Bissel - Dług
Wracam do tego co dobre. Wymysł Magnificate vel Antary.
Reguły sesji:
* Prowadzący: Bielon
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. Greyhawk.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują umiarkowaną ważność o ile nie są w sprzeczności z opisem Bissel mojego i Waszego pióra. Dotyczy to nade wszystko świata/bogów/ras/profesji i wielu innych. Data rozpoczęcia przygody to późna jesień 620 roku. Moja interpretacja settingu jest moją interpretacją settingu. A świat jest dalece inny niż settingowy. Jaki? W sesji się okaże.
* Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG., gramy korzystając z mechaniki. Jakiejkolwiek. Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym spory z MG rozstrzyga MG. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: Ze względu na rozbieżność charakterów postaci konflikty w drużynie są akceptowane i powodowane.
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Dbajcie jednakże o nie spowalnianie rozgrywki. W niektórych sytuacjach zdarzyć się może, że częstotliwość postów będzie większa. Lub mniejsza. Proszę jednak na wzięcie pod uwagę, że mam 2 maleństwa. Myślę więc, że 1 post/2 dni to minimum. Nie bądźmy minimalistami. Rozumiem jednak sytuacje losowe, wyjazdy etc. Krótkie info w komentarzach sesyjnych pozwoli nam ustalić kogo i jak długo NPCować. Postacie Graczy nie piszących bez podania przyczyny giną. Proszę również wziąć pod uwagę, że do sesji zgłaszacie się na ochotnika. Jeśli więc chcecie grać, to i postować na w/w zasadach, o których mówiłem już w rekrutacji. Ja starał się będę pisać posta codziennie. O to proszę Was również. Nie musi być na 5 stron a4. Dość by pchał akcję do przodu.
* Kwestia preferowanej długości postów: Liczy się długość, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Podobnie jak spóźnialscy, nie klimatyczni i dedekowscy w treści postów. Posty długości 5 stron a4, nieczytelne i bełkotliwe będą traktowane równie źle.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują nastrój. W dialogach gracze mogą pozwolić sobie na używanie archaizmów, wulgaryzmów i innych „zmów”. Post zaczynamy imieniem postaci, by go nie musieć poszukiwać w treści notek.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem. Najlepiej.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie otwarte, to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
* Kwestia podpisów pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych. Lub nie. Można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG i Forum. Lub inne. Pochlebne mniej.
Gracze:
1. Hija
2. Hellian
3. WitchDoctor
4. dreamwalker
5. Nefarius
6. Popcok
7. khadgar
8. Gantolandon
Tym samym wróciłem do swojej ulubionej liczby Graczy, znaczy 8. W pierwszym poście proszę o krótką prezentację Waszych Bohaterów, byśmy wiedzieli kim/czym są. I jacy są. Dwa tygodnie spędzone wspólnie powinny pozwolić Wam się poznać.
Powodzenia
--------------------------------------------------------------------------------------
Zimny dziedziniec zamku zwykle o tej porze wyganiał zeń każdego, kto tylko nie miał nic nań do zrobienia. Wichry wiejące od gór, które na nilandzkiej równinie potrafiły na kość przemrozić każdego wędrowca który bez stosownego o tej porze roku przyodziewku wyruszył by w podróż, pośród kamiennych murów stojącego na samotnej skale zamku, przeganiały zeń wszystkich. Jedynie polecenie Lorda Malcolma lub jego rządcy Erdygiera mogło złamać przemożną chęć skrycia się przed przenikliwym ziąbem, który popielił nagą skórę w ułamku pacierza zamieniając nagie ludzkie ciało w bryłę zmrożonego na kość mięsa poruszanego wyłącznie wolą nadludzką. Opatulone postacie krzątały się więc zwykle o tej porze spiesznie odliczając uderzeniami serca chwilę kiedy wreszcie będzie im wolno powrócić do ciepłych pieleszy zamkowych izb.
Ten poranek jednak był inny.
Stojący na zamkowym dziedzińcu zdawali się nie czuć przenikliwego zimna, stłoczeni pod kamiennym murem, wciśnięci pomiędzy chlewiki, kuźnię i stajnię. Cichcem prowadzone rozmowy szeptanką krążyły pośród szaroburego tłumu, który zebrał się na dziedzińcu za zgodą i wolą pana tych włości. Okazja była zresztą po temu wyśmienita, bowiem takie dziwowisko nie zdarzało się co dzień. Wiedzieli, że to czego dziś mięli być świadkami, będą powtarzać przez lata a ustny przekaz tego co dziś się miało wydarzyć krążył będzie w ich rodzinach przez dziesiątki lat. O ile nie dłużej. Czekali więc w napięciu nie zważając na zimno. Wpatrując się w efekt ciężkiej pracy trzech cieśli, który ponuro tkwił na zamkowym dziedzińcu ku przestrodze i obawie. Czekali niedługo.
Dwudziestka zbrojnych, którzy wyprowadzili więźniów była czujna. Musiała być czujna po tym czego więźniowie dokonali w oberży podczas próby zatrzymania ich przez ludzi Lorda. Trzech żołdaków Lorda zostawiło tam swe kości, pięciu innych dochodziło już. Ośmiu było tak rannych, że nie mogli nawet wziąć udziału w dzisiejszej egzekucji. Pozostali, lżej ranni pełnili co prawda służbę, lecz i tak nie byli sprawnymi na tyle, by wyznaczyć ich do pełnienia pieczy nad więźniami. Nawet mimo pętających ich dłonie i kostki nóg kajdan. Nawet mimo tego, że spędzone przez nich dwa tygodnie w zamkowej wieży z pewnością odbiło się ciężko na ich zdrowiu. Ci właśnie więźniowie okazali się być najgorszymi zbirami jakich kiedykolwiek ziemia pierewodzka nosiła. Przynajmniej w oczach rodzin tych, którzy zostali przez nich niewinnie pomordowani.
Nikt w gronie zgromadzonych na dziedzińcu zamku w Pierewodzie nie miał w sercu litości dla bandytów, którzy winni byli tak wielu napaści. Wszak przewielebny ojciec Augustyn, przeor pierewodzkiego zboru Braci Żebrzących nie mógł się mylić. Nie mogli mylić się i inksi napadnięci, którym Niezwyciężony pozwolił ujść z życiem i którzy dali świadectwo niegodziwości, jakich niektórzy ze schwytanych się dopuszczali. A opór, jaki ci stawili podczas próby zatrzymania ich przez ludzi Lorda Malcolma był żywym dowodem na prawdziwość słów oskarżycieli. Mimo to idący jeden za drugim, skuci kajdanami, rzucali butne spojrzenia wszystkim na zamkowym dziedzińcu wypatrując tego, który wydał na nich wyrok. Widać mięli w sobie dość bezczelności by nawet teraz, na progu śmierci miast się ukorzyć i błagać o odpuszczenie win by z czystym sercem wkroczyć na Arenę Niezwyciężonego, rzucać kalumnie, wyzwania i wyzwiska. Tak, jakby nie dość było ich przez ostatnie dni, kiedy trzymano ich w dolnej, zamkowej wieży.
Zbrojni strażnicy poprowadzili ich pod samą szubienicę, tak by mogli ujrzeć co ich czeka. Być może liczyli na to, że widok kilku pętli strwoży zatwardziałe serca zbrodniarzy? Może też chodziło raczej by każdy na zamkowym dziedzińcu; a było tu nie mało ludzi przybyłych z okolicznych wsi dla obejrzenia kaźni przybyłych; dokładnie przyjrzał się co pan tych ziemi robi z tymi, którzy podniosą rękę na jego ludzi? Dwa tygodnie w dolnej wieży już samo w sobie było karą nader surową a jeśli wziąć pod uwagę, że druhowie rannych i zabitych strażników sprawowali pieczę nad więźniami, widok ich był straszliwy i nawet dwie niewiasty były tak skatowane, że cudem chyba tylko trzymały się wciąż na swoich nogach. Każdy kto ujrzał co Lord Malcolm uczynił z tymi, którzy mu się sprzeciwili, miał to zapamiętać na tę chwilę, gdyby jemu lub jego bliskim myśl o oporze przemknęła przez durną głowę.
Sam Lord Malcolm siedział na swoim wielkim, karym rumaku spoglądając z góry na zgromadzoną na dziedzińcu tłuszczę, więźniów i szubienicę. Odziany w podbity futrem płaszcz i gruby czepiec nie marzł jak inni. Poza odzieniem grzało go jeszcze wino; jego skłonność do win znana była powszechnie i każden kto chciał u niego cokolwiek wskórać, czy to kupiec, wasal czy też wolny wędrowiec, wiedział, iż musi oczarować w pierwszej kolejności podniebienie pana na zamku Pierewod. I tym razem czerwone lico i siny nos wyraźnie wskazywały na to że pierwszy kielich już dawno został osuszony. Byli i tac, którzy twierdzili, iż Lord Malcolm nie trzeźwiał nigdy. Pewnie było w tym ziarno prawdy, bowiem nie akceptująca takiego stylu życia małżonka Lady Gene opuściła przed połową roku swego męża i wróciła do Bissel. Od tego czasu z trzeźwością Lorda było już tylko gorzej…
- W imieniu Królewskiej Rady Regencyjnej domu de Marque, Króla Bissel i Geoff, Księcia Ainoru, Thornwardu, Dorion, Trzech Grani, Senecji, Srebrnej Toni, Rustycji i Nilandu, wyrokiem Malcolma z rodu Reydon, Lorda Pierewod skazuję was na śmierć! – Lord powiedział to głośno dbając o to, by słyszeli to w najodleglejszym rzędzie zgromadzonej na zamkowym dziedzińcu tłuszczy. Tłum był tak cicho, że gdyby w tym piekielnym wietrze uchowała się jedna mucha, słychać było by jej brzęczenie.
Dowódca żołdaków skinął na tych, którzy byli odpowiedzialni za wprowadzenie więźniów na podwyższenie. Wnet pod wpływem wydanych gromkim głosem rozkazów rozpoczęto żmudny proces wprowadzania, rozkuwania i zakładania na szyję pętli. Kilka dam i kilku urodzonych, którzy na podobieństwo Lorda z wysokości łęku siodła obserwowało egzekucję, wymieniało pod nosem jakieś żartobliwe uwagi. W wyjącym i huczącym wietrze, który roztoczył swoje władanie nad zamkowym dziedzińcem, ich głosy były zupełnie niesłyszalne. I nie sposób było zupełnie dojść do tego co mówili. Desperackie próby ostatniej walki o życie skazańców zostały ucięte szybkimi ciosami okutych pałek i kańczugów, przed którymi mając skute za plecami ramiona nie sposób się było bronić. Nie minęły trzy pacierze a stali już wszyscy na drewnianych pieńkach z pętlami zaciśniętymi na karku i skrępowanymi z tyłu rękoma odliczając w uderzeniach serca ostatnie chwile swego nędznego żywota.
- Stój Panie! – głos doszedł z boku z gęstwiny tłuszczy, która zamarła, podobnie jak wszyscy na zamkowym dziedzińcu. Krzykacz, chudy mężczyzna o rzednących włosach i haczykowatym nosie, otulony w opończę rycerską, wystąpił z tłumu ruszając ku rumakowi władcy zamku, nie zważając na kilku zbrojnych, którzy w trzech susach dopadli doń grożąc kolczastymi gizarmami i zagradzając drogę do Lorda Malcolma. – Oszalałeś! – krzyk dziesiętnika, rosłego chłopa, który pewnie pamiętał czasy wyzwalania Nilandu wzniósł się nad zamkowym dziedzińcem i zdławił nawet wycie wichru. Jednak nieznajomy nie ustąpił, nie cofnął się na krok, jeno stał spoglądając w oblicze Lorda Malcolma, który zdawał się go poznawać.
- Niechajcie go! – rozkazał sucho wykonując gest urękawicznioną dłonią jakby strzepywał coś z palcy. Gizarmy rozeszły się na boki dając obcemu dostęp do Pana na zamku Pierewod. – Czego chcesz?!
- Zatem mnie poznałeś Panie! – satysfakcja odbiła się w głosie chudego mężczyzny nie sięgając jednak jego czarnych jak węgle oczu – Pamiętasz coś mi przyrzekł? Uczynię co zechcesz Janklav, jeno mi pomórz. Co tylko zechcesz!
- Nie musisz mi przypominać! Pamiętam com rzekł i słowa zdzierżę. Mogłeś wszakże jednak poczekać, aż z ziąba na zamek pójdziem. W ten czas przedstawisz swoją prośbę – Lord zwrócił swe oblicze ku szubienicy, lecz Janklav pokręcił głową i zarechotał skrzekliwym śmiechem.
- Jam nie baklun. Po prośbie do możnych nie chadzam. Żądam Panie Malcolmie byś słowa dotrzymał i dał mi to o co poproszę. A chcę ich! – Janklav wskazał szczupłą dłonią na stojących na szubienicy. Jednak wzroku z Lorda nie spuścił. Ten również nie.
- A na co ci oni? – to była gra na czas.
- Wybaczcie Panie, ale nie wasza to sprawa. Jakem was salwował nie pytałem się o nic jenom pomoc niósł i obietnicę waszą dostałem spełnienia prośby bez pytania, bez zastrzeżeń i warunków. I teraz, po czterech latach przyszedłem po swoje. Chcę tych ludzi, jeśli i oni zechcą za mną pójść i wypełniać moją wolę. Ich żywoty wezmę jako zapłatę. – Janklav tym razem spojrzał na szubieniczników każdemu poświęcając chwilę. Na tyle długą, by zdążyli wyszperać z pamięci jego oblicze, które ujrzeli podczas pamiętnej nocy, kiedy to wdali się w spór z ludźmi Lorda. Spór o tak fatalnych konsekwencjach.
- Niechaj będzie. Wiedz Janklavie, że ja, Lord Malcolm Reydon słowa zawsze dotrzymuję. Słyszycie wy?! Hołoto! Chcecie służyć temu tu? No? Mówcie?
Pytanie zawisło nad zamkowym dziedzińcem, lecz nie było bodaj jednego człeka, który wątpił w treść odpowiedzi mających paść. Ci, których pechowy los zaniósł do tamtej oberży i posadził przy tym jednym stole oto otrzymywali od losu w zadośćuczynieniu dar. Dar, którego odrzucić nie sposób było…
.