Wy być może dacie radę się z tego pośmiać, ale mnie to naprawdę wk... zdenerwowało.
Gracz tworzy czwartopoziomową postać do D&D. Dałem mu do rozdysponowania 25 punktów na atrybuty. Strasznie się rzucał, ale w końcu spokorniał.
Pierwsza kontrola. Suma punktów w atrybutach 28. Mówię mu żeby poprawił (trochę się rzucał, ale poprawił)
Druga kontrola. Suma punktów 28. Krew mnie zalewa, gracz psioczy na zdzierstwo i chce rzucać na atrybuty, w końcu znowu pokornieje i wybiera metodę, która ma dokładnie 25 punktów do rozdysponowania.
Trzecia kontrola. Suma punktów 28...
MG (ja): Nie odzywaj się do mnie dopuki tego nie poprawisz!
Gracz: Ale...
MG: Ci!
G: Ale...
MG: Ci!
G: Ale...
MG: K***A!!!
Znowu trochę marudzenia. Musiałem wyjść bo nie wytrzymałem. Gracz po jakiejś godzinie dzwoni i marudzi dalej, że nie ma tu zasad, które pozwalały by mi na taką dyktaturę (:)).
MG: Proszę cię, nie każ mi zaglądać do podręcznika bo kiedy do tego dojdzie zrobi ci się przykro.
G: Coś tam mamrocze, nie pamiętam dokładnie.
MG: A więc otwórz proszę podręcznik gracza na stronie czwartej i przeczytaj punkty od 0 do 3. Ze szczególnym uwzględnieniem punktów 3 i 0 (punkt trzeci określał coś co sprawiało mu problem). Już? Ok. Teraz Weź podręcznik Mistrza Podziemi i uważnie przyjrzyj się co jest napisane okładce.
G: Podręcznik Mistrza Podziemi.
MG: No właśnie.
Gdy później do niego przyszedłem wszystkie atrybuty miały już normalne wartości.
A najgorsze nie jest wcale to, że chciał mieć wyższe cechy, ale to, że chciał chachmęcić i myślał, że się nie zorientuję. Gdyby zamiast próbować przemycić kilka dodatkowych punktów i jeszcze się o to wykłócać zwyczajnie mnie o nie poprosił to bym mu je dał, ale tak trzeba było się męczyć.
Dobra, kończę bo zaczynam marudzić.