Mylisz dwa pojęcia. Tłum reaguje całkiem inaczej niż jednostki. Banał, co nie?
Osoba wiedząca że zginie bez sensu na pewno się zawaha, szczególnie gdy ma czas na zastanowienie. W tłumie nikt nie umiera, umierają inni. Zresztą w rozjuszonym tłumie nie ma czasu na zastanowienie.
Nom. A oddział zawodowych elitarnych żołnierzy, w dodatku zapewne fanatycznych (nie znamy konkretów o Zakonie, ale sam nazwa sugeruje organizację jeżeli nie religijnę, to na pewno zideologizowaną) jakimi zapewne byli rycerze Zakonu reaguje inaczej niż jednostka.
Poza tym - jaki czas na zastanowienie? Nawet jeżeli założyć, że na początku się wahają, to w sytuacji kiedy Achaja i Virion zaczynają ich szlachtować, normalną, naturalną reakcję dla tychże zawodowych elitarnych wojowników powinien być kontratak, a nie stanie i pozwalanie na dalszą rzeź. Łatwiej byłbym w stanie zaaakceptować tłumaczenie, że Virion był takim wymiataczem, że był w stanie sobie poradzić z atakiem z rycerzy, niż z tym, że ci rycerze w ogóle nie atakowali.
Bo sytuacja, kiedy jeden gość sobie chodzi dookoła oddziału, od niechcenia zabija po kolei jego członków a oni nie reagują jest absurdalna. Niewiarygodna. Na pewno znalazłoby się co najmniej kilku, którzy ruszyliby do ataku. Motywowani nadzieją, że jednak się uda. Pychą. Desperacją. Poczuciem honoru. Fanatyzmem. Solidarnością wobec towarzyszy broni. Czy wreszcie instynktem zachowawczym, który sugeruje, ze jednak w takiej sytuacji działanie jest lepsze od czekania. Albo zaczęli uciekać. Cokolwiek. Co najmniej kilku z całego oddziału.
Ponadto - w świecie Achaji to, ze jednostka idzie na pewną smierć jest czymś naturalnym. Vide - przykład z rzeźnią w armii Arkach kiedy żołnierki idą na pewną śmierć w pojedynku. Jedna po drugiej. Skoro te proste dziewczyny były gotowe dać się zabić, choć nie dawało to żadnych szans na zwycięstwo, były pewne, że wszystkie zginą - to tym bardziej nie widzę powodów, dla którego rycerze nie mieliby odwagi zaryzykować swojego życia w walce, którą by wygrali, gdyby zaatakowali razem. Naprawdę, to wszystko nie trzyma się kupy. Z jednej strony mamy świat, gdzie ludzie są gotowi posłać na zagładę całe armie w imię honoru, gdzie ludzie są gotowi stanąć do pojedynku, kiedy są pewni, że zginą, gdzie masy potrafią atakować, choć trup z ich strony ściele się gęsto - a z drugiej strony rycerze zakonu nie są w stanie zaatakować jednego człowieka, bo który pierwszy zaatakuje, zginie. Kolosalna niekonsekwencja!
(Już nie mówiąc o tym, że wystarczyłoby, żeby dowódca wydał rozkaz ,,do ataku" ruszyliby kupą i nie byłoby problemu, który pierwszy się wychylił, zginąłby ten, na którego by padło - JAK W KAŻDEJ WALCE. Jeżeli rycerze Zakonu nie są w stanie czegoś takiego wykonać, to znaczy, że ich przydatność bojowa jest zerowa, bo w żadnej sytuacji nie powinni być w stanie podjąć walki).
Inaczej mówiąc - kiedy działa instynkt samozachowawczy, a kiedy nie? To zależy, co akurat pasuje autorowi.
No i na koniec:
- Był nakaz na Viriona - podjął - Dwudziestu rycerzy Zakonu przyszło po jego głowę. Virion pijany, w burdelu... Ledwie podarte gacie miał na sobie. Rycerze wołali go, wiedząc, że nie ucieknie, że nie zaprzeczy legendzie. Śmiali się, krotochwile wykrzykiwali. Virion, chwiejąc się na nogach, zszedł do nich, w brudnych gaciach, obrzygany, z mieczem jeno w ręku. Rycerze otoczyli go, szydzili, cześć mu odbierali. A on powiedział... „O! Dwadzieścia żywych trupów ze mnie szydzi. Cóż za czasy nastały, żeby trupy, miast na cmentarzu leżeć, ludzi nachodziły”. I wyciągnęli rycerze broń. Rycerze Zakonu! Najlepsi w mieczu. Najszybsi. Od dziecka szkoleni w szermierce, w znoszeniu bólu i ran, w pogardzie dla śmierci. I mówili: „Jeszcze słowem kąsasz? Nad własnym grobem?”;. A Virion brudny, w gaciach samych. K***y w burdelu dalejżego lżyć i obśmiewać. A pachołkowie, czy to chcąc podlizać się Zakonowi, czy to respekt czując przed taką siłą, dalejże oblewać go pomyjami. Aż podszedł jeden z najmłodszych i z tyłu wylał mu zawartość spluwaczki na głowę. Virion odwrócił się i uśmiechnął. ”Synu” - powiedział – „Wydaje ci się, że wszystkie rzeczy ułożone na świecie. Że wszystko ustalone przez większych niż my... Ale nie ma przeznaczenia! Nie wszystko dzieje się tak, jak chcą możni, jak chcą Bogowie. Nie mówię tego, żebyś opowiadał wnukom. Chcę, żebyś wiedział, że nie ma przeznaczenia!”. I odwrócił się. K***y lżyły go, parobkowie obrzucali śmieciami, rycerze ruszyli na niego... A on zabijał ich, jednego po drugim. Jak skończył, brudny, śmierdzący... ślizgając się we krwi podszedł do schodów. „Nie ma przeznaczenia” - powiedział do struchlałego chłopca.
Czyli: Virion wybił oddział rycerzy Zakonu. Oczywiście, bez sensu byłoby twierdzić, że dał radę 20 chłopa naraz. Nie jemu się udało, bo zabijał ich po kolei. A dlaczegóż to nie zaatakowali go wszyscy razem? Ano widzisz, dlatego, że się bali, bo wiedzieli, że który podejdzie pierwszy, choć da zwycięstwo pozostałym, zginie. A dlaczego się bali? Bo to byli rycerze Zakonu,
wychowywani w pogardzie dla śmierci. Poza tym sama idea, że sukces szermierza natchnionego polega na tym, że PO PROSTU ZABIJA, jest bez sensu. Ok, teza, że efektywna walka żeby zabić ma przewagę nad efektowną, żeby się popisać, jest spoko. Ale... czemu Achaja pokonała Marinę, która była silniejsza, lepiej wyszkolona i nie miała tych złych naleciałości ,,piruetowych"? Bo sobie pomyślała ,,wezmę i ją zabiję?". Bzdura. Szermierka to szermierka. Może piruety itd nie mają sensu, ale jeżeli stanie naprzeciwko siebie dwóch szermierzy - jeden silniejszy, sprawniejszy, lepszy i drugi, słabszy fizycznie i mniej sprawny, który będzie po prostu siekał, będąc pewnym, że zadaje śmiertelny cios - zgadnijcie, który wygra? (No chyba, że temu drugiemu da się zaskoczyć pierwszego, czy co, albo będzie miał zwykłe szczęście - ale to nijak ma się do wywodów o ,,natchnieniu").
Jak widać, instynkt samozachowawczy w tym świecie działa wybiórczo. generalnie nie powstrzymuje ludzi od rzucania się na pewną śmierć w walce. Działa tylko w jednej sytuacji i w jeden określony sposób - nie pozwalając atakować masowo szermierzy natchnionych. Dodatkowo działa w sposób przedziwny - mianowicie w taki, że skłania ludzi do stania i czekania aż szermierz raczy podejść i ich zabić. Oczywiście, są ludzie którzy reagują w ten sposób na zagrożenie. Ale! Do cholery, czemu WSZYSCY tak reagują na to konkretne zagrożenie?
Ok. Gdyby to była jedna scena, w której Virion czy Achaja pokazują swoje mistrzostwo, tak to przeraża przeciwników, że nie są w stanie podjąć walki (choć tutaj też mało prawdopodobne by było, żeby żaden nie podjął walki ani ucieczki), co daje im chwilową przewagę, dzięki której są w stanie ocaleć z walki z przeważającym wrogiem - spoko, to mogłaby być świetna scena. Ale czynienie z paraliżującego strachu stałej reakcji, za każdym razem, kiedy coś takiego występuje, u każdego, kto jest jej świadkiem, rzekomo wynikającej z obiektywnych zasada psychologii - to czyste naciągactwo.
Co do wzmianek o bogu, czy też bogach, mnie rażą nachalne odwołania do miłosierdzia, czy też innej sprawiedliwości boskiej. Jednak o tym nie marudzę.
Wiesz, mnie tu głównie razi to, że te wtręty są... calkowicie nieuzasadnione. Po prostu służą tylko i wyłącznie ukazaniu poglądów autora, nie mają znaczenia dla fabuły. Gdyby były jakoś płynnie i sensownie wrzucone (np. jeżeli byłoby ukazane, że Zakon jednak jest organizacją religijną, to sensowne byłoby gdyby jego przeciwnicy byli anty).
Po drugie - razi mnie ta powszechność tych określonych poglądów. Nawet u Lewisa, który jest pisarzem arcychrześcijańskim i wielu ludzi nie podzielających tego typu poglądów twierdzi, że razi ich nachalna misyjność jego książek, występują postacie reprezentujące (choćby w sposób symboliczny) tendencje przeciwne.
Plus już mówiłem - w kwestii Jezusa i Szatana nie razi mnie sama ,,heretyckość" ich ukazania - tylko to końcowe wyłożenie kawy na ławę za pomocą bzdurnych pytań Mereditha. Gdyby Wirus napomknął przypadkiem ,,Syn Najwyższego Boga - wśród Ziemców nosi imię Jezus" byłoby spoko. Ale to, że Mereditha zainteresowała z całego opowiadania o wielkich tajemnicach kosmosu najbardziej kwestia tegoż imienia jest niczym nieuzasadniona. Jeszcze szkoda, ze nie zapytał czy Syn Najwyższego Boga lubi kisiel, albo ile miał wzrostu.
Już nie mówiąc o tym, że jednak najfajniej byłoby, gdyby to pozostawiono w sferze niedomówień. Czy Ziemcy to my? Czy Syn Najwyższego Boga posłany do Ziemców to Jezus? Serio, gdyby Ziemiański tego nie zepsuł tym prymitywnym zabiegiem z pytaniami Mereditha, to ta scena byłaby naprawdę świetna i dająca do myślenia - i ja katol to przyznaję. A tak, wolał zamienić dwuznaczność i aluzje na walenie młotem po głowie, przypowieść na agitkę.
Aborcja to temat do 'trudnych dyskusji'. Napisz że nie podobają ci się poglądy autora, które zresztą mogą być tylko poglądami poszczególnych postaci, a nie pałaj świętym oburzeniem.
Ja nie pałam świętym oburzeniem. Piszę tylko, że nie podobało mi się, że w książce, która mi się podoba, są zawarte poglądy, które mi się nie podobają. Ale to nie znaczy, ze uważam, że autor nie miał prawa ich zamieścić (co nie zmienia faktu, ze najchętniej bym je ocenzurował
).
co do tego, że Sapkowski premiuje Wiccę, a beszta chrześcijaństwo - no mnie to razi, ale wyłącznie dlatego, że jestem chrześcijaninem, a do Wicci mam stosunek wybitnie negatywny - ale takie ma poglądy, spoko, jakbym ja pisał, pewnie byłoby odwrotnie (pomijając to, ze mojego nikt by nie chciał czytać
). Chodziło mi tu też trochę o hipokryzję Sapka, który zdecydowanie zaprzecza temu, aby jego książki zawierały jakąkolwiek ideologię, czy jego opinie nt świata, podczas kiedy wymowa znacznej części jego utworów jest oczywista. Dla mnie Sapkowski jest pisarzem wiccańskim, tak jak Lewis jest pisarzem chrześcijańskim.
(hitem dla mnie jest to opowiadanie związane ze sprawą z Salem, gdzie czarownice - oczywiście czczące Boginię, ach gdzież się podziały stare dobre satanistki spółkujące ze Złym - zajmują się zmienianiem facetów w "warzywa", do wykorzystania jako niewolnicy, ale i tak to one są tymi dobrymi)
W kwestiii Ziemiańskiego krytykuję przede wszystkim nachalność, wwalanie bez sensu ,,morału". Zresztą w ogóle przemyślenia w Achaji są strasznie naiwne. Autor chciał pokazać przemiany zachodzące w świecie. Jak mu wyszło?
- powstaje egalitarne społeczeństwo, co przejawia się w tym, że medyk pierze majorkę po gębie, a prosta żołnierka strzela rycerzowi w twarz. Spoko. Tyle, że... Czy to społeczeństwo na samym początku było takie elitarne, skoro córka księcia trafiła do wojska jako szeregowa? To na czym polega ta zmiana jakościowa?
- rozwój nauki - który polega na tym, że Zaan wraz matematykiem wymyślają teorię heliocentryczną, metody powsztrzymywania zaraz, zawikłane wzory matematyczne... Kurde, czego oni nie wymyślają?
- pojawia się świadomość narodowa. Przy czym polega to na tym, że postać wpada na pomysł słówka ,,naród", które stanie się motywacją do walki. Przy czym zgodnie z zasadami psychologii Ziemiańskiego, każdy kto usłyszy owe słówko wyraża niebotyczne zdumienie, żeby autor mógł pokazać, że świadomość narodowa to nowa koncepcja (stworzona naprędce przez jednego człowieka).
Żeby nie było - całą serię przeczytałem z przyjemnością. To dobra powieść z gatunku fantastyki przygodowej. Problem jest w tym, że próbuje udawać głęboką powieść z elementami filozofii, socjologii, historiozofii itd - i w rezultacie wychodzi festiwal absurdów.