Rasiel Rikumai
Kolejna z niekończących się batalii książąt demonów. Tysiące, jeśli nie miliony zarówno pomniejszych, jak i tych potężnych demonów ścierają się ze sobą w walce nie ograniczonej żadnymi regułami. w każdej minucie ilość ofiar można było liczyć setkami, jednak tutaj wielkość strat nie miała znaczenia. Takie mięso armatnie jak dretche nie miało żadnej wartości, więc można było z nich dowolnie korzystać, w dodatku uzupełnienie braków nie było niczym specjalnie trudnym. Potężniejsze istoty rzadko kiedy brały udział w bitwie osobiście. Potężne balory zazwyczaj rezydowały na tyłach armii, druzgocząc wrogie siły swymi śmiercionośnymi zaklęciami. Tutaj nie chodziło o wygraną, tutaj chodziło o jak największe straty u przeciwnika, tylko po to, by upokorzyć danego księcia demonów przed innymi.
Wśród istot niższych planów walczących ze sobą dało się zauważyć niedużą wyrwę, krąg wolny od przeciwników, a raczej krąg wolny od żywych. Na niewielkim stosie trupów stał mężczyzna, któremu bliżej było do człowieka niż demona, mimo tego zazwyczaj nieustraszone biesy, hamowane instynktem przetrwania podążały w Jego kierunku tylko za sprawą tych, które były za nimi i dalej brnęły do przodu, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
~Przypomnij mi raz jeszcze... z jakiej okazji robimy tę rzeź?~
~Z tej co zazwyczaj, my zabijamy, ktoś płaci, proste.~
~I po cholerę Ci więcej złota, skoro nawet zbroi nie chciało Ci się kupować?~
~Głupcze... jak bardzo pogorszyła się twoja pamięć skoro nie pamiętasz, że tym razem działamy niemal bezpośrednio z ramienia samego demogorgona?~
~Waż słowa prosty człowieku. Masz na myśli to, że zostaliśmy najęci przez kogoś, kto podawał się pośrednika między Tobą, a dwugłowym? To, że miał jego symbol wypalony na grzbiecie nic nie znaczy... niewykluczone, że gość Cię oszukał.~
~Prosty? Niewykluczone, że w takim razie go zabiję, proste... a rozrywki nigdy za wiele. Pomyśl, że w tej chwili trenowałbym z jakimiś kukiełkami, lub przyzwanymi iluzjami. Wolę chyba się bawić tutaj... a tak w ogóle, odkąd pozwalasz sobie na taką śmiałość względem demogorgona?~
~Głupi ludzie... co do demogorgona... moje obecne położenie i fakt, że tylko Ty mnie możesz usłyszeć sprawia, że mogę głosić poglądy, za które niegdyś zostałbym rozszarpany na strzępy... a tak w ogóle to co Cię tak rajcuje w tym pawianie?~
~Ludzie... może faktycznie są głupi chociaż... mało we mnie pozostało ludzkich odruchów... a wracając do tematu, to chyba jedyny demoniczny książe, który poszukuje wiedzy, a wiesz co to może dla nas oznaczać?~
~To Ty ciągle chcesz wykiwać tego generała legionu? Nie znudziło Ci się jeszcze? Chyba pamiętasz jeszcze, że za życia byłem potężnym magiem i mówię Ci po raz kolejny: NIE DA SIĘ ODWRÓCIĆ TAKIEGO ZAKLĘCIA ROZUMIESZ?~
~Eh dobra już zamknij się... ojoj... pogadamy później.~
Konwersacja nagle została przerwana przez salwę ognistą wystrzeloną w miecznika, przed którą musiał się bezwzględnie ewakuować. Mimo tego, że życie w otchłani w pewnym stopniu zmieniło Jego postrzeganie ciepła i gorąca, to po spotkaniu z tym, co zaserwowała mu wroga armia niewiele by z Niego zostało...
Nagle miecznik zniknął, rozpłynął się w cieniach, pojawiając się kilka metrów dalej.
-Cholera... blisko było...-
Mruknął pod nosem, spoglądając w ślepia dowódcy wrogiej armii. To miało się rozstrzygnąć szybko. Miecz w Jego prawej ręce zdawał się aż drgać z podniecenia takiej walki.
~Uspokój się do cholery... co się tak napalasz na tego gościa? Ot co jeden demon w tę, czy w tę...~
~Stare, niepozałatwiane sprawy... pamiętasz jak wróciłem niedysponowany, którą sytuację Ty gnido wykorzystałeś?~
~Ahaaa...~
Rasiel rozumiał teraz ekscytację ostrza, w końcu demon w nim zamknięty zszedł nagle i boleśnie między innymi przez dowódcę, który zaraz miał zginąć. Inna sprawa, że ostatecznie zabił go sam Rikumai, ale do niego Astagoriath musiał się przyzwyczaić, bo pomijając fakt, że jako ten, który przekuł miecz tylko On mógł go usłyszeć, to po pewnym czasie nawet stary demon uznał go jako swego pana.
Miecznik skoncentrował się, po czym przykucnął i położył lewą rękę przy ziemi. Natychmiast wokół Niego pojawił się płonący pentagram, z którego wyszło pięć istot. Demony te nie przypominały żadnych innych, które ktokolwiek mógł wcześniej widzieć. Ich ręce zdawały się tonąć w cieniu. Ta walka miała rozstrzygnąć się szybko... bardzo szybko...
Starcie zakończyło się nawet szybciej, niż Rasiel przewidywał, jednak wynik był... niezbyt zadowalający. Nagłe uczucie słabości, bezsilność, słabość, miecznik czuł, że powoli pada na ziemię, odpłynął...
***
Uczucie ubezwłasnowolnienia, czuł, jednak nie mógł się ruszyć, widział, chociaż nie mógł pomyśleć co, zdawał sobie sprawę z otaczającej go cieczy, jednak nie mógł oddychać, tym samym nie krztusił się wodą. Rasiel nie mógł uwierzyć, żywot człowieka, który wyłamał się ponad możliwości zwykłego śmiertelnika, człowieka który do swej woli nagiął nawet demony miał zginąć w podrzędnej wojnie? W dodatku co go zabiło? Wrogi dowódca na pewno nie miał takiej siły, by zdjąć kogoś tej rangi, co Rikumai. W takim razie co się stało? Czyżby naraził się jakiejś potężnej istocie z innych planów? Czyżby całe zlecenie było pułapką, która miała na celu go zgładzić? Być może sam Thanatos dowiedział się o planach miecznika o złamaniu paktu, a raczej odwróceniu go na swoją korzyść i chciał temu zapobiec? Tego prawdopodobnie mężczyzna nigdy się już nie dowie.
Nagle boskie uczucie nieświadomości przerwał ktoś... istota potężnej mocy, dalej podążając nurtem rzeki Rasiel słyszał słowa inkantacji w niezrozumiałym języku, słowa które odbijały się głęboko w Jego czaszce, słowa w języku, który nie przypominał żadnego, który znał.
Silne pociągnięcie w przód, wyrwanie z mrocznej toni, nagle wszystko stało się wyraźniejsze, myśli odzyskały swój dawny bieg, lekki wiatr muskał policzki Rasiela.
Leżał na ziemi łapiąc szybko kolejne wdechy powietrza, tlenu który mu zabrano wraz z chwilą uśmiercenia go. Podparł się rękami o ziemię, próbując podnieść się do pozycji klęczącej, bezskutecznie, był ciągle oszołomiony, po chwili jednak udało mu się podnieść. Zwymiotował, te wszystkie atrakcje okazały się zbyt silne dla żołądka miecznika. Powoli podniósł się do pozycji klęczącej, z której już całkowicie się podniósł. Czuł jednak, że zaraz wróci z powrotem na ziemię, więc zrobił kilka niepewnych kroków w stronę całkiem sporych rozmiarów kamienia, na którym usiadł udając jakby nic się nie stało.
Stał się członkiem jakże egzotycznej menażerii, złożonej z istot przeróżnej maści i pochodzenia. Stwór, który ich uratował zaczął mówić, jego słowa były dla Rasiela dziwnym ukojeniem, a jednocześnie wbijały się w Jego dusze niczym tysiące igieł. Czyżby odzywały się w Nim ludzkie odruchy? Ludzkie uczucia wywleczone na zewnątrz twardej skorupy beznamiętności, którą byłą Jego dusza? Czy to śmierć spowodowała to wszystko?
~Nie!~
Rikumai zatamował potok myśli i uczuć jednym prostym słowem. Samokontrola była podstawą, a puszczenie uczuć samopas zwiastowało tylko kłopoty, uczucia były zbędne, były... ludzkie, Rasiel nie chciał ich z powrotem przyjąć do serca.
Wybawca na szczęście zakończył przemowę pozwalając mężczyźnie spokojnie wstać nie przejmując się tym, że pod natłokiem myśli i uczuć upadnie.
Z pozoru był to dość wysoki człowiek. Odziany był jedynie w buty i zgniło-zielone spodnie, przepasane wysadzanym czaszkami pasem. Szczupłe ciało odkrywało trenowane latami mięśnie. Włosy rdzawego koloru zakrywały część twarzy, z tyłu będąc związane w kucyk. Zasłaniały również znamię na lewej części czoła, wypalony pentagram, znak otchłani. Zza kurtyny włosów połyskiwały żółte oczy, których źrenice przypominały już bardziej gadzie, niż ludzkie. Czoło zdobiły dwie kostne wypustki przypominające małe rogi.
Rozejrzał się wokół, nie wiedział gdzie się znajduje, skupił swe myśli i wypowiedział w swej głowie.
~Astagoriath... gdzie my do cholery jesteśmy? I przy okazji możesz mi wyjaśnić jakim cudem to mnie spotkało?~
Cisza, żadnej złośliwości, żadnej zaczajonej między zagadkami informacji, nic, błoga cisza, błoga aczkolwiek zaniepokoiła Rasiela bardziej, niż oddział szarżujących marilith. Miecza nie było!
-Kurwa!-
Wyrwało mu się, emocje znów poszły samopas, tym razem chęć zmiany na lepsze zastąpiła złość, niesamowita złość, wściekłość, szał, niemal że szaleństwo. Cienie wokół mężczyzny zadrgały, otoczenie wydawało się nagle ciemniejsze niż było. Prawa ręka zaciśnięta była na pochwie, gdzie zazwyczaj spoczywał miecz, gdy nie był używany bo oczywistych celów. Druga ręka kontrolowała otaczające wszystko cienie, odsłaniając zakryte nimi miejsca, by zaprzeczyć każdej teorii, według której Rasiel miał nie dostrzec swego ostrza skrytego między źdźbłami traw.
~Cholera, jak to się mogło stać, kiedy? Kim teraz jestem? Czymże jest miecznik, bez swego ostrza, przecież odchodząc miałem go ze sobą... pamiętam to...argh!~
Tok myśli przerwało bolesne ukłucie gdzieś w głowie, pod natłokiem tych wszystkich wydarzeń Jego umysł odciął pewną część pamięci od Niego. Skoncentrował się, próbował wydobyć ile się da na tę chwilę.
Leżał, otoczony przez cienie, przez wiele istot. Bariera cienia blokowała wszystko w swym zasięgu, głosy, oddechy, wszystko. Nie pamiętał tego miejsca innego od wszystkich, a zarazem tak podobnego do sfery, do której mężczyzna zwykł się przenosić podczas okrywanie się cieniami. Prawa dłoń dotknęła ziemi, chwila naporu siły, Rasiel chciał się podnieść, przyszło mu to z taką łatwością, zupełnie jakby nic nie ważył. Napór mięśni towarzyszący każdorazowemu podnoszeniu się nie był potrzebny, ciało samo powędrowało ku górze zaczęło się... unosić!? Jak to możliwe, odruchowe spojrzenie za siebie, oczy mężczyzny nie zarejestrowały niczego, co przypominało by skrzydła, spojrzenie w dół, stopy również były wolne od jakichkolwiek rzeczy odbiegających od norm. Co się do cholery działo?
W pewnej chwili spośród zasłony, przez którą nie sposób było przejrzeć wyłonił się cień, szeptając swym lodowatym głosem jedno, jedyne słowo: Eikeron. Czy to była istota, która ogołociła go z Jego własności? Po co mu było ostrze, nad którym panować mógł wyłącznie Rasiel? Chciał go zwabić do siebie, a potem zgładzić? Być może szukał sojusznika, a ostrze było idealną kartą przetargową. Nagle wizja ustąpiła czemuś, bryła... BRYŁA!? Bryła, przestrzenna figura pojawiła się w głowie miecznika, za nią druga i trzecia.
~Na wszystkich książąt demonów... czy ja wariuje?~
Znów natłok myśli przerwał niesamowity ból. Ból tak nieludzki, że Rasielowi chciało się krzyczeć, otwarł usta w niemym okrzyku, którego jednak nikt nie mógł usłyszeć.
Nagle wszystko wróciło do normy, przynajmniej jako takiej normy. Nikt z grupy chyba nie zauważył tego, co działo się z mężczyzną. Wszyscy byli zbyt zaaferowani pojawieniem się dwóch potężnych, aczkolwiek będących swym zaprzeczeniem istot: niebianina i diabła.
-Eikeron...-
Szepnął sam do siebie. Nazwa odbijała mu się po czaszce nie dając spokoju. Wiedział już, że Jego jedynym celem będzie teraz odzyskanie jedynej rzeczy, która była dla Niego wartościowa... Astagoriath... nikt nie był godny dzierżyć tego miecza oprócz Niego samego!
Kolejny natłok myśli został nagle przerwany.
-Czy nie będzie dla was problemem podać waszą godność?-
Wzrok Rasiel spoczął na okaleczonej niebiańskiej istocie, posiadającej tylko jedno skrzydło. Miecznik podniósł się z kamienia, chcąc się przedstawić reszcie, lecz niebianin wypowiedział jeszcze jedno zdanie.
-I czy ty, Cournogunie, umiesz przejrzeć przez bezmyślne niesnaski naszych ras, czy też czeka nas konfrontacja na tych wyblakłych pustkowiach?-
-Rasiel Rikumai... a Twoje pytanie winieneś kierować również i do mnie... jako niebianin zapewne rozpoznałeś znak mego naznaczenia? Mimo wszystko mam nadzieję, że nie rzucicie się sobie do gardeł bo zarówno ja, jak i reszta zapewne nie ma ochoty Was rozdzielać...-
Odpowiedział mężczyzna, odgarniając włosy z czoła, by ukazać reszcie wypalony pentagram.
~O niee kochani... nie będziecie walczyć... macie być jedną, kochającą się rodziną, macie mi pomóc w odzyskaniu mojej zguby...~
-No... proponuję się przedstawić i opowiedzieć co nieco o sobie i ruszać... przed siebie, gdziekolwiek, gdzie mogą zostać nam udzielone informacje o naszym położeniu... chyba, że ktoś z Was wie co i jak to zamieniam się w słuch... co do mojej osoby to... niegdyś byłem człowiekiem... teraz jestem bytem, zwanym na niższych planach, "naznaczeni". Dostałem znamię od demona znacznej siły, znamię które znacznie zwiększyło moje możliwości jako kruchej istoty ludzkiej. Co do tego czym się zajmuję... czym się zajmowałem niegdyś... jestem... profesjonalistą, do wynajęcia... ale teraz dość o mnie... na tę chwilę interesują mnie trzy rzeczy: po pierwsze... gdzie jesteśmy? Po drugie: jak ktoś ma sugestie, dedukcje, domysły odnośnie tego jak się tutaj znaleźliśmy to proszę bardzo, chętnie wysłucham, a po trzecie... mamy tutaj kogoś mającego jakieś wpływy w sferach? Kogoś znającego przynajmniej z imienia potężne byty sfer? Jak tak to mam sprawę...-