sob mar 08, 2008 10:13 am
Fragment mojego opowiadania gdzie wprowadzam moją postać berserkera z Norski-Cyrnwulfa postać którą uwielbiałem grać.
OKRWAWIONY
Wielu padło tego dnia na zaśnieżonych zboczach Kurhanu Wrothgara. Zanurzone w oczyszczającym śniegu miecze już nigdy nie zostaną dobyte przez wojownika, tarcze posłużą już jedynie jako nosze dla swych zmarłych panów. Wielu padło owego dnia na zboczach tej góry. Ich twarze wykrzywione w grymasie bólu, brody pokryte szronem i usta krzyczące niesłyszalne wołanie do bogów rasy wojowników. Dwa klany topiły się tamtego dnia we krwi. Lecz czym by była bitwa bez zwycięscy jak nie rzezią. Gdy słońce kończyło swą wędrówkę, na zboczach góry ostało się niewielu wojowników. Na czerwonych od krwi zaspach i pod szarym niebem, nieco dalej od pola walki stały dwie figury niczym odlane z mosiądzu tytany. Mierząc się wzrokiem zmierzali ku sobie, wolno gdyż każdy krok był naznaczonym desperacją jak i śmiertelnym skupieniem. Tylko martwe ciała ich towarzyszy oraz wiecznie szalejący wiatr będą świadkami tego pojedynku. Gdy stanieli naprzeciw siebie każdy z nich ujrzał obraz wojownika. Podobni w swej formie jakby byli wyciosani z jednej bryły marmuru. Obaj byli wielcy niczym olbrzymy z legend, odziani w koszule kolcze oraz skóry zwierząt, w których starali się ukryć przed przejmującym chłodem swe rozgrzane walką mięśnie. Na ogorzałej twarzy jednego z nich widać było złotą brodę oraz opadającą spod hełmu na barki długą grzywę tej samej barwy typową dla Norsmenów, drugi zaś miał brązowe włosy zaplecione w warkocze: jeden potężny opadający aż do pasa, oraz mniejszy z prawej strony głowy, reszta włosów była rozpuszczona. Na twarzy widniały dwa warkoczyki uplecione z okazałej brody. W nosie miał okrągły, srebrny kolczyk oraz dwa mniejsze w lewej brwi.
- Wyznaj mi swe imię bym mógł w swym klanie opowiedzieć braciom do kogo należał ten skalp. Powiedz kto będzie dziś ostatnim który padnie z ręki Hymdula Hengsts’sona.
Głos blondyna został poniesiony wraz z wiatrem do nieba gdzie mogli go słyszeć bogowie.
Jego przeciwnik obrzucił go obojętnym spojrzeniem i dobył swój miecz z przewieszonej przez plecy wytartej już skórzanej pochwy. Miecz był ogromny lecz prosty, można by powiedzieć iż wręcz chłopski, nie to co wspaniała klinga Hymdula ozdobiona licznymi wyobrażeniami zwierząt.
-Wielu ludzi których zabiłem mówiło to samo jako ich ostatnie słowa- rzucił niedbale drugi wojownik.
-Ha! I mówi to do mnie wojownik z mieczem nadającym się do orania ziemi. Nie zginę z ręki byle chłopa!
-To też często mówili.
-Wyznaj imię psie chyba że chcesz umrzeć bezimiennie!- wrzasnął rozdrażniony blondwłosy olbrzym.
-Jeśli przyniesie ci to ulgę gdy będziesz umierać…Cyrnwulf.
Cyrnwulf niewzruszonym wzrokiem zmierzył ostatni raz swego przeciwnika i natarł na niego niczym szalejący odyniec, natarł na ostrze przeciwnika z taką siłą iż jego własne wpiło się w jego ramię. Hymdul wykorzystał chwilę jaką mu to dało i kopnął swym okutym butem w kolano przeciwnika co spowodowało jego zachwianie się do tyłu, powstała w ten sposób przestrzeń dawała obydwu walczącym wiele możliwości manewru. Hymdul spróbowawszy szczęścia natarł na przeciwnika mierząc w jego kark, cios opadł szybko lecz Cyrnwulf ułożył swe ciało by przyjęło cios z jak najlżejszym efektem, miecz rozłupał róg z jego hełmu i ranił prawy bark. Raniony zwalił się na śnieg lecz nie zachwiało to jego czujności gdyż zaraz po upadku, zdołał zablokować cięcie, po czym pochwycił rękę z mieczem swego przeciwnika, oparłszy nogę na jego klatce piersiowej przerzucił go za siebie i powrócił mimo bólu do pozycji stojącej. Odwrócił się za siebie by ujrzeć wstającego Hymdula i nie zastanawiając się zbytnio zatoczył łuk swym mieczem od dołu by ciężar miecza zwiększył siłę obrażeń. Trafił w klatkę piersiową, nie docenił jednak roboty z jaką została wykonana koszula kolcza przeciwnika ani jego krzepy. Sam fakt iż zbroja tylko powierzchownie się rozdarła to na dodatek Hymdul nawet się nie zachwiał, jedynie spojrzał na drobną, czerwoną linię, która pojawiła się w miejscu rozdarcia. Wyprostował się i ujął swój miecz oburącz, żaden nędzny kmiot go nie powali, jest przecież synem wodza! Ruszył na swego przeciwnika wrzeszcząc na całe gardło. Obaj biegli na siebie z nieokiełznaną furią. Miecz Hymdula opadł błyskawicznie na ziemię tylko po to by równie szybko poderwać się w górę ku nodze Cyrnwulfa i rozciąć jego udo. Hymdul złapał przeciwnika za ramię uderzając go jednocześnie czołem w głowę i jeszcze raz z rękojeści miecza. Cyrnwulf odtoczył się zamroczony do tyłu. Przez mgłę jaka powstała mu przed oczami ujrzał zarys Hymdula szykującego się do następnego ciosu. Ustawił mu swoje ostrze na drodze jego miecza, cios był tak silny iż poleciał iskry. Zatrzymawszy oręż wroga uniósł swój miecz w górę wraz z mieczem przeciwnika i uderzył rękojeściom w odsłonięty korpus, wypompowując całe powietrze z jego płuc. Hymdul zwalił się jak kłoda na śnieg, przeturlał się na bok unikając cięcia mieczem. Uniósł się na kolana gotowy do zadania ciosu lecz było już dla niego za późno. Czuł lodowato zimnie ostrze miecza zagłębiające się w jego brzuchu, czuł jak zimno przenika każdą komórkę jego ciała gasząc powoli ogień jego serca. Ciepły strumień posoki oblał dłoń Cyrnwulfa w takiej ilości iż w powietrzu poczęła unosić się od niej para. W niej według wierzeń znajdowała się odchodząca dusza gdy człowiek umierał na polu walki. Lecz jego przeciwnik najwyraźniej miał w sobie jej jeszcze na tyle by chcieć dalej walczyć. Hymdul wypuścił swą broń i zacisnął swe mocarne ręce na klatce piersiowej Cyrnwulfa niczym stalowe imadła. Cyrnwulf poczuł jak jego żebra wyginają się pod siłą blondwłosego olbrzyma do granic wytrzymałości, a powietrze uchodzi z niego. Splótł pięści i począł uderzać nimi w głowę przeciwnika z siłą młota uderzającego o kowadło. Uścisk nie puszczał, schwycił więc głowę Hymdula opierając lewą dłoń na jego podbródku i począł ją wyginać w tył z determinacją niedźwiedzia osaczonego przez myśliwych. Wręcz słyszał jak zrywają się mięśnie i kruszą się kręgi, zaślepiła go furia desperacji. Tracił przytomność z braku powietrza i bólu, lecz dalej nacierał na kark przeciwnika. Coś chrzęstnęło i gruchnęło, a on sam zwalił się na ciało wroga. Wciągnął raptownie powietrze do obolałych płuc jednocześnie starając się poruszyć zwiotczałymi z wysiłku mięśniami. Powstał i spojrzał na swe dzieło. Blondwłosy wojownik miał wyłamany kark do tyłu a sine ślady na szyi sugerowały naderwane mięśnie. Nachylił się nad ciałem Hymdula i zerwał naszyjnik z niedźwiedzich kłów jako dowód swego zwycięstwa. Klęcząc obok zwłok oddychał miarowo, uspokajając oddech, teraz właśnie do jego mięśni dotarło zmęczenie, początek bitwy wydawał się teraz tak odległy iż Cyrnwulfowi wydawało się to wiecznością. Gdy się odwrócił ujrzał swych braci w uścisku śmierci z ich przeciwnikami, surową rzeczywistość i konsekwencje życia na uboczu świata gdzie nie było miejsca na sentymenty. Nie czuł smutku po stracie towarzyszy broni, wykuto go po to by był wojownikiem i oczekiwał chwalebnej śmierci, każdy z nich o tym wiedział i witali przeznaczenie z uniesionymi głowami. Taki był ich świat, nie znoszący słabych, skuty lodem surowy sędzia życia i śmierci.