Grający na Harfie: W słusznej sprawie
Prolog
Gdzieś na Północy
Wiatr wył niczym wilcy. Choć porywisty i jakże niebezpieczny na wysokim urwisku, niósł piękny zapach lasu. Słońce świeciło od rana nie niepokojone przez nawet najmniejszą chmurkę. Wejście do podziemnej cytadeli, znajdujące się na zboczu stromego, niemal pionowego urwiska było dobrze ukryte przez dawny zawał półki skalnej. Było do czasu, gdy kolejny potężny wstrząs nie przyczynił się do spadu tych wszystkich głazów. Wstrząs jakże nienaturalny, wywołany za pomocą magii.
Niewielki kamień, objętością przypominający pięść ludzką, spadł z wierchu kończąc swoją samobójczą wyprawę z przytłumionym dźwiękiem wprost pod nogi
fleki, która klęcząc na czworaka, próbowała złapać oddech. Jej grzbiet rytmicznie unosił się i opadał, z zawrotną prędkością. Długie, czarne włosy opadały na dół niczym wody wysokiego wodospadu. Szpiczaste uszy wyłaniały się jedynie z pod kaskady czarnych jak smoła włosów. Kobieta uniósła głowę do góry patrząc przed siebie. Lewą ręką złapała się za pierś, jakby chciała się dostać pod szereg żeber, chronionych przez srebrzystą koszulkę kolczą. Długoucha uniósła głowę i spojrzała przed siebie. Wyraz twarzy świadczył o ogromnej pogardzie, jaką żywiła do istoty stojącej kilka stóp dalej, bliżej ściany urwiska. Elfka oddychała szybko ruszając przy tym za każdym razem żuchwą. Leśna wojowniczka rzuciła krótkie spojrzenie za siebie. Błyszczący rapier, którego końcówka rękojeści przypominała mały liść kasztana leżał samotnie na krańcu pułki skalnej. W powietrzu rozległ się odgłos poderwania się z ziemi w powietrze. Elfka rzuciła się do tyłu, w kierunku swego miecza, jednak skrzydlaty kształt wylądował krok przed bronią, a czarnowłosa niewiasta padła pod stopy swego oprawcy. Przed twarzą falował jej spokojnie, krwistoczerwony ogon taki jak u jaszczurki jakiej. Kobieta spojrzała na sandały istoty. Nogi były szczupłe i umięśniony. Koło lewej łydki w powietrzu spoczywało ostrze tasaka o pozłacanym ostrzu. Zakrzywiony miecz zwężał się z każdym centymetrem, im bliżej rękojeści. Istota stojąca przed klęczącą elfką miała w całości kolor skóry krwistoczerwony. Plecy zasłaniała para błoniastych nietoperzowych skrzydeł o kolorze ciemnej szarości. Ręce napastnika były dobrze umięśnione, podobnie z resztą jak klatka i brzuch, odsłonięte za sprawą skórzanej kamizelki, która właściwie tylko narzucona była na ramiona. Istota miała również szpiczaste uszy, jak elfka, jednak elfem nie była, przynajmniej nie zwykłym. Na czole, tuż nad białymi gałkami ocznymi wyrastały dwa małe rogi wielkości kciuka dziecka, pnące się ku górze. Włosy czarne splecione w warkocz opadały na plecy, pomiędzy skrzydła
istoty.
Kobieta spojrzała jeszcze raz oprawcy w oczy i splunęła mu na nogi.
-
Będziesz smażyć się w ogniu swych demonicznych panów! Moja śmierć nic nie zmieni… Nie znasz słów otwierających barierę…- krzyknęła, lecz zdania nie zdążyła dokończyć. W powietrzu zalśnił blask stali. Na twarzy młodego mężczyzny o białych oczach i małych rogach na czole pojawiło się kilka kropel krwi. Osobnik starł z policzka krew. Jego wzrok skierował się ku wejściu do jaskini, niegdyś ukrytej przez zawalone głazy. Mężczyzna ruszył w jej kierunku kopiąc przy okazji coś w kształcie kuli, leżące pod jego stopami. Na jego twarzy malował się złowieszczy uśmiech.
Fey’ri powolnym, dumnym krokiem wszedł do jaskini, zupełnie nie świadomy tego, co czai się w środku. Mężczyzna uniósł ręce do góry, na boki, równocześnie pochylając głowę w tył. Demoniczny elf zamknął oczy i wymówił kilka niezrozumiałych słów. W powietrzu zaiskrzyło a wejście do jamy stało się jakby ciemniejsze. Skrzydlaty elf uśmiechnął się złowieszczo i wszedł do środka. Kilka dłuższych chwil później z jamy wyprysnął dym, pył, wszelakiej wielkości głazy, a następnie czerwony jak krew demona ogień. W mgnieniu oka wejście do jaskini eksplodowało, z pieczary w ułamek sekundy wyfrunął potężny kształt o błoniastych skrzydłach, i wężowym masywnym ogonie. Czerwień istoty, odznaczała ją na tle błękitnego nieba. W powietrzu zawył donośny ryk bestii.
Everlund
Targ dzwonu, jak co dzień w rannych godzinach witał na swym placu wielu gości. Jedni przyszli by uzupełnić codzienne zapasy, inni by sprzedać to, czym, jak co dzień tutaj handlują. Rzecz, jasna przewijały się tędy osoby nie mające nic wspólnego z handlem. Czy to strażnicy miejscy pilnujący porządku, czy czekający na okazję złodzieje, lub znudzone dzieci, które bawiły się przy fontannie na środku placu. Nikt nie zwracał uwagi na grupkę osób stojących za jednym z straganów. A to właśnie te osoby miały niebawem odwrócić losy Everlundu i całej Północy…
-
Coś specjalnego dla was.- rzekł starszy człowiek odziany w kupieckie ubranie lepszej jakości. –
Podróż jest zbyt niebezpieczna by wysłać pojedynczego agenta.- mówił powoli i spokojnie, by każdy z słuchających go harfiarzy dobrze go zrozumiał. Jego łysina odbijała promienie słoneczne a krzaczasty wąs anemicznie się poruszał jakby chciał naśladować usta. –
Waszym wspólnym zadaniem będzie wyprawić się do Ruin Nodru’idu. Starożytna cytadela efów znajduje się trzy dni drogi na zachód od Twierdzy Piekielnej Bramy.- Mężczyzna wyciągnął zza pasa zwinięty pergamin. –
Ta mapa z pewnością wam się przyda. Nie wiemy, co może tam na was czekać. Nasza agentka, która żyje w społeczności leśnych elfów elfów niewielkich społeczności w Wysokim lesie, donosi nam, że nocami z cytadeli dobiegają dziwaczne dźwięki, mrok nocy zakłócany jest przez przeróżne kolorowe światła.- Mężczyzna obrzucił krótkimi spojrzeniami wszystkich zebranych agentów. Podróż nie będzie łatwa.[/i]- rzekł, po czym sięgnął ręką za grube futro. Mężczyzna wyciągnął zeń kolejne dwa pergaminy. –
To zwoje czaru, ulepszonej niewidzialności. Podejrzewamy, że w środku mogą mieć swoją siedzibę pojedyncze oddziały szpiegowskie Demonfey, stacjonujące w tych regionach. Waszym zadaniem będzie udać się do tych ruin, by sprawdzić, co tam się dzieje. Nie podejmujcie żadnych akcji. Macie tylko sprawdzić, co tam się dzieje i zdać raport.- Człowiek odwrócił się pomału i ruszył spokojnie w kierunku, przeciwnym do fontanny na środku placu targowego. Grupka śmiałków ruszyła za nim. –-
Kazaliśmy się wam przygotować na podróż by nie tracić czasu. Zaprowadzę was, do czarodzieja, który przeniesie was, za pomocą magii dwa dni drogi od wyznaczonego miejsca. To miejsce zwane Pustą polaną, również macie zaznaczone na mapie. Z tego miejsca ruszycie na wschód. By się nie zgubić prosiłem również o pomoc pannę Glósóli. Ta pani - mężczyzna wskazał ręką kobietę o krótkich włosach, z kosturem w ręku -
Zna się odrobinę na podróży w dziczy, będzie wam pomagała przedzierać się w lesie.- Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił do idących za nim agentów harfiarzy. –
Uważajcie na siebie to nie jest łatwa wyprawa.- rzekł. Człowiek odwrócił się i w milczeniu i ruszył przed siebie, prowadząc grupę wprost do maga, który miał zająć się teleportacją.
***
Pisk w uszach ustąpił, a na jego miejscu pojawiły się szum wiatru i śpiew ptaków. Uczucie teleportacji nikomu chyba się nie podobało. Każdy, kto jadł śniadanie, czuł jak materializujące się szczątki posiłku podnoszą się do góry ku przełykowi, powodując drżenie nóg i chwilowe mdłości. Miejsce, w którym znaleźli się śmiałkowie pasowało do swej nazwy. Polana miała około pięciuset stóp. Z każdej strony otaczały ją drzewa. Wysokie, liściaste o grubych konarach.
Nim grupa zdążyła się porozumieć, co do kierunku, podróży, w powietrzu rozbrzmiał dźwięk pocierającej się stali o stal. Zaskoczona grupa w mgnieniu oka odwróciła się by ujrzeć, co czyha na nich na samym początku wyprawy.
Przeciwnikami okazały się elfy, jednak nie leśne, czy księżycowe, a elfy o czerwonej skórze, błoniastych nietoperzowych skrzydłach i małych rogach na czole. Jeden, uzbrojony w kostur o wykonany z drewna o grafitowym kolorze, drugi uzbrojony w dwuręczny topór, który w żadnym wypadku nie pasował do jego wątłej postury i trzeci, który pochwycił za rękojeści swych obu długich mieczy o zakrzywionych ostrzach. O dziwo, jednak siły wroga nie były w pełni sprawne. Fey’ri mag, miał na klatce piersiowej czarny ślad, jakby przyjął na pierś jakieś ogniste zaklęcie. Fey’ri z toporem w rękach, miał przewiązane udo zakrwawioną opaską, zaś demoniczny elf, miał na policzku płytką, lecz nieciekawie wyglądającą bruzdę.
Skrzydlaty elf, podpierający się na kosturze, syknął coś w otchłannym języku, a dwójka jego towarzyszy rzuciła się do szaleńczego biegu, w stronę zaskoczonej grupy…