Czarna bandera Jacka Komudy, to solidna dawka wyśmienitej fantastyki awanturniczej, opakowanej w konwencję opowieści niesamowitych.
Piraci z Karaibów w wersji pieprznej i krwistej jak cholera. Warto zanurzyć się w ten soczysty świat morskich przygód, bo to, murwa, bardzo wciągające czytadło jest
Droga Cormaca McCarthy'ego trafiła zaś do grona moich ulubionych książek. Absolutnie zachwycająca opowieść o ludziach. Nie o literackich postaciach, ale o prawdziwych ludziach właśnie. Powieść o utraconym świecie i zachowanym człowieczeństwie. Tak. Bo ta post-apokaliptyczna książka nie opowiada o przetrwaniu ciała, lecz ducha. Jest to opowieść o tym, jak być człowiekiem. Co to znaczy, być człowiekiem i jak nim pozostać mimo wszystko. Opowieść, która uczy, czym jest dobro. Czym różni się człowiek od bestii i na czym polega miłość. Ta książka dociera do sedna tych zagadnień. Nie ociera się o nie, nie próbuje ich dotknąć, lecz wwierca się w nie z całą mocą. Chwyta za serce i za gardło, każe spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na pytanie - czy wiem, co jest w życiu naprawdę ważne? I mimo ogromnego ładunku emocjonalnego, w niej zawartego - a są to emocje bardzo silne, rozedrgane, nierzadko podcinające nogi - i mimo niezwykle ponurego nastroju, towarzyszącego lekturze od pierwszej do ostatniej strony, niesie ze sobą cholernie pozytywny przekaz. W gruncie rzeczy, koniec końców, opowiada bardzo ciepłą historię. Mimo że straszliwą, wstrząsającą i skrajnie smutną... a jednak ciepłą i pozytywną.
Kurczę, polecam tę książkę z całego serca. Zwłaszcza, że napisana językiem jakby specjalnie dla tej powieści stworzonym; tak prawdziwym, jak sama historia, którą ów język opisuje. Oszczędny, niemal ascetyczny styl, a jednak piękny i wręcz boleśnie, niemal chorobliwie dotykający istoty tej opowieści.
Czytajcie
Drogę, bo ta książka sprawi, że będziecie lepszymi ludźmi