spoczywał przytwierdzony cienkim sznurkiem bicz, któremu twórca nie poskąpił kolców przy jego produkcji. Z prawej zaś strony bezwładnie wisiała oskalpowana głowa wilka? Na pierwszy rzut oka, można by było uznać, że dawnym właścicielem głowy był wilk, jednak dokładny obserwator, lub znawca (lub jedno i drugie) zauważyłby, iż właścicielem był straszliwy potomek drowa z demonem. Draegloth. Umięśnione ramiona były zupełnie gołe aż do samych przedramion, na których znajdowały się cztery sterczące kolce, przytwierdzone do skórzanego paska. Kolce niczym jeż straszyły ostrością wszystko na boki. Z szerokich pleców istoty wyrastały błoniaste skrzydła, przystosowane do latania, lecz nie tylko, gdyż spojenie dwóch głównych kości, oraz końcówka kości bogate były w ostre jak na głowie rogi. Prawica czerwonoskórego czarta dzierżyła dość sporych rozmiarów topór, który dla zwykłego śmiertelnika był bronią dwuręczną.

Wysoki, masywny bies spojrzał na dół, pod siebie. Grunt mógł być podporą dla śmiertelnika, który nigdy nie znalazł się w miejscu, gdzie swoje położenie ustalał dzięki własnej woli i sile umysłu. Diabeł lekko prychnął a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Kto o zdrowych zmysłach na jego miejscu wspinałby się, kiedy dziewięć piekieł wyposażyło go w świetnie działające skrzydła? Nikt, dlatego też bez chwili namysłu diabeł machnął nimi w dół. Podmuch powietrza wzbił w górę pył i piach a ciało czarta uniosło się w powietrze. Ruch ten był powtarzany jeszcze kilkadziesiąt razy, nim diabeł nie wzniósł się na taką wysokość jaką chciał. Jego cel został osiągnięty, gdy po przeciwnej stronie, w skale ujawniło mu się wejście do wydrążonego tunelu. Lekko wysunięty kawał skały stał się lądowiskiem dla biesa, który przy kontrolowanym upadku lekko zadrżał podłożem. Twarz diabła była całkowicie poważna, skoncentrowana na poszukiwaniach czegoś, co z pewnością powinno zwrócić jego uwagę. Nie błądził już, gdyż raz jakiś czas temu przytrafiło mu się tymi korytarzami maszerować w poszukiwaniu przeciwnika.

Dawna komnata demonicznego przeciwnika diabła była pusta. Gdzie, nie-gdzie tylko ociosana skała dawała po sobie do poznania, że ktoś wcześniej tutaj był, z racji wbitych haków na pochodnie, i kilku znacznych plam krwi. Tutaj musiała odbyć się prawdziwa batalia. Dawni mieszkańcy tego miejsca, jednak z pośpiechem je opuścili. Niestety, żadnego śladu po sobie nie pozostawili, a przynajmniej takiego, który mógłby o czymś świadczyć.

Diabeł jeszcze bardziej się skrzywił na pysku. Prawa połowa ust wraz z kawałkiem policzka odsłoniła się ukazując rząd ostrych jak brzytwa kłów. Diabeł sapnął głośno charcząc przy tym, jakby kołatany jakąś ciężką chorobą płuc, po czym splunął na bok i odwrócił się na pięcie. Kierując się do wyjścia tym samym korytarzem, którym szedł przed chwilą w drugą stronę, sapał pod nosem i klął sam do siebie w plugawym języku diabłów (spluwając co jakiś czas). Diabeł w duchu łudził się, że w tym miejscu, znajdzie jakiś znak, który zbliży go do osobnika, który go poszukuje. W istocie skomplikowane. Nie tyle zawiedziony co zdegustowany faktem, że coś poszło nie po jego myśli szedł ciągle tym samym tempem, mocno stąpając z gniewu po podłożu. Jego wzrok wbity w skałę, która jakby nie było pełniła rolę swego rodzaju posadzki, nie zauważył wyjścia z korytarza. Diabeł nie zwalniał tempa mimo, że od stromego zbocza dzieliły go metry. Ten jednak się nie zatrzymał. Jego sylwetka w mgnieniu oka zniknęła z urwiska, a chwilę później z tegoż właśnie urwiska było widać jak czart szybuje na rozpostartych skrzydłach w kierunku przeciwnym, do jaskini, w której się przed chwilą znajdował.

Lot na szczęście nie trwał zbyt długo. Niesiony wiatrem czerwony osobnik szybował kilka długich chwil, po czym znalazł się nad polaną, która była mu świetnie znana. To właśnie na tej polanie znajduje się Wielki Hal, miejsce, gdzie duchy dawnych bohaterów i herosów piją pitny miód, zajadają się dziczyzną oraz walczą nie ginąc śmiercią prawdziwą, gdyż jeśli walka jest honorowa (a tylko tacy mężowie witają w progi Wielkiego Halu), to przegrany po kilku chwilach od klęski wraca do zdrowia nie łamiąc się porażką. Bies wylądował na niewielkim wzgórzu, z którego było widać okolice, oraz Wielki Hal. Mina na jego twarzy świadczyła o wielkim niezadowoleniu a właściwie złości. Diabeł musiał na chwilę spocząć i znów się zastanowić co też jest powodem, że z poszukiwacza zmienia się rolę na poszukiwanego...

Chwila na zastanowienie została bezlitośnie przerwana przez trzy dyszące poczwary, których obecność dało się wyczuć za plecami. Diabeł uniósł w bok lewą brew i pokierował w tę właśnie stronę oczy, próbując dojrzeć kątem oka, kto też składa mu wizytę. Swym czujnym nosem nie poczuł zupełnie nic, co bardzo go zdziwiło, gdyż każdy przedstawiciel swojej rasy pachnie w charakterystyczny sposób. Czart zawarczał po cichu pod nosem, po czym niezwykle gibkim jak przy takich rozmiarach susem postawił się na równe nogi. Oto jego czerwonym oczom ukazał się widok trzech paskudnych Glabrezu. Demonów, z których przedstawicielem Diabeł miał już przyjemność się spotkać. Cornugon, (bo tego typu diabłem był samotny, czerwony osobnik) zmrużył oczy i wzrokiem obrzucił wszystkich trzech przeciwników. Co dziwne nie cuchnęli Tanar'ri i otchłanią. Konfrontacja wzrokowa zakończyła się krótkim monologiem czarta, który chwilę później skoczył w wir walki, na przeciw trzem wrogom. Cornugony od najmłodszych lat szkolone na elitarnych obrońców swych twierdz, oraz wyśmienitych wojowników Baatoru, nie lękały się niczego, tym bardziej przeważającej siły wroga. Mało tego diabeł wiedział, o czymś co mogło stać się zgubą trójki Tanar'ri. Chociaż w pojedynkę nie miał wielkich szans, to jednak honorowa walka pozwoli mu pokonać swych przeciwników. Pewny, że demony zastosują jakieś nieczyste ruchy, był równocześnie pewny, że uda mu się tę batalię wygrać.

Wykonawszy kilka szybkich cięć toporem przekonał się, że przeciwnicy znacznie silniejsi, niż mógł się spodziewać. Może nie tyle silniejsi co szybsi, gdyż broń mimo niezwykłego impetu, jaki nadały jej ramiona diabła, nie trafiła ni razu. Demony ku zdziwieniu cornugona szybko wyjaśniły swoją inność. Właściwie wyjaśniły, że nie są tym za kogo je miał. Bies zacisnął brwi i szczęki ze złości i uczucia niemocy. Nagle jego złość została wyparta przez dziwaczne uczucie odpływania. Odchodzenia w letarg. Diabeł czuł się podobnie za każdym razem gdy padał na planie Ysgardu, by za chwilę znów stać pełni sił. To uczucie jednak go trapiące było dużo głębsze. Właściwie to zdawało się przeciągać w nieskończoność. Baatezu uniósł swoją broń w akcie desperacji, jednak ujrzał, że obraz jego własnej ręki zmywa się. Ulatuje niczym ziarnka piachu rozniesione przez silny i porywisty wiatr...

**************************************************************************************

Chwile w umysłowej niewoli ciągnęły się niemiłosiernie. Nie wiedzieć czemu, świadomy diabeł nie mógł się ruszyć, ani drgnąć. Zupełnie jakby sparaliżowany. Co też mogło spowodować ten przedziwny stan? Właściwie kto mógł spowodować owy stan. Czyżby Elkaldimer był na tyle słabym pionkiem na polu bitwy w wojnie krwi, że byle magia, lub inne nienaturalne zjawisko mogło go tak niemiłosiernie spętać?

Nagle do ciała wróciło czucie. Wszystko nabrało dziwnych barw. Blisko płynęła rzeka, a na jej brzegu siedziała kobieta o znacznej urodzie. Za jej plecami pojawił się mężczyzna. Wychudzony, o wypukłych oczach. Jego rasa nie była obca dla czarta. Diabeł widział nie raz takich osobników przebywając w Unii. W pewnym momencie bies zorientował się, że nie jest sam z tym ciężkim brzemieniem jakim była niewolnicza postawa. Osobnik przemówił:

-- Wędrowcy samotni, zagubione dusze. Widzę po waszych oczach, że wody Styxosu obmywały was przez długi czas, choć nie mogliście byś tego świadomi. Szczęście w nieszczęściu spadło na was, zapewniam was. Me oczy nie widziały jeszcze tak zmyślnego więzienia, tak rozpaczliwego wzroku istot uwiezionych szalenie złośliwą i potężną magią. Ktoś musiał o tym wszystkim dobrze wiedzieć, Byty obserwują każde istnienie, a moja obecność w tym miejscu o tej porze, choć wynikła z innych spraw stała się nieoczekiwanie waszym zbawieniem. Znak to, że macie patrona znamienitego, przyjaciela gdzieś w oddali, albo po prostu wroga waszych wrogów… a zresztą, co ja będę tłumaczył, wici i sieci planów, powiązań, spisków i zamierzeń nas wszystkich oplątują w sposób nieznany tak naprawdę ani mnie, ani mym zwierzchnikom… Me imię brzmi Semreh. W tym miejscu przynajmniej. Mieliście bowiem przyjemność trafić do Królestwa Podziemi, świata odwróconego, gdzie egzystencja staje się cieniem samej siebie, wiara zapada się niczym waląca się lepianka, a z myśli zostają tylko pokraczne szkielety. Nawet mój blask ledwo jest w stanie rozświetlać mroki niepamięci wokół nas. Czy pamiętacie kim jesteście? Czy wiecie, jak brzmią wasze imiona? Na mój gust, gdyby wasz oprawca, siła, która was tu sprowadziła chciała pozbawić was wspomnień i jestestwa, po prostu zatopiłaby was w odmętach tej rzeki. Widziałem już nieraz ciała biedaków dryfujące pośród mroźnej toni Styxu. Powykręcane i puste skorupy, których nie da się wydobyć z przepastnej toni bez dna, dopóki taka nie będzie wola dusz w nich wegetujących. A jeśli dryfuje się zbyt długo, wówczas nurt nieodparty wymywa z istot nawet pamięć o tym, jak to jest własną wolę posiadać… Ach, widzę nutę zdziwienia w waszych spojrzeniach, słyszę pytanie, które przewija się właśnie w waszych myślach. Otóż uwolniłem was, ponieważ nie tolerują zbędnych krępacji. Co więcej, wasz widok w tym miejscu przejął mnie dreszczem, jakiego nie odczułem od eonów. Dziwne to było uczucie. Spoglądać na istoty zanurzone pośród nicości niczym owady w bursztynie, a mimo to ciągle żywe, tak bardzo, bardzo, rozpaczliwie i żałośnie żywe…Jam jest Semreh, opiekun uczciwych złodziei, nieporadnych dyplomatów, kupców hojnych i rozrzutnych oraz wędrowców domatorów… przynajmniej w tym miejscu. Dzięki mnie z odmętu niepamięci wydobyci zostaliście na mieliznę zapomnienia. Nie zazdroszczę wam w żadnej mierze. Tym bardziej nie czujcie się wobec mnie dłużni. Jak to powiedział pewien wędrowiec nadzwyczaj mądry i pogodny, którego spotkałem na odległej pustyni, potraktujcie mnie jako waszego Samarytanina. Co wam mogę jeszcze ciekawego powiedzieć, nie zbliżajcie się pod żadnym pozorem do Rzeki. Wiedzcie, że ona żyje, a by żyć, pożerać musi. Miała was w swej paszczy przez sam nie wiem jak długo, lecz pożreć was nie mogła. Jej apetyt rósł zapewne z każdym dniem…-

Mężczyzna nie dokończył przemowy, gdyż coś nieoczekiwanego, nie do zrozumienia przez czarta stało się właśnie. Osobnik stał się jakby kimś zupełnie innym, a jednak wciąż był tym samym, kim przed chwilą. Co dziwne, mężczyzna nie dokończył swej przemowy a odezwał się do nimfy, czekającej przy brzegu. Kobieta wstała i zbliżyła się do niego. Mężczyzna wziął ją na ręce po czym odwrócił się a jego wzrok wywołał dreszcze nawet na plecach diabła - dawnego elitarnego strażnika twierdzy, brutalnego i przesiąkniętego złem czarta, łowcy dusz i zabójcy demonów. Co takiego miał w sobie ten mężczyzna, że tak podziałał na biesa? Wzrok jego powrócił do normalności a sam rzucił krótkie - Strzeżcie się… Uv àjéd… - i zniknął z kobietą na rękach, czemu towarzyszyły niezrozumiałe dla skrzydlatej istoty efekty.

**************************************************************************************

Uczucie spętania zostało wyparte przez wolność zarówno słowa jak i czynu. Diabeł upadł z impetem na kolana wdychając łapczywie powietrze, jakby zostało mu ono odebrane na długi czas. Na twarzy biesa pojawił się grymas niezadowolenia. Tajemniczy mężczyzna naruszył tyle kwestii, lecz nie dał się o nic zapytać. Wprowadził tylko chaos i zamęt. Elkaldimer wyrównał oddech, po czym zacisnął prawą pięść łapiąc w nią garść piasku. Czerwonoskóry diabeł wstał i wyprostował się, jego wzrost był imponujący. Grubo ponad dwa i pół metra. Czart zacisnął jeszcze mocniej wolną pięść (lewa ręka trzymała bojowy topór, emanujący plugawą magią). Jego prawe ramię wysunęło się w przód a ręka z piachem uniosła się do góry na wysokość piersi. Niski, gardłowy głos rozległ się niesiony nurtem rzeki.
-Vos'gra nokterastarum! Salar teronues, pramagfyhal! No us ter! Krokvyl'poromues! Novty'galaaaas!- krzyknął diabeł w piekielnym języku, ściskając mocno pięść. Jego wzrok oraz tajemnicza mowa skierowana była w stronę, miejsca, gdzie zniknął osobnik wraz z nimfą. Cisza, brak odpowiedzi lekko zaniepokoiły diabła. Jego ręka bezwładnie opadła ocierając o pancerz i udo a ziarna piasku trzymanego w pięści wyleciały z pomiędzy szponiastych palców. Głowa również opadła w dół, a wzrok wbił się na chwilę w podłożę. W pewny momencie jakby znów do niego doszło, że nie jest sam. Jego lewa brew uniosła się a wzrok powędrował na bok, tak by kątem oka zbadać towarzyszy paskudnej sytuacji. Z pośród tajemniczej świty nie można było dostrzec żadnego Baatezu, to też diabeł spojrzał w drugą stronę. Tam jednak nikogo nie było. Może o to mu chodziło, gdyż, nie patrząc na nikogo splunął dość głośno. Jako czystej krwi baatezu, reprezentujący gatunek cornugonów nie był zbyt towarzyski z natury. Nie wyglądał jakby się przejmował innymi i ich sytuacją, czy powiązaniem ze sobą. Diabeł założył ręce na klatce piersiowej i ze znudzoną miną ogarnął wzrokiem horyzont. Nie zapowiadało się ciekawie. Jakby mało tego było znajdował się z kilkoma osobnikami (wśród nich o dziwo zwykli śmiertelnicy), którzy również mieli miny, jakby nie wiedzieli co się dzieje, i dlaczego się znaleźli w takiej sytuacji.
~Prędzej czy później któreś z nich się odezwie...~ pomyślał diabeł stojąc w bezruchu i udając, że szuka czegoś wzrokiem w oddali...
Ostatnio zmieniony ndz lis 04, 2007 11:36 pm przez Nefarius, łącznie zmieniany 2 razy.
 
Awatar użytkownika
Var Kezeel
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 140
Rejestracja: pt lis 26, 2004 11:07 pm

pt lis 02, 2007 9:49 am

Strzaskane Niebiosa

Jego oczy błądziły po mrocznym bezkresie, który tak dobrze znał. Niczym nieograniczona pustka i tęsknota, słodka i przerażająca niepamięć, o którą otarł się po raz kolejny. Zmysły nieśmiało zaczęły wlewać się na powrót do jego czaszki, przywracając wzrok, słuch, czucie i rozum. Poczuł chłód i nieprzyjemną szorstkość piachu na którym leżał, czuł wilgoć która od niego biła, nieprzyjemną dla skóry, ale zdającą się być najcudowniejszym uczuciem dla odnajdującego się na powrót umysłu.

Wreszcie, usłyszał głos. Na początku przebijał się z trudem przez warstwę zawiesistej mgły, która otaczała jego całe jestestwo, tłumiąc i zniekształcając dźwięki, kładącą się ciężkim cieniem na myślach. Skupił całą swoją wolę, czepiając się słów wypowiadanych przez nieznany byt, jakby były jaśniejszymi punktami pośród oceanu nicości, z ich pomocą wyciągając się z niepamięci, ogniskując wysiłki na otrząśnięciu się z nienaturalnego, dojmującego otępienia. Starał się skupić swój wzrok na jego źródle, ale odrętwienie mamiło jego oczy, rozmywając wszystko w bezkształtne miazmaty

Słowa płynęły dalej, i chodź na początku słyszał tylko ich formę, nie treść, ich zrozumienie w końcu przyszło. Wędrowcy. Styxos. Więzienie. Plany. Dźwięki, opornie i niechętnie, zaczęły składać się w sensowną wypowiedź. Więc musiało być ich tu kilku, na tym brzegu pozbawionym życia i ciepła. Wreszcie padł dźwięk - Semreh – a imię to rozbrzmiało niczym uderzenie dzwonu w jego głowie. Słyszał je kiedyś? Znał je? Czy też było nowym dla niego dźwiękiem? Nie wiedział. Słuchał dalej, starając się pojąć to, co było mu przekazywane, wzrok powoli się klarował, ukazując jaśniejącą sylwetkę mówcy, i szarość otoczenia, kontrastem odcinające się od światła bytu przed nim niczym brzytwą. Czy był on Mocą? Któż wie...
Nie mogąc sformułować żadnych myśli i słów, nie mogąc nawet określić emocji które obejmowały teraz jego duszę, dalej cierpliwie słuchał.
Nagle nastała cisza, którą bezdźwięcznie przeszył błysk białego światła, rozlewającego się z przenikliwych oczu Semreh’a. Nie było wiadomym, czy to, co usłyszał było słowami, myślą, czy szumem piachu niesionego przez wiatry. Ale sens tych zdań wrył się głęboko w jego umysł, wiedział, że wersety te na stałe zagoszczą w jego umyśle, w przeciwieństwie do tak ulotnych wspomnień.

Wreszcie, jak niespodziewanie i szybko wszystko się zaczęło, spotkanie gwałtownie pochyliło się ku końcowi. Semreh wraz z piękną istotą trzymającą w objęciach niemowlę zdawali się zbierać do odejścia, a stojąc razem, tacy pełni barw nad brzegiem ponurej rzeki, przecinającej krajobraz który zdawał być wyzuty z ciepła, tworzyli piękny i surrealistyczny obraz. Po raz ostatni ich wybawiciel zwrócił się w ich stronę, a to jedno przelotne spojrzenie, które im rzucił, zburzyło obraz sytuacji, jaki przebudzony stworzył sobie w umyśle. Zdało mu się, że cała rozmowa odbyła się poza czasem, że tak naprawdę nie padło ani jedno słowo, jedynie potok myśli i więzi umysłów. A potem, żegnając zagubionych wędrowców słowami ostrzeżenia pochodzącymi jakby z głębi swego jestestwa, odszedł.

Nagle zdał sobie sprawę, że umysł odzyskał sprawność i jasność, myśli zaczęły się formułować w słowa. Wciąż leżał na piachu, z otwartymi oczyma, z wzrokiem wbitym w miejsce, w którym odszedł tajemniczy byt. Zamknął ciężkie powieki, skupił się.
~Historia zatacza krąg, Tryby Sfer obróciły się po raz kolejny, trzeci raz przychodzi mi celebrować własne narodziny. Ale te są inne. Wszystko zdaje się być inne.~
Pomyślał intensywnie. Czy amnezja znów oblepi jego umysł swoimi strasznymi, zimnymi mackami? Skupił się, postarał się wywołać wspomnienia.

Pierwszy obraz, obraz roześmianych twarzy. I dwa imiona. Mrev, Dremelech. Dźwięk ich śmiechów, zlewających się w jeden, przepełniony życiem i radością głos. Tak, nie zapomniał ich. Jak sobie obiecał, nie zapomniał. W jego umyśle ciągle gnieździło się to wspomnienie, które teraz ogrzało troszkę jego zagubioną duszę.

Sięgnął głębiej. Wiedział kim jest, a przynajmniej kim był. Jednym z niebian, który musiał opuścić Wyższe Plany. Lecz nie pamiętał, z jakiego powodu. Dziwniejszym, zdawało się, że nie chciał pamiętać. Otrząsnął się z niewyraźnych wspomnień, wyglądających w jego umyśle jak obrazy za strzaskanym szkłem.

Imię. Jego imię. Jego pierwotne miano, nadane mu przez inny byt, zdawało się mu umykać, wyślizgiwać kiedy tylko starał sobie przypomnieć. Ale pamiętał dobrze inne nazwy, które go niego przylgnęły. Był szczęśliwy, że chociaż tyle mu zostało.

Przeczesywał pamięć, niczym księgi w zakurzonej bibliotece, starając się znaleźć i uporządkować w skołatanej głowie wiedzę, którą zdobywał przez wiele lat, o ile nie wieków. Szybko przypomniał sobie magiczne formuły dziesiątek zaklęć, które poznał w czasie swojej egzystencji, widoki tych kilkudziesięciu planów, na który postawił swe stopy. Wiele pamiętał, ale był pewien, że ogromne luki w umyśle pozostały.

Nagle, pośród niewyraźnych myśli, jedno wspomnienie jak sztylet wbiło się w umysł. Enigmatyczna postać. Ostrza. Głos... Wszystko niewyraźne, głosy wytłumione, jakby dochodziły zza zamkniętych drzwi, obrazy rozmazane. Umysł przeszywał ból kiedy tylko próbował się skupić nad przekazem umysłu. Porzucił go, i rozchylił powieki.

Po raz kolejny otworzył oczy. Jedyne skrzydło, wyrastające z lewego barku, było zwinięte i oblepione wilgotnym piachem. Powoli przetoczył się na bok, prostując zastygłe mięśnie, które boleśnie zagrały pod skórą. Musiał ich nie używać przez jakiś czas, ale jaki – nie sposób było stwierdzić. Pod jego potężnym ciałem skrzypiał chłodny piach. Powoli oparł jedną dłoń na wilgotnym, grząskim podłożu. Sprężył mięśnie i podniósł powoli korpus, opierając się na łokciu, mając wrażenie jakby wraz z powolnym wznoszeniem i każdym ruchem mięśni pękała zastygła skorupa stagnacji i bezruchu. Rozejrzał się wokół, dostrzegając inne sylwetki. Zignorował je, skupiając się na zmuszeniu swojego ciała do pełnego posłuszeństwa. Wreszcie, kolano za kolanem, stopa za stopą, powoli i ostrożnie stanął na brzegu. Potężna sylwetka, okutana w kilka warstw ciemnych, luźnych szat, przetykanych gęsto stalą i skórzanymi pasami., mierząca bez mała dwa i pół metra, wyprostowała się w pełni. Zwinięte skrzydło wystrzeliło gwałtownie, prostując i rozpościerając się, rozsypując wokół drobiny piasku, łapiąc refleksy skąpych źródeł światła w tej ponurej krainie. Łysa czaszka, ozdobiona zawiłym tatuażem na skroni, odcinała się wyraźną linią od nieboskłonu. Oczyma, czarnymi niczym otchłań, przyozdobionymi złotymi plamkami które zdawały się wirować w nicości źrenic, które widziały już ostro i wyraźnie, jak niegdyś, powiódł po otoczeniu, zatrzymując się na pozostałych istotach, z którymi się tu znalazł.

Na płowych piachach tej olbrzymiej przestrzeni dostrzegł prawdziwą feerię ras, której sam był składnikiem. Począwszy na tych, którzy chodź najczęściej najbardziej nieznaczni pośród obracających się trybów Wieloświata, to w największym stopniu kształtowali bezmiar Sfer – ludziach, a skończywszy na tym, czym był on i ten, który wyglądał na wyższego rangą Baatezu – istoty stworzone z esencji Planów.
Jego spojrzenie zatrzymało się dłużej na tym, który wyglądał jak jeden z Diabłów. Podnosił właśnie swoje potężne ciało, wzrostem dorównujące jego, z dwoma nietoperzymi skrzydłami. W umyśle zakiełkowało ziarno niepewności. Czy ten, który jest zaprzysiężonym wrogiem jego rasy będzie umiał przejrzeć poza ograniczenia, czy też naiwną walkę w imię pustych idei będzie musiał kontynuować i tu, gdzie będzie ona znaczyła jeszcze mniej niż zazwyczaj i przyniesie tylko szkodę?

Zwrócił spojrzenie z powrotem na rzekę. Gdzie byli? Czy był to Podziemny Świat Hadesu, a ta rzeka to cieszący się złą sławą Styx? Wedle słów Semreh’a tak być mogło w istocie, ale czy będąc zagubionym w przepastnych bezmiarach Sfer można było być czegokolwiek pewnym?
Odetchnął głęboko. Zwrócił się w stronę wędrowców, mając nadzieję że wszyscy są na tyle przytomni, by go usłyszeć. Byli tu razem, skazani na siebie, i wątpił, by Sfery pozwoliły ich losom się teraz łatwo rozpleść. Postanowił przerwać zalegającą ciszę.

-Powitanie i błogosławieństwo na wasze głowy, Wędrowcy- odezwał się głębokim, wibrującym basem, a jego głos dziwnie brzmiał w jego własnych uszach, jakby od bardzo dawna go nie słyszał. -Rzuceni zostaliśmy przez niepojęte machinacje Sfer na te odludne pustkowia, mniemać mogę, że do najniższych partii Hadesu należących, i podejrzewam, że nie znaleźliśmy się tu li tylko z przypadku i nieszczęśliwego zbiegu okoliczność, gdyż Plany rzadko kiedy na próżno oplatają swymi misternie tkanymi sieciami tak niepozorne siły, jakimi każdy jeden z nas rozdysponowuje.- przerwał na chwilę, potoczył wzrokiem po towarzyszach niedoli. W chwilę później odezwał się na powrót.
-Po planach kroczyłem dotąd nosząc miano Strzaskanych Niebios, a urodziłem się niebianinem, Astralnym Devą,- mówiąc to, poruszył nieznacznie jedynym pozostałym, sczerniałym skrzydłem. -Czy nie będzie dla was problemem podać waszą godność?-
Niebianin odwrócił się w stronę Diabła, spojrzał na niego twardym wzrokiem, w którym nie było jednak nienawiści.
-I czy ty, Cournogunie, umiesz przejrzeć przez bezmyślne niesnaski naszych ras, czy też czeka nas konfrontacja na tych wyblakłych pustkowiach?-

Strzaskane Niebiosa czekał.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

sob lis 03, 2007 9:52 pm

Rasiel Rikumai

Kolejna z niekończących się batalii książąt demonów. Tysiące, jeśli nie miliony zarówno pomniejszych, jak i tych potężnych demonów ścierają się ze sobą w walce nie ograniczonej żadnymi regułami. w każdej minucie ilość ofiar można było liczyć setkami, jednak tutaj wielkość strat nie miała znaczenia. Takie mięso armatnie jak dretche nie miało żadnej wartości, więc można było z nich dowolnie korzystać, w dodatku uzupełnienie braków nie było niczym specjalnie trudnym. Potężniejsze istoty rzadko kiedy brały udział w bitwie osobiście. Potężne balory zazwyczaj rezydowały na tyłach armii, druzgocząc wrogie siły swymi śmiercionośnymi zaklęciami. Tutaj nie chodziło o wygraną, tutaj chodziło o jak największe straty u przeciwnika, tylko po to, by upokorzyć danego księcia demonów przed innymi.
Wśród istot niższych planów walczących ze sobą dało się zauważyć niedużą wyrwę, krąg wolny od przeciwników, a raczej krąg wolny od żywych. Na niewielkim stosie trupów stał mężczyzna, któremu bliżej było do człowieka niż demona, mimo tego zazwyczaj nieustraszone biesy, hamowane instynktem przetrwania podążały w Jego kierunku tylko za sprawą tych, które były za nimi i dalej brnęły do przodu, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
~Przypomnij mi raz jeszcze... z jakiej okazji robimy tę rzeź?~
~Z tej co zazwyczaj, my zabijamy, ktoś płaci, proste.~
~I po cholerę Ci więcej złota, skoro nawet zbroi nie chciało Ci się kupować?~
~Głupcze... jak bardzo pogorszyła się twoja pamięć skoro nie pamiętasz, że tym razem działamy niemal bezpośrednio z ramienia samego demogorgona?~
~Waż słowa prosty człowieku. Masz na myśli to, że zostaliśmy najęci przez kogoś, kto podawał się pośrednika między Tobą, a dwugłowym? To, że miał jego symbol wypalony na grzbiecie nic nie znaczy... niewykluczone, że gość Cię oszukał.~
~Prosty? Niewykluczone, że w takim razie go zabiję, proste... a rozrywki nigdy za wiele. Pomyśl, że w tej chwili trenowałbym z jakimiś kukiełkami, lub przyzwanymi iluzjami. Wolę chyba się bawić tutaj... a tak w ogóle, odkąd pozwalasz sobie na taką śmiałość względem demogorgona?~
~Głupi ludzie... co do demogorgona... moje obecne położenie i fakt, że tylko Ty mnie możesz usłyszeć sprawia, że mogę głosić poglądy, za które niegdyś zostałbym rozszarpany na strzępy... a tak w ogóle to co Cię tak rajcuje w tym pawianie?~
~Ludzie... może faktycznie są głupi chociaż... mało we mnie pozostało ludzkich odruchów... a wracając do tematu, to chyba jedyny demoniczny książe, który poszukuje wiedzy, a wiesz co to może dla nas oznaczać?~
~To Ty ciągle chcesz wykiwać tego generała legionu? Nie znudziło Ci się jeszcze? Chyba pamiętasz jeszcze, że za życia byłem potężnym magiem i mówię Ci po raz kolejny: NIE DA SIĘ ODWRÓCIĆ TAKIEGO ZAKLĘCIA ROZUMIESZ?~
~Eh dobra już zamknij się... ojoj... pogadamy później.~

Konwersacja nagle została przerwana przez salwę ognistą wystrzeloną w miecznika, przed którą musiał się bezwzględnie ewakuować. Mimo tego, że życie w otchłani w pewnym stopniu zmieniło Jego postrzeganie ciepła i gorąca, to po spotkaniu z tym, co zaserwowała mu wroga armia niewiele by z Niego zostało...
Nagle miecznik zniknął, rozpłynął się w cieniach, pojawiając się kilka metrów dalej.
-Cholera... blisko było...-
Mruknął pod nosem, spoglądając w ślepia dowódcy wrogiej armii. To miało się rozstrzygnąć szybko. Miecz w Jego prawej ręce zdawał się aż drgać z podniecenia takiej walki.
~Uspokój się do cholery... co się tak napalasz na tego gościa? Ot co jeden demon w tę, czy w tę...~
~Stare, niepozałatwiane sprawy... pamiętasz jak wróciłem niedysponowany, którą sytuację Ty gnido wykorzystałeś?~
~Ahaaa...~

Rasiel rozumiał teraz ekscytację ostrza, w końcu demon w nim zamknięty zszedł nagle i boleśnie między innymi przez dowódcę, który zaraz miał zginąć. Inna sprawa, że ostatecznie zabił go sam Rikumai, ale do niego Astagoriath musiał się przyzwyczaić, bo pomijając fakt, że jako ten, który przekuł miecz tylko On mógł go usłyszeć, to po pewnym czasie nawet stary demon uznał go jako swego pana.
Miecznik skoncentrował się, po czym przykucnął i położył lewą rękę przy ziemi. Natychmiast wokół Niego pojawił się płonący pentagram, z którego wyszło pięć istot. Demony te nie przypominały żadnych innych, które ktokolwiek mógł wcześniej widzieć. Ich ręce zdawały się tonąć w cieniu. Ta walka miała rozstrzygnąć się szybko... bardzo szybko...

Starcie zakończyło się nawet szybciej, niż Rasiel przewidywał, jednak wynik był... niezbyt zadowalający. Nagłe uczucie słabości, bezsilność, słabość, miecznik czuł, że powoli pada na ziemię, odpłynął...

***

Uczucie ubezwłasnowolnienia, czuł, jednak nie mógł się ruszyć, widział, chociaż nie mógł pomyśleć co, zdawał sobie sprawę z otaczającej go cieczy, jednak nie mógł oddychać, tym samym nie krztusił się wodą. Rasiel nie mógł uwierzyć, żywot człowieka, który wyłamał się ponad możliwości zwykłego śmiertelnika, człowieka który do swej woli nagiął nawet demony miał zginąć w podrzędnej wojnie? W dodatku co go zabiło? Wrogi dowódca na pewno nie miał takiej siły, by zdjąć kogoś tej rangi, co Rikumai. W takim razie co się stało? Czyżby naraził się jakiejś potężnej istocie z innych planów? Czyżby całe zlecenie było pułapką, która miała na celu go zgładzić? Być może sam Thanatos dowiedział się o planach miecznika o złamaniu paktu, a raczej odwróceniu go na swoją korzyść i chciał temu zapobiec? Tego prawdopodobnie mężczyzna nigdy się już nie dowie.
Nagle boskie uczucie nieświadomości przerwał ktoś... istota potężnej mocy, dalej podążając nurtem rzeki Rasiel słyszał słowa inkantacji w niezrozumiałym języku, słowa które odbijały się głęboko w Jego czaszce, słowa w języku, który nie przypominał żadnego, który znał.
Silne pociągnięcie w przód, wyrwanie z mrocznej toni, nagle wszystko stało się wyraźniejsze, myśli odzyskały swój dawny bieg, lekki wiatr muskał policzki Rasiela.
Leżał na ziemi łapiąc szybko kolejne wdechy powietrza, tlenu który mu zabrano wraz z chwilą uśmiercenia go. Podparł się rękami o ziemię, próbując podnieść się do pozycji klęczącej, bezskutecznie, był ciągle oszołomiony, po chwili jednak udało mu się podnieść. Zwymiotował, te wszystkie atrakcje okazały się zbyt silne dla żołądka miecznika. Powoli podniósł się do pozycji klęczącej, z której już całkowicie się podniósł. Czuł jednak, że zaraz wróci z powrotem na ziemię, więc zrobił kilka niepewnych kroków w stronę całkiem sporych rozmiarów kamienia, na którym usiadł udając jakby nic się nie stało.
Stał się członkiem jakże egzotycznej menażerii, złożonej z istot przeróżnej maści i pochodzenia. Stwór, który ich uratował zaczął mówić, jego słowa były dla Rasiela dziwnym ukojeniem, a jednocześnie wbijały się w Jego dusze niczym tysiące igieł. Czyżby odzywały się w Nim ludzkie odruchy? Ludzkie uczucia wywleczone na zewnątrz twardej skorupy beznamiętności, którą byłą Jego dusza? Czy to śmierć spowodowała to wszystko?
~Nie!~
Rikumai zatamował potok myśli i uczuć jednym prostym słowem. Samokontrola była podstawą, a puszczenie uczuć samopas zwiastowało tylko kłopoty, uczucia były zbędne, były... ludzkie, Rasiel nie chciał ich z powrotem przyjąć do serca.
Wybawca na szczęście zakończył przemowę pozwalając mężczyźnie spokojnie wstać nie przejmując się tym, że pod natłokiem myśli i uczuć upadnie.
Z pozoru był to dość wysoki człowiek. Odziany był jedynie w buty i zgniło-zielone spodnie, przepasane wysadzanym czaszkami pasem. Szczupłe ciało odkrywało trenowane latami mięśnie. Włosy rdzawego koloru zakrywały część twarzy, z tyłu będąc związane w kucyk. Zasłaniały również znamię na lewej części czoła, wypalony pentagram, znak otchłani. Zza kurtyny włosów połyskiwały żółte oczy, których źrenice przypominały już bardziej gadzie, niż ludzkie. Czoło zdobiły dwie kostne wypustki przypominające małe rogi.
Rozejrzał się wokół, nie wiedział gdzie się znajduje, skupił swe myśli i wypowiedział w swej głowie.
~Astagoriath... gdzie my do cholery jesteśmy? I przy okazji możesz mi wyjaśnić jakim cudem to mnie spotkało?~
Cisza, żadnej złośliwości, żadnej zaczajonej między zagadkami informacji, nic, błoga cisza, błoga aczkolwiek zaniepokoiła Rasiela bardziej, niż oddział szarżujących marilith. Miecza nie było!
-Kurwa!-
Wyrwało mu się, emocje znów poszły samopas, tym razem chęć zmiany na lepsze zastąpiła złość, niesamowita złość, wściekłość, szał, niemal że szaleństwo. Cienie wokół mężczyzny zadrgały, otoczenie wydawało się nagle ciemniejsze niż było. Prawa ręka zaciśnięta była na pochwie, gdzie zazwyczaj spoczywał miecz, gdy nie był używany bo oczywistych celów. Druga ręka kontrolowała otaczające wszystko cienie, odsłaniając zakryte nimi miejsca, by zaprzeczyć każdej teorii, według której Rasiel miał nie dostrzec swego ostrza skrytego między źdźbłami traw.
~Cholera, jak to się mogło stać, kiedy? Kim teraz jestem? Czymże jest miecznik, bez swego ostrza, przecież odchodząc miałem go ze sobą... pamiętam to...argh!~
Tok myśli przerwało bolesne ukłucie gdzieś w głowie, pod natłokiem tych wszystkich wydarzeń Jego umysł odciął pewną część pamięci od Niego. Skoncentrował się, próbował wydobyć ile się da na tę chwilę.

Leżał, otoczony przez cienie, przez wiele istot. Bariera cienia blokowała wszystko w swym zasięgu, głosy, oddechy, wszystko. Nie pamiętał tego miejsca innego od wszystkich, a zarazem tak podobnego do sfery, do której mężczyzna zwykł się przenosić podczas okrywanie się cieniami. Prawa dłoń dotknęła ziemi, chwila naporu siły, Rasiel chciał się podnieść, przyszło mu to z taką łatwością, zupełnie jakby nic nie ważył. Napór mięśni towarzyszący każdorazowemu podnoszeniu się nie był potrzebny, ciało samo powędrowało ku górze zaczęło się... unosić!? Jak to możliwe, odruchowe spojrzenie za siebie, oczy mężczyzny nie zarejestrowały niczego, co przypominało by skrzydła, spojrzenie w dół, stopy również były wolne od jakichkolwiek rzeczy odbiegających od norm. Co się do cholery działo?
W pewnej chwili spośród zasłony, przez którą nie sposób było przejrzeć wyłonił się cień, szeptając swym lodowatym głosem jedno, jedyne słowo: Eikeron. Czy to była istota, która ogołociła go z Jego własności? Po co mu było ostrze, nad którym panować mógł wyłącznie Rasiel? Chciał go zwabić do siebie, a potem zgładzić? Być może szukał sojusznika, a ostrze było idealną kartą przetargową. Nagle wizja ustąpiła czemuś, bryła... BRYŁA!? Bryła, przestrzenna figura pojawiła się w głowie miecznika, za nią druga i trzecia.
~Na wszystkich książąt demonów... czy ja wariuje?~
Znów natłok myśli przerwał niesamowity ból. Ból tak nieludzki, że Rasielowi chciało się krzyczeć, otwarł usta w niemym okrzyku, którego jednak nikt nie mógł usłyszeć.
Nagle wszystko wróciło do normy, przynajmniej jako takiej normy. Nikt z grupy chyba nie zauważył tego, co działo się z mężczyzną. Wszyscy byli zbyt zaaferowani pojawieniem się dwóch potężnych, aczkolwiek będących swym zaprzeczeniem istot: niebianina i diabła.
-Eikeron...-
Szepnął sam do siebie. Nazwa odbijała mu się po czaszce nie dając spokoju. Wiedział już, że Jego jedynym celem będzie teraz odzyskanie jedynej rzeczy, która była dla Niego wartościowa... Astagoriath... nikt nie był godny dzierżyć tego miecza oprócz Niego samego!

Kolejny natłok myśli został nagle przerwany.
-Czy nie będzie dla was problemem podać waszą godność?-
Wzrok Rasiel spoczął na okaleczonej niebiańskiej istocie, posiadającej tylko jedno skrzydło. Miecznik podniósł się z kamienia, chcąc się przedstawić reszcie, lecz niebianin wypowiedział jeszcze jedno zdanie.
-I czy ty, Cournogunie, umiesz przejrzeć przez bezmyślne niesnaski naszych ras, czy też czeka nas konfrontacja na tych wyblakłych pustkowiach?-

-Rasiel Rikumai... a Twoje pytanie winieneś kierować również i do mnie... jako niebianin zapewne rozpoznałeś znak mego naznaczenia? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie rzucicie się sobie do gardeł bo zarówno ja, jak i reszta zapewne nie ma ochoty Was rozdzielać...-
Odpowiedział mężczyzna, odgarniając włosy z czoła, by ukazać reszcie wypalony pentagram.
~O niee kochani... nie będziecie walczyć... macie być jedną, kochającą się rodziną, macie mi pomóc w odzyskaniu mojej zguby...~
-No... proponuję się przedstawić i opowiedzieć co nieco o sobie i ruszać... przed siebie, gdziekolwiek, gdzie mogą zostać nam udzielone informacje o naszym położeniu... chyba, że ktoś z Was wie co i jak to zamieniam się w słuch... co do mojej osoby to... niegdyś byłem człowiekiem... teraz jestem bytem, zwanym na niższych planach, "naznaczeni". Dostałem znamię od demona znacznej siły, znamię które znacznie zwiększyło moje możliwości jako kruchej istoty ludzkiej. Co do tego czym się zajmuję... czym się zajmowałem niegdyś... jestem... profesjonalistą, do wynajęcia... ale teraz dość o mnie... na tę chwilę interesują mnie trzy rzeczy: po pierwsze... gdzie jesteśmy? Po drugie: jak ktoś ma sugestie, dedukcje, domysły odnośnie tego jak się tutaj znaleźliśmy to proszę bardzo, chętnie wysłucham, a po trzecie... mamy tutaj kogoś mającego jakieś wpływy w sferach? Kogoś znającego przynajmniej z imienia potężne byty sfer? Jak tak to mam sprawę...-
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

ndz lis 04, 2007 4:59 pm

Amalcus

- Nakram am’karhul nenu – nie może być dwóch niebios...

Te jednak płonęły. Kwas i strugi płomieni lały się z czerwonego nieba, ogień tryskał z paszcz gigantycznych smoków. Czarodzieje obu stron nie szczędzili wysiłków by uprzykrzyć życie przeciwnikom.
Amalcus uśmiechnął się paskudnie, widząc jak flagowy okręt wroga „Łaska Gith”, wielkości setki największych spośród jego jaszczurów legnie, pod naporem zabójczej magii i straszliwych ciosów piechoty i smoków.
Jedna z tysiąca bitew. Kolejna z bezsensownych rzezi rujnujących ich lud. DOŚĆ.
Wiedział, że wygrana jest niepewna. Jednak nie to jest sensem. Nie to celem. Śmierć ponieść musi królowa Gith. Prastara matka rasy, która sprowadziła na nią zniszczenie.
Śmierć? Śmierć to zbyt mało. Czymże jest ta nędzna kostucha, której w tym świecie boją się jedynie marni głupcy i pierwszaki? Umrzeć musi idea. Filozofia. Pamięć. Rozpaść się na tysiące tysięcy kawałków, jak kryształ więżący duszę Amalcusa.
Jak łatwo jest zgładzić ciało, ducha niewiele trudniej, z myślą sprawa ma się jednak zupełnie inaczej. A to myśl stanowiła potęgę w Wielościecie i to ona musiała umrzeć.
Scalenie dwóch niebios zajmie całe eony.
- Vamfevel ek’marqui, ramfa hag wata far – choć zburzenie pałacu trwa jeden dzień, to na budowę trzeba wielu miesięcy.
Budowę – prychnął Githyanki – a przecież oblubienica szacha nie wkroczy do pustego budynku, ścian samych. Potrzeba klejnotów, dywanów, kosztownych pachnideł, drogich dekoracji, obrazów i tysiąca innych rzeczy.

~ Kim jest głupiec?- Tym, kto pragnie niemożliwego
Kim jest zatem marzyciel?Tym, kto pragnie niemożliwego
Czym się więc różnią?Ten drugi to osiągnie ~

Jak potężną wydawała się niegdyś hegemonia Władców Umysłu. A jednak padła.
Legł gliniany tytan u stóp niewolników swych. – zacytował bez zająknięcia Amalcus –
I choć panami będąc miast sługi teraz
Zaniedbawszy zaś umysły pośród braci tych,
Co nie bacząc na całej filozofii kierat,
Magii złej patronując, wyrzekli się siebie


Zaledwie jedna spośród setek tysięcy strof niekończącej się historii rozłączenia, a tak dobitnie przedstawia kastę potężnych magów, żądnych władzy przeciwników filozofów, którzy „uwolnili” Gith spod jarzma pożeraczy.
- Uwolnili – zadumał się nad losem swej rasy. Czymże jest ta „wolność”? Miliony bezwolnych ciał i dusz poddanych nieskończonym umysłowym torturom, żyjącym tylko po to by bezmyślnie wypełniać rozkazy nieumartej królowej.

- Ludu mój ludu... Cóż ci uczyniono?
Eony temu, gdy Zerthimon obalił możnowładcę Vilquara, a starożytna Gith, ich królowa pokonała potężną magią całe zastępy ilithidów, Amalcus myślał, że to już koniec niewoli.
Wtedy jednak Gith podzielili się – czując bijące od Vlaakith zło Zerth uznał, że jej rządy prowadzić będą jedynie do nowej niewoli.
Miał rację.

Amalcus wyśmiał jednak swojego nauczyciela – zależało mu na jedności za wszelką cenę.
Pod długiej wojnie przyłączył się w końcu do stronnictwa wojennego, nie tracąc jednak kontaktów z innymi spośród swej rasy. Był pewien, że uda im się kontrolować samozwańczą królową.
Był głupcem.
Milenia przesiedziane w magicznym krysztale zrobiły jednak swoje – teraz był silny. Silniejszy niż kiedykolwiek.
Zastał jednak świat odmiennym od tego, który tworzył. Dziś nawet rasa nie była już jednością.
Jedyne co przetrwało to tyrania.

Z zadumy wyrwała go eksplozja, która wypaliła olbrzymią dziurę w kadłubie statku.
Nic to. Nie padną, dopóki wola jest silna.
To nie było wcale starcie żołnierzy.
Ciekawe, czy zjednoczenie naszych ras jest w ogóle możliwe...
Widział, z jakim chłodem, czy wręcz nienawiścią odnoszą się porucznicy Githyanki do Githzerai.
Zerwać kajdany to jedno. Drugie zadanie było o wiele trudniejsze.

Nagle coś się stało.
Wizja.
Stał wraz ze swym dawnym mistrzem na skale dwóch niebios, jak przed milionem lat.
Pod nimi trwało niekończące się starcie dwóch armii, żołnierze wylewali się ze swoich pozycji niczym rój szarańczy, wszędzie leżały góry trupów dorównujące ogromem największym spośród tytanów.
-Tyranka Tu’narath legnie, a Kroczący Pośród Pustki rozłamie Niebo na troje. Ostrze wyłupi ząb Chaosu po to tylko, by roztrzaskać kraty jego więzienia… – rzekł Zerthimon.
Amalcus wiedział, że jego mistrz był wielkim myślicielem, wiele skorzystał z jego nauk. On jednak zbudował podstawy, uczeń zaś przerósł go, tworząc na tych fundamentach prawdziwą filozofię. Zerth nie mógł pojąć jak wiele zależy jedynie od potęgi czystej woli.
Słuchał jednak uważnie Ojca githzerai, wiedział bowiem, że przemawia mając ze sobą mądrość i wiedzę zaświatów, niedostępną dla żywych.

Ten jednak po prostu wyciągnął srebrne ostrze (jego ostrze!) i rozciął nim krwistoczerwony nieboskłon.
Z rozdarcia lunęła posoka, zalewając walczących. Tylko dwaj mędrcy trwali bezpieczni na skale.
- Pamiętaj.

Wizja minęła tak szybko jak się pojawiła pozostawiając Amalcusa leżącego i bezsilnego na pokładzie statku.
~ Czy to sen? Czy to już koniec? Gdzie ja jestem?~
Krzyki ludu mego, zew walki, odgłos kadłubów astralnych statków trzaskających i pękających od uderzeń mocy. Słyszał, jak jego ostatni wierni generałowie wydają rozpaczliwe rozkazy odwrotu. A pośród jęku umierających czuł Ją. Sunącą pośród pożogi niczym sama śmierć. Przypłynęła do niego otoczona swą mocą i bijącą od niej stęchlizną nieumarłej klątwy. Chwyciła konające ciało, łapiąc za gardło swą kościstą ręką i wtedy… i wtedy poczuł, że coś jest nie tak.

Czegoś tu brak, jej chwyt jest słaby, tak żałośnie bezsilny. Niezwykłe odkrycie okazuje się prawdziwe, gdy tylko zabrzmiał jej głos. Jest odległy, jakby zanikający i drżący niczym głos zagubionego dziecka.
- Zaprzepaściłeś… unicestwiłeś nas wszystkich…

Szarpnięcie. Ciemność. I ta przejmująca myśl.
Co się stało?

*****************************************

Sen. Och, słodka wizjo nie uciekaj!
To nie sen.
Vlaakith zaiste, dysponowała wielką potęgą (choć nie mógł zrozumieć, jak można opierać swą moc jedynie na magicznych księgach, różdżkach i innych śmieciach – prawdziwa moc wypływa przecież z własnego ja).
~Czy to ona spętała go ostatkiem sił? Czy wciąż żyje? Czy ja żyję?~
I cóż to za słowa, które wyrzekła ostatkiem sił?
Na pewno miało to związek z wizją.

Przechadzając się po meandrach swego umysłu postanowił przemyśleć to co się stało. Najpierw dziwne zjawisko, którego doświadczył. Podobne na pewno przeżyła licza królowa. Zerth przywołał prawdziwy obraz dwóch niebios. Najkrwawszej bitwy wszystkich światów.
Według przepowiedni miała się powtórzyć. Czy nadszedł ten czas? Jeśli Vlaakith naprawdę legnie, to wreszcie możliwą będzie odbudowa rasy. Niespętani magicznym urokiem, wolni od tyranii, staniemy się znów jednością.
Czas jednak jeszcze nie nadszedł. I co z jego mieczem?
- Maklush! Odpowiedz na wezwanie! Co z bitwą? Czy Vlaakith żyje?
-...znikło. Wielka rzeź...zniszczenie. Forteca...szturm. Musieliśmy...Zamęt.
Kontakt się urwał.
Czy skazał swój lud na zagładę?

Podniósł się, wypluwając piach i rozglądając się wokoło. Znał... to miejsce. Niepokojące było to, że nie miał przy sobie miecza. Nic to.
Otaczała go zaiste plejada dziwnych stworzeń, z których najdziwniejszymi byli jednak nimfa i wychudzony, niepozorny mężczyzna.
Rozpoznał w nim MOC.

- Wędrowcy samotni, zagubione dusze. Widzę po waszych oczach, że wody Styxosu obmywały was przez długi czas, choć nie mogliście byś tego świadomi. Szczęście w nieszczęściu spadło na was, zapewniam was. Me oczy nie widziały jeszcze tak zmyślnego więzienia, tak rozpaczliwego wzroku istot uwiezionych szalenie złośliwą i potężną magią. Ktoś musiał o tym wszystkim dobrze wiedzieć, Byty obserwują każde istnienie, a moja obecność w tym miejscu o tej porze, choć wynikła z innych spraw stała się nieoczekiwanie waszym zbawieniem. Znak to, że macie patrona znamienitego, przyjaciela gdzieś w oddali, albo po prostu wroga waszych wrogów… a zresztą, co ja będę tłumaczył, wici i sieci planów, powiązań, spisków i zamierzeń nas wszystkich oplątują w sposób nieznany tak naprawdę ani mnie, ani mym zwierzchnikom… Me imię brzmi Semreh. W tym miejscu przynajmniej. Mieliście bowiem przyjemność trafić do Królestwa Podziemi, świata odwróconego, gdzie egzystencja staje się cieniem samej siebie, wiara zapada się niczym waląca się lepianka, a z myśli zostają tylko pokraczne szkielety. Nawet mój blask ledwo jest w stanie rozświetlać mroki niepamięci wokół nas. Czy pamiętacie kim jesteście? Czy wiecie, jak brzmią wasze imiona? Na mój gust, gdyby wasz oprawca, siła, która was tu sprowadziła chciała pozbawić was wspomnień i jestestwa, po prostu zatopiłaby was w odmętach tej rzeki. Widziałem już nieraz ciała biedaków dryfujące pośród mroźnej toni Styxu. Powykręcane i puste skorupy, których nie da się wydobyć z przepastnej toni bez dna, dopóki taka nie będzie wola dusz w nich wegetujących. A jeśli dryfuje się zbyt długo, wówczas nurt nieodparty wymywa z istot nawet pamięć o tym, jak to jest własną wolę posiadać… Ach, widzę nutę zdziwienia w waszych spojrzeniach, słyszę pytanie, które przewija się właśnie w waszych myślach. Otóż uwolniłem was, ponieważ nie tolerują zbędnych krępacji. Co więcej, wasz widok w tym miejscu przejął mnie dreszczem, jakiego nie odczułem od eonów. Dziwne to było uczucie. Spoglądać na istoty zanurzone pośród nicości niczym owady w bursztynie, a mimo to ciągle żywe, tak bardzo, bardzo, rozpaczliwie i żałośnie żywe…Jam jest Semreh, opiekun uczciwych złodziei, nieporadnych dyplomatów, kupców hojnych i rozrzutnych oraz wędrowców domatorów… przynajmniej w tym miejscu. Dzięki mnie z odmętu niepamięci wydobyci zostaliście na mieliznę zapomnienia. Nie zazdroszczę wam w żadnej mierze. Tym bardziej nie czujcie się wobec mnie dłużni. Jak to powiedział pewien wędrowiec nadzwyczaj mądry i pogodny, którego spotkałem na odległej pustyni, potraktujcie mnie jako waszego Samarytanina. Co wam mogę jeszcze ciekawego powiedzieć, nie zbliżajcie się pod żadnym pozorem do Rzeki. Wiedzcie, że ona żyje, a by żyć, pożerać musi. Miała was w swej paszczy przez sam nie wiem jak długo, lecz pożreć was nie mogła. Jej apetyt rósł zapewne z każdym dniem…-

Przemowa bytu nie była jednak najdziwniejszym, spośród tego co się działo.
Zaraz po tym wypluł on z siebie następną przepowiednie, nie przypominającą jednak w niczym ostatniej wizji.
Wspomnienie...
Które blaklo z każdą chwilą.

Jeszcze zanim moc zniknęła Gith zrozumiał, że nic tu nie jest przypadkiem.
Zresztą czy w sferach w ogóle coś działo się z przypadku?
Tym oto zrządzeniem los połączył go z grupą kilku humanoidów, czartem i niebianinem.
Zaśmiał się w duchu. Cóż za ironia.

Gith usiadł ze spokojem na piasku słuchając przeklętego.
- Amalcus – odrzekł, nawet nie otwierając oczu Książę Gith. Filozof i planarny podróżnik.
Zdaje się, że znajdujemy się na brzegu Styksu. To by sugerowało samo dno Hadesu, Pluton, pewnie Podświat. Tu czasem schodzą wielcy bohaterowie by spotkać dusze kochankow, przyjaciół. To po pierwsze. Po drugie – zastanawiałbym się nad tym kim jesteśmy. Czy... umarliśmy?


Westchnął nieco słysząc trzecie pytanie

- Postarajmy się odnaleźć ducha Zerthimona, filozofa mej rasy. On pomoże nam ustalić pewne rzeczy i... odpowie mi na kilka pytań.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

śr lis 07, 2007 10:45 pm

OF-2 Gharrel Sferopław, kapitan trzeciego flogistońskiego korpusu Kryształowej Konkwisty

Dzień 1 po Przeniesieniu

Dyktafon... Działa. Zaczynam nagranie.

Ciemność. Po błysku, który nastąpił, nic już nie pamiętam aż do przebudzenia. Coś się wydarzyło. Moje ostatnie wspomnienia dotyczą bitwy z Adwersarzem. Walczyliśmy na jego terytorium, w jednej z niedawno opanowanych Kryształowych Sfer. Słońce układu wciąż jeszcze świeciło, choć otaczała je już flota przeciwnika. Wraże oddziały miały nad nami przewagę liczebną. Próbowaliśmy unieszkodliwić jeden z ich statków-matek, nacierając na jego część mostkową, gdzie – jak ustaliliśmy – znajdował się Główny Mózg. Wtedy doszło do Incydentu.

Nie wiem, co się wówczas naprawdę wydarzyło, powoli zapominam również wcześniejsze wydarzenia. Z każdą chwilą wszystko blednie… Coś dzieje się z moją pamięcią. Czuję się osłabiony… To pewnie efekt szoku. Mam nadzieję, że wkrótce minie. Obraz rozmazuje mi się przed oczami, więc zanotuje tylko miejsce mojego przybycia i spróbuję znaleźć jakieś dogodne do odpoczynku miejsce.

Atmosfera jest zdatna do oddychania. Dobrze, nie będę musiał nadużywać ładunków skafandra. Okolica wydaje się bezpieczna. Niebo jest ciemne, ale wciąż jest widno – nie mogę ustalić źródła wszechobecnego, przytłumionego światła. Ziemia jest szara. Dostrzegam skały i jakąś roślinność. Na horyzoncie widoczna jest jakaś struktura. Przypomina dziwaczny wieżowiec, ale coś się nad nią unosi, jakiś pierścień. Dostrzegłem też jakieś niewielkie osiedle, położone w przeciwnym kierunku. Jutro spróbuję się tam udać.

Koniec nagrania.

Dzień 2 po Przeniesieniu

Zaczynam nagranie.

Doszedłem do siebie, choć po przebudzeniu czułem się wciąż nieco otępiały. Przyjąłem dawkę odżywczą i odsłuchałem wczorajsze nagrania (i kilka wcześniejszych). Dziwne. Części z wydarzeń nie mogłem sobie przypomnieć. Najwyraźniej coś stało się z moja głową. Ekwipunek wydaje się wciąż sprawny. Akumulatory są naładowane, baterie słoneczne również funkcjonują. W dalszym ciągu nie mogę ustalić, gdzie jestem, a na niebie brak ciał niebieskich. Spróbuję przeprowadzić rekonesans w osadzie, choć wygląda nad wyraz prymitywnie.

[...]

Wynik wstępnego rozpoznania: znalazłem się na Planach, cokolwiek to znaczy. Ktoś próbował mnie okraść – skończył sparaliżowany ładunkiem skafandra. Nazywali mnie kretem, nie mam pewności, co ma to znaczyć. Translator sugeruje pejoratywne znaczenie tego terminu. Wszyscy porozumiewają się tutaj dziwnymi językami, jednak między nimi wychwyciłem też wyjątkowo archaiczną postać galaktycznej koine. Czyżby jednak utrzymywano tu kontakty z Kryształowymi Sferami?

[...]

Dzień 14 po Przeniesieniu

Od dwóch tygodni podróżuję po Zewnętrzu, jak nazywają to miejsce autochtoni. Kilka razy miałem o czynienia z miejscowymi potworami. Na szczęście miotacze dały sobie z nimi radę. Wszystko tutaj wygląda jak z jakieś pokracznej opowieści. Przestrzeń zachowuje się dziwnie – odległości się nie zgadzają. Jednym razem przebyłem pewien dystans w ciągu kilku godzin, innym razem zajęło to cały dzień!

Nie mogę ustalić żadnej rasy dominującej. Ekwipunek stosowany przez miejscowych nie wykorzystuje elektryczności ani nawet pary. Wszystko opiera się tylko na sile mięśni lub magii. Stosujący ją nazywani są czaromiotaczami. Wydaje się, że zastępuje im ona rozwiniętą technikę. Możliwe, że z jej pomocą udałoby się nawiązać łączność z moją rzeczywistością, a nawet ustanowić połączenie.

Coraz częściej słyszę o mieście Sigil. Chyba muszę się tam udać...

Koniec nagrania.

Dzień ...

Straciłem rachubę. Nie wiem już, ile czasu spędziłem. Wydaje mi się, że nie dłużej niż miesiąc, ale podobnie jak przestrzeń, także czas nie chce tutaj zachowywać się normalnie. Znowu doszło do czegoś dziwnego… Zaczynam się przyzwyczajać – zdaje się to być normą w tej rzeczywistości. Nie mogę sobie przypomnieć ostatnich dni.

Koniec nagrania.

Dzień 1 – Przebudzenie

[szept]

Dyktafon… Działa. Wszystkie systemy sprawne. Zaczynam nowe nagranie.

Od nieznanego czasu byłem uwięziony w bezczasie. Nie pamiętam przyczyny. Leżę na ziemi w pobliżu ciemnej, dziwnej rzeki. Wydaje się, że ma ona właściwości toksyczne. Skafander pozostaje szczelny. Wokół siedem obcych mi stworzeń. Są uzbrojone. Dokończę nagranie później. Trzeba opanować sytuację. Przed chwilą ktoś tu był. To chyba on nas uwolnił. Mówił, że to rzeka nas więziła - traktował ją jak osobę albo potwora i przestrzegał przed zbliżaniem się do niej. Odszedł razem z jakąś kobietą.

Zaczynam nową rachubę czasu. Dziś dzień pierwszy – Przebudzenie nad rzeką. Będę kontynuować zapisywanie dalszych wydarzeń odwołując się do tej daty. Obym prędko odkrył, co się wydarzyło.

Wciąż mam nadzieję, że zdołam powrócić do swoich czasów.

Koniec nagrania.


**********************************************************

Gharrel przekrzywił głowę wewnątrz hełmu. Odczuwał tępy ból w ciele. Zbierało mu się na mdłości. Mimo wszystko spróbował poruszyć kończynami... Skafander działał jak należy.

~ Dobry znak... Może wcale nie będzie tak źle?

Pierwszy raz od... W tym rzecz – nie pamiętał już, kiedy ostatnio miał większe nadzieje. Jakby wstąpił w niego nowy duch. Było to tym bardziej zadziwiające, iż ledwie przed chwilą tkwił w jakieś kieszeni wymiarowej i zdawało się, jakby zapomniał już wszystkiego. Nawet ponury, martwy krajobraz, jakby wyprany z wszelkich barw i ekstremów, nie zacierał w nim jasnych myśli. Jakim cudem...? A jednak z każdą chwilą coraz silniej udzielał mu się nastrój oczekiwania, nadzieja rychłego powrotu. Może nawet czegoś więcej...

Wykonał kilka wprawnych ruchów i poruszył jednym z wewnętrznych sterowników. W jednej chwili leżąca konserwa, którą przypominał, podbiła się w nieprawdopodobny sposób, a następnie płynnym ruchem opadła na ziemię, już wyprostowaną, tak iż wzrostem nie ustępował aż tak wiele potężnemu biesowi. Z bronią – jakkolwiek komicznie wyglądającą, przypominającą kusze, którym odcięto zarówno łuki, jak i niemal całe łożyska – w obu wyciągniętych rękach. Jedna z nich była skierowana do grupy i powoli przesuwała się z osoby na osobę, podczas gdy druga aż zbyt szybko została wycelowana w stojącego na brzegu diabła i wcale nie sprawiała wrażenia, jakby miała zostać wycofana.

Cornugon jedynie uniósł brew w lekkim zdziwieniu. Po chwili dołączyła do niej druga, a ciemne powieki błyskawicznie zamrugały, jakby wyrażając niedowierzanie. Trudno było o inną reakcję, skoro pierwsze słowa "puszki" brzmiały:

- Nie wykonujcie żadnych gwałtownych ruchów! W imieniu Kryształowej Konkwisty, apeluję o spokój. Ktokolwiek spróbuje sięgnąć po broń, nie zdąży tego pożałować! Szczególnie ty, rogaty! – ostatnie słowo wyraźnie skierowane było do kaduka. Słysząc to odsłonił zęby w nieprzyjaznym uśmiechu. Przynajmniej jednak miał satysfakcję – został doceniony.

Baatezu, wciąż wyszczerzony w pogardliwym, złowrogim grymasie, wykonał powolny, spokojny ruch tułowiem w bok, obserwując reakcję dziwnego osobnika. Ten ostatni widać był w gorętszej wodzie kąpany, gdyż wykonał znacznie gwałtowniej ruszył swą drugą ręką – z zadziwiającą szybkością i łatwością, biorąc pod uwagę noszony przez siebie cudaczny pancerz – i skierował trzymany w niej oręż w stronę biesa... najwyraźniej jednocześnie naciskając spust.

Dla czarta i Gharrela czas jakby zatrzymał się w chwili, kiedy niepozorny obiekt zalśnił nagle na końcu broni jasnym blaskiem. Bez najcichszego dźwięku kula światła wystrzeliła z miotacza, mijając czerwone, łuskowate ramię o włos bariaura...

Wszyscy w pobliżu usłyszeli wrzask.

Zaraz po tym jak dziwny pocisk mignął obok cornugona, ten szybkim ruchem odwrócił głowę, by spojrzeć za siebie, tam, skąd dobiegł go przeszywający, nieludzki dźwięk, w miejsce, w którym świetlista kula zakończyła swój lot. Potężny diabeł, weteran Wojny Krwi, przez moment wyglądał tak, jakby wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Co wcale nie było takie niezwykłe, zważywszy na to, co ujrzał.

Ciemna jak serce samego Hadesa woda zdawała się wrzeć. W jej odmętach szaleńczo kotłowały się długie, lśniące oleiście macki, czarne do tego stopnia, iż odcinały od otaczającej je, ciemnej niczym noc toni. Jedna z nich w mgnieniu oka zanurzyła się, na wpół spopielona, podczas gdy jej niewielki oderwany fragment opadł na brzeg... W zaledwie parę chwil bestia, jeszcze przed momentem sięgająca mackami ku Baatezu – znajdującemu się najbliżej – skryła się w głębinach.

Znów nic nie mąciło spokoju i dostojnego majestatu sceny, a wszechobecna szarość i cicha pustka sprawiały wrażenie, jakby nigdy nic ich nie zaburzyło. Głowa czarta powoli wróciła do dawnej pozycji. Bies w milczeniu obserwował opancerzonego osobnika, nie wykonując jednak żadnych prowokujących ruchów... Znów trwało to chwilę.

W pewnym momencie czerwone usta poruszyły się, ukazując szereg pożółkłych kłów. Z paszczy biesa wydobył się ściszony, zachrypnięty głos, który zdawał się ociekać pogardą. A jednak była w nim i jakaś zapraszająca, choć nie mniej groźna nuta...

Translator wbudowany w skafander działał bez zarzutu, jeszcze bardziej pokrzepiając Gharrela, który był tylko nieco mniej zaskoczony od pozostałych świadków zdarzenia.

- Czy według Ciebie wyglądam, jakbym chciał zabrać duszę kogokolwiek stąd? – wysyczał diabeł. Gharrel pomyślał, że uwaga ta była aż zbyt wieloznaczna. Niestety, z tym aspektem diabelskiego języka jego cudowny translator nie mógł sobie poradzić.

- Nigdy za wiele ostrożności. – słowa te zostały wypowiedziane ciszej, jakby do siebie – Mam nadzieję, że dobrze się rozumiemy i nikt z nas nie będzie próbował robić niczego, co zaszkodziłoby komukolwiek innemu. Na początek, może zechcesz mi wyjaśnić, Rogaty, kim jesteś, czym było to, co ustrzeliłem i gdzie my u diabła – tu dało się wyczuć drwiącą nutę w zniekształconym, metalicznym głosie żołnierza – jesteśmy? Dziękuję ślicznie.

Czart wcale nie był skory pozostawać dłużny.

- Od określenia "rogaty", bardziej odpowiada mi: "czerwony". – Na twarzy diabła pojawił się złośliwy uśmiech – Nie mam pojęcia, co ustrzeliłeś i chyba nie chcę wiedzieć... Co tu robię? A Ty wiesz, co tu robisz?

- Owszem. Szukam sposobu, by się stąd wydostać.

- O widzisz, jak miło, kiedy coś nas łączy? – prychnął ironicznie diabeł.

Gharrel zignorował kpinę.

- Może więc przedstawisz jakiś pomysł, panie Czerwonorogi?

Oczy biesa półprzymknęły się drapieżnie, a twarz nabrała powagi. W przeciwieństwie do jego głosu.

- Czerwony... Czerwony... – powtórzył powoli to słowo, traktując metalowego błazna tak, jak wymagał tego jego strój, by raczył zrozumieć, iż ma nie przekręcać nazwy. Po chwili już podrapał się pazurem po podbródku i niedbałym ruchem szponiastej dłoni wskazał pozostałe istoty znajdujące się nad brzegiem rzeki, mówiąc jednocześnie – A czy tylko ja tu jestem? Popytaj ich, taka moja drobna rada... Tylko nie strzelaj im koło ucha, bo mogą się okazać mniej roztropni ode mnie...

Gharrel nie był pewien, co w niego wstąpiło. Wciąż rozpierała go dziwna euforia, nie tylko nie słabnąca, ale jeszcze przybierająca na sile. A przy tym jakby zmuszająca go do zachowywania się wbrew sobie...

- Wyjątkowo przyznam Ci rację, Rudorogi. Na przyszłość nie będę celować w Twoim kierunku. Na wypadek gdyby coś jeszcze miało ochotę Cię pożreć, możesz pożegnać się z nami na zapas. – mówiąc to, cofnął się o kilka kroków, by w pełni objąć w swoim dziwacznym wizjerze grupę – Może Wy będziecie bardziej skorzy do rozmowy niż ten tu Czerwony? – w końcu odpuścił cornugonowi. Jednocześnie zwrócił się w stronę githa – Ty wspomniałeś jakieś imię... Na co według Ciebie przyda nam się filozof? I dlaczego miałby przebywać właśnie tutaj? Skoro już o tym mowa, pozwólcie, że powtórzę – gdzie jest to "tutaj"? – pancerz zadrżał, podczas gdy odkładał jeden z miotaczy. Wydawał się nad czymś zastanawiać. Jakby coś mu się przypomniało, ponownie zwrócił się do wszystkich – Wybaczcie moje roztargnienie. Nazywam się Gharrel Sferopław. Z kim mam przyjemność? – poruszył przy tym swą nieuzbrojoną ręką w taki sposób, by wskazać wszystkich wokół. Włącznie z cornugonem.

Diabeł założył ręce, po czym pokiwał rogatą głową. Jego wzrok znów błądził gdzieś po szarym horyzoncie, jakby próbował poznać, gdzie kończy się szarość pustkowia, a zaczyna szaruga nieba...
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

czw lis 08, 2007 9:41 pm

Amalcus

Gith obserwował z pewnym znudzeniem scenkę rozgrywającą się pomiędzy jednym z przybyszy a Cornugonem.
Ech, nigdy się nie zmienią. Ani czarty ani ich wrogowie.
Wydawało się jednak, że sytuacja uspokiła się, przynajmniej na czas jakiś.

Dobrze. Nie trzeba im było głupich sporów, szczególnie jeśli do niczego nie prowadzą. Miał nadzieję, że inni też to zrozumieją.
Kto tego nie pojmie...

~Zjednoczeni przetrwamy, podzieleni zginiemy~

Z zadumy wyrwało go pytanie osobnika w dziwnym pancerzu.
Amalcus ocenił go wzrokiem - zaiste, wiele widział w swym długim życiu, nigdy jednak nie spotkał nikogo choćby minimalnie podobnego do...
Gharella?
Tak, takim mianem się określił.

Lekki grymas na jego twarzy zniknął zanim ktoś zdążył go zauważyć.
~Kolejny spośród wielu, którzy ulegają czarowi magicznych przedmiotów, technologyi - wzdrygnął się. Widział już podobne w Sigil, Mechanusie, Planie Astralnym.~

~Prawdziwa siła jest w Tobie. Potęga wychodzi z własnego JA. Ulegający magii świecidełek wierzą w ułudę.~

Postanowił jednak zachować swój osąd dla siebie. Bądź co bądź przbysz nie wyglądał na kogoś zaznajomionego z planami jako takimi.
Każdy niech ma swoją filozofię. Mają prawo być w błędzie.
Niemniej jednak broń Gharella wyglądała na dość groźną.
Amalcus zapamiętał to, nie obawiając się jednak ani trochę. Czyż jego duch nie wzniósł go już nawet ponad śmierć?

- Nie wyglądasz na zbyt obytego w wiedzy o planach - zauważył szczerze i bez krztyny złośliwości Gith - Jednak tam skąd pochodzisz musiałeś słyszeć przecież o Szarych Pustkowiach Hadesu. Jeden z planów Niższych, zamieszkiwany przez Daemony, zwane też Yugolothami. Jeśli miałbym określić którąś ze sfer jako najbardziej złą z pewnością wybrałbym właśnie Hades, niekończące się pole bitwy w Krwawej Wojnie Czartów.
Czujesz się pewnie trochę dziwne, ale to normalne w tej sferze. Tu wszystko wydaje się bardziej szare, smutne i beznadziejne


Właśnie dlatego tak nie cierpię tego planu, pomyślał filozof.
- Jeśli nie chcemy zostać tu uwięzieni na zawsze jako więźniowie pustkowia, powinniśmy opuścić to miejsce zaraz po zorientowaniu się w sytuacji. Powiadają - uśmiechnął się ponuro - Że każda minuta spędzona tu pozbawia Cię części JA. Twej nieśmiertelnej duszy.

- Mimo to ludzie na tyle odważni, lub na tyle głupi, żeby spotkać się ze zmarłymi duchami podejmują ryzyko podróży właśnie tutaj. Bo to tu, w Plutonie, najniższej spośród trzech warstw Pustkowia, Styks, zwany rzeką umarłych rozlewa szeroko swe wody.
Ja sam byłem tu wcześniej. Kiedy patrzę na to z perspektywy dnia dzisiejszego, bylem głupcem...


- Myślę, że zaspokoiłem nieco Twą ciekawość. Przyszła więc pora na najważniejszą odpowiedź. Skoro jesteśmy tutaj to jesteśmy lub byliśmy martwi. Patrząc na wasze i moje zakłopotanie, wszyscy znaleźliśmy się tu nagle. Z niewiadomego powodu nici przeznaczenia, którym podlegają nawet Moce i najpotężniejsze z bóstw, zetknęły nas ze sobą tutaj by wypełniła się przepowiednia, jedna z tych, na które składa się wrzechświat.
Brzmi to dla Ciebie być może niczym bajanie jakiegoś nawiedzonego starca, który nie będąc przy zdrowych zmysłach wyglasza swoje teorie wszystkim, którzy chcą, albo i nie, słuchać.
Uwierz jednak, tutaj w Wieloświecie, wszystko jest możliwe. Nawet promieniste bóswa spaść mogą w jednej chwili ze swego piedestału, by na ich miejsca powołano żebraków i bandytów, oblekłwszy ich w szaty purpurowe.


- Sprawą najwyższej wagi jest dowiedzieć sie, co sie właściwie stało. Czym jest przepowiednia. Mam swoje podejrzenia co do jej treści, jednak po to właśnie potrzebujemy Zerthimona. Był on niegdaj wielkim wojownikiem i najslawniejszym z mędrców. Szanowali go nawet jego wrogowie, wielu też uczniów wyszło spod jego ręki.
Jednak nawet jemu nie udało się zgłębić tak wielkiej tajemnicy jaką jest śmierć, przeto umarł, wieki wieków temu.
Teraz jednak objawił mi się w snach i wiem, że go tu znajdziemy.


- "Wielu kroczyło po ścieżkach mądrości, lecz jedynie ci obdarzeni łaską przez swego mentora dotarli do celu, wiedzieli bowiem jak pokonać leśne zwierzęta, umknąć zbójcom i nie zgubić się w ciemnym lesie. Oni to, przebywszy długę drogą i mozolną, otrzymali pierwszą z cnót jaką jest prawda" - wycedził Gith przez żółte zęby.
- Zerth był wielkim jasnowidzem i wróżem, sięgał wzrokiem dalej od któregokolwiek z mędrców. Mimo że nie potrafił przez to realnie patrzeć na otaczający go świat, to dużo lepiej widział rzeczywistości i odbicia zaszłe i te, które dopiero nadejść miały.
Te właśnie cienie zmieniły go na zawsze. Mam jednak przeczucie, przejmujące przeczucie, że właśnie on ujawni nam coś, co jest tak blisko, a jednak tak daleko. Na wyciągnięcie ręki, choć niewidzialne, niewyczuwalne. Znajdziemy go.
I pamiętajcie - jeden kamień nie robi zbytniego hałasu, jednak gdy jest ich więcej, niechybnie stoczą się niczym lawina, czyniąc sobą rumor niezmierzony.


Postanowił nie zdradzać towarzyszom jeszcze jednego z powodów dla których tak bardzo chce spotkać się ze swym dawnym mistrzem.

~Alka e'kutch Zerth! mamy do pogadania jak mistrz z mistrzem.~
 
Awatar użytkownika
Var Kezeel
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 140
Rejestracja: pt lis 26, 2004 11:07 pm

pt lis 09, 2007 12:28 pm

Strzaskane Niebiosa

Niebianin patrzył się na te interesujące istoty, zajmujące się śmiesznymi sprzeczkami, tak niepotrzebnymi w tym momencie. Cieszył się jednak faktem, że żaden ani diabeł, ani naznaczony krwią Tanar’ri nie szukali z nim swary jedynie z powodu jego rodowodu. Dobrze wróżyło to ich przyszłej współpracy.

Patrzył się z zaciekawieniem na dziwnego śmiertelnika, zakutego w dziwaczny pancerz, na Cournoguna, niezwykle cierpliwego jak na jednego z Baatezu, i na githa, który rozważał nad rozwiązaniem ich położenia. Strzaskane Niebiosa uśmiechnął się i odchrząknął.

-Zaiste, mógłbyś mieć rację w swoich twierdzeniach zacny Amalucusie, jednakowoż raczej nie możemy, ani nie moglibyśmy być martwi. Byty jak ja, czy też ów Baatezu nie udają się w miejsca śmiertelnych po zniszczeniu ich cielesnych powłok. Dalej, po zwyczajowej kąpieli w Styksie żaden z was nie wyszedłby bez potężnego uszczerbku na umyśle i duszy. Jesteśmy teraz gdzie jesteśmy, splątani razem. I podejrzewam tak jak i ty, że znajdujemy się na najniższych warstwach tych mrocznych planów, i najprędzej spotkamy tu Oczekujących, jako że wichry Wojny Krwi raczej rzadko szaleją w tych ponurych zakątkach.-

Jednoskrzydły Deva pogładził łysinę.

-Wydaje mi się, że powinniśmy raczej przede wszystkim wyrwać się z tego miejsca i udać się do Miasta Drzwi, jako że tam najprędzej spotkamy osoby zdolne nam pomóc, a i nie będziemy tak odsłonięci jak tutaj. Dowolny byt może teraz bez przeszkód szpiegować nas i obserwować nasze poczynania, a my nie wiemy kim lub czym on jest, nie wiemy nawet, czy to jedna istota czy też cała organizacja.-

Powiódł czarnozłotymi oczyma po horyzoncie, zlewającym się z nieboskłonem. Z warstw szat wyciągnął potężną księgę, okutą złotem i platyną, z potężną klamrą zamykającą okładki powleczone ciemną skórą, całą pokrytą lśniącymi lekko runami.

-Tak czy inaczej, powinniśmy zacząć działać. Zastanawianie się i bezruch w tym miejscu może tylko ściągnąć na nas niepotrzebną uwagę. Jeżeli dacie mi kilka godzin czasu to powinienem być w stanie rozerwać łączenia sfer i ustanowić bramę w inne miejsce, chociażby do wspomnianego wcześniej Sigil. Jestem otwarty na rady i propozycje, zacni Wędrowcy.-
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

pt lis 09, 2007 2:31 pm

Sir Fantarin Kain de Reno

- Zastosowałem się do rad nieznajomego, zaopatrzyłem się dobrze i kilka razy sprawdziłem działanie tych niepewnych przedmiotów magicznych, którymi mnie obdarzył. - gnom zamyślił się jeszcze na chwilę. Koniec opowieści. Mimo, że człowiek czekał Fantarin milczał jak zaklęty patrząc na piękne słońce w tej chwili dochodzące do zenitu i uroczą równinę rozpościerającą się aż po horyzont.

~Faerun~ - pomyślał gnom - ~Jak dobrze znów tu być. Mimo, że od mojego domu dzieli mnie morze czuje się jakbym był w domu. Szkoda, że zaraz ruszam dalej.~
Gnom jeszcze dwa razy klasnął w dłonie, a obok niego znalazł się zaraz jego bagaż.
- No i tak znalazłem się u Ciebie. Czekam na opowieść o gobelinie, Alistarze Herst, zwany Miecznikiem.
- Echh, no dobrze. - odparł człowiek. Zawiedziony? Historia i tak była długa. - Nie musimy iść do sali kominkowej, znaczenie tego gobelinu jest znane dla mnie dobrze. Mówi o tym, że - Alistar urwał na chwilę, zamyślił się i dokończył - Zasobnik Przypraw miał sto lat temu Szlachcic bez ziemi, Człowiek bez duszy, Mag bez mocy, który mieszkał w mieście poza sferami. Mówi Ci to coś? Jak dla mnie to bajka... - człowiek uśmiechnął się w złośliwym uśmiechu chcąc zobaczyć wyraz zdziwienia w oczach gnoma, jednak nie znalazł go, Fantarin był wyraźnie uradowany.
- Taaa. Nawet dużo mi to mówi. - powiedział gnom po czym przekręcił bransoletę.

[c]***[/c]

Spokój i cisza. Pusty umysł, żadnych myśli, pragnień uczuć. ~Jestem martwy?~
Głos, szepcze cicho, jakby na ucho, cichą melodię strumyka. Spokój...
~Mamo!~
Gnomica wymachująca wałkiem niczym mistrz miecza swoim orężem, nagle stanęła przed oczami i się rozpłynęła.
~Skoro ty tu jesteś to i ja muszę ...~ - rozmyślania gnoma przerwała jednak nagła eksplozja dźwięków, gnom wynurzył się z wody. Sam? Z pomocą? W każdym bądź razie z impetem runął na polankę rozsiewając wkoło swoje skrupulatnie zbierane przez całe życie skarby.

Zaczął je zbierać, rzucając się na wszystkie strony i jakby starając nie pokazać co właściwie zbiera. No bo - kto by się przejmował zgrają obcych z samym wybawicielem jak później okazało włącznie, skoro zaraz szlag trafi cały zapas bazyliszkowego ziela? Słoiczek powoli, lecz z narastającą szybkością turlał się po lekko stromym brzegu w stronę rzeczki.

- Zaczekaj, zaczekaj mówię, no kochany, nie rób mi tego, nieee - gnom nic sobie nie robił z tu obecnych, jednak ułowił uchem uwagę o nie wchodzeniu do rzeki.
- Chlip, nie będzie Jagodowych tostów i porzeczkowego piwa, trzeba będzie się wybrać do ziemi zwanej Ansalon po nowe zapasy. W Sigil pewnie to mają, ale nie ufam tym jarmarcznym łazęgom. - Sir Fantarin myślał głośno czując jak rozmowy wkoło niego powoli cichną. Popatrzył niepewnie na resztę ocalonych. Na ich oczy skierowane na niego, goniącego słoiczki z przyprawami, garnki, szalki i odważniki. Gnom na chwilę stanął w miejscu, ale widząc kolejny uciekający słoiczek rzucił się za nim. Gdy zebrał już wszystko usiadł na ziemi i wyjął z plecaka torbę wykonaną dość średnio, właściwie kiepsko. Co właściwie trzyma ją do kupy mogłoby być niezłą zagadką dla pięciolatka. W tym towarzystwie było jasne że jest to magia.


W drogę dziś ruszam
Ruszam nie pierwszy
Dom swój już widzę w oddali
Gdy w nocy ciemno
Ja lubię w lesie
Na polanie ogień rozpalić
Idę przez życie
Jak niepotrzebny
Lecz to na końcu mej drogi
Wiem że mnie czeka
Ciepła gospoda
A w niej czekają pierogi


Gnom śpiewał sobie jak gdyby nigdy nic, prostą karczemną piosenkę. Skąd? Nie wiedział. Był w tylu karczmach, a w każdej słyszał pieśni. Ale te o jedzeniu podobały mu się najbardziej, zapisywał sobie słowa i sam czasem podśpiewywał. Po co jednak robił to teraz?

- Uzyskano dostęp do zasobów lokalnych! - powiedziała bezosobowym i pozbawionym tonacji głosem torba, po czym sznurek ją splatający nagle się poluzował i gnom mógł zapakować swoje przedmioty, by przy okazji wyjąć kilka drobiazgów. Lusterko, grzebień, różdżka? Sir Fantarin jak gdyby nigdy nic zaczął czesać włosy, poprawiać ułożenie fraka, na koniec za pomocą różdżki pozbył się brudu i zagnieceń na ubraniu. Zdążył jeszcze wszystko schować nim torba powiedziała głosem takim samym jak przed chwilą- Czas dostępu minął! - i nagle zamknęła się połykając niemal rękę gnoma.

- Kapryśna z niej baba - Fantarin skomentował niby mówiąc sam do siebie zachowanie swojej torby po czym schował ją do plecaka, kompletnie wyekwipowany, uczesany, w czystym wyprasowanym stroju, którego nie powstydziliby się szlachcice z Waterdeep poparzył Fantarin na swych towarzyszy, po czym oddał dworny ukłon i rzekł:
- Nazywam się sir Fantarin Kain de Reno, możecie mówić do mnie sir Fantarinie albo panie de Reno. Jestem kucharzem, a właściwie mistrzem międzyplanarnej kuchni, znawcą kuchi światów stu, byłym restauratorem z Sigil i Baldur's Gate. Obecnie szukam, eee, czegoś. Muszę się dostać do Sigil, jeśli obiecacie mnie tam zaprowadzić mogę pomóc Wam. A przynajmniej ugotować coś dobrego.

Gnom zamyślił się oczekując odpowiedzi, jednak po chwili znów wyjął swoją torbę, która tym razem milcząco otworzyła się natychmiast i zaczął wyjmować z niej różne sprzęty kulinarne. - - Na Tymorę, ależ ja jestem głodny. Wy też pewnie coś byście zjedli, co? Mam spore zapasy ze sobą, zaraz coś ugotuję. - sztuka kulinarna pochłonęła gnoma w całości, dokładał do garnków, wkoło niego latały różne przyrządy kulinarne, noże krojące same składniki potrawy. Gnom pracował szybko mieszając w każdym garnku tą samą chochlą, po chwili, cały zziajany i ledwo trzymający się na nogach zaprezentował gęstą maź, znajdującą się obecnie w największym z posiadanych przez niego garnków.

- Voila! Baatoriańska zupa grzybowa mojego pomysłu! Próbujcie, ja muszę odpocząć, strasznie się męczę od używania magii. - powiedział po czym posprzątał wszystko, spakował się i usiadł na ziemi, przed wielkim garem dzierżąc w dłoni kilka misek i łyżek.
- To co? Komu porcję?
Teraz można było lepiej przyjrzeć się temu jak wygląda. Gdy nie stroił tylu dziwnych min.
Gnom średniej wysokości z długimi siwymi włosami, Zielone oczy, jeszcze przed chwilą rzucające spojrzenia na wszystkie strony, teraz na wpół przykryte powiekami. Czerwony płaszcz, a pod nim frak. Mimo, że gnom siedział na ziemi ubranie cały czas wyglądało na wyprasowane. Mimo, że przed chwilą gotował, ubranie było czyste.
Nie czekając na reakcję reszty nalał sobie zupy i zabrał się do łapczywego jedzenia.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

sob lis 10, 2007 10:59 am

Rasiel Rikumai

Rasiel dalej siedział na kamieniu, czekając na jakikolwiek rozwój sytuacji. Zaraz po Nim odezwała się istota, z której gatunkiem miał już niegdyś okazję się spotkać. Rasa ta była zaciętymi wojownikami, z którymi walczyć obawiało się wiele istot.
- Amalcus –
Odrzekł, nawet nie otwierając oczu Książę Gith. Filozof i planarny podróżnik.
-Zdaje się, że znajdujemy się na brzegu Styksu. To by sugerowało samo dno Hadesu, Pluton, pewnie Podświat. Tu czasem schodzą wielcy bohaterowie by spotkać dusze kochankow, przyjaciół. To po pierwsze. Po drugie – zastanawiałbym się nad tym kim jesteśmy. Czy... umarliśmy?-
Miecznik analizował każde wypowiedziane przez stworzenie słowo. Bez wątpienia ten orientował się w sferach dość dobrze. Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym odezwał się.
-Amalcusie... nie wątpię, że Twoja wiedza o planach jest ogromna... zanim gdziekolwiek wyruszymy mam do Ciebie pytanie... na które mam nadzieję mi odpowiesz... Eikeron... co mówi Ci to słowo? Po przebudzeniu była to jedyna wskazówka dotycząca bardzo ważnego dla mnie przedmiotu, który zapewne będzie mógł nam pomóc w wyjaśnieniu tego całego burdelu, w którym się znaleźliśmy...-
Miecznik oparł się ręką o kamień, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Zaraz po tym dziwny osobnik, w jeszcze dziwniejszym pancerzu, zbroi której Rasiel nigdy na oczy nie widział, dodatkowo uzbrojony w dwa miotacze... właśnie czego? Zaczął celować w ich stronę, a po chwili wystrzelił z jednej broni w stronę manifestacji Styxosu, który chciał odzyskać swoją własność w postaci biesa piekieł.
Następnie swój wywód zaczął znów astralny deva. Rasiel nie darzył go jakąś szczególną nienawiścią, był on mu po prostu obojętny, jednak nie lubił, gdy stosowano wobec Niego zaimki w liczbie mnogiej, a tych niebianin stanowczo nadużywał.
Znów odezwał się gith, zaczął opowiadać o jakimś mędrcu, wróżu swej rasy, Rikumai uważnie słuchał, być może jeżeli sam gith nie będzie w stanie opowiedzieć na zadane przez Niego pytanie, to może Jego mentor będzie w stanie to zrobić... jednak pytanie... po co miałby to robić? Co on by z tego miał?
Rozmyślania przerwał mu gnom, który bynajmniej nie przejął się sytuacją, w której się znajduje i zaczął... gotować.
Rasiel nie wierzył w to, co widzi. Jak można w takiej chwili rozłożyć kuchnię i gotować sobie zupę!?
-Nie wiem jak Wam, ale mi stanowczo znudziło się siedzenie w tym zapyziałym miejscu. Ustalmy coś i ruszajmy, niebianin wspominał coś o utworzeniu bramy do innego planu, według mnie świetny pomysł. Dogadajmy się tylko w końcu, gdzie mamy się udać... właściwie na moje mamy dwie opcje: pierwsza to odszukanie zaginionego mentora Amalcusa, który odpowie nam na dręczące nas pytania... jednak pomijając to, że podobno jak sam gith wspomniał jest szalony... to co on z tego będzie miał? Zupełnie nie mam pomysłu na to, co mogło by nim kierować, żeby nam pomógł... co do drugiej opcji... owa zaginiona rzecz, o której przed chwilą wspomniałem to moje ostrze, nie tylko jest to potężna broń, ale jest coś jeszcze... w mieczu zapieczętowana została dusza i umysł pewnego starego demona, mędrca który niegdyś mnie więził. Zapewne będzie miał pojęcie o tym, co mogło się z nami stać, a przy okazji mamy tę pewność, że odpowie nam na każde zadane pytanie, oczywiście wedle możliwości... czemu? Proste... ja przekułem miecz i tylko mnie słucha się ów demon... oprócz tego tylko ja mogę go usłyszeć... to jak? Zastanawiajcie się szybko i dajmy pole do popisu naszemu niebianinowi...-
 
Awatar użytkownika
Brilchan
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4532
Rejestracja: śr cze 20, 2007 8:49 pm

sob lis 10, 2007 12:56 pm

Queille sługa pióra

Wiedza jest jedyną wartością, która kiedykolwiek miała dla mnie znaczenie. Całe swoje życie, wszystkie swoje czyny podporządkowałem temu jednemu pożerającemu mnie od środka pragnieniu zdobycia wiedzy. Po rozstaniu się z drużyną poszukiwaczy przygód, z którą niedawno podróżowałem przybyłem do jedynego miejsca na ziemi gdzie czułem się jak w domu, do Biblioteki. Nie mogłem już dłużej zdzierżyć towarzystwa tej bandy głupców, dla których liczyło się tylko złoto, „cenny” kruszec, który zostanie wydany w ciągu kilku dni na nowy błyszczący ekwipunek lub przepuszczony w najbliższej karczmie na trunki i jedzenie. Złoto powinno być tylko drogą do celu, którym jest wiedza, czy doświadczenia, które zdobyłem podczas tej podróży nie są warte po stokroć więcej?! Kapłan nauczył mnie kilku prostych czarów leczących, czarodziej zaklęć, które tymczasowo dodają memu ciału wytrzymałości, siły i charyzmy zaś niesamowicie opanowany i niezwykle mądry drużynowy mnich nauczył mnie podstaw medytacji i opanowania umysłu w trudnych sytuacjach. Ostatniego z wymienionych towarzyszy wspominam najcieplej, którego ponieważ posiadł wiedze na temat zachowań naszego ciała. Przed kolejną wprawą w poszukiwaniu wiedzy wybrałem się do jednej z najlepszych Bibliotek na Wybrzeżu Mieczy. Oczywiście nie mogła się ona ze zbiorami twierdzy Candlekeep, była małą przy świątynną biblioteką pod patronatem Oghmy, miała jednak inne zalety wśród skrybów i Mistrzów Wiedzy słynęła ze starodruków i antycznych kronik historycznych, jakie tam przechowywano. Przybyłem tu mając nadzieje, że pośród bezużytecznych danych o pogłowiu bydła i wielkości zbiorów odnajdę jakiś skrawek informacji o siedzibie potężnego maga lub innej osoby, która mogłaby podobnie jak ja dziś poszukiwać Mądrości i Wiedzy. Po kilku dniach poszukiwań udało mi się znaleźć wolumin, który spełniałby moje oczekiwania. Był to blisko dwustuletni rocznik historyczny sporządzony swego czasu przez dawno już zmarłego skrybę, większość zawartych tam informacji była jak się tego spodziewałem bezużyteczna w chwili, gdy zacząłem żałować całego trudu i czasu włożonego w rozszyfrowanie wszystkich znajdujących się w księdze archaizmów językowych zauważył jeden niepozorny fragment mówiący o wieży Ulcastera i magu, który posiadł pewien magiczny Grimoire niezwykłej wartości. Bez chwili wahania sprzedałem cały swój ekwipunek zostając sobie medalion z brązu, na którym wyryto symbolem Pana Wiedzy, był to pożegnalny prezent od Skrybów z Candlekeep. Zostawiłem sobie także notatnik, pióro i odrobinę atramentu, aby móc natychmiast przepisać, co ciekawsze fragmenty Tajemniczej księgi. Zapłaciłem specjaliście od teleportacji za otworzenie portalu w okolice ruin Ulcastera.

************************************************

Kiedy wszedłem z magicznego portalu okazało się, że Ulcastera zgodnie z moimi przewidywaniami zmieniło się w malownicze ruiny? Jednakże nie była to chwila odpowiednia na podziwianie widoków, gnany głodem wiedzy, czym prędzej zabrałem się za poszukiwania. Księga, którą wygrzebałem po wielu dniach tułaczki pośród ruin Ulcastera nie prezentowała się nadzwyczajnie, jednak jako doświadczony skryba i zdeklarowany miłośnik słowa pisanego wiedziałem dobrze, że książkę(podobnie jak ludzi) ocenia się nie po okładce, lecz po treści, jaką ta przechowuje na swoich cudownych kartach. Tytuł brzmiał księgi zapisany starożytnymi runami brzmiał „Annał Niepoznanego”. Księga ta, zgodnie z zapiskami samego autora, którego jednakże nie zidentyfikowałeś, miała prezentować każdemu czytającemu wrażenia, doznania i wiedzę, której jeszcze nigdy nie poznał i nie doświadczył. Zapowiedz ta była niczym spełnienie marzeń, ucieleśnienie snów o księdze idealnej. Niestety jak większość tego typu majaków i ten okazał się fałszywy i przepełniony goryczą. Jednakże w tamtym momencie porzuciłem wszelkie środki ostrożności i zaraz dnia następnego z zapałem i żarłocznością zabrałem się za pochłanianie księgi. Na pierwszych stronicach nie było niczego, co byłoby mi nowe, jednak nie zmniejszało to mojego zapału wręcz przeciwnie zwiększało nadzieje, że odnajdę w tym woluminie coś wartościowego. Po przewertowaniu kolejnych kilku stronic poczułem dziwną ociężałość umysłu postanowiłem, więc odłożyć dalszą lekturę na później. Gdy chciałem przerwać lekturę ku własnemu zdziwieniu stwierdziłem, że jest to niemożliwe. Po chwili zorientowałem się, że padłem ofiarą przemyślnej magicznej pułapki. Wolumin Zamiast dawać mi obiecane przez nieznanego autora nowe doświadczenia i szerszy ogląd na świat On o zgrozo! Zaczął przy pomocy jakieś przeklętych sztuczek wyjaławiać mój przecudny umysł! Moim duchem zawładnęły sprzeczne emocje. Najpierw pojawił się strach, który szybko przemienił się w przerażenie czułem, że powoli odchodzę od zmysłów wszystko byleby nie być świadomym tych potwornych wydarzeń. Oto podstępna magia jakiegoś, plugawca odbierała mi sens mojego istnienia, mój najcenniejszy skarb mądrości gromadzoną pieczołowicie przez te wszystkie lata, zdolności i informacje, których zdobycie okupiłem swą ciężką pracą i tyloma poświęceniami. Kiedy tylko uświadomiłem sobie jak bardzo jestem bezradny moim ciałem wstrząsnęły spazmy rozpaczy z pod moich powiek zaczęły płynąć łzy rzęsiste rozmazując Inkaust i rozmiękczając pożółkłe ze starości stronice. Będąc na skraju załamania zdecydowałem się chwycić ostatniej deski ratunku i zwrócić się o pomoc do sił wyższych. Od wczesnych lat dziecinnych jestem wiernym wyznawcą Oghmy w świątyniach Pana Wiedzy zawsze odnajdywałem spokój, a moi najlepsi przyjaciele należą do jego kleru. Do mojego boga zawsze modliłem się szczerze i często jednakże żadna z wcześniejszych modlitw nie była ta żarliwa, w żadnej nie pokładałem tyle nadziej. W tamtym momencie włożyłem wypowiadane przez mnie słowa cały mój ból i całą rozpacz, łkając łamiącym się głosem recytowałem:
„Oghmo Panie Wiedzy
Ty, który jesteś opiekunem skrybów, bardów i wszystkich istot ceniących rozum
Ja twój wierny wyznawca Queille z Twierdzy Candlekeep zwany sługą pióra błagam cię o pomoc!
Zaklinam cię mój władco na wszystkie księgi, jakie przeczytałem na twą cześć na wszystkie woluminy, które przepisałem przy świetle łojowych świec ku twojej chwalę ocal mój umysł od straszliwych cierpień, jakie mi zgotowano! ”
Powtarzałem te frazy wielokrotnie cały czas czytając, Annał tonąłem w cieniu wiedzy, którą przeklęta ta księga zdołał pochłonąć, wyssać w ciągu stuleci swego istnienia. Aż sam zostałeś wessany cały, w sam środek nieznanego.

***********************
Kolejne wspomnienia, jakie z tego okresu, jakie posiadam są dość niejasne to raczej odczucia. Czułem na przykład, że znajdowałem się w jakimś więzieniu nie było w tym wiedzy ani pewności, jeżeli musiałbym jakoś zakwalifikować te wrażenia nazwałbym je podświadomością lub nad świadomością. Tak, więc wiedziałem, że nie jestem w tym więzieniu sam. Czułem wokół siebie dobro i zło złość jak również niezwykły spokój nie miałem czasu ani możliwości żeby analizować źródło tych wszystkich odczuć i emocji. Wszelkie moje myśli przytłaczała obecność czegoś, co chciało pożreć nie tyle moją duszę, co moją świadomość byłem świadom istnienia bariery, która jest jednocześnie pułapką, w którą zostałem uwięziony jak i ostateczną Barierą, która powstrzymuje to „coś” przed ostatecznym zniszczeniem mojej świadomości. Z całych sił walczyłem o zachowanie zdrowych zmysłów. Nie wiem ile czasu trwałem w tym stanie pamiętam tylko chwilę, w której potężna magia istoty zwącej się Semreh.
Pamiętam dokładnie ten moment mrowienie całego ciała przeszytego siłą potężnej magii i ten pierwszy łyk powietrza zaczerpnięty przez moje wargi od dłuższego czasu. Od razu zauważyłem, że powietrze w tym miejscu było jakieś „inne”, bardziej ciężkie, jeżeli tak w ogóle można mówić o powietrzu od pierwszego momentu domyślałem się, że nie jestem już na Wybrzeżu Mieczy. W pierwszej chwili po uwolnieniu moje słabowite ciało teraz dodatkowo odzwyczajone od jakiegokolwiek ruchu odmówiło mi posłuszeństwa, byłem, więc zmuszony, aby położyć się i odczekać aż moje członki ponownie odzyskają swą dawną sprawność. Czułem, że powierzchnią, na którą upadłem był wilgotny drobnoziarnisty piasek w oddali słyszałem płynącą rzekę. Z zamyślenia wywarł cię głos był on donośny i przejrzysty mimo tego, że byłem lekko oszołomiony nie zdołało to przytłumić moich trenowanych długimi latami umiejętności wyłapywania ważnych informacji z słyszanych wypowiedzi. Doszedłem w tej dziedzinie do takiej wprawy, że robiłem to niejako podświadomie. Wpierw nie dochodził do mnie cały sens wypowiedzi jednakże moje czułe ucho uchwyciło, że głos osoby do nas przemawiającej był zbyt doskonały. Były dwa wytłumaczenia takiego stanu rzeczy: Możliwe było, że nasz rozmówca stosował jakieś magiczny urok, aby nadać swemu głosowi większą siłę przekonywania(sam często stosuje tą technikę podczas występów) jednak było to bezsensu, po co osoba znająca tak potężną magię miałaby marnować swoje cenę zdolności na przekonywanie do siebie osoby, która już jest do niej przekonana? Stwierdziłem, że jest to teraz sprawa mało ważna z pomocą siły woli zmusiłem swój umysł, aby zaczął analizować nie tyle brzmienie głosu mówiącego, co sens wypowiedzi. Z początku wyłapywałem tylko pojedyncze zdania, które podświadomie uszeregowałem jako najważniejsze: „Wędrowcy(nie byłem, więc sam po chwili skupienia wyczułem obecność większej ilości osób),...Wody Styxosu obmywały was przez długi czas, choć nie mogliście byś tego świadomi..., Me oczy nie widziały jeszcze tak zmyślnego więzienia, tak rozpaczliwego wzroku istot uwięzionych szalenie złośliwą i potężną magią,... Me imię brzmi Semreh,.... Mieliście, bowiem przyjemność trafić do Królestwa Podziemi, świata odwróconego, gdzie egzystencja staje się cieniem samej siebie, wiara zapada się niczym waląca się lepianka, a z myśli zostają tylko pokraczne szkielety. Nawet mój blask ledwo jest w stanie rozświetlać mroki niepamięci wokół nas... Widziałem już nieraz ciała biedaków dryfujące pośród mroźnej toni Styxu. Powykręcane i puste skorupy, których nie da się wydobyć z przepastnej toni bez dna, dopóki taka nie będzie wola dusz w nich wegetujących. A jeśli dryfuje się zbyt długo, wówczas nurt nieodparty wymywa z istot nawet pamięć o tym, jak to jest własną wolę posiadać... „ Wypowiedź ta była oczywiście o wiele dłuższa, lecz w moim obecnym stanie starałem się wyłapać tylko najistotniejsze słowa. Wyczułem również w wyczułem również w sposobie mówienia Semereha pewną poetyckość słychać było, że nawykł do snucia takich opowieści. Zebrałem w sobie całość swych wątłych sił obróciłem ciało, aby spojrzeć się na swego wybawcę. Jego Postać była piękna zbyt piękna jakby z jakiegoś natchnionego obrazu wtedy to zrozumiałem, że Semreh wcale nie stosował na nas uroków, lecz był po prostu istotą wyższą posłańcem bogów. Chwyciłem swój medalion z brązu i odmówiłem w myślach krótką modlitwę Dzięki ci, Oghmo za ocalenie, które mi zesłałeś błagam cię wspieraj mnie w chwili trudu następnie powróciłem do słuchania Semereha ten wyraźnie zmierzał do końca swej kwiecistej przemowy: „(...)Co wam mogę jeszcze ciekawego powiedzieć, nie zbliżajcie się pod żadnym pozorem do Rzeki? Wiedzcie, że ona żyje, a by żyć, pożerać musi. Miała was w swej paszczy przez sam nie wiem jak długo, lecz pożreć was nie mogła. Jej apetyt rósł zapewne z każdym dniem…” nieoczekiwanie jego oczy rozbłysły blaskiem oświecenia, jaki niegdyś widziałem u świętych mężów natchnionych przez bóstwa, aby zrywali przesłony przyszłości. Kolejne jego słowa wryły mi się w pamięć była to zagadka, przepowiednia wiedziałem, że muszę rozszyfrować jej znaczenie od tego zależała moja przyszłość. Po tym widzeniu niezwykła istota zwąca się Semerethem poczęła się oddalać wziął pod ramie swoją towarzyszkę, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że całej tej sytuacji przyglądała się nimfa trzymająca w rękach jakieś zawiniątko (prawdopodobnie niemowlę) nasz wybawca ostatni raz spojrzał się w moją stronę, a jego oczy wydały mi się dziwne wyrzekł jeszcze na pożegnanie „- Strzeżcie się… Uv àjéd…” (jego głos był dziwnie odmienny) po czy zniknął. Zanim zdążyłem ochłonąć po tych wydarzeniach usłyszałem przepełniony złością ryk w jakimś obco brzmiącym gardłowym języku: „Vos'gra nokterastarum! Salar teronues, pramagfyhal! No us ter! Krokvyl'poromues! Novty'galaaaas!” Gdy obróciłem się w stronę, z której dochodził ten mrożący krew w żyłach odgłos zobaczyłem Czerwonoskórą pokrytą łuską istotę, z której głowy wyrastały dwa pokaźne rogi, posiadała ona również długi ogon. Nosiła na sobie przypadkowo skompletowaną zbroje a w łapach miała broń oburęczną. Z odmętów mej nadwerężonej podstępną magią pamięci wyłonił się obraz starej ryciny z zakazanej księgi demonologicznej, jaką niegdyś czytałem. Istota na niej przedstawiona była łudząco podobna do tej, którą widziałem przed sobą(oczywiście bez ekwipunku) nie pamiętałem dokładnego podpisu pod tą, że ryciną jednak z pewnością stało tam coś o „Praworządnie złych diabłach walczących z demonami w odwiecznej Wojnie Krwi” Wiedziałem, że muszę uważać na tego diabła, jeżeli go za bardzo zdenerwuje bez problemu może mnie rozerwać na strzępy. Po szybkich i zamaszystych ruchach ogona dało się poznać, że nie jest zbyt zadowolony jednakże wyraz pyska wskazywał na to, że Czerwonoskóry oczekuje na dalszy rozwój wydarzeń. Z moich rozmyślań wyrwał mnie piękny melodyjny głos, który rozbrzmiał tymi oto słowy:
„Powitanie i błogosławieństwo na wasze głowy, Wędrowcy Rzuceni zostaliśmy przez niepojęte machinacje Sfer na te odludne pustkowia, mniemać mogę, że do najniższych partii Hadesu należących, i podejrzewam, że nie znaleźliśmy się tu li tylko z przypadku i nieszczęśliwego zbiegu okoliczność, gdyż Plany rzadko, kiedy na próżno oplatają swymi misternie tkanymi sieciami tak niepozorne siły, jakimi każdy jeden z nas rozdysponowuje” Właścicielem owego głosu był Deva istota ze sfer wyższych stworzona z czystego dobra. Słyszałem o nich z opowieści pewnego wiekowego kapłana. Zwykle były to istoty Praworządnie dobre służące bóstwom lub innym potężnym istotom. Zauważyłem, że ten konkretny Deva ma tylko jedno skrzydło drugie zaś było jakby wypalone. Zanim zdążyłem odpowiedzieć owej na powitanie Deva dodał szorstko kierując swe słowa w stronę Diabła - „- I czy ty, Cournogunie, umiesz przejrzeć przez bezmyślne niesnaski naszych ras, czy też czeka nas konfrontacja na tych wyblakłych pustkowiach?-” Na to zdanie zareagował człowiek mężczyzna o długich rudych włosach noszący przy pasie pustą pochew na miecz:
„-Rasiel Rikumai... A Twoje pytanie winieneś kierować również i do mnie... Jako niebianin zapewne rozpoznałeś znak mego naznaczenia? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie rzucicie się sobie do gardeł, bo zarówno ja, jak i reszta zapewne nie ma ochoty Was rozdzielać...-
Odpowiedział mężczyzna, odgarniając włosy z czoła, by ukazać reszcie wypalony pentagram.
~O niee kochani... Nie będziecie walczyć... macie być jedną, kochającą się rodziną, macie mi pomóc w odzyskaniu mojej zguby...~
-No... proponuję się przedstawić i opowiedzieć co nieco o sobie i ruszać... przed siebie, gdziekolwiek, gdzie mogą zostać nam udzielone informacje o naszym położeniu... chyba, że ktoś z Was wie co i jak to zamieniam się w słuch... co do mojej osoby to... niegdyś byłem człowiekiem... teraz jestem bytem, zwanym na niższych planach, "naznaczeni". Dostałem znamię od demona znacznej siły, znamię które znacznie zwiększyło moje możliwości jako kruchej istoty ludzkiej. Co do tego czym się zajmuję... czym się zajmowałem niegdyś... jestem... profesjonalistą, do wynajęcia... ale teraz dość o mnie... na tę chwilę interesują mnie trzy rzeczy: po pierwsze... gdzie jesteśmy? Po drugie: jak ktoś ma sugestie, dedukcje, domysły odnośnie tego jak się tutaj znaleźliśmy to proszę bardzo, chętnie wysłucham, a po trzecie... mamy tutaj kogoś mającego jakieś wpływy w sferach? Kogoś znającego przynajmniej z imienia potężne byty sfer? Jak tak to mam sprawę...-„
wypowiedz Rasiel zrobiła na mnie duże wrażenie zachował zimną krew w sytuacji krytycznej zacząłem zastanawiać się nad odpowiedzią na zadane przez niego pytania gdy już chciałem przemówić uprzedziła mnie dziwna istota nieznanej mi rasy i pochodzenia jej ciało było niezwykle chude lecz umięśnione, skóra miała odcień żółty a źrenice czarne niczym dwa węgle gdy przemówiła jej głos był niezwykle spokojny i opanowany a sama wypowiedz krótka i lakoniczna:” Amalcus – Książę Gith. Filozof i planarny podróżnik. Zdaje się, że znajdujemy się na brzegu Styksu. To by sugerowało samo dno Hadesu, Pluton, pewnie Podświat...” To były jedyne konkrety w wypowiedzi tego „człowieka” a raczej „Githa” jak sam siebie raczył określić potem zaczął pleść jakieś mity o bohaterach (których chętnie bym wysłuchał ale nie w tym miejscu i okolicznościach) można by odnieść wrażenie że Amalcus jest nieobecny duchem, uważa się za biernego obserwatora wydarzeń, może na tym polega jego filozofia? Wspomniał coś jeszcze o jakimś Zerthimonie filozofie swojej rasy przez chwilę zacząłem się zastanawiać nad informacjami jakie udało mi się zebrać. Znajduje się w Hadesie obok Rzeki Styks wymazującej pamięć, razem ze mną są tu Potężny Diabeł, Deva z jednym skrzydłem i „Naznaczony” będący w komitywie z demonami konflikt poglądów był oczywisty a napięcie wisiało w powietrzu. Co do Almacusa to odniosłem wrażenie że jest mu całkiem obojętne co się stanie, chodź byśmy nawet mieli się nawzajem powybijać. Oprócz tego były z nami jeszcze trzy istoty gnom, ludzka kobieta, i ktoś (chyba wojownik) zakuty w ciężką zbroję. Nagle ów wojownik w zbroi z niezwykłą zręcznością jak na osobę noszącą tak ciężki pancerz i zaczął do nas celować z jakieś osobliwych kusz. Po czym ten głupiec zaczął grozić Cournogowi wdali się oni w dyskusje którą od biedy można nazwać pokazem siły. Po czy wstrzelił w jego kierunku jakimś zaklęciem będącym czymś pomiędzy ognistą kulą a magicznym pociskiem okazało się że celował w diabła lecz w czarne macki które chciały wciągnąć Czerwonoskórego z powrotem w odmęty Styksu. Zdenerwowany całą sytuacją stwór zaproponował aby dziwny mag w zbroi zwrócił się ze swoimi pytaniami do nas okazało się że dziwny stwór jest tak samo zagubiony jak reszta z nas. Przez moment odpłynąłem we własne myśli jak często mi się to zdarza gdy obudziłem się z tego specyficznego stanu zauważyłem że Git zawzięcie tłumaczy coś Zbrojnemu magowi wypowiadali się też Deva i gnom.muszę wykazać swoją przydatność lub zostanę tu pozostawiony powstałem z kolan i przemówiłem wierszem:

„Pośród Czarnej pustki Hadesu
wśród Styksu oparów jesteśmy
czyż nasze szemranie coś znaczy pośród potęgi pustki sfer ”

Odczekałem kilka minut po czy rozpocząłem właściwą przemowę wkładając w tę scenę cały swój kunszt aktorski,starałem się wyglądać na istotę otwartą i przyjazną
~ - wybaczcie mi drodzy towarzyszę zwłokę w wypowiedzeniu swych myśl, lecz wody Styxsos zmąciły mój umysł więcej niż bym tego sobie życzył. Nazywam się Queille nosze przydomek sługa pióra jestem wiernym wyznawcą Pana wiedzy Oghmy. Jestem bardem i poszukiwaczem wiedzy pochodzę ze świata zwanego przez naszych magów Torilem, widzę, że dyskusja rozwija się doskonale bez mojej skromnej osoby nic dziwnego gdyż mam przed sobą istoty niezwykłej potęgi znające sfery po tysiąckroć lepiej niż ja. Jednakże mimo swej słabości postanowiłem udowodnić wam swą przydatność. Moja propozycja jest następująca: Zawrzyjmy pakt o nieagresji dopóki dopóty nie odnajdziemy istoty, która zamknęła nas w tym więzieniu. W tym miejscu przerwałem na chwilę swą wypowiedz i pozwoliłem sobie na okazyjnie swej prawdziwej natury i całej złości, jaka we mnie drzemała- chcę sprawić żeby ta istota cierpiała tak jak! Najpierw odbiorę jej całą wiedzę przy pomocy tej samej przeklętej magii, którą ona użyła na mnie a następnie wrzucę ją w nurty Styksu, aby zmieniła się w bezwolną roślinę bez świadomości istnienia! Chwilę zajęło mi ukojenie nerwów zamknąłem oczy i nabrałem w płuca lodowatego powietrza, po czym przywołałem na usta swój najlepszy profesjonalny uśmiech, – lecz do tego jeszcze długa droga muszę przyznać, że wprost uwielbiam dyskusje, ale do rozważań filozoficznych o wiele lepsza jest jakaś ciepła karczma niż brzeg rzeki zapomnienia z głębi, której w każdej chwili mogą nas zaatakować jakieś czarne macki. Proponuje, więc przejść do konkretów z tego, co zrozumiałem szanowny pan Rasiel Rikumai ma powiązania z demonami powinien, więc pan znać sposób na wydostanie się z tego niemiłego miejsca w zamian za to chętnie pomogę panu w odnalezieniu pańskiej „zguby”, którą najpewniej jest jakieś magiczny miecz, w końcu nosi pan pustą pochwę od miecz czyż nie mam racji? Posiadam podstawową wiedzę na temat planów, jednakże mimo ostatnich niemiłych przygód nadal posiadam rozległą wiedzę w szerokim zakresie, jestem biegły w rozwiązywaniu zagadek i znajdywaniu informacji oprócz tego mogę targować się z kupcami i służyć wam jako dyplomata. Moje zdolności artystyczne również mogą być przydatne oprócz poprawiania wam nastroju, gdy tylko przemieścimy się do jakieś metropolii chętnie rozpocznę uliczne występy często ratowałem w ten sposób swych towarzyszy przed głodem. Wielu Karczmarzy z pewnością udzieli nam noclegu i strawy w zamian za me występy, wpierw jednak musimy stąd odejść i to jak najszybciej! Chciałbym zaproponować państwu abyście to mi przydzielili rolę kronikarza naszej podróży akurat mam przy sobie pióro papier i kałamarz a wiem z własnego doświadczenia, że wiedza może być więcej warta od złota, co jakieś czas prezentowałbym swe notatki, uwierzcie mi informacja często bywa cenniejsza od złota i bardziej zabójcza od magicznego ostrza. Czy zauważyliście, że nasz wybawca Semreh pozostawił nam przepowiednie? Pierwszą rzeczą, jaką zamierzam zrobić, aby udowodnić swoją przydatność jest rozszyfrowanie tej wizji, czy w zamian za to zgadzacie się ochronić mnie od niechybnej śmierci i podzielić się ze mną swoją wiedzą na temat sfer?
Umilkłem i zaniepokojony oczekiwałem na ich reakcje...
 
Awatar użytkownika
Papierzasta
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 0
Rejestracja: śr paź 31, 2007 11:28 pm

sob lis 10, 2007 10:34 pm

Irena Astarosa

Ból był niewyobrażalny. Irena skowyczała, czując, jak wszystkie jej członki topią się pod wpływem oślepiającego światła. Jej mózg gotował się, oczy wyparowały, kości sczerniały. Choć nie miała prawa żyć, nadal czuła ból. Jednakże i on ustał. Zapanowała ciemność.

Obudziłam się. A przynajmniej miałam takie wrażenie. Choć miałam otwarte oczy, nie widziałam niczego dookoła siebie. Wszędzie była ciemność, pusta, głusza. Nie czułam już bólu – nie wiedziałam jednak, czy mam się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Czułam swoją fizyczność. I to było najbardziej zaskakujące. Pamiętałam tylko, jak skóra, mięśnie i kości znikały powoli, trawione płomieniem. A teraz znowu były na swoim miejscu. Miałam zamiar dowiedzieć się, co zaszło.

Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Poczułam, że jestem siłą wywlekana z nicości, która zdawała się o mnie walczyć. Jednak tajemnicza istota walcząca o mnie z taką zaciętością była wytrwalsza i odniosła sukces. W jednej chwili moja percepcja i poczucie fizyczności wyostrzyło się. Stałam na piasku, wyraźnie czułam go pod stopami. Dookoła szumiały wysokie trawy, słyszałam dźwięk szemrzącej wody, czułam ciepły podmuch na moich policzkach. Miła odmiana po wszechobecnej nicości.

Nie byłam sama. Blisko mnie stali jeszcze inni – tak mi się zdawało – wybawieni. Nie miałam siły dłużej im się przyglądać. Skupiłam uwagę na mężczyźnie, który zaczął coś do nas mówić. Nie słuchałam go zbyt uważnie. Dowiedziałam się tylko tyle, że nie znaleźliśmy się tutaj przypadkowo, że straciliśmy pamięć, że musimy dociec powodu naszego tu pobytu. Irytujące.

Kiedy tylko mężczyzna odszedł, niosąc na rękach piękną kobietę, padłam na kolana i rzygnęłam strumieniem krwi. Czułam głód. Głód palący moje trzewia. Wiedziałam już, kim jestem. Chciałam dobyć sztyletu, który zazwyczaj przyczepiony był do mej łydki. Nie było go jednak.

~ Nieważne, pomyślałam i zatopiłam zęby w przedramieniu. Nie poczułam smaku krwi. To był bardzo zły znak. Nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam. Tydzień? 10 dni? Na pewno nie więcej. Zaklęłam szpetnie.

Byłam tak zajęta sobą, że nawet nie zwróciłam szczególnej uwagi na rozmawiające ze sobą istoty. Wychwyciłam tylko ich imiona i obrzuciłam ich pobieżnym spojrzeniem. Obawiałam się, że zechcą mnie zabić. Tacy jak ja nie cieszyli się sympatią. Dowodem na to było moje położenie.

Moją uwagę zwrócił dopiero energiczny gnom, który pomimo beznadziejności sytuacji zachował żałosną pogodę ducha i przygotowywał właśnie jakąś cuchnącą breję. Miałam tego dość. Podpełzłam do niego z kocią zręcznością. Otworzyłam szeroko usta, odsłaniając zęby. Szczególnie kły były godne uwagi. Długie, ostro zakończone, pulsujące.

- A dla mnie coś masz, gnomie?! – wysyczałam, zbliżając swoją twarz do jego twarzy. Przekraczałam granicę. Ale nie mogłam się powstrzymać.

Podniosłam się z klęczek. Miałam dość. Nie pamiętałam niczego, prócz bólu. Nie chciałam teraz zawracać sobie tym głowy.

- Jestem Irena Astarosa. Jak widzę, jesteśmy skazani na swoje towarzystwo. Przykro mi z tego powodu.
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

ndz lis 11, 2007 9:07 am

~Dość. Ani chwili do stracenia~

- Alu u tun, może rzeczywiście niefortunnie się wyraziłem Devo. Może nie martwi. Ale na pewno nie żywi. Styks robi niesamowite rzeczy z ciałem i duszą i prawdę mówiąc, to nie wiem, jak wielką potęgę posiadać musiał ten byt by wyciągnąć nas z nurtu rzeki zapomnienia, gdzie nawet bóstwa nie mogłyby czuć się bezpiecznymi.

- Miasto portali z pewnością ucieszy niejednego z nas...

~ W tym mnie pomyślał... Spotkanie z kontaktem rzuci nieco informacji na całą sytuację.
Alga et tur, gamza haf'gemeri igni. Tak, gospoda pod gorejącym człekiem, tu gith nie zwróci na siebie większej uwagi ~

- ... jednak jak wspomniałeś przywołanie portalu zajmie Ci chwilę, Farzit
- podróżnik użył terminu, jakim często określa się niebian. Oznaczał on nie tylko samo "mieszkaniec Wyższych Planów", wyrażał jednocześnie szacunek i, w kontekście wplecionym w zdanie, pewną poufałość, jakby powiedzieć "znam Cię dobrze, mój drogi" - Pozwólcie, że w tym czasie udam się na poszukiwanie Zertha. Macie jakiś plan gdzie w Sigil szukać przeznaczenia?
O ile ono nie znajdzie nas
- zachichotał.

Na odchodnym zwrócił się do mężczyzny:
- Nie tylko Ty zgubiłeś swój miecz człowieku.
Pamiętaj jednak, że to nie ostrze prowadzi dłoń wojownika, a dłoń ostrze.
I to z Twojej biegłości wypływa pasja.


Nie czekając na odpowiedź devy (wiedział, że ujrzy ją w myślach niezależnie od dzielącej ich przestrzeni) ruszył marszowym krokiem wzdłuż rzeki.
Wiedział, że dane jest mu spotkać Zhertimona, a wtedy być może coś stanie się jasne. Lub bardziej zagmatwane.
Zaczęły go otaczać duchy, ale zaden z nich nie był tym, którego poszukiwał.

Potężne mentalne uderzenie, niemal bezgłośny syk, odrzucił dusze zmarłych na bezpieczną odległość.
Ostatnio zmieniony ndz lis 11, 2007 1:26 pm przez Ar0n, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Var Kezeel
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 140
Rejestracja: pt lis 26, 2004 11:07 pm

ndz lis 11, 2007 11:52 am

Strzaskane Niebiosa

Niebianin popatrzył ze zdziwieniem na kobietę.

-Ireno, czy możemy wiedzieć, dlaczegóż to nasze towarzystwo jest ci tak obmierzłym?
Tak czy inaczej jeżeli nawet dwie skrajności, jakimi jesteśmy ja i tenże Baatezu możgą zaniechać płytkich sprzeczek i wojenek o wyższe idee, których nie osiągniemy chociażby wlaczylibyśmy przez całe eony, tuszę że i ty jesteś w stanie wznieść się ponad twoją niechęć, albowiem nasze losy są splecione, i co do tego nie ma wątpliwości. Prawdziwym problemem jest to, aby odnaleźć źródło tego niecodziennego spotkania.-


Następnie wysłuchał wypowiedzi Amalucusa, i kiedy ten odwrócił się by odejść, Deva kiwnął głową na znak uznania decyzji Githa.

-Niebepiecznym jest się teraz rozdzielać, ale *wiem*, że nie odwiodę cię od twego zamiaru. Niezależnie od tego, gdzie postanowimy się udać, czy do Sigil, czy w inne miejsce Multiuniwersum, pozwólcie że rozpocznę przygotowania do splecenia mojego zaklęcia. Zajmie to jakąś godzinę, jak podejrzewam, potrzebuję tylko trochę wolnej przestrzeni i względnego spokoju. Jeżeli ktoś znajdzie lepsze miejsce od Miasta-Klatki, aby rozpocząć próby wyplątania się z naszej sytuacji, niechaj mówi teraz.-

Strzaskane Niebiosa usiadł na szarym popiele równin niższego Hadesu i rozpoczął medytację. Ułożył przed sobą tomiszcze, wymamrotał kilka śpiewnych słów, po których zamek ksiegi zajaśniał i z chrzęstem otworzył się. Kolejny szept Devy i wolumin otworzył się gwałtownie, jakby od podmuchu silnego wiatru, i z szelestem kartek rozwarł się na szukanej przez niebianina stronie. Runy zajaśniały złotawym światłem, a Strzaskane Niebiosa zaczął wypalać w swoim umyśle ich treść, splatając przed sobą tajemne gesty. Chociaż pobyt w Styxsie na pewno nie wyszedł mu na zdrowie, to nie nadwyrężył jego talentu magicznego.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

ndz lis 11, 2007 2:05 pm

Gnom patrzył spokojnie na to co się dzieje. Kim byli ci wszyscy ludzie? I czy określenie ludzie pasuje do każdego z nich? Z tego co wiedział normalni ludzie nie mają skrzydeł, rogów czy czerwonej skóry. I takich zębów ...

- Nnnie, pani, chyba że interesuje panią zupka. Eeee, ale to bardzo ładne zęby, na prawdę, sam chciałbym takie, nieee! nie chciałbym takich mieć, to znaczy nie żeby mi się podobały - na prawdę ładne zęby. Jak i pani - gnomem wstrząsnęło to co zrobiła kobieta, nie był przygotowany i cały jego misternie budowany spokój i pogoda ducha nale legło w gruzach.

- I co my teraz zrobimy? Jesteśmy w jakimś zapomnianym przez bogów i ludzi Hadesie. Jak my się stąd wydostaniemy? - gnom ze spokojnego tonu przeszedł w żałosny, niemal płaczliwy, jak zwykle nie zwracał uwagi na innych, na przykład Strzaskane Niebiosa, który przygotowywał czar teleportacyjny.
~Fantarinie, do cholery jasnej pozbieraj się~ - jak zwykle odważny i śmiały głos wewnętrzy przemówił gnomowi do rozsądku - ~Co zrobisz siedząc i płacząc? Lepiej porozmawiaj z innymi. O - na przykłąd z tym facetem ze spalonym skrzydłem, co siedzi teraz nad książką.~

~Dobry pomysł, dzięki wielkie~ - powiedział w myślach sam do siebie gnom, po czym wracając do spokojnego wyrazu twarzy sprzed chwili rzekł z pewnością w głosie.
- Tymora mnie ochroni. To dzięki niej jestem tu gdzie jestem, na pewno pozwoli mi przeżyć w tych trudnych czasach.
Gnom nalał do miski trochę zupy i podał kobiecie - Aaaa, mmooooże jednak pani spróbuje? - po czym zostawił kociołek i podszedł do nieznajomego z księgą.
~No jak mamę kocham czarodziej, zupełnie jak wujek Jheedai, może jest na tyle rozsądny że mógłbym z nim pogadać? Hmmm, nie, spróbuję później, wujek nie lubił jak mu się przeszkadzało gdy siedział nad książką, więc ten pewnie też.~
Gnom pokręcił się wkoło Strzaskanych Niebios, po czym wrócił do kociołka aby sprawdzić czy zupa smakowała Irenie.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

ndz lis 11, 2007 2:39 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Towarzystwo zaczęło się rozkręcać. Każdy z tych -reprezentujących sobą inną kulturę, rasę, czy też plan bytowania- miał coś do powiedzenia na temat obecnej sytuacji. Cornugon udawał, że jest najmądrzejszy na świecie? Świat to złe określenie... Czart udawał, że jest po prostu najmądrzejszy. Zachowywał się jakby miast dusz odbierał umysły i mądrości. Diabeł nie był jednak głupi. Uważnie słuchał każdego, kto tylko miał odwagę czy chęć odezwania się.

Jak na razie, to gith robił wrażenie najbardziej opanowanego, spokojnego i z pewnością nie głupiego. Chociaż możliwe, że to co plótł było czystą bzdurą, która miała zwieść lub coś w ten deseń. Kolejnym ciekawym osobnikiem okazał się mężczyzna w dziwacznym pancerzu, z którym Cornugon chwilę rozmawiał. Następną osobą okazał się mężczyzna z znakiem otchłani na twarzy. Ten chociaż nie cuchnął smrodem Tanar'ri, to jednak nie bez powodu miał takowy znak na faciacie. Upadły deva, ten również budził mieszane uczucia, chociaż był spokojny.

Niebianin właśnie zasugerował, że zaraz po odnalezieniu jakiejś cywilizacji, członkowie tejże niefortunnej grupy mieli odnaleźć powód ich wspólnego skazania na siebie. Diabłowi zdawało się to bardzo głupim pomysłem.

Czart odwrócił się w kierunku reszty, pierwszy raz od początku spotkania ukazując zainteresowanie wszystkimi. Jego mina ukazywała tępy spokój, szczęki były mocno zaciśnięte, jakby obawiał się, że jego język wyskoczy z paszczy i nigdy doń nie wróci. Jego oczy lekko przymrużone skakały z jednego oponenta na drugiego obserwując kilka sekund. Topór jego leżał spokojnie głowicą do ziemi oparty o czerwoną, umięśnioną nogę. Ręce wciąż spoczywały, zawieszone na klatce piersiowej. Diabeł wypuścił z ust powietrze uniósł lekko lewą brew po czym odezwał się głośno do wszystkich.

-Graabatzu, nourde vrouiqquem poster hrouig'lesk s'grou? Touniquum krt'ogfuin para katryunicus yps'koutre. Notrudum so gala'ftroun.-

Jego twarz ukazywała spokój a oczy obserwowały reakcję innych, wyszukiwały, tych którzy zrozumieli słowa wypowiedziane w piekielnym języku. Po kilku chwilach czart spojrzał na upadłego Deve. Jego powieki znów się lekko przymrużyły a istota o rodowodzie niebianina usłyszała w głowie zachrypnięty, gardłowy głos.

-Nie wchodź mi w drogę, to krew się nie przeleje. Nie walczymy jeszcze na śmierć i życie w imię naszych idei nie dlatego, że chcę o wspólnych siłąch stąd się wydostać. Po prostu walki między wami a nami nie są moją wojną. To jednak nie świadczy o tym, że gdy wejdziesz mi w drogę, to nie użyje siły. Więc jeśli nie chcemy spięć, trzymaj się ode mnie z dala.-

Potok słów słyszanych tylko przez devę dobiegł końca. Bies spojrzał jeszcze na mężczyznę o znaku otchłani na twarzy. Ten był bardzo pewny siebie i odzywał się jakby był nie wiadomo kim. Dawniej czart by go wyśmiał i dawno próbował wypatroszyć. Po przygodzie w Ysgardzie, nie popełniał już takiego błędu. Diabeł docenia każdego wroga i przeciwnika. Może ten jest narcyzem a może po prostu to co mówi jest prawdą. Kto to wie...

Czart spojrzał z zainteresowaniem na kobietę, która odgrywała dziwną scenkę koło gnomiego kucharza. Diabeł uśmiechał się ironicznie widząc jej "inność", czy też głupotę. Cokolwiek nią kierowało było zabawne. Uśmiech jednak z jego twarzy spełzł szybko, gdy kobieta podała swoje imię i dodała, że przykry dla niej jest fakt, że jest w tym miejscu z wszystkimi. Diabeł uniósł brew a jego twarz nabrała besztającego wyrazu. Cóż za trafne spostrzeżenie. Diabeł znów szybko przeleciał wzrokiem resztę osobników.

~Przemądrzały gith, upadły anioł, sługa chaosu, zapuszkowany pajac, gnom kucharz zidiociała kobiecina, sługa feuruńskiego boga wiedzy, no po prostu nic dodać nic ująć.~- Diabeł spojrzał na brzeg rzeki, o której wszyscy mówili, po czym zniknął pojawiając się -w takiej samej pozie w jakiej stał sekundę wcześniej- centymetry od wody Styxu. Czart nie widział swojego odbicia w wodzie, a samo patrzenie w jej odmęty budziło w nim niepokój i mieszane uczucia. Wszak najprawdopodobniej znajdował się na jakimś poziomie otchłani.

W jego głowie pojawił się obraz jak w deszczowy dzień stał na placu zamkowym twierdzy gdzie służył a dowódca Czerwonej elity w obecności wszystkich jego współtowarzyszy nakazał mu opuścić ich szeregi i nie wracać pod groźbą powolnej i bolesnej śmierci... Czart uśmiechnął się sam do siebie i wysapał pod nosem kilka słów na tyle cicho, że słyszał je tylko on sam.
-Paragramis tro'pound rekres. Queqrtuuim... -
Ostatnio zmieniony pn lis 12, 2007 11:44 pm przez Nefarius, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Papierzasta
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 0
Rejestracja: śr paź 31, 2007 11:28 pm

ndz lis 11, 2007 3:31 pm

Irena Astarosa

Zdziwiły mnie słowa Niebianina. Czyżby naprawdę nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znaleźli, mając mnie obok siebie? Głodną, poirytowaną, zmęczoną? Cóż, najwyraźniej trzeba ustalić kilka faktów. ~Tylko spokojnie, Ireno – upomniałam samą siebie. Na klatce piersiowej czułam zimny ciężar, pulsujący słabą mocą. Pociągnęłam za rzemień na mojej szyi i już po chwili w mej dłoni znajdował się sporych rozmiarów talizman. ~Wąż i gołębica... – powtarzałam w myślach. Wąż i gołębica.

- Strzaskane Niebiosa, mam rację? Nasza – wasza – sytuacja jest niezręczna. Ja żywię się krwią. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam, ogólnie niewiele pamiętam. Nie to jest teraz najważniejsze. Jestem głodna, bardzo głodna. Jeśli w ciągu kilku dni nie zakosztuję krwi zmienię się w bezmyślną bestię, kierującą się tylko pragnieniem zaspokojenia głodu. Nie wątpię w to, że uda wam się mnie zgładzić, lecz zanim to zrobicie jeden lub dwóch z was może stracić życie. Chcę, żebyście to wiedzieli – powiedziała, uważnie obserwując Niebianina. Po chwili milczenia parsknęła śmiechem – może byłoby lepiej, gdybyście zabili mnie już teraz.

Czekając na odpowiedź spojrzała w stronę gnoma, który udał się nad rzekę do mężczyzny studiującego księgę. Zabawny. I nawet sympatyczny. Wzięła w wolną dłoń miskę z zupą i powąchała ją.

- To nie zaspokoi mojego pragnienia. Już nie.

Odłożyła miskę na trawę. Ucałowała talizman przedstawiający pierzastego węża. Czuła, że to jej bóg i jej patron. Pamięć z wolna powracała.

~Polowanie. To Twój cel, Ireno. Zniszczyć ich, zetrzeć na proch, unicestwić. Doprowadzić tą obrzydliwą rasę do ostatecznego upadku. A potem zabić samą siebie. Żeby wyznawcy Quatzalcoatla przestali istnieć.
Ludo. Tak. To imię kojarzy mi się z nienawiścią. Zabiję każdego, kto nosi takie imię. Jednak... kogo szukam? Kim on jest? Dlaczego pragnę jego śmierci? Muszę sobie przypomnieć. Muszę wypełnić śluby.
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

wt lis 13, 2007 12:09 am

Azrael

„Strącony z nieba w smudze płomienia
W ohydne zgliszcza i żar pieca spada,
W bezdenną otchłań potępienia,
Gdzie ogień kary i łańcuch go czeka.”


***
Płynął… Jego dusza, jego świadomość, uwięziona w mrocznej toni, płynęła wraz z nurtem rzeki. Był unieruchomiomy, uwięziony w dziwnym stanie na krawędzi jawy i snu, życia i śmierci. Wokół tylko pustka. Monotonne szare pustkowia. Wszystko tak wyblakle, tak pozbawione życia. Niczym groteskowy obraz, którego ktoś pozbawił kolorów. W pobliżu żadnej żywej duszy, czasem tylko jakieś złowrogie cienie przemknęły w pobliżu. Czy tak wygląda koniec?

Azrael czuł, jak powoli zanika jego pamięć. Jakby czarne wody Styxu powoli wymywały jego wszystkie wspomnienia, oczyszczały jego umysł, zostawiając po sobie tylko pustkę. Anioł nadaremno próbował powstrzymać ten proces, rozpaczliwie chwytał wspomnienia, które powoli odpływały gdzieś w dal. Tak bardzo pragnął je zachować. Tylko one mu pozostały. Jednak rzeka była bezlitosna. Czuł jak powoli zapada się w otchłań niepamięci. Zamknął oczy. Nie było już niczego.

***
Azrel usłyszał szum morza i skrzeczenie mew. Powoli, leniwie otworzył oczy. Piękne, błękitne fale uderzały o brzeg, obmywając jego potężne, umięśnione ciało i śnieżnobiałe skrzydła. Słońce powoli chowało się za krawędzią horyzontu, a morze odbijało jego wspaniały, czerwony blask. Piasek błyszczał niczym złoto.

Anioł ostrożnie wstał, otrzepując się z piasku, który przylgnął do jego szaty. Rozejrzał się. I Wtedy ujrzał ją. Piękna, jasnowłosa kobieta spacerowała brzegiem morza. Niebianin, wiedziony jakimś wewnętrznym pragnieniem, ruszył w jej stronę. Jednak ona zdawała się coraz bardziej oddalać. Im szybciej biegł, tym ona była dalej i dalej, niemal zniknęła z zasięgu jego wzroku.

Azrel zatrzymał się, dostrzegając bezsens tej pogoni. Przykucnął zmęczony, dysząc ciężko. Nie wiedział jak długo biegł, jednak sądząc po pocie obficie spływającym z jego czoła, pogoń musiała trwać naprawdę długo. Anioł obmył swą twarz zimną, morską wodą i… wtedy usłyszał jej krzyk. Przeraźliwe, błagalne wołanie o pomoc. Nie zastanawiając się ani chwili, nie zważając na zmęczenie, ruszył w stronę, z której dobiegały jęki. Po chwili forsownego biegu anioł dotarł na miejsce. Dziewczynę otaczało trzech dobrze zbudowanych, ubranych w brudne łachmany mężczyzn. Powalili bezbronną dziewczynę na ziemię. Ich lubieżne śmiechy zdradzały powód ich napaści.

Niebianin sięgnął po miecz. Wielkie, srebrne ostrze błyszczało, odbijając czerwone promienie słońca. Anioł w błyskawicznym tempie znalazł się przy bandytach, a jego miecz przeciął powietrze. Po chwili rzezimieszki leżeli już martwi, w szybko powiększających się kałużach krwi, który zabarwiły złocisty piasek na karmazynowy kolor.

- Równowaga została zachwiana. Ona i tak musi zginać. – zagrzmiał w jego głowie znajomy głos

Azrael zacisnął kurczowo palce na rękojeści miecza, czując, że zaraz wydarzy się coś złego. Wtem, wszędzie wokół zaroiło się od bandytów. Powstawali z nicości. Dziesiątki, setki identycznych postaci powoli otaczało anioła i młodą kobietę. Ich szyderczy śmiech rozbrzmiewał echem w głowie niebianina. Nagle, wszyscy rzucili się do ataku. Anioł ciął mieczem na wszystkie strony, kolejni bandyci padali niczym, ścięte zboże, jednak… było ich coraz więcej, coraz więcej… Wkrótce powalili niebianina. Leżał tak przygnieciony ich ciężarem, unieruchomiony.

- Równowaga została zachwiana. Ona i tak musi zginać. Równowaga została zachwiana. Ona i tak musi zginać. Równowaga została zachwiana. Ona i tak musi zginać… - wciąż powtarzał głos w głowie niebianina

I wtedy usłyszał jej krzyk…

***
Azrael otworzył oczy, przerywając ten straszliwy koszmar. Jego wspomnienia, wymywane powoli przez ciemną wodę Styxu, wciąż przepływały przez jego umysł. Wspomnienia te zostały jednak wypaczone przez mroczną magię rzeki, były tak nierealne, tak groteskowe…

***
Azrael siedział na kamiennej pryczy, z twarzą wtuloną w kolana. Kiwał się w tą i z powrotem, mamrotał do siebie, niczym szaleniec zamknięty w zakładzie dla psychicznie chorych. W małym, klaustrofobicznym pomieszczeniu panował półmrok.
- Odejdźcie! Zostawcie mnie! – krzyczał anioł
Cienie zalegające w pomieszczeniu zdawały się poruszać. Łączyły się i rozdzielały w groteskowym tańcu, tworząc coraz to inne, przerażające kształty.
- Odejdźcie! Zostawcie mnie! – powtórzył niebianin niczym mantrę
Jednak cienie nie odeszły. Liczne czerwone oczy spoglądały na niebianina, z niezdrową ciekawością. Ich cichy, przytłumiony chichot rozbrzmiewał w głowie niebianina, doprowadzając go coraz bardziej na skraj obłędu.

Nagle, potężny rozbłysk światła rozświetlił małą celę. Cienie znikły, rozpłynęły się, rozproszone przez wszechogarniającą światłość. Azrel zmrużył oczy i ujrzał dziwną istotę, stojącą pośrodku celi. Szkarłatna, łuskowata skóra, duże, zakręcone rogi i błoniaste skrzydła nie pozostawały wątpliwości, z kim ma do czynienia. Diabeł trzymał w rękach stalowe kajdany. Jeden ich koniec przypięty miał do swej dłoni, drugi podał aniołowi. Niebianin niemal samoistnie przypiął kajdan do swej dłoni. Baatezu uśmiechnął się i po chwili oboje znikli w rozbłysku światła.

***
Mroczna woda nieprzerwanie wymywała jego kolejne wspomnienia. Nie pamiętał już kim jest, jak się nazywa, jak się tu znalazł. W jego umyśle panował coraz większa pustka, pozostały jedynie strzępki wspomnień. Koniec był blisko.

***
Azrael wolnym krokiem przemierzał jałowe pustkowia. Czarna, spalona ziemia, poprzecinana żyłami lawy, rozciągała się we wszystkich kierunkach. Ogniście czerwone niebo zdawało się płonąć, zalewając całą okolicę deszczem płomieni. Obok anioła kroczył demon, dziwna, mroczna istota, która zdawała się być stworzona z cienia. Obie istoty szły w ciszy w bliżej nieokreślonym kierunku.

Niebianin ujrzał, że zarówno z jego ciała, jak i ciała jego czarciego towarzysza, wyrasta niewielka, srebrna nić. Powiódł wzrokiem po nici. Daleko w górze, niemal przy samym ognistym sklepieniu, majaczyła sylwetka diabła. Baatezu trzymał w dłoniach dwa niewielkie kijki, do których przyczepione były srebrne nici. Diabeł poruszał kijkami, niczym mistrz marionetek, a anioł zmuszony był robić dokładnie to, czego sobie zażyczył kontrolujący go czart. Był ubezwłasnowolniony, znajdował się pod całkowita kontrolą istoty trzymającej kijki. Pragnął zaprotestować, zerwać łączącą ich nić, jednak… mógł tylko dalej poruszać się bezwiednie, dokładnie tak jak chciał tego mistrz.

Daleko na horyzoncie pojawiła się sylwetka wielkiego, rogatego potwora o błoniastych skrzydłach. Diaboliczny mistrz marionetek wykonał ruch ręką, a jego pozbawione własnej woli lalki, anioł i demon, wyciągnęli swe ostrza i zaszarżowali na bestię…

***
Wszechogarniająca, nieprzenikniona ciemność. Pustka. Błogi stan niepamięci. Jego świadomość powoli gasła, niczym knot wypalającej się świecy. Nie było już Azrela. To już koniec…

***************************************************************************


Azrael powoli otworzył oczy, jakby budził się z długiego, dziwnego snu. Pierwsze, co ujrzał to szare, bezbarwne trzciny lekko poruszane przez wiatr. Ponad nim majaczyło szare niebo, chmury leniwie poruszały się po tej bezdennej pustce. Do jego uszu dotarł charakterystyczny szum rzeki, która leniwie snuła swój bieg po tej pozbawionej życia, mrocznej krainie. Zdawało mu się, że gdzieś z oddali dochodziły niewyraźne odgłosy rozmów. Czy to jest sen? Kolejna koszmarna wizja? A może dotarł wreszcie do krainy, gdzie trafiają dusze po śmierci? Może jego udręczona świadomość dotarła wreszcie do świata, w którym zazna ostatecznego spoczynku…

Niebianin delikatnie poruszył ręką, a do jego dłoni przylgnął mokry piach. Był tak namacalny, tak prawdziwy… Anioł ostrożnie podniósł głowę i spojrzał na swe potężne, umięśnione ciało i skrzydła, niegdyś śnieżnobiałe, teraz szare od błota, które posklejało pióra. I wtedy zdał sobie sprawę, że nie umarł, przynajmniej nie fizycznie, bowiem w krainie duchów jego dusza zostałaby pozbawiona materialnego ciała. Tak więc jego żywot nie dobiegł końca. Choć był już na krawędzi śmierci, choć niemal przekroczył „ostatnią granicę”… został uratowany. Tylko przez kogo? I dlaczego? Tego nie wiedział. Żył, choć… niemal nic nie pamiętał. W jego umyśle panowała pustka. Tak jak panowała ona w tej pozbawionej barw krainie.

Azrael zamknął oczy, starając sobie coś przypomnieć, choć trochę rozjaśnić wszechobecna ciemność, która zalegała w najgłębszych pokładach jego świadomości. Po chwili silnej koncentracji, poczuł jak dawne wspomnienia, obrazy z jego życia, przez tak długi czas wymywane przez rzekę, powoli powracały. Zdawały się pływać w umyśle anioła, nie mogąc odnaleźć własnego miejsca. Jednak mimo usilnych starań, nie był w stanie przypomnieć sobie, jak i dlaczego znalazł się w tej ponurej krainie. Najwyraźniej te wspomnienia zostały trwale usunięte przez mroczne wody Styksu.

Cichy, delikatny szelest czcin dotarł do wrażliwych uszu Azraela, przerywając jego rozmyślania. Anioł niemal odruchowo sięgnął po miecz, jednak… jego dłoń chwyciła tylko garść mokrego piachu. Po chwili spośród traw wyłoniła się wysoka, blada postać z rasy githianek. Istota zdawała się być równie zdziwiona tym spotkaniem jak on sam i nie wydawała się być wrogo nastawiona.

Azrael powoli i ostrożnie, nie spuszczając wzroku z githianki, podniósł się z ziemi, po czym rozprostował swe wielkie, białe skrzydła. Choć niebianin zdawał się być poważnie zagubiony w zaistniałej sytuacji, biła z niego duma i majestat, tak charakterystyczne dla jego rasy.
- Witaj nieznajomy. Jestem… - anioł zamyślił się na chwilę, poszukując wśród chaosu wspomnień własnego imienia – …Azrael.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

sob lis 17, 2007 12:00 am

OF-2 Gharrel Sferopław, kapitan trzeciego flogistońskiego korpusu Kryształowej Konkwisty

Szare Pustkowia, wbrew swej nazwie, nie są wcale pustynią. Choć niewiele roślin, poza przeklętą ostroroślą i sinolistymi drzewami, w które zaklęto dusze najgorszych istot z całego Wieloświata – tych, którym obce były jakiekolwiek ludzkie uczucia – oraz szarymi jak cała sfera trzcinami, jest w stanie tu wyrosnąć i przetrwać, wcale nie brakuje tu żywych – w różnym stopniu – istot. Część z nich nawet nazywa to miejsce swym domem...

Jedna z nich, zgarbiona i zdeformowana, uniosła się nad kulą jasnego kryształu. Nie spoglądała nawet na pociemniałe ściany swego przerażającego, wykonanego z kości piekielnych bestii domostwa. Jej wzrok ignorował dziwaczne, ciemne obiekty, na pierwszy rzut oka podobne do popsutych dziecięcych zabawek albo śmieci, a dopiero po uważnym spojrzeniu rozpoznawalne jako magiczne ingrediencje, zasuszone palce i skurczone, jakby dziecięce główki.

Nie spoglądała ona ani na te, ani inne przedmioty, którymi zagracone było całe wnętrze pokracznego budynku, a które mogłyby wzbudzić niepokój w sercu dowolnego śmiertelnika. Zamiast tego poruszyła się szybko, szeleszcząc złachmanionymi, poczerniałymi ubraniami o wyblakłych, niewyraźnych wzorach. Obróciła się gwałtownym, choć niezgrabnym ruchem, a jednocześnie uniosła się okropnym śmiechem – głośnym i pozbawionym radości. Pogarda, mściwa satysfakcja i jakaś trudna do pojęcia groźba rozbrzmiewały w jego rozedrganych tonach.

Złośliwy rechot niósł się z wiatrem, który zerwał się nagle wokół chaty, wznoszącej się nad zszarzałą ziemią na czymś, co tylko z daleka przypominało pień drzewa, a bliższe było nodze jakiegoś demonicznego ptaszydła. Larwy, żałosne, bezmyślne kreatury wiły się wściekle w swych kościanych kojcach, słysząc go, szarpiąc swymi szczękami jeszcze drgające ciała, które im rzucono. Niesione wichrem dusze, wyblakłe i pozbawione całej dawnej siły, wątlejsze niźli dym, zdawały się odczuwać szkaradny śmiech i chłonąć go, dołączając do niego swe bezgłośne westchnienia – tuż przed tym, jak zostały rozwiane we wszechobecnej szarości.

Chata była już pusta, i tylko jej skrzypiące drzwi chybotały się w przeżartych rdzą zawiasach, podczas gdy dym z kotła wypełniał pomieszczenie, w którym jaśniała teraz jedynie pozostawiona niedbale kryształowa kula, ukazująca obraz grupki stojącej nad ciemnymi wodami jednej z rzek Zaświatów...

**********************************************************

Jedynie poruszane słabym wiatrem trzciny i powierzchnia nieprzyjaznej życiu rzeki szumiały nad wodą. Gdzieś znad pustkowi dobiegały ciche, trudne do określenia dźwięki, z niewiadomego względu budzące w sercu niepokój.

Tutaj jednak nikt nie miał nań czasu.

Amalcus nie zdążył jeszcze odejść na więcej niż pięć kroków, gdy posłyszał za sobą spokojny, choć zniekształcony, metalicznie brzmiący, doniosły głos, którego źródło nietrudno było mu wskazać.

~ Blaszak bawi się w dowódcę... ~ przemknęło mu przez myśl.

- Słuchajcie mnie uważnie! Nie możemy się teraz rozdzielać ani zajmować różnymi rzeczami po próżnicy. – to chyba skierowane było do grupy. Gith w dalszym ciągu maszerował.

- Jesteśmy na obcym i niebezpiecznym, odkrytym terenie. Nie znamy naszego dokładnego położenia. Nie wiemy, gdzie znajduje się jakieś wyjście. W razie jakiegokolwiek zagrożenia nie mamy szansy na ucieczkę ani schronienie się. Ktokolwiek zechciałby nas zaatakować, miałby w nas łakomy kąsek. – o dziwo, mówił niemal sensownie, a przynajmniej sprawiał takie pozory.

- Mamy trzy wyjścia. Albo zostajemy tutaj, pozostając łatwym celem, albo rozdzielamy się, jeszcze zmniejszając nasze szanse na odparcie ewentualnego ataku, albo też wszyscy razem ruszamy, by odnaleźć kogokolwiek, kto zdoła nam pomóc. – krótka przerwa.

Gith oddalał się o kolejne kilka kroków, a jednak wciąż słyszał słowa Gharrela. Ten ostatni kontynuował z naciskiem:

- Nie mamy żadnej gwarancji tego, że zdołamy się stąd wydostać korzystając jedynie z tej... magii, której tak ufa nasz jednoskrzydły towarzysz. Jeśli zaś nie zapewnimy sobie wcześniej schronienia, nie będziemy mieli również pewności, iż dożyjemy okazji do sprawdzenia tego. Postuluję sformowanie grupy i wspólne wyruszenie z githem. Teraz. Natychmiast. Nim wszyscy się zgubimy i utracimy jakąkolwiek szansę. Później będziemy mogli się rozdzielić – część pójdzie z nim szukać owego Zerthimona. Pozostali będą mogli spróbować znaleźć inny sposób na ucieczkę.

Amalcus przystanął na moment. Trzciny szumiały. Metaliczny głos, przywodzący na myśl jednego z wyższych modronów, znów rozbrzmiewał. Tym razem był jednak skierowany bezpośrednio do niego, a jego źródło zbliżało się powoli.

- Ja pójdę z Tobą. Kogokolwiek szukasz, mam nadzieję, że faktycznie zdoła rzucić nieco światła na naszą sytuację i pomóc w znalezieniu rozwiązania naszych problemów. – tu konkwistador przerwał i znowu, mocniejszym głosem zwrócił się do wszystkich – Kto idzie z nami, a kto woli zostać i przekonać się, czy miałem rację? Teraz macie wybór.

Dziwna kobieta, która jeszcze przed chwilą kręciła się koło gnoma, poruszyła się jak wąż, spoglądając na opancerzonego błazna, który sam, przez swój dziwaczny wizjer, lustrował wzrokiem grupę.

~ Teraz dopiero wszystko się zacznie... ~ przemknęło Gharrelowi przez myśl.

Wiatr zawył ponad wodą, niosąc cichy, podobny do złośliwego śmiechu pogłos...
Ostatnio zmieniony sob lis 17, 2007 11:02 pm przez Zsu-Et-Am, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

sob lis 17, 2007 10:59 pm

Azrael

Azrael stał nad brzegiem czarnej rzeki, wśród trzcin lekko muskanych przez wiatr i wpatrywał się gdzieś w dal, w szary bezkres tej mrocznej krainy. Wszystko tu było tak ponure, tak pozbawione barw, tak… martwe. Sama obecność w tym miejscu napawała anioła dziwnym niepokojem, czuł jak w jego serce wkrada się rozpacz i beznadzieja, jakby wiatr starał się zgasić płomień jego życia, niedawno rozpalony na nowo. Choć w Wieloświecie były z pewnością światy bardziej niebezpieczne, światy gdzie śmierć czekała na każdym kroku, gdzie przerażające bestie czaiły się w mroku, gotowe dla samej tylko zabawy rozerwać przypadkowego wędrowca na strzępy, jednak… tylko w Hadesie sama natura planu zdawała się pchać wędrowca w objęcia śmierci.

Azrael beznamiętnie wpatrywał się w mętne wody rzeki, w których przez tak długi czas uwięziona była jego świadomość, jakby szukając w tej mrocznej głębi odpowiedzi na dręczące go pytania. Anioł, choć powoli odzyskiwał swe wspomnienia, czuł w sercu dziwną pustkę. Jakby rzeka zabrała jakąś cząstkę jego duszy. Rozpaczliwe poszukiwał w swej pamięci jakichś wskazówek, powodów tego dziwnego stanu. Zamknął oczy. Pozwolił, by jego świadomość swobodnie płynęła pośród rzeki wspomnień… i wtedy ujrzał jakąś dziwną, zamazaną postać, tonącą w otaczających ją cieniach. „Avadon”. Imię to rozbrzmiało echem w głowie niebianina. Czuł dziwną, ponadnaturalną więź łącząca go z tą istotą, kimkolwiek ona była, jakby ich dusze były ze sobą połączone w jakiś trudny do w wytłumaczenia sposób.

Azrael otworzył oczy. Spojrzał w stronę, z której wciąż dochodziły niewyraźne odgłosy rozmów. W niewielkim oddaleniu od brzegu rzeki, stało kilka istot z różnych ras, dyskutujących żarliwie na jakiś temat. Ze strzępków rozmów, które dotarły do jego wrażliwych uszu, anioł zorientował się, że są oni równie zdezorientowani w sytuacji jak on, że ich także przez długi czas obmywały mroczne wody Styksu. Niebianin rozpaczliwie poszukiwał wśród nich istoty, której obraz tak bardzo wrył mu się w pamięć, istoty, z którą dzielił część swojej duszy. Na próżno.

Niebiański wojownik usłyszał donośny, dziwnie zniekształcony głos, który rozbrzmiewał echem wśród szarych pustkowi. Należał on do inteligentnego konstukta, pochodzącego prawdopodobnie z Mechanusa. Słowa jego świadczyły o tym, że najwyraźniej zachował on pełną trzeźwość umysłu, co nie było takie dziwne, zwłaszcza, że maszyny nie mają przecież… duszy. W jaki sposób został więc uwięziony w czarnych odmętach rzeki? Anioł postanowił na razie nie myśleć nad tym fenomenem, skupiając się raczej na słowach konstrukta, które rzuciły dużo światła na ich obecną sytuację i zdradziły plany, jakie wysnuła grupa, podczas gdy on leżał jeszcze nieprzytomny wśród trzcin.

Azrael rozprostował swe śnieżnobiałe skrzydła, po czym wolnym krokiem zbliżył się do grupy istot.
- Witajcie nieznajomi. – rzekł anioł donośnym, czystym głosem – A może rzec powinienem… towarzysze niedoli. Mnie także przez czas długi obmywały mroczne wody Styxu. Rzeka ze znanych sobie tylko powodów wyrzuciła mnie nieco dalej, później też świadomość ma powróciła do ciała. – po chwili milczenia, dodał – Jam jest Azrael, były rycerz Gwardii Celestiańskiej, obecnie planarny wędrowiec i ostrze do wynajęcia.

Anioł spojrzał gdzieś w dal, zamyśliwszy się na chwilę, po czym ponownie skierował wzrok na „towarzyszy niedoli”.
- Słyszałem wasze rozmowy… - zaczął po chwili – Darzę szacunkiem wszelkich filozofów, znane jest mi także imię Zhertimona. Myślę jednak, że nawet tak znamienity mędrzec jak on, nie będzie w stanie wyjaśnić nam tego, co tu zaszło. - niebianin starał się uważnie dobierać słowa, by nie obrazić githyanki, który najwyraźniej traktował filozofa niczym świętego – Zresztą, nawet jeśli rzeczywiście trafił do Krainy Umarłych, szukanie go pośród rozległych pustkowi tej krainy zajęłoby nam z pewnością wiele długich miesięcy. – niebianin zamilkł na chwilę, po czym rzekł – Powinniśmy skupić się raczej na poszukiwaniu tego, który sprowadził na nas to nieszczęście, zamknął nasze dusze w mrocznej toni rzeki, byśmy przez wieki cierpieli. Sposób, w jaki sposób tego dokonał jest mniej istotny. Gdy już odnajdziemy naszego wspólnego wroga, dowiemy się, dlaczego i w jaki sposób spętał nasze dusze oraz… - oczy anioła zaświeciły dziwnym, czerwonym blaskiem, a jego twarz przez krótka chwilę wykrzywił grymas nienawiści i szaleństwa – Zemścimy się za nasze krzywdy! – po chwili dodał jeszcze – Wspomniane wcześniej Sigil wydaje się dobrym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

sob lis 17, 2007 11:33 pm

OF-2 Gharrel Sferopław, kapitan trzeciego flogistońskiego korpusu Kryształowej Konkwisty

Żołnierz obrócił się szybko.

~ Jakim błogosławieństwem jest ten pancerz... ~ pomyślał nie wiadomo który już raz, wykonując ruch, który byłby niemożliwy bez mechanicznego wspomagania zbroi.

Gharrel spoglądał teraz przez kilka spośród licznych wizjerów skafandra na kolejną, zbliżająca się ku grupie postać. Jakby na wszelki wypadek uniósł rękę, w której trzymał jeden z lekkich miotaczy.

- Ładne zbiegowisko... Czyżby to pustkowie nagle stało się czymś na kształt skrzyżowania ruchliwych dróg? Tak więc, Azraelu... Możesz mieć rację, jednak Twoje nagłe pojawienie się tylko utwierdza mnie w przekonaniu, iż czym prędzej należy opuścić to miejsce. Proponujesz udać się do Sigil. Jak chcesz tego dokonać z tak liczną grupą jak nasza, i to w jednej chwili? Powtarzam, jesteśmy na odkrytym terenie, stanowimy aż zbyt łatwy cel dla ataków! Jeśli nawet mamy próbować uciec stąd dzięki magii, potrzebujemy czasu na próby. Nie ma sensu podejmować się ich w tak niedogodnym położeniu jak nasze.

Konkwistador zamilkł, znów spoglądając po twarzach pozostałych - ludzi i innych, jeszcze dziwniejszych istot, do których widoku coraz bardziej się przyzwyczajał. Tym bardziej iż w pamięci przebłyskiwały mu jeszcze wspomnienia dni sprzed tego feralnego wypadku...

~ Gdybym chociaż wiedział, co się właściwie stało... Sigil? To chyba tam byłem ostatnio... ~ kołatało mu się w głowie. Otrząsnął się z tych myśli ~ Teraz trzeba się skupić na wydostaniu się stąd. Na wszystko inne przyjdzie czas.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

ndz lis 18, 2007 11:22 am

Rasiel Rikumai

Mężczyzna przez dłuższy czas siedział w zamyśleniu dumając nad swą obecną sytuacją. Ktoś go zabił, potem uwięził w styx'ie. Jednak po co miałby to robić? W otchłani były setki, a przynajmniej dziesiątki istot, które mogły go zgnieść bez żadnego wysiłku. Dodatkowo ktoś uprowadził Jego miecz, a teraz znajdował się z grupą innych istot.

~Cholera wkurzająca ta wampirzyca...~

Pomyślał, gdy kobieta zaczęła zastraszać gnoma. Zabawnym było, że chciała w ten sposób podnieść swój status w grupie, ukazując swoją naturę. Jednak... czymże było zastraszanie gnoma? Zaimponowała by mu raczej, gdyby te słowa wypowiedziała do Cornungona albo... do tego kolesia w zbroi... chociaż nie. Do Niego tego nie powie, bo nawet nie wiadomo czy to jakiś konstrukt, czy cholera wie co innego. Po chwili opancerzony przybysz zaczął głosić swoje przemowy odnośnie sytuacji, położenia i możliwości grupy. Mimo wszystko Rasiel przyznał mu rację, jedynym sposobem na dorwanie tego, który ich tak urządził była współpraca, ale skoro nawet ten cały Zerthimon nie da rady określić ich położenia to... kto?

Mężczyzna po chwili wstał i odszedł pare kroków, by zrobić sobie miejsce na przywołanie.
Kucając wykręcił rękę dłonią do góry i skoncentrował się. Dłoń zajęła się czarnymi, syczącymi płomieniami.

~Thanatosie... przybądź na me wezwanie!~

W chwili, gdy miecznik spróbował zawezwać swego najpotężniejszego sojusznika, poczuł coś dziwnego... niepokojącego. Nie potrafił wyczuć więzów, jakie łaczyły ich od dawna. Jakby czegoś pomiędzy nimi brakowało... jakby po drugiej stronie brzmiała tylko głucha cisza.
W tej ciszy jest coś, coś nieomal namacalnego. Czuł, że ta próba zawezwania otworzyła pewien planarny kanał, jednak nie jest w stanie nikogo przez niego przywołać, i to mimo usilnego przekonania, że po drugiej stronie ktoś jest... ktoś, kto wyczuwa tę więź, kto obserwuje...
Nagle na karku Rasiel poczuł jakby mrowienie, po chwili uczucie chłodu, niby sople lodu roztapiające się na Jego plecach. I wtedy, wtedy zrozumiał, że dzieje się coś bardzo niedobrego... to nie On próbował kogoś przywołać. To ta istota po drugiej stronie próbowała wciągnąć Jego. Ostatkiem przytomności umysłu skoncentrował się, by przerwać więź. Jednak nie dało mu to poczucia ulgi. Był dziwnie pewien, że trudnośc z przywołaniem nie była powodowana magią tego planu. Nie była również efektem Jego zmęczenia. Jak absurdalnie by to nie brzmiało, poczuł, jakby od czasu swojej nieobecności cały Multiwers zaczął działać... Inaczej?

~Cholera...~

Pomyślał, gdy wstawał i ruszył w stronę reszty.
-Dobra. Ja jestem za, mam dziwne wrażenie, że wszystko zdążyło się popieprzyć od czasu naszej nieobecności i... samemu stawić temu czoło będzie dość ciężko... w razie czego, gdybyście czegoś ode mnie chcieli jestem na kamieniu...-
Po czym udał się na swoją wcześniejszą pozycję, czyli na sporych rozmiarów głaz na którym znów usiadł.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

pn lis 19, 2007 5:03 pm

OF-2 Gharrel Sferopław, kapitan trzeciego flogistońskiego korpusu Kryształowej Konkwisty

Konkwistador opuścił ręce, odczuwając nagłą niemoc. Spoglądał po twarzach - czy też pyskach, czasem trudno było rozróżnić... - swoich towarzyszy z przypadku, w żadnej mierze nie mogąc pojąć, skąd bierze się ich obojętność.

~ Jak można być tak oderwanym od rzeczywistości? Po co żyć, jeśli chociaż nie próbuje się czegoś osiągnąć? ~ zastanawiał się, dostrzegając rezygnację albo setki innych, pozbawionych znaczenia uczuć i grymasów na ich zszarzałych obliczach.

Wiatr zaszumiał cicho, a pomimo izolacji skafandra dreszcz przebiegł po kręgosłupie Gharrela. Nie był pewien, co wywołało w nim - zaprawionym w boju żołnierzu - tę reakcję. Przecież nie widok tej... bandy. Raczej nie przyczyniło sie do tego podejrzane działanie osobnika z symbolem gwiazdy na twarzy. Z pewnością również nie szarość, którą widział wszędzie wokół - w końcu to tylko barwa... A może? Tracił pewność, a obraz widoczny przez wizjery jakby nieco pociemniał.

~ Zmrok? Bez słońca ani gwiazd? Choć tutaj to chyba nic nadzwyczajnego... A może tylko mi się majaczy? Ostatecznie nim uszczelniłem pancerz mogłem nawdychać się trochę tych trujących oparów z rzeki...

Spróbował opędzić się od ciemnych myśli, jednak wciąż je odczuwał. Przez moment zdawało mu się nawet, że słyszy coś - jakby przytłumiony, złośliwy chichot... Wrażenie to jednak zaraz zniknęło, zastąpione przez szarą rzeczywistość pustkowi. Obejrzał się na githa, który przystanął na moment między trzcinami, jakby nieco zaskoczony rozgrywającą się sceną, a zwłaszcza nagłym pojawieniem się kolejnego skrzydlatego.

~ Nie ma rady. Trzeba będzie improwizować...

Stanął pewniej, obierając dogodną pozycję na niewielkim wzniesieniu.

- Asurielu i ty, dobra kobieto... - zwrócił się do dziewczyny, która sprawiała wrażenie nieco rozchwianej emocjonalnie - A także wy, Rasielu i Czerwony. Jeśli mamy cokolwiek osiągnąć, a przynajmniej przeżyć na tyle długo, by podjąć jakieś dalsze kroki, musimy wyruszać.

Urwał na moment, jakby dla upewnienia się, że go słuchają.

- Pozostali natomiast... - teraz zwracał się do gaduły podającego się za barda, gnoma-eleganta, zaczytanego jednoskrzydłego anioła i jego szczęśliwszego pobratymca - Pozostali powinni wyruszyć z nami. Gdziekolwiek, byle oddalić się trochę od tej rzeki i znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, w którym można by się zatrzymać i ukryć przed wzrokiem postronnych. Później rozdzielimy się - część wyruszy na poszukiwania Zertha, reszta zaś, utrzymując kontakt, poszuka sposobu na wydostanie się stąd i przygotuje dla nas jakiś obóz, w którym będziemy się mogli zatrzymać. Jakieś uwagi jak na razie? Jeśli nie...

Gharrel zdobył się na nowy przypływ pewności. Dzięki wspomaganiu pancerza jednym susem znalazł się przy Amalcusie.

- Jeśli nie, możemy ruszać.
Ostatnio zmieniony pn lis 19, 2007 10:14 pm przez Zsu-Et-Am, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

pn lis 19, 2007 7:23 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Sytuacja powoli stawała się mniej napięta. Każdy mógł dojść do głosu i większość z owego prawa, przywileju korzystała. Słusznie bo ich z ich położenia można było wydostać się tylko dzięki współpracy i wspólnemu wysiłkowi. Większość z osób zgadzała się z propozycją odwiedzenia Sigili, oczywiście gdy tylko znajdzie się okazja by opuścić właśnie to miejsce, w którym wszyscy się znajdowali. Diabeł obserwował kątem oka co się dzieje, gdy jakby znikąd pojawił się kolejny pechowiec, którego los zesłał na to pustkowie. Cornugon uniósł brew gdy tylko poczuł zapach niebiańskiej krwi w pobliżu. Krwi nie takiej jak u upadłego Devy, krew świeża, tętniąca anielską mocą. Czart wiedział, że ten "nowy" jest dużo lepszym kąskiem do ugryzienia niż upadły Deva, czy sługa demonów. Oba wymienione przykłady są przykładami wroga diabła, lecz tak na prawdę żaden z nich nie jest czystym wrogiem. Żaden po za aniołem, chociaż to raczej idzie w drugą stronę, gdyż diabeł za swych największych wrogów uznawał tylko i wyłącznie demony. Cornugon w duchu zastanawiał się co też jest powodem, że jak na razie żadna z (według stereotypu) osób jeszcze się nie rzuciła na diabła. Czy to mogło być akutalnie ich położenie i sytuacja? Może tak na prawdę rasa jaką sobą reprezentowali okazują się dużo bardziej rozsądne i mniej porywcze niż diabeł w ogóle podejrzewał.

Jak widać zakuty w stalowy pancerz, oraz hełm (całkowicie zakrywający głowę), osobnik, z którym Czerwony wcześniej rozmawiał ukazywał duże zdolności przywódcze. Na szczęście dla niego i reszty, sugestie jakie nasuwał zdawały się być konkretne i rozsądne. Diabeł nie udawał już, że nie słucha. Chociaż był przyzwyczajony do wykonywania rozkazów, to jednak nikt nigdy nie rozkazywał mu nie będąc diabłem o wyższej randze lub pozycji w społeczeństwie Baatezu. Tym bardziej nie robił tego jakiś śmiertelnik. Bies jednak nie zgorszył się na dziwaka. Gdy ów osobnik odniósł się do kilku osób, w tym też do diabła, ten, tylko lekko kiwnął rogatą głową.

Diabeł uśmiechnął się szyderczo i wejrzał na zapuszkowanego. Czart początkowo uważał pomysł, odnalezienia przyczyny ich pobytu w tym miejscu za głupi i nie potrzebny. Jednak, gdy tylko usłyszał o zemście, coś nim wzdrgnęło. Diabeł poczuł zimne dreszcze na kręgosłupie i wyobraził sobie, co robi z istotą, odpowiedzialną za cały ten cyrk. Czart nigdy nie miał okazji się na kimś mścić. Kiedy ktoś zaszkodził diabłowi, ten bardzo szybko wymierzał karę. Uczucie, że ktoś kto sprawił kłopot i może za to ponieść konsekwencje, nie spodziewając się tego nawet było... Zachęcające.

Czart zrobił kilka pewnych kroków w przód, po czym stanął i obrócił głowę w bok, tak by kątem oka widzieć mężczyznę w dziwacznym pancerzu. Patrząc tak przez ramię, użył swojej diabelskiej mocy, jaka pozwalała mu wnikać do umysłów istot rozumnych, tak, by można było z nimi telepatycznie się porozumieć. Diabeł nie ruszał się w ogóle. Stojąc plecami do oponenta widział tylko kontury jego zbroi. Mężczyzna w głowie zachrypnięty głos.

~Zobaczymy kiedyś twoją twarz panie Sferopław?~

Diabeł spojrzał spokojnie przed siebie. Jego ręce znów zawisły w bezruchu na klatce piersiowej. Twarz była niezwykle spokojna a z ust wypełzła seria trudnych do zrozumienia dźwięków, które tylko dla znający piekielny język były zrozumiałe. Diabeł rzekł, że jest gotów do drogi. Stał i czekał na odpowiedź Sferopława, lub też kogokolwiek innego.
 
Awatar użytkownika
Zsu-Et-Am
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 9825
Rejestracja: sob cze 26, 2004 11:11 pm

pn lis 19, 2007 10:01 pm

OF-2 Gharrel Sferopław, kapitan trzeciego flogistońskiego korpusu Kryształowej Konkwisty

Choć przez moment Gharrelowi wydawało się już, iż świat wokół zupełnie zszarzał, teraz, gdy choć niektórzy - a zwłaszcza bies i gith - zaczęli wykazywać chęć współpracy, a choćby współdziałania, poczuł znowu, jak rozjaśnia mu się w głowie. Dziwna euforia, którą odczuwał jeszcze przed kilkoma minutami, odżyła, a twarze pobliskich istot na nowo nabrały kolorów w oczach kosmożeglarza...

Wtem w jego głowie rozbrzmiał pseudogłos, który pytał:

~ Zobaczymy kiedyś twoją twarz panie Sferopław?

Choć telepatia nie wiąże się z rozchodzeniem się rzeczywistych fal dźwiękowych, myśl - dopóki nie zostanie odpowiednio zamaskowana - zawiera w sobie pewnego rodzaju ślad, swoistą sygnaturę mentalną nadawcy. Przekaz nigdy nie jest jednostronny. Przy odrobinie wprawy i wystarczającej sile woli możliwe jest nie tylko wskazanie adresanta, ale i określenie jego nastawienia, stanu emocjonalnego, a nawet - jeśli zupełnie zaniedba szyfrowanie sygnału - jego powierzchowne myśli i charakter.

Gharrel nie przejawiał nadzwyczajnych zdolności psionicznych. Te jednak, którymi był obdarzony, wystarczały, by stworzyć podstawową barierę psychiczną, a także wychwycić i odczytać tożsamość mentalnego rozmówcy, a nawet spróbować odkryć, czy za słanym przez niego sygnałem nie czai się jakieś zagrożenie. Tu tego brakowało. Była za to jakaś drwina - chyba wpisana w naturę biesa - i ciekawość.

~ Pierwszy stopień do piekła?

Konkwistador uśmiechnął się półgębkiem pod swoim hełmem i zwrócił się w stronę czarta. Wątpił, by tamten zdołał odczytać jego myśli, ale spróbował skupić się na jednym komunikacie, który dla wszystkich obdarzonych talentami telepatycznymi stworzeń powinien jaśnieć jak rozpalona pochodnia w ciemności:

~ Jeśli to będzie konieczne... I jeśli sobie zasłużycie.

Jednocześnie Gharrel odwrócił się w przeciwnym kierunku do rzeki i, nie czekając już na pozostałych, z głośnym - Za mną! - na ustach, podążył w ślad za Amalcusem, który ani myślał zwlekać dłużej, niż to konieczne.

- Tak przy okazji - powiedział na głos - skoro macie skrzydła, czy naprawdę musicie chodzić? Przydałby się szybki zwiad... Od postoju na odkrytym, nieznanym obszarze gorsze jest chyba tylko pchanie się w niesprawdzony, potencjalnie wrogi teren.

Ciężko i pewnie krocząc w swym ponad 300-kilogramowym pancerzu, starał się jednocześnie lustrować teren przed sobą. Nie było to przesadnie zajmujące.

Aż po horyzont przed nimi rozciągała się popielata równina, niezauważenie przechodząc w ciężkie, ołowiane niebo.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

pn lis 19, 2007 10:04 pm

[c]Epizod I
Odsłona II


Thematic theme - Gray Hordes[/c]

Waszą uwagę przykuł dziwny szum pośród trzcin. Eteryczna bryza przybierała na sile. Wasze rozmowy ucichły. Dostrzegliście, że pośród szarości dookolnych pustkowi coś się porusza. Coś zwiewnego i ulotnego zbliża się do was, powoli i nieśmiało. Trudno było dostrzec precyzyjnie pośród mglistych oparów wypełniających tu i ówdzie powietrze, ale zaczęliście rozróżniać pośród niewyraźnych kształtów sylwetki poszczególne. Ludzkie sylwetki. Choć nie tylko. Były pośród nich krasnoludy i elfy, orkowie i niziołki, istoty pokryte łuską i gęstym, grubym futrem. Duchy jakoby, dostrzegane przez was, tylko i wyłącznie dzięki bystrym, nadnaturalnym zmysłom. Zjawy unosiły się pośród siebie wzajem, tłumnie, ale samotnie. Nie dostrzegały ni siebie, ni was. Tak się wam zdawało przynajmniej. Błądząc, zdawały się jednak zbliżać w waszym kierunku, a nadchodziły zewsząd. Z góry, z lewa, z prawa, z ziemi samej nawet wypływały miękko. Wabione ku wam, nęcone czymś nie do odparcia.

Nagle dosłyszeliście krzyk. Krzyk to był straszliwy, namacalny, nie mógł być wydany przez zjawę. Odwróciliście się, by dostrzec, że grupka duchów otaczała samotnego skrybę. Tego samego, którego nieskładne wypowiedzi nie zdołały w trakcie waszych dyskusji przykuć większej uwagi. Teraz, nim ktokolwiek zdążył zareagować, młody, nieroztropny bard – Queille, jak się przedstawił, znalazł się sam na sam z umarłymi.

Jeden z upiorów, które go otoczyły, wyglądał nieco inaczej od pozostałych, jakby bardziej… materialnie. W przeciwieństwie do reszty wydawał się też być świadom swego otoczenia oraz waszej obecności tutaj. Miał aparycję starca odzianego w szaty powłóczyste, skrojone wręcz doskonale, iście po królewsku. Do tego długie, zmierzwione włosy oraz twarz stężała i surowa, zionąca brakiem oczodołów… Coś, jakieś dziwne uczucie na dnie waszej świadomości mówiło wam, że spotkaliście już niegdyś tę postać. Staliście jak wmurowani, czując to dziwne uczucie pełznące wzdłuż waszych kręgosłupów. Obezwładniające was, paraliżujące… ta scena już się raz wydarzyła… już staliście tutaj niegdyś, w takim samym gronie, patrząc na tę samą scenkę…

Patrząc jak Starzec rzuca się błyskawicznie na samotnego człeka. Jego niematerialna postać wnika do ciała barda, dosłownie wlewa się do jego wnętrza przez nozdrza, usta i oczy z tak wielkim impetem, że aż strużki krwi wytryskują na boki. Skryba spogląda na was. Jego wzrok jest teraz dziki, złowrogi, przypomina spojrzenie wygłodniałego zwierza, które po miesiącach głodowania dobyło wreszcie padliny. Przemawia do was. I tym razem wszyscy baczycie już na jego słowa:

- Strzeżcie się… uv àjéd…

W głosie tym nie ma dzikości ani bezwzględności, jakie dostrzec można w czerwonawo zabarwionych oczach opętanego. Jest w nim za to strach, zionąca pustka śmiertelnego, lodowatego przerażania. Zaprzeczenie wszelkiej nadziei.

Nim doszło waszej świadomości, co tak naprawdę się stało, opętany Queille już pędził szaleńczymi susami, skowycząc niczym nieokiełznany dzikus prosto ku korytu rzeki. Jeszcze kilka kroków i… PLUSK!… donośny chlupot zakończył serię krzyków i jazgotu. I tylko kółka na wodzie jeszcze znać było, coraz to szersze, coraz to słabsze…

Wtem zaczęliście przytomnieć. Rozglądać się po sobie. Odarte z nadziei dusze otaczały was gęstym całunem szarości. Kornugon oraz niebianie zdawali się, niczym latarnie, trzymać je na dystans samym blaskiem swej egzystecyi, przesiąkniętej jeszcze esencją swych charakterów. Amalcus i Gharrel byli blisko tychże, samemu starając się zresztą dodać sobie animuszu skupiając swe myśli rozbiegane tudzież mierząc pewnie ze swych fuzji. Irena syczała i prychała złowrogo, próbując wraz z nieco wygłupionym gnomem opędzić się od coraz gęściej przypadających do nich zjaw. I tylko Rasiela, który samotnie był usiadł na głazie pobliskim, niemal już nie dostrzegaliście. Widma otoczyły go bowiem niczym całunem szczelnym. On zaś stał pośród nich. Wycofywał się, obracając powoli, by zlustrować dobrze siłę i liczebność tego niezwykłego wroga. Lecz krąg wokół niego zacieśniał się coraz to bardziej. Jeszcze chwila a Wojownik Otchłani nie będzie miał dokąd postąpić ni kroku.

I wtedy zrozumieliście, że już raz dane wam było oglądać tę scenę. Dokładnie tę samą, każdy krok Rasiela, każdy ruch jego muskułu… jakby wszystkie zostały wyryte na jakichś przeklętych tablicach czasu. Tak samo jak zjawa Starca i opętańcze, ostatnie słowa Queilla…
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

śr lis 21, 2007 12:00 am

Azrael

Azrael wpatrywał się w dal, zastanawiając się w ciszy nad słowami konstrukta. Szare równiny, jałowe, pozbawione życia, ciągnęły się aż po horyzont. Panowała głucha cisza i spokój, zakłócane jedynie przez delikatny szum rzeki. Czas niemal stał tu w miejscu. Kraina zdawała się zupełnie opustoszała, jakby tylko sama śmierć czasem przechadzała się po jej bezdrożach. Nawet najplugawsze bestie i potwory zdawały się omijać tę krainę szerokim łukiem. Spokój ten jednak, napawał anioła dziwnym, irracjonalnym niepokojem. Pragnął jak najszybciej opuścić to miejsce, znaleźć się jak najdalej od przeklętej rzeki, która tak długo więziła go w swych odmętach.

Mimo palącej potrzeby opuszczenia tego przeklętego miejsca, propozycja blaszanego golema zdawała się niebianinowi nieco groteskowa. Bezpieczne schronienie w Krainie Śmierci? Nawet, jeśli znajdą na tych pustkowiach jakąś jaskinie czy grotę, to i tak nie osłonią ich one przed negatywnym oddziaływaniem planu, przed poczuciem beznadziei powoli wdzierającym się w ich dusze. Anioł uważał, że wędrówka po szarych równinach nie przyniesie niczego dobrego, jednak decyzja najwyraźniej została już podjęta.

Niebiański wojownik szeroko rozłożył już swe skrzydła, przygotowując się do lotu, gdy nagle zaczęło dziać się coś niepokojącego…

Azrael z rosnącym niepokojem obserwował dziwne, niematerialne sylwetki, powoli, lecz nieubłaganie zbliżające się do ich pozycji. W oczach ich nie było śladu szaleństwa, błysku nienawiści, pragnienia zadania śmierci żywym, którym zazdrościli ich życia. Na eterycznych twarzach nie odmalowały się żadne uczucia, ni gniew, ni pragnienie zemsty, ni smutek czy żałość, które wyrażałyby powód uwięzienia duszy w tym dziwnym stanie. W niczym nie przypominały przeklętych, przesiąkniętych złem i nienawiścią upiorów, z którym anioł niegdyś walczył. Zjawy były całkowicie beznamiętne, jak wszystko w tym ponurym świecie.

Niebiański wojownik usłyszał przeraźliwy krzyk. Odwrócił się tylko po to, by ujrzeć jak jedna ze zjaw brutalnie wnika w ciało młodego człowieka, jak opętuje go, w mgnieniu oka doprowadzając do obłędu, zmuszając do wskoczenia w mroczne wody Styxu. Anioł był przerażony tą sceną, strach całkowicie sparaliżował go na kilka chwil. Stał jak wryty, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Jednak to nie śmierć młodzieńca tak dogłębnie wstrząsnęła niebianinem, który w swych długim żywocie widział już przecież wiele śmierci i okrucieństwa. To było coś innego, trudno wytłumaczalnego…

Azrael miał bowiem wrażenie, że dokładnie taka sama scena rozegrała się już kiedyś przed jego oczami. Pojawienie się okrutnego ducha starca, opętanie skryby, walka demonicznego miecznika otoczonego przez zjawy, wszystkie te sceny zdawały się rozgrywać na nowo. Anioł starał się znaleźć jakieś wytłumaczenie tego niepokojącego zjawiska. Długie uwięzienie w kradnących pamięć i wspomnienia wodach mrocznej rzeki z pewnością odcisnęło swe piętno na jego umyśle. Może wrażenie ponownego spotkania było tylko ułudą wytworzona przez jego umysł? Może to silne emocje stworzyły te fałszywe odczucie? A może… to wszystko wcale nie dzieje się naprawdę!!? Może to tylko jego wspomnienia? Kolejna mroczna, wypaczona wizja, podobna do tych, których doznał w czasie, gdy zamknięty był w odmętach rzeki? Co jest prawda a co fałszem? Co jawą a co snem? Mimo licznych wątpliwości, które wciąż nękały jego umysł, anioł postanowił walczyć…

Azrael zamknął oczy, pogrążając się koncentracji. Wola była potężną bronią w rękach istot takich jak on, pozwalała kształtować i zmieniać rzeczywistość. Śmiertelnicy nazywali to mocami. Po chwili, w rękach niebianina pojawił się wielki, srebrzysty miecz. Anioł wzniósł ostrze nad głowę, a te zalśniło jasnym, białym światłem, by po chwili z niezwykłą prędkością spaść na przeklęte zjawy…
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

czw lis 22, 2007 12:12 pm

Rasiel Rikumai

Podczas, gdy reszta dogadywała się co w końcu zrobią, Rasiel siedział spokojnie na głazie i wpatrywał się w niebo. Zupełnie nie miał pomysłu, co robić dalej. Dotarcie do książąt demonów zajmie trochę czasu, no i przede wszystkim trzeba się było stąd najpierw wydostać, a poza tym od nich nie można się spodziewać niczego za darmo. Właściwie to ostatnie zlecenie od demogorgona skończyło się niespodziewaną wycieczką po hadesie. Oprócz tego Jego jedyne pewne źródło informacji: Thanatos nie odpowiadał albo nie mógł odpowiedzieć.

~Co się do cholery dzieje...?~

Nagle Jego uwagę przykuło nienaturalne falowanie traw zewsząd Ich otaczających. Rozmowy w dole ucichły, coś się zbliżało. Pośród traw coś było, mgła? Nie, te to było coś innego. Nieumarli! Rasiel z zasady niezbyt przepadał za walką z trupami, bo generalnie nie mieli punktów, w które można było trafić, by szybko je uśmiercić. Do tego upiory, lub coś na kształt upiorów. Niematerialne istoty niewrażliwe na niemagiczną broń.

Po kilku sekundach od pojawienia się dziwnych istot uszy miecznika dosłyszały potworny krzyk, automatycznie odwrócił się do tyłu, w stronę reszty grupy i ujrzał, jak idący trochę z tyłu Quellie zostaje opętany przez widmo. Starzec wniknął w Jego ciało, nagle wygląd barda zmienił się. Twarz nabrała ostrego wyrazu, stała się bardziej... zwierzęca. Oczy nabrały barwy karmazynu. Po kilku sekundach od opętania bard powiedział to, co wszyscy wcześniej już słyszeli od Ich wybawcy.

~Co to znaczy? Co to za język? I co się w ogóle tutaj dzieje?~

Mimo, że Quellie bardziej irytował go, niż był mu obojętny, to strata każdego członka drużyny mogła przesądzić o życiu innych, w tym Jego własnym. Ledwo skończywszy zdanie bard pognał w stronę rzeki i zanim ktokolwiek zdołał by go zatrzymać wskoczył w mroczne odmęty Styxu. Rasiel był w stanie go zastopować, z resztą jak i diabeł, który też potrafił się teleportować. Ale po co? Wyobrażał już sobie kazanie, które wyprawił im by zapewne któryś z niebian, gdyby wiedział o takiej zdolności.

Miecznik spokojnie rozejrzał się po polu bitwy, bo tak można było już nazwać otoczenie. Niematerialne widma wypływały zewsząd: ukazywały się między wysokimi trawami, by zaraz wypłynąć na dobrze widoczne pustkowie, z ziemi, z powietrza. Byli otoczeni przez przeważające liczebnością siły. Niebianie i diabeł, jako istoty planarne budziły respekt w takich istotach samą swą egzystencją, powstrzymując je od zmasowanego ataku. Konstrukt i Gith stali tyłem do siebie w pozycjach obronnych. Rasiel był bardzo ciekawy tego, jak działa przedziwna broń Gharrela i czy upiory będą w stanie odczuć jej siłę. Kobieta wraz z gnomem zdawała się być w najgorszej sytuacji. Właściwie to gnom zdawał się być w najgorszej sytuacji. Mimo znajomości magii nie wyglądał na jednego z czarodziejów, którzy jednym zaklęciem wybijają przeciwników na setki, a sam Rasiel miał wątpliwości, czy widma zainteresują się już i tak martwą kobietą i nie rzucą się na gnoma.

Natomiast Rikumai... Rikumai stał sam na wielkim głazie, otoczony przez napływające zewsząd istoty planu energii negatywnej. Co prawda mógł się stąd teleportować, jednak po co? Znają się krótko i to ta walka zadecyduje o późniejszej pozycji w drużynie względem innych, a Rasiel jako mieszkaniec otchłani zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że pozycja daje siłę względem innych. Widząc otaczające go zjawy strzelił karkiem i ustawił się w pozycji obronnej. Cienie z podłoża wydłużyły się, objęły swym zasięgiem najpierw ściany głazu, a potem i powierzchnię na której stał Rasiel. Otoczenie wokół Niego pociemniało, a cienie będące wolnymi od zasięgu Jego zdolności drgały niebezpiecznie, jakby próbując się uchronić przed wessaniem do obszaru walki.
W normalnej sytuacji, posiadając swoją broń i legion na usługach pokonanie tej zgrai nie było by problemem, jednak Astagoriath gdzieś zniknął, a Thanatos nie odpowiadał.

~Cóż... muszę spróbować...~

Mężczyzna opuścił wyprostowaną rękę przed siebie. Palce prawej ręki zajęły się czarno-szkarłatnymi płomieniami.

-Przybywajcie, przybywajcie, mam dla was prawdziwą ucztę...-]

Szeptał bardziej sam do siebie miecznik mając nadzieję, że tym razem stwory odpowiedzą na wezwanie. Nagle płomienie objęły dłoń, a następnie całe przedramię. Pole cieni wokół mężczyzny zrobiło wyrwę w kształcie koła, po której tańczyły pojedyncze cienie, nie skrępowane mocą Rasiela.

-Przybądźcie kapłani cienia!-

Krzyknął tylko w chwili, gdy przyłożył rękę do ziemi. Od miejsca styku dłoni z podłożem momentalnie nakreślił się utkany z cieni pentagram. Na wierzchołku każdego ramienia pojawiły się wymiarowe bramy. Wewnątrz bram dało się dojrzeć nieskrępowane niczym płomienie tańczące między pustkowiami obleganymi przez tysiące istot. W końcu przez portale przeszło pięć istot. Każda owiana cieniem, lekko przysłonięta mrokiem biorącym się znikąd. Kapłani od razu przystąpili do dzieła. Ich moc brała się prawdopodobnie z tego samego miejsca, z którego czerpały zjawy. Demony otoczyły dalej skupionego Rasiela i wyciągnęły przed siebie dłonie, które niemal rozpłynęły się w mroku pola walki. Używając energii negatywnej próbowali wessać do siebie siły, które trzymały zjawy przy stanie egzystencji. Tym czasem miecznik nie przestawał. Nagle wokół Niego pojawiło się pięć Jego kopii. Każda stanęła przez kapłanem cienia starając się go bronić przed atakami widm.
W tym czasie miecznik przyłożył obie ręce do ziemi. Z objętego mrokiem podłoża zaczęły wychodzić dziesiątki, a po chwili setki wydłużających się igieł zbudowanych z cienia, z czego każda miała około 15 cm średnicy, jeżeli patrzeć by na nią od przodu. "Macki" momentalnie rozproszyły się po całym polu otaczających miecznika upiorów, kontrolowane za pomocą woli Rasiela, który pięściami nie był by w stanie nic zdziałać.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości