- Pamiętaj mały. Nie sztuką jest kogoś zabić. Sztuką jest nie dać się zabić. - wspominał słowa ojca w chwili gdy ogr znów natarł. To był już chyba szósty, siódmy cios. Tarcza Sahedryna była powyginana, lecz nadal dawała cząstkę ochrony. Cząstkę nie na tyle pewną aby młody pół-elf nadal jej ufał. Miast tego odrzucił ją na bok, wziął miecz w obie ręce i uskokiem ocalił skórę.
Decyzja była słuszna. Ogr był wściekły i włożył w cios całą siłę. Sahedryn zauważył, że w wyżłobieniu jakie powstało po ciosie bestii mógłby się spokojnie schować. Jednak ogr był już zmęczony walką - to prymitywna bestia niezdolna do taktycznego myślenia i zwykle opierająca się o swoją siłę, która w kilku pierwszych chwilach walki ma dać mu przewagę.
Do tej pory Saha ratowała tarcza, która obecnie leży u stóp potwora. Dosyć uników. Nadszedł czas na walkę!
Wojownik zacisnął mocniej dłonie na rękojeści miecza i ruszył. Biegiem. W chwili gdy pojawił się w zasięgu ogromnego drąga którym to walczył ogr, instynktownie rzucił się w przód aby przeturlać się przez ramię. Manewr nie do końca mu wyszedł i obił się głową o krępą nogę bestii. Jedyne co go ocaliło to gruboskórność i bezmyślność potwora - który to nadal rozglądał się za swoim przeciwnikiem. W tej chwili Sahedryn dojrzał szansę - spod skrawka skórzanego odzienia wyzierały jądra potwora.
To był krótki lecz bezlitosny cios. Potwór zwijał się z bólu próbując jeszcze z wściekłością wymachiwać drągiem. Na arenę wkroczyli już medycy i strażnicy. Sahedryn jeszcze przez chwile zbierał złote monety które to sypały się z góry nie zważając na oklaski i wiwaty na jego cześć. Po chwili strażnik odciągnął pół-elfa i już w ciemnym tunelu wręczył mu sakiewkę. Monety miło zabrzęczały.
Sahedryn wiedział, że to będzie dobry dzień. Poza tym, wreszcie zdecyduje się na zakup nowej tarczy.
Trakt
Szczerze powiedziawszy, Sahedryn lubił podróżować. Utwardzona przez końskie kopyta droga nie stwarzała najmniejszych problemów jego rumakowi, więc popędził go nawet trochę. Chciał dotrzeć do Kruczego Klifu jeszcze w tym tygodniu, a zbliżał się wieczór.
Szczerze powiedziawszy, Sahedryn lubił podróżować - jednak nie przy takim bólu głowy i niesmaku w ustach. Przypomniał sobie nazbyt żywiołową noc w karczmie, gdzie to przepijał pieniądze jakie otrzymał z Kompani jako odprawę. Przypomniał sobie też średnio piękną acz chętną Grettę o krągłych biodrach, co wynagradzało nawet brak przedniego zęba.
Uch, to była żywiołowa noc.
Godzinę później już opierał się o drzewo i spoglądał na odległe gwiazdy. Koń sam zajmował się sobą, kupiec od którego go otrzymał dał mu także, rzekomo czarodziejski, gwizdek na którego dźwięk zwierzę było czułe. Miał nadzieję, że był to wyraz szczerej wdzięczności, nie zaś pusty frazes.
Nocy tej gwiazdy było widać jak na dłoni. Gapił się w nie, jakby szukał w nich ukrytego znaczenia czy sensu. Bzdury, westchnął w myślach. Nawet nie znał ich nazw.
Pozostało mu rozkoszować się świeżością trawy, granatowymi połami nocnego nieba, letnim ciepłem i cichym szmerem pobliskiego strumyka. Lubił to.
Szczerze.
Wspomnienia
Czasem żałuję, że nie potrafię grać na instrumencie. To pomaga wyrażać myśli, emocje... oczywiście, jeśli muzyka jest czymś więcej niżli jeno wyuczonymi ruchami mającymi dać grajkowi garść monet. Osobiście, raz w życiu coś takiego widziałem - i dotąd przechowuję to doświadczenie w sercu.
Kazała się nazywać Messana. Grała na harfie. Dane mi było towarzyszyć jej przez dwa miesiące, głównie dla ochrony. Była niewidoma.
Dźwięki były całym jej światem i życiem. Moim także w chwili kiedy jej blade, cieniutkie palce powabnie poruszały się pomiędzy strunami instrumentu - który urastał w tej chwili do bycia czymś więcej niżli tylko drewnianą ramą poprzeciąganą końskim włosiem.
...a ona? Odeszła po tygodniu, zostawiając mi zapłatę za wspólną wędrówkę oraz drobny upominek - własnoręcznie stworzoną opaskę. Rozdarła się gdzieś po drodze, ale gdzieś na samym dole torby pewnie leży jeszcze kawałek jaki sobie zachowałem jako memento. Nie jesteśmy niczym więcej niż tylko wspomnieniami, nieprawdaż?
Koniec drogi
Znudzony spoglądał jak z naprzeciwka nadjeżdża karawana. Byli już surowi kapłani Helma, którzy patrzyli na niego jakby był winny całemu złu tego świata. Byli obdarci i brudni chłopi wiozący zboża, z których wozów ponuro błyszczały hakownice i kusze - mające odstraszyć potencjalnych kradziejów. Byli rycerze spoglądający na niego z najwyższą pogardą, zaś ich lśniące zbroje wręcz raniły jego oczy.
* *
Kapłanki Loviatar trudno było nazwać przyjemnymi i pogodnymi. Trzy z nich szybko wyciągnęły potężne, czarodziejskie bicze które oplotły Sahedryna. Dwa przytrzymywały jego ręce w obawie przed magicznymi sztukami, którymi to prosty wojownik się nie posługiwał - trzeci zaciskał się na jego szyji. Widział jak kilku strażników wyjęło ciężkie kusze z bełtami o grotach, które w przerażający sposób rozdzierały przez długi czas ciało ofiary.
- Twój wzrok jest obrazą niegodną młodszej wysokiej kapłanki Celestynn! Odwróć wzrok i odejdź a zachowasz żywot.
Nie potrafił... - pomyślał.
Jego myśli, jak szelest płoszy ptaki sadowiące się na drzewach, rozwiał szczęk wystrzelonych pocisków.
Proszę o opinie i sugestie.
Pozdrawiam!
Y