Nie ma czegoś takiego jak wrodzona wrogość, jest co najwyżej tradycyjna. Sympatie i antypatie ludzi w epoce plemiennej i wczesnofeudalnej różniły się od rozhisteryzowanej i nabuzowanej propagandą gorączki nacjonalistycznej przełomu XIX i XX wieku, kiedy to dzięki przekazowi masowemu udało się (przynajmniej pozornie) przełamać mentalność prowincjonalną, ale wątpię, by sojusze i mariaże były wymiernym wskaźnikiem. Realizm polityczny był zaletą większości wczesnych władców Polski. Faktem jest, że Niemcy gościli w naszych granicach szczególnie często i hucznie (zresztą odwzajemnialiśmy się im podobnymi rewizytami) i tam gdzie się pojawiali, zapewne pozostawali w życzliwej pamięci. Na wschodzie równie ciepło myślano wówczas zapewne o Rusinach i Bałtach. Faktem jest również, że zagrożenie krzyżackie zdominowało życie polityczne kraju na innym etapie rozwoju świadomości narodowej i państwowej. Nie bez znaczenia pozostaje też to, że Zakon w znacznej mierze tworzył i definiował ideę niemieckiego ekspansjonizmu na wschodzie. O ile cesarstwo było tworem dość kosmopolitycznym, a przynajmniej do tego przez długi czas aspirowało, o tyle Zakon był zwartą strukturą o charakterze wyraźnie, przynajmniej jak na owe czasy, etnicznym. Zatem "wrodzony" antygermanizm na skalę ogólnokrajową rzeczywiście mógł się zacząć dopiero od Krzyżaków (ew. Brandenburczyków, gdyby tych pierwszych faktycznie zabrakło - wtedy germanofobami byliby Węgrzy
).
Co do Habsburgów, byliby zapewne tylko trochę większym złem niż Jagiellonowie.
yabu pisze:W odróżnieniu od Jagiellonów miałby jakiś większy cel poza zwykłym utrzymaniem się na tronie, choćby i dynastyczny.
Rzecz w tym. że to był właśnie także cel Jagiellonów, a wcześniej Andegawenów - wszystkie te rody prowadziły politykę o charakterze dynastycznym. Wyższość Habsburgów nad ich rywalami polegała na tym, że politykę tę prowadzili skuteczniej, była ona jednak obciążona tą samą wadą - interes rodu szedł przed interesem państwa. Habsburgowie przez 6 wieków z górą byli mistrzami tańca na linie, dokonując niemożliwego zespolenia w jeden organizm części kompletnie do siebie niedopasowanych, ale trwonili na to więcej sił i środków, niż było warto. Imperium habsburskie szybko dostało zadyszki, gdy przyszło mu konkurować z bardziej dynamicznymi rywalami, jak Francja i Prusy. Jako spadkobiercy Cesarstwa nie zdołali Habsburgowie uniknąć grzechu chociażby Zygmunta Wazy, czyli uwzględniania w polityce czynnika religijnego. Liga Święta - kiepski pomysł. Wojna trzydziestoletnia - przerżnięta, wojna o sukcesję hiszpańską - przerżnięta, choć teoretycznie z honorem, wojna o sukcesję austriacką - wygrana, ale w zamian za Śląsk, siedmioletnia - przegrana. Z Napoleonem przegrali wszyscy, to żaden wstyd. 1859 - znowu dostają po tyłku, ponownie w 1864 i jeszcze raz w 1866. Ponadto z tego, co widzę, większość z tych wojen miała charakter obronny z punktu widzenia Habsburgów - to też o czymś świadczy. Kto był w Wiedniu, Pradze czy Budapeszcie, może stwierdzić, że przynajmniej dobrze gospodarzyli. Gdy ma się pod ręką kopalnie złota i soli, łatwo o pieniądze. Mimo to Habsburgowie brali znaczne pożyczki - stosowne do skali wyzwań, przed jakimi stawali. Siła gospodarcza rodu była rozproszona, podobnie jak jego siła militarna. Nie bez powodu największą spoistość z ich włości wykazał ostatecznie trójkąt Węgier-Czech-Austrii. To właśnie za panowania Habsburgów została zarżnięta gospodarka Hiszpanii - strata Niderlandów, Fuggerowie, regularne bankructwa. I tak dalej. Osobiście nie chciałbym płynąć w Wielkiej Armadzie włości habsburskich.
Jeśli do tego wszystkiego dodamy koronę polską, to otwieramy przed Habsburgami cały urok polityki północnej i wschodniej, w którą oczywiście też się mieszali, ale pomiędzy mieszaniem się a koniecznością obrony długiej polskiej linii granicznej istnieje różnica. Dostajesz Polskę i nagle musisz się martwić żeglugą na Bałtyku, Szwedzi zawsze mogą wpaść z niezapowiedzianą wizytą na wybrzeże, które nagle jest twoje, musisz się nauczyć odróżniać Litwina od Rusina, a Rusina od Moskala, papież ciągle czegoś od ciebie chce, a ty toczysz wojny włoskie, koronujesz się w Hiszpanii, walczysz z Francją, starasz się upilnować swoich cesarskich wasali i patrzysz na ręce Turkom. Polska postkazimierzowska nie była jakoś strasznie biedna, ale nie starczyłoby jej zasobów na takie potrzeby. A to jest właśnie główne przekleństwo polityki dynastycznej. Państwo traktowane jako przedmiot interesu domu panujacego wykorzystuje swoje zasoby niezgodnie z własnym interesem, ale zgodnie z jego potrzebą. Dopóki ten dom znajduje się na terenie kraju, dopóty interesy są z grubsza tożsame. Jeśli nie - cóż...