A próby zaprzeczenia istnieniu Czegoś Więcej są nielogiczne, o ile nie opracowaliście właśnie Ogólnej Teorii Wszystkiego i znacie Przyczynę istnienia wszechświata.
Zasadniczo zaprzeczanie istnienia czegoś wykraczającego poza nasze możliwości poznawcze jest dość naturalne. Jak już mówiłem w drugim temacie - to osoba twierdząca, że coś istnieje, ma 'obowiązek' (czy: wstaw inaczej nacechowane słowo) dowieść istnienia podmiotu, nigdy odwrotnie. Mówiąc o różowym hipopotamie z wielkimi cojones, to ja musiałbym tłumaczyć i udowadniać, że coś istnieje - Wasza postawa zaprzeczająca moim banialukom byłaby naturalna i w pełni zrozumiała.
Duże systemy religijne, które przetrwały 'próbę czasu', mają to do siebie, że w pewnej chwili stały się samonapędzającymi się machinami, odwołującymi się w jednych wykładniach do innych, tłumacząc jedną 'tajemnicę' trzema innymi, które z kolei są oparte na n-tej bulli któregoś z nieomylnych papieży. Problem z dowiedzeniem istnienia Boga wynika ze słabej relacji 'dowodów' (czy: wniosków, środków poznawczych; wstaw co uznasz za adekwatne do aktualnego tematu) z czymkolwiek racjonalnym, naukowym, zrozumiałym i możliwym do przyjęcia osobie, która o religii jako pojęciu, wraz z całą otoczką, słyszy pierwszy raz (o, wyobraźmy sobie próbę konwersji ufoludka, który - choć ma emocje i może przeżywać różne stany uniesienia, czy depresji - działa czysto analitycznie jak doskonała sztuczna inteligencja, mniej omylna niż ludzkie umysły, etc).
Poza tym bardzo dużą siłą napędową dla tej machiny jest ludzka kultura jako zintegrowana całość. Przez długie wieki, gdy poziom nauki (i udowadniania jej założeń) stał mimo wszystko niepomiernie niżej, niż teraz, religia bardzo mocno wrastała w ogólną kulturę ludzi, do których docierała. Często jest to pomijane, ale im częściej nas coś otacza, do tego z różnych stron, tym łatwiej w to wierzyć i przestać powątpiewać.
Problem z nieudowadnialnością nieistnienia Boga jest dla mnie dużo prostszy - nie ma czego udowadniać. Wielu uzna to za spłycenie tematu, ale temu problemowi jest dość blisko do mojego hipopotama z wielkimi jajkami (on musi istnieć, bo przecież jego cojones uzdrowiły już niejednego! mam świadków!). Póki będę argumentował jego istnienie bazując na innych niesprawdzalnych założeniach lub lukach w naszej obecnej wiedzy naukowej, póty będę mógł tkwić w swoim przekonaniu i nikt mi nie udowodni, że moje wyznanie jest niesłuszne (bo nie musi
), co więcej, może nawet nawrócę Janka spod ósemki i razem będziemy jeść pradawne liście w blasku jutrzenki, które mistycznie przemieniają się w uszy hipopotama! (patrz dogmat osiemnasty, podpunkt ó, załącznik f17).
Zaznaczam tylko, że odnoszę się do kwestii (nie)istnienia Boga (czy jakiegokolwiek bóstwa), nie mam nic do osób, które wierzą (bo, właśnie, to jest kwestia wiary - albo cała dotychczasowa nauka nie jest w stanie nawet liznąć i delikatnie naprowadzić na Boga i wierzący ma rację, albo nie - dla mnie to rzecz osobista i tego nie oceniam, póki nie włazi mi z butami w moje sprawy), a i ogólnie moralność chrześcijańska nie jest niewłaściwa (patrz drugi temat -> bo bazuje w większości na normach społecznych, ot czemu).
Ponadto plus dla Hajdamaki za podejście do 'zakładu' - odparty najprościej, najskuteczniej