Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

[Fallout] Aurora

ndz kwie 08, 2012 3:30 pm

Rozdział pierwszy - Bush

Lód już dawno rozpuścił się w twojej szklaneczce whiskey. Sam już nie wiesz ile czasu siedziałeś z nią w ręku, pogrążony we własnych myślach. Głośna muzyka G&R ze znalezionej przez ciebie płyty leciała z głośników Spichlerza, a stroboskopowe światła skakały jak szalone. Mimo to nie zwracałeś na nie uwagi. Niewiele też osób z nich korzystało.
Miałeś wrażenie, że Johan starał się zrobić co w jego mocy aby podgrzać atmosferę, ale z mizernym skutkiem. Wydarzenia ostatnich miesięcy skutecznie zadumały wszystkich. A nawet nie tylko zadumały - nabawiły niezrozumiałym strachem. Pociągając ze szklaneczki ciepły już alkohol spróbowałeś ustalić w którym momencie wszystko zaczęło się psuć.

Nie dałeś jednak rady.

Dwa ostatnie lata były najdziwniejszymi w twoim życiu. W zeszłym roku zima była zaskakująco łagodna. Supermutanci i Szpony śmierci, które co roku z jej okazji spływały na południe w takiej liczbie, że nawet warownia Avondale nie była w stanie wybić ich wszystkich, tym razem prawie się nie pojawiły. Tam jednego, czy dwóch zastrzelili snajperzy i patrole bractwa. Słodki Vinii the Mouse, właściciel miejscowej rozgłośni radiowej zrobił z tego wiadomość dnia, co dowodziło jak spokojna to była zima. We wcześniejszych latach jak któregoś dnia ginęło tylko tyle tych potworów, to był temat na wiadomość.

Potem nadeszła wiosna i wszyscy spodziewali się wysypu zagrożeń z południa i zachodu. Co roku tak było, że jak mróz puszczał, to ze swoich nor wylewali się zwykli mutanci, insekty, łowcy niewolników i bandyci. Ale i tu był spokój. Tylko Bractwo na południu musiało przechwycić kilka podjazdów różnych gangów, ale wszystkie te potyczki zakończyły się dla Stalowców tylko jednym rannym od przygodnie rzuconego mołotowa.
W efekcie wszyscy, z tobą włącznie nabawili się doskonałego chumoru i chyba po raz pierwszy od wojny spojrzeli w przyszłość z nadzieją. Plony były obfite, zwierzyny dość sporo, urodziło się również rekordowo wiele dzieci i tylko szóstka zmarła podczas zimy.

Korzystając ze zwiększonych sił ludzkich Bractwo zintensyfikowało swoją działalność, co oznaczało więcej roboty dla ciebie. Przez połowę wiosny i całe lato w mieście spędziłeś tylko dwadzieścia dni. Resztę zajmowały ci wyprawy. Szczytowym osiągnięciem było gdy udało ci się odnaleźć nienaruszonego Pattona, po prostu stojącego u kogoś w garażu. Bractwo przez miesiąc przetaczało ten czołg do swojej siedziby, ty zaś balowałeś przez tydzień bez przerwy.
Wszystko zmieniło się chyba we wrześniu, choć mgliście ci się wydaje, że już wcześniej były jakieś sygnały. A to ktoś zginął, a to zniknął. „Przeniósł się, jak tylko więcej kapsli przyoszczędził” mówiono. Nie byłeś pewny, ale też miałeś inne zajęcia.

We wrześniu jednak, twój kumpel po fachu, ghul Alfonso zdecydował się poprowadzić poszukiwaczy skarbów do Aurory - niewielkiego miasteczka, raptem parę dni drogi od przedmieść Chicago. Znałeś tą mieścina, byłeś w niej ze dwa razy. Krążyły plotki i legendy, że przed wojna była tam tajny wojskowy ośrodek, gdzie ponoć przetrzymywano technologię kosmitów. Nazywano ją nawet „Strefa” i tu padał różny numerek od 44 do 55, najpopularniejsze było jednak 53. Nie znalazłeś jednak żadnych dowodów na istnienie czegoś takiego.

Wyprawa Alfonsa była pod każdym możliwym względem czymś powszechnym i rutynowym. Tyle tylko, że nie wróciła. Sam biedny ghul pojawił się dwa tygodnie później, bez broni i ubrań, jednego oka i ręki. Był szalony. Nie zdziczały jak zombie z podziemi, ale szalony z przerażenia. Bełkotał, krzyczał, tarzał się po ziemi i odrywał fragmenty swojej gnijącej skóry. Ktoś go w końcu zastrzelił, aby dłużej się nie męczył.

Chciałeś wyruszyć razem z ochotnikami z rodzin zaginionych, ale Bractwo miało problemy z zaginionym patrolem na wschodzie i ruszyłeś z nimi. Nim wróciłeś - była tam zwykła sprawa osuwiska i zawalenia się budynku - okazało się że ci co poszli za zaginionymi też nie wrócili, podobnie jak ci co poszli za nimi. Zbliżała się zima, ale uparłeś się spróbować dostać do Aurory i odkryć co tam się stało.

Znalazłeś - ze sporymi problemami - trójkę ochotników gotowych iść razem z tobą. Stalowcy również dołączyli do ciebie, przysyłając dwie osoby w tym zakutego w pancerz wspomagany młodszego paladyna Doyla. W szóstkę wyruszyliście tuż przed nadejściem pierwszego śniegu.

Niestety, nim dotarliście do przedmieść miasta rozszalała się śnieżyca. Zadekowaliście się w posterunku policji z zamiarem przeczekania, podzieliliście sie na warty i poszliście spać. W nocy obudził was wrzask wartownika. Znaleźliście go wybebeszonego przed budynkiem. Ktoś lub coś rozerwało jego klatkę piersiową i wyrwało wnętrzności. Zdecydowaliście się podzielić na dwie ekipy i poszukać tego czegoś. Ty dowodziłeś jedną, Doyl drugą.

Śnieżyca zasypała wszelkie ślady i przez około pół godziny brodziliście w śniegu, szukając czegokolwiek. Wtedy natknęliście się na świeże pobojowisko z rozszarpanymi ciałami. Z przerażeniem odkryliście, że to resztki grupy paladyna. On sam leżał trochę dalej, z oderwaną głową, której nigdy już nie odnaleźliście. Jego pancerz był podarty czymś co wyglądało jak dwa długie szpony. Znalazłeś też jakąś dziwną, gęstą ciecz obok niego, zdecydowanie nie krew. Przynajmniej nie ludzką.

Postanowiłeś, że w tej śnieżycy to nie wy jesteście łowcami i musicie ją przeczekać. Wróciliście do posterunku i zadekowaliście się w jednym z pomieszczeń. Przez całą noc nie zmrużyliście oka. Świtało już gdy drzwi nagle wpadły do pomieszczenia, w raz za nimi potwór.

Wyglądał jak wielki szpon śmierci, ale nigdy nie widziałeś jakiegoś poruszającego się tak szybko i w pozycji wyprostowanej. Ostatni z ochotników zginął nim zdążył wstać. Ty i kobieta z bractwa zdążyliście wystrzelić nim dopadł do was. Dostrzegłeś, że jest w nim jeszcze coś nie tak, nim roztrącił was na boki.
W walce zdawał się nie zwracać uwagę na własne obrażenia, jego szpony darły zaś wasze ciało jak papier. Gorzej dostało się Siostrze, ale i ty byś zginął, gdybyś w ostatniej chwili nie zdążył wcisnąć mu do paszczy odbezpieczonego granatu.

Gdy odzyskałeś przytomność i wstępnie połatałeś kobietę oraz siebie - zużywając wszystkie stimpaki i bandaże, Stalowa była poważnie poharatana - zdołałeś przyjrzeć się bestii. Włosy zjeżyły ci się na karku, gdy dostrzegłeś, że część ciała potwora jest ewidentnie metalowa. Był on cyborgiem, dość prymitywnym. W sensie komponenty zostały dosłownie wbite w jego ciało, bez jakiejkolwiek dbałości o niego samego. Nie zdziwiłbyś się, gdyby bestia była tak agresywna z powodu ogromnego bólu jaki jej zadano. Zupełnie jakby zwykłe szpony nie były dość agresywne!

Z wszystkich implantów najbardziej zastanawiająca była proteza ręki. Wyglądała na bardzo zaawansowaną technologicznie, a szpony przy niej bez trudu rysowały kawałki metalu na których je testowałeś. Wydarłeś tą protezę ze ścierwa i jako dowód zaniosłeś do bunkra bractwa. Starszy paladyn Shefield zapłacił ci sowicie i za nią i za milczenie w tej sprawie.

Zima była sroga, ale nie niezwykła. Supermutanci i szpony śmierci w tym roku nie pojawiły się w ogóle, ale tym razem nikt się z tego nie cieszył. Było jasne, że coś się zmieniło i nikt już się nie łudził, że na lepsze. Bractwo zaleciło aby wszyscy wzmocnili swoje domy. Nie powiedzieli dlaczego, ale kilka osób ich posłuchało a reszta poszła za przykładem.
Na wiosnę pojawiły się standardowe mutanty i bandyty, tych ostatnich było nawet więcej. Cały marzec stał się prawie jedną ciągłą bitwą, lub raczej strzelaniem do celu. Bandyci byli niezorganizowani i nieostrożni, często szaleni. Johan kiedyś powiedział, ze to bardziej przypomina ucieczkę, której Chicago stoi na drodze, niż atak. Zapadło ci to w pamięć.
Wraz z kwietniem przyszła mgła. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta przyszła z zachodu, od lądu. Utrzymała się przez kilka dni, gęsta, zimna i wilgotna. Pachniała też dziwnie. Gdy się rozwiała, okazało się, że zaginęło kilka rodzin a parę kolejnych osób znaleziono martwych. Niektórzy byli rozszarpani, inni z kolei wyglądali na nadjedzonych.

Potem na chwilę się wszystko uspokoiło. Chciałeś wrócić do Aurory, ale tym razem nie było chętnych. Po długich namowach Stalowcy dali ci czteroosobowy oddział. Dotarliście do przedmieść miasteczka, po drodze tocząc ciężkie walki. Atakowali was supermutanci, szpony śmierci, zwykłe mutanty a także takie potwory jakich nigdy wcześniej nie widziałeś. Niektóre wyglądały jak krzyżówki, lub wariacje na temat znanych ci stworów, inne zdawały się zupełnie obce. Co więcej, cały czas czuliście się obserwowani, oraz osaczeni. Ktoś z bractwa rzucił „jak szczury w labiryncie pełnym kotów”. Do dziś nie zdołałeś wypchnąć tych słów z pamięci. Gdy na waszych horyzoncie pojawiło się miasto, mógłbyś przysiąc, że gdy spoglądało się na nie kątem oka, to lśniło w ciemności. Gdy spoglądałeś na wprost, wrażenie to znikało. Niepokój jednak narastał.

Na przedmieściach Aurory musieliście zawrócić. Wszyscy byliście ranni, młodsza paladynka Knowles zginęła dzień wcześniej, nie mieliście już środków medycznych a i amunicja zaczęła się kończyć. W Chicago zawrzało po waszym powrocie.

Bractwo zebrało oddział czterech pancernych, w tym dwóch opancerzonych ktp, trzy tuziny Braci i Sióstr i ze wsparciem kilkunastu ochotników z miasta, a nawet - co było ewenementem - kilku Łańcuchowców z twierdzy Avondale, wyruszyli na Aurorę. Chciałeś jechać z nimi, ale poczułeś, że zaczynasz się uzależniać od stimpaków. Alicja i Marko wymusili na tobie, abyś odpuścił i odpoczął. Do dziś nie wiesz czy im za to dziękować, czy nie.
Cała wyprawa zniknęła bez wieści. Tym razem nikt nie powrócił. W mieście zawrzało jeszcze bardziej.

A wraz z początkiem maja powróciła mgła.

I znów gdy się rozwiała kilka rodzin zniknęło a parę kolejnych zostało zabitych. Kolejne śmierci i zaginięcia zaczęły też zdarzać sie w noce gdy nie było mgły. Co prawda z doświadczenia wiesz, że niektórzy po prostu mieli dość i zaczęli uciekać na wschód, nadziei, że w okolicach Waszyngtonu albo Nowego Jorku jest może lepiej lub bezpieczniej.

Gdy na przełomie maja i czerwca mgła pojawiła się ponownie, już nie zdzierżyliście. Ludzie zaczęli barykadować się w domach i porozumiewać za pomocą odbiorników radiowych. Vinni the Mause odwalił tu kupę dobrej roboty, organizując całą tą łączność, a potem ze wsparciem Bractwa także patrole obywatelskie, uzbrojone po zęby.

Sam byłeś w jednym z pierwszych, kiedy z mgły rzucili się na was potwory. Inni spanikowali i zginęliby na miejscu, gdyby nie ty. Ty jednak znałeś już te potwory i wiedziałeś, że można je zabić. Zastrzeliłeś dwa, trzeciemu złamałeś kark. Choć znów byłeś ranny to stałeś się lokalnym bohaterem, który dał nadzieje pozostałym.

Patrole okazały się sukcesem. Tylko jedna rodzina zaginęła, nikt też nie zginął. W sumie zabiliście piętnaście stworów, choć zapłaciliście za to wieloma rannymi. Jednak zaraz po odejściu mgły, znaleźliście dwa rozszarpane ciała, zostawione jakby po to aby was pognębić. W efekcie twoja gwiazda bohaterstwa przygasła już po tygodniu.

Przez kolejne miesiące mgła przychodziła i odchodziła, aż w końcu Alicja odkryła, że pojawia się zawsze wraz z ostatnią kwartą księżyca. Potwory atakowały jednak coraz częściej też i bez niej. Wczoraj po raz pierwszy zaatakowały w dzień. Pociągając ostatniego łyka ze szklanki spojrzałeś na opatrunek na przedramieniu. Miałeś na nim trzy długie pręgi zostawione przez szpony czegoś co wyglądało jak zombie z pazurami i kłami. Pamiętając o tym, że jeszcze niedawno groziło ci uzależnienie, zamieniłeś stimpaki na konwencjonalną medycynę. W efekcie ręka cały czas cie bolała, pomimo lekkiego podchmielenia.

Johan dostrzegł twoją pustą szklankę i ruszył aby ponownie ją napełnić, zabierając przy tym kubełek lodu, gdy nagle się zatrzymał, patrząc w stronę wejścia.
- No... - Mruknał. - To rzadki widok...
Ostatnio zmieniony wt lip 03, 2012 5:13 pm przez Grom, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

pn kwie 09, 2012 3:58 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Dobrze zbudowany mężczyzna w wygodnych traperkach, szturmówach w panterkę i lekkiej dżinsowej kurtce wpatrywał się w mapę przed sobą po raz kolejny analizując własną wiedzę, wspomnienia i przewidywania. Po raz kolejny kończyło się tym samym wnioskiem: ~ To bez sensu... ~ Bo cała wiedza i doświadczenie jakie udało mu się zgromadzić mówiło mu, że kimkolwiek lub czymkolwiek jest nowe zagrożenie nie powinno się tak zachowywać. No ale się tak właśnie zachowywało i należało coś z tym zrobić. Tyle, że najwyraźniej nikt nie wiedział co. Nawet te cwaniaki z Bractwa...

Mężczyzna wpatrywał się obecnie w mapę. Mapa pochodziła ze "starych, dobrych czasów". Czyli sprzed wojny. Reklamowała jakieś przedwojenne turystyczne linie żeglugowe pod sloganem wycieczki "Od Chicago aż do Atlantyku na jednym bilecie!". Były też podane godziny otwarcia biura i numery telefonów. Najważniejsza była jednak sama mapa. Była ogromna i przez to bardzo dokładna. Na wysokość prawie dorównywała wysokości przeciętnego dorosłego. "Mapa Starego Eda" jak ją nazywał Johan. Głównie dlatego, że w górnym rogu było zdjęcie sympatycznego, rumianego, starszego jegomościa o marynarskich detalach stroju którego Johan ochrzcił mianem "Ed" i tak już zostało. Mężczyzna który wpatrywał się obecnie w mapę był miejscowym znany z imienia i nazwiska jako Dave Guzzman. Ale w branży używał ksywy "Wildman" lub po prostu "Wild". Ksywa była dobrana dość trafnie bo sporo ludzi mówiło o nim, że zdziczał przebywając za długo na Pustkowiach z dala od cywilizacji. Z powodu swojej profesji Dave uwielbiał mapy i zawsze przykuwały jego uwagę. Prawie nigdy ich nie oddawał lub nawet nie sprzedawał. Dlatego potrafił docenić arcydzieło kartografii starożytnych jakie obecnie miał przed sobą i jakie ogladał tyle razy, że znał ją właściwie na pamięć.

Poprzednio siedział za barem poddając się trochę bezsensownej galopadzie myśli, wspomnień, planów, gapienia się w cycki kelnerek, słuchania muzy z głośników i popijania alku serwowanego przez Johana. Tak naprawdę niespecjalnie mógł się na czymś na dłużej skupić. Po części z powodu tego co miał pod bandażami na ręku. Siostra - sanitariuszka która go opatrywała już po wszystkim wyraziła mu swoje współczucie i żal z powodu tego, że został zraniony. Życzyła mu też szybkiego powrotu do zdrowia i prawie nakazała by stawiał się u niej na kontrol codziennie. Siostra była jednak kretynką jeśli uważała, że miał pecha. Nie powiedział jej tego bo zaserwowała mu jakiegoś lekkiego ale jednak painkillera i chyba miała zręczne ręce podczas przemywania i opatrywania rany. Nie pamiętał dokładnie tego ostatniego detalu bo obecnie alk dobroczynnie zaczynał już działać a i on sam wówczas był zajęty zaciskaniem zębów by przy niej nie jęczeć z bólu. Bo na swieżo bolało całkiem mocno. Siostra jednak najwyraźniej nie miała pojęcia co go tak pocharatało. On tak. wiedział, że gdyby był ułamek sekundy wolniejszy szpony bestii nie drasnęłyby go tylko po prostu obcięłyby mu rękę. Tak jak jakiś czas temu Doyle'owi głowę. Była miła więc nie powiedział jej tego wszystkiego. Właściwie jak się teraz nad tym zastanawiał to miał wrażenie, że chętnie zadbałaby nie tylko o jego rękę. No a przynajmniej wtedy tak było. A dokładniej, teraz mu się wydawało, że tak wtedy było. Obecnie nie był nawet pewny jak się nazywała a mówiła mu przecież...

Postanowił dać sobie na razie z tym spokój. Wówczas własnie wzrok padł mu przed siebie czyli na "Mapę Starego Ed"a". Znów wrócił do tematu który ostatnio dosłownie spędzałmu sen z powiek. Lepiej mu się myślało gdy miał nad czym wzrok skupić. Ponieważ jednak zza baru nie widział detali niewiele mysląc pokonał jednym płynnym ruchem blat baru i znalazł się po wewnętrznej stronie. Pogrążył się we wpatrywaniu w różnokolorowe zaznaczone plamy, linie i kreski. Johan posłał mu tylko niespecjalnie zdziwione spojrzenie i wrócił do swojej roboty. Nikt z pozostałych gości go nie zaczepiał bo wiedzieli kim jest czyli, że na pewno nie jest nowym barmanem. No i wiedzieli, że ma specjalne chody u właściciela "Spichlerza". W końcu sam przybytek kiedyś może wyróżniał się przestronnością bo przed wojna naprawdę był to spichlerz. A poza tym niespecjalnie czymś różnił się od innych podobnych knajp i tawern. Właśnie z tego czasu pochodziły marynarskie bibeloty obecnie skumulowane głównie w rejonie samego baru jak np. właśnie "Mapa Starego Ed'a". Dopiero później jak Johan zdobył silnik pozwalający mu na zasilenie tych wszystkich candeli i decybeli jakie ich obecnie otaczały wystrój i klimat miejsca uległ drastycznej zmianie. I zzdaniem Dave'a i większości klientów na lepsze. Własnie wówczas "Spichlerz" stał się tym czym jest teraz: najlepszą knajpą w mieście. A ów silnik znalazł i opchnął mu prawie za darmo właśnie "Wild". Alternatywnym kupcem było Bractwo ale wówczas akurat był z nimi trochę popsztykany. No i teraz po latach gratulował sobie wyboru. Bractwo na pewno wsadziłoby ów silnik w jakiś wrak, który by potem próbowali latami przerobić na coś pływającego a na końcu i tak to - to stałoby potem latami w porcie. Co innego Johan. Ten wiedział jak go użyć tak by inni mieli z tego radochę a on sam sowity zysk.

Johan podszedł do niego by przemienić jego szklankę z pustej w pełną. Dave w milczeniu przyjął trunek po czym zagadną go by choć na chwilę oderwać się od ponurych myśli. - Co to za muzę dziś puszczasz? - spytał swój stały tekst na zagajnie rozmowy. - Techno Hits 2015 - padła odpowiedź tamtego. - Heh, ale staroć, masz nas za emerytów? - roześmial się żartobliwie zwiadowca. Był zadowolony z choc krótkiej zmiany tematu. - Staroć? A masz coś nowszego? - spytał tym razem półserio Johan. Dave wiedział, że tamten zawsze szukał nowej muzy do kolekcji i dlatego chętnie nabywał wszelakie nosniki z muzą. Niestety Dave musiał go tym razem rozczarować. Ostatnimi czasy nic mu nie wpadło w ręcę. Barman a zarazem właściel oddalił się więc pozostawiając ponownie swojego stałego bywalca w spokoju. Ten zaś ponownie skupił się na mapie i swoich rozmyślaniach.

Tak naprawdę do swoich wniosków doszedł już jakiś czas temu. Teraz właściwie zastanawiał się co z nimi zrobić. Póki co jego zdaniem należało potraktować miasto jak oblężoną twierdzę. Należało ustawić zapory, zasieki, płoty, pułapki i miny. To skutecznie utrudni podejście pod damo miasto. Ponadto patrole powinny byc kontynuowane skoro dowiodły swojej skuteczności. Pozostawała kwestia zwabienia stworów w pułapkę i rozwalenia ich w bezpieczny sposób na przygotowanym wcześniej terenie. niezłe byłoby też przygotowanie drużyn szybkiego reagowania zdolnych do wsparcia w krytycznym momencie i miejscu. To można było zrobić w miarę od ręki. Tylko trzeba by przekonać do tego ludzi a zwłaszcza Bractwo do słusznośi tej metody. Bez nich ciężko byłoby np. położy wymaganą ilość min.

~ Ale to tylko doraźne półśrodki ~ czuł, że to nie załatwi sprawy. Było dla niego jasne, że by pozbyć się zagrożenia trzeba zlikwidować je u źródła czyli zapewne w tej cholernej Aurorze. Coś tam najwyraźniej się zalęgło ostatnimi czasy. Albo coś się przebudziło. O ile mógł się zorientować stwory były wynikiem jekiejś niespecjalnie udanej operacji. Nie lęgły się naturalnie jak wilki czy szpony śmierci. Ktoś je robił. I to masowo. Co więcej te biomechaniczne produkty wygladały jakby niespecjalnie posiadały instynkt zachowawczy, inteligencję, wolę przetrwania czy wyszkolenie. Jednym słowem nie były raczej dostosowane do samodzielnego życia na wolnosci. Tylko da zarzynania ludzi bez troski o własne dobro. I to właśnie było bez sensu. Dave nie znał do tej pory żadnych stworzeń które zachowywałyby sie w ten sposób. ~ Wychodzi na to, że ktoś łapie stworzenia na wolności, zawozi je do fabryki, przestawia im co trzeba, potem pakuje na ciężarwę, dowozi na miejsce, kopię ostro w dupę i wskazuje palcem gdzie ma biec i co spróbować zarżnąć zanim zdechnie. ~ taki obraz przeciwnika jawił mu się na podstawie tego co widział i wiedział do tej pory. I to własnie było bez sensu. Nie widział, żadnej logiki w takim zachowaniu.

I jeszcze ta mgła. Też bez sensu. Dobrze, że Alie odkryła wpływ Księżyca na nią. Ale na żadną inną mgłę nie miał on wpływu. W specyficznych warunkach mgła się robiła i tyle. Jak te warunki były spełnione to robiła się mgła a jak nie to nie i tyle. ~ Może więc to nie jest mgła? ~ jednak zaraz odrzucił tę niedorzeczność. No bo w końcu jak nie mgła to co? Czuł, że znów się zaczyna zapętlać w kolejnych myslowych slepych zaułkach. Uświadomił sobie, że przyeżył więcej starć i spotkań z nowym przeciwnikiem niż ktokolwiek z żyjących. A mimo to nie był pewny co o tym sądzić. Miał za mało danych by coś na pwniaka wyrokować lub doradzać a te które miał wyglądały po prostu bez sensu. By sobie choć na chwilę ulżyć przyłożył szklanke z chłodnym płynem do czoła pozwalając sobie na chwilowe nic-nie-myslenie. Wówczas usłyszał głos Johana. Odwrócił się więc i spojrzał w kierunku drzwi zastanawiając się kogo w nich ujrzy.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

śr kwie 11, 2012 10:11 pm

W spichlerzu jest sporo osób. Mimo ataków i ucieczek mieszkańców, do miast ściągnęło w poszukiwaniu ochrony wiele osób z okolicznych wiosek. Tworzą obecnie pstrokaty tłum, próbujący mniej, lub bardziej skutecznie osiąść w tych ruinach. Są wszyscy: zwykli, szarzy osadnicy, przystrojeni w skóry, gapiący się na wszystko szeroko otwartymi oczami dzikusi, posępni awanturnicy i twardzi wędrowcy.

Nie masz jednak wątpliwości, że twojemu przyjacielowi chodzi o piątkę osób przy samych drzwiach. Trzech mężczyzn i dwie kobiety, wszyscy raczej młodzi i uzbrojeni. Na sobie mają powgniatane, ale świetnie utrzymane metalowe pancerze, które już same w sobie sugerują ci kim są. Podnosisz jednak leciutko wzrok aby się upewnić i kiwasz głową, gdy znajdujesz to czego się spodziewasz. Na szyjach piątki dostrzegasz grube, przemysłowe łańcuchy, szczepione na proste kłódki, jak jakieś naszyjniki.

Charakterystyczny symbol mieszkańców twierdzy Avondale, od którego potocznie zwie się ich Łańcuchowcami.
Nie wiesz o nich zbyt wiele. Są zamkniętą społecznością, zamieszkującą za grubymi, stromymi murami skleconymi ze stali i betonu. Rzadko kontaktują się z mieszkańcami reszty Chicago, głownie na wiosnę, gdy na mocy niepisanego porozumienia przynoszą dowody tego ilu supermutantów i innych tałatajstwa zabili przez zimę. W zamian za to dostają żywność, medykamenty i amunicję.

Taki stan rzeczy liczy sobie przeszło trzydzieści lat, do czasów syndykatu Bugsiego, który wtedy rządził Chicago. Wprowadził on segregację rasową w oparciu o jakąś europejską książkę. Uznał, że mieszkańcy wywodzący się z Europy Środkowowschodniej to podludzie, mający służyć innym. Złapał wobec tego ilu zdołał i zakuł w łańcuchy. Reszta mieszkańców nie miała nic przeciwko temu, albo nie chcąc się mieszać, albo wręcz ciesząc na darmową siłę roboczą i worki do bicia.

Źle dobrali jednak ofiary.

Mieszkańcy Avondale nim upłynął miesiąc pozrywali łańcuchy i udusili nimi swoich prześladowców. Potem wycofali się do swych domów i przez rok toczyli walkę z resztą miasta. Z tego czasu pochodzi mur otaczający tą i przyległe dzielnice. Byli podludzie podpatrzyli na jakimś starym wideo cos o noszeniu łańcuchów w ten sposób i zaczęli go stosować, aby nie zapomnieć jak potraktowali ich sąsiedzi. Jakiś czas później powstało porozumienie z wymianą trofeów za dobra.

Sam z Łańcuchowcami miałeś kilka razy do czynienia, w tym raz z nimi walczyłeś. Są twardzi i dobrze wyszkoleni. Wszyscy których spotkałeś zawsze mieli przynajmniej dwie sztuki broni, Colta 1911 i jakąś inną. Do tego te ich pancerze, zawsze metalowe choć nie wspomagane, to zdecydowanie nie są typowe. Podczas walki z nimi, jednemu wpakowałeś z małej odległości trzy serie w tors. A facet i tak wstał...

Wysyłają własne patrole na pustkowia i własnych poszukiwaczy, z którymi ze dwa razy współpracowałeś podczas ataku bandytów, lub aby ominąć naprawdę upierdliwe wrota. Po robocie ruszaliście jednak w swoje strony.
Te wspomnienia przewijają ci się przez umysł, gdy patrzysz na piątkę. Rejestrujesz, że są zawodowcami. Widzisz to po sylwetkach, sposobie ustawienia stóp itp. Są też przyzwyczajeni do działania w grupie. Lustrują teraz wnętrze baru i każde obserwuje tylko swój wycinek koła.

Wtem jedna z kobiet, średniego wzrostu rudzielec o niezwykłym, miedzianym odcieniu skóry, spogląda na ciebie. Odzywa się do kompanów i wszyscy ruszają w stronę baru. Idą stosunkowo pomału, z rękami luźno spuszczonymi wzdłuż ciała. Chyba chcą ci pokazać, że to nie atak...

Zatrzymują się około metr od baru. Siedzący przy nim stary Alan, zaraz odsuwa się na drugi koniec, jakby spodziewając się strzelaniny. Zamiast tego, kroczący w środku mężczyzna odzywa się do ciebie.
- Ty jesteś Wildman - Nie masz pewności, czy pyta czy stwierdza.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

czw kwie 12, 2012 4:53 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


Dave posłał spojrzeniem pod ten sam adres co właściciel tego lokalu. Napotkał grupkę ludzi którzy w naturalny sposób budzili respekt i rezerwę w stosunku do siebie. Któryś z nowych mógł ich wziąć nawet za ludzi z Bractwa ale nie nikt z miejscowych. Po pierwsze nie mieli emblematów tamtych a po drugie ich specyficzne, stalowe naszyjniki były specyficznym emblematem samym w sobie. Przynajmniej własnie dla miejscowych. - Trochę późnawo jak na ich porę, myślisz, że wpadli się rozerwać? - mruknął pod nosem do Johana. Fakt, że strasznie rzadko widział tu kogoś z nich. Co prawda na ogół go tu nie było a właściwie nie było go nawet w mieście ale była to taka lokalna sensacja, że Johan zawsze mu o tym wspominał jak już wrócił.

Wygladało, że nowi kogoś albo czegoś szukają bo lutrowali wnętrze "Spichlerza". Ruszyli się dopiero jak ich wzrok dotarł do baru. Właściwie to mogli po prostu iść po drinka, spytać się o coś albo usiąść przy barze ale jakoś Dave miał głupie wrażenie, że idą tu specjalnie dla niego. Albo po niego. Gdy pokonali połowę odległości i wciąż najwyraźniej nie zamierzali korygować kursu myśliwy posłał porozumiewawcze spojrzenie Johanowi po czym powoli i z premedytacją odstawił szklankę ze złotawym, palącym płynem na blat baru. Sam zas oparł ręce o krawędź blatu i czekał. Wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Wiedział, że Johan trzyma pod spodem "uspokajacza" czyli silidnego bejzbola. Może na piatkę Łańcuchowców to nic zwłaszcza na te ich pancerze jednak zawsze lepsze niż nic. Właściwie bowiem prócz noża i Sig Sauera nie miał przy sobie broni. Czuł tu się jak u siebie więc nie spodziewał się kłopotów. W razie czego jednak Johan mógł wyciagnąć konkretniejsze argumenty spod lady, np. takie kal. ''12.

Jednak o ile się choć trochę znał na ludziach tamci nie szukali kłopotów. Obserwował ich od momentu wejścia, całą piatkę, zwłasza "tą rudą" która najwyraźniej go rozpoznała i teraz tego który przemówił, zapewne ich szefa. Tak jak się spodziewał mieli sprawę własnie do niego. Właściwie nie miał powodów by się bać czy ukrywać więc wciąż oparty szerpko rozstawionymi rękami o blat, z niepełną szklanką zimnawej whisky, popatrzył spokojnie jeszcze raz na każdego z tej piątki z bliska. Zastanawiał się czy kogoś z nich nie spotkał wcześniej. Przegląd zakończył na twarzy ich lidera któremu odpowiedział równie spokojnie jak przed chwilą im się przypatrywał. - Mehe, Ja jestem Wildman. Masz jakąś sprawę do mnie? I kim właściwie jesteś? - był szczerze zaciekawiony czemu szukają go i co ich wypędziło z tego ich zamkniętego getta.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz kwie 15, 2012 12:53 pm

Gdy podchodzą, wystarcza ci jeden dokładniejszy rzut oka aby się przekonać, że zapamiętałbyś wszystkich, gdybyś ich spotkał wcześniej. Najbardziej w oczy rzuca się mężczyzna kroczący na tyle. Ma na pewno przeszło dwa metry wzrostu i długie jasne włosy. Wzdłuż torsu, na specjalnej uprzęży ma przymocowany rkm, starego M-60. Nie masz pewności, bowiem zasłaniają ci inne osoby, ale przy jego boku wisi chyba skrzynka z nabojami.

Po jego lewej idzie średniego wzrostu murzynka, z włosami zaplecionymi w warkocze i dziwnymi tatuażami na skroniach oraz policzkach. Jako jedyna nie ma broni automatycznej, tylko dwa pistolety w kaburach na udach. Po prawej zaś równy jej wzrostem biały mężczyzna z gęstą brodą i czapeczką z daszkiem założoną tył naprzód. Znad szerokiego ramienia wystaje mu kolba karabinu.

Rudowłosa kobieta, która cię zauważyła ma około metra siedemdziesięciu wzrostu. Jej włosy są proste i grube o intensywnie miedzianej barwie. Ma je luźno puszczone, dzięki czemu okalają bardzo atrakcyjną, pociągłą twarz. Broń kobiety zawieszona jest podobnie jak u olbrzymiego blondyna, tyle że w jej przypadku jest to stare dobre P-90.
Ten który się odezwał jest od niej trochę wyższy. Podgolona głowa dziwnie współgra u niego z bujnymi bokobrodami i wąsami, nadając twarzy poważny, srogi wygląd. Potęgują to wrażenie jeszcze niezwykłe muskularne ramiona mężczyzny i barczysta sylwetka. Z broni u niego, oprócz typowego Colta 1911 dostrzegasz również krótką strzelbę, której o dziwo nie jesteś w stanie rozpoznać. Nie ma ona kolby, tylko zwykłą rączkę i masz wrażenie, że da się jej używać jedna ręką. A na pewno ten facet jest w stanie to robić.

- Nazywam się Chrystian Bednarski, jestem pięćdziesiętnikiem w korpusie sił obronnych, to zaś moi dziesiętnicy. Słyszeliśmy o tobie, że masz łódź i nie obawiasz się ani przygód, ani nieznanego. Jeśli to prawda to chcielibyśmy cię wynająć i mamy czym zapłacić. - Mówiąc to kładzie przed tobą mały chlebak w jakim zwykle nosi się amunicję. - To by była zaliczka. Jeszcze dwie takie po bezowocnym powrocie a trzy po udanym zakończeniu zadania. Jeśli nie wrócimy, jedna sztuka zostanie przekazana wskazanej przez ciebie osobie.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz kwie 15, 2012 4:37 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



"Wild" wysłuchał tamtego, olbrzymiego pięćdziesietnika o dziwnym nazwisku. Było tak jak się spodziewał, mieli dla niego robotę. To nie było złe, zwłaszcza, że pobyt w mieście ostatnio serwował bardzo ekstremalne rozrywki. Trochę dziwiła go jednak metoda wybrana przez ewentualnych pracodawców do zwerbowania go. Aż pięć osób? Co to ma być? Pokaz siły? Próba zastraszenia go? Jak tak to nie bardzo działało. W końcu by pogadać wystarczyłby sam ten Bednarsky i może ta ruda która chyba była jego jakimś info. ~ Swoją drogą całkiem niezła ta ruda... ~ zauważył mimowolnie zwiadowca.


By zyskać na czasie powoli sięgnął po szklanice whisky i umoczył dzioba. Wpatrywał się jeszcze chwile w położony chlebak zastanawiając się co może być w środku. Tamci przedstawili wstępną ofertę. Jakby się zainteresował torbą bliżej oznaczałoby, że jest wstępnie zainteresowany tą robotą. A był? Ciężko było powiedzieć. Normalnie pewnie tak. W obecnej sytuacji czuł się jednak potrzebny tutaj. Też było całkiem sporo do roboty i to prawie na własnym podwórku. Jakby polazł w teren musiałby zostawić Alice, Johana, Marco, Hanka i resztę. Właściwie zależało od tego na jak długo by miał zniknąć. No i po co. Obecnie, nie uśmiechało mu się dłuższe wyjazdy. No chyba, że do tej cholernej dziury na przedmieściach by skończyć z tą cyborgowatą zarazą.

Przeniósł wzrok z powrotem na pięćdziesiętnika i odparł spokojnie, tonem tak samo poważnym jak tamten zaczął. - Tak, dobrze słyszałeś. Mam łódź, i nie boję się ruszyć z miejsca w nieznane miejsca. - po chwili jednak uśmiechnął się i dodał już luźniej - A tak dokładniej to mam najlepszą prywatną łódź do wynajęcia. Ma największy zasięg, jest najszybsza w okolicy, nie boi się fal i ma najlepszego mechanika który o nią zadba. Podobno braciszkowie mają coś podobnego ale jakoś nie kwapią się by stanąć w zawody jak ich pytałem. - uznał, że przyda się coś na rozluźnienie atmosfery. Tami wyglądali na strasznie spiętych. Jak było luźniej z ludźmi robiło się lepsze interesy bo byli spokojniejsi. I za broń tak chętnie nie chwytali.

-Na a tak dokładniej to o co chodzi? Gdzie i na jak długo mielibyśmy sobie sprawić wycieczkę? I mam nadzieję, że wiecie, że zawsze w przypadku wynajmu łodzi klient opłaca paliwo a ja zabieram swojego mechanika? - chciał by powiedzieli mu więcej. Cena zależała min. od kosztów. W przypadku łodzi chodziło głównie o paliwo. Byłoby bez sensu gdyby całe jego wynagrodzenie poszło na zakup nowego paliwa. Ponadto gdy klienci musieli opłacać paliwo z własnej kieszeni jakoś im tak nagle rozsądniej decyzje się podejmowało co do kontynuowania wyprawy. Zakładał, że nie powinni mieć oporów przed tym fragmentem umowy bo zawsze tak robił i nie tylko on więc nie powinni być zdziwieni słysząc o tym. Ponadto na tak liczną i silną organizację nie powinno być to dla nich ciężarem. Zaś Marco zabierał na wypadek jakiś kłopotów technicznych. Ponadto na żeglarstwie i znajomości wód znał się lepiej od niego. Ponadto dość często klienci chcieli nie tylko gdzieś dopłynąć ale jeszcze gdzieś potem dojść więc dobrze było zostawić brykę pod czułą opieką. No i klienci czasem mieli takie głupie pomysły... Zwłaszcza jak zbliżał się czas powrotu i zapłaty. Dobrze więc było mieć kogoś zaufanego na takie okazje.

Obecnie jednak wyprawa jakoś mu się nie uśmiechała. Czuł się potrzebny na miejscu. Jakieś jednodniowe coś mógłby jeszcze w sumie łyknąć. No ale wszyscy wiedzieli, że specjalizował się w dalekich i długotrwałych trasach i takiż miał sprzęt. Więc pewnie i cel podróży blisko nie leży. Nagle jednak przyszła mu do głowy genialna myśl: ~ A jakby zabrać jeszcze Alice? ~ właściwie jakby zabrał ją i Marco to mógłby odpłynąć z w miarę czystym sumieniem. Hank i tak nie dałby się wyciągnąć ze "Spichlerza". Propozycja nagle stała się w jego oczach ciekawsza. Chociaż wciąż uzależniał swą cenę i ostateczne "tak" lub "nie" od czasu jaki miałoby to zabrać i co mieliby właściwie robić. Zamierzał właśnie o to wypytać się Chrisa jak tylko olbrzym się jakoś określi.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz kwie 15, 2012 4:53 pm

- To nie tyle kwestia tego „gdzie”, a „co”. Nie łudzimy się jednak, że sprawa zajmie mniej niż tydzień, mamy jednak też nadzieje, że krócej niż miesiąc. Chcielibyśmy wrócić przed nadejściem mgły, ale to mało prawdopodobne. - Mężczyzna odpowiada, jakby odczytując twoje wątpliwości. Zauważasz, że nie odprężyli się. Cały czas są czujni, nastawiają uszu. Widać ciągle pamiętają, że nie są najmilej widzianymi osobami w Chicago.
- Paliwem musisz zająć się sam, podobnie jak reszta kosztów związanych z przygotowaniem twojej jednostki do rejsu. Zaliczka jednak . - Wskazuje ponownie na chlebak. - W pełni wystarczy na ich pokrycie i jeszcze sporo zostanie. Jeśli jesteś zainteresowany to szczegóły chyba lepiej omówić w mniej publicznym i cichszym miejscu.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz kwie 15, 2012 7:26 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


Dave musiał przyznać, że zżerała go ciekawość co tamten planuje. I co jest w tej torbie. No ale ktoś kto był urodzonym a nie wyuczonym zwiadowcą i szwendaczem po prostu musiał być ciekawy z natury. No i Dave był. Był też jednak ostrożny dlatego mimo wielu przygód i sytuacji które potem ciekawie się opowiada ale nieciekawie się przeżywa wciąż żył i to nawet w jednym kawałku. Obecnie jednak ciekawość przeważyła.

Sięgnął po położoną przed nim torbę i przesunął ją ku sobie. Przy okazji sprawdził jej ciężar a także dźwięk jaki wydawało. Popatrzył na wciąż zamknięty pojemnik. Zachowanie i wypowiedź Łańcuchowca trochę go zaskoczyły. Z jednej strony nieprzyjemnie gdy oświadczył, że gotowość do drogi i zaopatrzenie dla niego i łodzi miał pokryć se sam. Z drugiej najwyraźniej święcie wierzył, żete stosunkowo małe coś w torbie zachęci go do wyprawy i pokryje wszelkie koszty. Jeśli tak to musiałby być jakiś cholernie, cwany, działający hi-tech. Jeśli tak to będzie musiał dać to Alice do obadania co jest to warte. Dłużej nie zwlekał. Nie śpiesząc się odpiął torbę i zajrzał co jest w środku. Właściwie bez tego dalsza dyskusja nie miała sensu.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

śr kwie 18, 2012 2:48 pm

Gdy sięgnąłeś po torbę, odniosłeś nieprzyjemne wrażenie, że Bednarski z ciebie kpi. Torba prawie nic nie ważyła, miała jednak lekko elastyczną wypukła zawartość. Nie mógł to być żaden technologiczny wynalazek, bowiem żadna elektronika ani metal nie ważyły tak mało. Nie mogły to też być plany, na to bowiem nie pasowała wypukłość. Najbardziej kojarzyło ci się to z napompowanym balonem.

W końcu w mocno pogorszonym nastroju otworzyłeś sprzączki i odsunąłeś klapę. Dostrzegłeś zgrzaną krawędź plastikowej torby. Dostrzegłeś, że była lekko wypełniona powietrzem a więc szczelna. Gdy wyjąłeś zawartość całkiem, poczułeś jak opada ci szczęka. Nigdy w swoich wyprawach nie widziałeś na własne oczy tego co leżało teraz na blacie spichlerza. Czytałeś tylko o tym, raz w starej willi w najlepszej dzielnicy miasta, w pełnym drogocennych dupereli magazynie dla bogaczy, który jakimś cudem przetrwał niespalony.

Przed sobą miałeś szczelnie zapakowaną rolkę czterowarstwowego papieru toaletowego o zapachu aloesu. Choć plakietka trochę wyblakła, to mogłeś przypuszczać, że szczelne zamknięcie zabezpieczyło zapach przed wyparowaniem. To co przed wojną można było kupić za kilka dolarów teraz nie miało absolutnie żadnej materialnej wartości dla ciebie, czy innych szperaczy.

Wiedziałeś jednak, że jest paru bogaczy, sypiających na górach kapsli i sprzętu, którzy zapłacą świetną cenę dla zaspokojenia swoich nowobogackich potrzeb i próżności. Nie miałeś wątpliwości, że trzymasz w rękach cztero, lub nawet pięciocyfrową kwotę, w zależności od twoich zdolności negocjacji. Oraz jak co poniektórzy goście, bardziej rozumni w świecie, ciekawskim okiem spoglądali na niebieskawą belę papieru zamkniętą w przeźroczystej, plastikowej osłonie.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

śr kwie 18, 2012 10:00 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Gdy sięgnął po torbę ta nadpodziewanie prawie podbiła mu się do góry. Po prostu spodziewał się czegos cięższego. Gdy jednak miał już w ręku pojemnik który może nie objętościowo ale wagowo wygladał jakby niewiele w nim było posłal czujne spojrzenie swemu rozmówcy. ~ Łańcuchowiec czy nie, jak se ze mnie jaja robi to dostanie po mordzie ~ pomyślał tochę rozczaarowany a trochę rozeźlony. Wiedział, też, że nie były to żadne prochy, medykamenty czy inne chemikalia. Ani nie brząkały szkłem ani nie szeleściły pigułami w papierkach.

Gdy w końcu zajrzał do środka zobaczył coś co na pierwszy rzut oka rozpoznał. Przysunał więc bliżej twarzy i światła a nastepnie sięgnął do środka zmacać towar. Wówczas już właściwie wiedział z czym ma do czynienia. Chciał jednak się upewnić czy to naprawdę to na co wygląda. Ponadto nawet taki łowca antyków jak on, rzadko spotykał coś takiego. Dlatego powoli wyjął pakunek i przez chwilę oglądał na wszystkie strony. W końcu mimowolnie wzrok spoczałmu na nieco wyblakłych napisach reklamowych, informacyjnych, kodzie kreskowym i a jakże, instrukcji obsługi. ~ Te ludzie sprzed wojny to musiały być jakieś debile, nic dziwnego, że teraz mamy to co mamy ~ pofilozofował sobie odrobinkę Dave. W końcu nie mógł się powstrzymać od gestu by nie przyłożyć paczki do twarzy i nie spróbować mimo wszystko złowić jakiś zapach ze środka paczki. W końcu ponownie spojrzał na Bednarskiego.

-No dobra, zainteresowałeś mnie. Chodźmy obgadać szczegóły. - To mówiąc schował z powrotem paczkę do torby po czym pod ladą z dala od ciekawskich spojrzeń gości, podał ją Johanowi. wiedział, że on skitra ją tak, że będzie ona bezpieczna na wypadek gdyby cos mu się stało w trakcie negocjacji. Poproadził ich do jednego z bocznych stolików. Wiedział, że Johan wciąż ich widzi jednak obecnie raczej nie spodziewał się kłopotów. Tamci wygladali na to, że na serio mieli do niego sprawę. Zgarnął po drodze tacę na którą zabrał odpowiednią ilość szklanek, butelkę whisky i browce. - Dopisz na moje konto - mruknął do Johana. Gdy usiedli porozstawiał jako gospodarz szkło i trunki po czym przeszedł do interesów. - No dobra, myślę, że wstepnie byłbym zainteresowany twoją propozycją. Ale musiałbym wiedzieć więcej. Przede wszystkim gdzie, po co, kiedy, na jak długo i z kim mamy popłynąć. Jest mi to potrzebne choćby do zaplanowania zapasów i trasy. - Dodał wyjasniająco. Nie spodziewał by byli zaskoczeni takimi pytaniami. W końcu byłoby dziwne gdyby sie raczej nie pytał prawda?
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz kwie 22, 2012 9:00 pm

Łańcuchowcy rozsiadają się szerokim wachlarzem wokół ciebie, jednocześnie tak aby móc obserwować przestrzeń za plecami towarzyszy. Mężczyźni i rudowłosa sięgają po swoją broń długą, robią to jednak powolnymi ruchami, zapewne aby cię nie denerwować. Muszą ją jednak odpiąć aby móc wygodnie usiąść. Składają ją na ziemi, oprócz M60 blondyna, który ląduje oparty o blat, podobnie jak karabin brodacza, którym okazuje się SWD. Gdy rozlewasz alkohol po szkłach, Chrystian sięga pierwszy i pociąga sporego łyka. Nie dostrzegasz aby wywarł na nim większe wrażenie jeśli idzie o moc. Wysłuchawszy twoich pytań, kiwa on głową.

- Mówiłem ci już, że nie wiemy na jak długo. Uznajmy, że zapasy będą potrzebne na miesiąc. Jeśli znajdziemy to czego szukamy wcześniej, to dobrze, jeśli nie to zawiniemy do jakiejś wioski na drugim brzegu i spróbujemy kupić, lub zdobyć co nam potrzeba. - Pociąga kolejnego łyka, zauważasz że reszta już też sięgnęła po szkło. - Natomiast jeśli chodzi o cel wyprawy...

Nachyla się w twoja stronę, zniżając jeszcze głos, aby nie dosłyszał was ktoś postronny.
- Chcemy odnaleźć USS George W. Bush. Wierzę, że słyszałeś o nim?
W duchu aż gwizdnąłeś. Kto w końcu na wielkich jeziorach o nim nie słyszał. Nawet teraz, jakbyś przeszedł po Spichlerzu znalazłbyś ze dwie, lub trzy osoby opowiadające o tym najsłynniejszym w waszym regionie okręcie widmo. Mimowolnie sam przypominasz sobie te opowieści.

Bush był pierwszym - i zarazem ostatnim - pancernikiem wybudowanym w XXI wieku. Zbudowany w stoczni nad jeziorem Huron tuż przed wojną. Inwazja Chińczyków spowodowała przyśpieszenie wykończenia i podobno doszło do dużej liczby nadużyć. Ostatecznie Bush osiągnął zdolność operacyjną tuż przed upadkiem bomb i wyruszył w stronę Michigan.

Oficjalnie wszyscy sadzili, że zatoną, ale przez dekady zaczęły pojawiać się kolejne relacje o tajemniczym, potężnym okręcie sunącym przez mroczne fale. Są one wzajemnie sprzeczne. Niektóre mówią, że Bush płynie, inne, że dryfuje. Ktoś widział na nim światła, a ktoś inny mówił, że to tylko sam szkielet. Niektórzy przypisują mu ataki na samotne statki i nadbrzeżne wioski, inni jeszcze mówią, że poluje on na piratów.

Do tego dochodzą wszystkie opowieści paranormalne - o tym, że ma ona załogę potępionych duchów, że załoga to obecnie zomie - takie zmartwychwstałe, nie zaś zdziczałe ghule, kolejni znów twierdzą, że sam statek to obecnie demon żywiący się krwią tych co nie szanują jeziora...
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

wt kwie 24, 2012 2:47 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


-Mhm.... Rozumiem... - mruknał spokojnie Dave i chwilę trawił rewelacje Łańcuchowca. Ten zaś mówił to tym samym "żartobliwym" tonem co do tej pory więc albo se robił jaja od początku albo na serio zamierzał się zabrać za znalezienie zagubionego okrętu. Bardziej prawdopodobne wydała mu się ta druga wersja bo w końcu zaliczka była jak najbardziej prawdziwa. Dumał nad tym wszystkim chwilę wygodnie rozsiadając się na sofie i wyciągając nogi przed sobą oraz leniwie trzymając szklankę w dloni. Swoim zwyczajem przystawił chłodne szkło do czoła i wpatrywał się bezmyślnie w krawędź stołu. Naprawdę jednak przypominał sobie wszystko co słyszało tym zjawisku. Osobiście nie sądził, by po jeziorach buszował w pełni sprawny pancernik. Sam wiedział ile kłopotu jego i Marco sprawiało utrzymanie ich krypy na chodzie. A taka oceaniczna jednostka pochłaniałaby tyle zasobów, że przez tyle lat ktoś by na to wpadł. Więc mogło chodzić o jakiś mniejszy okręt. Współczesnym nawet jego kuter wydawał się duży w porównaniu do łupin jakie na ogół używali. Więc coś co Przedwojenni uznaliby za korwetę lub niszczyciel też obecnie mógł się wydać gigantem na miarę legendarnego pancernika. No ale nawet taka "podróba" wciąż stanowiła cenne trofeum i zdobycz. A ponadto nawet sam wrak owego panernika jeśli byłodnaleziony był wart zbadania. No i na koniec w sumie jak nic by nie znaleźli to też mu zapłacą. W końcu więc powoli odstawił szklankę na stół przez chwilę zajął się napełnianiem pustych szklanek po czym ponownie pochylił się nad stołem i przemówił do Chrisa.

-Okay. Wyjasnijmy sobie jedno na wstępie: ja nie mam cholernego pojęcia gdzie jest poszukiwany przez was obiekt, jasne? - popatrzył uważnie na Bednarskiego. Czasem ludzie mieli dziwne wyobrażenia co do jego możliwości. Zupełnie jakby miał skitrany jakiś magazyn na pustkowiach z którego wyciąga potrzebne rzeczy. Tylko jakoś nikomu nie przychodziło do łba zastanowić się czemu siedzi w nim miesiąc, dwa czy dłużej zamiast wrócić po tygodniu. Gdy upewnił się, że zrozumieli, że to oni mają go tam poprowadzić a nie on ich przystapił do dalszych negocjacji.

-No więc po kolei. Co do zapasów na drogę to w takich wyjątkowych okolicznościah pójdę wam na rekę i sam zaopatrzę kuter w niezbędne na wyprawie zaopatrzenie. Zapewniam też żywność, wodę, amunicję do broni pokładowej i medykamenty dla załogi ale na poziomie podstawowym. Jeśli chcecie coś ekstra albo jakiś zapas musicie załatwić to sobie sami. Co do wystarczalności tych zapasów to sporo zależy od ilości załogantów, jeśli chodzi o prowiant oraz o ilość przebytej trasy i warunków w jakich ona się odbywa ale standardowo starcza na około tydzień, czasem 10 dni, więc jesli mówimy o trasie nawet na miesiąc po prostu trzeba będzie uzupełniać zapasy po drodze. No i musiałbym wiedzieć ilu miałbym zabrać. Ja ze swojej strony zabieram dwie osoby. - były to jego standardowe warunki więc wypowiedział je wyćwiczonym, pewnym siebie głosem. Jedyną modyfikacją jaką zrobił było paliwo którym normalnie obciążał klientów. No i własnie zdecydował, że jednak zabierze Alice ze sobą.

-Ponadto chciałbym, żeby było jasne, że na kutrze ja rządzę a jeśli mnie nie ma to mój mechanik, Marco jasne? Oczywiście normalnie staram się spełnić życzenia swoich klientów i mogę was zapewne zabrać w większość miejsc, zwłaszcza tych cywilizowanych. Pomogę wam zaplanować detale operacji jaką planujecie o ile to wam potrzeba, zwłaszcza przy koordynacji działań lądowo - wodnych. Jednak na ogół znam te wody, brzeg, pogodę i niebezpieczeństwa z nimi związane oraz możliwości własne, mojego sprzętu, kutra i załogi dużo lepiej niż moi klienci stąd mam pełniejszy obraz sytuacji. I dlatego rezerwuję sobie na pokładzie pozycjępierwszego po Szefie jasne? - znów poatrzył z uwagą na lidera Łańćuchowców. O ile poprzedni tekst walnął luźno, tonem standardowej reklamowej wstawki o tyle teraz mówił cierpko i dobitnie. Był to bowiem potencjalny punkt zapalny i wolał postawić sprawę jasno przed wyruszeniem. Miał bowiem przykre doświadczenia z przeszłości. Ludziom wydawało się, że zaplanowanie trasy dla kutra to takie prosta czynność. A im większy szczur lądowy tym bardzieł łatwe mu się to wydawało. Na ogół nie korzystał ze swej władzy i spełniał życzenia klientów. Jednym słowem wysadzał ich tam gdzie chcieli, jeżeli chcieli poszaleć to dawał pełną na przód, jak za to płacili to dawał im zdemolować jakiś nieszkodliwy cel na lądzie z broni pokładowej czy nawet brał udział w lądowej części trasy podczas gdy Marco zostawał na kutrze. Jednak sobie pozostawiał decyzje co do miejsc uzupełniania zapasów, rozpoczęcia walki ogniowej, detali obrania trasy czy po prostu powrotu do Chicago. Większość po prostu nie miała pojęcia o tych detalach i właściwie była mu wdzięczna za zdjęcie z głowy tego ciężaru a o ile osiągali cel niespecjalnie wnikali w te detale. Miał nadzieję, że teraz też tak będzie i tamci tak samo jak o nim słyszeli też o jego metodach.

-Hm... No a co do samego obiektu... Jak mówiłem nie mam pojęcia gdzie on jest więc musicie mi to jakoś naświetlić. No i chciałbym wiedzieć jakie macie plany jeśli nastąpi spotkanie z obiektem. Mam nadzieję, że nie oczekujecie walki tym bardziej równorzędnej po mojej łupinie? - usmiechnął się żartobliwie chcąc ponownie wprowadzić trochę luzu do rozmowy.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

[Fallout] Aurora

czw kwie 26, 2012 2:34 pm

- To rozsądne warunki. - Bednarski odpowiada ci, kiwając głową. - Do zabrania byłaby nasza piątka. Przyniesiemy dla siebie amunicję, jak i medykamenty. Dołożymy też kilka stimpaków do ogólnej puli. Bella Katiee-Ann przyniesie również swój zestaw medyczny, jest bowiem wyspecjalizowanym lekarzem urazowym - Mówiąc to wskazał murzynkę siedzącą obok brodacza, ta skinęła ci głową. - Weźmiemy też racje podróżne na kilka tygodni, na wypadek gdyby pojawiły się konieczności zbyt długiego pozostania na otwartej wodzie. Oczywiście w ramach twoich usług jest również twój udział w samych ekspedycjach poza okrętowych? Taką bowiem masz opinię, a nie chcemy jedynie wodnej taksówki. Potrzebny nam doskonały przepatrywacz, a nasi właśni ponieśli niedawno poważne straty.

Zamilkł na chwile. Nie odniosłeś wrażenie, jakby powiedział coś czego nie chciał, jakby ukrywał coś. Bardziej jakby osobisty ból na chwile zajął jego myśli. Szybkim rzutem oka zauważyłeś, że innym też wyciągnęły się miny. Dało ci to czas na odpowiedź. Odchrząknął po niej i spoglądając na ciebie powiedział.

- Natomiast co do samej lokalizacji okrętu... - Zaczął, ale przerwał mu olbrzymi blondyn, ukrywając usta za szklanką alkoholu.
- Szefie, twoja siódma. - Bąknął. Christian od razu rzucił okiem w tamtym kierunku, podobnie jak ty, gdy już przełożyłeś określenie kierunku przez pozycję pięćdziesiątnika.
Przy sąsiednim stoliku siedziało kilka osób w lekkich, kompozytowych pancerzach. Bez trudu rozpoznałeś zwiadowców Bractwa, tak po stroju jak i dwoje z nich znałeś z widzenia. Nie miałeś wątpliwości, że się wam przysłuchują. Kiedy się rozejrzałeś zauważyłeś ciekawskie spojrzenia jeszcze przy dwóch stolikach.

Bednarski rzucił pod nosem jakieś nieznane ci słowo, krótkie i twarde z czego wywnioskowałeś, że to przekleństwo.
- Czy nie ma jakiegoś ustronniejszego miejsca, w którym można porozmawiać? - Spytał twardo.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

pt kwie 27, 2012 1:32 am

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


Gdy Bednarski wstępnie zaakceptował jego warunki i całkiem sensownie dopełnił własną, całkiem sensowną ofertą, Wildmanowi ulżyło. Wiedział już, że ma do czynienia z rozsądnym człowiekiem i dlatego raczej powinni się dogadać i w detalach. Mniej więcej orientował się już o co chodzi niemniej wciąż mógł wyjść na wierzch jakiś detal mogący jednak całkiem odwrócić sytuację. Miał jednak nadzieje, że do tego nie dojdzie. Wyglądało póki co, że obie strony są zainteresowane nawzajem swoimi ofertami i wstępnie je akeptują bez zastrzeżeń.

Pięć osób na jego kutrze bez problemu się mogło pomieścić nanormalny rejs. Fakt, że na dłuższą kilkutygodniową wyprawę mogło stać się to trochę uciążliwe. Tak czytał wedle jednych z przedwojennych instrukcji które podsyłał mu co jakiś czas Marco. On sam zamierzał zabrać Marco i Alice. Dawałoby to razem osiem osób. Nadal sporo miejsca. Chociaż jak poupychać całe te bety i zapasy może być to zdziebko kłopotliwe ale mając na wyposażeniu dobrą wolę oraz dobro i cel wyprawy powinni się obejść bez scysji. ~ Chyba, że Marco albo Alice będą robić problemy... ~ nachmurzył się przez moment. Marco ponieważ miał wręcz fanatyczne podejście do wszystkiego co tyczyło kutra. Cokolwiek i ktokolwiek by nie robił koło albo na łodzi tylko on, Marco, robił tak jak trzeba. Reszta, w tym np. taki drobiazg jak właściciel łodzi czyli Dave, robił coś w najlepszym razie "nie tak źle". Na dłuższych rejsach, zwłaszcza z amatorami i szczurami lądowymi bywało to trochę męczące, głównie dla Dave'a bo to on był głównym odbiorcą listy skarg i zażaleń jego mechanika na temat zachowania i niewiedzy pasażerów lub jego samego. I rzadko bywała to krótka lista. Alice zaś właściwie wcale nie był pewny czy skusi się na wyjazd. Normalnie wolała się zaszyć w swoim grajdole i coś tam grzebać w czymś czym to Dave nigdy nie do końca zdawał sobie sprawę. ~ Może ją spić i po prostu obudzi się na pokładzie z dalaod lądu? ~ przemknęło mu przez głowę. Chociaż wtedy to by się dopiero piekliła... Właściwie nadal nie był pewny czy weźmie udział w wyprawie czy nie.

Pięćdziesiętnik własnie się zabrał za najciekawszą część opowieści o swoim zleceniu gry ten długowłosy blond - operator broni ciężkiej mu przewał. ~ No ale w sumie mają rację. Wiem już mniej - więcej o co chodzi i reszę możemy pogadać w spokoju. ~ To myśląc po przyjacielsku machnął wesoło ręką do znajomych zwiadowców z Bractwa po czym w niemym salucie podniósł szkło do góry i dopił resztkę swojego whiskacza. W końcu najczęściej pracował dla Bractwa a nawet jeśli robił coś dla kogoś innego to i tak Bractwo było najpewniejszym klientem na znalezione przez niego dobra i informacje. Gdy zaś powrócił wzrokiem do lidera Łańcuchowców rzekł do niego - Masz rację Chris, chodźmy do mnie na górę pogadać na spokojnie, mam tam swój pokój. - Wstał i wziął ze stołu butelkę whisky i swoją szklankę. Uznał, że reszta jeśli chce to sama się obsłuży ze swoją dolą. - Hej Johan, idziemy do mnie na małą orgietkę, jakby były jakieś fajne chętnie niunie do przyłączenia się to niech wpadną na drugą turę dobra? - walnął wesoło swoim specyficznym slangiem. Wiedział, że tamten nie da się nabrać bo inaczej Dave nie kazałby czekać jakimś hipotetycznym "fajnym chętnym niuniom". A gdyby dziwnym zbiegiem okoliczności Łańcuchowcy wyszli bez niego to właściciel pośle kogoś by sprawdziłczy wszystko gra. ~ Kurde, fajnie mieć przyjaciół ~ pomyślał nie wiadomo który Dave wychodząc z hali głównej "Spichlerza" i prowadząc po schodach do swojego pokoju.

Gdy doszli do zwykłych drzwi z numerem 107, beztrosko wypiął bryloczek w kształcie naboju wewnątrz którego był ukryty nośnik danych i wyjął odpowiedni klucz. Po wejściu do pokoju okazało się, że jest on ciutkę przymały jak na obecność 6 osób a zwłaszcza blondwłosego giganta z jego maszynówą. Pokój był co prawda jednym z większych bo zapewne przed wojną było w nim jakieś biuroalbo coś niemniej szału z wolną przestrzeniąnie było. Nie pomagały graty które Dave tu przywlókł i które jak twierdził są - mi - niezbędne jak i takich które były jak najbardziej zbędne ale jakoś nie znalazły jeszcze okazji do znalezienia się na zewnątrz. A przynajmniej odkąd Johan zabronił wywalać mu ich na zewnątrz przez okno. A szkoda. Poświęcił kilka nerwowych ruchów, tak charakterystycznych dla każdego gospodarza mającego niespodziewanych gości, na wywalczenie trochę wolnej przestrzeni. Najszybciej poszło mu przygotowanie stołu ponieważ znajdowały się na nim tylko rzeczy ewidentnie należące do tej grupy których dawniejszym adresatem byłoby "za okno". Czyli po prostu jednym ryuchem zwalił wszystko na podłogę wraz z towarzyszącymmu rumorem. Od razu postawił na nim swoje szkło by mieć wolne ręce i zabrał się za resztęprac porządkowych. Podobnie jak ze stołem postąpił z krzesłami. Przy okazji odkrył, że w bliżej niewyjaśnoinych okolicznościach stał się posiadaczem bordowego stanika i hawajskiej koszuli w palmy. Zastanawiał się od jak dawna to tu leży. W końcu udało mu się zwolnić miejsce w ciężkim, eleganckim skórzanym fotelu z pociętą przezjakiegoś wandala tapicerką, obrotowym krześle na kółkach bez jednego ramienia, białym platikowym krześle ogrodowym. Wiedział, że gdzieś powienien mieć jeszcze jedno lub dwa składane krzesła, całkiem wygodne zresztą ale obecnie za cholerę nie mógł je znaleźć. Ponadto coś mu świtało, że w trakcie jednej z imprez był konkurs - rzucania - byle - czym z podkategorią "krzesło" i chyba nawet go wygrał dzięki opływowym kształtom pewnego składanego krzesła. Nie do końca był pewny skąd wówczas miał te krzesło. Chyba właśnie znalazł odpowiedź. Resztę niestety był zmuszony w zaistniałych okolicznościach usadzić na krawędzi łóżka które w jego prywatnej opinii było najwygodniejsze do siedzenia bo więcej siedzisk nie miał. No ale nie pamiętał kiedy ostatni raz taki tłum ludzi gościł.

Gestem zaprosił Bednarskiego do zajęcia honorowego miejsca w fotelu. Gdy reszta w miare postepów jego prac porządkowych stopniowo się usadawiała aż wreszcie wszyscy siedzieli odkrył, że jest jedynym stojącym. Jak zwykle w takich wypadkach zapomniał o sobie w tych obliczeniach. Niewiele myśląć przysunął sobie do stołu skrzynkę po piwie i dosiadł się do stołu. Westchnął na chwilę i zapał oddech nalewając sobie kolejną szklankę i biorąc kolejny łyk. Popatrzył po kolei po wszystkich zebranych niejako odruchowo spradzając czy czegoś im nie brakuje po czym skupił się na przerwanych wcześniej negocjacjach. Po swojemu przytknął do czoła szklankę która przyjemnie chłodziła mu czoło.

-Hm... A więc na czym to stanęło? A tak... - zaczął pytaniem choć świetnie pamiętał na czym stanęło. Ale obecnie nie miał pomysłu jak inaczej zacząć. - A więc weźmiecie całkiem niezłe zaopatrzenie na drogę. To bardzo dobrze bo uniezależniłoby nas to od ewentualnych dostaw z zewnątrz a w razie czego mielibyśmy coś łatwego na wymianę. - zaczął po kolei wyliczać poprzednie ustalenia. Były dobre i był z nich zadowolony więc dał temu wyraz.

- Wasza piątka plus ja i moja załoga spokojnie się pomieścimy na kutrze więc nie musicie się o to martwić. - wrócił myślami do kutra, jego pojemności i kajut. Uznał, że dadzą radę. - Co do mojego udziału w operacjach lądowych i nawodnej taksówki... - dodał nieco wolniej i z namysłem. - Myślę, że nie powinno być problemu ze standardowym rozpoznaniem czy zwiadem. Ale takie operacje nie dotyczą reszty mojej załogi jasne? Oni sie po prostu do tego nie nadają. - wzruszył przy tym ramionami. Była to prawda i nie było się co nad tym rozwodzić. Po czym jako, że była to jego działka omówił to dokładniej. - W przypadku operacji na brzegu prawdopodobnie posłużylibysmy się pontonem jaki mam na kutrze. Na silniku jest szybki, jak się pomacha wiosełkami to cichy a póki woda sięga kolan da się spokojnie płynąć więc da się podpłynąć właściwie wszędzie gdzie da się podpłynąć. Przynajmniej jesli idzie o samo dotarcie do brzegu. Albo statku czy wraku... - skończył i popatrzył na nich sprawdzając czy mają jakieś pytania, uwagi czy zastrzeżenia.

- A swoją drogą co do akcji rozpoznania to ponieważ mam odpowiedni sprzęt to preferuję akcje nocne. Jeśli mielibyśmy współgrać w takich akcjach bardzo by nam ułatwiło gdybyście również zaopatrzyli się w takie zabawki. Mówię wam to teraz póki możemy jeszcze coś poplanować co do zaopatrzenia. No bo wiecie, jak ja będę lazł na szpicy w swoich goglach a ktoś mi będzie oświetlał plecy latarką... - uśmiechął się i bezradnie rozłożył ręce pozwalając sobie na kolejny żarcik. Nie był pewny jak są zaopatrzeni pod tym względem, od biedy mogliby jeszcze zdążyć coś nabyć od braciszków. A wolałby by byli uświadomieni teraz niż na środku jeziora pięć minut przed akcją.

- No a teraz taka perełka o którą zawsze się klienci pytają a więc mój udział w walkach. No więc tak... Jeśli zdecydujemy się zawrzeć umowę traktuję was, całą waszą piątke jako część mojej załogi. Tymczasowej zapewne ale jednak załogi. W związku z czym będę starał się zapewnić wam bezpieczeństwo. I, żeby było jasne, jesli uznam, że rejterada jest najbezpieczniejszym wyjściem to będziecie musieli mieć cholernie dobre powody by mnie od tego odwieść. Zawsze mam zamiar odwieść swoją załogę żywych i w miarę w jednym kawałku z powrotem do portu. Póki będziemy na pokładzie albo w samoobronie będę się starał uniknąć awantur ale jeśli się nie da to może się okazać, że mam trochę zbędnego ołowiu na pokładzie. Wasz kolega na przykład - tu wskazał na blondyna M 60 - zapewne w takich sytuacjach będzie czuł się dość swobodnie. To samo się tyczy jesli ktoś wypadnie za burtę, pozostanie na brzegu, zgubi się, zdezerteruje czy zostanie pojmany. W takiej sytuacji również dalej traktuję was jak członków swojej załogi i będę się starał sprowadzić was z powrotem na pokład. Co dalej to się zobaczy. - wzruszył wymownie ramionami ale minę miał raczej obojętną. Sądził, że ta "defensywna" deklaracja powinna im przypaść do gustu tak jak większości klientów. Ludzie zawsze lubili gdy się o nich dba i troszczy. Czas więc było na nieco trzeźwiejsze spojrzenie.

-Ale jesli chodzi o bardziej ofensywne akcje to uprzedzam, że może być różnie, zwłaszcza na lądzie. Jestem głównie zwiadowcą i tropicielem co zapewne wiecie. I moje metody raczej polegają na unikaniu niebezpieczeństw, w tym głównie walki, niż pokonywaniu ich. Jednym słowem w obronie siebie lub swojej załogi nie będę się wahał siegnąć po broń ale póki mam wybór bedę tego unikał. - popatrzył na nich uważnie po raz kolejny. Czasem ludzie mówili, że wynajmują go jako przewoźnika czy zwiadowce a potem niejako bezczelnie oczekiwali, że pójdzie walczyć w ich wojnach i bitwach. To było nieuczciwe podejście do sprawy jego zdaniem. Zwłaszcza, że ich wrogowie nie musieli być jego wrogami.

- No! - klasnął w dłonie i zatarł ręcę niejako dając znać, że zakończył jeden rozdział negocjacji i przeszedł do nastepnego - To skoro, żeśmy to sobie wyjasnili i nadal mamy ochotę ze sobą współpracować to może podacie mi więcej szczegółów? Tak na przykład jak mam się do was zwracać, czego się po was spodziewać i gdzie i kiedy mielibyśmy płynąć. No i co niby powinniśmy znaleźć na miejscu... - dodał ostrożnie na końcu. Nadal bowiem nie wiedział po co właściwie mieliby płynąć. A dokładniej co mieliby niby robić jak już nawet ten statek - widmo zostaby odnaleziony.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

czw maja 03, 2012 11:59 am

Łańcuchowcy zebrali się sprawnie, najpierw zbierając broń, dopiero potem szklanki. Na wzmiankę o orgietce, usłyszałeś za sobą dźwięk odciąganego kurka w broni. Odwróciłeś się odruchowo. Bednarski krótkim gestem uspokajał murzynkę. Dostrzegłeś, że jej dłoń tkwiła na rączce jednego z rewolwerów a wzrok przypominał dzikie, zaszczute zwierze. Pięćdziesiętnik powiedział jeszcze coś w nieznanym ci języku i kobieta odetchnęła głębiej, pozostali kiwnęli zaś głowami. Chyba dla kobiety był to bardzo drażliwy temat i po prostu. Dowódca widać dał ci kredyt zaufania, uspokajając ją.

W twoim pokoju uspokajają się, gdy robisz porządek i rozsadzasz ich. Brodacz i murzynka siadają na skraju łóżka, blondyn na obrotówce, która trzeszczy pod jego ciężarem a ruda na plastiku, jako najlżejsza. Gdy upijasz łyka z kolejnej szklanki, sam nie wiesz już której, czwartej, czy piątej, czujesz jak alkohol zaczyna działać. Nie chodzi już tylko o ciepło, ale również o lekkie błądzenie wzroku i przytłumienie słuchu. Wiesz, że nie umniejsza to jeszcze twoich zdolności, ale już niedługo.

Goście słuchają co masz do powiedzenia, kiwając głową i akceptując kolejne twoje wnioski. Informacja o rejteradzie na moment wprawia ich w zamyślenie, ale w końcu Chrystian kiwa głową, akceptując również jego. Na wzmiankę o świeceniu latarka przy noktowizorze uśmiechają się, w końcu odprężając.
- Lepsza latarka w plecy, niż flara przed nos. - Brodacz rzuca z rozbawieniem, ton sugeruje jednak, że przeżył coś takiego. Reszta kwituje to śmiechem. Bednarski jednak mówi po chwili.

- Mamy kilka noktowizorów, ale zrezygnowaliśmy z używania ich na zwiadach. Zbyt często mieliśmy do czynienia ze świecącymi zombie, przeciwnikami z bronią laserową, miotaczami ognia, albo używającymi grantów błyskowo-hukowych. Wolimy polegać na własnym wzroku w tych warunkach. Trudniej zostać oślepionym.
Gdy prosisz o konkrety, kiwają głowami.

- Mnie już znasz, przedstawię więc resztę. - I zaczyna po kolei przedstawiać swoich ludzi. Ruda, która cie rozpoznała nazywa się Tamina Mag i dysponuje jak to określił, rozległą wiedza ogólną. Kobieta tłumaczyła, że pochodzi z ludu wędrowców, którzy przez trzy pokolenia przemierzyli większą część kontynentu, dlatego zna się po trochu na wszystkim.
Druga kobieta to Katie-Lee Polarski i od pokoleń jej rodzina mieszka w Avondale. Medycyny uczyła się już jako mała dziewczynka, zafascynowana historiami o lekarzach pogranicza, potem odebrała w tym zakresie gruntowne szkolenie i ma kilka lat praktyki.

Następnie Bednarski przechodzi do mężczyzn. Brodacz okazuje się pół krwi Indianinem, noszącym imię Księżycowego Wilka z Komanczów. Poza zdolnością odstrzelenia jaj komarowi ze stu metrów podczas wichury, umie uporać się z większością mechanizmów i silników.

Blondyn natomiast to Mirosław Tyrson, którego rodzina mieszkała w Chicago od połowy XIX wieku. Jak sam twierdzi zna się trochę na elektronice.

Gdy oni opowiadają, pięćdziesiątnik podchodzi do drzwi pokoju i otwiera je gwałtownie. Wygląda uważnie na zewnątrz, jakby chcąc się upewnić, że nikt nie podsłuchuje. W końcu usatysfakcjonowany zamyka je i kiwa głową do blondyna.

Ten w odpowiedzi, unosząc w twoją stronę uspokajająco dłoń, sięga do kieszonek przy wojskowym pasie. Wyjmuje z nich kilka elementów elektronicznych i szybko składa je razem. Przesuwa suwadło z boku i malutki kineskopowy ekranik ożyw. Tyrson kładzie to na środku stołu.

- Wybraliśmy cię nie tylko ze względu na twoją sławę przepatrywacza. - Odzywa się Chrystian, siadając z powrotem - Ale również dlatego, że masz największe doświadczenie w walce z zagrożeniem z Aurory. Sądzimy, że nie musimy ci tłumaczyć jak jest ono duże i jak bardzo nam zagraża. Nam wszystkim.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz maja 06, 2012 2:48 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Reakcja Czarnej na wzmiance o rozrywe w jego pokoju trochę go zaskoczyła. Lubił jednak dość swobodne żarty i ton wypowiedzi. Wiedział, że czasem można je uznać za kontrowersyjne jednak nie przejmował się tym. Właściwie robił to całkiem świadomie i z premedytacją. Gdy bowiem ludzie spotykali się z taką wypowiedzią były spore szanse, że nie pozostaną obojętni. A ich reakcje sporo mu mówiły o nich samych a więc i o tym czego się można po nich spodziewać. Dla przykładu od teraz wiedział, że z Czarną lepiej na kosmate tematy nie żartować. ~ Trochę szkoda... ~ pomyślał z żalem myśliwy. Jednak później zapomniał o tym detalu i skupił się na pzeprowadzce do pokoju.

Na miejscu najpierw sam mówił a potem dał mówić Chrisowi. Gdy tamten wreszcie przedstawił mu swoją bandę Dave, kiwał głową przy każdej twarzy która obecnie zyskała imię i choć trochę detali o sobie. Ta dziwna ruda o specyficznej ale pociągająej urodzie okazała się Tamarą. Nie bardzo wiedział na czym ta jej "wiedza ogólna" miała polegać. Ale sokoro pochodziła od jakiś nomadów to chyba był niej jakiś pożytek na co dzień. ~ Właściwie w nocy zapewne też. ~ pomyślał z uznaniem dla jej urody ranger. Jednak jej automat jak i ubiór budził respekt. Po namyśle postanowił traktwać ją jako mózgowca - zwiadowcę.

Czarna i drażliwa okazała się Katie - Lee. Okazało się, że jest medyczką. To była bardzo cenna fucha w obecnym świecie a polowy sanitariusz to w ogóle był w cenie. Dave bardzo lubił współpracować z wyprawami w których brał udział ktoś taki. Min. dlatego tak lubił pracowac dla Bractwa, oni zawsze mieli kogoś takiego. Niestety nawet stimpaki nie były w stanie załatwić wszystkiego nawet jeśli utrzymały cię przy życiu i pomoc kogoś takiego okazywała się czasem niezbędna. Nie mówiąc już o sytuacjach gdy chemia się kończyła. Odruchowo pomacał się po opatrunku na ręku. - Przepraszam panienkę za ten brudny żarcik na dole, przez te ciągłe włóczenie się po Pustkowiach i współpracy z brzydkimi, brudnymi facetami czasem zapominam jak zachowywać się w obecności dam. - rzekł do niej na wpół poważnym na wpółżartobliwym tonie z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Z medykami lepiej było dobrze żyć. A ponadto jak mieli się bujać razem przez parę tygodni na dość ograniczonej przestrzeni to lepiej nie robić sobie jakiś dziwnych kwasów od samego początku. Ponadto najwyraźniej tamta miała jakąś traumę z przeszłości i było mu głupio, że ją niechcący poruszył.

Broadacz przemienił się w półkomancza. Dave nie pamietał by spotkał jakiegoś Indianina z zarostem. Najwyraźniej Wilk odziedziczył zamiłowanie do zarostu po nieindiańskiej części przodków. Co do fuchy okazało się, że był snajperem. Zapewne też i zwiadowcą i skradaczem w takim razie. W razie jakiś wypadów na ląd więc byliby zapewne partnerami. No i w razie czego może chyba naprawić co nieco. Nie wiadomo dlaczego na Wildmana spłynęła wizja jak obaj wysiadają z łodzi, przedzierają się przez gruzy a następnie docierają do niedziałającej windy którą Wilk sprawnie naprawia po czym obaj wsiadają i znikają na dole. Uśmiechnął się kącikiem ust do takiej wizji. Tamten drugi mężczyzna miał naprawdę ciekawą kombinację umiejętności.

Imie blondyna było dziwne. Miał problem by je wymówić. Na szczęście nazwisko miał normalne. Jako duży facet i operator dużej broni wyglądał odpowiednio. Zapewne siłę ciosów też miał całkiem pokaźną. Na pewno byłby niezłym wsparciem jeśli musieliby się bronić na kutrze. Obserwował jak tamten majstruję przy "ustrojstwie" z ekranikiem. - Co to takiego? I do czego to nam potrzebne? - spytał Tyrsona. Co prawda mógł się po powrocie spytać Alice i pewnie by wiedziała ale by łciekaw co tamten mu odpowie.

Po przedstawieniu się ponownie skupił się na słowach przywódcy grupy. Jednak ku jego irytacji tamten powoli dawkował informacje. Właściwie nie był tym zdziwiony bo klienci dość często tak mieli. Wydawało im się chyba, że jak mu powiedzą wszystko to nie dość, że ich spławi to jeszcze poleci na miasto paplać o wszystkim na około. Rozumiał pewną dozę wrodzonej i nabytej nieufności i ostrożności no ale do jasnej cholery, skoro mieli podróżować razem to po prostu musiał wiedzieć na czym stoi. Zwłaszcza jeśli miał być głównym planistą wyprawy. Odczekał więc chwilę upewniając się, że tamten skończył.

Chwilę wpatrywał się jeszcze w niego po czym popatrzył w sufit szukając tam natchnienia do dalszej dyskusji. Sufit tym razem jednak nie był dla niego zbyt łaskawy. Popatrzył więc w dół a dokładniej w swoją prawie pustą szklankę. By zyskać na czasie powoli podniósł się i podszedł do rogu pokoju gdzie mieściła się mała umywalka. Kolejna rzecz za którą uwielbiał knajpę Johana: bierząca woda. Odkręcił kran i dolał sobie zimnej wody do szklanki. Obecnie powstała woda o lekkim smaku whisky. Po namyśle wsadził dłonie pod kran i obmył twarz zminą wodą. Nastepnie w pokoju wytarł i twarz i ręce w ręcznik wiszący obok po czym spokojnie i w milczeniu wrócił do stolika sadwiąc się na swojej skrzynce. Chwila przerwy pomogła mu i już wiedział jak poprowadzić dyskusję.

-Hm... No więc tak. Jeśli chodzi o działania nocne to wolałbym, żebyście zabrali noktowizory jeśli macie. Wymienione przez wasz okoliczności mogą mieć miejsce na wyprawie albo i nie. Jednak jest sporo szans, że więc taki sprzęt byłby nam nardzo przydatny. No i sami wiecie, jak go weźmiecie to możecie go użyć albo i nie no ale jak go nie weźmiecie... - wymownie wzruszył ramionami. Trochę nie rozumiał ich argumentów. On sam bardzo sobie chwalił swój noktowizor i świetnie zdawał sobie sprawę jaką przewagęon daje albo przynajmniej jak wyrównuje szanse. Może mieli jakieś uszkodzone albo trefne modele.

-A co do mojego doświadczenia w walce z potworami z Aurory... No tak, zdarzyło mi się spotkać z nimi parę razy... I zgadzam się, że treba to zagrożenie wyeliminować jak najprędzej... Ale chyba nie bardzo widzę związek między miejsem na zachodnich śródlądowych przedmieściach Chicago a wyprawą wodną na wschód i poszukiwaniem jakiegoś statku. - mówiąc to wodził wzrokiem po ścianach trochę ponad głowami gości. Gdy jednak przeszedł do konkretów spojrzał prosto w oczy Bednarskiego i powiedział jasno i dobitnie - Tak więc Chris, jak mamy razem płynąć to jakoś nie bardzo kręcą mnie jakieś półsłówka i półprawdy dla turystów. Mów po cholerę mamy płynąć na jeziora i szukać jakiegoś wraku i co to ma wspólnego z Aurorą. - Skończył mówić. Nie można było powiedzieć, by krzyczał, groził ani nawet, że głos podniósł. Właściwie mówił spokojnie i powoli jak zwykle. Jednak głos mu stwardniał a z twarzy znikł jakikolwiek cień uśmiechu jaki zazwyczaj błąkał się w jakimś odcieniu na jego obliczu jak zawsze gdy nie był w terenie a zwłaszcza gdy balował w "Spichlerzu".
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

śr maja 09, 2012 10:37 pm

- Jak sobie życzysz, weźmiemy je. - Pięćdziesiątnik kiwa głową. Nie wiesz, czy nie chce cię uspokoić i wykazać, że nie chcą wchodzić w twoje kompetencje. Mówisz, żeby wzięli to biorą, zdając się na twoją ekspertyzę oraz na zwierzchnictwo na łodzi. Gdy unosisz się w sprawie dawkowania informacji, dostrzegasz jak Bednarski wykonuje delikatny gest dłonią, prawie nie uchwytny. Reszta tylko kiwa głowami. Nie dostrzegłeś, aby łapali za broń, lub coś w tym stylu, ale instynkt ci podpowiada, że mogło tak być i Chrystian ich szybko odwołał.

- Nas również nie kręcą półprawdy i półsłówka, ale wyjaśnienie całej kwestii może chwile potrwać a nie chce cię zalać słowotokiem z którego nic nie będzie wynikać. - Odpowiada. - Miro za chwilę uruchomi do końca to swoje ustrojstwo i wszystko będzie można zaopatrzyć zdjęciami i grafikami. Skoro jednak tak się niecierpliwisz, to już przechodzę do wyjaśnień.
O Aurorze wspomniałem, bowiem sadzę, że rozumiesz, że musiało coś się tam wydarzyć. Regularnie co roku patrolowaliśmy to miasto w zimie, aby sprawdzić czy supermutanci nie założyli tam przyczółka. I nie działo się tam nic specjalnego. Wtedy nagle w zeszłym roku to się zmieniło. Wiem, że próbowałeś się tam dostać i dotarłeś na przedmieścia, nim musiałeś zawrócić. My również podjęliśmy taką próbę i dotarliśmy do centrum.

- W mieście jest jeszcze gorzej. - Odzywa się Wilk. - To robactwo wyłazi dosłownie zewsząd. Każde okno, drzwi, dziura w murze może być pułapką.
Półindianin spogląda ci w oczy.
- Straciliśmy siedemnaście osób, a blisko pół setki była ranna. Niektórzy do dziś nie wrócili do zdrowia.
- Dla naszego dowództwa stało się oczywiste, że nie zdołamy rozwiązać tego problemu, jeśli nie zdobędziemy danych o bunkrach pod miastem. - Dołącza się Tamina. - Tylko one mogą być wyjaśnieniem tej zagadki. Tyle, że zdaniem wszystkich to tylko legenda.

- I dlatego postanowiliśmy odnaleźć Busha. - Christian odzywa się znów. - Jako pancernik sprzede dnia wojny, na pewno posiada dane wszystkich bunkrów, przynajmniej na terenie dawnego Illinois. Wiedząc gdzie i jak uderzyć, będzie można w końcu zorganizować prawdziwą wyprawę odwetową. Bowiem...
Zamilkła na chwilę i nachylił się nad stołem ,abyś dosłyszał nerwowy trochę szept.
- Według naszych analiz, jeśli ataki nadal będą nasilać się w tym tempie to najdalej w trzy lata upadnie Chicago a niedługo potem Bractwo i my.

- No, w końcu działa. - Odzywa się blondyn, uśmiechając z zadowoleniem. Kładzie urządzenie na stole i kieruje ekranem w twoim kierunku. Dostrzegasz na nim topograficzną mapę okolicy wielkich jezior wraz różnokolorowymi plamami na wschodnim Michigan.
- W oparciu o planowany kurs Busha, upływ czasu i książki o prądach wodnych w jeziorze, oszacowaliśmy prawdopodobne tereny gdzie mógł on do dziś zdryfować. Najprawdopodobniej leży na mieliźnie przy jednej z bagnistych wysepek wschodniej części jeziora.

- Miro, przybliż trochę tą część mapy. - Poleca, choć masz wrażenie, że więcej w tym przyjacielskiej prośby, niż rozkazu. - Zaczniemy od tych wysepek tutaj. Są niewielkie, raptem kilometr kwadratowy lub mniej na każdej z nich. Otacza je zaś mielizna w najgłębszym miejscu mająca cztery metry głębokości. Twój kuter da radę przepłynąć, choć i tak trzeba będzie sondować dno. Gdzie kuter nie da rady, popłyniemy pontonem.
Gdy już odnajdziemy pancernik, musimy wejść na pokład i dorwać się do banków danych. Pewnie będą zabezpieczone, ale zdobyliśmy hasła dowodzenia dla tej jednostki. Weźmiemy też generatorek atomowy, na wypadek gdyby na wraku nie było już mocy.

Odetchnąwszy, upija ze swojej szklaneczki, aby zwilżyć gardło.
- Czy masz jakieś dalsze pytania?
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

pt maja 11, 2012 5:51 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


Dave skupił się na kiwaniu. Tak dokładniej na kiwaniu głową. Potakującym. Zaczęło się, od tego gdy jego rozmówca wykazał się rozsądkiem i nie robił problemów z zabraniem noktowizorów mimo najwyraźnie prywatnej awersji do tych urządzeń. Potem jak zaczął wyjaśniać jego i swój udział w wyprawach do Aurory. W sumie tak było, zgadzało się z tym co sam przeżył jak i z tym co udało mu się dowiedzieć o losach innych ekspedycji w te okolice. No i wreszie gdy Bednarski wyjaśnił mu cel i powód wyprawy a także określił w przybliżeniu rejon poszukiwań sprawa wreszcie stała się nagle jasna i klarowna.

W zamyśleniu dłuższy czas wpatrywał się w swoje szklane naczynie, zalane wodą ze śladową ilością promili. - Aha... - wydusił z siebie w końcu i ponownie pogrązył się w rozmyślaniach. Tak naprawdę zaczął właśnie na serio planować przygotowania jakie musi wykonać do tej wyprawy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że tamci zapewne czekają na jakąś pełniejszą odpowiedź z jego strony. Dodał więc swoim spokojnym głosem - Dobra, mogę wziąć tą robotę. No więc tak. Przygotowanie łodzi i zapasów zajmie mi prawdopodobnie jeden dzień. Maro nie meldował mi ostatnio o żadnych większych kłopotach więc prawdopodobnie z kutrem nie ma problemów. Pozostaje więc uzupełnienie zapasów i amunicji. Jakby coś stało się nieprzewidzianego dam wam znać przez kuriera albo osobiście. Co do was to myślę że jutro rano byłbym gotów przyjąć was i wasze bety na pokładzie. Zabierzcie sprzęt o jakim mówiliśmy a ja ze swojej strony uczynię to samo. - przerwał zastanawiając się czy coś pominął. Właściwie z uzgodnień było tyle. Jesli nie będzie żadnych problemów z kutrem albo z nimi to jutro w południe przy pomyślnych wiatrach mogliby wypłynąć. Coś sobie jednak przypomniał.

-Aha, w razie... hm... gdyby nie udało mi się wrócić drugą paczkę zaliczki przekażcie Johanowi. - wiedział, że to dobry wybór. Znali go tu wszyscy i on ich znał. Nie będzie miał problemów z upłynnieniem towaru. A i ufał mu na tyle, że w razie czego wierzyć, że przekaże sumę komu trzeba jakby sobie tego zażyczył. Przez chwilę jeszcze nad tym dodał po czym skupił się na kolejnym problemie.

-Hm... właściwie skoro mowa o wraku to myslę, że są spore szanse, że część lub całość okrętu jest pod wodą. Wówczas przydałby nam się jakiś sprzęt nurkowy. No wiecie jakieś butle, maski, skafandry, sprężarki i takie tam. Ponadto jak z doświadczenia wiem nawet z niezatopinymi konstrukcjami jest w cholerę problemów. Zwłaszcza jeśli mówimy o takim ciężkim sprzęcie bojowym. Trzeba mieć sprzęt iście sapersko - budowlany. No wiecie, kilofy, łopaty, piły, przecinaki, sawarki, liny, kierunkowe materiały wybuchowe no i światło i w chuj baterii i ładowarek do nich. Tam zawsze jest za ciemno i za ciasno... - zaczął mówić powoli, wręcz monotonnie wymieniając potrzebny ekwipunek. Miał w tym wprawę więc pewnie i po kolei wymieniał każde nastepne narzędzie pracy. Pod koniec jednak dał się ponieść wspomnieniom i zakończył z jawną niechęcią dając wyraz nieprzyjemnym wspomnieniom. ~ I wszystko wyłazi zza rogu kurewsko za szybko i zbyt bliska... ~ był tego światkiem zbyt wiele razy. Na głos powiedział jednak tylko - I na takie zabawy ze sprawdzaniem wraku dobrze mieć troche śrutu, granatów i płomieni - niespecjalnie przejął się czy go zrozumieli.

-Właściwie to mogę wam zrobić listę... - to mówiąc wstał od stołu i podszedł do szafki która oficjalnie była jego biurem i wygrzebał skadeś jakiś notatnik i coś do pisania. Wiedział, że pamięć jest zawodna więc mogliby nie spamiętać wszystkiego a nie chciał opóźniać wyjadu albo stwierdzać na minutę przed wejściem na wrak, że czegoś nie ma. Ponadto kartka była dowowdem jego dobrej woli, zaangażowania no i tego, że w ogóle o tym wspomniał. No i na koniec jemu samemu lepiej się myślało gdy miał na czym oko zawiesić. Wrócił więc do stołu na swoją skrzynkę po piwie i zaczął po torchu mamrotać częściowo do siebie a częściowo do ebranych przy stole - Ile by nas wchodziło na wrak? A właściwie to i tak dobrze by każdy miał po minimum dwa niezależne źródła światła. Dobrze byłoby mieć np. czołówkę i eLkę albo coś doczepianego do nadgarstka by mieć ręce wolne. Flary do oznaczania drogi i sprawdzania miejsc też nie są złe i świecą nawet po kilkanascie godzin... - stopniowo zapełniał kartkę swoim niespecjalnie kształtnym ale za to dość wyraźnym pismem. Pojawiał się na niej wymagany jego zdaniem sprzęt, głównie do penetracji wraku bo uważał, że póki będą na łodzi wyprawa raczej nie powinna odbiegać od innych więc to co ma powinno mniej - więcej wystarczyć. Gdy na liście pojawiał się kolejny rodzaj i ilość sprzętu od razu omawiał jego rodzaj i przydatność oraz swoją opinię o nim. Sam też słuchał co tamci mu powiedzą. W końcu na tych pustkowiach albo mutantach też mogło udać zzdobyć im się coś fajnego o czym nie wiedział.

Tworzenie listy przemieniło się w swego rodzaju naradę w której tak po prawdzie omawiali potencjalne przeszkody i sposoby na ich ominięcie. Teraz gdy wiedział gdzie i po co mają płynąć mógł użyć swego doświadcenia i wiedzy by zaproponować coś od siebie. Jednak wówczas przyszła mu do głowy kolejna myśl więc zapytał Bednarskiego tak po prostu. - Na takim wraku to może być sporo ciekawych rzeczy. Jak się nimi dzielimy? Pozostawiam wam dane co do lokalizacji podziemi w Aurorze. Hm... Właściwie... To mogę wam obiecać, że gdyby... hm... nie moglibyście dostarczyć tych danych osobiście przekaże je waszym ludziom w twierdzy. No ale jak dzielimy się resztą?
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

śr maja 16, 2012 7:15 pm

Teraz to łańcuchowcy przyjęli rolę piesków z kiwającą głową. Nie wcinają ci się w to co mówisz, uzupełniają tylko gdy zadajesz pytania. Krzywią się trochę, gdy wspominasz ile sprzętu trzeba zabrać, ale Bednarski ich uspokaja.

- Ze sprzętu nurkowego powinna wystarczyć maska i lekkie agregaty przyczepiane do twarzy. Jeśli wrak będzie za głęboko to i tak się nie dostaniemy. Tylko o yaou-guaiskim tłuszczu trzeba pamiętać, bo wody jeziora są lodowate. Natomiast narzędzi wystarczy po dwie sztuki, w końcu korytarze na pancerniku są wąskie wiec i tak maksymalnie tyle osób na raz będzie w stanie pracować. A baterie będzie można ładować od generatorka. Ma on odpowiednie złącza.

W podobnym tonie przebiega reszta narady. Wymieniasz co potrzeba a oni zaraz wypełniają twoją formę treścią. Szybko okazuje się, że wszystko powinno się zmieścić w kilku nadprogramowych wojskowych walizach. Oczywiście będą pewne braki, najpoważniejszym jest brak spawarki, ale to powinna zastąpić przedwojenna piła strażacka do cięcia metalu.
W końcu gdy pytasz o podział łupów, Chrystian zamyśla się poważnie.

- Technicznie, to pokrywamy koszty całej wyprawy. Płacimy za wyposażenie, zapasy, czas i ryzyko twoje i twojej załogi. Spokojnie można by uznać, że wszystko co znajdziemy, czy to na wraku czy poza nim należy do nas. - Unosi jednak uspokajająco dłoń, uśmiechając się. - Wiem jednak, że nic tak nie motywuje poszukiwacza skarbów, jak skarb. Umówmy się wiec tak, że dzielimy się pół na pół, lub jeśli będzie tego na tyle dużo to będziesz mógł zabrać tyle rzeczy, ile twój kuter zdoła przewieść na trzech kursach. Naturalnie, nie dotyczy to sprzętu, który mógłby zostać użyty przeciw Avondale. Czy takie zasady ci odpowiadają?
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

wt maja 22, 2012 12:50 am

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach


-Stoi! - zgodził się bez wahania na warunki proponowane przez Bednarskiego. Potem zostało jeszcze parę detali do obgadania ale generalnie właściwie co najważniejsze zostało powiedziane. Jeśli coś mogło się zmienić to w trakcie pakowania czy szykowania się do drogi a więc w tej chwili i tak nie mieli na to wpływu więc przynajmniej Dave nie zamierzał się tym zamartwiać. Gdy omówili co trzeba wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, tamci do swojej twierdzy a on sam na wybrzeże. Na dole pożegnali się w hali głównej. Wildman zaszedł do Johana pokazaćmu się na oczy, że wszystko gra. Ponadto potwierdził jego przypuszczenia, że złapał robotę i wypływa na jakiś czas. Ogólnie wtajemniczył go w czas i rejon wyprawy i oczekiwany czas powrotu. Zawsze tak robił, czuł się z tym bezpieczniej nawet jeśli Johan zostawał tutaj a on przebywał gdzieś - tam. No i pożegnał się z nim bo jutro mógł nie mieć czasu wpaść by to zrobić.

Nie zwlekając udał się na nadbrzeże do swojego biura w magazynach. Było specyficzne pogranicze pomiędzy późnym popołudniem a wczesnym wieczorem. Jednak ulice już były pustawe. Każdy przygotowywał się do spędzenia kolejnej nocy w oblężonym mieście. Miał szczęście bo akurat Marco wpadł w odwiedziny i czekał na niego więc bez zbędnych ceregieli wtajemniczył ich w detale. Począł od standardowego - Mamy robotę! - po czym zagłębił się w detale. Najpierw opowiedziałim całą historię ze spotkania z Łańcuchowcami a potem przeszedł do detali umowy. Marco jako gorącokrwisty południowiec jak zwykle drażniącomu przerywał. Po Alice było widać dużo więcej opanowania jednak po półwojskowej karierze w Bractwie można się było tego spodziewać.

Marco zrzędził, że ma za mało czasu na przygotowania. Zawsze to robił. Gdyby mu oświadczył, że ma tydzień albo miesiąc też by tak samo marudził. Jednak po ogólnej paplaninie zorientował się, że jakiś dziwnych problemów nie powinno być o kuter jest sprawny. Nie była to żadna nowina skoro od ostatniej wyprawy trochę czasu minęło a Marco grzebał przy łodzi całymi dniami. Gdyby było trzeba coś naprawić albo dokupić czy zdobyć dawno by nie omieszkał o tym wspomnieć. Właściwie ględziłby o tym bezustannie skoro nic takiego nie miało miejsca więc z kutrem wszystko było ok. Marco generalnie wydawał się zadowolony, wręcz szczęśliwy z rejsu. Najwyraźniej nie uśmiechało mu się przebywanie w mieście gdzie każdej nocy coś może wypruć mu flaki.

Co innego Alice. Co prawda myśliwy właściwie jej prawie nigdy nie zabierał a jak już na wyprawy w miarę bezpieczne i bliskie okolice no i nie tak daleko. Dlatego mogła się czuć zaskoczona gdy ten chciał ją zabrać. Sądził jednak, że w zaistniałych "ciekawych czasach" podobnie jak Marco nie będzie stawiała jakichś trudności i po prostu popłynie z nimi. Stało się jednak inaczej. Mimo, że początkowo wyglądało, że tylko się droczy albo po prostu wypytuje o detale ostatecznie twardo postawiła się, że zostaje tak samo jak poprzednio. Zaskoczyło to obu mężczyzn. Na zmianę próbowali jej to wyperswadować jednak nie udało im się. Mimo chłodnej kalkulacji zysków i strat wyprawy i zostania gdzie wyraźnie wyprawa jawiła się jako mniej ryzykowna oraz gorących namów Marco który w akcie desperacji zaproponował jej najlepszą "kapitańską" jak mawiał, kajutę na okręciku czyli tą którą nikomu nie pozwalał normalnie wchodzić, nie wzruszyło młodej kobiety. W końcu widząc, że jej nie przekonają zrezygnowali.

Po części udając, że wszystko gra, sporo wieczoru spędzili na konkretnym planowaniu wyprawy. W tym Alice im raźno i żwawo pomagała ale dalej nie chciała płynąć. Następnie należało przejść do konkretów. We trójkę zabrali się za pakowanie. Pobierali sprzęt z magazynów, szafek, regałów, piwnic i innych skrytek. Marco odpowiadał ze sprzęt niezbędny na samej łodzi, Alice za medykamenty, elektronikę i prowiant a Dave ze sprzęt niezbędny poza łodzią, zapas broni i amunicji no i weryfikował ostatecznie co biorą a co zostaję. Mieli to obcykane bo zawsze praowali w tym systemie więc sprawnie im poszło. Nastepnie przygotowane bambetle pakowali w skrzynie i pojemniki i stawiali niedaleko wyjścia. Rano zamierzali gotowe pakunki przenieść na kuter. Jakby sobie przypomnieli przez noc o czymś jeszcze mogli to jeszcze zabrać. No i powinni się wyrobić przed przybyciem Łańcuchowców na pokład którzy powinni być około południa. Wówczas mieliby realną szansę po południu albo wczesnym wieczorem wypłynąć.

Już blisko północy Marco, który był najlepszym kucharzem z nich wszystkich zabrał się za późną kolację. Wyciągnął co miał najlepszego, dobył nawet taki rarytas jak brzoskwinie z puszki i jakąś świeżą rybę o delikatnym mięsie którą przyżądził wybornie a kupił dziś popołudniu od jednego znajomego rybaka. W końcu skończyło się na tym, że zagnał pozostałą dwójkę do pomocy przy gotowaniu. Alice została, jak zwykle zresztą, jego główną asystentką a Dave, jak zwykle, dostał całą brudną robotę w stylu mycia, obierania, filetowania itd. Marco jak zwykle zresztą marudził, jak zwykle zresztą, na "tych młodych co nic nie umieją" tak ogólnie a dokładniej to zarzucał Alice, że musi się nauczyć paru sztuczek w kuchni bo inaczej męża nie znajdzie a Dave'wi właściwie w standardzie zarzucał wszystko co się dało a głównie to, że nie umie myć, obierać i filetować. Alice jak zwykle odgryzała się, że nie jest żadną kura domowąi jej gotowanie potrzebne nie jest a Dave na głos się zasanawiał czemu zawsze kończy jako pomywacz albo z kosą w czyichś bebechach. I to we własnym domu. To był ich specyficzny rytuał jaki celebrowali zawsze gdy wiedzieli, że się rozstają na dłużej i wcale nie było pewne czy i kiedy znów się spotkają i w jakim składzie. Dlatego atmosfera podczas przygotowywania posiłku była zawsze trochę nerwowa, sypały się uszczypliwości i złośliwości. Dopiero gdy wszystko było gotowe i siadali do posiłku sytuacja się ocieplała. Robili się sobie znów bliscy i przyjacielscy. Docierało do nich, że naprawdę mogą się spotykać i jeść razem po raz ostatni. Mimo, że na co dzień jadali właściwie oddzielnie to w ową wigilię odjazu zawsze znajdowali dla siebie czas i chęć na spotkanie. I starali się okazać sobie tyle serca i sympatii ile tylko mogli. Byli sami ze sobą w wewnętrznym gronie Alice przestawała więc zgrywać się na oschłą jajogłową, Marco na gderliwego pryka a Dave na nieczułego niefrasobliwca.

Kolacja przeciągneła się do późnej nocy. Opili przygotowaną rybę, pizzę, makaron z - czymś - tam i kurczaka winem które Dave przyjała jako zapłatę od paru farmerów z południa. Otworzyli parę butelek już jakiś czas temu i stwierdzili, że jest świetne. Na tyle, że zarezerwowali je na specjalne okazje, właśnie taka jak ta. Skończyli sporo po północy syci, objedzeni i z przyjemnym szmerkiem pod potylicą od wypitego wina. Pierwszy opuścił ich Marco, udał sie na górę tłumacząc się, że już latanie te i musi się oszczędzać. Bo przecież gdy miał tylelat co oni to by im pokazał jak się baluje do białego rana. Pożegnali go i zostali sami. Dave chciał spróbować znów nakłonić Alice do odjzdu ale zanim znalazł jakies nowe argumenty ta jakby przezuwając niechciany temat dyskusji, wstała, pożegnała się i również poszła dosiebie. Wildman został sam z resztkami nocnej uczty. Chwilę smęcił sam ze sobą na temat nierozumienia kobiet po czym udał sie na spoczynek.

Dave wstał pierwszy. Rzadko zdażalo się by jego wieloletnie nawyki go zawiodły. Jednak nerwowa atmosfera wyjazdu udzielła się także i pozostałej dwójce więc wstali niecałą godzinę po nim. Wykorzystał czas na zebranie zapakowanie ładunków na wózek jakim zawsze się posługiwali w podobnych sytuacjach.Trzeba w końcu oszczędzać swoje plecy póki można prawda? Następnie przenieśli wszystko na kuter. Pakowanie i rozmieszczanie bambetli na kutrze trochę im zajęło. Zwłaszcza, że musieli jeszcze zostawić sporo miejsca na Bednarskiego, jego ludzi i sprzęt. Byli więc głodni, nerwowi i trochę zmachani gdy Alice przyniosła im jakieś śniadanie, w sporej mierze bazujące na wczorajszej kolacji. Przyjęli to jako dobry pretekst do przerwy i generalnie dar niebios. Ostatecznie wyrobili się na godzinę przed południem. Mieli trochę czasu więz we trójkę zrobili parę kółek kutrem po wewnętrznym porcie aby "przetrzeć silnik" jak to mawiał Marco a po prawdzie by mieć radochę z posiadania takiej wypasnej jednostki pływającej. Ponadto cała trójka lubiła nią pływać no ale na ogół na relaksacyjne rejsy turystyczne nie mieli ani czasu ani zasobów. Skończyli akurat tuż przed południem. Dobili do przystani, zarzucili cumy i rozpoczęli leniwą rozmowę o niczym czekając na przybycie Łańcuchowców.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

[Fallout] Aurora

pn maja 28, 2012 7:26 am

Nie musieliście długo czekać. Ledwo rzuciliście cumy i zabezpieczyliście kuter przy nabrzeżu, gdy Marko stojący na dziobie uniósł głowę znad śruby którą dokręcał.
- Idą. - Rzucił szybko w twoim i Alice kierunku. Gdy na niego spojrzeliście wskazał gestem głowy w prawo. Faktycznie dostrzegliście tam całą piątkę. Każde z nich miało na sobie wysoki, turystyczny plecak, mężczyźni dodatkowo nieśli pakowne torby w rękach. Obie kobiety szły po bokach bacznie się rozglądając. Dłonie opierały o kolby broni.

Poczułeś dłoń Alice na ramieniu.
- Jesteś pewny tej roboty? - Spytała poważnie. - Oni nie przejmują się tym co twierdzi o nich miasto. Co ich powstrzyma od zabicia na wodzie ciebie i Marko a następnie zawłaszczenia sobie kutra? Przybiją jak najbliżej Avondale, albo zostawią go w jakimś sobie tylko znanym miejscu i wrócą pieszo. Nikt tu nie będzie o ciebie szturmował ich twierdzy, nawet Bractwo.
Cała piątka podeszła już bliżej. Torby są zamknięte, więc nie widzisz co w nich się znajduje, ale z plecaka Bednarskiego wystają drewniane styliska. Tylko czy byłby w stanie zmieścić w nim żeleźce kilofa?

- Ahoj, kapitanie. - Łańcuchowiec woła w twoją stronę z lekkim uśmiechem. - Prośba o pozwolenie wejścia na pokład.
Mężczyźni obok pięćdziesiątnika denerwują się lekko, choć starają tego nie okazywać. Kobiety rozglądają uważnie, bębniąc palcami o broń.
Nie ukrywają swojego niepokoju.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

wt maja 29, 2012 8:39 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Słysząc jęczenie i obawy byłej stalowej siostry uśmiechnął się trochę rubasznie a trochę wulgarnie. Miał zamiar dodać coś bezczelnego ale spotkał jej wzrok i poczuł jej dotyk na ramieniu. Krnąbrna, samcza riposta zamarła mu więc na wargach przemieniając się w smutny, pełen zadumy wręcz nostalgiczny uśmiech. Prztrzymał jej dłoń swoją dłonią na swoim ramieniu i spojrzał w jej oczy, potem na jej usta które nerwowo przygryzała. W końcu jej spokojnie odpowiedział - Daj spokój Al, pewnie, że mogą mnie załatwić. Ale wiesz jaką mam robotę. No i po prawdzie może mnie załatwić pierwszy lepszy klient który połasi się na mój karabin. - przez chwilę dał się ponieść swoim własnym obawom jakiemiał i teraz i zawsze podczas startu do nowej wyprawy. Miał marne szanse na dożycie wieku emerytalnego i zdawał sobie z tego sprawę. Mógł próbować jedynie ugrać jak najwięcej zanim "to" się nie stanie.

-Ale wiesz jaki ja jestem no nie? Oporny na wiedzę i ciężki do zajebania no nie? A jak wrócimy z wyprawy możemy się obłowić jak nigdy wcześniej. No i do jasnej cholery! Jakbyśmy znaleźli ten cholerny złom to bylibyśmy sławni i znani po całych jeziorach! Ja, Marco i ty! Ludzie sami by walili do nas ze zleceniami. Moglibyśmy założyć tą, no... jak to ty mówisz, firmę? No właśnie, firmę. Mielibyśmy ludzi pod sobą i w ogóle byłoby nam lżej tak myślę. - wziął się jednak w garść gdy zdał se sprawę, że nie wyglada to zbyt zachęcająco. Nie pozwoliłby sobie na taką słabość z kimś obcym ale akurat z Alice, Marco czy Johanem czasem mu się to zdarzało. Zaczął więc nawijać żwawiej iweselej by zagłuszyć strach i niepewność zarówno jej jak i swój. Postanowił się skupić na jasniejszych stronach tej ekspedycji bo jakby nie patrzył była ona na swój sposób wyjatkowa. Dla podkreślenia swych słów wyjątkowo raźno jak na swoje możliwości zaczął gestykulować choć nadal oczywiście nie umywał się do pantonimy Marco.

- No i mówiłem ci po co naprawdę tam płyniemy no nie? To co oni mówią brzmi sensownie, sama mówiłaś, że dane na takim obiekcie miały spore szanse przetrwać no nie? A bez tego... Ja prawie tam byłem Al. Zobacz co się dzieje na mieście. To normalne oblężenie. Nie pamiętam ani nie słyszałem o niczym takim. Mamy za mało sił by się przedrzeć tam do centrum a jeśli nawet to nie wiadomo co dalej. Trzeba zaatakować w konkretny cel. Uciąć sam łeb potworowi. Inaczej wszystko stracone i będziemy się musieli wynieść z miasta. Bo nie zamierzam mieszkać w miejscu gdzie każdej nocy coś mi może upitolić łeb. Mam wystarczojąco takich atrakcji na Pustkowiach a w domu to ja chce se odpocząć. Tak więc Ali ja nam się nie uda a ataki nie osłabną to trza będzie wiać i tyle. - tę część wypowiedzi powiedział poważnym, spokojnym głosem. Przypuszczał, że ona może i doszła do podobnych wniosków ale może łudziła się, że "jakoś to będzie". On był jednak realistą i takie sytuacje po prostu kalkulował tak samo jak każdą inną bojopodobną. Wiedział, że na ogół w długotrwałym starciu wygrywają silniejsze bataliony a w starciu z potworami z Aurory podzielone na frakcje miasto na pewno ich nie miało. Wrócił myślami do reala i popatrzył na wpatrzoną w niego krótkowłosą, młodą kobietę. Wiedział, że powinna go zrozumieć, że nie zdoła go zawrócić ale, że on sam zrobi wszystko co możliwe by wykonać zadanie i wrócić. Musiała zrozumieć bo nawet delikatny cień uśmiechu zaczął błakac się po jej twarzy. Przywołał więc swój bezczelny i szelmowski ton i uśmiech z jakiego był znany w całum Chicago - Nie pękaj Mała, będzie fajnie! Pozwól, że zostawię ci coś na osłodę tych samotnych dni jakie nastaną byś za bardzo nie płakała nim wrócę! - po czym z tym samym wilczym uśmiechem przysunął się do dziewczyny i ją pocałował. Całą scenę miał obcykaną i przetestowaną wielokrotnie z kobietami różnego autoramentu ale dość rzadko z samą Alice ją praktykowali. Normalnie sam scenę zaczynał i ją kończył dość szybko by się za bardzo nie rozbestwiały. No ale Alice nie była byle bździągwą więc tym razem trochę to trwało. Ponadto nie spodziewał się, że tak mocno i długo przylgnie do niego. A, że absolutnie nie było nieprzyjemne więć nie miał ochoty tego przerywać i ona najwyraźniej też nie. Ponadto nie wiedział kiedy zdarzy mu się okazja na takie zabawy z Alice. Albo z jakąś inną panną...

-No dobra, chodźmy ich przywitać. Zobaczymy czy te szczury lądowe czegos nie zapomniały - mruknął do nich Marco widząc, że skończyli się żegnac. Stanęli cała trójką przy burcie i obserwowali zbliżający się oddzialik Bednarskiego. Pozwolili sobie na ciche żarciki. Marco twierdził, że może jakby kobiety były od dźwigania betów a mężczyźni mieli wolne ręce to może i by się zapisał do tej bandy no ale tak... Był to jego stały tekst o podobnej tematyce. Z powodu zamiłowania do południowej kuchni nie miał on gracji pantery a i z dźwiganiem czegokolwiek miał problem. Właściwie to nawet z dźwiganiem siebie samego miał problem. Jedyna żwawość i zwinność jaką okazywał to albo gdy coś z przejęciem tłumaczył i ręcę wokół niego latały niczym ramiona wiatraka albo gdy pieścił "swoją" łódź. Była to zdumiewająca odmiana po jego standardowym ospałym zachowaniu. Tak samo jak możliwość wpełznięcia takiego dużego mężczyzny do niesamowicie małych szczelin i wnęk podczas naprawy czy przeglądu kutra. W takich sytuacjach wydawało się czasem Wildmanowi, żejego kumpel składa się wyłącznie z mięśni i tłuszczu obleczonych skórą ale na pewno nie ma w środku żadnych kości.

Łańcuchowcy w końcu dotarli do burty i Bednarski poprosił o wejście na pokład. Dave postanowił mu się zrewanżować w podobnym stylu - Ahoj szczury i szczurzyce łańcuchowe! Prośba o wejście na pokład rozpatrzona i zatwierdzona! - odpowiedział z przesadnie poważną miną i takimż tonie. Tamci ponownie wyglądali na sztywnych i nerwowych więc chciał jakoś rozluźnić atmosferę. Jednak sam uległ własnemu żartowi i w końcu parsknął śmiechem i dodał już w swoim luzackim stylu - No dobra, brać bety i łaźcie za mną, pokażę wam gdzie macie się rozplantować. Mam nadzieję, że macie cały sprzęt o jakim była mowa bo nie będziemy miec możliwości powrotu po resztę. - machnął ręką i pokazał gestem, że mają iść za nim. Nastepnie nastapiła zwykła standardowa, trochę chaotyczna, krzątanina związana z rozdzielaniem miejsc, rozkładaniem betów i tłumaczeniem co jest co na kutrze oraz standardowe instrukcje BHP. Temat miał już sprawdzony, tamci do jakiejś cywilbandy też nie należeli więc poszło im w miarę szybko. W trakcie jak się rozpakowywali starał się oenić czy faktycznie zabrali to co mówili, że zabiorą. Po godzinie czy dwóch było już po wszystkim. Cały czas Marco mu wiernie towarzyszył dopowiadając co trzeba i rzucając zabawnymi uwagami ale Alice została na pokładzie.

Południowiec podczas oprowadzania niwej załogi oddał się też swemu perwersyjnemu hobby jakie miało miejsce zawsze gdy na pokładzie mieli przedstawicielki płci pieknej a mianowicie podczas luźnych uwag i żartów malował obraz swego kumpla jako straszliwego erotomana, hulaki i prawie gwałciciela. Z opowieści wynikało, że panie najlepiej by zrobiły gdyby na czas podróży zamknęły się w kabinie. I najlepiej zaspawały drzwi. No ale "w razie czego" był oczywiście on, dumny, szlachetny i cny rycerz Marco który mógł je obronić przed złem wszelakim a zwłaszcza Dave'm. Ogólnie jednak, rzadko kto dawał na serio wiarę rubasznym opowieściom sympatycznego grubaska ale na ogół jakiś cień niepewności u nowych załogantek pozostawał. Zwłaszcza, że "Wild" na ogół z kamienną twarzą potwierdzał, że - Kapitan ma zawsze rację. - wpamięci obydwu kumpli mieli całą kolekcję różnych min i reakcji pasażerów gdy po raz pierwszy ztykali się z takim zjawiskiem. Mieli potem o czym opowiadać przy piwie po powrocie i na ogół pękali przy tym ze śmiechu.

W końcu skończyli się pakowanie, sprawdzanie, przestawianie, ostatnie poprawki, zadawanie i odpowiadanie standardowych pytań i właściwie byli gotowi do drogi. Alice i Dave zeszli po raz ostatni na brzeg. - To co? Może jednak popłyniesz z nami? Dostaniesz osobną kabinę albo wprowadzisz się do mnie... No chyba, że wolisz mieszkać z Marco albo gnieść się z laskami... - uśmiechnął się wesoło ale wiedział, że gada na próżno. Była tak samo zdeterminowana by pozostać jak on by wypłynąć. Znów zagryzła wargi i w milczeniu przecząco pokręciła głową potwierdzając coś co oboje wiedzieli i bez tych pytań. - No dobra... Ja postaram się wrócić tak jak ci wczoraj mówiłem. Widzę, że zaczęłas nosić jakiegoś gnata. To dobrze. Jakby coś się w nocy działo to strzelaj bez wahania i głupich pytań. Teraz po nocy nikt i nic dobrego się nie szwenda. Jakby ktoś ci robił jakies problemy albo zadawał głupie pytania czy co to zwal wszystko na mnie. Obiecaj im co zechcesz i zrób co będzie konieczne. Jak ja wrócę to se poradzę z palantami. - zamilkł. Właściwie wiedział, że wie o tym wszystkim. Ale jakoś nie miał pomysłu na inną rozmowę. Patrzyli chwile na siebie w milczeniu. Na koniec uścisnął ją mocno. - No dobra. To ja będę spadał. Trzymaj się i nie daj się rozwalić. - usmiechnął się do niej po raz ostatni i zwinnie wskoczył na pokład. - No dobra, załoga, odpływamy! - wydarł się pulchniutki kapitan po czym zaczął ostatecznie uruchamiać silniki przygotowując się do odpłynięia.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

czw cze 07, 2012 5:10 pm

Nowi załoganci z wprawą ładują się na pokład. Widzisz jak łódź zaczyna się kołysać gdy Bednarski i Tyrson wrzucają na pokład swoje ponad dwustupięćdziesięciofuntowe ciała, obciążone jeszcze wyposażeniem. Słyszysz mamrotanie Marko na ten widok, ale obecność kobiet, które wchodzą zaraz za nimi, ucisza go. Półindianin wchodzi ostatni, omiótłszy jeszcze raz wzrokiem przystań.

Rozlokowanie wszystkiego i sprawdzenie sprzętu przyjemnie cię zaskakuje. Mija bardzo szybko i sprawnie. Ludzie Chrystiana faktycznie znają sie na swojej robocie, sprawdzając każdy zakamarek, zadając masę pytań o kuter. Masz wrażenie że do jutra w tym tempie będą znali go lepiej od ciebie.

Ich wyposażenie również nie pozostawia ci wiele do życzenia, przynieśli wszystko co im poleciłeś. Co prawda flar okazało się, że mają tylko osiem, ale za to przynieśli lekko radioaktywną farbę w ołowianej puszce. Przed wojną byłoby to niedopuszczone do użycia, ale współcześnie ledwo odbiegało od promieniowania tła. Sprawdziłeś licznikiem Geigera i faktycznie tylko lekko klekotało. A świeciło w ciemności własna zielenią.

O dziwo żarty Marko na temat twojego niestosownego zachowania wobec załogantem nie odnoszą spodziewanego efektu. Tamina słucha, z lekkim uśmiechem, rzucając ci rozbawione spojrzenia, natomiast Katie-Lee jedynie wymownie stuka palcami po kolbie rewolweru. Gdy południowiec kończy, rudowłosa kiwnąwszy mu głowę odpowiada.
- Dziękuję ci za godną pochwały postawę wobec niewiast, szlachetny Marko, ale my już z koleżanką znaleźliśmy swoich rycerzy w lśniących zbrojach. - Mówiąc to kładzie Bednarskiemu dłoń na ramieniu i posyła takie spojrzenie o jakim marzy każdy facet z choć jednym jądrem. On odpowiada jej uśmiechem ,nie zostawiając wam wiele miejsca na domysły.
Mimochodem zauważasz też jak murzynka i Wilk wymieniają spojrzenia. Ich deklaracja jest mniej ostentacyjna, ale też dość wymowna. Nie wiesz czy rozgniewany, czy jedynie zbity z tropu Marko wraca do swojego silnika.
Reszta roboty mija jak z bicza strzelił i już po chwili Łańcuchowcy dopinają ostatnie paski mocujące ładunek.

Gdy żegnasz się z Alice pada na was długi cień wysokiego blondyna. Mirosław jednym skokiem ląduje na nabrzeżu i podchodzi do was.
- Wszystko gotowe. Jeśli pani nie płynie z nami to zapraszamy jeszcze na strzemiennego. - Mówiąc to drapie się po nieogolonym policzku. Była siostra początkowo uśmiecha się grzecznie, ale mina się jej wydłuża, gdy przygląda się mężczyźnie. Ku twojemu zaskoczeniu łapie go za rękę, i przysuwa ją bliżej sobie, przyglądając się komputerowi na jego nadgarstku.
- Skąd to masz?! - Niemal wykrzykuje.
- Co? Tego Pipa? Znalazłem jak byłem młody w jakimś magazynie. To stary model...
- 2300 - Przerywa mu kobieta, zaczynając wykręcać rękę Tyrsona na wszystkie strony, aby lepiej obejrzeć urządzenie. - Miałam dwa egzemplarze ale nie działały. Nawet po wymianie baterii, włączał się ekran, ale nie było systemu.
- Standard, ten model zawsze miał kiepskie ekranowanie głównej kopii. - Łańcuchowiec wzrusza ramionami i wskazuje na coś co twoim zdaniem jest tylko elementem ozdobnym. - Po to dali tu pamięć zapasową. To okrojona wersja, bez możliwości odtwarzania filmów i biblioteki książek.
- Zapasowa kopia? - Dawno nie słyszałeś swojej przyjaciółki tak zaskoczonej. - Ale jak...
- Obejście LaForga. - Odpowiada mężczyzna i dodaje z uśmiechem. - Jeśli z nami popłyniesz to pokaże ci jak ono działa...
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

wt cze 12, 2012 9:45 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Dave miał trochę za złe blondynowi i dziwnym imieniu, że się wcina w ich prywatną scenę. Jednak z drugiej strony właściwie powiedzieli sobie już co mieli do powiedzenia i nie było sensu tego przedłużać. Z rozbawieniem obserwowałjak Alice "napala" się na elektroniczne cudo Łańcuchowca. Znał ją na tyle by właściwie ocenić jej motywy. Z jednej strony jej zainteresowanie było szczere i autentyczne. Naprawdę lubiła się babrać w takich rzeczach. Jednak entuzjazm i egzaltacja przez nią okazywana była na pewno przesadzona. Normalnie jako spec i profesjonalista na pewno nie dałaby po sobie tak łatwo poznać, że ktoś inny w "jej działce" jest lepszy od niej. Pod tym względem oboje byli do siebie podobni, byli jednymi z najlepszych speców w swoich dziedzinach w okolicy, mieli tego świadomość jak i owa okolica była tego świadoma więc nie omijali wyzwań ani nie oddawali pola bez walki. Póki jednak Alice oglądała coś co w nomenklaturze Dave'a nosiło miano: "ustrojstwa" na ręku blondyna nie musiała patrzeć w oczy Wildmana. A wiedział, że zapewne zbyt długie wpatrywanie się w jej twarz doprowadziło by jej oczy do podejrzanie wilgotnego stanu. Dlatego w ostatnim momencie swoich pożegnań zawsze unikali swoich spojrzeń.

Alice zgodziła się na strzemiennego jak to nazwał Miroslaw. Zarówno ona, załoga jak i pasażerowie zebrali się na pokładzie i wypili po kolejce czegoś cholernie mocnego. Dave pijał w swym życiu może i parę razy coś mocniejszego ale kielonki jakich użyli Łańcuchowcy w stosunku do mocy alkoholu były cholernie duże. Zwłaszcza, że nie używali żadnej zapitki co dla Dave było cholernie dziwne. Alkohol przepłynął przez usta i gardło pozostawiając po sobie ognistą burzę niczym niezły zastrzyk pobudzającej adrenaliny. - Hiuch! Nieźle kopie... - jęknął po chwili zwiadowca której potrzebował by móc przemówić ponownie. Już wiedział czego mógł użyć jakby któregoś razu chciało mu się spać a nie mógłby se na to pozwolić. - Co to jest? - wskazał na butelczynę z promilową zawartością.

Marco, który lubił sobie dość często coś golnąć, i właściwie pijał coś każdego dnia bo w przeciwieństwie do swego młodszego kumpla pozostawał w mieście cały czas. Jednak zdecydowanie preferował słabsze alkohole, głównie różne winka. Dlatego z obecnych najgorzej zniósł "strzemiennego". Właściwie wyglądało jakby zaraz po przełknięciu miał zamiar zwrócić drink z powrotem, przy okazji demonstrując jak jego pucułowata twarz umie zmieniać kolory a oczy łzawić. Gdy w końcu oddech i słowa mu wróciły pobiegł do wnętrza kutra, zapewne do swojej kabiny albo pokładowej mini-kuchenki po drodze krzycząc coś po makaroniarsku. Dave znał go na tyle by zrozumieć, że kumpel podważa obecnie inteligencje każdego kto pił promilowy eliksir Łańcuchowców. Robił to jednak w tak zabawny i wręcz teatralny sposób, że nie sposób było się na niego gniewać.

O dziwo najdzielniej chyba drinka zniosła Alice. Łyknęła bez zawahania całą zawartość kielonka przy czym skrzywiła się niemiłosiernie, zacisnęła oczy i usta ale nawet nie jęknęła w proteście. Dave był pod wrażeniem tego wyczynu nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że jest to tylko na poły desperacka na poły hulacka poza. Normalnie informatyk nie przepadała za alkoholem i jak już preferowała coś pod gust Marco. Gdy otworzyła oczy usmiechnęła się i bezczelnie zagadnęła nowych załogantów - No całkiem niezłe. Jak wrócicie to wpadnijcie z większym zapasem to będzie się można zabawić konkretniej. Zapraszamy. Dave i Marco też zapraszają. - ciągnęła jednym ciągiem nie dając sobie przerwać. Zadziwiła Wilda po raz kolejny bo raczej ciężko ją było gdzieś wyciągnąć na imprę nie wspominając, że nie przypominał sobie by jakąś organizowała u nich.

Następnie pożartowali sobie jeszcze trochę. Alice poprzekomarzała się z Miro na temat "ustrojstwa". Wrócił jej profesjonalizm i było widać czym się będzie zajmować podczas ich nieobecności. Czy naprawdę nie wiedziała o sztuczce Łańcuchowca czy nie Dave nie wnikał. W międzyczasie wrócił Marco z butelczyną jakiegoś wina. Widać było, że w butelce ciutkę już nie ma i ubytek zapewne został przez niego użyty do "przepłukania gardła". Nagadawszy i pożartowawszy do syta, skosztowawszy co nieco i z butelki gości i gospodarzy nadszedł czas na ostateczne pożegnanie.

Alice wróciła na pirs. Dave pospołu z Bednarskim odcumowali. Marco odpalił silniki. Nie było na co dłużej zwlekać. Odpływali. Alice chwilę towarzyszyła im spacerując wzdłuż nabrzeża. Marco sterował początkowo powoli by sobie wszyscy nawzajem mogli ostatni raz życzyć szczęścia i powodzenia. W końcu Włoch odkręcił przepustnicę i dał "pełną naprzód" odbijając ostatecznie od nabrzeża i kierując się ku wylotowi portu. Alice zatrzymała się i patrzyła na znikający kuter machająć im od czasu do czasu. Oni sami widzieli ją jako co raz mniejszą sylwetkę. Aż w końcu znikła im z pola widzenia gdy weszli w kanały prowadzące z portu na otwarte wody.

W kanałach Marco zredukował prędkość do rozsądnej i z beztroską która wynikała z wieloletniej wprawy manewrował po wodach kanału. Dave wiedział, że ze względu na młode pasażerki południowiec ewidentnie szpanuje chcąc się popisać swoimi umiejętnościami, jednak prawdopodonie tylko on sam który przemierzał z nim tę trasę wielokrotnie był w stanie dostrzec różnicę. Gdy byli u wylotu kanału i zobaczyli bezmiar stalowoszarych wód Wielkich Jezior Dave poinformował Bednarskiego, że popłyną na "rozgrzanie luf" czyli przestrzelą ciutkę pokładową broń. Mieli to obstalowane z Marco już wcześniej i zawsze robili to gdy wypływali razem na akcję. Co prawda szansa na jakieś zacięcie czy awarię broni były minimalne przy łącznych umiejętnościach ich obydwu ale woleli to sprawdzić przed ewentualną akcją niż w trakcie. Ponadto jak mieli swe zabawki w postaci pokładowej broni które normalnie oszczędzali jak mogli to po prostu od czasu do czasu po prostu musieli se coś z nich rozwalić. No i kolejnym powodem był test ewentualnych nowych załogantów którzy mieliby ewentualnie obsługiwać te zabawki. Lubili wiedzieć kogo mają na pokładzie i na co mogą liczyć z ich strony. Póki co płyneli więc w stronę "poligonu" jak je wspólnie z Marco ochrzcili. Były to po części zatopione budy, kontenery, wraki, drzewa i inne różnorodne cele które można było bezkarnie wybierać i rozwalać do woli. Przy czym różnorodność wielkości, kształtów, widoczności, odległości dawała dość szybko dość wiarygodny sprawdzian możliwośći strzelca.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

Re: [Fallout] Aurora

ndz cze 17, 2012 7:20 pm

Pasażerowie, konkretnie Wilk szybko wymienia dziwną nazwę. Widząc, że nic ci ona nie mówi, tłumaczy, że jest to trunek pozyskiwany ze śliwek. Mają w twierdzy kilka zmutowanych drzewek, których owoce jeszcze wzmacniają efekt o jakim czytali w książkach. Gdy wspominasz, że kilka razy piłeś w życiu coś mocniejszego, półindianin kwituje to krótkim
- Taa..., chyba spirytus.

Potem łańcuchowcy cichnął mocno, tylko Tyron rozmawia z byłą siostrą o elektronicznych sprawach. Jej zaangażowanie wydaje ci się większe niż początkowo sądziłeś, ale nie jesteś w stanie stwierdzić, czy to tylko poza.
Wkrótce jednak, gdy odbijacie od brzegu traci to na znaczeniu. Zwłaszcza gdy kuter przyśpiesza. Dostrzegasz, że wasi goście zachowują się dokładnie tak samo jak cała reszta, gdy Marko otwiera przepustnice. Wyłażą na pokład, aby poczuć pęd wiatru we włosach. Bednarski z uśmiechem kiwa głową tobie i Włochowi, po czym od tyłu obejmuje rudą. Oboje rozkoszują się wiatrem we włosach.

Opamiętanie przychodzi dla nich, gdy twój przyjaciel zwalnia do rzeczowej prędkości. Jakby ocknąwszy się z zmyślenia, Chrystian rzuca jakiś krótki rozkaz i reszta kiwa głowami. Następnie zaczynają po kolei schodzić pod pokład. Trochę cię to dziwi, dopóki nie dostrzegasz jak Tamina pomaga pięćdźiesietnikowi rozpiąć bocznych klamr jego pancerza.
Robią to pieczołowicie i pomału, ostrożnie. Przypomina ci to rytuał, coś o czym czytałeś w starych książkach. Jest w tym duża ilość zmysłowości, ale bardziej duchowej i pełnej szacunku niż namiętnej. Mimo to dostrzegasz jak Marko musi rozluźnić palce, gdyż spociły mu się dłonie. Doskonała znajomość okolicznych wód, sprawia, że może w pełni oglądać - w sumie - rozbierającą się parę.

Pod pancerzami oboje noszą dobrej jakości podkoszulki, bez wątpienia przedwojennej roboty. Mimowolnie i trochę niechętnie rejestrujesz, że dowódca klientów jest jeszcze potężniej zbudowany niż początkowo oceniałeś. Szybko jednak przenosisz spojrzenie na pannę Mag. Włoch wymienia z tobą porozumiewawcze spojrzenia.

Kobieta ma świetną figurę, równie żylastą jak jej kompan, ale na szczęście nie postradała ani biustu ani bioder. Gdy gruby metal nie osłania jej już, dostrzegasz bardzo przyjemne dla oka spore B, nad płaskim brzuchem i równie mocne wypukłości z tyłu.
Oboje przepinają kabury na zwykłe spodnie a następnie Tamina zanosi pancerze pod pokład. Wkrótce wraca, wraz z pozostałą czwórką. Oni również zrzucili płyty, pozostają w spodniach i koszulkach.

Słyszysz jak Marko ciężko wzdycha, gdy na przednim pokładzie i w polu waszego widzenia pojawia się panna Polarski. Murzynka jest mniej żylasta od koleżanki, ale jej ubranie tak z przodu jak i z tyłu jest o wiele bardziej opięte. Do tego stopnia, że Marko spogląda na ciebie pytająco, pokazując na palcach ręki trzy palce. Masz dziwne wrażenie, że Katie-Lee zasługuje raczej na cztery, mając miseczkę D, maskowaną tylko przez jej znaczny wzrost.

Na takich obserwacjach i wymianie poglądów nawet nie zauważacie jak wokół was pojawiają się wraki i śmieci waszego poligonu. Dopłynęliście.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

śr cze 27, 2012 2:22 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



~ To zawsze tak działa. ~ uśmiechnął się obserwując moment radości młodych ludzi, cieszących się prędkością, wiatrem na twarzy i we włosach i generalnie pozwalając sobie na moment beztroski. Dave z przyjemnością obserwował stopniowo odsłaniające swe wdzięki towarzyszki podróży. Stwierdził, że bardzo chętnie by się z którąś bliżej zapoznał a najchętniej z obiema a jeszcze lepiej na raz. Spędził chwilę rozważająć różne mniej lub bardziej prawdopodobne warianty załatwnienia sobie okazji do samotności z którąś z pań. Były to bardzo przyjemne dla niego rozważania ale musiał je zakończyć gdy wyczulona uwaga wykryła jakąś zmianę w otoczeniu. Wyczuł, że kuter zwalnia i rzut oka natak na Marco, który przestał się bezczelnie lampić na panny a zaczął z uwagą sledzić otoczenie jak i właśnie samo otoczenie które rejestrował kątem oka powiedziały mu,że są prawie na miejscu.

Dał jeszcze chwilę pasażerom na nacieszenie się sobą nawzajem jak i wycieczką. Zapewne też zauważyli dziwne na wpół zatopione rumowisko ale zapewne nie zdawali sobie sprawy z tego co stali załoganci planują. W końcu więc Dave podszedł beztrosko do Bednarskiego i rzucił radośnie i niedbale - No starczy tego opieprzania! Czas rozgrzać trochę ołowiu! - jak mniemał tamtych nie powinno to zmartwić. Chciał się przekonać co umieją. Podczas początkowego obchodu łodzi, ich zachowaniu i pytaniach sprawiali bardzo pozytywne wrażenie. Oczekiwał jednak tego po nich bo zakładał, że są bardziej rozgarnięci i obyci z różnymi ciekawostkami tego świata od standardowych klientów. Teraz jednak czas było sprawdzić to w praktyce.

Zebrali się wszyscy w jednym miejsu. Głównie dyskutoawli in sam, Marco jako głowa calego pojazdu i szef Łańcuchowców. Deliberowali dłuższy czas głównie nad tym ile amunicji mogą zużyć. Za mało było bez sensu bo ani nie oswajało z bronią ani nie specjalnie pokazywało skuteczność strzelca. Za dużo zaś oznaczało hipotetyczny jej brak w krytycznym momencie. Po dłuższych negocjacjach jednak ustalili jakoś ile czego mogą użyć.

Następnie trening przejał Marco. Nalegał na sprawdzenie ile czasu im zajmuje dotarcie od ich kajut do stanowisk bojowych i przygotowanie broni do strzału. Zdaje się, że był zadowolony z poziomu jaki reprezentowali załoganci. Następnie nastąpił etap ostrego strzelania. Wreszcie mogli sobie użyć i pozwolić na lekkie marnotrastwo ołowiu. Strzelali krótkimi seriami początkowo pojedyncze stanowiska. Zarówno Marco jak i Dave chcieli by każdy przynajmniej raz strzelał z każdej broni. Niby podobne ale jednak te różnorodne kmy, wkmy, miniguny, granatniki obsługiwało się trochę inaczej.

Potem zaś głównie już wedle prywatnych preferencji każdy z Łańcuchowców otrzymał "swoje" stanowisko. Obaj załoganci pozwolili oswoić się z nową zabawką strzelając do celów które Dave wyznaczał rakietnicą. W miarę komplikacji ćwiczeń wyznaczał im po klika różnorodnych i zmiennych celów jednocześnie. Kulminacyjnym momentem tego dewastatorskiego show było coś co Marco okreslał jako "pełna salwa burtowa". Za cel obrali oddalony o jakieś 200 - 300 metrów wrak stateczku prawie 3 razy większego od ich kutra. Leżał on na jakiejś mieliźnie, w brudnych rdzawo - brązowych planach częściowo pochylony w ich stronę tak, że widzieli część pokładu. Nastąpiła krótka kanonada z całej pokładowej broniktórąmogli obsługiwać. Marco pokazał swój kunszt sternika i na pełnej prędkości przepłynął bezbłędnie lawirując po zdradzieckich wodach płynąc równolegle do celu. Na ten jeden raz Dave zgodził się użyć wyrzutni bo do niej mieli najmniej pocisków. Cały atak symulował nagły wypad, ostrzelanie przeciwnika na pełnej prędkosci i oderwanie się od przeciwnika. W tym wypadku podziałało zabójczo skutecznie. Gdy oddalali się i ich cel stopniowo z burty przesuwał się i znikał za rufą było na co popatrzeć. Z wraku niewiele zostało. Rkamy i gatling pocięły bryłę okrętu. Wkaemy zapewne przewierciły go na wylot. Granaty spustoszyły pokład, burty i całą okolicę wyrywając potężne dziury w metalu. Całość dobił pocisk z wyrzutni właściwie przepoławiając wrak na pół. Gdy padła komenda - Wstrzymać ogień! - z wraku unosiły się i opadały chmurą szczątki pomieszanej wody, mułu, błota, zarośli, metalu, rdzy i co tam jeszcze miało pecha znaleźć się w pobliżu. Aż się prosiło by całość spektakularnie wybuchła co zapewne nie stało się tylko dlatego, że w środku nie od dawna nie miało co wybuchnąć. Wszyscy obserwowali spektakl w milczeniu. Nawet na starych wygach jak Marco i Dave wciąż robił on wrażenie swoją mocąi potęgą, mimo że urządzali go nie raz. - Heh! Widzicie za co płacicie? W całym Chicago nikt inny nie ma takiej łodzi! - pytanie Dave'a było czysto retoryczne a brzmiało w nim pewność siebie i duma. Kuter był jego najlepszą i największą i najtrafniejszą inwestycją której jak do tej pory nigdy nie żałował. I mimo, że w samym mieście, porcie i okolicy zdarzały się jednostki większe, lepiej uzbrojone, szybsze, o większej dzielności czy zasiegu to jednak jego kuter posiadał idealne wyśrodkowanie tych wszystkich cech. Od większych i silniejszych jednostek był szybszy a od mniejszych i szybszych silniejszy. Co prawda Bractwo niby miało cos podobnego ale zazdrośnie to kitrali dla siebie "na specjalną okazję" więc właściwie jak dla nich i tak nie było z nich żadnego pożytku. A z ich łodzi jak najbardziej. Nie spoczywała wiecznym ni to muzeum ni to remoncie jak u tamtych tylko uczciwie pracowała na siebie.

Dave złapał spojrzenie Marco. Własciwie sprawdzili co chcieli sprawdzić, zabawili się jak chcieli się zabwić, wdowiedzieli się co mogli się dowiedzieć więc czas było schować zabawki i ruszać dalej. Tamci też najwyraźniej już zaczynali się otrząsać z uroku chwili i niepewnie spogladać na nich, otoczenie i siebie nawzajem. Tropiciel widział jak adrenalina krąży im w żyłach a z ekscytacji błyszczą im się oczy. Zapewne najchętniej rozwaliliby coś jeszcze i nie uśmiecha im sie chować zabawek. Mysliwy świetnie ich rozumiał pokusa by zabawić się jeszcze trochę w wesołą, beztrosną rozwałkę była silna jednak rozsądek nakazwał co innego. Wildman zrobił obchód wszystkich stanowisk. Popytał jak się czują, czy wszystko gra, czy wszystko jasne, czy mają jakies uwagi, pytania albo zastrzeżenia. Słuchał uważnie jak i co mówią prywatnie oceniając każdego z nich pod względem jego przydatności i sprawności. W duchu podsumowywał ich zarówno osobno jak i jako zespół i wzajemne nastawienia do siebie nawzajem jak i do nich. Sprawdzał też stan amunicji. Z przyjemnością stwierdził, że chyba faktycznie sąnieźli bo zużyli mniej niż się spodziewał.

Decyzję podjął pod wpływem chwili. Gdy ją podjał i sprawdził w myslach jeszcze raz utwierdziło go to w jej słuszności. Podszedł do szefa Łańcuchowców i zagadnął go. - No całkiem niezła robota. Włąsciwie to powinniśmy kończyć. Ale, że robota czeka nas nietypowa to może jeszcze jeden test? - nie musiał patrzeć na sternika by wiedzieć, że tamten jest zaskoczony. No bo faktycznie powinni się spakować i udać sie w podróż. - Widzę, że strzelanie idzie nam całkiem przyzwoicie ale póki co to nie jest nasz główny cel. Mamy się desantować na jakiś wrak i gosprawdzić to może to poćwiczymy? Tu jest trochę różnych ciekawych miejsc. Proponuję pełną symulację. Grupa wsparcia, która docelowoma zostać na kutrze zostaje na kutrze i wspiera nas ogniem. Grupa desantowa bierze ponton, dokonuje desantu i sprawdza teren po czym wraca na kuter. Od nas oczywiście Marco zostaje na kutrze a ja popłynę pontonem. Od was wolałbym by ci którzy mają być przy badaniu wraku niech popłynął ze mną na pontonie. Co ty na to? - popatrzył na Bednarskiego wyczekująco. Jesli tamten nie ściemniał i na serio wszystko było jak mówił to powinien się ucieszyć z takiej opcji. Dave już nawet wiedział gdzie ich zabrać. Był niedaleko taki jeden wyrzucony na mieliznę wrak. W sporej mierze zatopiony. Był na tyleduży, że nawet "pełna salwa burtowa" by go nie zatopiła chociaż prawdopodobnie nie umywał się wielkością do ich celu. Miał jednak wszystko co trzeba by przybliżyć poszukiwaczom możliwości jakie daje zatopiony wrak. Był więc i miejsca częściowo i calkiem zatopione. Zablokowane i otwarte drzwi. Sypiąca się rdza i walające się śmieci. Lite ściany i pomosty z kratownic. Potężne cielska maszyn i cienkie zbutwiałe ścianki. Wąskie kratki schodowe i bezdenne szyby wind. Wielkie przestrzenie ładunkowe i małe zakamarki. Wieczny mrok i zalane słońcem pokłady. Dla treningu w zdobywaniu czy eksplorowaniu jakiegokolwiek statku byłto teren idealny. Dave znał go na tyle by wiedzieć czego mniej - więcej oczekiwać bo zdarzyło mu się być tam parę razy jednak nigdy dokładnie nie przetrząsał owego wraku bo nie czuł takiej potrzeby ano ochoty.
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

[Fallout] Aurora

ndz lip 01, 2012 5:06 pm

Łańcuchowcy przy obsłudze broni sprawiają się lepiej, niż przy strzelaniu. Odnosisz wrażenie, że za to iż trafiają odpowiada głównie ilość wystrzelonych naboi. Zachowują jednak zaskakujący umiar w tym względzie. Nie sprawia im problemu kontrolowanie spustu, nie dają się ponieść podnieceniu opróżnienia całego magazynka za jednym posiedzeniem.
Mimo to o wiele gorzej radzą sobie z bronią pokładową niż ty. Najlepszy w tym względzie jest blondyn, co specjalnie cię nie dziwi z racji jego broni przybocznej.
Niemniej, nie wiesz czy aby się popisać, czy jedynie przypomnieć ci, że sami też sroce spod ogona nie wypadli, pasażerowie postanawiają również coś zaprezentować. A przynajmniej Indianin. Dlatego pojawia się na pokładzie z tym swoim karabinem wyborowym.
- Wybierz dowolny cel. - Mówi, sprawdzając magazynek. Nim ci się udaje to zrobić, lub wyjaśnić mu, że nie trzeba, Marko szybko wskazuje na oddalony o pół kilometra dach jakiegoś budynku. Spoglądając na niego, nie jesteś pewny, czy nie chce się lekko zemścić za numer z samogonem. Wilk jednak nie oponuje.
- Lewa, górna część. - Mówi przykładając karabin do ramienia i kolejnymi, szybkimi strzałami opróżniając magazynek. Jak tylko odkłada karabin, Włoch szybko zmienia kurs, aby podpłynąć do budowli. Z początku masz wrażenie, że pasażer nie trafił, szybko jednak opada ci szczęka.
W jednej blacho-dachówce dostrzegasz bowiem serie świeżych dziur. Dwie pierwsze są wyżej, poziomo do siebie ułożone, kolejne zgrupowane w lekki łuk, poniżej nich. Całość wygląda jak uśmiechnięta buźka...

Gdy chwile później proponujesz Bednarskiemu przećwiczenie akcji, ten zamyśla się na chwile.
- Zgoda, to dobry pomysł. - Przyznaje. - Ale trzeba to zrobić w ograniczonym zakresie. Bez wykorzystania elementów zużywalnych. Żadnych flar, strzałów i tak dalej. Nie wiemy co znajdziemy przy Bushu, wolę nie marnować sprzętu. Same zasady przećwiczymy i bez niego, tylko na tym co możemy uzupełnić podczas rejsu
- Jeśli idzie o rozdział kto zostaje a kto płynie, to początkowo płyniemy w czwórkę. Ty, ja, obie dziewczyny. Mirek zostaje przy pontonie, aby trzymać go w gotowości, Wilk z karabinem na dachu kutra, aby mieć na wszystko lepsze oko. Gdy zabezpieczymy punkt wejścia i jego okolicę, Mirek dołączy do nas na pokładzie, potem to samo zrobi Wilk. Ile osób czujesz, że powinno zostać na kutrze? Jedna osoba to jak na mój nos trochę mało...
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

śr lip 04, 2012 9:57 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Dave już obserwując ruchy Wilka wiedział, że tamten musi być dobry. Gdy obserwował go podczas strzelania a także wynik poszczególnych strzałów wiedział, że jest bardzo dobry. No ale dopiero gdy obserwował efekt przez pokładową lornetę a w końcu gdy podpłynęli bliej mógł mieć pewność, że poprostu jest świetny. Był prawdopodobnie jednym z najlepszych strzelców jakich Wildman spotkał w swojej karierze. On sam uważał się za całkiem przyzwoitego strzelca jednak głównie był tropicielem, myśliwym i szturmowcem niż typowym strzelcem. Wiedział, że o ile same trafienia w cel wybrany przez Indianina by raczej powtórzył ale nie w takich warunkach a już na pewno nie z taką finezją. - No, no, no... Niezłe... Naprawdę niezłe... - skomentował krókto ale z wyraźnym uznaniem jego wyczyn klepiąc go przyjaźnie po ramieniu.

Następnie skupił się na kontrwaruknkach Bednarskiego dotyczących ćwiczeń. Uznał je za rozsądne więc przyjął je bez zastrzeżeń. Sam zamierzał zaproponować coś takiego ale właśnie najpierw chciał sprawdzić czy tamten się w ogóle zgodzi. Zastanawiał się jak to rozegrać. Tak naprawdę chodziło o sprawdzenie ich na co mogą liczć z ich strony. Pod tym względem lepiej by było by wszyscy wzięli udział w szturmie. Dumał nad tym jeszcze chwilę po czym odrzekł. - Strzelanie, flary i inne takie możemy sobie darować. Sam sprzęt jednak powinniśmy pobrać taki sam jak zamierzamy wziąć na nasz wrak. Żeby było na serio proponuje wyścig. Możemy sprawdzić jak nam idzie odblokowywyanie jakiś drzwi czy innych zawalisk. Po prostu sprawdzimy ile czasu zajmie nam dotarcie z jednego końca wraku na drugi. Ja ponieważ trochę go znam, a "Busha" nie, więc proponuje by ktoś z was poprowadził grupę abordażową. Nie chcę was sugerować. - zgodził się wstępnie co do ogólnych warunków. Nastepnie przeszedł do detali.

-Co do szturmu teraz to proponuje by prócz Marco wszyscy wzięli w nim udział by mieć w razie czego wprawę. To w miarę bezpieczny teren a Marco nie jest w ciemię bity ponadto pozostaje w razie czego w zasięgu naszej broni. Jednak sam plan na późniejsze ćwiczenia, wyprawy i penetracje samego pancernika proponuję taki: Wraz z Marco na kutrze zostają Wilk i Miro. Pontonem płynie czwórka. Na miejscu desantu zostaje jedna osoba. Trójka udaje się na zwiad. Trzy osoby na kutrze w tym dwie przy broni ciężkiej i jeden snajper zapewniają sporą siłę ognia jako ewentualne wsparcie. Osoba pozostająca przy pontonie pilnuje odwrotu. Powinna mieć obowiązkowo łączność bo stanowi ogniwo pośrednie między tymi wewnątrz a tymi na kutrze. W razie czego powinna też umieć korygować ogień z kutra. Trójka w głębi terenu sprawdza go. W razie wypadku jednego ze zwiadowców jeden nich jeden udaje się po pomoc do strażnika przy pontonie a może nawet i na kuter a drugi zostaje przy rannym. Ponadto we dwóch w razie czego łatwiej nieśc poszkodowanego albo nieść w pojedynkę gdy trzeci osłania odwrót. Dlatego nalegam by zwiadowców była przynajmniej trójka. W razie czego można w takim zestawieniu odpowiednio przekonfigurować plan zostawiająć na kutrze dwójkę a nastepnie przy pontonie dwójkę lub po prostu jednego a posłać w głąb terenu czwórkę. Miałoby to miejsce zwłaszcza wtedy gdyby zwiad miał nastapićpoza relatywnym zasięgiem broni pokładowej i realnie wspierałby tylko strażników pontonu. Wówczas bowiem maksymalnie należałoby wzmocnić grupę abordażową. No i na koniec, ogólnie co najmniej jedna dwie osoby z kutra muszą być zdolne do akcji ratunkowej tylko potencjalnie wspierając się strażnikami. Tak to mniej więcej widzę. Detale kogo i gdzie przydzielić pozostawiam wam. U nas Marco zostaje na kutrze a ja idę ze zwiadowcami. Jak wam się to widzi? - skończył przedstawiać im zarówno plan ćwiczeń jak i późniejszej ewentualnej eksploracji wraku. Starał się mówić obrazowo i miał nadzieje, że został zrozumiany. Plan był dość elastyczny i na bieżąco mógł być modyfikowany. Ćwiczenia miały sprawdzić czy ich grupa ma realne szanse go wykonać.

Wysłuchał szefa Łańcuchowców który pytał go o możliwość desantu bezpośrednio z kutra. Zarówno Dave jak i Marco wyraźnie i jawnie skrzywili pokazując, że im się to nie usmiecha. - Posłuchaj Chris, właściwie masz rację. Powinniśmy przetestować ataku bezpośrednio z kutra ale w realu się na to nie napalaj dobra? Po pierwsze można tak dośćłatwo uszkodzić kuter więc nam się to nie usmiecha. Po drugie jak ty mówisz, że to jakiś pancernik to to musi być wielkie bydle. Czyli ma wysokie burty i jak one są puste to ok, ale jesli tam by się cokolwiek ulungło choćby z gównianymi klamkami mają cały nasz pokład jak na widelcu. Nawet jak ich chwilowo przygnieciemy ogniem to nadal wygląda to niewesoło. A już nie mówie jak tam by był ktoś z czymś podobnym do nas albo większym. No i po trzecie przy ataku z kutra odpada zaskoczenie bo nim nie da się cicho podpłynąć w przeciwieństwie do pontonu. Podsumowując poćwiczyć to możemy ale jesli odnajdziemy ten złom to ja bym podpływał tak blisko albo po wcześniejszym sprawdzeniu, że to w miarę bezpieczne albo w razie awaryjnej sytuacji czyli gdyby trzba było wiać a droga do pontonu byłaby odcięta. Bo na serio inaczej to ja tego nie widzę sensu robić ani ryzykować uszkodzenia czy zniszczenia kutra. - ostentacyjnie rozłożył ręce. Miał nadzieję, że te argumenty przekonają Łańcuchowca bo na razie współpraca układała im się całkiem przyjemnie i miał nadzieję, że dalej tak będzie. No ale nie miał zamiaru ryzykować utraty kutra dla jakiejś mrzonki. Bez pytania wiedział, że Marco pod względem bezpieczeństwa łodzi jest dużo bardziej rygorystyczny od niego i nie uśmiechało mu się nawet obecne podpływanie pod jakiś wrak. Dave wiedział, że wieczorem znów będzie musiał wysłuchiwać litanii południowca pt."Po co się zgodziłeś?". I właśnie dlatego to nie pulchniutki Włoch dowodził tą jednostką bo gdyby to zależało od niego pewnie przerobił by krypę w okręt - muzeum ale nie do zwiedzania bo turyści mogliby coś zepsuć, zdzierać farbę na pamiatkę albo co...
 
Awatar użytkownika
Grom
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 325
Rejestracja: pt sty 06, 2006 9:05 am

[Fallout] Aurora

ndz lip 15, 2012 7:06 pm

- Rozplanowanie jest dobre. - Zgodził się pięćdziesiętnik. - Co prawda staramy się nigdzie nie zostawiać jednej osoby, ale strażnik przy pontonie będzie osłaniany z kutra. W razie czego usłyszymy kanonadę i zdołamy przybiec z pomocą.
- Nie zamierzałem sugerować desantu z kutra jako podstawowego działania, ale jak sam mówisz w sytuacjach kryzysowych taka opcja powinna pozostać otwarta. Nie mamy pojęcia co tam napotkamy, a jak twój przyjaciel pokazał, ta krypa potrafi naprawdę szybko sunąć. Tym bardziej może się to okazać przydatne, że ponton jest bardzo wrażliwy na ostrzał, nawet jak to określiłeś, z tych cholernych klamek.
Mężczyzna wysłuchał twoich odpowiedzi i argumentów, nie naciskał jednakże więcej na kwestie desantu. Nie odnosisz wrażenia, że z niej zrezygnował. Bardziej uznał, że zobaczycie jak się wszystko ułoży. Następnie, gdy omówiliście pozostałe kwestie powiedział, że muszą się przygotować i razem z resztą zszedł pod pokład.
Po mniej niż pięciu minutach pojawili się znów na pokładzie, z powrotem w tych swoich pancerzach. Tak on jak i obie kobiety mieli na plecach wyładowane plecaki. Bednarski podchodzi do ciebie.
- Zrezygnowałem jednak w tym podejściu z zabierania narzędzi. Jeśli u celu sytuacja będzie gorąca to i tak nie będziemy mieli czasu na puszczanie w ruch młotów i kilofów, a jeśli będzie spokojnie to przewieziemy je już na spokojnie.
 
Awatar użytkownika
Pipboy79
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2881
Rejestracja: śr sty 26, 2011 10:15 am

Re: [Fallout] Aurora

czw lip 19, 2012 4:16 pm

Dave „Wild” Guzzman - pewny siebie brunet o kocich ruchach



Wild ucieszył się, że jego rozmówca nie okazał się uparty i uległ jego argumentom. Nie lubił pracować z tępakami. Jego postawa nieźle wróżyła dalszej współpracy. Cieszyła go zwłaszcza rezygnacja z bezpośredniego podejścia do wraku. Naprawdę mogli tak uszkodzić kuter jak nie o wrak to o dno. Sam manewr podejścia był w takiej sytuacji prawie bezpieczny bo po prawdzie było to zwykłe dokowanie co pulchniutki południowiec mógł robić z zamkniętymi oczami. A możliwe zmienne i warianty mogły być zbyt różne by było sens je ćwiczyć czy się nimi przejmować za wczasu.

- Nasz ponton jest bardziej wytrzymały i niezatapialny od jego załogi, wierz mi. - nie powstrzymał się od usmiechu dumnego właściciela prawdziwego cacka. To mówiąc delikatniem butem kopnął brzeg wspomnianego wehikułu. - Jak widzisz jest podzielony na oddzielne segmenty i utrzyma się na wodzie jak będą tylko 3 pełne. A jak widzisz jest ich 15. A ponadto gdy jest w ruchu a jeszcze na nie byle jakiej fali w cale nie jest tak łatwo go trafić. Tak więc jak mówię prędzej my pójdziem na dno niż on. A tak w ogóle to rimboat a nie ponton... - wyjaśnił tonem przyjacielskiej pogawędki. Wiedział, że sporo ludzi nabierało się na kruchy i wątły wygląd pontonu. Zwłaszcza jakieś szczury lądowe. Najwyraźniej uważali, że to jak z oponą albo jakimś dmuchanym kołem na plażę, że jedna dziura wyłącza z akcji cały sprzęt. Naprawdę wiedział, że w razie wrogiego ostrzału łatwiej będzie trafić i wyłączyć z akcji ich samych niż ich jednostkę. A co do prędkości to mniejsza łódka była szybsza od jednostki macierzystej. Po prostu w przeliczeniu na masę i balast miała większą moc silnika od kutra. Tyle, że prócz ryzykownych momentów nie było sensu tyle wyciągać bo zasadniczą wadą stateczku był mały zasięg w stosunku do kutra. Tę informację zatrzymał jednak dla siebie.

Gdy wyglądało, że wszystko mają z grubsza ustalone udał się do swojej kajuty przygotować się do symulowanej akcji. Gdy znalazł się sam ze swoimi gratami chwilę rozważał jak się do tego zabrać. Do tej pory czuł się raczej bezpiecznie więc chodził tylko w podkoszulku uzbrojony jedynie w nóż przy pasie i sig sauera w kaburze na udzie. Skoro mieli symulować cichą akcję postanowił własnie pobrać "zestaw skradajkowy". Nałożył więc na siebie pancerz. Był to dobry pancerz z solidnie zszytych i wyprawionych braminich skór. Dave zamówił go specjalnie dla siebie. Był szyty na jego miarę a więc bardzo wygodny. Do tego na jego specjalne życzenie nadano mu ciemnobrązowej barwy. W nocy działał prawie jak czarny a w dzień stapiał się z roslinnościa i otoczeniem w jakim na ogół operował. Miał też sporo dodatkowych pętelek, tasiemek i innyh takich bajerów które kazał zamontować w odpowiednich miejscach. Służyły mo one do montowania różnego osprzętu jak choćby siatki maskująej czy granatów.

Głowę obwiązał sobie czarną bandaną. Kiedyś miała chyba jakieś wzorki ale obecnie niewiele z nich zostało. Trzeba było bardzo uważnie się wpatrywać by coś rozcyfrować. Jej właściciel próbował to robić wiele razy ale mu się nie udało. Albo inaczej, za każdym razem wychodziło mu coś innego. A to jakiś napis, a to obrazek, a to znak czy logo... Po prostu z oryginalnych kolorów niewiele zostało i ich resztki można było ułożyć w różne kompozycje. Niezmienna pozostawała tylko czarna barwa bazowego koloru.

Dave sprawdził mocowanie i stan P-226. Przez chwilę podziwiał tę prostą a tak niezawodną broń o czarnych, ergonomicznych i na swój sposób pieknych kształtach. Zważył przyjemny ciężar broni w dłoni po czym z satysfakcją schował ją z powrotem do udowej kabury.To była prawdziwa broń dla zawodowca, miała swój styl i niepowtarzalny urok a nie taki standard jak Beretta. Cieszył się, że ją ma. Niektórzy preferowali "wielkie krówska" jak je pogardliwie nazywał mysliwy, w stylu Desertów czy czegos podobnego no ale Wildman nie widział za spejalnie sensu taszczenia czegos takiego.

Miał więc broń boczną. Czas było zastanowić się nad bronią główną i rezerwową. Z tą pierwszą nie miał problemów. Pobrał z prywatnej kolekcji stary, sprawdzony MP-5 SD. Był o tyle dobry, że ładnie mu się ta niemiecka broń komponowała z szwajcarską, głównie ze względu na amunicję bowiem obie używały klasyka w stylu 9 mm Para. Kolejna zaleta obu broni czyli właśnie powszechność i taniość pestek do nich. Kolejną zaletą była ich skrytość. Wild jako traper, myśliwy, skradacz i generalnie spec od cichej roboty cenił sobie dyskretny sprzęt. Był calkiem niezły w podkradaniu się do kogoś i podżynaniu mu gardziolka w razie potrzeby no ale takie akcje, mimo, że nie zużywały ammo nie zawsze były możliwe. Wówczas przydawalo się coś zasięgowego do podobnych akcji. Obie bronie spełniały ten wymóg. Pitolet maszynowy miał wbudowany integralny tłumik więc nie było obaw o halas a co więcej nadal można było strzelac serią lub półserią. Sauer zaś miał dokręcany tłumik który obecnie miescił się w uchwycie bocznym kabury i mógł być dokręcony do broni jak tylko był moment przerwy. Sama zaś zabójcza zabaweczka firmy HK była o tyle fajna, że była malogabarytna, lekka i na zamknięte i ciasne pomieszczenia nadawała się idealnie. A nad zwykłymi klamkami nadal miała przewagę zasięgu, celności i szybkostrzelności. Na ciche akcje typu close combat nadawała się idealnie.

Czas jednak było wybrać coś z cięższych argumentów. Na wypadek gdyby trzeba byłopoświęcić dyskrecję na rzecz siły ognia. Tu myśliwy miał większy dylemat. Mógł wziąć FN - FALa, M-16 albo Pancora. Każdy wybór miał swoje wady i zalety. Swojego FN - FALa po prostu uwielbiał. Była to pewna, celna i dzięki prawdziwemu karabinowemu nabojowi bardzo silna broń. Pozwalała skutecznie razić przeciwnika spoza jego zasięgu bo obecnie na polu walki dominowały klamki, polewaczki i karabinki nad którymi broń Dave'a po prostu wyśmiewała zasięgiem. Dobrze umiejsowiony strzelec mógł dzięki temu skutecznie podjąć walkę nawet z liczniejszym przeciwnikiem. A na bliskie dystanse zawsze mógł przejść w tryb strzelania serią albo ogniem ciągłym i po prostu zalać przeciwnika ołowiem solidnego wagomiaru. Wedle Dave broń własciwie nie miała słabych cech i dlatego ją uwielbiał. No może poza tym, że była ciutkę duża no i trochę ciężkawo operowało się nią w ciasnocie. No a właśnie w takie warunki mieli sie właśnie udać. Obenie zasięg gnia nie był priorytetem a siłęmpojedynczego strzału można było zrównoważyć ilością postrzałów a więc niestety z żalem własciciel kutra pozostał przyniemym podziwianiu swej ulubionej broni.

Nastepnym kandydatem do zabrania był stary, dobry "Czarnuch" czyli M-16. Był dużo lżejszy od belgijskiego cacka ale nadal miał zasięg wykraczający poza MP-5, mógł więc ją uzupełniać. Jak na karabinek był dość celny i nadal mógł przejść w ogień serią co na bliższe dystanse dawało niszczący efekt. Był jednak dość długi co nie bardzo mu odpowiadało na planowaną akcje. Włąsciwie była to jego rezerwowa broń którą normalnie brał gdy nie spodziewał się walki na daleki dystans czyli gdy nie brał FALa albo teren nie był aż tak "gęsty" by jego gabaryty mu specjalnie przeszkadzały albo po prostu chciał zdobyć przewagę nad przeciwnikiem który dysponował lżejszym uzbrojeniem. Po zastanowieniu wszystkich za i przeciw postanowił z niego zrezygnować. Wewnątrz powinno byc na tyle ciasno, że zasięg Kocha powinien wystarczyć w zupełności a gdyby nie to i tak trzeba było sięgnąć po odpowiednią siłe ognia. A jesli chodzi o samą siłę ognia...

W końcu się zdecydował i sięgnął po Pancora. Była to broń więc idealna do walki jaką przyszło mu symullować. Pojedynczy wystrzał drobin śrutu po prostu musiał trafić przeciwnika a jesli było ich więcej to rzadko kończyło się na jednym ranionym. Bezpośrednie zgarnięcie na klatę wiekszości śrucin wyłączało z walki większość przeciwników. Natomiast w przejściu na ostrzał serią efekt był więc wstrząsająco masakratyczny. Przeciwnik nie miał prawa ustać na nogach po czymś takim z bezpośredniej odległości. Do tego jak każda broń srutowa mogła przyjąć w siebie wiele rodzajów amunicji, naboje z drobnym śrutem do szerokopasmowego siekania odkrytych lub niewielkich celów, z grubym do wybiórczego demolowania grubego zwierza, breneki do punktowego rozwalania łebków, proszkowce do wyważania zamków i zawiasów, gazowce do rozsyłania zamglonej trutki, gumowce do ogłuszania celów no po prostu cała gama amunicji na własciwie każdą okazję. ~ Taak... to będzie w sam raz... ~ mruknął do siebie w duchu zwiadowca.

Dalej poszło już łatwo i szybko. Nałożył kamizelkę taktyczną którą uzupełnił ubiór o bandolety na amuncję do strzelby oraz magazynki do niemieckiej polewaczki. Dodał do tego kilka granatów i mały "taktyczny" plecak w którym umieścił zapas prowiantu i wody na 24 h oraz apteczkę i claymore oraz kilka standardowych na taka okazję drobiazgów. Na koniec założył drugą chustę ktora po kowbojsku opadała mu na piersi oraz noktowizor któru nasunął na razie na czoło. Uznawszy, że ma już wszystko udał się na pokład.

Okazało się, że Łańcuchowcy byli już na górze i czekali na niego. Trochę się zdziwił nie wiedział po co tak spieszyli się na łeb i szyję ale widać takie mieli zwyczaje. Dave tolerancyjny facet był i jesli tak se życzyli to czemu nie. Sam mógl się oczywiście wyrobić wcześniej ale nie widział powodu by się spieszyć. Lubił ten moment przygotowań przed akcją i swoją drogą musiał poświęić ten czas by na spokojnie "wejść w tryb mysliwego". Bo tak naprawdę już gdy tylko zaproponował ćwiczenia wiedział co zabrać bo w końcu robił podobne akcje wiele razy. Lubił to jednak robić po swojemu.

Gdy tylko wyszedł na pokład od razu to poczuł: Zmiana. Nie był pewny czy ich goście też to zauważyli ale niespecjalnie go to obchodziło. Własciwie dotej pory mogli uważać go za ściemniacza, naciągacza, kolesia od łódki czy nawet kogoś po prostu przereklamowanego. W końcu do tej pory albo gadali i negocjowali albo w najlepszym razie planowali swoje ruchy. Nawet na strzelaniu bardziej udzielali się goście niż sam Dave. Dopiero teraz gdy wyszedł na pokład, z bronią i ekwipunkiem mogli go obejrzeć w całej polowej krasie. Dave jakiego widzieli do tej pory, żartujący, rubaszny, niepoważny, flirtujący z dziewczynami ze skłonnościami do używek i hałasu gdzieś zniknął. Obcenie stał przed nimi milczący i poważny myśliwy.

Zmiana dotyczyła też Marco. Po niedużym, pulchniutkim Włochu było to jeszcze bardziej widoczne i zaskakujące bo po nim raczej milczenia i odwagi nikt nie oczekiwał. Tymczasem kapitan łodzi tak samo jak jej właściciel spoważniał i zamilkł. Zgodnie ze zwyczajem gdy Dave przygotowywał się do wycieczki południowiec zajął się przygotowywaniem kutra. Dzięki wieloletniej praktyce obaj, mimo że się nie spieszyli, skończyli mniej więcej w tym samym momencie. Dave rzucił mutylko pytające spojrzenie na które tamten tylko potwierdzająco skinął głową dobijając gest kciukiem uniesionym ku górze. Po czym wrócił na swoją sterówkę kutra.

Dave podszedł do grupy Bednarskiego i zlustrował ich krótko po czym spytał cicho - To jak? Gotowi? No to jazda! - dłużej nie widział sensu czekać. Wskazał reką desantowcom by zajęli miejsca w pontonie. Gdy to zrobili wsiadł ostatni i odczepił ostatnią mocującą linkę. Przez ułamek sekundy nic się nie działo po czym jak go nazywał myśliwy "rimboat" pod wpływem własnego ciężaru zaczął zsuwac się na wodę. Najpierw powoli potem co raz szybciej. Za dużej predkości nie nabrał bo pochylnia kutra była niewiele dłuższa niż długość mniejszej jednostki. Na kutrze fale były dużo bardziej odczuwalne niż na kutrze a i szarozielona brudna talfa ruchomej wody była dosłownie na wyciągnięcie ręki i od początku zaczynała opryskiwać pasażerów. Mimo to Dave zwinnie, świadczącą o wieloletniej wprawie, wyminął pasażerów i przeszedł na rufę zajmując miejsce przy silniku.

Uruchomił silnik i cichutko pyrkający pojazd zaczął oddalać się od macierzystej jednostki. Nagle coś przyszło mu do głowy. Zgasił silnik i pokazał najbliżej siedzącemu Łańcuchowcowi jak uruchomić silnik. Dyplomatycznie przemilczał, że gdyby doszło do takiej sytuacji musiałoby wyglądać bardzo niewesoło dla niego samego. Wolał więć by ktoś jeszcze umiał w nerwowej sytuacji uruchomić ponton. Gdy tamci to zalapali podjął na nowo podóż. Oddaljąc się polecił jeszcze każdemu sprawdzić czy działa im łączność. Gdy wszystko grało pomachał jeszcze na pożegnanie pozostałym na kutrze po czym ponton pomknął ku przeznaczeniu.

Dave swoimi wodnymi ścieżkami podążał ku znanemu sobie celowi. Czujnie obserowowła okolicę. Co prawda niespodziewł się żadnych sensacji niemniej to w końcu była dzicz. To, że nie powinno być tu żadnych niebezpieczeństw nie znaczy, że faktycznie nie było. Całkiem niedawni słyszał np. plotę o jakiejś nowej wodnej odmianie szponiastych bestii i zastanawiał się czy to prawda. Wcale nie usmiechało mu się być ich odkrywcą. ~ Chociaż z drugiej strony... ~ jak zwykle zuchwałość walczyła u niego o prymat z ostrożnością.

Tymczasem maleńki stateczek cichutko i mozolnie przebijał się, przez kolejne zawijasy odnego szlaku. Kutra już dano nie było widać. Lawirowali pomiędzy jakimiś szuwarami, rachitycznymi smętnymi drzewkami, wodnymi altanami na wpółprzegniłych palach, zatopionym śmigłowcem z którego wystawał tylko ogon czy innymi wrakami i innymi podobnymi śmieciami. Przez jednostajny cichy szmer silnika dało się słyszeć bzyczenie owadów, zwłaszcza tych wnerwiających komarów które wyglądało, że jako gatunek są wieczne i taki detal jak atomowa pożoga ich nie rusza, dało się słysze typowo kumkające, grzeczoczące, pluskające i skrzeczące odgłosy tubylczej flory i fauny. Wyglądało, że z obecności malej łódeczki nic sobie nie robią no ale jej sternikowi własnie o to chodziło.

Ten minięty ogon śmigłowca był drogowskazem. Dave ostatecznie wyłaczył silnik i przez chwilę ponton płynął jedynie siłą rozpędu. Widząc, że pasażerowie spojrzeli na niego pytająco nic nie mówiąc wskazał na leżące na pokładzie wiosla. Do tej pory oni osłaniali go ogniem bo był glownie skupiony na odnalezieniu drogi i poprowadzeniu ich przez nią. Teraz nioejakozamienili się rolami. Załoganci drałowali przy wiosłach a on obserwując ich plecy i okolicę filował na wszystko trzymając swój wytłumiony pm w pogotowiu. Na tym etapie nasunął na twarz chustę która była tak samo ciemna jak bandana na głowie. Obecnie więc odkryty był tylko fragment wokół oczu.

Sternik okazał swą biegłość zarówno w znajomości terenu jak i swej jednostki. Załoga zaczęła wiosłować akurat wtedy gdy wyłoniwszy się zza ostatniego zakrętu ujrzeli wystający znad wody pordzewiały wrak. Na ich nieme pytanie zwiadowca przytaknął ruchem głowy, tak, to był ich cel. Z bliska wyglądał naprawdę wielko, a raczej wysoko. Burty pod delikatnym skosem wznosiły się dobre 3 - 4 metry ponad poziom mętnawej wody i to mimo, że jak wiedział gospodarz znaczna część wraku jest zatopiona. W miarę możliwości podpłynęli bezszmerowo pod obrdzewiałą buro - czerwonawą burtę. Byli już zaledwie kilkanaście metrów od niej gdy Dave klepnał delikatnie w ramię Bednarskiego. Gdy ten się odwrócił wskazał mu głową kierunek o mniej więcej 90*. Dopiero teraz w przerwie sitowia i śmiecia ujrzeli ponownie kuter. Był niecale kilkadziesiąt może 100 metrów od nich i ostrożnie sunął pod skosem w ich stronę. Widać było broń pokładową wymownie skierowaną w ich stronę. Świadomość, że za nia stoją ludzie gotowi oddać salwę odpowiedniego kalibru jaką całkiem niedawno pamiętali z osobistego doświadczenia w ich ewentualnych przeciwników bardzo dodawała otuchy. Ponadto nie było wątpliwośi, że większa i silnie uzbrojona jednostka skupi na sobie uwagę ewentualnyh obrońców. Tak samo widać było, że zarówno Dave jak i Marco idealnie zgrali akcję podpłynięcia pod cel.

Ponton prawie bezszelestnie dobił i zatrzymał się unosząc się jak korek na falch tuż przy wysokiej burcie która z bliska wydawała się jeszcze bardziej wysoka. Obecnie zwolninym z wiosłowania Chrisowi i Taminie zwiadowca milcząco polecił filować na górę by zdjęliz niego ten obowiązek. Sam wziął drobny element ekwipunku jaki wrzucił im na drogę sternik kutra czyli linę z kotiwczką. Machnął nią kilkla razy po czym sprawnie przerzucił ją górą. Gdy tylko kotiwczka zniknęła za burtą myśliwy natyhmiast szarpnął przywołując ja do porządku. Po chwili poczuł znajomy opór gdy kawałek zagiętego metalu zahaczył o barierkę. Na próbę szarpnął mocno dwa razy a gdy nie stało się nic nieprzewidzianego chwycił za linę i po paru ruchach już był na górze. Tuż przy burcie ostrożnie wychylił się by zlustrować co jest po drugiej stronie. Gdy nie zauważył żadnego potencjalnego źródła zagrożenia zwinnie przeskoczył na poklad. Natycmiast dobył swojej MP-5 i za pośrednictwem jej muszki i szczrbinki zaczął jeszcze raz omiatać okolicę. Gdy upewnił się, że nic im nie grozi machnął rękę załodze pontonu, że mogą whodzić. Sam przesunął się parę kroków wgłąb pokładu by zrobić im miejsce poczym ponownie przyklęknął uważnie lustrujac pokład.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości